Schody do Niebios - Page 4
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 14:30
First topic message reminder :

Schody do Niebios


To tylko potoczna nazwa dla najwyższego drzewa w Fukkatsu, zwanego "Na mo naki ki", Bezimiennym Drzewem. W japońskiej religii shintō przyroda jest symbolem czystości; to miejsce kontaktu z bóstwami i duchami. Niektórzy wciąż wierzą, że po drzewach bogowie schodzą z niebios na ziemię.

Cedr osiągnął wysokość ponad trzydziestu dwóch metrów, z obwodem pnia wynoszącym ponad osiemnaście. Co do jego wieku, zdania są podzielone. Część specjalistów z dziedziny dendrometrii uważa, że może sięgać nawet 7000 lat - podobnie jak sławny Jōmon Sugi z wyspy Yakushima. Inni natomiast przypisują mu maksymalnie 3000. Bez względu jednak na liczby, drzewo to cieszy się szczególnymi względami tutejszej społeczności. Stanowi jeden z niewielu punktów nawiązujących do natury, co samo w sobie wywołuje zaskoczenie u wszystkich obcych. Nie można dziwić się ich reakcjom, gdy przemierzając bezkresne meandry szarych, brudnych, betonowych uliczek nagle natrafiają na miejsce z odrobiną barw. Stare korzenie wyrastają spomiędzy zniszczonego, "połamanego" bruku, a gałęzie pną się ku górze, obrośnięte soczystą zielenią, sprawdzając się idealnie jako zadaszenie podczas upalnych, letnich dni. Wiele złego można powiedzieć o mieszkańcach Nanashi, ale z całą pewnością nie zaliczają się do osób, które nie potrafią zadbać o to święte drzewo. Starsze pokolenie szepcze zresztą historie o bogach, których stopy kładą się na gałęziach cedru, rozkwitając liście na wiosnę. Ile w tym prawdy - ciężko stwierdzić.

Haraedo

Umemiya Eiji

Nie 4 Sie - 19:54
Gdyby dane było mi odczytywać ludzkie zamiary i ludzkie chęci z niemalże dziecięcą łatwością, tudzież niewinną i pewną samą w sobie, na pewno życie wydawałoby się być tym z rodzaju prostszych, pozbawionych frustracji jedną, wielką niewiadomą serwowaną przez zdarzenia losowe. Byłbym w stanie przewidzieć skutki własnych działań, zareagować odpowiednio i uniknąć potencjalnej porażki, która czyha na każdym możliwym rogu, wysuwając własne szpony w celu ataku. Niczym bestia, niczym drapieżniki snujące się w ciemności, aby pomalutku i powolutku nieść ze sobą to, co najgorsze; ciężko jest mi określić emocje nieznajomej, a nadmierna, nie tyle wymuszona, co naturalna próba wynikająca z bycia empatą niesie ze sobą niefortunie bagaż, który ciężko mi udźwignąć. Gałęzie się łamią pod wpływem siły, nie tyle nie daję rady, co wiem, iż po czasie będę odczuwać tego skutki.

Skutki bolesne, skutki niemożliwe do uniknięcia. Skutki, które może i teraz pozostają w cieniu myśli, ale z czasem przeniosą się wymiarowo na powierzchnię, uderzając o membranę skóry. Trauma powiązana z niebezpiecznymi sytuacjami robi swoje i o ile nie reaguję przesadnie mocnymi uczuciami, o tyle jednak nie mogę zanegować faktu ich istnienia. Ich próby wydostania się na zewnątrz, która zostaje skutecznie zatrzymana przez coś, czego jeszcze nie znam. Przez coś, co decyduje się postawić granicę i zadbać o to, aby nic mi się nie stało.

Powinienem tak napierać? A może powinienem wcześniej przystopować? Na twarzy kreuje się zmieszanie spowodowane tym, iż nie wiem, które podejście byłoby najlepsze.

- Jest w porządku, naprawdę. - to też moja wina. Pragnę powiedzieć, choć tego nie robię, a zamiast tego duszę słowa w zarodku, starając się przybrać lekki, przyjazny uśmiech. Nie jest wybaczający, bo nie jestem w pozycji, aby komuś wybaczać, tym bardziej że dziewczyna nie wie nic na temat tego, co mnie niedawno spotkało. I nie wymagam tego od niej w żadnym stopniu; w końcu to ja muszę się dostosować do otaczającej mnie rzeczywistości i nie wariować, gdy widzę ostre narzędzie w rękach osoby, która nie wydaje mi się być stabilna. Szkoda łez na coś takiego człowieka jak ja, stanowię jedynie problem. Daję porwać się tym myślom, które wbijają ostre zęby wprost w nagą skórę, gdy niechcący się odsłaniam; to boli.

Odnoszę dziwne wrażenie, jakby coś mi się powoli nie zgadzało. Ciało wydaje się być obce, choć stan ten trwa jedynie krótką chwilę, która przemija w mgnieniu oka. Od początku zadaję sobie pytanie: dlaczego mogę odkopać się do wiedzy, ale nie do wspomnień? Czy jest za tym większy sens? Czy może jednak te wizje powodujące szaleństwo naprawdę wymagają posłania mnie do szpitala?

- Lekarstw? - podnoszę brwi, zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem nie ma to jakiegoś głębszego sensu. Szyszki z jednej strony mogą być lekarstwem, ale nie muszą. Zresztą, wydaje mi się, że społeczeństwo woli bardziej skuteczne metody, choć odbijające się bardziej na innych organach. - A jakie lekarstwa lubisz? - to pytanie brzmi dziwnie, jakby było wyrwane co najmniej z uliczki, gdzie nadużywanie fentanylu stanowi codzienność, a na twarzach malują się otępiałe, pozbawione duszy oczy. Świat bywa okrutny i przerażający jednocześnie; nie ma duszy, która nie złamała się pod jego wpływem. A jeżeli taka jeszcze się znajduje i chodzi po tym świecie, prędzej czy później ulegnie bolesnej weryfikacji.

Te nagłe zmiany w zachowaniu, aparycji, czy chociażby właśnie emocjach malujących się na twarzy, jakby artysta nie szczędził sobie ani farby, ani dokładności przy oddawaniu tychże detali. Anais stanowi dla mnie poniekąd osobę, z której łatwo jest odczytać takie zmiany, ale z drugiej strony tak ciężko mi zrozumieć, skąd pochodzi jej zachowanie, co przyczyniło się do blizn pod bandażami i wiele, naprawdę wiele innych. Te dwa światy mieszają się ze sobą, tworząc coś niezwykłego, jak i dziwnie melancholicznego w odbiorze - przynajmniej dla mnie.

- To zależy od owoców, ale, jako że dżemy są na bazie cukru, to tak, one są głównie słodkie. - nie idzie im odmówić nadmiarowego cukru w diecie. Nie żebym mógł pochwalić się idealnym podejściem do odżywiania, skoro u mnie na mieszkaniu walą się dosłownie opakowania po zupkach instant, ale nadal - podobno cukier to taki cichy zabójca. - Chyba, ale prawdopodobnie się mylę, jest kwaśnością podobny do cytryny. Ale, w połączeniu ze słodkim, to się mimo wszystko powinno niwelować. - no właśnie, powinno. Jak kiedyś mi się uda, to dorwę się do dżemów na bazie tego owocu w jakimś specyficznym markecie albo podczas pobytu na mieście, w co powątpiewam. - Wiesz... ludzie mają różne gusta i różne smaki. Dla jednego coś może być smaczne, dla drugiej osoby wręcz przeciwnie. To tak jak z ostrymi potrawami. Niektórzy lubią, jak łzy lecą im z oczu podczas jedzenia, a część jednak woli pozostać przy łagodnych wersjach ulubionych dań. - nie da się powiedzieć, czy coś jest jednocznacznie dobre. Jedne dzieci lubią szpinak, inne go nienawidzą, no i tak kręci się ta dziwna karuzela. Na część rzeczy mamy wpływ, na inne - no cóż - niespecjalnie.

- Ale cytron generalnie jest zdrowy, jak większość cytrusów. Syropy czy nalewki również można pewnie z niego zrobić. - o ile nie interesuje mnie otworzenie własnej wytwórni alkoholu wysokoprocentowego, to trochę ciekawi mnie, jak smakowałaby taka domowej roboty butelka. Na pewno ciekawie, na pewno orzeźwiająco, a na pewno bosko. Gdyby tylko mieć w swoich dłoniach tenże owoc...

Czekoladowy baton może nie jest tym, co powinno się dawać innym w ramach zachęty, ale mimo wszystko - dla spokoju ducha i braku strachu, wierząc w ten drobny, dziecięcy nawet bym i powiedział, układ - postanawiam zaryzykować. Głębszy wdech symbolizuje zgodę, która jest tak potrzebna, gdy nie pozostaję pewien co do narzędzia posiadanego przez Anais. Zdrowe to nie jest; takie narzędzie powinno zostać od razu wyrzucone, chyba że chce się z niego zrobić broń biologiczną.

- Nie sądzę, żebym był bogaty. To znaczy się, stać mnie na część rzeczy, ale nie na wszystkie. Wbrew pozorom na niewiele. - podejrzewam, że różnica jest na tyle ogromna, iż wręcz stanowi dla dziewczyny przepaść, ale ewidentnie nie należę do osób o wysokim statusie społecznym. Wręcz przeciwnie - sądząc po mojej edukacji w postaci ukończenia jej na szkole średniej, mogę stwierdzić, że jestem zwykłym, szarym obywatelem z pogranicza klasy normalnej a biednej. Tylko niskie koszta wynajmu ratują mi cztery litery; nawet na koncie nie zauważyłem żadnych, większych oszczędności.

Wręczam jej zatem, wedle umowy, dość urokliwą słodkość.

- Tak, potrafię. Gdzie znalazłaś tę książkę? - przedmioty maja swoją cenę i mają swoją historię; ta wydaje się być równie ciekawa.

To tak samo, jak z roślinami. Co musiało się wydarzyć przez ostatnie kilka tysięcy lat, kiedy to drzewo zdołało urosnąć do tak potężnych rozmiarów i przetrwać? My tyle nie przetrwamy - nasze naczynia na dusze są kruche i wrażliwe na uszkodzenia. Nie możemy się odrodzić, a możemy jedynie zaakceptować nasz żmudny, choć czasami satysfakcjonujący los.

Zapewne moje słowa nie dotarły do uszu dziewczyny, która migiem pobiegła po przedmiot, traktując go prawdopodobnie jako alternatywę dla zabawy; przynajmniej nie są to gazetki dla dorosłych. Ewidentnie nie potrzebuję takich w życiu, a na pewno nie teraz. Kiedyś może nadejdzie na to czas. Patrzę na Anais, którą raduje tak bardzo coś niewielkiego w jej życiu, co idealnie wpisywałoby się w cieszenie się nawet drobnymi rzeczami, które pierwotnie znaczenia by nie miały. Jest to z jednej strony miły widok, porównując go do siebie, gdzie ciężko zadowolić umysł przepełniony ideałami, jakimi to powinien teoretycznie podążać.

I tak oto decyduję się podejść pod drzewo, korzystając z jego uroków, uderzając podeszwą butów o wyrobione już przez tysiące, a zapewne miliony ludzi tereny. To właśnie wtedy, widząc to, co ma miejsce, decyduję się na przyspieszenie kroku - może trochę za stanowczo, może trochę zbyt pewnie jak na to, iż prawa ręka jest słabo funkcjonującą, ale nadal istniejącą kończyną w moim ciele. Nie, na pewno musiała doznać jakichś obrażeń, nawet niewielkich - myślę, nerwowo zakładając najróżniejsze scenariusze pod zmęczoną wcześniejszym atakiem migreny kopułą czaszki. A jakie? Głównie te najgorsze. Wlekę swoją wycofaną osobowość w kierunku Anais, widząc, jak ta zalicza upadek i upada na ziemię w niefortunny sposób; jeżeli mogę jej pomóc, chcę tego dokonać. Niestety, jestem tak powolny i tak beznadziejny; powinienem być tuż obok, a nie kilka metrów dalej, gdy ta powstaje z własnych kolan i kieruje się w miejsce, w którym to odbędzie się czytanie książki.

Dajcie czasu czas, czas uleczy rany.

To pewnie ta złość i wcześniejszy ból głowy uniemożliwiają mi niesforności w bandażach. Przykucam i staram się zauważyć, czy przypadkiem ta nie ma jakichś poważniejszych obrażeń, początkowo na dłoniach i kolanach właśnie - głowę ignoruję, bo gdyby doszło do uderzenia w czaszkę, nastolatka raczej by już nie chodziła z taką radością. Właśnie wtedy jej kończyny górne kierowane są w stronę twarzy, którą obwiązuje bandażem. Mogę jedynie podejrzewać, co tam jest i jak to prawdopodobnie wygląda; mogę jedynie przypuszczać scenariusze nieszczęśliwe, wszak bez powodu człowiek by nie męczył się z opatrunkami. Do czego musiało dojść?

Pytam się gdzieś pod membraną skóry, tłumiąc jednak chęć; to nie jest ten poziom znajomości, abym się o to pytał. Samemu nie chciałbym opowiadać zapewne o bliznach na plecach, gdybym tylko wiedział, jak one powstały.

- Anais, wszystko w porządku? - nadal przy niej kucam, spoglądając z troską, jaką to ludzie powinni się nawzajem obdarowywać. Tylko, niestety, życie nie jest idealne i nie posiada jednostek dokładnie tak samo myślących - o ile różnice są korzystne, o tyle jednak popadanie w skrajności zawsze przynosi negatywne efekty. - Spokojnie, niczego nie widziałem i nie musisz się obawiać, naprawdę. - oznajmiam spokojnym głosem na tyle, na ile jest to możliwe; cichym w tym tłumie, coby nie zwracać uwagi na zaistniałą sytuację, a na tyle głośnym, aby ta mogła go usłyszeć. Staram się, aby uczucie jakiegoś komfortu odpowiednio na nią zadziałało. - Zraniłaś się? Możemy profilaktycznie przemyć dłonie, jeżeli tylko chcesz, aby jakieś zakażenie się nie dostało przypadkiem... - mruczę pod nosem, szykując niemal od razu co prawda niewielką, acz wystarczającą butelkę. To właśnie wtedy zauważam parę wolnych, acz sterylnych plasterków będących prawdopodobnie efektem działania starego mnie. Cóż za szczęście w nieszczęściu - równie dobrze moglibyśmy utknąć bez niczego.

Ta zmiana w emocjach nadal jest klarowna, jakoby rysy kształtów jej twarzy oddawały całą powagę sytuacji. Ciemne obrączki źrenic nie zamierzają odkrywać tego, co nie są dla nich dostosowane.

- Według mnie - siadam na ziemi, nie przejmując się tym, że potencjalnie brudzę sobie spodnie; po to jest pralka - nie ma czego się wstydzić. Przeszłości nie wymażemy... a przynajmniej nie na tyle. - blizny, defekty czy nienaturalne od początku "odstępstwa" od ideałów, jakie kreuje brutalny świat - bycie idealnym to naprawdę droga przez mękę wielu zabiegów. Utożsamiam się z dziewczyną, wszak na pewno nie chciałbym, aby moje rany zostały pokazane w świetle dziennym i bez przygotowania, acz chcę ją zapewnić, że nie ma się czego obawiać. Podejrzewam, co może się pod tymi bandażami znajdować, ale nie zamierzam naciskać - to nie jest ten poziom znajomości.

@Anais


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Anais ubóstwia ten post.

Anais

Nie 4 Sie - 21:06
„A jakie lekarstwa lubisz”, to pytanie chłopaka odbiło się echem w jej głowie. Zmartwiła się trochę, bo nie wiedziała, jak się nazywa, to co dostawała. Niby działo się to wtedy kiedy zachowywała się paskudnie i tatko musiał ją uspokoić, by była grzeczna i posłuszna. Karne lekarstwo, a czuła się po nim tak błogo i wspaniale. Od dawna nie czuła tego uczucia, od momentu, gdy została sama, nie miała do niego dostępu. Co odbiło się na jej zdrowiu w pierwszym okresie jej „dorosłego” i samotnego życia, poprzez dziwne pragnienie, czy wręcz natarczywy pociąg do tego by ktoś jej to podał i znowu mogła odejść do swojego magicznego świata fantazji. W ostatecznym rozrachunku, po tak długim czasie nie czuje już tego, by potrzebowała kolejnej jego dawki. Była z niej przecież całkiem grzeczna dziewczynka i nie trzeba już jej karać. - nie wiem, jak się nazywa; dostawałam go od taty, ale igła niebyła fajna. I czułam się potem taka lekka i radosna – pokazała mu to jak się wtedy czuła, ponownie unosząc swoje dłonie w górę i lekko kręcąc się wokół własnej osi. Podzieliłaby się z nimi, gdyby miała go chociaż trochę, ale niestety w domu tatka nic nie znalazła. Istnieje jeszcze minimalna szansa, że ten postanowił to gdzieś ukryć i ona jeszcze nie odnalazła tej magicznej skrytki. - ale i tak myślę, że lekarstwa są ohydne, a ty lubisz je brać?

Z Anais było o tyle prosto, że nie ukrywała swoich emocji. Kiedy się bała, dawała o tym znać; kiedy czuła się smutno, nie kryła tego w sobie. Nie była dobrą aktorką uczuć, a i jakoś nie specjalnie się starała nią być. Im prościej wyrazi swoje uczucia, tym łatwiej zostanie zrozumiana przez inną osobę. Być może po części to właśnie jeden z powodów, dlaczego jest źle odbierana przez społeczeństwo. Nie każdy przywykł do tego, że można tak dosadnie okazywać swoje emocje, a wręcz wiele osób jest zdania, że nie wszystko przystoi pokazywać w świetle dnia. Jak łatwo było wywołać u niej smutek, strach czy radość, tak i prost było wciągnąć ją w stan zainteresowania. Co można dostrzec po tym, z jakim zaciekawieniem słuchała wykładu chłopaka na temat dżemu oraz jego smaku, składu i z jakich owoców można go zrobić. - a można zrobić dżem z kilku owoców? No wiesz jabłko i banan – zapytała go ,co prawda wszystko, co odpowie, wyląduje u niej raczej w kategorii wiedz bezużytecznej, gdyż nigdy i tak sama nie będzie umieć takowego zrobić. I nie sądzi nawet by ktokolwiek normalny, wyrzucał takie dżemy do kosza na śmieci i to jeszcze takie w różnych smakach. Tak więc czy zainteresowała ją sama wiedza, czy fakt, iż rozmawiają o jedzeniu, to już trudno określić.

Prawdziwie namacalnym stał się jednak fakt, że faktycznie została poczęstowana przez niego wcześniej wspomnianym czekoladowym batonikiem. Na samą myśl; nie na sam jego widok mogła zalać się potokiem śliny oraz zacząć drżeć całym ciałem w akcie bardziej zniecierpliwienia aniżeli podniecenia. Dlatego, gdy tylko wylądował w jej łapkach, łapczywie zbliżyła go do swoich ust, by szybko go skosztować. Pośpiech to podobno najgorsza opcja, jeśli chodzi o spożywanie posiłków, lecz ponownie istniała mikro szansa, że ten zmieni zdanie i zechce go z powrotem. A trudno powiedzieć, jak napalona Anais zareaguje na próbę odzyskania ów ciemnej słodyczy. Dlaczego więc nie pałaszuje jeszcze ów przysmaku? Jest to akurat bardzo proste do wytłumaczenia. Jak zwykła o sobie myśleć, jest ona bardzo grzeczną i DOBRZE WYCHOWANĄ dziewczynką, dlatego postanowiła, że podzieli się nim z chłopakiem. - dam ci kawałek, bo tak robią podobno przyjaciele - przełamała go więc w połowie i po ocenieniu, który kawałek czekoladki jest możliwie większy, oddała mu drugą, a swoją wpakowała do buzi.

Los był jednak dla niej łaskawy; pozwolił, by ta mogła poczuć smak batonika, który wylądował w jej brzuszku, zanim dano jej przeżyć bliskie spotkanie z ziemią. Sam upadek był raczej normalny, poza pieczeniem nie miał prawa wywołać u niej tak panicznej reakcji, jaką dane było mu dostrzec. Nie miała pojęcia, czy kłamałby nie zrobić jej przykrości, czy faktyczne niedane było mu zobaczyć jej twarzy, nie mniej jego zaprzeczenie uspokoiło lekko sytuację. Po tym, jak uporała się już z bandażem, pozwoliła mu na to, by sprawdził stan jej dłoni. - wszystko dobrze, nic mi nie jest. Trochę piecze mnie rączka, ale jest ok. Jestem już przecież duża i wcale bym nie płakała po czymś takim, kiedyś bolało mnie mocniej i też nie płakałam, byłam dzielna. – prawda, trochę piekły łapki, ale lądowała czasami o wiele mocniej na swoim tyłku i jakoś jeszcze żyła. Dostrzegła jednak, że zdaje się to być dla niego ważne, więc zgodziła się na przemycie rączek oraz nałożenie ładnych i czystych plasterków. Jeśli zajdzie tylko taka potrzeba. Miała jednak nadzieję, że nagle nie wyjmie z torby jakiegoś ohydnego i pewnie gorzkiego lekarstwa, by kazać je jej wypić - ale...ale… tata powiedział, że nie mogę, bo ludzie będą źli i...i… będą uciekać, jak mnie zobaczą. Dlatego nie możesz zobaczyć, nie chce byś i ty uciekł. Mamy się przecież pobawić.. – słowa, które właśnie wydobyły się z jej ust, a zwłaszcza moment o ojcu, powiedziała ponownie ciszej, bardziej do siebie i tak by nikt poza nim tego nie mógł usłyszeć. I oczywiście mówiąc o zabawie, ciągle miała w głowie, że ten przeczyta jej książkę, która leży aktualnie na ziemie, a skoro on zajmuje się jej łapkami, to nie może jej podnieść. - nadal mi poczytasz prawda? I coś mówiłeś o niej, bo nie słyszałam.

@Umemiya Eiji
Anais

Umemiya Eiji ubóstwia ten post.

Umemiya Eiji

Pon 5 Sie - 1:32
Z jednej strony pytanie zadaję dość bez większego pomyślunku, dopiero potem jednak - z czasem - zdaję sobie sprawę, jaką głębię może ze sobą nieść i jak odpowiedzialne słowa, których ciężar może mnie nie tyle przytłoczyć, co po prostu zgnieść i wyrzucić wszystkie możliwe płyny znajdujące się w organizmie. Człowiek jest pełen tajemnic i nie da się odkryć w pełni jego potencjału, ale też - nie bez powodu trzymamy w sobie pewne rzeczy, których to nie chcemy mówić obcym osobom. Chronimy nasze ostatnie resztki nadziei przed stłamszeniem wygłodniałych, wystrzępionych hien, które tylko czekają na to, abyśmy odsłonili chociaż chęć samych siebie. To boli. Nikt nie powiedział, że życie jest proste. Albo dochodzi do momentu, w którym nie boli, a w którym przyjmujemy krzywdzącą rzeczywistość jako coś dobrego i coś, co zdecydowanie powinno mieć miejsce.

Rozmowa z Anais potwierdza mnie w jednym przekonaniu - odczuwam za dużo. Nadwrażliwość na emocje i nadwrażliwość na tematy poruszające serca wydaje się być mocniejsza, gdy widzę krzywdę, której udowodnić słowami nie mogę. Jest niczym zduszony przez cudze dłonie krzyk zamieniony na uśmiech, bo przecież uśmiech ukrywa prawdziwe zamiary, jak i cudze cierpienie. Tonąc w mazi mroku, tonę tak naprawdę w emocjach, przyjmując je po pierwsze nieumiejętnie, po drugie zbyt intensywnie. To nie są uczucia, jakie jawi nastolatka; to są uczucia, jakie wzbudzają we mnie jej słowa na temat taty, na temat igły, gdzie protekcja, tak naturalnie i tak ochoczo, niczym wierny strażnik w postaci dumnie kroczącego psa, chce się wyrwać i ochronić przed złem wszelakim. Dlatego zastygam z samego początku, zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem się nie przesłyszałem, ażeby przejść do wewnętrznego dialogu ze samym sobą.

Pytać? W końcu nie wydaje mi się, ażeby była świadoma tego, co się działo; igłą nie podaje się zazwyczaj leków, nie w warunkach domowych. Chyba że po przywiązaniu pasami psychotropy, które powodują błogi spokój i mają na celu uśmierzyć atak przechodzony przez pacjenta. To jest pierwsze, o czym mógłbym pomyśleć i to by się poniekąd zgadzało, ale przecież nie robiłby tego nikt z rodziny własnemu dziecku. Druga wizja, zdecydowanie mniej optymistyczna, a zamiast tego zabierająca wiarę w ludzkość, to substancje psychoaktywne. I one by bardziej pasowały z opisu, który wydobywa z siebie dziewczyna.

Nie pytać? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła i dowiedzenie się pewnych rzeczy, jakie to mogą być niekorzystne, może sprowadzić na mnie potencjalnie cudzy celownik. Czy jesteśmy obserwowani? Czy pod tym drzewem znajduje się ktoś, kogo ona zna lub, co gorsza, ktoś ją zna? Spojrzenie ciemnych obrączek źrenic nie bez powodu przeskakuje bardzo ostrożnie po okolicznych twarzach, które nie wydają się być aż nadto zainteresowane. Oczywistym jest, że zabandażowana dziewczyna wzbudza zaintrygowanie - wszak widok ten nie należy do tych codziennych i zwyczajnych - ale raczej nie na tyle, aby ktoś chciał podsłuchiwać.

To nie ciekawość, to chęć protekcji, tak słabej i tak nijakiej z mojej strony, bo wręcz niemożliwym przy tym stanie fizycznym, postanawia dać głos, zmuszając mnie do zwrócenia na nią uwagi.

- Tatko dawał ci coś więcej czy tylko to? - pytam się uważnie, starając się dostrzec cokolwiek więcej. Oczy błyskają pewnością siebie, której nie jestem w stanie określić, ale podejrzewam, że można odnieść wrażenie, jakbym w tych zwierciadłach źrenic chciał dostrzec cokolwiek więcej. Reakcję, która nie może się wydostać, reakcję, która zostaje naturalnie stłumiona.

Dziewczyna może nie być świadoma krzywdy, jakiej ewentualnie doświadczyła, ale czy mogę coś więcej w tej kwestii zrobić? Podejrzewam, że nie. Poza tym w takich sytuacjach i w takich wyznaniach trzeba być ostrożnym. Jeżeli to miał być lek, to nie wydaje mi się, aby niósł ze sobą cokolwiek więcej. Owszem, Anais ewidentnie z zachowania powinna iść do psychologa i prawdopodobnie na terapię, ale nie jestem lekarzem, aby wystawiać skierowanie, a co więcej - proponować. Poza tym obawiam się, iż ta może nie mieć ubezpieczenia, co naraziłoby ją na koszta, a, sądząc po danym przeze mnie jedzeniu, nie ma przy sobie gotówki.

Głowa pęka od myślenia. Lustro to chce rozbić się na milion kawałków, zaburzając wizję i powodując wrażenie, jakbym znajdował się tuż obok. Czuję podpowiedzi, czuję, jak coś pełza pod membraną mojej skóry, ale nie mogę znaleźć dla nich ani słów, ani czynów. Jakby ten proces był niemożliwy do zatrzymania, nierozłączny, jedyny w swoim rodzaju.

Gdy tak trwam w tym amoku coraz ciężej jest mi znaleźć klucz do wrót, jakie umożliwiłyby znalezienie szczęśliwego zakończenia.

Nie, tutaj, w tej rozmowie, nie ma takiego scenariusza w skrypcie. Już niosę jedną informację zamrażającą życiodajną substancję płynącą w sieci żył i tętnic swoją potęgą, a co okaże się później? Tego nie wiem. Podobno nie da się odczytać informacji z ciała, które zostało zabite. Człowiek jest jednym z najtrudniejszych do rozszyfrowania nośników - o ile jeszcze podczas życia, można wymusić go do rozmowy, o tyle po zakończeniu funkcjonowania organów i stwierdzeniu śmierci biologicznej staje się to zdecydowanie utrudnione.

"ale i tak myślę, że lekarstwa są ohydne, a ty lubisz je brać?"

Słowa nastolatki odbijają się echem, gdy nagle powracam do siebie i niemal zapominam, o czym żeśmy rozmawiali. Ostatnie, bijące życiem sentencje są rozmazane, jakoby ktoś potraktował je nieprzyjemnym efektem, którego nie mogę się pozbyć. Szum powoli przestaje być doskwierający, a dźwięki otoczenia zaczynają docierać do mojej głowy. Szum liści, stukot tłumu przedzierającego się obok Bezimiennego Drzewa - to wszystko na czas tych przemyśleń uległo rozproszeniu. Dopiero próba logicznego ułożenia w jedną całość skrawków wspomnień prowadzi mnie do opóźnionego, acz możliwego do wychwycenia wydobycia głosu.

- A-Ach... - trudno jest mi powrócić na samym początku, ale z czasem udaje się z powrotem wcielić w tę rozmowę. Idzie mi to trochę ślamazarnie, lecz staram się nadążyć na tych samych torach i tych samych częstotliwościach. - To... zależy. Jakby, jeżeli leki mam wziąć, żeby pozbyć się przykładowo bólu głowy, to lubię je brać. Ale jeżeli uzależniam swoje funkcjonowanie od nich, to widzę błąd, którego staram się uniknąć. Takie chemikalia nie są zdrowe i prędzej czy później wyniszczają organizm. - nerki, wątrobę... w sumie jest wiele różnych przeciwbólowych, jak i wiele innych substancji, które mogą wpływać znacząco na funkcjonowanie organizmu. Lepiej mnie, a najlepiej wcale. Chyba że zalecenie lekarza mówi inaczej - wtedy wypadałoby się go posłuchać.

Jesteś teraz otępiały, Ume. Ale to minie; przyzwyczaisz się.

Wzdycham ciężko, czując się przytłoczony tą dawką wcześniejszych emocji, jak i wszystkim innym. Za dużo, za bardzo, zbyt intensywnie - łatwiej byłoby nie myśleć, choć nie jest to niestety możliwe. To jest ten moment, w którym człowiek najchętniej wyłączyłby konkretną część mózgu odpowiadającą za odczuwanie ich, ażeby zaznać odrobinę spokoju. I nie, nie chodzi o te emocje, które Anais z siebie wydobywa podczas rozmowy - chodzi mi o te, które zdołałem sobie wyobrazić w przeciągu zaledwie kilku sekund, a uderzyły z mocą wręcz nieporównywalną do czegokolwiek innego. Nawet przejście do innego przedmiotu, tak bardzo powiązanego z moimi zainteresowaniami, nie jest łatwe. Wręcz przeciwnie - przypomina niewyrównaną, pozbawioną sensu walkę - trzymam się tej gilotyny jednak, czując, jak szkarłat spływa mi po ramionach, swą barwą pobudzając do działania.

- Oczywiście, że można. Nikt nikomu nie zabroni kombinować z różnymi owocami. - chociaż jabłko i banan to prędzej mi się kojarzy z musami, o tyle podejrzewam, że słodkością by zapewne zabiło smak. Trzeba byłoby dodać znacznie mniej cukru - ale czy to by zadziałało na i tak już słodkiego banana? - Są na przykład z agrestu i kiwi. Wydaje mi się, iż zazwyczaj łączy się te, które mają podobną barwę. - myślę, ale nie jestem pewien co do tej kwestii. Czy to wiedza bezużyteczna? Owszem. Ale czy jest zła? Niespecjalnie. Owszem, można spędzać czas na bardziej filozoficznych lub czysto teoretycznych dyskusjach, ale nie miałoby to sensu. Chyba za szybko bym się znudził tą drugą kategorią.

I, kiedy to tak rozmawiamy, ciężko jest mi się skupić, gdy gdzieś pod kopułą czaszki nadal wędrują informacje o igle i strzykawce. Dlaczego ktoś miałby jej podawać na siłę jakieś nieznane substancje? Dlaczego nosi bandaże? Dlaczego tak bardzo stara się, aby te nie spadły i nie ukazały tego, co się pod nimi kryje? Mrużę oczy, a w nich znajduje się zastanowienie połączone z dziwnym uczuciem rozczarowania samym sobą. Gdybym był tylko silniejszy i gdybym tylko powstał na własne nogi, mógłbym jakoś zaoferować wsparcie. A tak? Tak to niestety mogę jedynie się przyglądać bez podejmowania się żadnych, bardziej stanowczych kroków. I dawać co najwyżej jedzenie, bo tego mi nie jest szkoda.

Dlatego, kiedy to przyglądam się, jak ta przyjmuje batona i decyduje się nim podzielić - co widzę w ułamaniu go na nieco nierówne połówki - lekko się uśmiecham, acz przepraszająco spoglądam. Nie po to postanowiłem jej go dać, ażeby następnie chciała podzielić się ze mną.

- To prawda, tak robią przyjaciele. Ale przyjaciele też dają często od siebie coś bez zamiaru otrzymania czegokolwiek w zamian. - a przynajmniej tak mi się wydaje. A przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nie mam przyjaciół. Czy ich miałem? Nie wiem. Teraz wiem, że ten progres postanowił zaniknąć w otchłani zapomnienia i stać się jedynie zagubioną relikwią bez możliwości jej odzyskania. Może to jest jakaś mała pieczęć między nami. - Śmiało, jedz, naprawdę. Bardziej mnie to ucieszy. - dla mnie taki baton to nie jest wielki wydatek, a dla Anais, jak podejrzewam, stanowi rarytas. Nanashi jest naprawdę biedną dzielnicą i już wcześniej było mi jej szkoda, ale teraz? Teraz po całości. Te nierówności, te aspekty powiązane z brakiem domu, a ja już się go posiada, to jest w opłakanym stanie. Podobno cierpienie uszlachetnia, ale nie sądzę, żeby było w tym ziarenko prawdy.

Prędzej prowadzi do szaleństwa.

Dlatego w tym chaosie i tym braku zrozumienia, w tym braku ciepła i braku empatii, odnalezienie się dla mnie jest bolesne, acz konieczne. Jakoby kamień milowy, którego nie rozumiem, zostaje osiagnięty, pozwalając na powolną, acz skrupulatną adaptację. To boli. Te emocje bolą, ale są konieczne, abym je zrozumiał i zaczął traktować z należytym szacunkiem. Aby podejście do dziewczyny, która zaliczyła niefortunne spotkanie z glebą, nie było żmudnym obowiązkiem - bo nigdy nie było - a czymś, na czym mi naprawdę zależy. Twarz ulega ukryciu przed jej zauważeniem; nie wiem, co się zatem kryje pod bandażami i innymi materiałami mającymi na celu ukryć to, co trapi nastolatkę.

- To dobrze, że jest okej. - butelkę z wodą odkręcam, a następnie ostrożnie przemywam dłonie, zauważając jedynie niewielką ilość krwi. Zachowuję odpowiednią ostrożność podczas kontaktu ze szkarłatną cieczą, ażeby zmyć wszelką ziemię i część zarazków. - Nie powinno zaszczypać, to tylko woda. - informuję jeszcze przed tym zabiegiem. Może gdybym miał jakieś lepsze płyny to owszem, mógłbym zrobić to bardziej profesjonalnie, ale nie posiadam, na pewno nie przy sobie; może w domu, musiałbym sprawdzić. To też wydaje mi się być znajome, jakoby nieobce, ale nie wiem, na ile umysł śmieje się z mojej nieporadności, a na ile rzeczywiście daje prawdziwe informacje. Czasami nie wiem, komu mam ufać i czy w ogóle mam ufać. - I teraz nakleimy plastry. Jeszcze jakieś mam w torbie. - jest to z jednej strony dziwne, z drugiej napawa mnie jakimś dziwnym spokojem. Jakbym tego nie robił pierwszy raz w życiu.

Jest to dla mnie ważne. Pragnę, aby wszyscy dookoła czuli się dobrze - może dlatego tak bardzo targają mną emocje, choć na twarzy zachowuję jakąś pogodę ducha; do czasu, rzecz jasna, usłyszenia o jej tacie, który zdaje się mieć ogromny wpływ.

- Ludzie nie mają prawa być na ciebie źli za to, jak wyglądasz. - bo to nie jest coś, na co mamy wpływ. Bo nie decydujemy o wypadkach czy o tym, że urodzimy się z genami powodującymi anomalie; bo to nie my mamy wpływ na to, czy ktoś postanowi nam zrobić krzywdę i zostawić nie tylko na ciele skazę, ale też i na skrzywionej duszy. To tak samo, jak z kolorem włosów - co prawda możemy go farbować, ale ze szkodą i z koniecznością powtarzania tego zabiegu, kolorem tęczówek - choć istnieją soczewki, nie jest zalecane ich częste noszenie, czy kolorem skóry. Czy preferencjami co do tego, kogo się lubi. Nikt nie powinien tego krytykować. Nikt nie powinien czuć się odrzuconym, jeżeli nie ma ku temu twardej przyczyny, jak chociażby pozbawiony empatii charakter bądź znaczące zachowania socjopatyczne czy psychopatyczne. - O mnie nie musisz się martwić, że ucieknę. - w końcu wiem, jak wygląda moja siatka blizn na plecach. Wiem, jak wygląda szrama, która ledwo co się zasklepiła po dźgnięciu, nie jestem idealny i nigdy nie będę.

Zakręcam butelkę z wodą, chowam ją do torby, a następnie już w pełni siadam, przyglądając się okładce książki, którą przyniosła Anais.

- Tak, poczytam. - chwytam za książkę, przyglądając się jej uważnie. - Och. Z tego, co pamiętam, to pytałem się o to, skąd ją masz. - przyciągam ku sobie nogi, czując się w ten sposób jakoś bezpieczniej. Może za niedługo zwinę się w jakiś mniejszy lub większy kłębek, kto wie - życie potrafi odwrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. - Hm, to jest książka o...

Kosteczki:

@Anais


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji
Anais

Pon 5 Sie - 21:41
Piwniczne życie Anais można podzielić na trzy etapy świadomości życiowej. Po pierwsze, to etap, kiedy była jeszcze na tyle mała, by rozumieć co się właściwie dzieje. Pewnego dnia została zabrana od mamy i musiała zamieszkać w tamtym miejscu; był to etap strachu, niepewności i przestawianie się na nowe. Dni, noce mijały jej pod dyktando krzyków, płaczu i wołania rodziców. Wtedy jeszcze nie dostawała tego magicznego leku, bo wystarczała ręka ojca by ponownie była cicho i robiła, a przynajmniej starała się robić wszystko pod jego dyktando. Drugim etapem jest okres jej dorastania. Wtedy by ułatwić sobie sprawę w momentach jej buntu, zaczął podawać jej co jakiś czas swój specjalny lek. Bywały jednak łaskawsze dni, gdy ona zwyczajnie się wyłączała i pozwalała mu robić z nią, co tylko chciał. Wtedy nie serwowano jej dosłownie nic, poza pierwszymi większymi dawkami zabaw z jego specyficznymi zabawkami, które przynosił do jej pokoju w swoim magicznym, drewnianym pudełeczku. Ostatni etap to już chwile przed jej wolnością, gdzie była już całkowicie mu posłuszna, a leki dostawała jedynie ramach kary, gdy była niegrzeczna. W sumie to wcześniejszy etap, jeśli tak pomyśleć nie różnił się niczym specjalnym, a jedynie interpretacją oprawcy wobec tego, co robi i sposobu usprawiedliwiania się przed samym sobą. Jednak czy przez ten cały okres, te leki czymś się różniły? Nawet jeśli to ona tego nie czuła, bo efekty zawsze były podobne. I nawet jeśli była dawniej świadoma co do tego, że ją krzywdzi, a nie leczy, to z czasem ta granica została całkowicie zatarta i pomieszana, a jej psychika wzięła to wszystko, odwrotnie jak powinno być. - rozumiem, czyli są dobre lekarstwa dla Anais i bardzo niedobre, które należy wypluć, gdy się je dostanie? Teraz już rozumiem, dziękuje – jeśli jego aktualnie bojowym zadaniem było uświadomienie jej, że lekki bywają dobre, ale w większych ilościach mogą mieć skutki uboczne dla jej ciała i zdrowia, to uzyskał całkowicie odwrotny i zapewne niezamierzony efekt. Teraz przekonać ją do wzięcia czegokolwiek, będzie graniczyć z cudem. Bo skoro jej aktualny autorytet wiedzy powiedział jej takie rzeczy, to przecież musi być prawda i nie może zrobić inaczej. No przynajmniej do momentu, aż nie znajdzie kogoś nowego z bardziej zaawansowaną wiedzą, która będzie miała to coś, by Anais się posłuchała tej osoby; o ile się posłucha, bo u niej to bywa różnie i to czy kogoś zaakceptuje i uzna za kogoś wartego większej uwagi, jest zależne od wielu czynników; od tego, czy da jej jedzonko, czy się z nią pobawi, a może od tego, jak aktualnie zawieje wiatr albo którą nogą dziś wstała. Urocze? Bywa czasami; denerwujące? Jak cholera.

Nie temat lekarstw jest najważniejszy, bo to akurat trzeciorzędny powód do rozmów; Dżemy! Dżemy są akurat czymś, co obecnie bardziej ją nakręca i ciekawi. Wiedziała już o nich więcej niż o wielu innych bardziej potrzebnych rzeczach. A gdyby ten jeszcze powiedział jej o tym, że istnieją jeszcze takie rzeczy jak musy; ponownie zgruzowałby jej światopogląd ponownie oraz zesłał sobie na głowę kolejny natłok zapewne mało istotnych dla świata pytań, ale nie dla niej. - agrest? co to jest agrest? dobre to jest? masz może? jadłeś może? – kiwi było jej znane, znalazła kiedyś jedno lekko podgniłe, ale nadal zdatne, jeśli usunęło się zepsutą część, aczkolwiek agrest zabrzmiał dla niej tak nieznajomo, tak egzotycznie. Nigdy niedane było go jej spróbować, czy chociaż nawet spojrzeć na taki rodzaj owocu. On go znał, pewnie tez i jadł, co ponownie sugeruje jej, że to być może jeden z przedmiotów premium, a skoro chłopak był bogaty, to raczył się takimi rarytasami; osobiście zaprzeczył jej, że jest bogaty, ale ona wie lepiej i z jej punktu widzenia nic nie zmieni jego zaprzeczanie. - dlaczego łączy się je podobną barwą? oj głuptasie, przecież barwy nie mają smaku.. barwy to kolorki! niebieskie, zielony, czerwony, niebieski, emmm żółty – zaśmiała się lekko, gdy powiedział coś, co według niej jest głupotką; a gdy tylko zaczęła wymieniać kolory, w ruch poszły również paluszki, na których próbowała liczyć wymienione przez nią kolory. Pomijając fakt, że wymieniła niebieski chyba ze dwa razy. - a z niedobrych warzyw też ludzie robią dżemy? no ale kto by takie niedobre coś zjadł? najgorsza z nich jest brukselka...- zrobiła minę, jakby miała zwymiotować na samą myśl, że ktoś może robić dżem z brukselki. To nawet do siebie nie pasuje, ale no ludzie z wyższych sfer bywają dziwni i jedzą dziwne rzeczy. Eiji jednak jest całkiem normalny, dał jej to ryżowe coś i potem dał jej jeszcze batonika, nawet oddał jej część, którą chciała mu dać, by nie wyjść na samolubną. - na pewno nie chcesz? ja zjem, ale nooo... jesteś pewny? – odczekała chwilę na jego odpowiedź, ale i tak jego kawałek wylądował w jej ustach. Czekała wystarczająco długo, dając mu szansę na zmianę zdania. Trwało to dla niej całą wieczność, całe trzy sekundy to dla niej jak wieczność, jeśli mowa o jedzeniu. - aaa więc uważasz Anais za przyjaciółkę? O jacie, jacie...co ja powinnam zrobić.. - poczuła się lekko zmieszania, a na jej mordce pojawił się rumieniec, który mógł dostrzec w miejscu, gdzie akurat nie było bandaży. To dla niej coś całkiem nowego. Ona często kogoś nazywa przyjacielem, lecz mało kto odwzajemnia się jej tym samym, dlatego to dla niej całkiem nowa sytuacja. I być może wzięła jego słowa opacznie i zbyt dużo sobie dopowiedział, ale już nic nie jest w stanie zatrzymać tego radośnie pędzącego pociągu. - coś od siebie, czy powinnam ci coś dać? chcesz moją książeczkę? – spojrzała to na nią to na niego. Nie bardzo chciała się z nią rozdzielać, ale dla swojego najlepsiejszego przyjaciela będzie, w stanie się poświęcić; będzie tęsknić, ale jest gotowa na takie poświęcenie.

- jestem dzielna, nie będę płakać.. – oczywiście, gdy tylko zaczął lać wodę, zacisnęła swoje ząbki i odwróciła wzrok, by nie patrzeć na makabrę, którą on będzie wyprawiał z jej łapkami. Niepotrzebnie wyolbrzymiła swoje obawy, bo nie piekło aż tak mocno. Próbowała nawet dzielnie zerkać na działania chłopaka. Po zażegnaniu panicznych chwil grzecznie zaczekała jeszcze, aż nalepi plastry na jej ranę. Wyglądały ładnie, tak czysto i pewnie zostaną na jej rączkach do momentu, aż same nie odpadną. Po ukończeniu działań naprawczych chciała usiąść mu na kolankach, ten jednak podciągając nogi, całkowicie pokrzyżował jej plany. Nadymała lekko swoje policzki i usiadła ostatecznie obok niego, zaglądając przez ramię w książkę, której treść już za ułamek sekundy przestanie być dla niej tajemnicą. Zazwyczaj, gdy ją przeglądała, to sama sobie opowiadała historie, które w niej rzekomo były. Spuściła jednak wzrok na słowa chłopaka dotyczące ludzi i braku ich prawa do oceniania jej. - nie lubię ludzi… są głupi, nie lubią Anais i nie są dla mnie mili...ale ty jesteś, jesteś najlepsiejszym przyjacielem Anais - jeśli początek zdania mógł zdawać się przytłumiony to reszta dotycząca jego, była już wypowiedziana głośno i w wesołych tonach. Miała nadzieję, że nie będzie o to na nią zły, ale ona nie chciał w obecnym czasie o tym mówić, ani myśleć na ten temat. - emm nie pamiętam, chyba znalazłam w domu albo w tym wielkim pudle, gdzie ludzie wrzucają różne rzeczy. – miała w swojej kolekcji tyle książek, gazet, kolorowych papierków, iż ustalenie, gdzie który znalazła, graniczyło praktycznie z cudem. To tak jakby kazano jej szukać igły w stosie igieł. Czy jakoś tak… - oooo chce to, poczytaj mi o kotkach wojownikach, a czy to były dobre kotki? – gdy tylko usłyszała o fabule tej książki, w oczkach Anais pojawiły się małe tańczące iskierki, a ona wtuliła się w niego jeszcze bardziej, by oglądać obrazki, gdy ten będzie jej czytał.

wynik rzutu::

@Umemiya Eiji
Anais

Umemiya Eiji ubóstwia ten post.

Umemiya Eiji

Wto 6 Sie - 0:24
Świadomość tego, czy coś jest dobre, czy jednak niespecjalnie, powinna zostać zaszczepiona głównie przez rodziców, którzy starają się ochronić dziecko przed wszelkim możliwym złem. Na pierwszą myśl wychodzą sentencje całkowicie znane i powtarzane niczym mantra: "Nie wchodź z nikim obcym do samochodu", "Nie bierz od obcych cukierków", "Jeżeli ktoś ci chce zrobić krzywdę, wołaj o pomoc", "Nie wpuszczaj obcych do mieszkania". Prawie wszędzie przejawia się słowo "obcy", bo obcy - w znaczeniu potocznym tego słowa, w znaczeniu pozbawionym neutralności, a podyktowanym wykorzystaniem swojej pozycji - to ktoś, kto jest zły i niedobry. To ktoś, kto ma zamiar nadużyć dziecięcej niewinności do głównie złych celów, ażeby na tym wyjść korzystnie. Dlatego tak ważne jest wpajanie pewnych schematów już w okresie dziecięcym, bo wiara w ludzkość jest dobra, ale zbyt ujawniona i zbyt mocno odbijająca się od tęczówek niepożądanych, bywa przyczyną jej utraty.

Delikatna i biała, bez skazy, staje się nadszarpana; negatywne emocje plugawią jej dobre imię, aby zastąpić ją powoli czystą, napędzającą się samodzielnie niechęcią.

Widzę ten nadmiar zaufania na twarzy nastolatki, który wydaje się mieć dwa podłoża: przyzwyczajenia do bólu, choć pewien tego być nie mogę; prędzej do krzywd wyrządzanych przez osoby trzecie, jak i braku odpowiedniego wzorca, dzięki któremu nauczyłaby się, iż z obcymi się nie rozmawia. To tak samo, jak z dzikimi zwierzętami, gdzie ich domeną są objęcia natury tak niesamowitej i tak niebezpiecznej. Odbieranie ich z tego środowiska choć na moment, aby zapoznać z własnym zapachem, aby ten przyjął, iż ludzie generalnie nie są źli, może doprowadzić do tragedii. Kiwam głową, nie wiedząc, czy Anais będzie chciała podążać za tymi słowami, czy jednak zdecyduje się je zignorować. Dusza w tak młodym ciele wydaje mi się zbyt energiczna i zbyt skoncentrowana na wszystkim dookoła, tylko nie na tym, co jest dla niej dobre. I dlaczego.

To, jakie informacje udało mi się przypadkiem uzyskać, nie zanika w momencie kolejnych rozmów. Staje się wręcz dominujące, jeżeli chodzi początkowo o zmysły, a następnie dopiero ulega lekkiemu, acz skutecznemu wygłuszeniu. Te myśli wydają się walić pięściami o wielkie, metalowe wrota; nie mogę ich dopuścić na razie do głosu. Nie tutaj, nie teraz. I choć mogę wydawać się spokojny, pod membraną skóry pełza strumień przemieniający się następnie w wodospad, który zaburza wcześniej nienaruszoną, idealnie cichą taflę wody.

- Takie małe owoce, trochę przypominające winogrono. - staram się wytłumaczyć, choć jest to ciężkie. Do czego agrest pozostaje podobny? Jagody to nie są, truskawki także, więc nic dziwnego, iż pierwsze, co przychodzi mi na myśl, może wydawać się tak odległe i nierealne dla normalnego stanu wiedzy. Wygląda to tak, jakby Anais naprawdę ominęła podstawy edukacji, gdzie, jak się okazuje, znajduje się jej pięta Achillesa, choć ta niekoniecznie musi być tego świadoma. - Niestety, nie mam przy sobie. - odpowiadam przecząco. Może, gdy będę rzecz jasna wracać, trochę go kupię po drodze. Teraz? Nie jest to do końca możliwe. Nie widzę żadnego sklepu dookoła i może udałoby się jakiś znaleźć po krótszym spacerze, ale byłoby to ciężkie. W tym tłumie ludzi, w tym tłumie nieszczęść, patrzeć nie tylko na siebie, nie tylko pod własne nogi, ale też pod nogi nastolatki ze specyficznymi, pofarbowanymi włosami. - To prawda, że nie mają smaku, ale poprzez skojarzenia mogą je mieć. - chude palce przesuwają się po bluzie, która chroni mnie przed potencjalnym chłodem tutejszej okolicy. I może chłodem wielu ludzi. - Powód jest prosty - ładniej wyglądają. - a ludzie lubią ładnie wyglądające rzeczy. - Na przykład taki pomarańczowy kojarzy się... z pomarańczą. Ciekawe, co było pierwsze. - pomarańcza czy pomarańcza? To taka sama zagwozdka, jak z kurą i jajkiem. Pierwsze był kolor pomarańczowy czy pierwsze był owoc, od którego wzięła się nazwa koloru? - Różowy, fioletowy, czarny, biały... - pomagam jej trochę w odliczaniu. Normalnie człowiek przeszedłby obok i nie chciałby rozmawiać, ale nie przeszkadza mi to jakoś specjalnie. Nie zamierzam przecież po kimś cisnąć za brak podstawowej wiedzy, skoro nie znam kart przeszłych tejże osoby.

- Tak, bodajże z dyni i marchewki? - zastanawiam się, wszak nie mam pewności. No generalnie warzywa do takich przetworów raczej się nie nadają, bo muszą być słodkie i na pewno nie mdłe. Dlatego te dwa wydają się być odpowiednie, choć nie dałbym sobie ręki uciąć. - Jest zdrowa, ale podzielam twój brak entuzjazmu - też nie wydaje mi się smaczna. - przecież to jest jedno z tych warzyw, którego nie trzeba próbować, a i tak wie się, że do przyjaźni z nim ewidentnie nie dojdzie. Taki szpinak rozdrobniony jest dobry, ale brukselka? A kto to wymyślił? - Tak, jestem pewny. - lekko podnoszę podbródek do góry i powracam głową do pierwotnej pozycji, mową ciała potęgując tę wypowiedź. Nie zamierzam jej go zabierać, skoro i tak samemu zaproponowałem możliwość tejże specyficznej, acz zapewniającej mi spokój transakcji.

Na pewno za koleżankę - kusi mnie powiedzieć, ale mam pewne obawy co do wydobycia z głębi własnej duszy tychże słów. A co, jeżeli zostaną odebrane wrogo? Nie mam przyjaciół. Czuję, że przyjaciele są bardziej znani umysłowi, są bardziej intymni i wiedzą na temat rzeczy, o których to mówi się niewielu. Dla mnie na razie wszyscy są albo mniej obcy, albo znajomymi, kolegami. Ten tytuł zapewne otrzyma w moim życiu niewielu - cenię raczej jakość ponad ilość, gdzie długie listy osób na portalach społecznościowych wcale nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Z jednej strony "popularni", z drugiej strony kompletnie samotni. Ta plaga w dzisiejszym społeczeństwie wydaje się zbierać żniwa pełne plonu i pozbawione - dla korzystającego - ze szkód.

- Nie, nie, nie potrzebuję twojej książki. - odrzucam tę propozycję. Nie mam nic przeciwko, ale nie spotykam się z ludźmi dla korzyści materialnych. Chcę odnaleźć w tych zagubionych gwiazdach gdzieś swoją, która została zakopana dawno temu, gdy na niebie tli się jedynie pusty mrok, a tarcza księżyca mieni się jasno, choć za chmurami. Druga rzecz: widzę, jak ta książeczka jest dla niej ważna i cenna; byłbym nieludzkim potworem w ludzkim ciele, gdybym pomyślał teraz tylko i wyłącznie o sobie.

Cała operacja ratowania rąk przebiega sprawnie i bez większych problemów. Nie ma w tym żadnej tajemnicy lub niezrozumiałej magii - jeżeli coś jest brudne, to ma na sobie bakterie, wirusy i inne tego typu rzeczy. Przez powłoki to się nie dostaje, ale przez otwarte, nawet malutkie rany, owszem. Po co męczyć układ odpornościowy, skoro można pomóc w leczeniu niewielkich skrzepów? No właśnie. Też biorę pod uwagę nóż, z którego ta korzysta, a który to wzbudza we mnie masę negatywnych emocji; chwycenie za stal w tym momencie bezpiecznym by nie było. Skąd ta ochrona? Skąd ta chęć upewnienia się, że chociaż w jakimś stopniu do żadnej tragedii nie dojdzie? Może z głębi serca, a może z czegoś innego; sam pamiętam własne szwy na prawej ręce, których to leczenie było katorgą. I choć rana się zasklepiła w miarę sprawnie, tak daje o sobie znać zbyt często w życiu codziennym. W lustrze, pod prysznicem i wtedy, gdy świadomie ją ukrywam, nie chcąc, aby ktoś zaczął zadawać nieprzyjemne dla mnie pytania.

- Ludzie są specyficzni. - odpowiadam. Każdy z nas ma w sobie bagaż innych doświadczeń i innych rzeczy, które to wpływają na światopogląd. Można go jednak próbować delikatnie naprostować. Jest miła, to prawda - ale przez wielu zostanie odebrana jako ktoś, kogo należy unikać. Nic w tym dziwnego, bo gdzieś pod kopułą czaszki przetwarzam nadal tę informację o jej tatku i zardzewiały nóż. - Podobno jesteśmy zwierciadłami samych siebie i to, co widzimy w innych, to nasze nastawienie. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale wydaje się to mieć sens. - historia o psu szczekającym na swoje odbicia i wpadającym w amok jest jak najbardziej słuszna. Widząc zagrożenie w innych, stanowimy zagrożenie dla samych siebie, odbierając szansę na normalność, jakkolwiek ona by nie brzmiała. - Masz bardzo energiczne nastawienie i dużo mówisz. Mi to nie przeszkadza i dziękuję, że tak uważasz. - może początkowo czułem się przytłoczony, ale adaptacja pozwala mi czuć się może nie tyle jak ryba w wodzie, a prędzej jako ktoś, kto może spróbować ją zrozumieć. Powoli, pomalutku, bez nadmiernego oceniania, co jest cholernie trudne. - Innym to jednak może przeszkadzać i przede wszystkim zniechęcać. Dlatego ludzie mogą się od ciebie odsuwać, bo nie czują się komfortowo. Wiesz, każdy ma swoje limity i swoją bezpieczną przestrzeń. Dla wielu... dla wielu to może być jednak zbyt intensywne. - nadmiar emocji nie wpływa pozytywnie na jednostkę i zdaję sobie z tego sprawę; biorę głębszy wdech, nie wiedząc, czy kontynuować ten temat. Wydaje mi się być z jednej strony czymś naturalnym, z drugiej - biorąc pod uwagę długi fakt oczekiwana na przeczytanie książki - może spowodować zniecierpliwienie.

Tak zatem rozpoczynamy naszą literacką przygodę; pierwsze przyglądam się bardzo specyficznej okładce, ażeby następnie przejść do analizowania okładki i bardzo krótkiego opisu mającego zachęcić potencjalnego czytelnika do sięgnięcia po dany tytuł, przytakując głową na jej wytłumaczenie.

- Podejrzewam, że dobre i złe kotki. Nie dowiemy się, dopóki nie przeczytamy. - chyba mi zaschnie za niedługo w gardle od tych rozmów. Dawno się tak nie rozgadywałem, a co dopiero teraz, gdy ta czeka na powieść inspirowaną życiem dzikich kotów. Źle nie może być, rzut nie powinien być aż taki zły, jak mi się wydaje. Poza tym mogę poćwiczyć własną koncentrację, jak i dykcję, jeżeli dostanę ku temu odpowiednią przestrzeń; podejmuję się próby.

Informuję pierwsze o występowaniu klanów kotów, czytając wpierw ich nazwy. Nie skupiam się na konkretnych imionach kotów, wszak jest ich dużo, a zamiast tego przekazuję tę informacje Anais.

- Jest Klan Pioruna, którą przewodzi Błękitna Gwiazda, Klan Ciernia pod rządami Złamanej Gwiazdy, Klan Wiatru, gdzie swoje rozkazy wydaje Wysoka Gwiazda, jak i Klan Rzeki, gdzie dowódcą jest Zakrzywiona Gwiazda. - zamyślam się; widzę tutaj celowy zabieg autora, aby ułatwić czytelnikom rozpoznanie, kto w danej grupie rządzi. Nie widzę w tym niczego złego, a zamiast tego przewracam kolejne strony, czując cierpkość papieru pod membraną palców lewej ręki. - Tutaj jest mapa. - zachęcam Anais do dokładniejszego zerknięcia, aby zapoznała się z rysunkiem - wskazuję palcem na konkretne tereny. - Pozwoli nam zobrazować, jak wyglądaja tereny, które są zajmowane przez te cztery klany. - tłumaczę spokojnie i bez najmniejszego zastanowienia; analiza takiego materiału jest czymś innym i czymś, w co oddaję swoje serce. Czymś, co pozwala mi wydobyć z siebie jakieś skrzętnie chowane emocje, kiedy to stanowię dla nastolatki w jakimś stopniu mentora.

I tak oto głos kontynuuje swoją malowniczą podróż przez kolejne wersy teksu, czytając wpierw prolog. Książka jest na kilkaset stron i co prawda zapoznanie się z nią w kilkanaście minut nie jest możliwe, ale czas dla mnie nie ma znaczenia; przynajmniej w obecnej chwili. Szum wydobywający się z lekkich podmuchów wiatru dodaje tylko i wyłącznie atmosfery dla czytania w tym specyficznym, acz ułatwiającym to poniekąd miejscu. Dziwnie to musi wyglądać, ale mi to nie przeszkadza; w głowach czytać nie potrafię. I nie zamierzam.

Wędrujemy początkowo przez noc, podczas której dochodzi do konfrontacji między Klanem Pioruna a Klanem Rzeki, gdzie ten pierwszy łamie mir domowy i decyduje się włączyć je do grupy, dla której to pozostaje wierny. Kończy się to bitwą smukłych, kocich sylwetek, wyszczerzaniem kłów przez obie strony, zadawaniem sobie obrażeń, jak i ratowaniu innych. Sceny walk nie są napisane językiem, który ma powodować ból lub dokładnie opisywać otrzymane przez koty obrażenia, skupiajac się przede wszystkim na dynamice; ostatecznie Klan Pioruna, będąc przytłoczonym siłą, chowa ogon między nogami i ucieka, co wskazuje na wyjątkowo łatwe zwycięstwo Klanu Rzeki. Tylu postaci na sam start się jednak nie spodziewałem; wszystkiemu staram się nadawać emocje i inną tonację, aby zrozumienie decyzji bohaterów było łatwiejsze dla dziewczyny. I choć początkowo ciężko jest mi się wcielić, tak po czasie zaczynam to czuć i nie muszę aż nadto myśleć nad zabarwieniem słów kolejnych kocich sympatyków.

Odkręcam nakrętkę od butelki z wodą i orzeźwiam zmęczone nieco gardło. Nie czuję już tego upływu czasu, wciągając się prawdopodobnie w historię tak samo, jak zielonowłosa dziewczyna.

Przechodzimy przez scenę siwej kocicy i jej rozmowy z uzdrowicielką klanu atakujących, gdzie zostają podjęte spekulacje na temat niekorzystnych warunków dla wojowników i samej grupy. Wspominają też o Klanie Gwiazdy, który niesie ze sobą - wedle opowieści i wedle mojego zrozumienia - słowa starożytnych, być może poległych, kocich wojowników. Obserwują spadającą gwiazdę i wiadomość, z której Nakrapiany Liść przekazuje konieczność wykorzystania budzącego w ich ciałach strachu ognia.

- I na tym kończy się prolog. I jak, podoba ci się ta historia? - przechodzę do kolejnej strony, dokładnie przyglądając się dziewczynie o specyficznych, zielonkawych włosach. Właśnie - ta kwestia mnie zastanawia od dłuższego czasu, ale zapominam o nią zapytać. - W ogóle, jeżeli mogę zapytać, to jest twój naturalny kolor włosów czy je specjalnie farbowałaś? - choć te słowa nie są dobrane jakoś szczególnie dobrze, wszak farbowanie kosztuje i zapewne mogło zostać przeprowadzone nie z jej intencji, tak mnie zastanawia i powoduje zaintrygowanie w ciemnych obrączkach źrenic.

@Anais


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji
Anais

Sro 7 Sie - 21:36
Wypowiedź Eijiego wprowadziła ją w lekką konsternację, przetwarzała wszystkie przekazane przez niego spostrzeżenia na temat istoty ludzkiego zachowania, czy dotyczące tego, jaka jest i przez to może trochę, bardzo trochę zrażać ludzi do siebie. Nie przerwała mu, ale nie z powodu, że chciała wysłuchać do końca jego opinii, a dlatego iż te słowa sprawiały, że zaczęła bardzo poważnie myśleć. Co mógł dostrzec poprzez pojawiające się grymasy na jej twarzy oraz fakt, że co jakiś czas coś próbowała nawet powiedzieć, ale jednak się powstrzymywała, by jeszcze bardziej ruszyć swoimi szarymi komórkami. Czuła się trochę dziwnie, bo jeszcze nikt tak dokładnie nie określił nigdy tego, jaka ona właściwie jest. I wcale nie miała mu tego za złe; czuła z tego powodu pewne ciepełko w serduszko z okazanej oznaki faktycznego zainteresowania jej osobą, a zwłaszcza przez osobę, którą notabene zna dopiero z godzinę albo i nawet krócej. Coś w tym, co próbował jej przekazać, nie dawało jej spokoju, dlatego co jakiś czas powtarzała jedyne i proste „rozumiem”, a gdy skończył już całkowicie, nagle użyła tego dziwnego gestu uderzenia pięścią w swoją otwartą dłoń, by zakomunikować mu, że na coś wpadła. - nic nie rozumiem. – oświadczyła to radośnie, przepełniona przy tym dumą jakby co najmniej odkryła coś bardzo ważnego. A okazała jedynie faktyczny poziom swojej głupoty. - Anais jest taka mądra, widzisz? Nie wiem, o czym mówiłeś, ale miałam pewnie rację, ludzie są głupi – i to tyle, jeśli chodzi o próby poważnej rozmowy z nią na jakikolwiek ważny temat; a o przekazaniu jej jakichkolwiek wartości, które pewnie pomogłyby jej w codziennym życiu, powiedzieć można, że to jak walka z wiatrakami. Nie można jednak stwierdzić stuprocentowo, że ona faktycznie nic nie zrozumiała, bo istnieje przecież cień szansy, że nie chce dopuścić do siebie takich przykrych stwierdzeń na jej temat, dlatego jej umysł przybrał właśnie taką formę zachowania obronnego. - ty jesteś specyficzny! Specyficzny to chyba dobre słowo? Nie ważne.. nie jesteś taki jak inni ludzie; ale coś dziwn….nie ważne, zapomnij! Jesteś najlepsiejszy  - nie chciała dokończyć, bo mogło to mieć swoje konsekwencje. Miała świadomość, że nie jest najmądrzejsza, nie umie nawet czytać, a o pisaniu to już całkowicie nie ma mowy. Wiele jej brakuje i zapewne wiele nigdy nie będzie dane się jej nauczyć, ot taki los porzuconego dziecka. Zatem można powiedzieć, że gołym okiem widać jak bardzo są od siebie różni; a może wcale nie? Oboje przecież mają coś, o czym nie pamiętają, oboje mają odciśnięte piętno ciemiężców na swoich ciałach i psychice i ostatecznie, oboje okłamują siebie nawzajem w pewnych zakresach. A więc może jednak są bardziej do siebie podobni? Dlatego przerwała, bo pomimo iż dostrzegła, że coś go trapi, z czymś „walczy”, tam wgłębi siebie, to jednak nie chciała kierować swojego zainteresowania, w ów stronę.

Skierowanie całkowicie swojej uwagi w stronę opowieści zdaje się zatem najlepszym z aktualnie możliwych wyborów. I tak też zrobiła, pochłaniając łapczywie każde przeczytane przez niego zdanie. Pierwsi przedstawieni bohaterowie wywarli na niej ogromne wrażenie, zaczęła się nawet zastanawiać nad tym, komu powinna kibicować i kto z nich będzie jej ulubieńcem. Kiedy ten pokazał jej mapę z terenami kotków, mógł poczuć, jak jej ciało napiera na niego trochę bardziej, było to jednak podyktowane tym, że chciała mieć lepszy widok na wskazany twór. Nie przypominała ona tej mapy, którą miała w domu. Trochę ją to zmartwiło, ale być może ta jej nie była kompletna, ostatecznie ta kraina jest gdzieś ukryta. Bo przecież ona musi być prawdziwa, prawda? Kiedyś ktoś powiedział w tłumie, że książki są na faktach, czyli to, co w nich jest, oczywiście jest prawdziwe. Szkoda, że nie była na tyle cierpliwa, by posłuchać całej rozmowy, to być może dowiedziałaby się wtedy, że tyczy się to tego jednego specyficznego typu książek, a nie dosłownie każdej. - aaaa czy te klany są daleko stąd? Ile bym tam szła? A może da się tam pojechać tym… emm… samochodem, tak? – spojrzała na niego pytająco, ukazując swoją mimiką twarzy, że nie robi sobie żartów i pyta całkiem serio.

Zmartwienie prysło jednak prawie automatycznie, gdy ten zaczął powoli czytać początek opowiadania. A ona? Ona była niczym w raju, czuła się zaskakująco błogo. Dodatkowo zdaje się, że nie robił tego, na odwal się i próbował nawet nadać przeróżne tony, emocje w tym wszystkim, co się aktualnie działo. Przez co słuchało się go jeszcze przyjemniej, co mógł dostrzec, po tym, jak zaczęła się z uśmiechem lekko kiwać. O tak, ona już całkiem odpłynęła, a wyobraźnia zaczęła pracować pełną parą, przenosząc ich w ów świat; tak przynajmniej było, gdyby spojrzeć jej oczami. Dopiero koniec prologu i słowa chłopaka wyrwały ją z tego stanu. - łaaa to takie najlepsiejsze! była tam walka, bam i pam i potem kotki, ach! nie wiem, który z nich jest najlepsiejszy, a ty? Tobie też się podobało? – była ciekawa jego zdania na temat książki. Pewnie czyta o wiele lepsze dzieła i zapewne bardziej dostosowane do jego wieku i preferencji, co nie oznacza, że nie może wyrazić przecież swojej opinii.

Kiedy padło pytanie o włosy, chwyciła parę kosmyków w swoją dłoń, by na nie spojrzeć. Dlaczego właściwie są zielone? I od kiedy takie są. Zrobiła lekko głupkowatą minę, po czym nagle zrobiła wiele „o” ze swoich ust na znak zdziwienia i też trochę oznakę tego, iż właśnie sobie przypomniała, dlaczego tak jest. - to zabawna historia.. słuchaj no, no słuchaj.. - podniosła się z ziemi i stanęła przed nim. Przez chwilę zastanowiła się jak to najlepiej opowiedzieć, a bardziej w jakie słowa to powinna ubrać. - biegałam sobie parę dni temu, tak biegałam i biegałam. Co jakiś czas zerknęłam do tego dużego pojemnika, czy nie ma tam jedzenia. I wtedy BOOOOM! Zobaczyłam paczkę sucharków, takich zamkniętych… najlepsiejszych! I chciałam je chwycić, a tu nagle BAAAAAM! Wyleciał z pojemnika jakiś zwierzak, TAAAAKI duży i z takimi zębiskami. Przestraszyłam się, potem nagle zrobiło się ciemno. Poczułam się trochę mokra, lepiąca? I okazało się, że to zwykłe wiaderko...i od tamtego dnia mam zielone włosy! To pewnie jakieś magiczne wiadro do zmiany kolorów włosów. – Anais nie byłaby Anais, gdyby całą opowieść stała w miejscu. Dosłownie każdy szczegół z opowiastki ubarwiła gestykulacją, czy odegraniem w całości danego elementu. A co do włosów, to prawdą było to, że ona zwyczajnie oblała się zielonkawą farbą, której nie całkiem udało się jej dobrze pozbyć. Przez co jej włosy są w pewnych miejscach nadal zielone oraz gdzieniegdzie splątane, czy najzwyczajniej polepione. Z racji, że zazwyczaj nosi ona kaptur, to nie jest to aż tak widoczne; patrząc jednak na to, jak się Anais dziś ubrała, jeśli ktoś wytęży wzrok, to będzie mógł dostrzec ten mały, lecz rażący szczegół.

@Umemiya Eiji
Anais
Umemiya Eiji

Sro 7 Sie - 23:23
Gdzieś na pewno wydaje mi się, że widzę w dziewczynie jakąś iskierkę nadziei na to, iż naprawdę może się nie tyle zmienić, co prędzej zrozumieć, o co mi konkretnie chodzi. Jak się okazuje, moje wyniosłe marzenia, tak napawane dobrem i tak przepełnione chęcią pomocy, no cóż, jak żeby inaczej, zostają zrównane z ziemią. Są niczym ptak, który jest zbyt młody, aby latać, ale zbyt duży, żeby usiedzieć w gnieździe, biorąc się dosłownie za coś, co mu nie wypada. A jedyne, co wypada, to właśnie on - z gniazda, uderzając swoim wątłym ciałem o twardy grunt, ażeby poczuć na własnej skórze, co to znaczy igrać z ogniem. Co to znaczy - w domenie siły natury i jej podstawowych zasad zignorować przesłanki w celu uzupełnienia umysłu brakiem - nie mogąc odpowiednio cofnąć czasu.

Nie mam w sobie żadnych zdolności psychologicznych, ażeby kierować odpowiednio emocjami dziewczyny, w tym jej stopniem zrozumienia, do czego prowadzi i dąży ta specyficzna rozmowa. Nie ma to już znaczenia, bo zwyczajnie Anais przyjmuje kompletnie inny scenariusz, zresztą i tak podczas mojej przemowy trochę siedzi cicho i trochę wydaje się być przygaszona. Albo inaczej - skupiona?

- Tak, tak, widzę. - mówię z westchnięciem niczym zmęczony życiem ojciec, który wraca po dwunastu godzinach z pracy do domu, aby zetknąć się z dzieckiem, które miało za zadanie jedynie wynieść śmieci. No i wyniosło, ale nie poza mieszkanie, a do salonu, na środek, rozsypując zawartość dookoła. Może to nie tak, że nie zrozumiała, tylko nie chce zrozumieć - tego nie wiem. Mogę jedynie podejrzewać, jakie motywy i intencje nią kierują. - Powiedziałbym, że względnie normalny. - specyficzny? W tym tłumie szarych ludzi i ja należę do szarych ludzi. Miło jest jednak słyszeć od nastolatki, że mimo wszystko jakoś się wyróżniam i mam nadzieję, iż w tym dobrym znaczeniu.

Czy najlepszy, najlepsiejszy - nie sądzę. Znajdujący się pod kopułą czaszki głos skutecznie próbuje mnie zrównać z ziemią, pierwsze uderzając w piszczel, a następnie w ten drugi. Daleko mi do kogoś, kto jest najlepsiejszy.

Określenia bolące, określenia niosące ze sobą cechy, które należy spełniać. Łatwiej jest zapamiętać wyrządzoną raz krzywdę, aniżeli dzielone przez parę lat dobro. Chcę ich unikać, przynajmniej tych kierowanych w moją stronę - bo niewiele minie, zanim inni się na mnie zawiodą. To tak boli. Bolą mnie te oczekiwania, te twarze osób, które napotykam a których to nie znam, choć one - wręcz przeciwnie - wymagają, abym je znał. Dopiero potem przestają napierać, choć czuję, że bezpowrotnie coś zostaje utracone w tej otchłani życia. Ludzie kłamią, ludzie lubią kłamać - a ja niespecjalnie za tym przepadam. Wolę ukrywać to, co się dzieje, nie dając szansy na wytknięcie i kolejny atak; wolę ukrywać myśli, tudzież tłumić je w zarodku, aby światło dzienne ich nie dosięgnęło.

Skupienie się na opowieści stanowi zbawienie wobec ogólnie dręczących mnie myśli. Staram się wszystkie siły zebrać właśnie wokół powieści nieznanego dla mnie autora, który najwidoczniej nie szczędził na przedstawieniu tego świata nie tyle w sposób realny, a prędzej w sposób przewodnikowy, stanowiąc światełko w tymże dziwnym, futrzastym tunelu. Pytanie Anais z jednej strony jest niewinne, z drugiej pokazuje, jak dosłownie dziewczyna odbiera tę powieść - jako coś prawdziwego.

- Daleko stąd, możliwe, iż tylko koty mają tam wstęp. - staram się przyjąć taką narrację, jako że nie chcę deptać po marzeniach, ale też nie chcę, abyśmy za niedługo wylądowali w lesie z zamiarem znalezienia wszystkich Klanów. - To, co się dzieje w lesie kotów, pozostaje w ich lesie. Człowiek nie powinien tam ingerować. - już sobie wyobrażam, jak autor powieści kończy ją w paru zdaniach, informując o złapaniu dzikich istot, ich sterylizacji i rozdaniu rodzinom, które naprawdę pragną o futrzastym przyjacielu. No mogłoby się to zakończyć na paru stronach generalnie, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Po to są powieści właśnie, ażeby odpowiednio wyobraźnie pobudzać, na co dowodem są moje kolejne słowa będące czytaniem kolejnych akapitów, przechodząc poprzez wstęp.

Na lektora raczej się nie nadaję, ale najwidoczniej na tyle barwnie i z emocjami udaje mi się dokończyć własnej roli, że dziewczyna na tyle się wciągnęła, iż było po niej widać, iż historia przypadła jej do gustu. Jeżeli mogę coś dobrego zrobić, to przede wszystkim to; nie jestem idealny. Mam w cholerę wad, jestem słaby, ale przynajmniej potrafię spowodować uśmiech na twarzy osoby poznanej dosłownie kilkadziesiąt minut temu.

- Też nie wiem, an razie znamy je na tyle mało i słabo, że przydałoby się przeczytać kolejny rozdział. - przyznaję autentycznie i szczerze, biorąc jeszcze jeden łyk wody. - Jest ciekawa, no i o kotach. Sam raczej bym nie wpadł na pomysł takiej historii. Poza tym koty są fajne i łatwiej z nimi sympatyzować. - wydaje mi się, że lubię zwierzęta, choć nie do końca te za mną przepadają. Co więcej, pomysł na nadanie cech ludzkich zwierzętom może i jest popularny, ale nadal nie powoduje postrzeganie ich kropka w kropkę jako gatunku homo sapiens. A wiadomo, który więcej szkód w życiu innych wyrządza. - Chociaż zastanawia mnie geneza tych Klanów. Wiesz, skąd się wzięły, skąd takie nazwy i tak dalej... - może zostanie to prędzej czy później wyjaśnione, ale teraz pisarz pozostawił nas w zastanowieniu się nad tą kwestią.

Tak oto wsłuchuję się w historię widocznych, zielonych kosmyków okalających jej głowę, która z jednej strony wydaje mi się być wymyślona, z drugiej - częściowo prawdziwa. W jakiś sposób musiało dojść do ich zafarbowania, ale czy wierzę w coś latającego z dużymi zębiskami? No niekoniecznie, chociaż, biorąc pod uwagę wizje, jakie pokrywają się z otaczającą mnie rzeczywistością, zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem to też nie jest elementem prawdy w jej opowieści. Barwnej, opowiadanej z chaosem w rękach i mowie ciała, opowieści.

- Nie przeszkadza ci to, prawda? - w końcu nie wiem, jaka to była farba, czy wodna, czy jednak inna - ludzie reagują różnie na substancje zawarte w tego typu rzeczach. - Normalnie pomyślałbym, że to jest element cosplayu. - mruczę pod nosem, powoli chcąc rozprostować sobie nogi, tak więc podnoszę swój ciężki, obolały zad, niemal od razu odczuwając tego skutki. Dlatego potem spoglądam na dziewczynę, oferując jej pomocną, lewą dłoń, o ile ta nie zdążyła wstać sekundę wcześniej ode mnie. Szczerze? Chciałbym mieć tyle energii, ale niestety, nie jest mi to dane w tym życiu.

- Powiedz mi, gdzie mieszkasz? Odprowadziłbym cię. - nie potrafię zostawić dziewczyny samej, a i też wierzę, że pozwoli mi to rozwiać pewne wątpliwości co do tego, czy ta aby na pewno ma dokąd wracać. Nie zamierzam wchodzić, nie zamierzam przekraczać jego progu - zamierzam tylko się upewnić, iż ta wróci bezpiecznie, gdziekolwiek by to nie było. Otwiera to też inne możliwości, jak chociażby ponowne czytanie książki.

@Anais


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji
Anais

Nie 18 Sie - 15:17
Opowiastka o kotkach była dla niej czymś magicznym czymś, co tylko dla niej mogło być prawdziwe, kiedy to była to tylko opowieść, bajka dla dzieci. Dlatego zmizerniała emocjonalnie, gdy ten powiedział jej, że ów miejsce jest bardzo daleko, a wręcz nie jest możliwe dojście tam o własnych nogach i trzeba być kotkiem, by wkroczyć do ich krainy i móc się z nimi pobawić. A jeśli złapałaby kotka i jakoś się tam dostała, to może przy pomocy kociego wojownika z innego klanu, wpuszczą i ją do swojego świata? Tylko nawet jeśli złapie jakiegoś odpowiedniego kotka, to jak dostanie się w tak odległe miejsce i skąd będzie wiedziała, w którym kierunku powinna się udać. Nie ma pewności, że złapany koci członek klanu akurat będzie chciał zdradzić jej to miejsce. Zakładając jednak pozytywny scenariusz, to odległość jest tutaj problemem. Chociaż kiedyś słyszała, że ludzie jadący samochodami chętnie zabierają dziewczynki i to prawie za darmo. Muszą tylko zrobić coś, czego logiki nie umiała pojąć Anais, bo jedynie słyszała urywki rozmów tamtych dziewczyn. Od tego myślenia zaczęła boleć ją głowa; pomyśli o tych możliwościach kiedyś indziej, bo zawsze znajdzie się na to lepszy czas. - ale ja chciałam się tylko z nimi pobawić. Nie ważne zapomnij o tym, znajdę na to sposób sama.. – wysłuchała jednak grzecznie tego, co miał do powiedzenia na temat książki oraz tego, co go w niej ciekawiło. Nie koniecznie rozumiała niektóre słowa, które wypowiadał, ale udawała zrozumienie, a przynajmniej starała się to robić. Stwierdzenie „ciekawa”, przez chłopaka wywołał na jej mordce jeszcze większy uśmiech. I gdyby nie fakt, że ten nadal mówi, to wybuchłaby gromką radością, co jeszcze udawało się jej jakoś powstrzymać. Przynajmniej do momentu, aż ten nie skończył mówić o książce. -ha! Widzisz! Anais wiedziała jaką książkę wybrać; tak, książeczki obrazkowe są najlepsiejsze. Nie jak te grube, długie bez obrazków i o mądrych nudnych rzeczach. – nikt nie lubi przecież nudnych książek, a zwłaszcza tych szkolnych czy jakkolwiek związanych z nauką. W jej przypadku jednak pewna doza nauki byłaby wskazana, zwłaszcza gdy samodzielnie nie potrafi przeczytać nawet elementarza, a o pisaniu to już może pomarzyć, chociaż nie! Nauczyła się, a raczej on ją nauczył, jak się pisze jej imię. Przynajmniej tak się jej zdaje, bo mogła coś przecież źle zapamiętać. Jednak nikt naprawdę nigdy nie interesował się jej wykształceniem, ani nawet nie próbował jej czegokolwiek nauczyć.

W Nanashi ludzka obojętność nie była niczym niezwykły; tylko bliscy, czy znajomi martwili się o siebie, reszta była dla każdego obojętna. No, chyba że ktoś coś chciał od danej osoby, to na ułamek sekundy, obcy mogą stać się dla siebie kimś ważniejszym. Czy jednak przeszkadzało to Anais? Czasami tak, a czasami cieszyła się z takiego stanu rzeczy. Była ona jednak człowiekiem, dlatego w dniach gdzie nie miała dość innych, lgnęła do każdego, jak tylko mogła, nawet jeśli ta osoba nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Dziewczyna przeżyła w swoim życiu wiele złego, ale nadal była dzieckiem i gdzieś nieświadomie pragnęła bliskości, czy doświadczenia zwyczajnej rodzicielskiej miłości. Miłości, która Anais zdaje się natarczywie poszukiwać u innych. Być może to jeden z głównych powodów ubarwiania swoich opowieści o nierealne szczegóły albo one naprawdę istniały, jedynie w jej popieprzonym umyśle. - chyba nie, a tobie przeszkadzają? Nie podobają ci się? – włosy jak włosy, nic nadzwyczajnego. Czy powinna się nimi przejmować? Mogła je zwyczajnie obciąć, bo i tak by odrosły, ale czy to aż tak mocno konieczne? Czy to jakaś niepisana albo nieznana jej zasada egzystowania wśród innych ludzi? - cosplay? co to jest cosplay? czy to jakaś gra albo jakiś dobre jedzonko? – głowa prawe automatycznie przechyliła się w prawo, a ona sama wcisnęła palec w usta. Znowu zrobiła się głodna, a ten COSPLAY, to pewnie jakieś dobre jedzonko dla bogaczy, ale dlaczego przypomniało mu się o tym, gdy spojrzał na jej włosy. Czy chodziło mu o ten taki długi makron, który widziała w sklepowej witrynie. Nie był on co prawda tak długi, jak jej włosy, ale miał rację, był bardzo podobny.

Wiele kolejnych pytań cisnęło się jej na usta, ten jednak szybko je zabił, gdy wspomniał o odwiedzeniu jej teraz w domu. A wcześniej nie chciał tam iść, a teraz nagle chce. Ha! Anais wiedziała, podświadomie wiedziała, że Eiji bardzo ją lubi i chce z nią ciągle być. Pewnie, jak dowie się gdzie mieszka, to pojedzie do domu i wróci, z toną jedzenia by mogli się długo bawić i.. i… będą mogli nawet razem spać; ale tylko spać, nie robić te różne dziwne rzeczy, które widziała w jednej z gazetek, które przeglądali chłopcy w ukryciu. Mimo że pewnie teraz wygląda, jakby się wyłączyła co do bodźców zewnętrznych, bo jakoś zbyt długo siedzi cicho, ale chłopak mógł dostrzec, że jej oczy dosłownie płoną, a na ustach pojawiła się ślina. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo ta szybko przetarła usta i chwyciła go za rękę, ciągnąć go w sobie znaną stronę. - ja cie! wiedziałam, że będziesz chciał do mnie przyjść, o ja cie! będę miała gościa, a mogłam posprzątać.. – cały czas ciągnęła go za sobą, trzymając go mocno, co by nie zgubił się, czy nagle nie postanowił zmienić zdania i sobie pójść. - zobaczysz jak ładnie Anais mieszka! Mam kuchnie, mam też pokój i… i… łazienka też jest, ale woda się popsuła i światło też. Anais nie umie tego naprawić, ale mam ten no, świeczkę. – Mijały kolejne metry ich drogi, a dziewczyna zdaje się nie milknąć i z każdym pokonanym metrem tak jakby bardziej się nakręca, co może sugerować wzrost jej nadpobudliwości. I nagle zatrzymuje się przed czymś, co do niedawna był jeszcze małym domkiem, brak jakiejkolwiek ingerencji człowieka oraz dewastacja ze strony dzieciaków, doprowadziło do częściowego zawalenia się górnej kondygnacji budynku. W oknach nie ostało się już ani jedne całe okno, a pęknięcia zostały zapchane kartonami oraz gazetami. Nagle dziewczyna puszcza Eijiego i zaczyna biec w stronę niezbyt bezpiecznej rudery. Jeśli Eiji wysili wzrok i wykaże się, chociaż odrobiną zainteresowania, będzie mógł dostrzec kawałek taśmy policyjnej, która zwisał na strzępach drzwi. - prawda, że ładny! Anais jest duża, bo ma własny domek – wraca do niego i spogląda z radością, oczekując jego reakcji i decyzji, czy może jednak zechce wejść do środka.

@Umemiya Eiji
Anais
Umemiya Eiji

Nie 18 Sie - 23:06
Co jest realne? Co jest fikcją? Dla mnie odpowiedź jest prosta - podział książek nie bez powodu istnieje i ma umożliwić zerkanie tam, gdzie to jest akurat potrzebne. Opowieść o kotach stanowi dla mnie zatem wylanie na kartkę własnej, twórczej wyobraźni. Fikcję, która zawsze będzie istniała, wszak pewne horyzonty nie mają granic; człowiek pragnie wylewać z siebie to, co siedzi mu na duszy, niekoniecznie w formie emocji. Ale to właśnie te emocje wpływają na możliwość stworzenia pasjonującej, pełnej zaangażowania historii, która to pochłonie czytelnika na długie godziny, a zasieje ziarno praktycznie na wieczność. Wierzę, że wymaga to odpowiedniego doświadczenia i nauki, ale nic nie jest możliwe do osiągnięcia; w końcu nie bez powodu nie znamy własnych granic, skutecznie starając się je jednak odkryć, gdy życie daje ku temu odpowiednią szansę.

- W to nie wątpię. - odpowiadam spokojnie, trzymając jeszcze przez ten czas książkę we własnych dłoniach, palcami muskając okładkę. Ludzie wymagają również odpowiedniego podejścia i podejrzewam, że próba uderzenia Anais o ścianę rzeczywistości nie przyniesie niczego dobrego. A im dłużej się tak przyglądam i dłużej się tak zastanawiam, bardziej przyjmuję jeden, przykry scenariusz - to by do niej nie dotarło. To, że książka nie ma w sobie prawdziwej historii, a jest jedynie twórczym piórem innego, żyjącego człowieka. Nie potrafię mimo wszystko podejść inaczej, czując, że byłaby co najwyżej walka z wiatrakami.

Przytakuję na jej kolejne słowa, biorąc pod uwagę to, iż ta nie potrafi czytać. Nie bez powodu dla niej takie grube, pozbawione obrazków książki mogą wydawać się być co najmniej nudne i pozbawione sensu. Wdawanie się w polemikę nie wniesie niczego dobrego, a co najwyżej mógłbym ją nauczyć czytania, choć obawiam się własnych zdolności przekazywania wiedzy. Czy bym temu podołał? Czy wręcz przeciwnie?

Z jednej strony - gdy tak sobie przypominam - potrafię sporządzać w miarę dobre notatki. No dobrze, w miarę, ponieważ lewa ręka pisze tak koślawo, że raczej się z tego nie odczytam, ale nadal, mogło być zdecydowanie gorzej. Umiejętności zbierania informacji są ważne, ale ich przekazywanie to kompletnie inna działka.

Być może myślę o tym dlatego, bo nie potrafię przejść obok dziewczyny z całkowitą obojętnością wymalowaną na tej bladej twarzy. Może szukam w tym wszystkim czegoś, co przyczyniłoby się do odzyskania wiary w ludzkość, a może zwyczajnie pragnę robić to, czego tak cholernie mi brakuje. W tych czasach, w tym wirze szaleństwa i chaosu, w tym braku porządku... zwyczajnie brakuje ludzkiego ciepła. Czas mija nieubłaganie, absolutnie nic się nie zmienia, a człowiek nawet nie zauważa, jak pozostaje całkowicie sam podczas tej bolesnej wędrówki, gdzie ścieżka prowadzi wśród cierni chcących naznaczyć swoją obecnością nagą skórę.

- Nie przeszkadzają mi. - jeżeli tylko jej się podobały, to nie mam nic przeciwko temu. Nie mam nic przeciwko temu, że ktoś może lubić kolor, za którym akurat nie przepadam. Nie mam nic przeciwko temu, że komuś odpowiada konkretny zapach, gdy ja akurat wolałbym kompletnie inny. Tutaj uderza inna kwestia - kwestia tego, czy nie doszło do jakiegoś uczulenia, ale nie widzę, zarówno poprzez ubiór i bandaże, żeby to miało w jej przypadku miejsce. A może się mylę? - Ach... to jest przebieranie się za postaci z gier, książek lub filmów. To nie jest niestety dobre jedzonko. - odpowiadam, mając nadzieję, iż ta zrozumie, co mam na myśli. - Mam jeszcze jedne onigiri, chcesz? - pytam się, choć nie muszę się ani chwili zastanawiać, iż ta jest zwyczajnie głodna. Biorę głębszy wdech, wyciągając jedzenie z torby, w której znajduje się reszta rzeczy, a następnie je daję Anais, nie żądając niczego w zamian.

W końcu jak mógłbym - nawet gdyby to był ktoś inny, czułbym się z tym źle. Czułbym się tak, jakbym nie postąpił wedle zasad, które powoli się we mnie klarują, choć jeszcze długa droga, zanim uda mi się zrozumieć to, w jaki sposób działam. Jedno mogę stwierdzić - potrafię się zaadoptować do ludzi i ich sposobu myślenia, co mnie poniekąd niepokoi. Czy to nie jest najprostsza metoda do zatracenia samego siebie?

Nie wiem, ile to potrwa, czy jest to daleko, ale w razie konieczności mam ze sobą telefon, gdyby coś poszło nie tak, jak iść powinno. To tutaj właśnie się zastanawiam nad tym, czy jestem naiwny, czy może głupi. Albo zbyt miły, aby odmówić i aby odpowiednio zareagować, choć czerwona lampka pali się pod kopułą czaszki, pragnąc swojej chwili uwagi. Nie tłumię jej, a zamiast tego biorę pod uwagę, gdy sceneria ulegnie zmianie (musi ulec), sylwetki przeminą (staną się jedynie wspomnieniem), a do uszu dotrze szum kolejnych kroków (dowodu zmiany), które spowijają wewnętrzną pustkę. Nie jestem w stanie odczytywać myśli i nie wiem, co biegnie po autostradzie umysłu dziewczyny, ale gdzieś wewnątrz liczę na to, że nie sprowadzi to na mnie kolejnego nieszczęścia.

Może będzie dobrze.

To właśnie ta cisza powoduje we mnie zaintrygowanie, jak i narastający niepokój. Długo to nie trwa, zanim zauważam, jak Anais wygląda, w jej oczach dosłownie znajduje się ogień, a na ustach pojawia się ślina. Zaciskam własne wargi, a znajdująca się w kieszeni dłoń zamienia w pięść poprzez odpowiednie ustawienie palców; chwycenie za dłoń, gdy moje skóra jest tak zimna oraz blada skutecznie mnie wydostaje z tego dziwnego transu spowitego odrealnieniem.

- O to się nie martw... - w końcu jedynie odprowadzę, może lekko się przyglądnę. Nie chcę wchodzić do środka. Nie chcę przekraczać własnych granic komfortu, choć krok w jedną lub drugą stronę raczej nie powinien już stanowić różnicy, gdy początkowo do tego doszło. - Wiesz, że ze świeczką trzeba uważać, prawda...? - dodaję nieco zakłopotany, licząc na to, iż płomień spragniony paliwa nie zdecyduje się przenieść - podczas jej podróży w mroku - na inne elementy wystroju. Jest to z jednej strony przyjemne, gdy patrzy się w trzaskający wesoło ogień, z drugiej jego nadmiar może przyczynić się do wystąpienia konkretnych ofiar. Do krzyku, do ucieczki.

Widzę, jak ta jest nadpobudliwa i nie muszę być żadnym specjalistą w tym temacie. Ale... czy to jest normalne? Czy to znajduje się w granicach zdrowego rozsądku? Nie mam bladego pojęcia, w związku z czym biorę głębszy wdech. Będę musiał jakoś przestudiować to bardziej, aby zrozumieć, z czym to się gryzie. I choć takie doświadczenie na żywo jest ważne, nadal nie wiem, czy robię dobrze.

Czy nie doprowadzam do krzywdy.

Moim oczom okazuje się mały domek, kompletnie poniszczony i pozbawiony większości okien. Trudno nie odnieść wrażenia, iż nie jest to idealne miejsce do pomieszkiwania, w związku z czym spojrzenie oczu podnosi się od ziemi i lekko stara się wybadać otoczenie, czy przypadkiem nie ma tutaj czegoś, w co mógłbym nadepnąć i zrobić sobie krzywdę. Parę szczegółów ulega ominięciu, co może wynikać z lekkiego zmęczenia, wszak czytanie książki wymagało ode mnie znacznie większej dozy skupienia, niż mógłbym się tego na początku spodziewać. Pęknięcia, zapchane kartonami, wydają się być jedynie tymczasowym rozwiązaniem. Nie do końca bezpiecznym.

- To prawda, ładny- - wiele tutaj można by zmienić; lekko przybliżam się do drzwi, ale nie wchodzę do środka. Muszę wiedzieć, gdzie mam postawić granice, aby nie narażać samego siebie na potencjalne niebezpieczeństwo. W końcu jest to miejsce, które ona zna, ale ja? Niekoniecznie. - Od ilu lat tutaj mieszkasz? - pytanie opuszcza moje usta, choć głowa trzyma ich w zanadrzu zdecydowanie więcej.

Kim tak naprawdę jesteś?

@Anais


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji
Anais

Pon 9 Wrz - 21:35
A więc ten cały Cosplay nie był jednak niczym do jedzenia, a zwyczajnym ubieraniem się. Poczuła się troszkę oszukana przez swoje własne wyobrażenie, ale i troszkę zawiedziona. A było prawie tak pięknie, a tu zawód. Dodatkowo dowiedziała się, że tak właśnie może być odbierana przez innych; czy to dlatego ludzie dziwnie na nią patrzą? Pewnie nie! Nie ważne, nie będzie teraz ruszać swoich ostatnich szarych komórek, które ledwo dyszą, by myśleć o czymś tak mało istotnym, jak inni ludzie i akceptowane przez nich normy społeczne. Przecież właśnie zaproponowano jej coś do jedzonka, ponownie! To chyba jej najbardziej szczęśliwy dzień; poznała nowego najlepsiejszego kolegę, który poczytał jej bajeczkę i opowiedział o dżemach. Dodatkowo teraz idzie z nią do domu i jeszcze dał jej wcześniej sporo jedzonka, bardzo pysznego jedzonka. – skoro nie chcesz, to wezmę. Po co ma się zmarnować.- powiedziała tonem mówiącym, że skoro już jest do tego zmuszona; tonem głosu, który nie pasował do uśmiechu, który pojawił się na jej mordce po tym, jak usłyszała jego propozycję. Zachowa sobie to na później, gdy ponownie zostanie sama.

Teraz miała ważniejsze zadanie niż jedzenie. Musiała dobrze zaprezentować mu swój domek, bo jeśli nie zrobi tego odpowiednio, to ten zapewne więcej nie będzie chciał jej w nim odwiedzać, a co za tym idzie, przepadnie im wiele wspólnych możliwości do wspaniałej zabawy, nie wspominając już o możliwości, pozostania u niej na noc. I robieniu tych wszystkich szalonych rzeczy pod odsłoną nocy. Oczywiście nie tych, co robi mąż i żona, ale jeśli zechce, to może potrzymać ją trochę za rękę, ale tylko trochę..

Słowa chłopaka o świeczce na chwilę zmieniły jej uśmiech, na grymas poirytowania. – wiem, nie jestem przecież dzieckiem. Nie można kłaść świeczki na papier, ani pod papier... – phie, przecież dała mu do zrozumienia już wcześniej, że nie jest dzieckiem i jest duża, tak duża jak… jak.. nie dziecko, o! Dlatego poczuła się lekko poirytowana jego pytaniem, co mógł wyczuć przez zmianę tonu jej głosu oraz mimikę twarzy. Nie umiała jednak długo się na niego gniewać, więc wzięła parę głębszych oddechów i ponownie się do niego uśmiechnęła – ale z ciebie głuptasek – pacnęła go lekko w ramię, gdy ten skomplementował jej domek. Poziom szczerości komplementu pewnie pozostawia wiele do życzenia, ale Anais, nawet nie domyśliła się, że mógł to powiedzieć tylko po to, by nie urazić jej uczuć, a prawdziwe myśli zachował dla siebie. – chcesz wejść do środka i zobaczyć, co mam w domku? Wiem, że nie powinno się zapraszać obcych, ale ty jesteś moim najlepsiejszym przyjacielem i nic złego nie zrobisz, prawda? To, jak chcesz wejść? – mimo że nie dostała jawnej odpowiedzi, próbowała go pociągnąć za sobą, lecz zatrzymała się, w swoich działaniach słysząc jego kolejne pytanie.

Mijała chwila, a odpowiedź nie nadchodziła. Nie dlatego, że nie chciała powiedzieć, ona zwyczajnie nie wiedziała. Ojciec powiedział jej, że się tu urodziła, ale czasami ma dziwne przebłyski i wtedy nachodzi ją refleksja, że wcale tak nie musiało być. No ale przecież jej ojciec by jej nigdy nie okłamał. A nie, przecież robił to wielokrotnie. Odwróciła się do niego, a jej spojrzenie stało się puste, bez życia, bez emocji. -ja.. nie pamiętam, naprawdę nie pamiętam.. – puściła go i zaczęła uderzać rączkami o swoją głowę, starając się sobie przypomnieć, tak usilnie powtarzając, że nie pamięta, niczym mantrę, która została wyryta w jej umyśle. Uderzenie, każde kolejne uderzenie sprawiło, że bandaż na jej głowie lekko opadł, ukazując mu bliznę na jej twarzy, po której spłynęła łza, a za nią kolejna i kolejna. -Anis przeprasza, Anais nie chciała...- odwróciła się i spróbowała zatrzymać potok nadchodzących łez, nie wiedząc, dlaczego właściwie płacze i co tak usilnie próbuje sobie przypomnieć. Dodatkowo pokazała część swojego paskudnego „ja” osobie, która nie powinna tego widzieć. Chciała uciec, tak daleko, jak tylko mogła, ale jakaś jej mała cząstka, to dziwne nowe uczucie nie chciało tego. Wszystko się jej już mieszało, strach, niepewność... nie umiała sobie tego poukładać, to było zbyt dużo nowych bodźców na raz, przynajmniej dla jej pokiereszowanego umysłu.

@Umemiya Eiji


Ostatnio zmieniony przez Anais dnia Pon 16 Wrz - 20:08, w całości zmieniany 1 raz
Anais
Sponsored content
maj 2038 roku