Park centralny - Page 17
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz 2022 - 16:58
First topic message reminder :

Park centralny


Park oblegany jest zwłaszcza na przełomie marca i kwietnia, kiedy zakwitają wszechobecne sakury. Wokół tworzą się wtedy ścieżki o liliowo-różowym kolorze, w powietrzu czuć słodki zapach wiśni, a sceneria nabiera romantycznej atmosfery. Bez względu jednak na porę roku, miejsce to stanowi doskonałe pole do odpoczynku od miejskiego zgiełku. Park wprawdzie został ulokowany w centralnej części Fukkatsu, jednak jego rozległość sprzyja wyciszeniu, a zadbane trawniki, czyste, zawsze wyremontowane ławki i regularnie opróżniane śmietniki cieszą oko nawet najbardziej zaawansowanych pedantów. Terenami zielonymi pieczołowicie zajmują się ogrodnicy, których zadaniem jest dbanie o przejrzystość sadzawek, odpowiednio przystrzyżoną trawę czy odpowiednią ilość barwnych kwiatów. W parku znajdzie się również kilka niewielkich budek z lodami lub napojami.

Haraedo

Toda Kohaku

Pią 20 Wrz 2024 - 2:37
  I n t e r e s u j ą c y,
  jak laboratoryjny szczur uwięziony w przeszklonym pojemniku i wpuszczany w labirynty celem wyłowienia jego ukrytej inteligencji bądź znalezienia okruchów rozsypanych w przeciwległym bloku solidnej konstrukcji, której nijak mógł uciec, chociaż właściwie nigdy nie planował, pogodzony ze świadomością realnego zniewolenia — takiego, na które przystał ze zgodą wkomponowaną w przytaknięcie głowy i w wychrypienie własnego imienia przed kilkoma laty, kiedy przehandlowano go za niespłacone długi ojca. Intrygujące było niewątpliwie chłopięce posłuszeństwo, zaślepiona lojalność przebiegająca podskórnym dreszczem przez tkanki unerwioną plątaniną cieniutkich rzemyków posyłających impulsy pomiędzy sobą szybciej, niż Kohaku kolekcjonował własne myśli przekrzykujące się wściekle pod sklepieniem czaszki, która zaczynała niezdrowo tętnić nużącą migreną, jednak wciąż stał naprzeciw. Obserwował w milczeniu. Oferował papierosa. Oddychał ze spokojem nieadekwatnym do sytuacji, do zabijania.
  Czy kobieta jeszcze zwracała na to uwagę?
  Czy przez ulotność sekundy zastanowiła ją precyzja
  c i o s ó w
  s ł ó w
  s p o j r z e ń
  posyłanych naprzemiennie mężczyźnie, zanim wkroczyła z zaskakującą impertynencją na dwuosobową arenę i postanowiła zapolować, chociaż srebrnowłosy drapieżnik dostrzegał własne zwycięstwo przez cały ten czas, nasycony aroganckim przekonaniem o posiadaniu kontroli nad każdym milimetrem przestrzeni, którą teraz dzielili. Ich oddechy wydawały się splatać we wspólny obłok wydychanego powietrza wirującego w centymetrach pomiędzy przemocą a odwagą powodowaną dziwnym impulsem; gdyby tego zabrakło, gdyby dusząca nozdrza szkarłatność nie zaległa w kleistości krwi oblepiającej poszarzały chodnik, gdyby kondensacja niewypowiedzianych uczuć pozostała uśpiona i nie wychyliła z wyściełanej obojętnością jaskini, gdyby serce wraz z ciałem tętniły odmiennymi rytmami — jednak nie, tego wieczoru połączyły się w zaskakującej koherencji. Pochłaniał jej życiodajną migotliwość poddaństwa wobec odruchów, nad którymi utraciła całkowitą kontrolę, wtłaczając płynność oszronionego chłodem złota w jasnobrązowe tafle wpatrujące się w niego z mieszaniną wszystkiego, co ludzkie i co obce; przynajmniej dla Niej.
  On znał
  T O
  na pamięć.
  Ten nieludzki głód wykręcający żołądek na drugą stronę, rozbiegane myśli krążące w błędnym kole wątpliwości i retorycznych figur zakończonych znakiem zapytania (czy to właściwe? czy powinienem? czy coś to zmieni? co właściwie się ze mną dzieje?), przerażające a zarazem obsesyjne podążanie melodyjnym, syrenim nawoływaniem czegoś głębokiego o niepokojących gabarytach oraz lśniących w ciemnościach ślepiach wykrzywionych nieugaszonym pragnieniem, od którego wysychała zbolała krtań.
  — Wręcz przeciwnie… — wyszeptały wargi ułożone w subtelnej paraboli półuśmiechu, kiedy podbródkiem wskazywał spoczywającą w kobiecych dłoniach broń. — Jestem pewien, że potrafisz tego używać, pasuje do ciebie, chociaż nie potrafię tego wytłumaczyć. — Nie lekceważył jej, prędzej wyrażał namiastkę podziwu dla hardości wciąż przykuwającej stopy do podłoża. — Trochę tak, jakbyś była doskonale wyważona do nunczako, jednak niekoniecznie do dzierżenia jakiegokolwiek ostrza. — Broń na zawołanie zmaterializowała się w eterze; zakrwawione palce drugiej dłoni oplatały ciasno rękojeść krótkiego noża wyszarpniętego ze skórzanego wnętrza pochwy przytwierdzonej do spodni. Chłodna, surowa stal przeżyła ciałko w księżycowym świetle, chociaż wciąż skierowana śmiercionośnym krańcem w dół.
  Kobieta nie była ani jego przeciwnikiem, ani celem, nawet nie potencjalnym rykoszetem. Kimś wymalowanym poza obramowanym obrazem niczym naścienny fresk, nabierającym coraz to głębszych i bardziej intensywnych odcieni, i przez sekundę zastanowił się nad pofalowanym kształtem sformułowanej myśli; każde z nas posiada coś, w czym najwyraźniej pokłada cichą nadzieję na przeżycie.
  — Lubię noże — są zimne oraz bezlitosne przy podrzynaniu gardeł, tak jak ja. — Ostrze pomiędzy słowami zdążyło zniknąć, jednak spojrzenie Kohaku nabrało zdystansowania. Zignorował zaczepkę o narzędziu — przecież czuł się tak całe życie, zawsze wykorzystywany i odkładany w spoczynek jedynie celem nerwowego oczekiwania do chwili, w której ponownie będzie potrzebny, i cokolwiek spróbowałaby powiedzieć, nie wyparłaby tego przekonania z chłopięcej głowy. Zakorzenione wewnątrz szaleństwo wydawało się ocknąć ze wcześniejszego marazmu, przeciągając z pomrukiem w akompaniamencie trzaskającego kręgosłupa i dopiero zatrzasnąwszy pod czaszką rezonujący pogłos zdań, które dziwnym przypadkiem wcześniej przepuścił przez palce, postanowił wyprostować własne ramiona, niezamierzenie nakrywając nieznajoma złowrogością wysokiego cienia o konturze zarysowanym przez światło ulicznej latarni. — Nie obawiam się tego, czy ktokolwiek dopadnie mnie po drodze. Nawet jeśli to zrobi — bądź zrobić spróbuje — nie zamierzam poddawać się bez walki, a ta niewątpliwie zakończy się czyjąś śmiercią. I będzie to rozwiązanie wygodne dla każdej strony. — Zawahał się na sekundę, przekrzywiając głowę. — Dlaczego miałbym się tego bać?
  Śmierci czy schwytania, pozostawiał to dowolnej interpretacji.
  Świat wydawał się wymalowany absurdem.
  Nieśmiesznym żartem rozgrywającym się niczym żywy spektakl w scenerii centralnego parku nasiąkłego zgnilizną rozkładających się tkanek młodzieńczego serca oraz lepkością mdławej we własnej woni krwi przylegającej do skóry i wypływającej spomiędzy rozoranych powłok ludzkiego ciała tracącego coraz więcej witalności, im więcej posoki skapywało na chodnik.

  (…) Widziałbyś mnie w takiej roli?

  Odpowiedź była oczywista.
  — Wszyscy jesteśmy mordercami. — Nonszalanckie wzruszenie ramion towarzyszyło wypowiedzi. —Wszyscy jesteśmy gotowi zabić, to kwestia okoliczności i niczego więcej, widziałem takie sekwencje. Wystarczy odpowiedni afekt, by człowiek wyrwał się spod własnoręcznie nałożonej kontroli. — Pokręcił jednak głową ze znamionami rozbawienia, takiego niewymuszonego na widok jej podejrzliwości. — Nie walczę z bezbronnymi ludźmi, to niesportowe oraz mało ekscytujące. Nie uważasz, 見知らぬ人? — Nieznajoma; słowo będące jedynym właściwym wyborem. Nawet nie chciał poznawać teraz jej imienia, ta kojąca anonimowość wyjątkowo mu odpowiadała i, jak swobodnie zakładał, kobiecie również była na rękę. — Brak wartości to wciąż jakaś wartość — dziwny wydźwięk głosek zakrawał o abstrakcyjne ujęcie problemu, nad którym nie zamierzał się jednak rozczulać, zatrzymując strumień myśli przed wydostaniem się na zewnątrz.
  Przecież nikt nie zabraniał Kohaku wykrajać poszczególnych fragmentów niczym w skomplikowanej układance, jakimi częstował Alaeshę z roztropnością kogoś, kto zachowywał element zaskoczenia oraz niespodzianki. Pozwalał jej na rozwlekłe, niemające początku ani końca interpretacje i urywał wypowiadane zdania we właściwym momentach — nie za wcześnie, nie za późno, zawsze gdzieś pomiędzy; trochę jakby wyważał ciężar do smukłych, kobiecych palców.
  — Wedle rozkazu — odpowiedział cicho, kiedy pochwyciła proponowanego papierosa i sekundy później jaskrawość rozbłysku zaburzyła rozciągniętą dookoła noc. — Nie palę — wyjaśnił, nim zdążyła zapytać. — Po prostu ktoś poradził kiedyś, że dobrze mieć szlugi przy sobie. Podobno ułatwiają przełamywanie lodów oraz rozmowy z nieznajomymi. — Może wciąż posiadał dziecięce, niedojrzale rysy twarzy, przewyższał brutalnością doświadczeń niejednego dorosłego, dlatego wychwytywał pojedyncze dźwięki docierające doń z różnorodną intensywnością, ale cierpliwie ignorował.
  Reakcja powinna nadejść wówczas, kiedy zostanie całkowicie pozbawiony wyboru i kiedy wszechświat zostanie boleśnie zawężony do życia mężczyzny, którego niezależnie od wszystkiego, pozbawi tego wieczoru życia. Chociaż jedna ze starannie nałożonych, wręcz przyklejonych do twarzy masek opadła, roztrzaskawszy się z łoskotem o porcelanowy parkiet, po jakim każde stąpało, teraz nabierał prawdziwego wydźwięku, poluzowawszy uścisk kagańca zawieszonego na zapienionym pysku niedoleczonej nienawiści względem każdego, kto kiedykolwiek odważył się nadkruszyć jego siostrę; przemilczany
  e l e m e n t
  prowadzonego starcia.
  Niemalże się roześmiał, ostatecznie dźwięk częściowo zatrzymał się w gardle, szarpiąc niedbale struny przyklejone do ścianek aorty i tylko ciche parsknięcie sięgnęło kobiety przebiegającej z artystyczną uważnością przez załamania świateł oraz cieni tańczących na chłopięcej twarzy, ilekroć uniósł bądź opuścił podbródek, przekrzywił głowę, zmrużył spojrzenie czy machinalnie przygryzł wnętrze policzka. Nie mogła pomylić się bardziej, siateczka zbliznowaceń skrywana ubraniem zakrawała o prawdziwe miejsce zbrodni — nawet Kohaku nienawidził własnego ciała boleśnie przypominającego o każdej potworności, jakie dopuszczali się niegdyś ludzie, nie dopatrując się we własnej skórze czegokolwiek dumnego; pogardzał krzykliwymi nagłówkami sugerującymi, że blizny powinny napawać dumą, że były dowodem przetrwania, wyrwania ze spirali okrucieństwa, tylko że On nie uciekł, wciąż tkwił w przemocy i brutalizmie niedającym się wyplenić, jakby wrastał w chłopca od najmłodszych lat i tak pozostał, adaptując się do dorastającego dziecka, dostrajając do pogłębiającego szaleństwa i przenikając we wgłębienia wypełnione infernalnym jadem rozlewającym przez arterie.
  — To chyba niewłaściwe, by tak przypatrywać się komuś obcemu? — odpowiedział jej pytaniem, przerzucając zapalniczkę między palcami. — Zaufaj mi, nie znajdziesz we mnie nic pięknego, no i zostałem stworzony do innych rzeczy. — Ludzie go takim stworzyli. — Już nas opuszczasz? — spytał niepozornie, wychwytując chyba czystym przypadkiem ciche stęknięcie wraz z odgłosem zginanych w łokciach rąk próbujących dźwignąć ku górze resztę zmarniałego, obitego ciała. — Czy uciekasz? — Nie obejrzał się przez ramię, nie wykonał jakiegokolwiek gestu, ponieważ mężczyzna — jakkolwiek było to dla niego okrutne oraz ubliżające — nie stanowił większego zagrożenia, nie w tym stanie i nie w zetknięciu z gniewem wciąż pulsującym podskórnie w dziewiętnastolatku, mierzącym się spojrzeniami z nieznajomą kobietą, której papierosa właśnie podpalił.
  Wydychał przetrzymane w płucach powietrze, wreszcie odstępując nieznajomą o krok i wycofując o centymetry wraz z obróceniem ciała do upolowanej zwierzyny, jednocześnie odsłaniając żałosny widok upodlonego człowieka jasnobrązowym tęczówkom.
  — Tylko pamiętaj, żadnych gwałtownych ruchów albo połamane żebro przebije ci płuco. — Uśmiechnął się w ten okrutnie szczery sposób. — Zresztą — podjął po chwili. — Nie możesz jeszcze umrzeć, wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie, prawda? — zdanie wypowiedziane o wiele głośniej od poprzednich, by dotarło uszu mężczyzny, wgryzło się gniewem we wszystko, co napotkało na drodze. Srebrnowłosy chłopiec nabierał kształtu, oplatany coraz zachłanniej wściekłością promieniującą przez wszystkie nerwy. — Pytałem, czy wciąż krępujesz dziewczynkom nadgarstki, zanim je zerżniesz — uwielbiasz te czternastoletnie, czyż nie? — głos nabrał ostrości kaleczącej każdą głoską przestrzeń i zebranych tu ludzi.
  Ciepło uleciało z ciała, uleciało również ze złotych oczu, a jeśli zawierzyć powykręcanym we wszystkie strony przeczuciom wirującym dookoła w efemerycznym tańcu ze złowrogimi intencjami Kohaku, ciepło uleciało również z palców niedawno jeszcze wesoło podrzucających wysłużoną wieloletnią służbą zapalniczkę.
  — Co właściwie powinienem z tobą zrobić… — wyszeptał w próżnię.
  Do siebie i może do wszechobecnych duchów.
  Chyba na sekundę zapomniał, że kobieta wciąż słucha.


@Itou Alaesha (dziękuję za cierpliwość! <3)


...
Toda Kohaku

Itou Alaesha ubóstwia ten post.

Itou Alaesha

Nie 13 Paź 2024 - 21:13
Nieoczekiwany komplement sprawił, że zrobiło się jej miło. Toda sądził że nunczako od niej pasowało. W zamroczonym czerwienią umyśle brzmiało to jak przyjemna melodia na uszy artystki. W końcu jakiś mężczyzna brał ją na poważnie. Uważał że potrafi posługiwać się niebezpiecznym narzędziem, a nie że jest jedynie bezbronną kobietką. Acz może aż nazbyt daleko szła w rozumieniu czułego słówka płynącego z warg wygiętych w półuśmiechu? Mimo wszystko w kwestii ostrzy w pewien sposób się mylił. Rzeczywiście nie miała doświadczenia ze sztyletami czy nożami — poza tymi, które stały nienagannie naostrzone w kuchni Itou, służąc jej do przyrządzania wyśmienitych posiłków. Niejednokrotnie jednak, a nawet wielokrotnie i nagminnie zadawała sobie niegdyś cięcia na własnej skórze, na co zużyła niezliczone ilości żyletek. Do każdej sesji wyjmowała nowe, czyste i błyszczące ostrze, by potem przez długie minuty tworzyć krwawą sztukę, nacinając naskórek. Wiedziała więc jak ciąć, choć brzytwą o niewielkiej skali zarówno pod względem wielkości, jak i jej możliwości. Czyżby więc jednak w pochwale tkwiła gorzka nuta? Nie odpowiedziała więc nic na jego rozważania dotyczące jej umiejętności posługiwania się bronią. Wszak kobieta powinna mieć swoje tajemnice i nie wypadało odkrywać przed nieznajomym wszystkich swoich kart. Nie miała też zamiaru wracać do tematu ugodzenia własnoręcznie mężczyzny leżącego na parkowej ścieżce. Nie miała zamiaru tego zrobić.

Lubię noże — są zimne oraz bezlitosne przy podrzynaniu gardeł, tak jak ja.
Na jakiś szalony sposób również nie była w stanie wziąć młodzieńca w stu procentach poważnie. W jego arogancji i pyszałkowatości dotyczącej umiejętności zabijania tkwiło coś co wybitnie Alaeshę rozbawiało. Panosząca się czerwień odbierała artystce możliwość trafnego osądu, pozbawiając też strachu, mimo że dowód na jego brutalność znajdował się właśnie na ziemi. Członek Shingetsu nie był dla niej wcale tak precyzyjny, jak mógłby o sobie sądzić. Jego słowa nie za każdym razem były w stanie dobrze ukryć myśli, a do tego ta makabra leżąca na chodniku... to był istny bałagan. Jednak tym lepiej, ponieważ Alaesha nie uznawała precyzji za coś pięknego. To najczęściej w drobnych mankamentach, w nierówno nałożonej na obrazie farbie, w nabitym na nodze siniaku, w krzywo i niepokornie rosnącej w ogrodzie roślinie tkwiła  nieprzewidywalność i  całe piękno. W pełnej precyzji wcale piękna nie było, ponieważ cechowało ją coś sztucznego i nienaturalnego i szczęśliwie Itou nie postrzegała w ten sposób Tody. Nie zafascynowałby jej wtedy i nie uznałaby go za godnego jej uwagi. Choćby w tym przeciągnięciu się, strzyknięciu zastałymi stawami w ciszy oblekającej ich nocy było coś tak ludzkiego, ciekawego i zajmującego dla będącej na szkarłatnym rauszu artystki. Wystawione ku górze ramiona przysłoniły częściowo światło latarni, pozostawiając intrygujący rozbłysk za głową obsianą gęstymi, białymi włosami. Szczupłe palce malarki to oplatające papierosa, to gładkość nunczako zaświerzbiły w chęci namalowania go i uwiecznienia na płótnie. Jednocześnie miała ochotę się zaśmiać, spojrzeć na niego pobłażliwie. Ciężko powiedzieć czy wątpiła, czy nie w to, że umiał zabijać ludzi, ale ta młodzieńcza pycha była istotnie zabawna. Nie zrobiła jednak tego i jedynie wczuła się w swojego papierosa, jednocześnie przekładając ciężar ciała z nogi na nogę, wypychając jedno z bioder do boku. Tak bardzo chciał wierzyć w swoją potęgę. Też kiedyś w to wierzyła w swoim wypadku — że jest w stanie stawić czoła wszystkiemu, że jest nie do zdarcia. Myślała wtedy o sobie, że może tak ciągnąć w nieskończoność, biorąc na swoje barki absolutnie każdy obowiązek i choć nie należało do nich nigdy podrzynanie gardeł, to pozwalała sobie na jedną jedyną słabość, jaką było wyrysowywanie równiuteńkich kresek na skórze, które przynosiły jej wybitną ulgę. Ciekawe jaką słabość posiadał chłopak? Co robił całkowicie w samotności, nie przyznając się nawet przed samym sobą do jakiejś nieudolności, odreagowując swój styl życia. Nie mogło się to na nim nie odbijać, aczkolwiek mógł jeszcze o tym nie wiedzieć. Podobnie jak Itou, która z wielu rzeczy zdała sobie sprawę lata później, będąc przekonana, że wszystko jest w doskonałym porządku i wszystko robi doskonale i perfekcyjnie. A cięcie się było wyrazem siły i odwagi.
Hm. W sumie to proste, przynajmniej z założenia. Nie szkoda by Ci jednak było żegnać się z życiem? Tak po prostu chcesz stawiać swój żywot na szali poprzez spełnianie czyichś zachcianek? — Zaciągnęła się papierosem i spojrzała bez uśmiechu, z opuszczonymi kącikami ust, ale uniesionym podbródkiem. Wypuściła po chwili dym, unosząc twarz w rozgwieżdżone, ciemne niebo, odsłaniając przy tym bladą i szczupłą szyję. Czy również takie gardła, nie tylko te męskie, szerokie i z wyraźnie zarysowanym jabłkiem Adama, lubił podrzynać?
Nie zgodzę się z tym. Przynajmniej nie do końca. Niemal każdy ma w sobie umiejętność zabicia drugiego człowieka, co nie czyni go mordercą. Definicja mordercy zakłada, że jest to przestępca, który odbiera komuś życie. Umyślnie i niezgodnie z prawem. Zabicie kogoś we własnej obronie się w to nie zalicza. — Właśnie nazwała po imieniu to, co mimo wszystko sądziła na jego temat — o ile rzeczywiście dokończy to, co mu bezczelnie przerwała. W jej oczach mordercą jeszcze nie był. Wciąż był dla niej jedynie krwawym oblubieńcem, który będzie w stanie postąpić inaczej. Pokazać że potrafi, że umie nie być marionetką, której ona nie chciała w nim widzieć.
Ja mogę tak uważać, ale skąd mogę wiedzieć, że Ty również? Może mnie zwodzisz, a ja chcę Ci uwierzyć? Natomiast nie zauważyłam, aby tamten jegomość się czymkolwiek przed Tobą bronił. Ten wbity sztylet chyba nie należał do niego, prawda? — W niezrozumiały sposób czuła, że pomimo rosnącej różnicy w poglądach nici, którymi los zdawał się ich splatać, wcale nie ulegały zerwaniu. Jedynie wydłużały się, opadały swobodnie lub plątały — nieuchronnie łącząc ich jestestwa w przyszłości na podobieństwo akai ito. Kobieta zaczęła być przekonana o tym, że nie będzie to ich jedyne spotkanie i że szkarłat więzów jeszcze ich gdzieś wspólnie zaprowadzi.

W normalnej sytuacji ucieszyłyby ją krótkie słowa „wedle rozkazu”, które chłopak jej zaserwował na niewypowiedzianą prośbę przypalenia papierosa. Teraz jednak, po tym jak zauważyła, że sam traktuje się jak narzędzie, poczuła że nie chce mu rozkazywać. Najwyraźniej i tak zbyt wiele osób rozporządzało jego życiem, co nie znaczyło, że Kohaku na to też po prostu nie przyzwalał. Mimo wszystko prosty gest ocieplił napiętą atmosferę i podkreślił chwilowy brak chęci czynienia sobie wzajemnej krzywdy. Zaczynała się czuć coraz bezpieczniej w jego towarzystwie — nie tak jak na początku, gdy cała drżąca postanowiła zawalczyć o życie nieznajomego, który w tym momencie, a przynajmniej miała taką nadzieję, załatwiał sobie pomoc poprzez telefon komórkowy, który nieznacznie rozświetlał ciemność za plecami młodego mężczyzny.
Szkoda. — Alaesha poczuła się nieco zawiedziona, że chłopak z nią nie zapali. Samotne palenie było nieco podobne do samotnego picia alkoholu. Niby nikt tego nie zabraniał, ale jednak nie było to już to samo.
Musiał to być mądry człowiek, który poczęstował Cię tą radą. — Delikatnie uniosła kącik ust, zerkając delikatnie zza chmurki dymu na poczynania leżącej w oddali ofiary. Czy uratuje sam siebie? Alaesha mogła mu tylko asystować. Nie była na tyle szalona, aby chronić kogoś zupełnie obcego dosłownie swoim ciałem. Robiła i tak znacznie więcej aniżeli byłaby na to w stanie większość japońskiego społeczeństwa.

Przekrzywiła głowę do boku, nie odrywając wzroku od Tody. Nie miała pojęcia, jakie tajemnice skrywały ubrania przysłaniające jego figurę, ale dlaczego blizny miałyby być potworne? Przecież to historia zapisana na ciele, urozmaicenie często nudnego ciała i dodające czegoś ciekawego do nierzadko dysharmonijnej figury.
Ups. — Z dziewczęcym, nieco rozbrajającym uśmiechem wzruszyła ramionami. Tutaj ją miał — zdecydowanie zachowywała się niepoprawnie, przyglądając mu się tak skwapliwie. Trudno jednak było jej postępować inaczej. Zazwyczaj, tak zupełnie bez powodu, potrafiła zachowywać się niewłaściwie, a teraz to uczucie, ta czerwoność, która miała ją we władzy, wprawiała Itou w obsesję, pragnącą śledzić każdą najmniejszą zmianę na twarzy chłopaka. Być może było to bezsensowne, a może jednak dawało jej dostatecznie dużo informacji, aby czytać z jego mimiki i dzięki temu zachować się dłużej przy własnym życiu? Kto to mógł wiedzieć, ona sama nie była do końca świadoma działania mocy, która miała ją teraz w posiadaniu.
Za późno, już mi się spodobałeś. — Światło komórki zgasło, nim chłopak zdążył się odwrócić w stronę mężczyzny. Wykonała nieznaczny ruch, jakby chcąc go powstrzymać od odejścia od niej, ale zatrzymywanie go nie byłoby dla niej bezpieczne. Nie chciała też zerwać tej nikłej więzi, jaką udało się jej nawiązać z białowłosym. Tylko ona mogła jeszcze jakkolwiek zmienić bieg dzisiejszych wydarzeń, spróbować odkręcić niby to przesądzony los. Jednocześnie artystkę drażniła od środka jakaś niezdrowa ciekawość. Chciała wiedzieć, czym facet zasłużył na to, co go spotkało. Dlatego też pod Itou ugięły się nieznacznie kolana, gdy usłyszała oskarżenie o gwałt. To zmieniało mocno zastany obraz sytuacji, ale też nie do końca. Przyszło na nią jednak otrzeźwienie. Nie mogła dłużej ignorować dziejącej się w tle sytuacji i dramatu wykrwawiającego się mężczyzny, choćby potwora. Jeżeli pozwoli młodzieńcowi zrobić to, co miał w zamiarze, to nie uratuje nawet samej siebie. Najpewniej on ucieknie, a ona zostanie oskarżona o współudział lub zaniechanie pomocy.
Masz dowody? Takie, które go pogrążą? O ile Twoje słowa nie mają mnie tylko przekonać i zwieść. Nie wierzę, że Twój klan nie może zebrać informacji i zgotować mu większego piekła w więzieniu niż to, że pozwolisz mu teraz miłościwie umrzeć po kilku pchnięciach. Śmierć to za mało, nie uważasz? — Uratowanie leżącego mężczyzny, kimkolwiek by on nie był, leżało w interesie artystki. Jak jednak miała pomóc zarówno jednemu i drugiemu? Jak miała sprawić, aby ten z rozgrzaną głową chciał zaprzestać swoich czynów? Wszak według jego słów miał doskonały powód do zemsty. Wnioskowała jednak, że nie chciał go zabić z prywatnych powodów, a raczej bezlitosnego nakazu, gdzie miał jedynie wypełnić swoje zadanie, niczym to chłodne i zimne narzędzie, jak sztylet, który tak lubił.
Proszę...Proszę, nie rób tego. Nie rób tego sobie. Nie rób tego mnie. Proszę, niech ten człowiek gorzko zapłaci za swoje czyny.

Jeżeli chcesz, to rzuć kostką na to, że mężczyzna zdążył powiadomić służby w momencie, gdy Alaesha i Kohaku rozmawiali przy papierosku.
1-50 — Służby zostały powiadomione i w oddali pojawiają się światła radiowozu i karetki.
51-100 — Nie dzieje się nic.

@Toda Kohaku  serduszko
Itou Alaesha

Toda Kohaku ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku