Dyskoteka Collision Space
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 22:26
Dyskoteka Collision Space


Stara fabryka puszkowanej zupy pomidorowej zyskała nowe życie, kiedy para młodych ludzi zainwestowała wszystkie swoje oszczędności w wykupienie i odnowienie wnętrza. Z pustej, nudnej przestrzeni wykreowali oni największą w dzielnicy Karafurana Chiku dyskotekownię. Wystrój wnętrza może nie prezentuje się elegancki, jednak to tłumy ściągające tu w każdy weekend w celu zabawy sprawiły, że da się tu poczuć jak w domu – każdy dodał coś od siebie, dzięki czemu powstał wielki, artystyczny projekt pod nazwą Collision Space. Wysokie sufity i otwarta przestrzeń byłej hali fabrycznej sprawiają, że nagłośnienie daje tu niesamowity efekt wielokrotnie powtórzonego echa, charakterystyczny już dla klubu, który szybko zaskarbił sobie sympatię tłumów.

Raz w tygodniu odbywają się tu również koncerty, podczas których można oglądać gwiazdę wieczoru z loży VIP-owskiej na balkonie ponad sceną. Dla klientów, którzy sypną trochę kasą czekają również stosy jedzenia w stylu fast-food oraz proste, acz bogate w alkohol drinki.

Haraedo
Ishida Hikaru

Wto 27 Wrz - 0:01
    Collision Space słynęło z mocnych brzmień i ciężkiego, dusznego klimatu. Hikaru nie był obcą osobą w tym miejscu i można było śmiało powiedzieć, że czuł się tam jak w domu. Ogłuszający dźwięk muzyki wydobywającej się z porozstawianych wszędzie głośników był hipnotyzujący. Czerwonowłosy uwielbiał stać w ich pobliżu, by dzięki temu wyciszyć wszystkie inne zmysły i oddać się delikatnym wibracją. Było to niczym wchodzenie w trans, medytacja i najlepszy narkotyk (a przynajmniej dla osoby, która nigdy narkotyków nie brała). Delikatne wibracje wprawiały każdą komórkę ciała w drgania, które pozwalały całemu ciału wejść w dziwny rezonans, jakby ciało i kosmos drgały jednym rytmem, a Ishida i czasoprzestrzeń były jednym i tym samym. Niczym kropla barwnika rozpływająca się i mieszająca z wodą, do której wpadła. Wspaniałe uczucie. Jakież więc było zdziwienie Hikaru, gdy okazało się, że typowe dla tego miejsca brzmienia, zmieniły się w jazzową melodię.
   Nie był ignorantem, niemniej jednak zawsze uważał, że na określone melodie i gatunki muzyczne istnieją określone pory i sytuacje. W klubach słuchało się szybkich piosenek, które wprawiały ciało w ruch, a jazzu słuchało się w domu, jeśli chciało się poczuć jak intelektualista. Hikaru lubił ten gatunek, wprowadzał go bowiem w przyjemny, odprężający nastrój. Teraz jednak odprężenie było dalekim pragnieniem. Stał więc z boku, opierając się biodrem o jeden z większych głośników, z którego dobiegały delikatne dźwięki saksofonu. Nigdy wcześniej nie widział nikogo, kto grał na tym instrumencie, a przynajmniej nie na żywo. Było to w pewien sposób intrygujące zjawisko i intrygujący instrument, ale chłopak szybko stracił zainteresowanie. Rozglądał się po zebranych tu osobach. Wypatrywał ludzi, z którymi mógł mieć już do czynienia. Od kilku lat prowadzał się właśnie w towarzystwie takiego sortu, który byłby idealną publiką do tego typu imprezy. Niestety nie udało mu się wypatrzeć nikogo interesującego.
   Znudzony przetarł dłonią swoje włosy, odgarniając je nieco z czoła i powoli zaczął kierować się w stronę miejsca, w którym można było kupić drinki. Skoro nie muzyka, to może alkohol da mu chociaż namiastkę upragnionego transu.

@Keita Gotō
Ishida Hikaru
Gotō Keita

Wto 27 Wrz - 0:47
Porównała go najmłodsza z podopiecznych do pasterza, który to ramieniem zagubione owce zagarnia ku jednej zagrodzie. On sam czuje się jednak jak ten pierdolony hycel, który z naderwanym chwytakiem sięga po na wpół zagubione kundle. Niesmak podjudzany jest przez parszywy humor, w ciągu dnia podlany cholernie uciążliwą pogodną — mokro i duszno. Buzuje w mężczyźnie niechęć do muzyki, która tańczy z bólem głowy, zapewne zaczątkami migreny. W tłumie szuka zagubionych kundelków, jego dzieciaków spod szyldu Kyōken, młodych szczeniaków bez matek i ojców, którym dzisiaj akurat zachciało się na parkiet.
Przyszli do niego podpici, ale pocieszni, upojeni wódką zwędzoną z lokalnego marketu. Pamięta tylko, że przewrócił oczyma na te kręcące się przed nim sylwetki, które z oczami jak u szmacianych lalek zapytały: a czy możemy? A czy możemy tam do Collision Space, bo ich kumpel na didżejce a same tatuaże w kształcie odwróconych literek “k” nie wystarczą, by ich wpuszczono. Schylony więc nad Sawą, jego dzieckiem prawdziwym a nie przyszywanym, ukochanym jednośladowcem zbitym z pozbieranego metalu, mruknął niezadowolony, że:
Za chuja nie tam.
I skończył jak zawsze, jak ten rzymski Padre, z balkonu tylko wymachując ku zgromadzonej rzeszy. Ale teraz patrzy, że nie jest sam, bo i wokół widzi twarze bardziej znajome, których ciała chowają się w tłumie innych sylwetek — tych roztańczonych, ocieplanych dotykami innych, namiastkę ekscytacji znajdujących w kontaktach z dużą ilością ludzi na raz.
Na czole Keita wyraźna bruzda zmęczenia, ale i wyjątkowej uwagi wpisanej i w wyprostowaną, spiętą też sylwetkę. Pod brodą uwiązana czarna chusta, na ciele zwyczajna koszulka z długim rękawem i spodnie wciąż robocze. Ku uciesze młodszej gawiedzi założył i naszyjnik, który od szczeniaków dostał na urodziny, ale na szyję wsuwał rzadko. (Bał się, że ten zwinięty został z pobliskiego sklepu, że go dorwą łapy chudego sprzedawczyka i będzie musiał niewinnemu te witki połamać).
Mężczyzna wciska dłonie w kieszenie spodni i dostrzegając własne dzieciaki skulone pod jednym z głośników cmoka cicho i dla własnego rozluźnienia udaje się do baru. Pije dwa szoty, jednego sam, drugiego z barmanem, wyrzuca mało zobowiązujący small talk i odwraca się tyłem do lady. Trzecią wódkę dostaje w gratisie bo barmanem stary znajomy — Marvin.
Zanim spostrzeże to ciało znane, ale zakopane zdawałoby się w odmętach pamięci, rozejrzy się raz jeszcze po zebranych:
Tamtych nie kojarzę — powie w zastanowieniu do faceta za barem, czarnoskórego byka z Francji, miłośnika sushi i tyłków młodych Japonek.
Nie dosłyszy odpowiedzi, bo mu przed sylwetką mignie czerwona czupryna skroplona zapachem alkoholu. Patrzy się ku niej z neutralnym wyrazem twarzy, z nogą zgiętą w kolanie. Ostatniego szota pije zbyt gwałtownie, gniewnie jak ten poruszony do boju nastolatek. Mimo to nie rusza do przodu a jedynie czeka, by ramię Hikaru na nowo zrównało się z tym jego.
Znudziły się bogatsze kąty miasta? — Pyta neutralnie, głowę uchylając ku prawiej stronie; jasne światło reflektora na krótko rozjaśnia twarz Japończyka, jego rysy ciężkie i na pozór nieprzyjazne. — Pokaż.
I z tym “pokaż” sięga jego szczęki, nachyla się te parę centymetrów i mierzy z nim na spojrzenia, wpatruje w dobrze znane źrenice — te nieskażone narkotykami. Puszcza jego twarz tak szybko, jak ją wcześniej ujął i na nowo jak ten pasterz właśnie patrzy ku pilnowanemu stadku.
Wyglądasz dobrze, Ishida. Co cię sprowadza w stare kąty?
Gotō Keita
Ishida Hikaru

Wto 27 Wrz - 22:07
    Po krótkim spacerku udało mi się w końcu trafić pod bar. Szybkim spojrzeniem omiotłem figurę obecnego tam barmana. Czarnoskóry mężczyzna nie był częstym widokiem w tych stronach, niemniej jednak nie wzbudził we mnie większej uwagi. Dużo ciekawsze okazały się dla mnie kolorowe butelki, w których znajdowały się różnego rodzaju trunki. Nie należałem do smakoszy, większość alkoholi smakowała dla mnie dokładnie tak samo, więc nie miało dla mnie większego znaczenia, czym aktualnie będę się upijać. Oczywiście czasami istniał odpowiedni alkohol do danej sytuacji, w tym momencie jednak nie zastanawiałem się nad wyborem. Zdecydowałem się na klasyczny i niewyszukany rum z colą, który zdawał się pasować idealnie do klimatu mającego miejsce wydarzenia. Po otrzymaniu drinka, odwróciłem się tyłem do barmana i ponownie rozejrzałem wśród zgromadzonych. Moją uwagę skupiła grupka młodziaków, którzy z całą pewnością nie pasowali do tego miejsca. Szybko jednak udało mi się rozpoznać szczeniaki z Kyōken.
    Od zawsze miałem słabość do sierot, pewnie ze względu na to, że sam czułem się jak jedna z nich. Brak rodziców doskwierał mi w młodości, jednak lata spędzone w sierocińcu nie były przepełnione rozmyślaniem na temat tego, co byłoby, gdybym posiadał kochającą rodzinę. Koncept ten był dla mnie równie abstrakcyjny, co jazda na kilkunastometrowym smoku. Nigdy nie łudziłem się, że uda mi się również znaleźć rodzinę. Niewiele osób szuka dzieci w najgorszych dzielnicach miasta i właśnie z tego powodu (oraz kilku innych) zdecydowałem się wziąć sprawy we własne ręce. Ucieczka z sierocińca nie była łatwą decyzją. Istniała bowiem realna i duża szansa, że przypłacę to życiem. Jak się jednak okazało byłem sprytny i posiadałem wystarczająco dużo szczęścia, żeby żyć z dnia na dzień i każdego kolejnego miesiąca poprawiać swoją sytuację. Nie byłem dumny z wielu swoich posunięć i z wielu wyborów, były one jednak konieczne, żebym znalazł się w miejscu, w którym jestem obecnie. Nie żałuję i nigdy nie będę.
    Dziwnym sposobem, widok dzieciarni napełnił mnie lekką melancholią. Lata spędzone na ulicy i w najróżniejszych spelunach nie zawsze wiązał się z okropnościami. Pamiętam również miłe chwile, jak chociażby poznanych przyjaciół, którzy pojawiali się na mojej drodze. Niewielu z nich zostało w moim życiu na stałe, co głównie było moją winą. Chęć poprawy swojej sytuacji, wygórowana ambicja i niezbyt moralne metody sprawiły, że gdy ja pchałem się do przodu, znajomi zostawali w tyle, jakby sami nie chcieli wyrwać się z ulic Nanashi. Ze wszystkich tych osób najbardziej żal mi było tylko dzieci, w których tkwił zamknięty cały ich potencjał, marnowany tym, że urodzili się w tym ciele, a nie innym, które posiadało lepsze warunki do rozwoju. Na świecie nie było sprawiedliwości, dlatego też nie chciałem podążać zgodnie z regułami, które ten świat pisał.
    Z całej tej nostalgii wyrwał mnie jednak znajomy głos. Mój wzrok powoli przesunął się po dziecięcych twarzach, by trafić na twarz o wiele bardziej dojrzalszą. Nie mogłem nic poradzić na to, że na moich ustach wykwitło coś na wzór uśmiechu. Znajoma twarz zawsze była dobrym widokiem.
   – Lubię różnorodność – odpowiedziałem, lekkim wzruszeniem ramion. Bogatsze kąty nigdy mi się jednak nie nudziły. Nie chciałem jednak mówić tego na głos.
   „Pokaż”, tylko tyle usłyszałem, zanim moja szczęka znalazła się w uścisku. Uśmiech szybko zmienił się w grymas niezadowolenia.
   – Nie jesteś moją opiekunką, żeby mnie tak oglądać i oceniać – fuknąłem cicho, upijając kilka łyków swojego drinka. Nie piłem szybko. Nie chciałem się upijać, tylko poczuć delikatne mrowienie na języku, ciepło na policzkach i lekkość w nogach. W takim właśnie stanie chciałem wrócić do domu, położyć się i czekać na upragniony sen.
   – Mówiono mi, że będę mógł liznąć tutaj kultury, poznać coś nowego, a dostałem to – machnąłem ręką w kierunku sceny, na której grała jakaś jazzowa kapela. Nie wiem, czego spodziewałem się po kulturze w tym miejscu…
   – Ty też wyglądasz nieźle – powiedziałem, gdy już przyjrzałem się mężczyźnie. – Robisz za przyzwoitkę? – kiwnąłem głową w kierunku skaczących młodziaków.

@Keita Gotō
Ishida Hikaru
Gotō Keita

Sro 28 Wrz - 10:28
W Collision Space nakładało się wiele światów. Choć przodowali studenci uczelni wyższych, których zgłodniałe w tygodniu ciała właśnie w tańcu szukały ujścia dla młodzieńczych zachcianek, to i zebrany tłum kolekcjonował twarze mniej do scenografii pasujące; te, które na dziedzińcu dyskoteki pojawiały się dla czystego zysku — dilerzy o spojrzeniach jak szpile ostrych, i ci poubierani w kolory mniejszych, samozwańczych gangów, domniemanych postrachów Karafuruna Chiku.
   Sama dzielnica należy do tych ciekawszych a z racji na jej rozrywkowy charakter zbiera i przyjezdnych, i przyzwyczajonych do przyspieszonego tempa życia lokalsów. Słynie jeszcze z jednego elementu — jak cienie przemieszczających się po dzielnicy członków Shingetsu. To im Keita ufał najmniej, jeśli ufał w ogóle. Nieobliczalność grupy była niemalże ich sloganem reklamowym, który choć personalnie samego Gotō interesował, tak w w sytuacji obecnej stanowił tykającą w tle bombę. Oczy mężczyzny na nowo osiadają na dzieciakach z Kyōken, ale te jak lisy też czujne, co jakiś czas wystawiające głowy poza tłum, szukające i jego, i potencjalnych niebezpieczeństw. Ciekawie obserwuje się tę specyficzną siatkę zależności pomiędzy sierotami, gdzie jedno drugiego świadome, choć porozrzucane jak pionki w różnych kątach dyskoteki.
   Obecność Ishidy przynosi wspomnienia sprzed lat kilku, kiedy i dzielnicę, i klub pod innym szyldem, ale o podobnym klimacie funkcjonujące w tym samym miejscu, odwiedzali częściej. Postfabryczne hale wydawały się wtedy bardziej puste, ale być może to oni byli mniejsi, mniej uważni, zaaferowani taniością sprzedawanego alkoholu i przemiałem kumulujących się na parkiecie ludzi.
   Dla awangardowej odmiany muzyka w Collision Space wpada w synkopowane rytmy. Ponownie chmara spoconych ciał jak świetliki do światła lgnie do środka, i zaczyna w jakieś prymarnej potrzebie wytrzepywać z ciał kolejne pokłady nagromadzonej energii. Amatorska grupa jazzowa, zapewne bawiąca się teraz w mało zabawną improwizację, zyskuje zainteresowanie większe niż jest temu warta.
Masz rację, już nie.
   Kiedy zniesmaczony grymas Ishidy odrzuca jego wyuczoną przecież troskę, na twarzy Keity wykwita skąpy, ciągnący jeden kącik ust do góry, uśmiech. Nieczęsto pozwala sobie na poufałość, ale to te myśli, przenoszące go w świat jeszcze przed Kyōken, pozwoliły na chwilę słabości. Mężczyzna patrzy ku znajomemu z nieprzystępną neutralnością. Ishida wciąż jest od niego nieco niższy, bardziej butny, a przez lata wezbrały się w nim kolejne dawki cierpkości. Odwracając od niego wzrok machinalnie przejeżdża językiem po górnej linii zębów. Nie dziwi mu się, nigdy się nie dziwił. Podobne zakusy na wyrwanie się z Nanashi obserwował u co drugiej tam mieszkającej osoby. Fakt, że Ishida jeszcze stąpa po ziemi, kupuje fikuśne drinki i pyskuje jak nastolatek dowodzi, że można.
Mhm — rozbawiony mruczy pod nosem na zrzędliwość Hikaru i dodaje ni to konfrontacyjnie, ni pogardliwie: — Czy to nie jest przypadkiem ten rodzaj kultury, do którego dążyłeś?
Milknie na moment i odwracając się ku barmanowi prosi o czystą z lodem. Czuje na języku potrzebę nikotyny, którą przepija łykiem alkoholu.
I jak ta twoja różnorodność? Gdzie teraz mieszkasz? — Zerka ku wyjściu z klubu i sprawdza, czy aby na pewno papierosy nie zostały w warsztacie. — Albo może powinienem spytać z kim?
W kieszeni rzeczywiście obdrapana, metalowa papierośnica, w niej kilka skręconych fajek. Ponownie zerka ku dzieciakom i wkładając papierosa między zęby odpowiada:
Powinieneś pamiętać, że marna ze mnie przyzwoitka. — Spogląda na niego a w oczach prowokacyjne rozbawienie: —  Przynajmniej w twoim przypadku wychodziło mi to dość słabo.
Poważniejąc podbródkiem wskazuje na jednego z dzieciaków. U niej czarne włosy opadające na czoło, duże wypieki, okrągła, ładna twarzyczka z szeroką blizną od ucha po obojczyki. Reszta skazy wdrapuje się pod żółtą koszulkę.
Ją powinieneś znać. Tao. Wydaje mi się, że wpadła w nasze kręgi jeszcze za twoich czasów. — Wzrusza ramionami i patrzy ku barmanowi bełkocząc prośbę o ognia. — Ona ciebie pamięta.
Odbierając zapalniczkę kiwa głową ku najstarszemu z grupy dzieciaków z Kyōken. Daje znać, że znika na moment.
Chodź na fajkę.

@Ishida Hikaru
Gotō Keita
Ishida Hikaru

Czw 29 Wrz - 14:39
    W Collision Space dosłownie dochodziło do kolizji najróżniejszych mas ludzkich. Gdzie wzrok mógł sięgnąć, tam dostrzegał kalejdoskop barw i stylów. Widać było, że ludzie nie tworzą homogennem mieszaniny, lecz różnią się na swój sposób, nawet jeśli różnice te nie były łatwo dostrzegalne. Od zawsze starałem się wypatrywać tych różnic, bo nie raz okazywało się to pomocne, zwłaszcza dla kogoś, kto większą część swojego młodzieńczego życia spędzał na ulicach, gdzie dochodziło do kontaktów, bardziej lub mniej przypadkowych, z wieloma różnymi osobami. Nie wiedziałem nigdy na kogo mogę wpaść i czy przypadkowe szturchnięcie łokciem okaże się moją zgubą. Jak jednak wspominałem, miałem więcej szczęścia niż rozsądku i do tej pory nie jestem w stanie sobie wytłumaczyć, co tak właściwie chroniło mnie przed zgubą, która nieuchronnie czeka większość pałętających się po ulicach sierot. Na samą myśl o tym, zaczynałem czuć dziwny ciężar w żołądku. Uczucie to szybko jednak zagłuszyłem kolejnymi łykami drinka.
   Tłumaczyłem sobie, że dzięki Kyoken dzieciaki mają pewną pomoc i oparcie w swojej ciężkiej sytuacji. Ja od samego początku byłem sam i chociaż organizacja znalazła się w pewien sposób na mojej drodze, nigdy nie mogłem powiedzieć, że byłem jej członkiem. Musiałem liczyć na siebie i robiłem wszystko, by każdy dzień był lepszy od poprzedniego. Nie cofnąłbym czasu, by zmienić cokolwiek.
   Moim ciałem zawładnął dreszcz, gdy muzyka nagle zmieniła swoje brzmienie. Nie przysłuchiwałem się jej z większą uwagą, była bardziej tłem do tego, co działo się w środku. Nigdy nie pozwalałem sobie na zbytnie pochłonięcie czymkolwiek. Życie nauczyło mnie czujności, bycia przygotowanym i wybieganiu o kilka kroków w przyszłość, planując wiele różnych scenariuszy, bo niczego nie można było być pewnym. Życie to ciągła seria zmiennych, które mogą przeważyć o losie. Musiałem być gotowy na wszystko.
   Na parkiecie w mgnieniu oka zaroiło się od ludzi. Wszyscy tworzyli teraz jedną, spójną masę. Przez przygaszone światła ciężko było kogokolwiek odróżnić, nie żebym w jakimś stopniu starał się to zrobić. Ciała ocierały się o siebie nawzajem, uderzając w siebie łokciami, kolanami lub biodrami, jak gdyby poszczególne ludzkie członki spragnione były jakiegokolwiek dotyku. Nie dziwiło mnie to. Każdy potrzebował poczucia bliskości. Wbrew pozorom samotność nie była czymś, do czego się dążyło, nawet jeśli za wszelką cenę chciałbym temu zaprzeczać. Moja profesja, chociaż niemoralna i piętnowana przez wiele osób, była w pewnym sensie próbą zastąpienia tej bliskości czymś, co chociaż w pewnym sensie by ją przypominało.
   – Chyba miałem za wysokie oczekiwania – stwierdziłem, krzywiąc się nieznacznie. Prawda była taka, że nie miałem oczekiwań, bo nie wiedziałem, co się tutaj szykuje. Moje rozczarowanie wynikało tylko i wyłącznie z faktu, że muzyka, która była tutaj grana, nie dawała mi oczekiwanych doznań. Nic więcej. Lubiłem jak wszystko szło zgodnie z moją myślą i wszelkie odstępstwa od tego traktowałem jako niedogodności, nawet jeśli nie były one nimi.
   Odwróciłem się do towarzysza. W jego obecności miałem wrażenie, że mogę pozwolić sobie na rozproszenie swojej uwagi.
   – W samym centrum w jednym z apartamentów, sam – uśmiecham się lekko. Byłem zadowolony z tego, że moje życie zmieniło się na lepsze i nie miałem zamiaru tego ukrywać. Nie czułem się też źle z kłamaniem, że mieszkam sam. Na razie mieszkałem sam, dopóki mój umarły klient się nie znajdzie. Nie czułem potrzeby na siłę go odnajdywać tak długo, jak długo posiadałem dostęp do jego pieniędzy. Wszystko więc układało się tak, jak powinno.
   – Nigdy ci to nie wychodziło – odpowiedziałem szybko. Keita mógł się starać jakkolwiek na mnie wpłynąć, niemniej jednak od zawsze byłem uparty i wszystko robiłem po swojemu. W końcu tylko ja mogłem stwierdzić, co było dla mnie dobre, a co nie. Jak widać intuicja nie zawodziła mnie wtedy, tak samo jak nie zawodzi mnie teraz. Uśmiechnąłem się jednak, bo miło było czuć, że ktoś miał na mnie oko, nawet jeśli chciałem udawać, że mi to przeszkadza.
   Powolnym wzrokiem podążyłem w kierunku wskazanym przez mężczyznę, natrafiając na czarnowłosą dziewczynę. Sylwetka się zmieniła, rysy twarzy również stały się nieco bardziej dojrzalsze, niemniej jednak w oczach dziewczyny wciąż skrywało się dziecko. Jakby przez fakt bycia sierotą i braku dzieciństwa, w oczach chciała schować swoje wewnętrzne dziecko, by móc wypuścić je przy nadarzającej się okazji.
   – Wszystkich pamiętam, nawet trupy na chodnikach – burknąłem, jakbym chciał jak najszybciej pozbyć się tych wspomnień z głowy. Starałem się odciąć od dawnego życia. Nie żałowałem go, ale nie chciałem mieć z tym już nic wspólnego. Wizja przeszłości i rozpamiętywanie o tym wzbudzała we mnie panikę. Czułem się, jakby moje myśli mogły mieć moc sprawczą i ściągnąć na mnie duchy przeszłości. Nie miałem ochoty do tego wracać.
   Bez słowa podążyłem z Goto na zewnątrz. Szybko zalało mnie chłodne i orzeźwiające powietrze. Nawet nie zorientowałem się, że zabrałem ze sobą niedopitego drinka. Kusiło mnie, by zabrać tę szklankę ze sobą do mieszkania. Na pamiątkę spotkania po latach. W nowych warunkach, a więc z nowymi wspomnieniami. Szczelniej okryłem się płaszczem, który zdążyłem zabrać po drodze do wyjścia.
   – Nie wziąłem ze sobą papierosów – powiedziałem. Paliłem głównie w mieszkaniu. Ktoś kiedyś mi powiedział, że dziwka z papierosem między ustami odstrasza klientów. Tej rady wolałem posłuchać.
   – Opowiedz, co u ciebie – poprosiłem, zawsze wolałem słuchać o kimś, niż mówić o sobie, biorąc pod uwagę, że nie uważałem, żeby moja historia była szczególnie interesująca.

@Keita Gotō
Ishida Hikaru
Gotō Keita

Pią 30 Wrz - 17:34
Wiesz, mówią, że możesz opuścić dzielnicę, ale ta z ciebie nie wylezie — odpowiada na wzmiankę o trupach ścielących chodniki Nanashi.
Na zewnątrz jest dużo ciszej, choć o stopy jak podmywająca plażę woda uderza bas muzyki. Keita w skórzanej, obdrapanej na rękawach kurtce, którą zwinął na chwilę przed wyjściem z klubu. Po ulicy toczą się podpite, zaćpane, ale i całkiem też trzeźwe ciała bogu ducha winnych nastolatków. Ich krok już naturalnie spaja się z rytmem ulicy, krzyki wpisują w brzmienie miasta. Podlana barową wódką sielskość pasuje do dzielnicy. Jest nieposłuszna i zaczepna jak te młode sylwetki na potańcówkach szukające kolejnej miłości.
  Pali fajkę ze specyficznym dla siebie spokojem — w postawie niby rozluźniony, mięśnie wyciszone, ale delikatne drgnięcia kącików ust, w oczach błyski nieufności świadczą o trybie ciągłej obserwacji. Z ludzi więc przełącza spojrzenie ku budynkom jak drzewa pnącym się ku górze, gdzie korony nikną w granacie nocy. Zauważa dziwny spokój na wyższych piętrach kamienic, lokalach mieszkalnych, które przyzwyczajone do hałaśliwości ulicy jak gdyby nigdy nic ululane we śnie.
  Podaje mu fajki, te same, dzisiejszego ranka skręcone z otrzymanego od klienta tytoniu. Stąd skręty nie smakują jak najtańsze papierosy. Nie wiedzieć jak, ale w ich dymie ujęta jakby namiastka dobrobytu i rąk, które zawsze w sygnetach, podawały mu małe gifty za dobrze wykonaną usługę.
  Myśli, że jemu, Ishidzie, nawet zazdrości. Od wielu lat nie myślał już o polepszeniu stanu swojego życia. “Jest co jest”, powtarzał. Teraz też ma ochotę skłamać, rzucić to samo hasło bez nuty zastanowienia. Stopuje go jednak uważne spojrzenie Ishidy, który kłamstwami żonglował i zapewne wciąż żongluje jak wprawny hohsztapler. Miał i ma w sobie dużo osobistego uroku i tej zajebiście żelaznej siły woli. Może dlatego Hikaru się powiodło a jemu nie. Tamten wprawnie operował aktorstwem, skłaniał się do ludzi jak innych aktorów na scenie. Keita natomiast wolał działać niż myśleć, olewać niż słuchać. Ludzie, jeśli nie w tle, to wciąż pozostawiając mu obojętnymi zostawali co najwyżej znajomymi. Nie dopuszczał do siebie nikogo ani niczego. Zapewne też dlatego zwierzęta wydawały się uciekać przed jego sylwetką i syczeć podczas skrzyżowań wzroków.
Zaczyna boleć go głowa. Wpierw są to słabe, jak małe kotki przebiegające po skroniach impulsy. Szczęka mężczyzny zaciska się.
Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Ishida. — Zaciąga się fajką i opiera plecami o ceglaną fasadę.
  Te sytuacje, w których spotykasz osobę z kiedyś — niby ta sama, ale farba na włosach widać, że lepszej jakości, świecidełka na szyi prawdziwsze a nie pachnące tandetą z lombardu — twoje życie zdaje się kulawe i bez wyrazu. Mimo to dobrze było go widzieć w lepszej formie, być może i tej mentalnej. Choć na usta cisną się Keicie lekceważące słowa, to zatrzymuje je w gardle i połyka wraz z kolejnym buchem.
Prawie umarłem — mówi z ustami w półuśmiechu. — Ale to przeszło rok temu. Kiyamoto wciąż jest pojebany, dzielnica wciąż biedna. Od kilku lat mam warsztat. Okazuje się, że z roku na rok coraz mniej ludzi zaczyna się wokół ciebie kręcić, co jednocześnie zajebiste, czasami tylko zastanawiające.
Milknie na moment.
Nie ukrywam, że inaczej wyobrażałem sobie moją trzydziestkę, ale nie narzekam. Jak mnie nosi to zawsze znajdzie się typ z Shingetsu, który myśli, że samymi “kurwami” wygra bitkę. Wielu się zdziwiło. — Krótkie rozbawienie wkrada się pomiędzy sylaby, sam Keita o nadgarstek wyciera nos wilgotny od szalejącego pod kurtką chłodu. — Sieroty są nadal wkurwione i wkurwiające, ale lepsze to niż dzieciaki z myślami samobójczymi. Kyōken ostatnio straciło dwoje nastolatków, ale nikt po nich nie płakał, bo wiedzą, że niedługo sytuacja powtórzy się z kimś innym.
Wzrusza ramionami, pet ląduje pod podeszwą lewego buta.
Mógłbyś wpaść kiedyś, ale widzę, że jak już się odcinać to najlepiej na pełnej. — Spogląda ku rozmówcy z półprofilu z oczyma neutralnymi, pustymi niemal. — Nie martw się, smród dzielnicy usuniesz przy pierwszym praniu.

@Ishida Hikaru
Gotō Keita
Ishida Hikaru

Pią 30 Wrz - 22:07
    Zimne powietrze wypełniało moje płuca. Przypomniały mi się dni i noce spędzone na ulicy. Obecnie moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Noce spędzałem pod ciepłą kołdrą z głową zanurzoną w miękkie i pachnące poduszki, o które pewnie dzieciaki z Kyoken z chęcią by się pozabijały. Nie czułem się z tym źle, sam na to zapracowałem, sam do tego doszedłem. Nie powinienem czuć się w żaden sposób winny takiego stanu. A mimo to słowa mężczyzny ścisnęły mnie w mostku. Wstrzymałem oddech, gwałtownie odwracając się do Goto. „Co masz przez to na myśli?” cisnęło mi się na usta, jednak zacisnąłem wargi, zdając sobie sprawę, że mój rozmówca nie miał nic złego na myśli. Była to tylko rzucona uwaga. Miał jednak rację. Nie dało się wyprzeć tego, czego się doświadczyło i przez co przeszło. Rozmasowałem czoło.
   Na ulicy jest spokojniej. Spokój ten wydaje mi się nie na miejscu, zwłaszcza że niedawno jeszcze zanurzony byłem w kakofonii dźwięków i chaosu. Chciałem zatracić się w tym chaosie. Zapomnieć o życiu i odpłynąć w przyjemną otchłań niebytu. Chciałem być nikim przez tą krótką chwilę, dopóki ktoś nie stuknie mnie przypadkiem ramieniem i nie rozleje alkoholu na moje ubranie, które tak starannie wybierałem. A tymczasem stałem tutaj, podpierając ścianę budynku, pozwalając by łopatki stykały się z zimną powierzchnią muru. Nie było mi z tym źle. O dziwo.
   Wziąłem papierosa i włożyłem go sobie między wargi. Odpaliłem i zaciągnąłem się szybko dymem. Ostatnio nie paliłem zbyt wiele, więc dym przyjemnie łaskotał mnie w język, a dłonie drżały lekko, jakby ciało nie mogło się doczekać aż w żyłach zacznie płynąć nikotyna.
   – Cokolwiek – rzuciłem nieco od niechcenia, ale naprawdę chciałem wiedzieć, co się u niego wydarzyło. Nie mieliśmy okazji na spotkanie. Nasze ostatnie spotkanie pamiętałem jak przez mgłę i nie mogłem przypomnieć sobie szczegółów. Równie dobrze mogliśmy się pokłócić i obiecać, że już nigdy więcej się nie zobaczymy. Zdarzało mi się właśnie tak kończyć przyjaźnie, zwłaszcza z osobami, na których w jakiś sposób mi zależało, ale nie mogłem pozwalać sobie na to, by ciągnąć ich z jednego świata, do tego w którym tak naprawdę chciałem być.
   – Jak to umarłeś? – zapytałem, skupiając całą uwagę na tym jednym wyznaniu. Prawie umarł, poprawiłem się w myślach, jednak wizja kolejnego znajomego, martwego ciała zalała mój umysł tak, że moja psychika zgięła się na pół. Właśnie dlatego chciałem uciec z tego świata. Zapomnieć o wszystkim i wszystkich, żeby nie czuć nic z wieści o ich odejściu, bo przecież mieli nie mieć dla mnie już żadnego znaczenia. Byłem innym człowiekiem, dosłownie, nie tylko w przenośni, bo przecież też umarłem, ale odżyłem, a moja hipotetyczna dusza narodziła się na nowo. Nowe życie, nowa karta to zapisania.
   – Chciałem wiedzieć co u ciebie, a nie co dzieje się dookoła ciebie – poprawiłem, może nieco zbyt ostrym tonem. Mój charakter się wyostrzył. Wiele osób stwierdziłoby, że stałem się bardziej oziębły i bezpośredni. Nie chciałem jednak słuchać o tym, co wydarzyło się w organizacjach i na świecie, tylko to co działo się z człowiekiem, który dalej był mi bliski. Może jednak inaczej odbieraliśmy to wszystko. Ja stałem się samotnikiem, zawsze wpatrzonym w siebie i to, co działo się ze mną. Świat zewnętrzny nie miał dla mnie większego znaczenia. Na ulicach Nanashi wyglądało to jednak inaczej. Bycie odludkiem, nieświadomym otoczenia było szybkim wyrokiem śmierci.
   – Rzeczywiście – westchnąłem nieco rozmarzonym głosem, jednak w myślach wyjaśniłem to zmieszaniem alkoholu i papierosa, które to zaczynały w parze władać moim umysłem. Spoglądam ponownie na Keita. – Teraz przecież tu jestem – rzuciłem bez większego namysłu.

@Keita Gotō
Ishida Hikaru
Gotō Keita

Sob 1 Paź - 16:00
Kiełkuje w Keicie dziwna irytacja, która wpierw w głowie, ale chwilę później już po całym ciele rozlewa się ciepłą falą. Nawet nie szuka jej źródła, bo przestępując z nogi na nogę, zastanawiając się, czy warto sięgać po kolejną fajkę, powstrzymuje rozgoryczone słowa. Kilka godzin później, tej samej nocy, będzie dociekał, czy ta irytacja skierowana była ku Ishidzie, czy też ku rozmowie, która zboczyła na niewygodne mu tory. Ale teraz wciąż podjudzany rozdrażnieniem wciska dłonie w kieszenie spodni i patrzy na niego z niespokojnym wyrazem twarzy.
  Ich relacja urwała się przeszło pięć lat temu. Tak szybko, jak tylko stopa Ishidy postawiła krok poza granicami Nanashi. Sam Keita wielokrotnie wspominał, że nie ma mu za złe. Tak samo jak nie miał za złe Ricie, że zabiła ojca, czy Fuki, że poszedł w dragi. Każdy sobie tym mitycznym losem wywijał jak chciał, a jemu nie wypadało wpierdalać się w nieswoje życia. Dlatego może ta irytacja, że ktoś o ten jego los zagaduje po tak długim czasie, jakby odhaczał regulaminowe pytania.
Wiesz, jak jest w Nanashi. Samochody popierdalają po ulicach jak wściekłe. Zresztą, ja też. Jechałem wtedy Sawą do warsztatu, tak mi się wydaje, wpadłem na maskę samochodu. Sawa zrujnowana, ja zresztą też. Szpital zjadł moje wszystkie oszczędności, ale przynajmniej mnie odratowano. — Opowiadanie tej samej wciąż historii nudzi go, ale wie, że trzeba; że ludzie zdawkowymi informacjami są niepocieszeni. — Zabawna jest ta legenda miejska, wiesz, o czarnym diable Nanashi, który niby to porywa sieroty. Rozwinęła się. Teraz ma postać tego czarnego auta właśnie, w niektórych wersjach marki Bugatti, ale kto by się do dzielnicy zapuszczał tym akurat samochodem.
  Wzrusza ramionami przy ostatniej z kropek, wzrokiem śledząc pojazdy, które jak małe punkciki mkną na dalszym skrzyżowaniu. Próbuje sobie przypomnieć ich, jego i Ishidy, ostatnie spotkanie, ale to zszyte jest z niepasujących do siebie, jak strzępki różnych materiałów, wspomnień. W nich Hikaru gdzieś biegnie ze śmiechem, płacze w jego ramieniu, buntuje się w pubie przy piwie. Być może było tak, że pewnego dnia po prostu zniknął. Wyszedł w miasto z jednym z tych facetów, których dłonie pachniały hotelowym mydłem i odliczanymi między palcami jenami. Być może i napisał smsa bądź na odchodne rzucił ku jednemu z dzieciaków, że nie wraca. I nie wrócił. Wielu znikało z dzielnicy, jak bańki mydlane pękało w powietrzu.
  Keita naprostowuje szyję, naciąga mięśnie w kocim rozluźnieniu a spod koszulki, na skórze brzucha, wysuwają się niewielkie tatuaże. Bazgroły bez wyrazu, kotki o za dużych oczach, kreski niby trawka rosnąca na łące. Dziary robione przez dzieciaki z Kyōken i nie tylko. Być może któraś z nich, nie pamięta, należy do samego Ishidy. Nie pamięta albo nie chce pamiętać.
Chcesz wiedzieć co u mnie, tak? — pyta za spokojnie, nieśpiesznie, jak rozbawiony przed atakiem drapieżnik, który pozoruje odprężenie. — I mam ci streścić sześć lat przy jednym buchu?
  Śmieje się, ale jest to groźne rozweselenie, przypieczętowanie dłonią ujętą w luźną pięść, ponownie przecierającą nos. Irytacja wzbiera na sile a on już bez uśmiechu patrzy ku tej z pozoru niewinnej twarzy, niby to łagodnej, przystojnej przecież, bo ciągnącej za sobą rzędy facetów w garniakach. Pnie się po karku zniecierpliwienie, podjudzane za szybko wypitymi szotami i wie, że ich energia nie zgrywa się. Jego jest szczera i rozważna, naiwna i niewinna jednocześnie, niezauważająca niepoprawności zadanych pytań.  Keita chciały powstrzymać dłoń, która przy rozcapierzonych palcach ląduje na prawo od twarzy Hikaru, ale kieruje nim poddenerwowanie; jątrząca się frustracja spowodowana nikomu kurwa niepotrzebną prostodusznością chłopca. Palce dotykają fasady klubu, ręka napręża się w zgodzie z całym rozgorączkowanym ciałem.
  Zbliża więc twarz do jego twarzy i wciąż spokojnie, mając na uwagę ochronę klubu, która spogląda ku nim z łapami wyszykowanymi do bitki, mówi:
—  Jesteś tu teraz i co? I co, Ishida? — patrzy ku niemu groźnie z żyłami na ręce pulsującymi złością; chwilę napięcia przerywa po chwili, spuszczając z tonu i lewą ręką wygładzając jego koszulkę. — Odpowiem za ciebie. I nic, bo nie potrzebuję ochłapów twojego zainteresowania a ty mojej uwagi.
Odsuwa się od niego, wyciąga papierośnicę i podarowując mu kolejną fajkę mówi:
Na zdrowie i oby noc była udana.

@Ishida Hikaru
Gotō Keita
Ishida Hikaru

Wto 4 Paź - 10:54
    Nie miałem wpływu na to, co czują inni. Rozdrażnienie Goto było widoczne, a przynajmniej dla mnie, skoro znałem go już jakiś czas, nawet jeśli nie widzieliśmy się tyle lat. Nauczyłem się czytać z niego, jak z każdego innego człowieka, którego mijałem na swojej drodze. Często była to kwestia życia i śmierci. Nie miałem jednak pojęcia, co mogło siedzieć mu w głowie i co spowodowało tę zmianę jego zachowania. Zdawałem sobie, że wynikało to z moich słów, które nie zawsze dobierałem ostrożnie, gdy już pozwalałem sobie na spuszczenie uwagi. Nie był to jednak mój problem. Irytacja czy złość, jaką mogłem w kimś budzić, należały do osób trzecich i to te osoby musiały sobie z tym radzić.
    Życie kryło wiele tajemnic. Jedną z nich jest to, co dzieje się z człowiekiem, gdy jego ziemska egzystencja zostanie zakończona. Sam byłem w sytuacji, w której mogłem się przekonać, co dzieje się po śmierci. Niestety nie pamiętam z tego zbyt wiele tylko ciemność, którą widziałem i czułem, jak ogarnia moje ciało. Blogi spokój i przyjemność. Było mi wtedy przyjemnie. Kiedyś wyczytałem, że w chwilach śmierci mózg obdarowuje człowieka ostatnim prezentem w postaci wyrzutu hormonów takich jak serotonina i dopamina, pozwalając nieszczęśnikowi doświadczyć ostatnich swoich chwili w prawdziwie orgazmicznym stanie. Niczego takiego nie czułem, niemniej jednak wiedziałem, jak wielkie rozczarowanie czułem, gdy obudziłem się w białej, szpitalnianej Sali z opatrunkiem na twarzy. Lekarze wspominali jak wielkie miałem szczęście, ile razy przywracali mnie do życia wyrywając z łapsk śmierci. Moje życie zmieniło się przez ten wypadek. Ciągle debatowałem nad tym, czy była to zmiana na lepsze czy gorsze.
   – Przykro mi to słyszeć – wypaliłem. Przykrość nie była emocją, którą czułem zbyt często, niemniej jednak z pewnością źle czułbym się z informacją o śmierci bliskiej mi osoby. O ile w ogóle bym się o tej śmierci dowiedział. Spojrzałem jednak na niego zastanawiając się, czy przytrafiło mu się dokładnie to samo, co mi. Przeżycie śmierci klinicznej otwierało drzwi i odgarniało zasłonę do świata, który nie był widzialny dla przeciętnego człowieka. Był to świat duchów, którzy trzymani byli na tym świecie przez obietnicę lub cel, który muszą zrealizować. Była to dziwna egzystencja. Po wielu latach bycia medium nie byłem w stanie do końca zgłębić tego, jaka siła może zmuszać tych nieszczęśników do pozostania na ziemi. – Nie zdziwiłbym się, gdyby to była prawda. Bogacze mają nasrane w głowach – prychnąłem, bo w rzeczywistości miastowe elity jawiły mi się właśnie w takim negatywnym świetle. Lubiłem się wśród nich obracać, głównie dla samej świadomości, że żyję w luksusie, którego oni doświadczają, niemniej jednak również dlatego, że w ich towarzystwie nie czułem się źle z samym sobą. Ciężko to było zrozumieć i jeszcze ciężej wytłumaczyć.
   – Już nie musisz nic mówić – powiedziałem, przydeptując butem peta, którego rzuciłem na chodnik. Widziałem jego złość i zniechęcenie, więc w ogóle przeszła mi ochota na dopytywanie go o rzeczach, o których ewidentnie nie chciał mówić. Jego późniejszy wybuch złości zignorowałem. Pomimo tego, że złość i we mnie zaczęła wzbierać, a serce przyspieszyło, to nie zareagowałem. Nauczyłem się już panować nad sobą. Nikt bowiem nie chciał dziwki, która zbytnio się unosi i nie potrafi ogarnąć. Opanowanie było moim przyjacielem.
   – To po co tu ze mną stoisz i pytasz co u mnie? – zapytałem, w końcu to on pierwszy zadawał mi pytania o rzeczy, które podobno go nie interesowały. Sześć lat nas rozdzieliło i nie potrafiłem go teraz odczytywać tak, jak udawało mi się to robić wcześniej.

@Keita Gotō
Ishida Hikaru
Sponsored content
maj 2038 roku