Był zły. Wściekły. Wkurwiony.
Do tego zmęczony i głodny. A to najgorsza mieszanka negatywnych odczuć, jakie mogły mu towarzyszyć w tym samym czasie.
Przez całą drogę milczał, choć był w pełni świadomy obecność ducha, który podążał za nim krok w krok. Zresztą, Warui nie był jedynym, który ostatnimi czasy podążał za ciemnowłosym. Jednakże tym razem byli tylko we dwójkę. Najwidoczniej jego prześladowca wolał nie zbliżać się w pobliże yokai, który mógł stanowić potencjalnego zagrożenie. I dobrze. Enma i tak miał sporo na głowie tego wieczoru.
Enma nadal milczał, nawet w momencie, kiedy jego nogi skręciły w zupełnie innym kierunku, niż tam, gdzie znajdował się jego dom. A przynajmniej jeden z trzech, choć Warui wiedział jedynie o dwóch. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy wkroczyli pomiędzy najwyższymi wieżowcami w całym mieście. Zatrzymał się dopiero przed jednym z nich, zaczesując lekko mokre od deszczu włosy, które przylegały do jego karku, skroni oraz szyi. Po chwili ruszył znowu, wchodząc do nowoczesnego budynku. Kiedy tylko przekroczył próg, strażnik momentalnie podniósł się z krzesła i skłonił w pasie, niemal uderzając czubkiem nosa w blat stołu.
- Dobry wieczór, Seiwa-sama! - powiedział głośno, na co Enma jedynie machnął ręką kierując kroki w stronę windy.
Oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy tuż po tym, jak nacisnął guzik z dwudziestym drugim piętrem. Czuł, jak w brzuchu mu burczy, choć Warui raczej tego nie słyszał. Chyba. Oby. Bogowie, miał taką nadzieję, inaczej rudowłosy będzie z niego drwi przez kolejny miesiąc, a ciemnowłosy nie przeżyłby tego. O nie, nie, nie.
Winda się zatrzymała, a Enma wyszedł pospiesznie idąc czystym korytarzem. Drzwi. Szybko, wpisać kod. Otwarte.
Wreszcie w domu.
Tuż po przekroczeniu progu, Enma pospiesznie zaczął ściągać przemoczoną perukę, którą ze złością cisnął gdzieś w kąt. Jego ciemne włosy sterczały teraz praktycznie w każdą możliwą stronę świata, wskazując wszystkie odmiany północy oraz południa. Pozbycie się reszty ciuchów zajęło mu zaledwie kilka sekund. Nagi... no, prawie, bo choć nie wstydził się Warui'a, to jednak nie zamierzał latać przed w pełnej okazałości, wszakże rudowłosy mógłby popaść w głębokie kompleksy widząc nagiego Enmę, zostawił bieliznę, przeskakując kolejne metry salonu.
- Rozbieraj się. - powiedział do drugiego chłopaka, samemu wracając po chwili z dwoma ręcznikami i kocami.
Zarzucił ręcznik na głowę i pospiesznie zaczął suszyć swoje włosy, choć w tym wypadku lepiej będzie jak po prostu weźmie gorącą kąpiel. Tak, to brzmiało jak naprawdę dobry plan. Czuł, jak krople chłodnego i ciężkiego deszczu spływając po jego lodowatej skórze wywołując gęsią skórkę.
Okropne uczucie.
Owinął się kocem mając nadzieję, że Warui zrobi to samo. Jeszcze tego brakowało, aby ten się rozchorował i latał z dyndającymi gilami pod nosem.
- Co chcesz zjeść? Chińszczyzna? Coś niezdrowego? Wszystko jednocześnie? - zapytał stukając w ekran telefonu, kiedy wrócił do salonu z dwoma puszkami coli. Jedną rzuciłw drugiemu mężczyźnie. Chwycił za wieczko, jednym ruchem otwierając napój i jednocześnie wypijając praktycznie połowę zawartości.
O ta, tego mu było trzeba.
Złość zdążyła opaść, choć niewątpliwie nadal pozostawała nuta zirytowania sytuacją, jaka miała miejsce w parku. Enma nienawidził czuć się bezradny, niepotrzebny. Yokai go zaskoczyło, ale nie zmieniało to faktu, że zachował się nieodpowiedzialnie nie zabierając ze sobą nawet podstawowych ofud czy narzędzi do odprawienia rytuału.
Głupi Enma.
Spojrzał na Warui'a, a usta zacisnęły się w lekko cienką linię.
No tak, pozostała jeszcze j e d n a sprawa.
Podszedł do Warui'a i zatrzymał się od niego zaledwie metr. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a koc mimochodem zsunął się lekko, przez co musiał go poprawić i ponownie przybrać poprzednią pozycję, podkreślając w ten sposób swoje niezadowolenie.
- A teraz mi powiedz. Czemu flirtowałeś, zamiast pracować? - zadarł głowę i zmrużył oczy.
No dalej, tłumacz się.
Kobieciarzu jeden.
Do tego zmęczony i głodny. A to najgorsza mieszanka negatywnych odczuć, jakie mogły mu towarzyszyć w tym samym czasie.
Przez całą drogę milczał, choć był w pełni świadomy obecność ducha, który podążał za nim krok w krok. Zresztą, Warui nie był jedynym, który ostatnimi czasy podążał za ciemnowłosym. Jednakże tym razem byli tylko we dwójkę. Najwidoczniej jego prześladowca wolał nie zbliżać się w pobliże yokai, który mógł stanowić potencjalnego zagrożenie. I dobrze. Enma i tak miał sporo na głowie tego wieczoru.
Enma nadal milczał, nawet w momencie, kiedy jego nogi skręciły w zupełnie innym kierunku, niż tam, gdzie znajdował się jego dom. A przynajmniej jeden z trzech, choć Warui wiedział jedynie o dwóch. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy wkroczyli pomiędzy najwyższymi wieżowcami w całym mieście. Zatrzymał się dopiero przed jednym z nich, zaczesując lekko mokre od deszczu włosy, które przylegały do jego karku, skroni oraz szyi. Po chwili ruszył znowu, wchodząc do nowoczesnego budynku. Kiedy tylko przekroczył próg, strażnik momentalnie podniósł się z krzesła i skłonił w pasie, niemal uderzając czubkiem nosa w blat stołu.
- Dobry wieczór, Seiwa-sama! - powiedział głośno, na co Enma jedynie machnął ręką kierując kroki w stronę windy.
Oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy tuż po tym, jak nacisnął guzik z dwudziestym drugim piętrem. Czuł, jak w brzuchu mu burczy, choć Warui raczej tego nie słyszał. Chyba. Oby. Bogowie, miał taką nadzieję, inaczej rudowłosy będzie z niego drwi przez kolejny miesiąc, a ciemnowłosy nie przeżyłby tego. O nie, nie, nie.
Winda się zatrzymała, a Enma wyszedł pospiesznie idąc czystym korytarzem. Drzwi. Szybko, wpisać kod. Otwarte.
Wreszcie w domu.
Tuż po przekroczeniu progu, Enma pospiesznie zaczął ściągać przemoczoną perukę, którą ze złością cisnął gdzieś w kąt. Jego ciemne włosy sterczały teraz praktycznie w każdą możliwą stronę świata, wskazując wszystkie odmiany północy oraz południa. Pozbycie się reszty ciuchów zajęło mu zaledwie kilka sekund. Nagi... no, prawie, bo choć nie wstydził się Warui'a, to jednak nie zamierzał latać przed w pełnej okazałości, wszakże rudowłosy mógłby popaść w głębokie kompleksy widząc nagiego Enmę, zostawił bieliznę, przeskakując kolejne metry salonu.
- Rozbieraj się. - powiedział do drugiego chłopaka, samemu wracając po chwili z dwoma ręcznikami i kocami.
Zarzucił ręcznik na głowę i pospiesznie zaczął suszyć swoje włosy, choć w tym wypadku lepiej będzie jak po prostu weźmie gorącą kąpiel. Tak, to brzmiało jak naprawdę dobry plan. Czuł, jak krople chłodnego i ciężkiego deszczu spływając po jego lodowatej skórze wywołując gęsią skórkę.
Okropne uczucie.
Owinął się kocem mając nadzieję, że Warui zrobi to samo. Jeszcze tego brakowało, aby ten się rozchorował i latał z dyndającymi gilami pod nosem.
- Co chcesz zjeść? Chińszczyzna? Coś niezdrowego? Wszystko jednocześnie? - zapytał stukając w ekran telefonu, kiedy wrócił do salonu z dwoma puszkami coli. Jedną rzucił
O ta, tego mu było trzeba.
Złość zdążyła opaść, choć niewątpliwie nadal pozostawała nuta zirytowania sytuacją, jaka miała miejsce w parku. Enma nienawidził czuć się bezradny, niepotrzebny. Yokai go zaskoczyło, ale nie zmieniało to faktu, że zachował się nieodpowiedzialnie nie zabierając ze sobą nawet podstawowych ofud czy narzędzi do odprawienia rytuału.
Głupi Enma.
Spojrzał na Warui'a, a usta zacisnęły się w lekko cienką linię.
No tak, pozostała jeszcze j e d n a sprawa.
Podszedł do Warui'a i zatrzymał się od niego zaledwie metr. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a koc mimochodem zsunął się lekko, przez co musiał go poprawić i ponownie przybrać poprzednią pozycję, podkreślając w ten sposób swoje niezadowolenie.
- A teraz mi powiedz. Czemu flirtowałeś, zamiast pracować? - zadarł głowę i zmrużył oczy.
No dalej, tłumacz się.
Kobieciarzu jeden.
24.09.3036r - parę minut po pierwszej w nocy
Szedł za nim sztywno jak wierny doberman; kroki stawiał podobnie do kogoś, komu zardzewiały wszystkie stawy, niemal wojskowo, zbyt idealnie i rytmicznie. Nie przejmował się szumem ulewy; lubił deszcz, a zimno, jakie zdążyło przesiąknąć przez ubrania, ochładzało ogniste emocje raz po raz rozpalane przez kolejne niewiadome. W głowie aż huczało od natłoku pytań, informacji, od próby analizy, na którą i tak koniec końców się nie zdobył, bo kiedy był już bliski, wzrok uciekł mu na lewo, a po lewej szedł Enma w stroju, który prostował mu wszystkie zwoje w mózgu. Cierpki smak złośliwej ciekawości osiadł na języku i tylko bogowie wiedzą jakim cudem udało mu się powstrzymać przed serią zaczepek.
Może chodziło o to, że zanim zdążył otrzepać się z kurzu zaskoczenia i otumanienia po akcji w parku, przekraczał już próg jakiegoś olbrzymiego, szklanego wieżowca, a sierżant przewrócone "L" krzyczał na pół holu pozdrowienia. Warui, choć powinien się mocno zdziwić, uniósł tylko dłoń, uśmiechnął się promieniście (czego nie było widać pod materiałem czarnej maski) i poruszył nadgarstkiem, machając do pochylonego w ukłonie strażnika.
- A ja co? Duch? Też ci dobry wieczór, Ignorancie-kun.
Może to była ta sól w ich relacji? Fakt, że Shin'ya ilekroć stawał przed niewygodną prawdą, w której jego kontrahent okazywał się przyszłą głową rodu, zdawał się tę prawdę zupełnie ignorować? Nie rzecz w tym, że do niego nie docierała. Ewidentnie rozumiał, że ma styczność z kimś, kogo wychowywano w odpowiednich warunkach. Kogo pielęgnowano jak rzadką roślinę, hodowaną tylko w konkretnym celu albo jak jakiś paranoicznie niezwykły gatunek na wyginięciu, któremu należy utworzyć odpowiednie warunki, aby przetrwał próbę czasu i okolicznych niebezpieczeństw. Warui w całym tym uświęconym klimacie zdawał się jednak krzyczeć: nie obchodzi mnie to, kim jesteś. Nie znam cię jako przywódcy. Znam cię jako...
Winda zatrzymała się, ściągając Shina na Ziemię. Mechanicznie podjął wędrówkę, ruszając zaraz za Minamoto, rozglądając się po holu jak dziecko rozglądające się po parku rozrywki. Nie było tu nic szczególnego, ale olbrzymie okna z widokiem na miasto robiły wrażenie.
Miał ochotę zagwizdać, ale powstrzymał się w ostatniej sekundzie, bo akurat Enma zaczął ściągać z siebie ciuchy. Głupio by wyszło. Wzrokiem sunął jednak po nagich ramionach chłopaka, po jego czarnych, rozwichrzonych włosach, które pod peruką przynajmniej częściowo zachowały suchość; i w końcu zatrzymał się na jego rozwścieczonej twarzy.
Uśmiechnął się z rozbawieniem. Jego senkensha był w ś c i e k ł y.
Pokazywał to całą swoją postawą. Tym jak gwałtownie się poruszał, jak niemal zszarpał z siebie sukienkę i akcesoria. Jak nerwowo chodził po ogromnej przestrzeni, jak złapał za koce, ręczniki, jak wypowiadał słowa. Rozbieraj się. Żadnej prośby, ani chociażby miejsca na ewentualne zaprzeczenie. Nie, żeby Shin'ya miał zamiar się stawiać. W gardle czuł drapiący śmiech, ale łykał go wraz ze śliną. W palce złapał zamek błyskawiczny wierzchniego okrycia, który nie tak dawno zapiął po samą szyję. Teraz słychać było charakterystyczny dźwięk rozsuwających się ząbków.
Bzzzz-t.
Zrzucił przemoczoną do suchej nitki bluzę prosto na oparcie jednej z nowoczesnych kanap. Zaraz potem na przesiąknięty deszczówką materiał spadł t-shirt. Ciało pokryło się mimowolnie gęsią skórką, choć osobiście nie mógł narzekać na zimno. Wewnątrz apartamentu utrzymywano odpowiednio ciepłą temperaturę; powoli do rudowłosego docierało, że znajdował się w olbrzymiej, przebrzydle bogatej chacie na samym szczycie wieżowca. Sam narożnik był pewnie wart więcej niż jego życie - to obecne i poprzednie, w gwoli ścisłości. Nie przywykł do luksusów, ale nie przywykł też do sytuacji, jaka miała miejsce ledwie dwadzieścia minut wstecz.
Wciąż był na granicy szoku, rozdrażnienia i adrenaliny. Choć ciężko to wyjaśnić, był jednocześnie pobudzony i otępiały. Miał wrażenie, że myśli biegną mu z zatrważającą szybkością, że wokół barwy i kontury są o wiele ostrzejszy, ale dźwięki były przytłumione, a odruchy - automatyczne. W ostatniej sekundzie odsunął palce od sprzączki paska, przy którym majstrował, aby zdjąć spodnie, by zdążyć złapać ciśnięty ku niemu koc.
Miękki materiał wylądował obok ciuchów - na oparciu kanapy, ale w stosownej odległości od przemoczonych tkanin. Za to ręcznik od razu trafił na kark. Jego lekko szorstki kraniec starł ze skroni Shin'yi wilgoć, a potem nagle zatrzymał się, gdy i sam Warui zamarł jakby zamienił się w rzeźbę.
Tylko czujne, rozbawione oczy świadczyły o tym, że był przytomny...
- Co chcesz zjeść? Chińszczyzna? Coś niezdrowego?
- Chińszczyzna jest zdrowa? - zapytał zaczepnie, jednocześnie chwytając w locie puszkę. Nie otworzył. Nie przez to, że wolał nie zalać wylizanej podłogi słodkim, gazowanym napojem. Po prostu bardziej skupił się na Enmie. Na jego zakrytej sylwetce, obliczu, na tym, że dalej składował w sobie złość, podczas gdy wewnątrz Shina kłębiło się tylko rozweselenie. Irracjonalna chęć, aby aktywować wulkan, z którym miał teraz do czynienia tylko narastała. Ten sam wulkan, który podszedł zdecydowanie zbyt blisko... a potem zadał to jedno, niewygodne pytanie.
- A teraz mi powiedz. Czemu flirtowałeś, zamiast pracować?
Z gardła chłopaka wyrwało się parsknięcie, niestłumione nawet mimo wciąż noszonej maseczki. Na litość boską.
- Byłeś zabawniejszy jako słodka laleczka w kokardkach - zauważył przewracając oczami. Wzrok ostatecznie i tak skrzyżował się ze spojrzeniem Minamoto; przez krótką chwilę nie działo się nic prócz niewidzialnych, elektrycznych spięć przebiegających między nimi. Potem yurei wykonał pierwszy krok, zmniejszając dzielący ich dystans. W głosie słychać było wesołość; na ile prawdziwą, a na ile ironiczną? - Może ty mi powiesz, co miało znaczyć to niecodzienne ubranie? Przecież wcale nie byłeś zainteresowany tą sprawą. - Oczy mu rozbłysły, gdy wykonał następny ruch, nadal nie rozpraszając się żadnym elementem otoczenia; patrzył nieruchomo i czujnie.
- Chyba że chodziło o mnie.
Drwił?
Aktualny ubiór + rękawiczki na dłoniach. Edit: bez kurtki i koszulki. Wilgotne od deszczu ubrania i włosy.
Przyglądał mu się przez krótszą chwilę wyglądając na kogoś, kto wewnętrznie walczy sam ze sobą, żeby nie przywalić swojemu rozmówcy.
Chyba że chodziło o mnie
No i chuj, ostatnia struna cierpliwości strzeliła.
- No i masz - niemal nie wyrzucił obu rąk ku niebu oraz przewrócił oczami.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja - tutaj położył otwartą dłoń na swej klatce piersiowej chcąc podkreślić to, o kim aktualnie była mowa
- Jestem dość rozpoznawalny w mieście. Oczywiście, że musiałem udać się w przebraniu. K-A-M-U-F-L-A-Ż-U. A tak się składa, że sukienka i peruka to całkiem dobra przykrywka. Mało kto spodziewałby się, że przyszły dziedzic wielkiego klanu Minamoto ubierze się w kieckę i będzie tak paradował publicznie. I masz rację, nie byłem zainteresowany, początkowo, ale im dłużej o tym czytałem i się nad tym zastanawiałem, to cała ta sprawa wydawała mi się dziwna i podejrzana. Zresztą, nawet po wbiciu Tsunami coś mi tu nie gra... - zastanowił się przez moment, masując wierzchem dłoni podbródek, na krótką chwilę uciekając gdzieś w niebyt swymi myślami, zupełnie nie przejmując się, że miękki koc delikatnie zsunął się do połowy jego pleców tym samym odsłaniając tatuaże, które tak bardzo starał się ukrywać za dnia.
- Zresztą, ty mi tutaj nie odwracaj kota ogonem, Shin'ya! Doskonale widziałem jak pracujesz! Przecież oczy to prawie ci wypadły na wierzch a sam praktycznie udławiłeś się własna śliną. Jeżeli chcesz sobie poflirtować to rób to poza pracą, to pierwsza sprawa. Kolejna rzecz. - złapał za materiał ręcznika po obu końcach, który znajdował się w połowie na rudej czupryny oraz bladego karku, po czym szarpnął zmuszając tym samym Warui'a, by ten się pochylił.
- Nigdy więcej tak lekkomyślnie nie podchodź do spraw związanych z yokai, bęcwale jeden! Niektóre z nich pożywiają się duszami, a wiesz co to oznacza w twoim przypadku, prawda? Nie muszę chyba tego powtarzać. Nie jesteś kotem, twoje dodatkowe życia nie są nielimitowane. Wystarczy źle trafić, żeby wyrwano ci większą część duszy, a wtedy... - zamilkł, jakby jakimś dziwnym, niepisanym cudem zabrakło mu słów do wypowiedzenia.
A przecież Enma zawsze wiedział co powiedzieć.
- Jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to cię dorwę, nakopie i dokonam egzorcyzmów, a potem wyrwę cię ze szponów boga piekła i przytargam do świata ludzi, że ponownie dokonać egzorcyzmów! - puścił jego ręcznik, na powrót się prostując. Położył obie dłonie na swoich biodrach i zadarł bardziej głowę, uśmiechając się przy tym. Dumnie, wręcz arogancko.
- A po trzecie.... pfft. Gdyby chodziło o ciebie to uwierz mi, nie paradowałbym w sukienkach. Mam swoje sposoby. - prychnął zaczepnie prostując się jeszcze bardziej, jakby chciał przewyższyć swego rozmówcę.
Ruda żyrafa, niech go szlag.
Chyba że chodziło o mnie
No i chuj, ostatnia struna cierpliwości strzeliła.
- No i masz - niemal nie wyrzucił obu rąk ku niebu oraz przewrócił oczami.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja - tutaj położył otwartą dłoń na swej klatce piersiowej chcąc podkreślić to, o kim aktualnie była mowa
- Jestem dość rozpoznawalny w mieście. Oczywiście, że musiałem udać się w przebraniu. K-A-M-U-F-L-A-Ż-U. A tak się składa, że sukienka i peruka to całkiem dobra przykrywka. Mało kto spodziewałby się, że przyszły dziedzic wielkiego klanu Minamoto ubierze się w kieckę i będzie tak paradował publicznie. I masz rację, nie byłem zainteresowany, początkowo, ale im dłużej o tym czytałem i się nad tym zastanawiałem, to cała ta sprawa wydawała mi się dziwna i podejrzana. Zresztą, nawet po wbiciu Tsunami coś mi tu nie gra... - zastanowił się przez moment, masując wierzchem dłoni podbródek, na krótką chwilę uciekając gdzieś w niebyt swymi myślami, zupełnie nie przejmując się, że miękki koc delikatnie zsunął się do połowy jego pleców tym samym odsłaniając tatuaże, które tak bardzo starał się ukrywać za dnia.
- Zresztą, ty mi tutaj nie odwracaj kota ogonem, Shin'ya! Doskonale widziałem jak pracujesz! Przecież oczy to prawie ci wypadły na wierzch a sam praktycznie udławiłeś się własna śliną. Jeżeli chcesz sobie poflirtować to rób to poza pracą, to pierwsza sprawa. Kolejna rzecz. - złapał za materiał ręcznika po obu końcach, który znajdował się w połowie na rudej czupryny oraz bladego karku, po czym szarpnął zmuszając tym samym Warui'a, by ten się pochylił.
- Nigdy więcej tak lekkomyślnie nie podchodź do spraw związanych z yokai, bęcwale jeden! Niektóre z nich pożywiają się duszami, a wiesz co to oznacza w twoim przypadku, prawda? Nie muszę chyba tego powtarzać. Nie jesteś kotem, twoje dodatkowe życia nie są nielimitowane. Wystarczy źle trafić, żeby wyrwano ci większą część duszy, a wtedy... - zamilkł, jakby jakimś dziwnym, niepisanym cudem zabrakło mu słów do wypowiedzenia.
A przecież Enma zawsze wiedział co powiedzieć.
- Jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to cię dorwę, nakopie i dokonam egzorcyzmów, a potem wyrwę cię ze szponów boga piekła i przytargam do świata ludzi, że ponownie dokonać egzorcyzmów! - puścił jego ręcznik, na powrót się prostując. Położył obie dłonie na swoich biodrach i zadarł bardziej głowę, uśmiechając się przy tym. Dumnie, wręcz arogancko.
- A po trzecie.... pfft. Gdyby chodziło o ciebie to uwierz mi, nie paradowałbym w sukienkach. Mam swoje sposoby. - prychnął zaczepnie prostując się jeszcze bardziej, jakby chciał przewyższyć swego rozmówcę.
Ruda żyrafa, niech go szlag.
Kark ugiął się pod naciskiem ściąganego w dół materiału; mógł stawić temu opór, przeciwstawić się woli nadaktywnego senkenshy. Tym jednak razem po prostu pochylił głowę, skracając dystans między nimi, zaglądając w jasne oczy swojego kontrahenta. To było zabawne. Enma się produkował - w połowie autentycznie wściekły, w połowie komiczny w swojej naturze pełnej niezrozumienia. Słowa w widoczny sposób odbijały się od Shina, ale Minamoto i tak nie odpuszczał, gotowy bronić racji, pojedynkować się na argumenty.
Nie było takiej potrzeby.
Kiedy między nimi wreszcie zapanowała cisza, rudowłosy jedynie ściągnął łopatki, prostując tym samym sylwetkę. Znaczona bliznami pierś nabrała objętości, gdy zaczerpywał powolnego wdechu; w tym czasie zdążył zsunąć ręcznik z głowy na kark.
- Enma - wypowiedział to imię moment po wydechu; ciężkim, niemal zrezygnowanym, kompletnie nie pasującym do szklanych, rozbawionych oczu, jakie wbił ponownie w twarz drugiego chłopaka. - Martwisz się.
Wiedział zbyt dobrze, że to będzie większym policzkiem niż jakakolwiek szarpanina; nie musiało dochodzić do rękoczynów, by wbić szpilę w przeciwnika, a widząc wybuch czarnowłosego, Warui był pewien, że trafił w sedno. Nie spodziewał się tego co prawda i aż do teraz miał ochotę wszcząć bójkę, ale w ostatnim momencie poczuł ten charakterystyczny impuls rozjaśniający sytuację.
Wielki dziedzic rodu był w rzeczywistości całkiem prosty.
- Po prostu się napijmy - dla podkreślenia swoich słów uniósł rękę; w rozcapierzonych palcach trzymał wciąż nieotworzoną puszkę z colą. - I pogadajmy jak normalni. Możesz mi wyjaśnić co zwróciło twoją uwagę przy tym yokai, skoro twierdzisz, że jest w tym coś dziwnego.
Sam niczego takiego nie zauważył; nie do końca zresztą rozumiał zaistniałą sytuację. Yokai, na które natrafili, nie nakładało się na te, które dotychczas spotkał na swojej drodze. Nieostrożność nie miała tu nic do rzeczy - to, co działo się w parku, było w każdy możliwy sposób anomalią.
Warui okręcił się na pięcie, by dwa kroki później opaść głośno na kanapę; rzucił się na zdecydowanie nowy mebel, rozkładając ramiona na oparciu. Wzrok wbił w szybę; za taflą przeźroczystej powierzchni widać było ogromny kawałek miasta. Setki świetlików błyskających w czerni budynków.
Syknęło, gdy Shin wsunął paznokieć pod zawleczkę i jednym sprawnym ruchem otworzył puszkę; głośny TSSHK! wypełniło pomieszczenie, ale ani jedna kropla nie spadła na tapicerkę.
Czasami udowadniał, że zna swoje miejsce.
Nie było takiej potrzeby.
Kiedy między nimi wreszcie zapanowała cisza, rudowłosy jedynie ściągnął łopatki, prostując tym samym sylwetkę. Znaczona bliznami pierś nabrała objętości, gdy zaczerpywał powolnego wdechu; w tym czasie zdążył zsunąć ręcznik z głowy na kark.
- Enma - wypowiedział to imię moment po wydechu; ciężkim, niemal zrezygnowanym, kompletnie nie pasującym do szklanych, rozbawionych oczu, jakie wbił ponownie w twarz drugiego chłopaka. - Martwisz się.
Wiedział zbyt dobrze, że to będzie większym policzkiem niż jakakolwiek szarpanina; nie musiało dochodzić do rękoczynów, by wbić szpilę w przeciwnika, a widząc wybuch czarnowłosego, Warui był pewien, że trafił w sedno. Nie spodziewał się tego co prawda i aż do teraz miał ochotę wszcząć bójkę, ale w ostatnim momencie poczuł ten charakterystyczny impuls rozjaśniający sytuację.
Wielki dziedzic rodu był w rzeczywistości całkiem prosty.
- Po prostu się napijmy - dla podkreślenia swoich słów uniósł rękę; w rozcapierzonych palcach trzymał wciąż nieotworzoną puszkę z colą. - I pogadajmy jak normalni. Możesz mi wyjaśnić co zwróciło twoją uwagę przy tym yokai, skoro twierdzisz, że jest w tym coś dziwnego.
Sam niczego takiego nie zauważył; nie do końca zresztą rozumiał zaistniałą sytuację. Yokai, na które natrafili, nie nakładało się na te, które dotychczas spotkał na swojej drodze. Nieostrożność nie miała tu nic do rzeczy - to, co działo się w parku, było w każdy możliwy sposób anomalią.
Warui okręcił się na pięcie, by dwa kroki później opaść głośno na kanapę; rzucił się na zdecydowanie nowy mebel, rozkładając ramiona na oparciu. Wzrok wbił w szybę; za taflą przeźroczystej powierzchni widać było ogromny kawałek miasta. Setki świetlików błyskających w czerni budynków.
Syknęło, gdy Shin wsunął paznokieć pod zawleczkę i jednym sprawnym ruchem otworzył puszkę; głośny TSSHK! wypełniło pomieszczenie, ale ani jedna kropla nie spadła na tapicerkę.
Czasami udowadniał, że zna swoje miejsce.
Czy miał ochotę wszcząć awanturę?
Och jak najbardziej.
Czy warto było?
Nie, zdecydowanie nie.
- Oczywiście, że się martwię. - odpowiedział w pełni szczerze jakby nie widział nic złego ani w zadanym pytaniu, ani tym bardziej w udzielonej przez niego odpowiedzi.
- Czasami mam wrażenie, że zapominasz o tym, że- - zamilkł, przełykając ostatnie, gorzkie słowa, które na chwilę zawisły w gardle.
Nie, naprawdę nie warto było ciągnąć ten temat. A przynajmniej nie dzisiejszego wieczoru, kiedy oboje byli zbyt zmęczenie na tego typu rozmowy.
Zrezygnowany odsunął się od rudowłosego i zajął miejsce na kanapie po drugiej stronie, jakby w obawie, że Warui w każdej chwili zmieni zdanie i postanowi rzucić się na niego.
- Jak mówisz, żebyśmy się napili, to raczej powinno dotyczyć alkoholu, a nie puszki z płynnym cukrem. - na potwierdzenie swoich słów uniósł metalowy pojemnik i poruszył nim na boki, a słodka cola lekko zachlupotała pod wpływem ruchu.
- Ale ty nie pijesz. A przynajmniej nigdy nie widziałem cię z alkoholem. Abstynent? - Enma oparł się wygodniej o oparcie, jednocześnie rozsiadając się wygodniej. Wsunął paznokieć pod zawleczkę chcąc otworzyć puszkę, lecz ta w jednej sekundzie pękła, pozbawiając ciemnowłosego dostępu do śmiercionośnego napoju. Z jego ust wydobyło się chce "och" pełne rozczarowania i zniechęcenia, aczkolwiek mimo to był zbyt rozleniwiony, aby biec do lodówki po kolejną puszkę.
Zgiął się nieco i nachylił odkładając ją na stole, by po chwili wrócić do swojej pierwotnej pozycji. Kiedy padło pytanie, Enma powoli przeniósł spojrzenie na Shin'a i wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę, jakby walczył sam ze sobą o ty, czy aby na pewno udzielić mu odpowiedzi.
Ufasz mu?
Nie wiedział.
Ale może czas najwyższy zacząć?
- Co wiesz o klanie Minamoto? - zapytał nagle, nie spuszczając spojrzenia koloru płynnego bursztynu z siedzącego nieopodal młodego mężczyzny.
- Nie wiem czy wiesz, ale to z naszej rodziny wywodzi się najlepszy i najsłynniejszy egzorcysta, jaki Japonia kiedykolwiek widziała. Na pewno słyszałeś o Abe no Seimei. I nie, wbrew pozorom nie mówię tego, aby nagle zacząć się przechwalać. Chcę jednak abyś zrozumiał, dlaczego klan Minamoto podchodzi do spraw związanych z yokai i yurei tak poważnie. Seimei to jeden z powodów, jąder całej naszej egzystencji. Otóż, moja rodzina od zarania dziejów ma bardzo ważny cel. Utrzymać balans pomiędzy dwoma światami, żywym i duchów oraz demonów. Jeżeli w jakimś stopniu zostanie nadszarpnięty, wtedy się wtrącamy. Bez znaczenia czy jest to inicjatywa ludzka czy yokai. Owszem, zdarzają się samozwańczy egzorcyści, którzy dokonują oczyszczenia na drobnych istotach albo po prostu kradną im imiona, ale dopóki to są pojedyncze przypadki to Minamoto przymyka na to oko. Tak samo jak yokai zabije jednego czy tam dwóch ludzi. To się zdarza, każdego dnia. Ale w momencie kiedy cienka linia zostaje przekroczona... cóż. Sam wiesz. - machnął lekko dłonią wiedząc, że Shin zdołał już załapać co miał Enma na myśli.
Odchrząknął czując, jak zaschło mu w gardle. Ponownie spojrzał tęsknie na swoją puszkę, ale smutek nie trwał zbyt długo. Podniósł się i sprawnie pokonał dzielącą ich odległość, po czym usadowił się tuż obok rudowłosego i na bezczelnego zabrał z jego dłoni puszkę po czym upił kilka łyków gazowanego napoju, a następnie zwrócił ją Waruiowi.
- Wiesz, że yokai staje się silniejszy, kiedy pożre człowieka? - zapytał nagle, nie wiedzieć czemu ściszając przy tym lekko głos.
- Dlatego tak ważne jest, aby żaden yokai nie pożarł aż tak wielu ludzi. I teraz słuchaj, bo to ważne. W ostatnim czasie mamy do czynienia z kilkoma trupami. Każde z nich zostało zabite tak samo. I jasne, można przypuszczać, że to sprawka seryjnego mordercy ale wyssanie z całej krwi? Nie, nie. To raczej nie jest możliwe.... prawda? Chociaż, kto tam wie. Sam do niedawna podchodziłem do tego całkiem sceptycznie, nie chcąc wszystkiego zrzucać na barki yokai ale... niedawno podsłuchałem rozmowę sta- głowy klanu. Wysłał swoich shikigami na zwiady. I wróciły z niczym. A uwierz mi, jeżeli mają kogoś bądź coś wytropić to to zrobią. Ale tym razem... nic. Druga sprawa... nie uważasz, że to podejrzane? W momencie, kiedy do mediów wypływa informacja o trupach, nagle są plotki o rzekomych szeptach w parku, gdzie rzeczywiście pojawia się yokai? Jasne, może to wszystko być przypadkiem, ale yokai od tak nie pojawiają się w centrum miasta i przede wszystkim ot tak nie atakują ludzi. Zwłaszcza takie słabe. Jeszcze będąc w środku demona byłem pewien, że mamy do czynienia z minimum kategorią B, i to wysoką, ale teraz? Po przemyśleniu sam już nie wiem. Tak naprawdę gdybyśmy jeszcze kilka godzin wstecz posiadali tę samą wiedzę co teraz, to wiem, że bez problemu poradzilibyśmy sobie z tym czymś. A przynajmniej nie dalibyśmy się tak łatwo podejść. Bo widzisz, niższe yokai są dość przewidywalne w swych działaniach. Ale te z wyższej półki... nawet wiedząc z czym mamy do czynienia nie jesteś w stanie się przygotować. W swoim życiu widziałem tylko parę razy yokai z kategorii A i specjalnej i uwierz mi, nie chciałbym się z nimi mierzyć. Są... na swój sposób piękne ale i przerażające. I teraz dodaj do tego ostatnie trupy, o ile to rzeczywiście sprawka yokai, to chcąc czy nie to, co spotkaliśmy w parku z pewnością nie było tym, co zabija. Nie wiem czemu ale mam złe przeczucia, choć głęboko chcę wierzyć, że się mylę. - westchnął niemal cierpiętniczo i opadł na oparcie kanapy przymykając powieki czując zmęczenie dzisiejszymi wydarzeniami.
Nie wiedział czy potok słów, którymi uraczył Waruia był na tyle składny i zrozumiały, żeby bez problemu móc to przyswoić, ale w duchu błagał, aby mężczyzna nie kazał mu powtarzać. Do tego głód zaczynał pożerać jego żołądek, a dostawcy z jedzeniem jak nie było tak nie było.
- Mam dość yokai na dzisiaj. - odezwał się po chwili wsuwając palce w ciemne kosmyki, by odgarnąć je z czoła.
- Powinieneś wziąć ciepłą kąpiel, bo jeszcze się rozchorujesz za moment. A wybacz, ale nie posiadam stroju pielęgniarki, żeby się tobą zająć. - dodał, unosząc lekko jedną powiekę by na niego spojrzeć pozwalając sobie przy tym na lekki, choć nieco krzywy uśmiech pełen zaczepliwości.
Och jak najbardziej.
Czy warto było?
Nie, zdecydowanie nie.
- Oczywiście, że się martwię. - odpowiedział w pełni szczerze jakby nie widział nic złego ani w zadanym pytaniu, ani tym bardziej w udzielonej przez niego odpowiedzi.
- Czasami mam wrażenie, że zapominasz o tym, że- - zamilkł, przełykając ostatnie, gorzkie słowa, które na chwilę zawisły w gardle.
Nie, naprawdę nie warto było ciągnąć ten temat. A przynajmniej nie dzisiejszego wieczoru, kiedy oboje byli zbyt zmęczenie na tego typu rozmowy.
Zrezygnowany odsunął się od rudowłosego i zajął miejsce na kanapie po drugiej stronie, jakby w obawie, że Warui w każdej chwili zmieni zdanie i postanowi rzucić się na niego.
- Jak mówisz, żebyśmy się napili, to raczej powinno dotyczyć alkoholu, a nie puszki z płynnym cukrem. - na potwierdzenie swoich słów uniósł metalowy pojemnik i poruszył nim na boki, a słodka cola lekko zachlupotała pod wpływem ruchu.
- Ale ty nie pijesz. A przynajmniej nigdy nie widziałem cię z alkoholem. Abstynent? - Enma oparł się wygodniej o oparcie, jednocześnie rozsiadając się wygodniej. Wsunął paznokieć pod zawleczkę chcąc otworzyć puszkę, lecz ta w jednej sekundzie pękła, pozbawiając ciemnowłosego dostępu do śmiercionośnego napoju. Z jego ust wydobyło się chce "och" pełne rozczarowania i zniechęcenia, aczkolwiek mimo to był zbyt rozleniwiony, aby biec do lodówki po kolejną puszkę.
Zgiął się nieco i nachylił odkładając ją na stole, by po chwili wrócić do swojej pierwotnej pozycji. Kiedy padło pytanie, Enma powoli przeniósł spojrzenie na Shin'a i wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę, jakby walczył sam ze sobą o ty, czy aby na pewno udzielić mu odpowiedzi.
Ufasz mu?
Nie wiedział.
Ale może czas najwyższy zacząć?
- Co wiesz o klanie Minamoto? - zapytał nagle, nie spuszczając spojrzenia koloru płynnego bursztynu z siedzącego nieopodal młodego mężczyzny.
- Nie wiem czy wiesz, ale to z naszej rodziny wywodzi się najlepszy i najsłynniejszy egzorcysta, jaki Japonia kiedykolwiek widziała. Na pewno słyszałeś o Abe no Seimei. I nie, wbrew pozorom nie mówię tego, aby nagle zacząć się przechwalać. Chcę jednak abyś zrozumiał, dlaczego klan Minamoto podchodzi do spraw związanych z yokai i yurei tak poważnie. Seimei to jeden z powodów, jąder całej naszej egzystencji. Otóż, moja rodzina od zarania dziejów ma bardzo ważny cel. Utrzymać balans pomiędzy dwoma światami, żywym i duchów oraz demonów. Jeżeli w jakimś stopniu zostanie nadszarpnięty, wtedy się wtrącamy. Bez znaczenia czy jest to inicjatywa ludzka czy yokai. Owszem, zdarzają się samozwańczy egzorcyści, którzy dokonują oczyszczenia na drobnych istotach albo po prostu kradną im imiona, ale dopóki to są pojedyncze przypadki to Minamoto przymyka na to oko. Tak samo jak yokai zabije jednego czy tam dwóch ludzi. To się zdarza, każdego dnia. Ale w momencie kiedy cienka linia zostaje przekroczona... cóż. Sam wiesz. - machnął lekko dłonią wiedząc, że Shin zdołał już załapać co miał Enma na myśli.
Odchrząknął czując, jak zaschło mu w gardle. Ponownie spojrzał tęsknie na swoją puszkę, ale smutek nie trwał zbyt długo. Podniósł się i sprawnie pokonał dzielącą ich odległość, po czym usadowił się tuż obok rudowłosego i na bezczelnego zabrał z jego dłoni puszkę po czym upił kilka łyków gazowanego napoju, a następnie zwrócił ją Waruiowi.
- Wiesz, że yokai staje się silniejszy, kiedy pożre człowieka? - zapytał nagle, nie wiedzieć czemu ściszając przy tym lekko głos.
- Dlatego tak ważne jest, aby żaden yokai nie pożarł aż tak wielu ludzi. I teraz słuchaj, bo to ważne. W ostatnim czasie mamy do czynienia z kilkoma trupami. Każde z nich zostało zabite tak samo. I jasne, można przypuszczać, że to sprawka seryjnego mordercy ale wyssanie z całej krwi? Nie, nie. To raczej nie jest możliwe.... prawda? Chociaż, kto tam wie. Sam do niedawna podchodziłem do tego całkiem sceptycznie, nie chcąc wszystkiego zrzucać na barki yokai ale... niedawno podsłuchałem rozmowę sta- głowy klanu. Wysłał swoich shikigami na zwiady. I wróciły z niczym. A uwierz mi, jeżeli mają kogoś bądź coś wytropić to to zrobią. Ale tym razem... nic. Druga sprawa... nie uważasz, że to podejrzane? W momencie, kiedy do mediów wypływa informacja o trupach, nagle są plotki o rzekomych szeptach w parku, gdzie rzeczywiście pojawia się yokai? Jasne, może to wszystko być przypadkiem, ale yokai od tak nie pojawiają się w centrum miasta i przede wszystkim ot tak nie atakują ludzi. Zwłaszcza takie słabe. Jeszcze będąc w środku demona byłem pewien, że mamy do czynienia z minimum kategorią B, i to wysoką, ale teraz? Po przemyśleniu sam już nie wiem. Tak naprawdę gdybyśmy jeszcze kilka godzin wstecz posiadali tę samą wiedzę co teraz, to wiem, że bez problemu poradzilibyśmy sobie z tym czymś. A przynajmniej nie dalibyśmy się tak łatwo podejść. Bo widzisz, niższe yokai są dość przewidywalne w swych działaniach. Ale te z wyższej półki... nawet wiedząc z czym mamy do czynienia nie jesteś w stanie się przygotować. W swoim życiu widziałem tylko parę razy yokai z kategorii A i specjalnej i uwierz mi, nie chciałbym się z nimi mierzyć. Są... na swój sposób piękne ale i przerażające. I teraz dodaj do tego ostatnie trupy, o ile to rzeczywiście sprawka yokai, to chcąc czy nie to, co spotkaliśmy w parku z pewnością nie było tym, co zabija. Nie wiem czemu ale mam złe przeczucia, choć głęboko chcę wierzyć, że się mylę. - westchnął niemal cierpiętniczo i opadł na oparcie kanapy przymykając powieki czując zmęczenie dzisiejszymi wydarzeniami.
Nie wiedział czy potok słów, którymi uraczył Waruia był na tyle składny i zrozumiały, żeby bez problemu móc to przyswoić, ale w duchu błagał, aby mężczyzna nie kazał mu powtarzać. Do tego głód zaczynał pożerać jego żołądek, a dostawcy z jedzeniem jak nie było tak nie było.
- Mam dość yokai na dzisiaj. - odezwał się po chwili wsuwając palce w ciemne kosmyki, by odgarnąć je z czoła.
- Powinieneś wziąć ciepłą kąpiel, bo jeszcze się rozchorujesz za moment. A wybacz, ale nie posiadam stroju pielęgniarki, żeby się tobą zająć. - dodał, unosząc lekko jedną powiekę by na niego spojrzeć pozwalając sobie przy tym na lekki, choć nieco krzywy uśmiech pełen zaczepliwości.
Brew wywindowała ku górze, gdy tylko Enma się odsunął; dystans, jaki się między nimi utworzył wywołał mimowolne drżenie rozbawienia u Shin'yi, ale zacisnął tylko szczęki, by nie pozwolić parsknięciu wyrwać się na zewnątrz. Igrał z huraganem i choć w niektórych okolicznościach silny wiatr mógł wspomóc ogniu się rozprzestrzenić, w tym przypadku zapewne jedynie przywołałby burzę gotową walczyć z każdą iskrą. Nie chciał między nimi scysji. W zamian zamienił się w słuch, gdy Minamoto opowiadał o swoim klanie.
Rzadko to robił.
Może było to jedną z przyczyn, dla których Warui ani razu się nie wtrącił; przypatrywał się wpierw szerokiemu oknu z widokiem na miasto, a potem już tylko rozmówcy; temu jak poruszały się usta Seiwy, jak łapał powietrze, by jeszcze jeden oddech przeznaczyć na wytłumaczenia. Prawdą było, że Shin nic nie wiedział o dziedzictwie swojego senkenshy - głównie dlatego, że nie był szczególnie zaintrygowany motywami Minamoto, ich klasyfikacją yokai i tym, czym kierowali się podczas polowań, choć w pewnym etapie sprostować usta wykrzywił mimowolny grymas. Jeszcze długo po tym, jak Enma skończył się wypowiadać, Warui milczał. Prezentował się prawie tak, jakby się odłączył - bo i nawet moment, w którym drobniejsze dłonie wyciągnęły z jego uchwytu puszkę, a następnie mu ją oddały, nie był tym, który w jakiś konkretny sposób nim poruszyły. Zwyczajnie wypuścił z ręki chłodny metal, a potem ponownie złapał w palce napój w procesie, który zdawał się niemal wyuczony.
Dopiero po czasie, od którego można już przypuszczać, że nic z siebie nie wykrztusi, mięśnie się naprężyły.
Przerzucił ramię ponad głową senkenshy; wprost na oparcie nowej kanapy, tworząc tym samym psychiczną klatkę, barykadę oddzielającą Enmę od otoczenia, zmuszającą go, by skupił się na tym, co teraz najważniejsze - na nim. Przysunął się jednocześnie o niezbędne milimetry. Wraz z sylwetką zbliżyła się także woń - zapach lasu, deszczu i słabych, bardzo słabych męskich perfum - ich intensywność zależała na skutek podróży, ale wciąż dało się wyłapać lekki aromat, tak niepasujący do chłopięcej natury. Fizycznie znalazł się niebezpiecznie poza granicą komfortu, ale rzeczywisty dystans, mentalny, jaki ich dzielił był o wiele większy; nie do pokonania, jeszcze nie.
- Więc... - leniwy ton jaki temu towarzyszył nie współgrał z ognistym spojrzeniem, tylko o dwa tony jaśniejszym niż rude kosmyki zaczesane niedbale z czoła. - Twierdzisz, że klan Minamoto utrzymuje równowagę. - Balans między światami; harmonię, która pozwala obu stronom przetrwać mimo wzajemnych kontrastów. A jednak głos Shina przybrał dziwny ton; ostry, jakby obracał na języku nie tylko słowa, ale też żyletki. - Więc jaką ocenę dostałem na sprawdzianie?
Pamiętał każdy szczegół ich pierwszego spotkania; pamiętał dławiącą gulę w gardle, gdy zza grubych ścian i potężnych hotelowych drzwi dotarły do niego odgłosy nawoływania. Zapach świec. Gdy wyczuł podskórnie obecność poświęconej soli, od której coś w nim pękało, jakby próbując odepchnąć na stosowną odległość. Pamiętał spojrzenie Enmy; jego słowa.
- Opowiesz mi o tym? - Zainteresowanie przyprószone sarkazmem jak czysta ziemia popiołem; bez skrywania się za niewinnością, bo choć ewidentnie panował nad głosem, był zły. Może nawet wściekły, choć wszystko, co odgrywał, powinno przeczyć tak wzburzonym emocjom. Prezentował się zbyt spokojnie i niemrawo, jakby rozmowa między nimi stoczyła się w mało intrygującym kierunku, ale niegrzecznie byłoby ją przerwać. Wsparł policzek na dłoni, łokieć mocniej wbijając w oparcie; nie zmieniło to jednak jego postawy. Nadal odcinek, który ich dzielił, był nikły. Bo wbrew temu, jak mówił, jego ciekawość musiała być gargantuiczna. - Może testy wykazały wynik klasy specjalnej? Lub chociaż A? - dopytywał niby znużony, nagle przechylając nieco głowę, napierając przy okazji na swoją rękę, której palce czuł wplątane w pasma rudych włosów. - Czy słynny Abe no Seimei, o którym oczywiście wszyscy słyszeliśmy, też biegałby za mną, najgorszym z potworów? Pożarłem przecież tyle ludzkich istnień... urosłem w siłę, o której sobie nie wyobrażacie... - Za słowami kryło się coś więcej; niewypowiedziane nigdy: nie było tak, ale do tego mnie wkrótce doprowadzisz, Seiwo-Genji Enmo. Wszystko, co mówisz, ma swoje konsekwencje.
Nie chciał się z nim kłócić; przecież nie dalej jak dziesięć minut wstecz omal nie parsknął śmiechem na widok odsuwającego się pokracznie rozmówcy. A jednak starczyło kilka wyrecytowanych akapitów, aby jego stosunek zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Aby trzymana puszka gazowanego napoju stała się symbolem obrzydzenia - a przynajmniej rozdrażnienia. Złote ślepia wyglądały zza przymrużonych w oczekiwaniu powiek; patrzyły prosto na niego, nieskrępowanie, ale stanowczo.
Sądził, że miał prawo wiedzieć dlaczego tej nieszczęsnej zimowej nocy został wytypowany jako cel. Dlaczego nie dostał szansy, a musiał się o nią szarpać. Dlaczego, nie robiąc nikomu ani niczemu krzywdy, stał się nagle synonimem monstrum, na którego poluje klan z długoletnią tradycją.
Dlaczego tak bardzo nie pasowało mu to, co właśnie usłyszał z tym, co poznał.
- Może faktycznie czas wziąć kąpiel, dziedzicu Minamoto. Woda ponoć oczyszcza - zatrzymał się; naciskając. Pauza, jaką zastosował, wydawała się dziwnie aluzyjna, każąca zwrócić uwagę na to, co próbował przekazać. Wiedział o tradycji? - Czemu nie pójdziesz pierwszy?
Rzadko to robił.
Może było to jedną z przyczyn, dla których Warui ani razu się nie wtrącił; przypatrywał się wpierw szerokiemu oknu z widokiem na miasto, a potem już tylko rozmówcy; temu jak poruszały się usta Seiwy, jak łapał powietrze, by jeszcze jeden oddech przeznaczyć na wytłumaczenia. Prawdą było, że Shin nic nie wiedział o dziedzictwie swojego senkenshy - głównie dlatego, że nie był szczególnie zaintrygowany motywami Minamoto, ich klasyfikacją yokai i tym, czym kierowali się podczas polowań, choć w pewnym etapie sprostować usta wykrzywił mimowolny grymas. Jeszcze długo po tym, jak Enma skończył się wypowiadać, Warui milczał. Prezentował się prawie tak, jakby się odłączył - bo i nawet moment, w którym drobniejsze dłonie wyciągnęły z jego uchwytu puszkę, a następnie mu ją oddały, nie był tym, który w jakiś konkretny sposób nim poruszyły. Zwyczajnie wypuścił z ręki chłodny metal, a potem ponownie złapał w palce napój w procesie, który zdawał się niemal wyuczony.
Dopiero po czasie, od którego można już przypuszczać, że nic z siebie nie wykrztusi, mięśnie się naprężyły.
Przerzucił ramię ponad głową senkenshy; wprost na oparcie nowej kanapy, tworząc tym samym psychiczną klatkę, barykadę oddzielającą Enmę od otoczenia, zmuszającą go, by skupił się na tym, co teraz najważniejsze - na nim. Przysunął się jednocześnie o niezbędne milimetry. Wraz z sylwetką zbliżyła się także woń - zapach lasu, deszczu i słabych, bardzo słabych męskich perfum - ich intensywność zależała na skutek podróży, ale wciąż dało się wyłapać lekki aromat, tak niepasujący do chłopięcej natury. Fizycznie znalazł się niebezpiecznie poza granicą komfortu, ale rzeczywisty dystans, mentalny, jaki ich dzielił był o wiele większy; nie do pokonania, jeszcze nie.
- Więc... - leniwy ton jaki temu towarzyszył nie współgrał z ognistym spojrzeniem, tylko o dwa tony jaśniejszym niż rude kosmyki zaczesane niedbale z czoła. - Twierdzisz, że klan Minamoto utrzymuje równowagę. - Balans między światami; harmonię, która pozwala obu stronom przetrwać mimo wzajemnych kontrastów. A jednak głos Shina przybrał dziwny ton; ostry, jakby obracał na języku nie tylko słowa, ale też żyletki. - Więc jaką ocenę dostałem na sprawdzianie?
Pamiętał każdy szczegół ich pierwszego spotkania; pamiętał dławiącą gulę w gardle, gdy zza grubych ścian i potężnych hotelowych drzwi dotarły do niego odgłosy nawoływania. Zapach świec. Gdy wyczuł podskórnie obecność poświęconej soli, od której coś w nim pękało, jakby próbując odepchnąć na stosowną odległość. Pamiętał spojrzenie Enmy; jego słowa.
- Opowiesz mi o tym? - Zainteresowanie przyprószone sarkazmem jak czysta ziemia popiołem; bez skrywania się za niewinnością, bo choć ewidentnie panował nad głosem, był zły. Może nawet wściekły, choć wszystko, co odgrywał, powinno przeczyć tak wzburzonym emocjom. Prezentował się zbyt spokojnie i niemrawo, jakby rozmowa między nimi stoczyła się w mało intrygującym kierunku, ale niegrzecznie byłoby ją przerwać. Wsparł policzek na dłoni, łokieć mocniej wbijając w oparcie; nie zmieniło to jednak jego postawy. Nadal odcinek, który ich dzielił, był nikły. Bo wbrew temu, jak mówił, jego ciekawość musiała być gargantuiczna. - Może testy wykazały wynik klasy specjalnej? Lub chociaż A? - dopytywał niby znużony, nagle przechylając nieco głowę, napierając przy okazji na swoją rękę, której palce czuł wplątane w pasma rudych włosów. - Czy słynny Abe no Seimei, o którym oczywiście wszyscy słyszeliśmy, też biegałby za mną, najgorszym z potworów? Pożarłem przecież tyle ludzkich istnień... urosłem w siłę, o której sobie nie wyobrażacie... - Za słowami kryło się coś więcej; niewypowiedziane nigdy: nie było tak, ale do tego mnie wkrótce doprowadzisz, Seiwo-Genji Enmo. Wszystko, co mówisz, ma swoje konsekwencje.
Nie chciał się z nim kłócić; przecież nie dalej jak dziesięć minut wstecz omal nie parsknął śmiechem na widok odsuwającego się pokracznie rozmówcy. A jednak starczyło kilka wyrecytowanych akapitów, aby jego stosunek zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Aby trzymana puszka gazowanego napoju stała się symbolem obrzydzenia - a przynajmniej rozdrażnienia. Złote ślepia wyglądały zza przymrużonych w oczekiwaniu powiek; patrzyły prosto na niego, nieskrępowanie, ale stanowczo.
Sądził, że miał prawo wiedzieć dlaczego tej nieszczęsnej zimowej nocy został wytypowany jako cel. Dlaczego nie dostał szansy, a musiał się o nią szarpać. Dlaczego, nie robiąc nikomu ani niczemu krzywdy, stał się nagle synonimem monstrum, na którego poluje klan z długoletnią tradycją.
Dlaczego tak bardzo nie pasowało mu to, co właśnie usłyszał z tym, co poznał.
- Może faktycznie czas wziąć kąpiel, dziedzicu Minamoto. Woda ponoć oczyszcza - zatrzymał się; naciskając. Pauza, jaką zastosował, wydawała się dziwnie aluzyjna, każąca zwrócić uwagę na to, co próbował przekazać. Wiedział o tradycji? - Czemu nie pójdziesz pierwszy?
Słowa cedzone przez Warui'a były niczym rozgrzane gwoździe delikatnie podważające naskórek, by zatopić się głębiej w miękkiej tkance niosąc ze sobą nie tylko nieprzyjemne uczucie irytacji, ale również w dłuższej czasowo perspektywie blizny, które nawet zagojone nie odejdą. Mimo to Enma siedział sztywno, jakby jakaś niewidzialna siła zmusiła jego kręgosłup do książkowej, prostej postawy, a mięśnie szczęki drgnęły niezauważalnie powodując uczucie dyskomfortu.
W pierwszej sekundzie miał ochotę po prostu wstać i odsunąć się od niego... nie, nawet nie tyle co odsunąć a opuścić pomieszczenie, nie zamierzając przebywać z rudowłosym w tym samym miejscu, bo znając ich charaktery, cóż, mogło to skończyć się dość niekorzystnie dla oby stron. W drugiej - sięgnąć do uszu i wyciszyć aparat słuchowy, jak to miewał w zwyczaju, kiedy irytujące i zatrute słowa próbowały mącić w jego umyśle. Ostatecznie jednak porzucił zarówno pierwszą, jak i drugą opcję.
Cisza, która zapadła po ostatnich, wypowiedzianych przez rudowłosego słowach, zdawała się ciążyć i gęstnięć z każdym kolejnym tyknięciem wskazówki zegara. A mimo to, Enma nadal siedział, konfrontując się z ostrym spojrzeniem ducha. Jego wargi wreszcie drgnęły, a w ich ślad ruszyły spięte ramiona, gdy z gardła wydobył się suchy i cichy śmiech, który brzmiał niczym przeciągnięte paznokcie po szkolnej tablicy.
- Och? - Enma przekręcił swoje ciało, by usiąść jeszcze bliżej i praktycznie frontalnie do swojego rozmówcy, nawet na moment nie spuszczając z niego swojego spojrzenia. Spojrzenia, którego złoto zalśniło niebezpiecznie.
- Naprawdę z tego wszystkiego zaprzątnąłeś sobie głowę akurat tym? - zapytał ironicznie, jakby problem, na który zwrócił uwagę Shin wcale nie był aż tak ważny. Enma uniósł dłoń i ułożył ją na klatce piersiowej rudowłosego, napierając na niego, dając mu jasno do zrozumienia, aby się odsunął od niego.
- Dystans. - rzucił krótko, aczkolwiek jego myśli w jednego sekundzie zmieniły tor, kiedy pod opuszkami palców wyczuł ciepłą skórę oraz bijące, żywe serce. Lewy kącik ust uniósł się we wręcz namacalnej ironii, by szybko chwycić Shina drugą dłonią za jego szczękę i niczym żelazne imadło zacisnąć na niej swoje palce, jednym szarpnięciem przysuwając jego twarz tak blisko swojej, że praktycznie ich nosy oraz czoła się stykały ze sobą.
- Zapominasz chyba o tym, że gdybym tamtej nocy nie otrzymał zlecenia na ciebie, to nie siedziałbyś tutaj teraz opakowany w to ładne i żywe ciało, Shin'ya. - warknął, choć jego twarz nie wyrażała wściekłości, a bardziej psychodeliczną radość i ekscytację pozbawioną wesołości. Dłoń, która do tej pory spoczywała na jego klatce piersiowej, przesunęła się wyżej, aż dotarły do jego ramienia, w które wbił paznokcie.
- Wiesz doskonale, co się dzieje z yuurei, które za długo pozostają bez kontraktu, prawda? Zapominają o wszystkim. Zatracają się. Stają się borei. Może zamiast pretensji do mnie, zastanów się, kto zlecił mi, abym pozbawił cię istnienia? Dla kogo stanowiłeś wyraźne niebezpieczeństwo? - zapytał głosem niemal ociekającym jadem, a dłoń z ramienia, niemal czule, poruszyła się wyżej, po boku jego szyi, aż wreszcie palce zaropiły się w rudych, miękkich kosmykach. Zacisnął na nich palce, a potem szarpnął, odchylając jego głowę do tyłu, samemu z kolei nachylając się nad nim jeszcze bardziej. Kciuk na szczęce poruszył się niespiesznie, zahaczając o usta skryte pod cienkim, czarnym materiałem, by wreszcie zahaczyć nim o kraniec maseczki i lekko ją podważając, jakby chciał ją zerwać.
Przechylił głowę lekko w bok, łaskocząc twarz rudowłosego swoimi ciemnymi, wciąż wilgotnymi od deszczu kosmykami.
- Można powiedzieć, że twoje ciało w pewnym sensie należy do mnie, Shin'ya. - szepnął praktycznie do jego ucha, a potem po obdarzeniu go dziwnym uśmiechem, puścił zarówno jego włosy jak i szczękę, odsuwając się od niego i schodząc z kanapy, aby stanąć przed nim.
- Z naszej dwójki to ty powinieneś wziąć prysznic. I to zimny, aby ochłodzić swoją głowę. - powiedział cicho, już spokojniej, wracając do "dawnego", zdystansowanego Enmy, choć w tonie wciąż pozostawała ta dziwna, szorstka nuta.
W pierwszej sekundzie miał ochotę po prostu wstać i odsunąć się od niego... nie, nawet nie tyle co odsunąć a opuścić pomieszczenie, nie zamierzając przebywać z rudowłosym w tym samym miejscu, bo znając ich charaktery, cóż, mogło to skończyć się dość niekorzystnie dla oby stron. W drugiej - sięgnąć do uszu i wyciszyć aparat słuchowy, jak to miewał w zwyczaju, kiedy irytujące i zatrute słowa próbowały mącić w jego umyśle. Ostatecznie jednak porzucił zarówno pierwszą, jak i drugą opcję.
Cisza, która zapadła po ostatnich, wypowiedzianych przez rudowłosego słowach, zdawała się ciążyć i gęstnięć z każdym kolejnym tyknięciem wskazówki zegara. A mimo to, Enma nadal siedział, konfrontując się z ostrym spojrzeniem ducha. Jego wargi wreszcie drgnęły, a w ich ślad ruszyły spięte ramiona, gdy z gardła wydobył się suchy i cichy śmiech, który brzmiał niczym przeciągnięte paznokcie po szkolnej tablicy.
- Och? - Enma przekręcił swoje ciało, by usiąść jeszcze bliżej i praktycznie frontalnie do swojego rozmówcy, nawet na moment nie spuszczając z niego swojego spojrzenia. Spojrzenia, którego złoto zalśniło niebezpiecznie.
- Naprawdę z tego wszystkiego zaprzątnąłeś sobie głowę akurat tym? - zapytał ironicznie, jakby problem, na który zwrócił uwagę Shin wcale nie był aż tak ważny. Enma uniósł dłoń i ułożył ją na klatce piersiowej rudowłosego, napierając na niego, dając mu jasno do zrozumienia, aby się odsunął od niego.
- Dystans. - rzucił krótko, aczkolwiek jego myśli w jednego sekundzie zmieniły tor, kiedy pod opuszkami palców wyczuł ciepłą skórę oraz bijące, żywe serce. Lewy kącik ust uniósł się we wręcz namacalnej ironii, by szybko chwycić Shina drugą dłonią za jego szczękę i niczym żelazne imadło zacisnąć na niej swoje palce, jednym szarpnięciem przysuwając jego twarz tak blisko swojej, że praktycznie ich nosy oraz czoła się stykały ze sobą.
- Zapominasz chyba o tym, że gdybym tamtej nocy nie otrzymał zlecenia na ciebie, to nie siedziałbyś tutaj teraz opakowany w to ładne i żywe ciało, Shin'ya. - warknął, choć jego twarz nie wyrażała wściekłości, a bardziej psychodeliczną radość i ekscytację pozbawioną wesołości. Dłoń, która do tej pory spoczywała na jego klatce piersiowej, przesunęła się wyżej, aż dotarły do jego ramienia, w które wbił paznokcie.
- Wiesz doskonale, co się dzieje z yuurei, które za długo pozostają bez kontraktu, prawda? Zapominają o wszystkim. Zatracają się. Stają się borei. Może zamiast pretensji do mnie, zastanów się, kto zlecił mi, abym pozbawił cię istnienia? Dla kogo stanowiłeś wyraźne niebezpieczeństwo? - zapytał głosem niemal ociekającym jadem, a dłoń z ramienia, niemal czule, poruszyła się wyżej, po boku jego szyi, aż wreszcie palce zaropiły się w rudych, miękkich kosmykach. Zacisnął na nich palce, a potem szarpnął, odchylając jego głowę do tyłu, samemu z kolei nachylając się nad nim jeszcze bardziej. Kciuk na szczęce poruszył się niespiesznie, zahaczając o usta skryte pod cienkim, czarnym materiałem, by wreszcie zahaczyć nim o kraniec maseczki i lekko ją podważając, jakby chciał ją zerwać.
Przechylił głowę lekko w bok, łaskocząc twarz rudowłosego swoimi ciemnymi, wciąż wilgotnymi od deszczu kosmykami.
- Można powiedzieć, że twoje ciało w pewnym sensie należy do mnie, Shin'ya. - szepnął praktycznie do jego ucha, a potem po obdarzeniu go dziwnym uśmiechem, puścił zarówno jego włosy jak i szczękę, odsuwając się od niego i schodząc z kanapy, aby stanąć przed nim.
- Z naszej dwójki to ty powinieneś wziąć prysznic. I to zimny, aby ochłodzić swoją głowę. - powiedział cicho, już spokojniej, wracając do "dawnego", zdystansowanego Enmy, choć w tonie wciąż pozostawała ta dziwna, szorstka nuta.
Nie znosił przejściowych pór roku właśnie z tego powodu - były przeplatańcem, ciasno zawiązanym warkoczem z pogubionym splotem albo bardziej - niesprawnie stworzonym szwem łączącym oddalone od siebie tkanki. Poszarpane brzegi, na siłę ściśnięte ze sobą, aby scalić się w gryzącą jedność. Jesień właśnie taka była - jak zygzakowaty kształt, sięgający i lata, i zimy. Ciepło ustępowało chłodowi, by zaraz obrócić bieg wydarzeń.
Z nimi było podobnie - niczym nie różnili się od jesieni pełnej niezdecydowania i ciągle wahających się warunków.
A przecież wystarczyłoby przekrzywienie głowy - byłby wolny. Tylko tyle, by cofnąć szczękę, wyszarpać ją z niepożądanego uchwytu. Nie zrobił tego. Patrzył nieruchomo w obce spojrzenie, analizując żyłki zastygnięte w bursztynie, wyławiając każdy refleks w kącikach rozwartych źrenic zdających się go przyciągać jak magnetyczny mechanizm dwa sprzeczne bieguny. Maska kryje jego twarz, ale on się uśmiecha i można być tego pewnym, gdy powieki mrużą się w fałszywym rozbawieniu. Pozwala na to, aby Minamoto robił z nim co chciał; by cedził słowa niewiele różniące się od słodkiej w smaku i zabójczej w efektach trucizny. By wpierw kazał mu zachować dystans, a zaraz potem sam się do niego przystawiał.
Jakie to do niego podobne.
Minamoto.
Wieczni hipokryci.
Pierś Waruiego zastygła w pasywnej postawie, gdy ręka Enmy przylgnęła na wysokości splotu; Seiwa odsuwa go jak niepotrzebny mebel, o który w nocy stale obija się kostką. Przylega więc plecami do oparcia, zsuwając ramię z górnej części kanapy. Nie odwraca za to twarzy - może dlatego tak łatwo chwycić go za szczękę, a jednak, choć całość jest żałosna w przebiegu, wyraża zgodę na uczestnictwo w przedstawieniu. Czy naprawdę z tego wszystkiego zapamiętał wyłącznie to?
Oczywiście.
Perspektywy klanu go nie interesowały, tym bardziej obecna głowa rodu i jego wierne zwierzaczki związane kolejnym więziennym kontraktem. Obchodziło go natomiast, dlaczego ktoś, kto na każdym kroku podkreśla swój profesjonalizm, nie był na tyle fachowy, by wpierw zbadać sprawę.
Zamiast tego zawierzył zleceniodawcy.
Choć, z niechęcią, Shin musiał przyznać, że było w tym trochę prawdy. Enma figurował tu jedynie jako broń. Naboje nie zabijają. To ludzie pociągają za spust. Sądzenie, że ten, który wykonywał egzorcyzm był głównym przeciwnikiem, było równie naiwne, co myślenie, że to długopisy popełniają błędy ortograficzne. Słuchał go więc, ale im dalej, tym większy żal i wściekłość zalęgała w jego aurze.
Może się uśmiechać - jak stojący już przed nim chłopak - może zmusić się do neutralnego tonu. Nie oszuka jednak drżenia mięśni, napięcia wyczuwalnego w głosie. Stanie się naciągniętą struną i w końcu, w najmniej korzystnym etapie, pęknie, niezdolny, by dokończyć melodię.
Mieli ocieplić relację, a zamiast tego padł tekst o zimnym prysznicu.
Warui odstawia więc nieruszoną puszkę na stolik; jego nadgarstek omija Enmę, by zaraz rozległo się stuknięcie metalu o szklany blat. Zatrzymuje się.
Przechylony sięgnął przed siebie; sięgnął dłonią rozcapierzoną jak orle szpony gotowe pochwycić ofiarę. I gdy miał już ponownie trafić na oparcie, zimne opuszki w ostatnim momencie zahaczają się o udo Enmy, zakradając na jego tył - paznokcie wbijają w miękką tkankę tuż nad wewnętrznym zgięciem stawu, gdy napiera na Minamoto, przyciągając ku sobie, ściągając na rozstawione szerzej kolana, zmuszając go, by oparł się o niego, by dla zachowania równowagi wsunął przynajmniej jedną nogę na kanapę - tuż przy jego biodrze. Twarz dziedzica pojawia się znów nad nim - blisko tak bardzo, że gdyby nie czarny materiał skrywający pół oblicza ich oddechy wymieszałyby się ze sobą tworząc nieme spięcie pełne niewypowiedzianych przekleństw.
Struna drżała.
- Jesteś ciekawy - powiedział, ale pod lekkością słychać rozkaz niczym żyletki przykryte miękką pościelą. - Zdejmij mi maskę, Enma.
Choć nawet teraz - spojrzenie Waruiego schłodniało - potrzebujesz zachęty. Ile ludzi pokroju Enmy spotkał na swojej drodze? Jak niewyrośnięte krzewy zahaczające o ubranie, pękające przy byle mocniejszym ruchu, tak oni sięgali po ostre w wydźwięku scenariusze - i nigdy ich nie realizowali, łamiąc się z trzaskiem.
Dłonie na skórze dziedzica przesuwają się wzdłuż szczupłych, mocnych nóg, docierając do bioder. Zapoznaje się z nagą skórą - zimną i napiętą, pełną wspomnień po treningach i konfrontacji z yokai wysokich szczebli. Palce się tu jednak zatrzymują. Czuje w nich świerzbienie, bo chcą zabrnąć dalej, na nie tak szerokie, ale dobrze zbudowane plecy chłopaka, ale umysł zdaje sobie sprawę, że choć czubki opuszków zbadają trasę wystających kręgów, pełen obraz tatuażu pozostanie dla niego poza wszelkimi granicami.
Przekrzywia za to głowę - jak pies na komendę, należący całościowo do swojego właściciela. Tylko wzrok nie zgrywa się z tym służalczym gestem, nie widać w nim posłuszeństwa, bo to prawda, że ciało przestało należeć wyłącznie do niego - ledwie jedna formułka była w stanie zatrzymać go w miejscu lub poruszyć mimo niechęci. Zabiłby z zimną krwią własną matkę; widzi obraz jej czarnych, splątanych kołtunami włosów i czuje ciepło na nadgarstkach. Krew skapuje gęstymi kroplami w wyobraźni, gdy w teraźniejszości kciukiem gładzi znajdującego się tuż obok Enmę. Z odchylonym czerepem jeszcze lepiej widać rdzawe kosmyki kontrastujące z czernią gumki zaciągniętej za ucho.
Zrób to - ponagla, o milimetr mrużąc ślepia.
Nie używa mocy, choć nie ma ochoty pokazywać tego, co zawsze nią skrywał. Zdaje sobie przy okazji sprawę, że Enma - jak nikt inny - wyczuwał zmianę. W tych nielicznych momentach, gdy spożywali jakiś posiłek, w powietrzu czuć było elektryzującą atmosferę przechodzącą od niego aż po Seiwę. Jak impuls bólu, o którym informacja przemyka wzdłuż całego organizmu, by wreszcie dotrzeć do mózgu, tak czarnowłosy z pewnością wyłapywał skok - magiczne, nadnaturalne właściwości krążące w powietrzu, rozpylające się w nim jak zapach perfum wyczuwalnych tylko dla niego. Nie było tego teraz.
Jeżeli zdejmie maskę, ujrzy coś prawdziwego - niesfałszowany kadr, wykrzywione w niechęci usta, lekko uniesioną górną wargę jak u dzikiego kundla na sekundę przed warknięciem. Ale jeśli tego nie zrobi - jego groźby znów przestaną mieć moc sprawczą.
Stanie się kłapiącym jęzorem bajkopisarzem.
Stanie się tym, czym nie chce się stać równie mocno co przystawać na wersję Waruiego. Shin od początku zakładał, że motywem senkenshy nie jest ujrzenie go. Z pewnością był zainteresowany - jak każdy, kto ma przed sobą tajemnicę - ale nie na tyle arogancki, by twierdzić, że należy mu się ta wiedza. Nie, póki Warui nie będzie na to gotowy.
A jednak dzisiejsze słowa postawiły ich przed wyborem.
"Można powiedzieć, że twoje ciało w pewnym sensie należy do mnie, Shin'ya."
Czyżby?
A co takiego był w stanie zrobić z jego ciałem, gdy umysł nie słuchał?
Ile mu przyjdzie z żądań, gdy będzie zmuszony oglądać pokaz pełnej nienawiści, tych szyderczo spoglądających na niego oczu?
- To takie prostackie - zaczyna - sądzić, że gdyby nie ty, skończyłbym jak byle śmieć. Naprawdę wierzysz, że nie miałem innych perspektyw? Że byłeś jedynym, który mógł mnie ocalić? Dać mi to żywe ciało? - nie dusi w sobie parsknięcia; kręci tylko głową, ale przestaje, gdy dociera do niego, że może tym utrudnić Enmie sprawę. Znów zamiera; tylko unosi wolną rękę, opiera jej łokieć o kanapę, a zamkniętą w pięść dłoń traktuję jak podpórkę dla kości policzkowej. Ponownie ma odchyloną głowę - tyle starczy, by dać pełen dostęp do maski. Wyczekuje - świadczy o tym każdy prowokacyjny cal jego sylwetki i sposób w jaki ciągnie monolog. - Ty nawet nie jesteś w stanie powiedzieć czego ode mnie oczekujesz. Szczekasz i ujadasz, ale mnie nazywa się psem. Nie brzmi ironicznie? Szczególnie, że przywłaszczasz coś, co należy do mnie - głos tężeje - tylko do mnie, choć twierdzisz, że częściowo jest inaczej - ale nawet mimo tych deklaracji nie potrafisz sięgnąć po to, czego ponoć chcesz. Nie szanujesz przedmiotów, czemu miałbyś więc mnie? - A potem, nabierając wdechu i zaciskając mocniej palce na biodrze Enmy, dodaje: - Zrób to. Niech chociaż jeden z nas przestanie nosić maskę.
Z nimi było podobnie - niczym nie różnili się od jesieni pełnej niezdecydowania i ciągle wahających się warunków.
A przecież wystarczyłoby przekrzywienie głowy - byłby wolny. Tylko tyle, by cofnąć szczękę, wyszarpać ją z niepożądanego uchwytu. Nie zrobił tego. Patrzył nieruchomo w obce spojrzenie, analizując żyłki zastygnięte w bursztynie, wyławiając każdy refleks w kącikach rozwartych źrenic zdających się go przyciągać jak magnetyczny mechanizm dwa sprzeczne bieguny. Maska kryje jego twarz, ale on się uśmiecha i można być tego pewnym, gdy powieki mrużą się w fałszywym rozbawieniu. Pozwala na to, aby Minamoto robił z nim co chciał; by cedził słowa niewiele różniące się od słodkiej w smaku i zabójczej w efektach trucizny. By wpierw kazał mu zachować dystans, a zaraz potem sam się do niego przystawiał.
Jakie to do niego podobne.
Minamoto.
Wieczni hipokryci.
Pierś Waruiego zastygła w pasywnej postawie, gdy ręka Enmy przylgnęła na wysokości splotu; Seiwa odsuwa go jak niepotrzebny mebel, o który w nocy stale obija się kostką. Przylega więc plecami do oparcia, zsuwając ramię z górnej części kanapy. Nie odwraca za to twarzy - może dlatego tak łatwo chwycić go za szczękę, a jednak, choć całość jest żałosna w przebiegu, wyraża zgodę na uczestnictwo w przedstawieniu. Czy naprawdę z tego wszystkiego zapamiętał wyłącznie to?
Oczywiście.
Perspektywy klanu go nie interesowały, tym bardziej obecna głowa rodu i jego wierne zwierzaczki związane kolejnym więziennym kontraktem. Obchodziło go natomiast, dlaczego ktoś, kto na każdym kroku podkreśla swój profesjonalizm, nie był na tyle fachowy, by wpierw zbadać sprawę.
Zamiast tego zawierzył zleceniodawcy.
Choć, z niechęcią, Shin musiał przyznać, że było w tym trochę prawdy. Enma figurował tu jedynie jako broń. Naboje nie zabijają. To ludzie pociągają za spust. Sądzenie, że ten, który wykonywał egzorcyzm był głównym przeciwnikiem, było równie naiwne, co myślenie, że to długopisy popełniają błędy ortograficzne. Słuchał go więc, ale im dalej, tym większy żal i wściekłość zalęgała w jego aurze.
Może się uśmiechać - jak stojący już przed nim chłopak - może zmusić się do neutralnego tonu. Nie oszuka jednak drżenia mięśni, napięcia wyczuwalnego w głosie. Stanie się naciągniętą struną i w końcu, w najmniej korzystnym etapie, pęknie, niezdolny, by dokończyć melodię.
Mieli ocieplić relację, a zamiast tego padł tekst o zimnym prysznicu.
Warui odstawia więc nieruszoną puszkę na stolik; jego nadgarstek omija Enmę, by zaraz rozległo się stuknięcie metalu o szklany blat. Zatrzymuje się.
Przechylony sięgnął przed siebie; sięgnął dłonią rozcapierzoną jak orle szpony gotowe pochwycić ofiarę. I gdy miał już ponownie trafić na oparcie, zimne opuszki w ostatnim momencie zahaczają się o udo Enmy, zakradając na jego tył - paznokcie wbijają w miękką tkankę tuż nad wewnętrznym zgięciem stawu, gdy napiera na Minamoto, przyciągając ku sobie, ściągając na rozstawione szerzej kolana, zmuszając go, by oparł się o niego, by dla zachowania równowagi wsunął przynajmniej jedną nogę na kanapę - tuż przy jego biodrze. Twarz dziedzica pojawia się znów nad nim - blisko tak bardzo, że gdyby nie czarny materiał skrywający pół oblicza ich oddechy wymieszałyby się ze sobą tworząc nieme spięcie pełne niewypowiedzianych przekleństw.
Struna drżała.
- Jesteś ciekawy - powiedział, ale pod lekkością słychać rozkaz niczym żyletki przykryte miękką pościelą. - Zdejmij mi maskę, Enma.
Choć nawet teraz - spojrzenie Waruiego schłodniało - potrzebujesz zachęty. Ile ludzi pokroju Enmy spotkał na swojej drodze? Jak niewyrośnięte krzewy zahaczające o ubranie, pękające przy byle mocniejszym ruchu, tak oni sięgali po ostre w wydźwięku scenariusze - i nigdy ich nie realizowali, łamiąc się z trzaskiem.
Dłonie na skórze dziedzica przesuwają się wzdłuż szczupłych, mocnych nóg, docierając do bioder. Zapoznaje się z nagą skórą - zimną i napiętą, pełną wspomnień po treningach i konfrontacji z yokai wysokich szczebli. Palce się tu jednak zatrzymują. Czuje w nich świerzbienie, bo chcą zabrnąć dalej, na nie tak szerokie, ale dobrze zbudowane plecy chłopaka, ale umysł zdaje sobie sprawę, że choć czubki opuszków zbadają trasę wystających kręgów, pełen obraz tatuażu pozostanie dla niego poza wszelkimi granicami.
Przekrzywia za to głowę - jak pies na komendę, należący całościowo do swojego właściciela. Tylko wzrok nie zgrywa się z tym służalczym gestem, nie widać w nim posłuszeństwa, bo to prawda, że ciało przestało należeć wyłącznie do niego - ledwie jedna formułka była w stanie zatrzymać go w miejscu lub poruszyć mimo niechęci. Zabiłby z zimną krwią własną matkę; widzi obraz jej czarnych, splątanych kołtunami włosów i czuje ciepło na nadgarstkach. Krew skapuje gęstymi kroplami w wyobraźni, gdy w teraźniejszości kciukiem gładzi znajdującego się tuż obok Enmę. Z odchylonym czerepem jeszcze lepiej widać rdzawe kosmyki kontrastujące z czernią gumki zaciągniętej za ucho.
Zrób to - ponagla, o milimetr mrużąc ślepia.
Nie używa mocy, choć nie ma ochoty pokazywać tego, co zawsze nią skrywał. Zdaje sobie przy okazji sprawę, że Enma - jak nikt inny - wyczuwał zmianę. W tych nielicznych momentach, gdy spożywali jakiś posiłek, w powietrzu czuć było elektryzującą atmosferę przechodzącą od niego aż po Seiwę. Jak impuls bólu, o którym informacja przemyka wzdłuż całego organizmu, by wreszcie dotrzeć do mózgu, tak czarnowłosy z pewnością wyłapywał skok - magiczne, nadnaturalne właściwości krążące w powietrzu, rozpylające się w nim jak zapach perfum wyczuwalnych tylko dla niego. Nie było tego teraz.
Jeżeli zdejmie maskę, ujrzy coś prawdziwego - niesfałszowany kadr, wykrzywione w niechęci usta, lekko uniesioną górną wargę jak u dzikiego kundla na sekundę przed warknięciem. Ale jeśli tego nie zrobi - jego groźby znów przestaną mieć moc sprawczą.
Stanie się kłapiącym jęzorem bajkopisarzem.
Stanie się tym, czym nie chce się stać równie mocno co przystawać na wersję Waruiego. Shin od początku zakładał, że motywem senkenshy nie jest ujrzenie go. Z pewnością był zainteresowany - jak każdy, kto ma przed sobą tajemnicę - ale nie na tyle arogancki, by twierdzić, że należy mu się ta wiedza. Nie, póki Warui nie będzie na to gotowy.
A jednak dzisiejsze słowa postawiły ich przed wyborem.
"Można powiedzieć, że twoje ciało w pewnym sensie należy do mnie, Shin'ya."
Czyżby?
A co takiego był w stanie zrobić z jego ciałem, gdy umysł nie słuchał?
Ile mu przyjdzie z żądań, gdy będzie zmuszony oglądać pokaz pełnej nienawiści, tych szyderczo spoglądających na niego oczu?
- To takie prostackie - zaczyna - sądzić, że gdyby nie ty, skończyłbym jak byle śmieć. Naprawdę wierzysz, że nie miałem innych perspektyw? Że byłeś jedynym, który mógł mnie ocalić? Dać mi to żywe ciało? - nie dusi w sobie parsknięcia; kręci tylko głową, ale przestaje, gdy dociera do niego, że może tym utrudnić Enmie sprawę. Znów zamiera; tylko unosi wolną rękę, opiera jej łokieć o kanapę, a zamkniętą w pięść dłoń traktuję jak podpórkę dla kości policzkowej. Ponownie ma odchyloną głowę - tyle starczy, by dać pełen dostęp do maski. Wyczekuje - świadczy o tym każdy prowokacyjny cal jego sylwetki i sposób w jaki ciągnie monolog. - Ty nawet nie jesteś w stanie powiedzieć czego ode mnie oczekujesz. Szczekasz i ujadasz, ale mnie nazywa się psem. Nie brzmi ironicznie? Szczególnie, że przywłaszczasz coś, co należy do mnie - głos tężeje - tylko do mnie, choć twierdzisz, że częściowo jest inaczej - ale nawet mimo tych deklaracji nie potrafisz sięgnąć po to, czego ponoć chcesz. Nie szanujesz przedmiotów, czemu miałbyś więc mnie? - A potem, nabierając wdechu i zaciskając mocniej palce na biodrze Enmy, dodaje: - Zrób to. Niech chociaż jeden z nas przestanie nosić maskę.
Ciężkie, deszczowe krople uderzały o szyby w mieszkaniu, wybijając tym samym nierówny i niemiarowy rytm, który wręcz idealnie mieszał się z odgłosem przyspieszonego bicia serca ciemnowłosego. Wiedział jak uciszyć oddech, wyrównać dźwięki swego ciała tak, aby druga osoba nie była w stanie go usłyszeć, a mimo to nie zamierzał tego robić. Nie teraz, nie przy nim, jakby chciał, aby Warui go usłyszał. Skoro słowa do niego nie docierały to być może inne dźwięki zdołają się przecisnąć pomiędzy szparami niewidzialnej twierdzy, którą się szczelnie otoczył.
Nie uciekał też od jego dotyku, zabawne, ale w pewien dziwnie chory i pokręcony, acz fascynujący, sposób chłonął ciepło jakim Shin'ya emanował. Poddawał się jego ruchom i dłoniom, które bez użycia większej, fizycznej siły zmuszały jego ciało do głuchego posłuszeństwa. Trwało to jednak zbyt krótką chwilę, bo gdy Warui skończył mówić, Enma postanowił zerwać niewidzialne sznury i przejąć nieco kontroli. Wszakże nie byłby sobą, gdyby nie podjął walki. Bez znaczenia w jakim byłaby wydaniu.
Wyprostował się, a swoje kolano zsunął z uda Shin'a, by wsunąć je pomiędzy jego nogi opierając o kanapę, jednocześnie napierając na niego, by odczuł bliskość oraz lekki ciężar Enmy. Spojrzał mu głęboko w oczy ściągając usta w lekkim, niezadowolonym grymasie, choć w złotych tęczówkach tlił się płomień ekscytacji.
- Ach, tak. - mruknął, leniwie przesuwając paznokciami po boku rudowłosego, aż dotarł do skóry tuż nad linią jego spodni.
- Więc o to chodzi, hm? Wiesz, gdybyś nie był tak bardzo zapatrzony w swój własny czubek nosa, być może byłbyś w stanie spojrzeć na to wszystko z szerszej perspektywy. Mówisz o braku szacunku do swojej osoby, kiedy to ty ani razu takowego mi nie okazałeś. - wyprostował się nagle łapiąc Shin'a mocno za jego nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, jednocześnie odwracając jego rękę tak, że jego przedramię było skierowane ku górze. Przesunął kciukiem po wyrytym imieniu na jego skórze.
- Mentalnie sam sobie założyłeś obrożę i teraz na siłę próbujesz wcisnąć w moje ręce smycz. Powiedz mi Shin'ya, ile razy od momentu zawarcia kontraktu użyłem na tobie komend? Ile razy kazałem ci coś zrobić, mimo że tego nie chciałeś? Hm? Ani razu. Żaden rozkaz nie padł z moich ust, masz pełną swobodę ruchów, możesz pracować gdzie chcesz, mieszkać gdzie chcesz, robić co chcesz. Nie ma żadnej kontroli nad tobą i tym co robisz, a mimo to masz czelność skomleć jak ci to źle, że jesteś traktowany jak pies? Och przepraszam bardzo, że wraz z zawarciem kontraktu przyszły konsekwencje, które trzeba ponieść. Ale wyobraź sobie, że ja też ryzykuję, Shin'ya. Nie jestem pieprzonym, chrześcijańskim Jezusem czy innym Buddą, który za pomocą pstryknięcia palcami wskrzesza martwych. Nie, Shin'ya, to tak nie działa. Jest kontrakt, są konsekwencję. Jedyne, czego chciałem od ciebie, to żebyś uważał na siebie, bo każda twoja akcja może odbić się rykoszetem w moją stronę. Każde twoje nadużycie mocy, każda poważniejsza rana, jaką odniesiesz, to wszystko działa na mnie. A mimo to masz pełną swobodę w działaniu. A tobie wciąż za mało? - Enma nagle roześmiał się cierpko, wsuwając palce w ciemnozłote kosmyki, by odgarnąć je ze swoich oczu. To, co aktualnie się działo między nimi, cała ta rozmowa, była wręcz niedorzeczna. W ogóle nie powinna mieć miejsca.
- Nim jednak zaczniesz mówić, że ci nie ufam, pozwól, że cię uprzedzę. Czy kiedykolwiek dałeś mi powody, abym ci zaufał? Nie. Nawet w rozmowach ze mną, kiedy jesteśmy sam na sam, nie jesteś w stanie sam z siebie ściągnąć maski. - prychnął, w końcu zrywając fizyczny kontakt między nimi, kiedy zsunął się z niego z wyraźnym ociągnięciem, wpuszczając tym samym chłód, który przyległ do jego skóry. Ponownie stanął na przeciwko niego, zaciskając ledwo zauważalnie pięści, jakby w ten sposób chciał uspokoić samego siebie.
- Nie, nie zdejmę ci jej. Prowokujesz mnie, bo chcesz w ten sposób sam sobie coś udowodnić. Nie rób z siebie ofiary teraz, jakbym zmusił cię do tego kontraktu. Sam go chciałeś. Przypuszczam, że w pewnej sekundzie naszego spotkania oboje tego chcieliśmy. Bez znaczenia co powiesz, co zrobisz, jak bardzo będziesz się starał, nie zamierzam używać komend w stosunku do ciebie. Nigdy tego nie zrobiłem i nie zamierzam łamać tego słowa, które złożyłem przed samym sobą. Interpretuj to jak chcesz, ale prawda jest taka, że od momentu zawarcia kontraktu traktujesz mnie jak swojego wroga, Shin. - uśmiechnął się ledwo widocznie, choć był to uśmiech kwaśny, jakby przyozdobiony nutą smutku.
- I nigdy nim nie byłem. - dodał ciszej, choć rudowłosy niewątpliwie mógł go dosłyszeć.
@Warui Shin'ya
Nie uciekał też od jego dotyku, zabawne, ale w pewien dziwnie chory i pokręcony, acz fascynujący, sposób chłonął ciepło jakim Shin'ya emanował. Poddawał się jego ruchom i dłoniom, które bez użycia większej, fizycznej siły zmuszały jego ciało do głuchego posłuszeństwa. Trwało to jednak zbyt krótką chwilę, bo gdy Warui skończył mówić, Enma postanowił zerwać niewidzialne sznury i przejąć nieco kontroli. Wszakże nie byłby sobą, gdyby nie podjął walki. Bez znaczenia w jakim byłaby wydaniu.
Wyprostował się, a swoje kolano zsunął z uda Shin'a, by wsunąć je pomiędzy jego nogi opierając o kanapę, jednocześnie napierając na niego, by odczuł bliskość oraz lekki ciężar Enmy. Spojrzał mu głęboko w oczy ściągając usta w lekkim, niezadowolonym grymasie, choć w złotych tęczówkach tlił się płomień ekscytacji.
- Ach, tak. - mruknął, leniwie przesuwając paznokciami po boku rudowłosego, aż dotarł do skóry tuż nad linią jego spodni.
- Więc o to chodzi, hm? Wiesz, gdybyś nie był tak bardzo zapatrzony w swój własny czubek nosa, być może byłbyś w stanie spojrzeć na to wszystko z szerszej perspektywy. Mówisz o braku szacunku do swojej osoby, kiedy to ty ani razu takowego mi nie okazałeś. - wyprostował się nagle łapiąc Shin'a mocno za jego nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, jednocześnie odwracając jego rękę tak, że jego przedramię było skierowane ku górze. Przesunął kciukiem po wyrytym imieniu na jego skórze.
- Mentalnie sam sobie założyłeś obrożę i teraz na siłę próbujesz wcisnąć w moje ręce smycz. Powiedz mi Shin'ya, ile razy od momentu zawarcia kontraktu użyłem na tobie komend? Ile razy kazałem ci coś zrobić, mimo że tego nie chciałeś? Hm? Ani razu. Żaden rozkaz nie padł z moich ust, masz pełną swobodę ruchów, możesz pracować gdzie chcesz, mieszkać gdzie chcesz, robić co chcesz. Nie ma żadnej kontroli nad tobą i tym co robisz, a mimo to masz czelność skomleć jak ci to źle, że jesteś traktowany jak pies? Och przepraszam bardzo, że wraz z zawarciem kontraktu przyszły konsekwencje, które trzeba ponieść. Ale wyobraź sobie, że ja też ryzykuję, Shin'ya. Nie jestem pieprzonym, chrześcijańskim Jezusem czy innym Buddą, który za pomocą pstryknięcia palcami wskrzesza martwych. Nie, Shin'ya, to tak nie działa. Jest kontrakt, są konsekwencję. Jedyne, czego chciałem od ciebie, to żebyś uważał na siebie, bo każda twoja akcja może odbić się rykoszetem w moją stronę. Każde twoje nadużycie mocy, każda poważniejsza rana, jaką odniesiesz, to wszystko działa na mnie. A mimo to masz pełną swobodę w działaniu. A tobie wciąż za mało? - Enma nagle roześmiał się cierpko, wsuwając palce w ciemnozłote kosmyki, by odgarnąć je ze swoich oczu. To, co aktualnie się działo między nimi, cała ta rozmowa, była wręcz niedorzeczna. W ogóle nie powinna mieć miejsca.
- Nim jednak zaczniesz mówić, że ci nie ufam, pozwól, że cię uprzedzę. Czy kiedykolwiek dałeś mi powody, abym ci zaufał? Nie. Nawet w rozmowach ze mną, kiedy jesteśmy sam na sam, nie jesteś w stanie sam z siebie ściągnąć maski. - prychnął, w końcu zrywając fizyczny kontakt między nimi, kiedy zsunął się z niego z wyraźnym ociągnięciem, wpuszczając tym samym chłód, który przyległ do jego skóry. Ponownie stanął na przeciwko niego, zaciskając ledwo zauważalnie pięści, jakby w ten sposób chciał uspokoić samego siebie.
- Nie, nie zdejmę ci jej. Prowokujesz mnie, bo chcesz w ten sposób sam sobie coś udowodnić. Nie rób z siebie ofiary teraz, jakbym zmusił cię do tego kontraktu. Sam go chciałeś. Przypuszczam, że w pewnej sekundzie naszego spotkania oboje tego chcieliśmy. Bez znaczenia co powiesz, co zrobisz, jak bardzo będziesz się starał, nie zamierzam używać komend w stosunku do ciebie. Nigdy tego nie zrobiłem i nie zamierzam łamać tego słowa, które złożyłem przed samym sobą. Interpretuj to jak chcesz, ale prawda jest taka, że od momentu zawarcia kontraktu traktujesz mnie jak swojego wroga, Shin. - uśmiechnął się ledwo widocznie, choć był to uśmiech kwaśny, jakby przyozdobiony nutą smutku.
- I nigdy nim nie byłem. - dodał ciszej, choć rudowłosy niewątpliwie mógł go dosłyszeć.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
maj 2038 roku