Drobne ciało chłopaka zamarło, kiedy usłyszał o pozostałych dwóch senkenshenach.
Czyli to nie był zwykły przypadek. Ani też żadne głupie zrządzenie losu, które niepozornie krzyżuje ze sobą drogi dwóch, nieznanych sobie osób. W tym wypadku trzech. Dobrze podejrzewał zatem, że za jego złym samopoczuciem stało coś innego, o wiele bardziej niebezpiecznego, aniżeli początkowo zakładał.
Uniósł lewą dłoń ku górze, jak to miał w zwyczaju, i potarł policzek wierzchem dłoni, kiedy umysł ugrzęzł w głębszym zastanowieniu i próbie poukładania wszystkich, jakie do tej pory pozyskał. Sam do końca nie wiedział czy odczuł ulgę, czy też nie. Z jednej strony dobrze, że ów klątwa nie dotyczyła tylko i wyłącznie jego osoby, bo wtedy klątwa niekoniecznie musiała nią być.
Z drugiej strony nie podobało mu się, że coraz więcej osób było w to zamieszanych. A co za tym idzie - zagrożonych. W tym osoby bliskie jego otoczeniu.
Bezwiednie uniósł lekko głowę, a dwubarwne tęczówki przypominające płynny bursztyn opadły na siedzącą na przeciwko niego kobietę. Rzeczywiście. Jak się dokładniej przyjrzeć, wyglądała naprawdę źle. Nie emanowała tą samą energią co zawsze, ogniste włosy wydawały się oklapnięte i pozbawione blasku, oczy zgaszone i pełne zmęczenia, które również odbijało się na jej skórze.
Co mógł zrobić?
Dla niej?
Czuł się tak bardzo bezsilny. A przecież z ich dwójki, to jego uczono jak radzić sobie w kryzysowych sytuacjach związanych z yokai, yurei i klątwami. Trening otrzymywał od najmłodszych lat. Cierpiał fizycznie, wymiotował bólem i zmęczeniem, psychicznie umierał każdej nocy, w której dziadek zamykał go w jednej z krypt. Jego dłonie wciąż pamiętały odciski od trzymanych broni. Od pędzli, którymi uczono go posługiwać się, kiedy nanosił odpowiednie znaki na talizmany. Ciało nosiło znamiona w postaci licznych blizn. Od tych, które uzyskał kiedy upadał, ale również od tych, które otrzymywał od nauczycieli i dziadka.
A jednak, w tej jednej chwili, czuł się jak dziecko we mgle. Ślepe, nie potrafiące odnaleźć odpowiedniego punktu zaczepnego.
Co miał robić?
Przyszła do niego, bo z pewnością oczekiwała jakiejś odpowiedzi. Pomocy. Rady. A on nie był w stanie jej tego zapewnić. Jesteś bezużyteczny, Enma. Czuł ścisk w gardle. Mdłości w żołądku i szum w głowie. Znowu to się dzieje. Znowu zawodził kogoś, bo nie był w stanie nic zrobić. Jak miał jej pomóc, jak nie potrafił pomóc samemu sobie?
Jak, do kurwy, miał prowadzić całym klanem?
Uzmysłowił sobie, że został sam przy stole, a Hecate wyszła na balkon. Nawet nie był w stanie wykrzesać z siebie jednego zdania. Słabeusz. I tchórz.
Weź się w garść papierowy dziedzicu, warknął w myślach na samego siebie.
W końcu podniósł się z miejsca, a krzesło zaszurało cicho. Niemal bezszelestnie udał się w stronę wyjścia na balkon, jednak nadal nie potrafił odnaleźć w sobie żadnego sensownego zdania. Stanął obok niej, spoglądając na panoramę miasta i odetchnął, mając wrażenie, że jakiś niewidzialny ciężar siada na jego ramionach.
A może zawsze tam siedział, a teraz nabrał kolejnych kilogramów.
- Podpytam w klanie. Mamy tam kilka senkensh, i dam znać jak się czegoś dowiem. - szepnął jakby nie swoim głosem.
Bezużyteczny, słaby i nikomu niepotrzebny
Spojrzał na nią ukradkiem, i nawet nie wiedzieć kiedy, wyciągnął dłoń w stronę kobiety. Wierzch dłoni dotknął jej ciepłego czoła, a potem odwracając rękę zsunął ją niżej, na delikatny policzek.
- Jesteś rozpalona. Zostań ze mną, nie chcę... - zamilkł na moment, szukając odpowiednich słów. Bo co mógł jej powiedzieć? - Żebyś w takim stanie była sama. Coś wymyślę, Shirshu.
Coś wymyśli.
Jak zawsze. A sam siebie nie potrafi uratować.
@Hecate Black
Czyli to nie był zwykły przypadek. Ani też żadne głupie zrządzenie losu, które niepozornie krzyżuje ze sobą drogi dwóch, nieznanych sobie osób. W tym wypadku trzech. Dobrze podejrzewał zatem, że za jego złym samopoczuciem stało coś innego, o wiele bardziej niebezpiecznego, aniżeli początkowo zakładał.
Uniósł lewą dłoń ku górze, jak to miał w zwyczaju, i potarł policzek wierzchem dłoni, kiedy umysł ugrzęzł w głębszym zastanowieniu i próbie poukładania wszystkich, jakie do tej pory pozyskał. Sam do końca nie wiedział czy odczuł ulgę, czy też nie. Z jednej strony dobrze, że ów klątwa nie dotyczyła tylko i wyłącznie jego osoby, bo wtedy klątwa niekoniecznie musiała nią być.
Z drugiej strony nie podobało mu się, że coraz więcej osób było w to zamieszanych. A co za tym idzie - zagrożonych. W tym osoby bliskie jego otoczeniu.
Bezwiednie uniósł lekko głowę, a dwubarwne tęczówki przypominające płynny bursztyn opadły na siedzącą na przeciwko niego kobietę. Rzeczywiście. Jak się dokładniej przyjrzeć, wyglądała naprawdę źle. Nie emanowała tą samą energią co zawsze, ogniste włosy wydawały się oklapnięte i pozbawione blasku, oczy zgaszone i pełne zmęczenia, które również odbijało się na jej skórze.
Co mógł zrobić?
Dla niej?
Czuł się tak bardzo bezsilny. A przecież z ich dwójki, to jego uczono jak radzić sobie w kryzysowych sytuacjach związanych z yokai, yurei i klątwami. Trening otrzymywał od najmłodszych lat. Cierpiał fizycznie, wymiotował bólem i zmęczeniem, psychicznie umierał każdej nocy, w której dziadek zamykał go w jednej z krypt. Jego dłonie wciąż pamiętały odciski od trzymanych broni. Od pędzli, którymi uczono go posługiwać się, kiedy nanosił odpowiednie znaki na talizmany. Ciało nosiło znamiona w postaci licznych blizn. Od tych, które uzyskał kiedy upadał, ale również od tych, które otrzymywał od nauczycieli i dziadka.
A jednak, w tej jednej chwili, czuł się jak dziecko we mgle. Ślepe, nie potrafiące odnaleźć odpowiedniego punktu zaczepnego.
Co miał robić?
Przyszła do niego, bo z pewnością oczekiwała jakiejś odpowiedzi. Pomocy. Rady. A on nie był w stanie jej tego zapewnić. Jesteś bezużyteczny, Enma. Czuł ścisk w gardle. Mdłości w żołądku i szum w głowie. Znowu to się dzieje. Znowu zawodził kogoś, bo nie był w stanie nic zrobić. Jak miał jej pomóc, jak nie potrafił pomóc samemu sobie?
Jak, do kurwy, miał prowadzić całym klanem?
Uzmysłowił sobie, że został sam przy stole, a Hecate wyszła na balkon. Nawet nie był w stanie wykrzesać z siebie jednego zdania. Słabeusz. I tchórz.
Weź się w garść papierowy dziedzicu, warknął w myślach na samego siebie.
W końcu podniósł się z miejsca, a krzesło zaszurało cicho. Niemal bezszelestnie udał się w stronę wyjścia na balkon, jednak nadal nie potrafił odnaleźć w sobie żadnego sensownego zdania. Stanął obok niej, spoglądając na panoramę miasta i odetchnął, mając wrażenie, że jakiś niewidzialny ciężar siada na jego ramionach.
A może zawsze tam siedział, a teraz nabrał kolejnych kilogramów.
- Podpytam w klanie. Mamy tam kilka senkensh, i dam znać jak się czegoś dowiem. - szepnął jakby nie swoim głosem.
Bezużyteczny, słaby i nikomu niepotrzebny
Spojrzał na nią ukradkiem, i nawet nie wiedzieć kiedy, wyciągnął dłoń w stronę kobiety. Wierzch dłoni dotknął jej ciepłego czoła, a potem odwracając rękę zsunął ją niżej, na delikatny policzek.
- Jesteś rozpalona. Zostań ze mną, nie chcę... - zamilkł na moment, szukając odpowiednich słów. Bo co mógł jej powiedzieć? - Żebyś w takim stanie była sama. Coś wymyślę, Shirshu.
Coś wymyśli.
Jak zawsze. A sam siebie nie potrafi uratować.
@Hecate Black
Hecate Black and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.
Opierając się o barierki nie wypatrywała niczego konkretnego w miastowym horyzoncie. Wydawał się tego dna nad wyraz szary, przesnuty brudną wręcz mgłą i równie ciemnymi chmurami. Sprawiał wrażenie nadchodzącego omenu a mimo tego nie potrafiła patrzeć na niego z odrazą czy niechęcią; miał w sobie coś urokliwego czego w żaden sposób nie potrafiła określić, jednocześnie nie potrafiąc oderwać wzroku. Nawet siedząca tuż obok Ivory wydawała się podzielać zdanie Black, bo niewypowiedziane myśli dziewczyny potwierdziła donośnym krakaniem, którego echo opadło aż na parter pokaźnego budynku.
Przyszła tu sprawdzić jak miewał się Enma, czy i jego dotknęły efekty tego kontraktowego syfu. Uzyskała odpowiedź i teoretycznie mogła wracać, bo cel został osiągnięty, lecz gdzieś podskórnie nie chciała zostawiać go samego. Wyglądał jakby potrzebował towarzystwa. Jakby potrzebował kogoś bliskiego, tak po prostu.
— W takim razie ja pogadam z duchami w Kinigami. Może coś słyszały, ludzie kochają adrenalinę jaką daje im las. I kochają też plotki — parsknęła krótko, w głowie plotąc już plan. Fornax się ucieszy, dawno nie zapuszczali się razem w głębię drzew.
Może nawet chciała powiedzieć coś jeszcze, rzucić jakąś zabawną anegdotkę, ale Enma skutecznie zwarł jej usta ze sobą, gdy zsunął dłoń z ciepłego czoła na policzek. Wargi Black zadrgały samoistnie w uśmiechu, gdy własną dłonią sięgała męskiej odpowiedniczki, zaraz zresztą splatając ich palce razem. Pochyliła się naprzód moment później; centymetry między nimi niknęły aż jedno czoło nie dotknęło drugiego — nie wypuszczała jego ręki z uścisku ani przez moment, choć odsunęła ją od policzka dla wygody.
— No disaster can befall a wicked person — mruknęła nagle nisko i dźwięcznie, mrużąc przy tym zaczepnie ślepia. Nie przestawała się przy tym uśmiechać, a w tle wrona zatrzepotała czarnymi jak noc skrzydłami. — Nie masz się więc co o mnie martwić. Ale chętnie zostanę, noc spędzona na piciu kakao, jedzeniu fast fooda i oglądaniu filmów brzmi nieźle, już od dawna chciałam wpaść na piżama party.
Odsunęła się po chwili, wypuszczając go już z wymuszonych objęć dłoni. Powrócił go poprzedniej pozycji w której pochylała się nad barierką, bóg wie kiedy odpaliwszy kolejnego papierosa. Tym razem nie wyglądała jednak aż tak poważnie. Gdzieś po licu, w jednym z kącików ust wciąż błąkała się nikczemność zatrważającego w swej grozie uśmiechu, zaś do jaskrawych ślepi powrócił ognisty wręcz blask.
— Jest jeszcze jedna rzecz która mnie intryguje. Trochę już poczytała, ale fajnie posłuchać eksperta — zaczęła, na moment przesłaniając lico gęstym kłębem dymu. — Co wiesz o Inugami?
@Seiwa-Genji Enma
Przyszła tu sprawdzić jak miewał się Enma, czy i jego dotknęły efekty tego kontraktowego syfu. Uzyskała odpowiedź i teoretycznie mogła wracać, bo cel został osiągnięty, lecz gdzieś podskórnie nie chciała zostawiać go samego. Wyglądał jakby potrzebował towarzystwa. Jakby potrzebował kogoś bliskiego, tak po prostu.
— W takim razie ja pogadam z duchami w Kinigami. Może coś słyszały, ludzie kochają adrenalinę jaką daje im las. I kochają też plotki — parsknęła krótko, w głowie plotąc już plan. Fornax się ucieszy, dawno nie zapuszczali się razem w głębię drzew.
Może nawet chciała powiedzieć coś jeszcze, rzucić jakąś zabawną anegdotkę, ale Enma skutecznie zwarł jej usta ze sobą, gdy zsunął dłoń z ciepłego czoła na policzek. Wargi Black zadrgały samoistnie w uśmiechu, gdy własną dłonią sięgała męskiej odpowiedniczki, zaraz zresztą splatając ich palce razem. Pochyliła się naprzód moment później; centymetry między nimi niknęły aż jedno czoło nie dotknęło drugiego — nie wypuszczała jego ręki z uścisku ani przez moment, choć odsunęła ją od policzka dla wygody.
— No disaster can befall a wicked person — mruknęła nagle nisko i dźwięcznie, mrużąc przy tym zaczepnie ślepia. Nie przestawała się przy tym uśmiechać, a w tle wrona zatrzepotała czarnymi jak noc skrzydłami. — Nie masz się więc co o mnie martwić. Ale chętnie zostanę, noc spędzona na piciu kakao, jedzeniu fast fooda i oglądaniu filmów brzmi nieźle, już od dawna chciałam wpaść na piżama party.
Odsunęła się po chwili, wypuszczając go już z wymuszonych objęć dłoni. Powrócił go poprzedniej pozycji w której pochylała się nad barierką, bóg wie kiedy odpaliwszy kolejnego papierosa. Tym razem nie wyglądała jednak aż tak poważnie. Gdzieś po licu, w jednym z kącików ust wciąż błąkała się nikczemność zatrważającego w swej grozie uśmiechu, zaś do jaskrawych ślepi powrócił ognisty wręcz blask.
— Jest jeszcze jedna rzecz która mnie intryguje. Trochę już poczytała, ale fajnie posłuchać eksperta — zaczęła, na moment przesłaniając lico gęstym kłębem dymu. — Co wiesz o Inugami?
@Seiwa-Genji Enma
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Seiwa-Genji Enma and Hecate Black szaleją za tym postem.
Nie mógł wyzbyć się wrażenia, że poruszają się we mgle. A dziwna klątwa rozprzestrzeniała się jak zaraza, zbierając coraz bardziej obfite żniwa. Chłopak nie mógł wyzbyć się wrażenia, że to tylko kwestia czasu, kiedy pojawi się pierwsza ofiara. Miał jedynie nadzieję, że to nie będzie ani on, ani kobieta. Musiał się spieszyć i do tego czasu odnaleźć przyczynę, by mieć realne szanse w walce z nią.
- Dobra. - skinął lekko głową, na potwierdzenie jej słów. - Koniecznie dawaj mi znać jak się czegokolwiek dowiesz. Nawet jeżeli informacja może wydawać się mało ważna. Każdy szczegół ma znaczenie. - bo każda poszlaka może prowadzić do celu. A przynajmniej miał taką nadzieję i poczucie pełne desperacji, by złapać się czegokolwiek. Gdzieś zacząć.
Niestety, najbogatsze źródło wiedzy odpadało. Nie mógł zwrócić się z tym bezpośrednio do dziadka z wiadomych powodów, a zbyt nachalne lawirowanie pomiędzy członkami klanu mogło niepotrzebnie przykuć uwagę aktualnej głowy klanu. Oczywiście w ostateczności będzie musiał nawiązać kontakt z Masashim, ale póki co, naprawdę wolał tego uniknąć.
- I wspólny wieczór brzmi dobrze, chociaż biorąc pod uwagę nasz aktualny stan zakładam, że po pierwszym filmie odpadniemy. - parsknął cicho, wskazując głową w stronę wejścia do mieszkania. - I wracajmy. Jest dość chłodno. - nie czekając na jej zgodę, sam skierował swoje kroki w stronę wyjścia na balkon czując, jak zimno okłada się na jego odsłoniętych częściach ciała. Nieprzyjemny dreszcz przegryzł się przez skórę, wnikając w głąb tkanek, przez co musiał rozegrać wewnętrzną batalię o to, aby nie sięgnąć po koc i opatulić się nim jak naleśnikiem.
Zajął miejsce przy stole i kiedy już chciał sięgnąć po kubek z zimnym napojem, padło pytanie dotyczące słynnego yokai. Przechylił głowę lekko w bok, przyglądając się uważniej kobiecie, jakby chciał wyczytać z niej intencje, jakimi kierowała swoje pytanie.
- Są to bardzo dumne yokai i bardzo nie lubią się z Kitsune. Tam gdzie nie ma lisich demonów, wręcz pewne, że znajdziesz Inugami. Bardzo często żyją pośród ludzi przybierając postać zwykłych psów. Niekoniecznie dlatego, że ich lubią, w sensie ludzi, a po prostu są ich ciekawi. Dawniej były często spotykanymi shikigami, i były idealnymi partnerami głównie mnichów, ale też egzorcystów. Wiem też, że są bardzo lojalne, ale tylko i wyłącznie wobec jednej rodziny, bądź jednej osoby. Jeżeli są dobrze traktowane, to będą służyć całym pokoleniom danej rodziny. Wiem też, że istnieją pewne techniki, które mogą stworzyć takiego yokai, ale są zakazane i od bardzo dawna niepraktykowane. Słyszałem o jednym przypadku, gdzie Inugami zagryzł swojego właściciela, bo ten źle go traktował. - wzruszył lekko ramionami, mrużąc przy tym nieznacznie oczy, zastanawiając się, skąd u kobiety takie nagłe zainteresowanie Inugami.
- A czemu pytasz? - co prawda mógł mieć podejrzenie, ale wolał się co do tego mylić. Hecate od zawsze miała zamiłowanie nie tylko do yokai i wszystkiego co nadprzyrodzonego, ale również do zwierząt, głównie psowatych.
Dlatego też jego podejrzenia stawały się coraz bardziej namacalne.
- Lepiej nie próbuj. Bardzo ciężko jest je zdobyć naturalną drogą. Osobiście odradzam. Lepiej zostawić je w spokoju.
@Hecate Black
- Dobra. - skinął lekko głową, na potwierdzenie jej słów. - Koniecznie dawaj mi znać jak się czegokolwiek dowiesz. Nawet jeżeli informacja może wydawać się mało ważna. Każdy szczegół ma znaczenie. - bo każda poszlaka może prowadzić do celu. A przynajmniej miał taką nadzieję i poczucie pełne desperacji, by złapać się czegokolwiek. Gdzieś zacząć.
Niestety, najbogatsze źródło wiedzy odpadało. Nie mógł zwrócić się z tym bezpośrednio do dziadka z wiadomych powodów, a zbyt nachalne lawirowanie pomiędzy członkami klanu mogło niepotrzebnie przykuć uwagę aktualnej głowy klanu. Oczywiście w ostateczności będzie musiał nawiązać kontakt z Masashim, ale póki co, naprawdę wolał tego uniknąć.
- I wspólny wieczór brzmi dobrze, chociaż biorąc pod uwagę nasz aktualny stan zakładam, że po pierwszym filmie odpadniemy. - parsknął cicho, wskazując głową w stronę wejścia do mieszkania. - I wracajmy. Jest dość chłodno. - nie czekając na jej zgodę, sam skierował swoje kroki w stronę wyjścia na balkon czując, jak zimno okłada się na jego odsłoniętych częściach ciała. Nieprzyjemny dreszcz przegryzł się przez skórę, wnikając w głąb tkanek, przez co musiał rozegrać wewnętrzną batalię o to, aby nie sięgnąć po koc i opatulić się nim jak naleśnikiem.
Zajął miejsce przy stole i kiedy już chciał sięgnąć po kubek z zimnym napojem, padło pytanie dotyczące słynnego yokai. Przechylił głowę lekko w bok, przyglądając się uważniej kobiecie, jakby chciał wyczytać z niej intencje, jakimi kierowała swoje pytanie.
- Są to bardzo dumne yokai i bardzo nie lubią się z Kitsune. Tam gdzie nie ma lisich demonów, wręcz pewne, że znajdziesz Inugami. Bardzo często żyją pośród ludzi przybierając postać zwykłych psów. Niekoniecznie dlatego, że ich lubią, w sensie ludzi, a po prostu są ich ciekawi. Dawniej były często spotykanymi shikigami, i były idealnymi partnerami głównie mnichów, ale też egzorcystów. Wiem też, że są bardzo lojalne, ale tylko i wyłącznie wobec jednej rodziny, bądź jednej osoby. Jeżeli są dobrze traktowane, to będą służyć całym pokoleniom danej rodziny. Wiem też, że istnieją pewne techniki, które mogą stworzyć takiego yokai, ale są zakazane i od bardzo dawna niepraktykowane. Słyszałem o jednym przypadku, gdzie Inugami zagryzł swojego właściciela, bo ten źle go traktował. - wzruszył lekko ramionami, mrużąc przy tym nieznacznie oczy, zastanawiając się, skąd u kobiety takie nagłe zainteresowanie Inugami.
- A czemu pytasz? - co prawda mógł mieć podejrzenie, ale wolał się co do tego mylić. Hecate od zawsze miała zamiłowanie nie tylko do yokai i wszystkiego co nadprzyrodzonego, ale również do zwierząt, głównie psowatych.
Dlatego też jego podejrzenia stawały się coraz bardziej namacalne.
- Lepiej nie próbuj. Bardzo ciężko jest je zdobyć naturalną drogą. Osobiście odradzam. Lepiej zostawić je w spokoju.
@Hecate Black
Nie miała serca mówić mu, że klątwa jedynie nasiliła jej bezsenność. Uśmiechnęła się więc tylko łagodnie i skinęła głową, postanawiając spędzić noc na oglądaniu filmów, tak jak zapowiedziała. Planowała jedynie przyciszyć głośność do absolutnego minimum coby chociaż Enma skorzystał z odrobiny snu.
Wypalonego papierosa wyrzuciła przez balkon, jeszcze przez chwilę oglądając jak czarna końcówka mnie w dół aż w końcu znika z pola widzenia ze względu na wysokość.
Po zamknięciu drzwi na balkon wsłuchała się w opowieść Seiwy o Inugami. Nie mówiła przy tym za wiele, w zasadzie w ogóle się nie odzywała, zamiast tego spisując mentalne notatki. Szczególnie zainteresowała się wzmianką o możliwości stworzenia jednego z takich psów lecz póki co nie wypytywała o nic, pozostawiając ewentualną kontynuację rozmowy na inne czas, najlepiej taki, gdy medium nie będą powoli gnić od środka.
Była już przy kanapie, gdy sam zarzucił ją niewypowiedzianymi podejrzeniami. Wzruszyła jedynie ramionami i wystawiła figlarnie język.
— Na razie skupmy się na jednym problemie, kiedy indziej przyjdzie czas na resztę — odparła, ani nie potwierdzając jego przypuszczeń ani im nie zaprzeczając. Zresztą, znał ją na tyle, by wiedzieć doskonale, że nie zadawała podobnych pytań bez powodu. A była również na tyle uparta, że nie istniały słowa mogące odwieść ją od obranego celu.
— Może obejrzymy jakąś bajkę? Mustanga z dzikiej doliny — zaproponowała, śmiejąc się przy tym. Siedziała już wygodnie na kanapie.
@Seiwa-Genji Enma
| WĄTEK ZAKOŃCZONY. |
Wypalonego papierosa wyrzuciła przez balkon, jeszcze przez chwilę oglądając jak czarna końcówka mnie w dół aż w końcu znika z pola widzenia ze względu na wysokość.
Po zamknięciu drzwi na balkon wsłuchała się w opowieść Seiwy o Inugami. Nie mówiła przy tym za wiele, w zasadzie w ogóle się nie odzywała, zamiast tego spisując mentalne notatki. Szczególnie zainteresowała się wzmianką o możliwości stworzenia jednego z takich psów lecz póki co nie wypytywała o nic, pozostawiając ewentualną kontynuację rozmowy na inne czas, najlepiej taki, gdy medium nie będą powoli gnić od środka.
Była już przy kanapie, gdy sam zarzucił ją niewypowiedzianymi podejrzeniami. Wzruszyła jedynie ramionami i wystawiła figlarnie język.
— Na razie skupmy się na jednym problemie, kiedy indziej przyjdzie czas na resztę — odparła, ani nie potwierdzając jego przypuszczeń ani im nie zaprzeczając. Zresztą, znał ją na tyle, by wiedzieć doskonale, że nie zadawała podobnych pytań bez powodu. A była również na tyle uparta, że nie istniały słowa mogące odwieść ją od obranego celu.
— Może obejrzymy jakąś bajkę? Mustanga z dzikiej doliny — zaproponowała, śmiejąc się przy tym. Siedziała już wygodnie na kanapie.
@Seiwa-Genji Enma
| WĄTEK ZAKOŃCZONY. |
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
03.05.2038
Już od dłuższej chwili wpatrywał się tępym wzrokiem w ekran telefonu komórkowego.
10 minut.
Przechylił głowę lekko w bok, a jego twarz nieskalana myślą wyrażała zaskoczenie i niedowierzanie. Nie było możliwości, aby Shin'ya za dziesięć minut miał wpaść do jego mieszkania. Zapewne robił sobie żarty, jak to czasami miewał w zwyczaju. Ponadto ich relacja była na takim poziomie, że powinna ograniczać się jedynie do służbowej rozmowy związanej tylko i wyłącznie z kontraktem. Yurei nie miał żadnego innego interesu, aby o takiej godzinie wpaść do niego w odwiedziny. I to z jedzeniem, dając poczucie iluzji, jakby w jakiś sposób martwił się o stan swojego senkenshy.
Enma niemal uśmiechnął się gorzko, chcąc odłożyć telefon na bok i sięgnąć po pilot, aby wcisnąć "play" i kontynuować oglądanie jakieś cholernej, koreańskiej dramy, w którą jakimś cudem się wciągnął.
10 minut. Jestem w drodze.
Nie, nie. Nie ma takiej możliwości-
Mimowolnie wzrok uciekł w bok, ocierając się o armię kubków po herbacie, które zajmowały większość blatu na aneksie kuchennym. Potem pomknął spojrzeniem w drugą stroną, na stół, gdzie leżał stos książek, kartek i papierów z zapisami o yokai, klątwach i egzorcyzmach. Znalazły się tam również jego własne notatki, zapisane wyjątkowo ładnym i delikatnym pismem, które skrupulatnie spisywał przez ostatnie kilka dni. A wśród nich znalazło się również kilka zmiętolonych chusteczek, tabletki przeciwbólowe, jak i te na zbicie gorączki, termometr czy nawet pudełko z nadgryzionymi mochi.
Nie. Nie ma co się przejmować. Z pewnością Shin'ya-
D Z I E S I Ę Ć M I N U T
Odrzucił telefon w bok na kanapę, a koc, którym był opatulony leniwie zsunął się po jego nogach i opadł na miękki dywan. Enma doskoczył do stołu, zgarniając śmieci oraz pudełko z resztkami, niemal biegnąc w stronę kuchni, a dokładniej - śmietnika. Pospiesznie zaczął zbierać kubki, zamaszyście otwierając drzwiczki do zmywarki, gdzie upchał brudne naczynia. Trzasnął zamknięciem i nastawił urządzenie. Ruszył ponownie w stronę salonu, ale z racji na swój aktualny stan, bardzo szybko odczuł zmęczenie, dlatego też zgiął się w pół i oparł dłońmi o kolana, łapiąc łapczywie oddech. Wdech, wydech, wdech, wydech. Wyprostował się i ruszył pospiesznie do swojej sypialni, gdzie już w korytarzu złapał za materiał jasnej, poplamionej koszulki i ściągnął ja przez głowę. Z szafy złapał pierwszą lepszą, ale najważniejsze - czystą, i założył ją wychodząc z pokoju, stopą zatrzaskując za sobą drzwi. I tak tam nie wejdzie, więc porządkiem w tamtym pomieszczeniu akurat nie musiał się przejmować.
Powrócił do stołu, gdzie zaczął porządkować rozsypane papiery, nerwowo co rusz spoglądając w stronę drzwi, jakby w obawie, że lada chwila otworzą się i stanie w nich yurei.
Oczywistym było, że Warui robił sobie jaja i nie przyjdzie. A fakt, że Enma akurat teraz postanowił porządkować mieszkanie, i to w takim pośpiechu, było jedynie czystym zbiegiem okoliczności.
Ponownie przystanął, łapiąc kolejne hausty powietrza, mając wrażenie, że takie tempo wreszcie go zabije. Zakręciło mu się w głowie, ale na całe szczęście trwało to na tyle krótko, że już po chwili mógł wrócić do sprzątania.
Wrzucił do śmietnika ostatnie chusteczki, kiedy do jego uszu dobiegł dźwięk wsuwanego klucza do zamka. Serce niemal wyskoczyło mu przez gardło, gdy w panice zaczął rozglądać się na boki, aby znaleźć sobie odpowiednie nicmnietoniebchodzi miejsce. Dopiero teraz w lustrze dostrzegł w jak tragicznym był stanie. Włosy rozczochrane, jakby od tygodnia nie widziały szczotki, a grzywka niedbale związana gumką, co w efekcie przypominało, jakby nagle wyrosła mu palma z głowy. Albo przeistoczył się w małego psa rasy york, któremu właściciele kochali spinać grzywkę. Na czole chłodzący plaster, zaszklone spojrzenie, nos zaczerwieniony od ciągłego kataru i przesuszone wargi. I do tego nieco za duże okulary, który czarne oprawki wyjątkowo mocno wyróżniały się na tle bladej skóry.
Nie było jednak czasu na poprawki.
Ostatecznie wrócił do salonu i siadł na kanapie, przybierając rozwaloną pozycję kogoś, komu na niczym nie zależy. Kogo nie obchodzi, czy ktoś właśnie go odwiedza, czy też nie.
Jaka szkoda, że ów obraz był tylko i wyłącznie w jego wyobraźni, bo w rzeczywistości wyglądał jak siedem nieszczęść zawiniętych w koc, siedzący na skraju kanapy i do tego w bezruchu, jakby został przyłapany na robieniu czegoś złego i nielegalnego.
Ubiór: Zwykłe, czarne spodnie dresowe; szary podkoszulek z kotem, którego porywa ufo; okulary; plaster chłodzący na czole; grzywka związana gumką; twarz myślą nieskalana
@Warui Shin'ya
Seijun Nen and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Źle się czuł. Nie powinien siadać za kierownicą, a ściślej ujmując: w ogóle nie powinien wychodzić z domu. Nie chodziło wyłącznie o uporczywe pulsowanie gorąca, jakie biło z tych dziwnych plam rozpływających się pod skórą ręki. Był niewyspany i każda komórka twarzy wrzeszczała o tym altem chóru anielskiego w świetle rozstępującego się nieba. Cienie pod oczami, zwykle nadające chłopakowi nieco roztargnioną aparycję, teraz przemodelowały Shina na ćpuna o zaawansowanej kartotece - pogłębiły się i napuchły, paskudząc go jeszcze bardziej. Cera zmizerniała i zbladła, dłonie lekko drżały, gdy zdejmował kask. Chłodny powiew popołudnia musnął skronie, przynosząc przynajmniej chwilę ukojenia, ale zaraz na powrót cały się napiął. Wyglądał jak ludzka wersja wilka grzywiastego - nieproporcjonalnie długie kończyny, zbyt smukła sylwetka. Bo schudł. Koszmary nie dawały o sobie zapomnieć. Tłoczyły się przy jego umyśle jak stado rozszczekanych szczeniąt; w nachalny i nieuważny sposób domagały się uwagi; czasami muskały językiem, ale zawsze zaraz po tym pojawiały się iglaste zęby i cienkie pazury. Nie potrafił ignorować ich wszystkich, choć jednocześnie, jak na złość, nawet nie pamiętał detali. Jak nic innego znał jednak uczucie naprzemiennego zimna i gorąca, które go oblewało podczas gwałtownych pobudek. Mittsu krążyła po mieszkaniu niespokojna i nawet Beton zdawał się dwukrotnie bardziej wkurzonym, kocim bochnem chleba. Trzymana w rękach siatka z jedzeniem w pewien sposób była pretekstem.
Ukłonił się ochroniarzowi, który fabrycznie zaprojektowany na podejrzliwość, łypnął na niego okiem znad rozłożonej książeczki. Typ nie wyglądał przerażająco okazale i był chyba niski, jak na standardy Japończyków, ale Shin'ya miał wrażenie, że teraz nie dałby mu rady, gdyby przyszło co do czego.
Czemu w ogóle by miało?, złajał się natychmiast, wduszając przycisk na klawiaturze przy windzie. Maszyneria też usnęła; wszystkie tłoki potrzebowały zbyt wiele czasu, aby się rozpędzić, albo to on stał się jeszcze bardziej niecierpliwy. Przekładał ciężar ciała z jednej nogi na drugą i starał się za wszelką cenę nie oglądać za siebie. Prawie to jednak zrobił, bo dziura w jego plecach tylko się powiększała; zaczynała wręcz swędzieć pod ubraniem, kąsać i płonąć. Facet zza biurka musiał nieustannie się w niego wpatrywać, drążąc wyrwę w obserwowanej sylwetce.
Ale kiedy drzwi windy się zasunęły i w malutkiej wyrwie zamykających się metalowych powierzchni ostatni raz błysnęły ślepia spod krzaczastych brew, Warui wcale nie odczuł ulgi. Zniknęła może pusta przestrzeń w okolicy łopatek, ale tępe oszołomienie dalej mąciło myśli.
Czemu ten cholerny ochroniarz go nie pamiętał?
Widzieli się już kilka razy, a teraz zachowywał się, jakby miał do czynienia z intruzem. Może to podbicie męskiego ego, ale czy nie łatwo go zapamiętać? Rude włosy, wysoki ponad standard... chociaż kto wie, czy nie chodziło o to, jak zmizerniał? Faktycznie ostatnio stracił parę kilogramów. To pewnie powód, dla którego gość go nie poznał.
Wmawiał to sobie uparcie, idąc korytarzem. W zgrabiałych palcach pobłyskiwał pęk kluczy, w którym szukał tego odpowiedniego; chciał jedynie wejść do apartamentu Enmy i odetchnąć sterylną czystością, tak różną powietrza wypełnionego jego zagracone, zakurzone mieszkanie. Zmiana otoczenia powinna dobrze zrobić. Odgłos odskakujących zastawek uciął natrętne myśli, dzieliły go więc tylko uchylone drzwi. Pchnął je, przekraczając próg w akompaniamencie szeleszczącej folii.
- Jes... - uniesiony wzrok padł na obabulonego kocem chłopaka, wjechał po jego twarzy, zatrzymał się na palemce kitki i opadł z powrotem na oblicze. - ... Wyglądasz pięknie.
Zamknął za sobą drzwi; zamek wskoczył na miejsce z cichym kliknięciem, ale ten dźwięk rozbił się w czaszce tysiącem ech.
- Ale pewnie będziesz piękniejszy, kiedy wreszcie wyleziesz z kokona. Mogę się rozgościć w kuchni? - Zdejmował już buty; lewym nadepnął na prawego, a potem powtórzył proces analogicznie, tym razem opierając stopę o tył rozwiązanego trapera. Powinien czekać na odpowiedź, ale zdawało się, że nie dostrzega żadnych barier nałożonych w ich relacji.
Jakby wcale nie milczeli od tygodni; nie przełamywali ciszy lakonicznymi wiadomościami; nie zachowywali się jak dwa najeżone kundle, szczerzące na siebie kły właściwie bez powodu.
- Może chcesz, żebym ci trochę poczytał? - Pytanie dobiegło z okolicy postukiwania i więcej niż pewne, że Shin właśnie przeglądał szafki w poszukiwaniu potrzebnych naczyń. - Te wasze zwoje, w sensie. I gdzie masz jakiś garnek, wielki dziedzicu Minamoto?
Ukłonił się ochroniarzowi, który fabrycznie zaprojektowany na podejrzliwość, łypnął na niego okiem znad rozłożonej książeczki. Typ nie wyglądał przerażająco okazale i był chyba niski, jak na standardy Japończyków, ale Shin'ya miał wrażenie, że teraz nie dałby mu rady, gdyby przyszło co do czego.
Czemu w ogóle by miało?, złajał się natychmiast, wduszając przycisk na klawiaturze przy windzie. Maszyneria też usnęła; wszystkie tłoki potrzebowały zbyt wiele czasu, aby się rozpędzić, albo to on stał się jeszcze bardziej niecierpliwy. Przekładał ciężar ciała z jednej nogi na drugą i starał się za wszelką cenę nie oglądać za siebie. Prawie to jednak zrobił, bo dziura w jego plecach tylko się powiększała; zaczynała wręcz swędzieć pod ubraniem, kąsać i płonąć. Facet zza biurka musiał nieustannie się w niego wpatrywać, drążąc wyrwę w obserwowanej sylwetce.
Ale kiedy drzwi windy się zasunęły i w malutkiej wyrwie zamykających się metalowych powierzchni ostatni raz błysnęły ślepia spod krzaczastych brew, Warui wcale nie odczuł ulgi. Zniknęła może pusta przestrzeń w okolicy łopatek, ale tępe oszołomienie dalej mąciło myśli.
Czemu ten cholerny ochroniarz go nie pamiętał?
Widzieli się już kilka razy, a teraz zachowywał się, jakby miał do czynienia z intruzem. Może to podbicie męskiego ego, ale czy nie łatwo go zapamiętać? Rude włosy, wysoki ponad standard... chociaż kto wie, czy nie chodziło o to, jak zmizerniał? Faktycznie ostatnio stracił parę kilogramów. To pewnie powód, dla którego gość go nie poznał.
Wmawiał to sobie uparcie, idąc korytarzem. W zgrabiałych palcach pobłyskiwał pęk kluczy, w którym szukał tego odpowiedniego; chciał jedynie wejść do apartamentu Enmy i odetchnąć sterylną czystością, tak różną powietrza wypełnionego jego zagracone, zakurzone mieszkanie. Zmiana otoczenia powinna dobrze zrobić. Odgłos odskakujących zastawek uciął natrętne myśli, dzieliły go więc tylko uchylone drzwi. Pchnął je, przekraczając próg w akompaniamencie szeleszczącej folii.
- Jes... - uniesiony wzrok padł na obabulonego kocem chłopaka, wjechał po jego twarzy, zatrzymał się na palemce kitki i opadł z powrotem na oblicze. - ... Wyglądasz pięknie.
Zamknął za sobą drzwi; zamek wskoczył na miejsce z cichym kliknięciem, ale ten dźwięk rozbił się w czaszce tysiącem ech.
- Ale pewnie będziesz piękniejszy, kiedy wreszcie wyleziesz z kokona. Mogę się rozgościć w kuchni? - Zdejmował już buty; lewym nadepnął na prawego, a potem powtórzył proces analogicznie, tym razem opierając stopę o tył rozwiązanego trapera. Powinien czekać na odpowiedź, ale zdawało się, że nie dostrzega żadnych barier nałożonych w ich relacji.
Jakby wcale nie milczeli od tygodni; nie przełamywali ciszy lakonicznymi wiadomościami; nie zachowywali się jak dwa najeżone kundle, szczerzące na siebie kły właściwie bez powodu.
- Może chcesz, żebym ci trochę poczytał? - Pytanie dobiegło z okolicy postukiwania i więcej niż pewne, że Shin właśnie przeglądał szafki w poszukiwaniu potrzebnych naczyń. - Te wasze zwoje, w sensie. I gdzie masz jakiś garnek, wielki dziedzicu Minamoto?
@Seiwa-Genji Enma
ubiór + zwykłe czarne spodnie + trapery + maseczka na twarzy + bandaż na lewej dłoni
ubiór + zwykłe czarne spodnie + trapery + maseczka na twarzy + bandaż na lewej dłoni
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Niespodziewanie stres wpełzł do jego gardła i osiadł na dnie żołądka, zaciskając pętlę wielkości ludzkiej pięści, kiedy yurei wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Irracjonalne zdenerwowanie ogarnęło umysł Enmy, jakby Warui dopiero po raz pierwszy przekroczył próg jego domu. Czuł się trochę jak nastolatka, która wreszcie gości chłopaka w swoich czterech ścianach i nie wie do końca, jak powinna się zachować.
Dlatego też nie drgnął, zamierając w jednej pozycji, ze wzrokiem utkwionym w sylwetce drugiego mężczyzny. Jego otępiały stan najpewniej trwałby tak jeszcze dłuższą chwilę, gdyby nie jedno, krótkie: "Wyglądasz pięknie".
Poczucie zdenerwowania i niepewności rozmyło się z taką łatwością, z jaką przychodzi zdmuchnięcie płomienia świeczki, a atmosfera ponownie się przerzedziła, wpuszczając nieco oddechu spokoju. Żyła irytacji drgnęła na skroni ciemnowłosego, a delikatne opuszki palców wbiły się mocniej w szorstki materiał koca, którym był otulonym.
- ...Ty- - cichy pomruk niezadowolenia wyrwał się z jego gardła, a spojrzenie świdrowało rudowłosego praktycznie na wylot. Mimo wszystko na próżno było doszukiwać się faktycznych oznak zdenerwowania czy też niezadowolenia, gdyż ton głosu był łagodny, być może nawet nieco nieśmiały, jakby dopiero co uczył się mówić. Dziwne, ale wyjątkowo Enma nie poczuł się rozdrażniony prześmiewczym komentarzem swojego yurei. Miał nawet ochotę parsknąć cichym śmiechem, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wyglądał.
Jednakże zacisnął mocniej usta, tłamsząc w sobie rozbawienie i, o dziwo, posłusznie podniósł się z kanapy, pozwalając by ciężki materiał koca zsunął się po jego ramionach i miękko opadł na dywan, gdy ruszył w ślad za mężczyzną do kuchni. Oparł się biodrem o szafkę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, przyglądając się uważniej Shin'owi, śledząc każdy jego ruch.
W powietrzu unosiła się dziwna nuta, bynajmniej niezwiązana z zapachem. Ciężko było mu określić co to takiego, ale wystarczyło kilka dłużących się sekund, by Enma wyłapał zaskakująco wyraziste cienie pod oczami, zmęczenie czające się w szklistym spojrzeniu płynnego miodu oraz sporadyczne drżenie przecinające ciało wyższego mężczyzny. Shin'ya nie prezentował się najlepiej, i Seiwa nie miał na myśli jego potarganych i nieco przydługich włosów. Jego sylwetka jakby zmizerniała i była mniejsza (schudł), niż zazwyczaj. Ruchy ciała zdawały się otulone nerwowością (stresuje się?), a do tej pory bystre spojrzenie wydawało się przygaszone (jest przemęczony). W tej całej sytuacji, być może nawet klanowym egoizmie, Enma zapomniał o bardzo ważnej rzeczy: kij ma dwa końce. Tak samo jak ich kontrakt. Zapomniał, że skoro coś się działo z samym kontraktem, to jego negatywne skutki nie tylko on sam odczuwa, ale też i Shin'ya. I nawet, jeśli Warui był silny fizycznie, a już na pewno silniejszy od Seiwy, to i on ponosi konsekwencje.
Zmrużył oczy i wciągnął powietrze, chcąc coś powiedzieć, ale Warui go uprzedził.
- Co? Jaki garnek? - drgnął, gwałtowanie wyszarpnięty z zamyślenia. - Aaa.... garnek. Tak. - odepchnął się biodrem od blatu i spojrzał na wiszące szafki, zastanawiając się, czy ma jakieś garnki. Tak na dobrą sprawę nigdy ich nie używał. Nie miał takiej potrzeby. Wszystko, co spożywał, było albo zamrożone, albo zamówione.
Ale jakieś garnki chyba miał. Pamiętał, że Kamiko już o to zadbała. Sięgnął do jednej z wiszących szafek, i złapawszy za okrągłą rączkę, niemal zamaszyście pociągnął za nią otwierając drzwiczki. No tak. Oczywiście, że jego kochana siostra upchnęła taki sprzęt na najwyższej półce.
Ułożył obie dłonie na blacie z zamiarem podciągnięcia się i wskoczenia na niego kolanami. Zawsze tak robił, kiedy potrzebował czegoś z góry. Ewentualnie brał krzesło, choć zazwyczaj był zbyt leniwy na taki czyn wymagający tak wiele niepotrzebnych kroków. Jednakże tym razem się przeliczył. Osłabione ciało odmówiło posłuszeństwa, a łokcie niebezpiecznie zadrżały, nie potrafiąc utrzymać i tak znikomej wagi swojego właściciela. W końcu poddały się i ugięły, a on sam runął na blat, zastygając w bezruchu.
Przez chwilę rozważał użycie nogi, chcąc ją zarzucić wyżej, tak, jak to dzieciaki miewają w zwyczaju, gdy chcąc przeskoczyć jakiś mur czy też płot, ale bardzo szybko porzucił tę idiotyczną myśl.
Poproś go o pomoc.
W życiu.
Powoli, jak na zwolnionym filmie, podniósł się i odsunął, zadzierając głowę i spoglądając na swojego wroga numer 1, czyli najwyższą półkę, która skrywała w swych odmętach garnek.
Odchrząknął, i nie spoglądając na Shin'a, powiedział cicho, ledwo słyszalnie:
- Tam. Tam jest garnek, możesz go wziąć i użyć.
Odgarnął nerwowo włosy do tyłu, czując się upokorzony, bo co jak co, ale nie chciał okazywać swoich słabości przed mężczyzną. Na pewno nie przed nim. Na całe szczęście pojawił się inny temat, co chłopak bardzo chętnie podjął. Byleby tylko nie wracać do sytuacji sprzed zaledwie kilku chwil.
- Nie jestem dzieckiem, żebyś mi czytał. - mruknął pod nosem. Oczywistym było, że nie mógł dopuścić Warui'a do ksiąg i zwojów, które zabrał z klanu. Były tam rzeczy, do których dostęp móc mogli tylko członkowie Minamoto. Gdyby ktoś się dowiedział, że pokazuje to osobom trzecim-
... tyle że Shin'ya nie jest-
Uniósł wzrok, spoglądając na jego profil.
- Ale możesz poczytać. W sensie nie mi, ale ogólnie. Moje notatki, książki, zwoje. Być może... - zawahał się, zagryzając wewnętrzną stronę dolnej wargi, jakby kolejne słowa miały przecisnąć się przez jego gardło z wyjątkowym trudem. Bo jeśli to powie, to będzie oznaczało, że-
- Może... może tobie uda się znaleźć tam coś więcej. Coś, czego ja nie dostrzegam. Ilekroć myślę, że udało mi się natrafić na jakiś trop, to mam wrażenie, że uderzam w ślepy zaułek. -... że sobie nie radzi. Że jest w kropce i desperacko potrzebuje pomocy. J e g o pomocy, a przecież zarzekał się, że już nigdy o nią nie poprosi. Zarzekał się, że nie okaże przed nim słabości.
Wsunął palec wskazujący i kciuk pod okulary i potarł nasadę nosa, czując pulsowanie w skroniach. Źle się czuł. Był zły, że wciąż znajdował się w kropce. I był zmęczony.
Ale chyba najbardziej był zły, że-
Znów spojrzał na niego.
-że cała ta sytuacja nie dotyka tylko jego. Warui nie powinien ponosić konsekwencji nieudolności własnego senkenshy, który wciąż nie rozwiązał sprawy.
- Nie musisz tego robić, wiesz. - wskazał brodą na jedzenie. Nie było tego w "umowie". Tak samo, jak dalekie było to od p r a k t y c z n o ś c i. I choć kąśliwości miał na końcu języka, coś skutecznie powstrzymywało go przed ich wypowiedzeniem na głos.
- Poza tym- - nie, Enma. Nie mów tego, bo wyjdzie, że się martwisz. Przecież widać gołym okiem, że coś jest nie tak. Myślisz, że odpowie ci na pytanie "wszystko dobrze?" albo chętnie zwierzy ci się, kiedy zapytasz "co się dzieje?"
Oczywiście, że nie.
Znaj swoje miejsce.
Poczuł nagły ścisk w żołądku, a potem szarpnięcie.
Warui od zawsze był zamknięty w sobie, i znajdował się za wysokim murem. Był w miejscu, do którego dostępu Enma nie miał, bez znaczenia jak desperacko drapał paznokciami w kamień. W końcu odpuścił, choć bardziej adekwatne było stwierdzenie, że został odepchnięty. To był główny powód, dla którego nie chciał się łamać w swoich postanowieniach.
Dlatego też nie rozumiał sam siebie, gdy jego własne ciało w zdradzieckim akcie podeszło bliżej yurei, łamiąc między nimi barierę nietykalności. Uniósł dłoń, a potem wsunął ją pod gęstą, rudą czuprynę, i dotknął ciepłego czoła mężczyzny, jednocześnie jeszcze bliżej, i uważniej przyglądając się umęczonej twarzy oprószonej licznymi piegami, teraz zdającymi się o wiele bardziej bledszymi niż zazwyczaj.
- Źle wyglądasz. - padło krótkie stwierdzenie, kiedy zabrał dłoń, ponownie zwiększając dystans między nimi. Bez dalszych, zbędnych słów wyszedł z kuchni, znikając na dosłownie kilka sekund, może nawet minutę. Kiedy wrócił, dotknął przedramienia yurei i naparł na nie znikomą siłą, dając tym samym do zrozumienia, żeby stanął do niego przodem. Nic nie mówiąc, uniósł obie dłonie, a potem wsunął w kosmyki czarną opaskę, odgarniając tym samym do tyłu rozwichrzone, rude włosy i odsłaniając jego czoło. Następnie sięgnął po przyniesiony plaster chłodzący i podważył paznokciem papierową osłonę. Zerwał ją i pacnął plaster na rozgrzane czoło mężczyzny. Delikatnie przesunął opuszkami po całej powierzchni chropowatego materiału, upewniając się, że jest dobrze przyklejony i że nie spadnie przy pierwszym gwałtowniejszym ruchu głowy.
- Powinieneś poczuć się trochę lepiej.
@Warui Shin'ya
Dlatego też nie drgnął, zamierając w jednej pozycji, ze wzrokiem utkwionym w sylwetce drugiego mężczyzny. Jego otępiały stan najpewniej trwałby tak jeszcze dłuższą chwilę, gdyby nie jedno, krótkie: "Wyglądasz pięknie".
Poczucie zdenerwowania i niepewności rozmyło się z taką łatwością, z jaką przychodzi zdmuchnięcie płomienia świeczki, a atmosfera ponownie się przerzedziła, wpuszczając nieco oddechu spokoju. Żyła irytacji drgnęła na skroni ciemnowłosego, a delikatne opuszki palców wbiły się mocniej w szorstki materiał koca, którym był otulonym.
- ...Ty- - cichy pomruk niezadowolenia wyrwał się z jego gardła, a spojrzenie świdrowało rudowłosego praktycznie na wylot. Mimo wszystko na próżno było doszukiwać się faktycznych oznak zdenerwowania czy też niezadowolenia, gdyż ton głosu był łagodny, być może nawet nieco nieśmiały, jakby dopiero co uczył się mówić. Dziwne, ale wyjątkowo Enma nie poczuł się rozdrażniony prześmiewczym komentarzem swojego yurei. Miał nawet ochotę parsknąć cichym śmiechem, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wyglądał.
Jednakże zacisnął mocniej usta, tłamsząc w sobie rozbawienie i, o dziwo, posłusznie podniósł się z kanapy, pozwalając by ciężki materiał koca zsunął się po jego ramionach i miękko opadł na dywan, gdy ruszył w ślad za mężczyzną do kuchni. Oparł się biodrem o szafkę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, przyglądając się uważniej Shin'owi, śledząc każdy jego ruch.
W powietrzu unosiła się dziwna nuta, bynajmniej niezwiązana z zapachem. Ciężko było mu określić co to takiego, ale wystarczyło kilka dłużących się sekund, by Enma wyłapał zaskakująco wyraziste cienie pod oczami, zmęczenie czające się w szklistym spojrzeniu płynnego miodu oraz sporadyczne drżenie przecinające ciało wyższego mężczyzny. Shin'ya nie prezentował się najlepiej, i Seiwa nie miał na myśli jego potarganych i nieco przydługich włosów. Jego sylwetka jakby zmizerniała i była mniejsza (schudł), niż zazwyczaj. Ruchy ciała zdawały się otulone nerwowością (stresuje się?), a do tej pory bystre spojrzenie wydawało się przygaszone (jest przemęczony). W tej całej sytuacji, być może nawet klanowym egoizmie, Enma zapomniał o bardzo ważnej rzeczy: kij ma dwa końce. Tak samo jak ich kontrakt. Zapomniał, że skoro coś się działo z samym kontraktem, to jego negatywne skutki nie tylko on sam odczuwa, ale też i Shin'ya. I nawet, jeśli Warui był silny fizycznie, a już na pewno silniejszy od Seiwy, to i on ponosi konsekwencje.
Zmrużył oczy i wciągnął powietrze, chcąc coś powiedzieć, ale Warui go uprzedził.
- Co? Jaki garnek? - drgnął, gwałtowanie wyszarpnięty z zamyślenia. - Aaa.... garnek. Tak. - odepchnął się biodrem od blatu i spojrzał na wiszące szafki, zastanawiając się, czy ma jakieś garnki. Tak na dobrą sprawę nigdy ich nie używał. Nie miał takiej potrzeby. Wszystko, co spożywał, było albo zamrożone, albo zamówione.
Ale jakieś garnki chyba miał. Pamiętał, że Kamiko już o to zadbała. Sięgnął do jednej z wiszących szafek, i złapawszy za okrągłą rączkę, niemal zamaszyście pociągnął za nią otwierając drzwiczki. No tak. Oczywiście, że jego kochana siostra upchnęła taki sprzęt na najwyższej półce.
Ułożył obie dłonie na blacie z zamiarem podciągnięcia się i wskoczenia na niego kolanami. Zawsze tak robił, kiedy potrzebował czegoś z góry. Ewentualnie brał krzesło, choć zazwyczaj był zbyt leniwy na taki czyn wymagający tak wiele niepotrzebnych kroków. Jednakże tym razem się przeliczył. Osłabione ciało odmówiło posłuszeństwa, a łokcie niebezpiecznie zadrżały, nie potrafiąc utrzymać i tak znikomej wagi swojego właściciela. W końcu poddały się i ugięły, a on sam runął na blat, zastygając w bezruchu.
Przez chwilę rozważał użycie nogi, chcąc ją zarzucić wyżej, tak, jak to dzieciaki miewają w zwyczaju, gdy chcąc przeskoczyć jakiś mur czy też płot, ale bardzo szybko porzucił tę idiotyczną myśl.
Poproś go o pomoc.
W życiu.
Powoli, jak na zwolnionym filmie, podniósł się i odsunął, zadzierając głowę i spoglądając na swojego wroga numer 1, czyli najwyższą półkę, która skrywała w swych odmętach garnek.
Odchrząknął, i nie spoglądając na Shin'a, powiedział cicho, ledwo słyszalnie:
- Tam. Tam jest garnek, możesz go wziąć i użyć.
Odgarnął nerwowo włosy do tyłu, czując się upokorzony, bo co jak co, ale nie chciał okazywać swoich słabości przed mężczyzną. Na pewno nie przed nim. Na całe szczęście pojawił się inny temat, co chłopak bardzo chętnie podjął. Byleby tylko nie wracać do sytuacji sprzed zaledwie kilku chwil.
- Nie jestem dzieckiem, żebyś mi czytał. - mruknął pod nosem. Oczywistym było, że nie mógł dopuścić Warui'a do ksiąg i zwojów, które zabrał z klanu. Były tam rzeczy, do których dostęp móc mogli tylko członkowie Minamoto. Gdyby ktoś się dowiedział, że pokazuje to osobom trzecim-
... tyle że Shin'ya nie jest-
Uniósł wzrok, spoglądając na jego profil.
- Ale możesz poczytać. W sensie nie mi, ale ogólnie. Moje notatki, książki, zwoje. Być może... - zawahał się, zagryzając wewnętrzną stronę dolnej wargi, jakby kolejne słowa miały przecisnąć się przez jego gardło z wyjątkowym trudem. Bo jeśli to powie, to będzie oznaczało, że-
- Może... może tobie uda się znaleźć tam coś więcej. Coś, czego ja nie dostrzegam. Ilekroć myślę, że udało mi się natrafić na jakiś trop, to mam wrażenie, że uderzam w ślepy zaułek. -... że sobie nie radzi. Że jest w kropce i desperacko potrzebuje pomocy. J e g o pomocy, a przecież zarzekał się, że już nigdy o nią nie poprosi. Zarzekał się, że nie okaże przed nim słabości.
Wsunął palec wskazujący i kciuk pod okulary i potarł nasadę nosa, czując pulsowanie w skroniach. Źle się czuł. Był zły, że wciąż znajdował się w kropce. I był zmęczony.
Ale chyba najbardziej był zły, że-
Znów spojrzał na niego.
-że cała ta sytuacja nie dotyka tylko jego. Warui nie powinien ponosić konsekwencji nieudolności własnego senkenshy, który wciąż nie rozwiązał sprawy.
- Nie musisz tego robić, wiesz. - wskazał brodą na jedzenie. Nie było tego w "umowie". Tak samo, jak dalekie było to od p r a k t y c z n o ś c i. I choć kąśliwości miał na końcu języka, coś skutecznie powstrzymywało go przed ich wypowiedzeniem na głos.
- Poza tym- - nie, Enma. Nie mów tego, bo wyjdzie, że się martwisz. Przecież widać gołym okiem, że coś jest nie tak. Myślisz, że odpowie ci na pytanie "wszystko dobrze?" albo chętnie zwierzy ci się, kiedy zapytasz "co się dzieje?"
Oczywiście, że nie.
Znaj swoje miejsce.
Poczuł nagły ścisk w żołądku, a potem szarpnięcie.
Warui od zawsze był zamknięty w sobie, i znajdował się za wysokim murem. Był w miejscu, do którego dostępu Enma nie miał, bez znaczenia jak desperacko drapał paznokciami w kamień. W końcu odpuścił, choć bardziej adekwatne było stwierdzenie, że został odepchnięty. To był główny powód, dla którego nie chciał się łamać w swoich postanowieniach.
Dlatego też nie rozumiał sam siebie, gdy jego własne ciało w zdradzieckim akcie podeszło bliżej yurei, łamiąc między nimi barierę nietykalności. Uniósł dłoń, a potem wsunął ją pod gęstą, rudą czuprynę, i dotknął ciepłego czoła mężczyzny, jednocześnie jeszcze bliżej, i uważniej przyglądając się umęczonej twarzy oprószonej licznymi piegami, teraz zdającymi się o wiele bardziej bledszymi niż zazwyczaj.
- Źle wyglądasz. - padło krótkie stwierdzenie, kiedy zabrał dłoń, ponownie zwiększając dystans między nimi. Bez dalszych, zbędnych słów wyszedł z kuchni, znikając na dosłownie kilka sekund, może nawet minutę. Kiedy wrócił, dotknął przedramienia yurei i naparł na nie znikomą siłą, dając tym samym do zrozumienia, żeby stanął do niego przodem. Nic nie mówiąc, uniósł obie dłonie, a potem wsunął w kosmyki czarną opaskę, odgarniając tym samym do tyłu rozwichrzone, rude włosy i odsłaniając jego czoło. Następnie sięgnął po przyniesiony plaster chłodzący i podważył paznokciem papierową osłonę. Zerwał ją i pacnął plaster na rozgrzane czoło mężczyzny. Delikatnie przesunął opuszkami po całej powierzchni chropowatego materiału, upewniając się, że jest dobrze przyklejony i że nie spadnie przy pierwszym gwałtowniejszym ruchu głowy.
- Powinieneś poczuć się trochę lepiej.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Kiedyś czuł się tu prawie jak w drugim domu. Przechadzał się sterylnie czystymi pomieszczeniami, sięgał po to, czego akurat potrzebował - chwytał za pilot, by odpalić TV, po szklankę, aby nalać sobie soku, po żel, którym mył dłonie próbując doszorować brud ostały z placu budowlanego. Nawet kiedy spotykał się z rozdrażnionymi pretensjami senkenshy, nic sobie z nich nie robił. Zbywał je śmiechem, pieczętując wszystko wzruszeniem barków. Gdziekolwiek by się nie obejrzał, mógłby w trymiga przywołać projekcję jakiegoś wspomnienia. W wejściu on i Enma - obydwoje przepychający się w progu, jakby ktoś ich gonił, a oni walczyli o jedyne wolne miejsce gwarantujące przetrwanie. Przy stole moment, w którym Enma odchyla się na kanapie, zmęczony studiowaniem kolejnej wybitnie ważnej strony starej księgi i naprzeciwko, na fotelu, Shin'ya, z nogami przewieszonymi przez podłokietnik i odpaloną na komórce grą. Przy oknie pewnego letniego wieczoru spierali się na temat oglądanych gwiazd - były prawie niewidoczne przy błysku metropolijnych świateł, ale im to nie przeszkadzało, bo właśnie ten fakt stał się podłożem zażartej dyskusji. Mówię ci, że właśnie tam jest gwiazdozbiór Raka! Po prostu go nie widać przez światła tego cholernego hotelu Hakuchō!, Raka to ja dostaję na te brednie. Tam jest Luneta!, Luneta tu już nie pomoże, jesteś ślepy jak... - echo głosów cichło. Rozmywały się plamy kadrów. Niknęły jak wypuszczona na powiew para - nieodwracalnie blakły, rozłaziły się, zwężały. Apartament nigdy nie wydawał się tak niezagospodarowany, tak przestronny, a przez to niemożliwie pusty. Zerkając przez ramię dostrzegłby wprawdzie sofę i osadzony na niej zwitek koca, którym prędzej otulał się Seiwa, ale to było jak umieszczenie wykałaczki w ogromnej szufladzie, zarzekając się, że nie ma tam już miejsca na nic więcej.
Niewygodę można było zrzucić na karb zmęczenia. Obydwoje byli wyczerpani, nosili ślady wewnętrznego spustoszenia. Prowadzili wojnę, w której nie dało się wygrać, ale Shin'ya zdawał sobie sprawę, że to coś więcej niż efekt klątwy albo jego koszmarów. Jakby Seiwa znajdował się o dwa kroki dalej niż zazwyczaj, pozwalając na to, by pomiędzy nimi pojawiła się pierwsza szczelina. Kiedy to liche pęknięcie przemieni się w wyrwę, wyrwa w dziurę, a dziura w kanion nie do przeskoczenia?
Złote tęczówki powiodły do medium, sondowały jego próby sięgnięcia do najwyżej półki. Niby nic się nie zmieniło. Została nieporadność, którą jak raz zademonstrował, tak potem dzielił się nią przy byle okazji - w naiwnej wierze, że może komuś zaufać. Warui po zbyt długiej sekundzie oderwał uwagę od rumieńców wysiłku, jakie wykwitły na bladej cerze, i spojrzał ku górze. Sięgnięcie po umieszczony tam garnek nie stanowiło żadnego problemu. Zamknął szafkę i zaczął wypakowywać reklamówkę.
- Nie jestem dzieckiem, żebyś mi czytał.
- Powtórzysz mi to przy kolejnym smsie o bolących oczach?
Otworzenie jednego z pojemników od razu roztoczyło wokół zapach przygotowanego jedzenia. Wolno gotującego się mięsa, gęstego sosu, miękkich warzyw. Był pozornie zajęty tym, co robił - przelewaniem zawartości do garnka, nastawianiem odpowiedniej temperatury na kuchence indukcyjnej. Czuł jednak koncentrację Seiwy; może podskórnie, może ze względu na łączący ich kontrakt. Wiedział, że jest obserwowany. Ta świadomość mrowiła mikroskopijnymi igiełkami w punktach, w których był pewien, że Enma wbija dwubarwne tęczówki. Teraz cierpła mu skóra policzka, więc pewnie ten fragment twarzy zapalczywie świdrował.
- Ale...
Zdumienie nie znalazło ujścia w jego mimice, choć obejrzał się na senkenshę, lekko marszcząc brwi. Nie zakładał, że tak szybko dojdą do konsensusu; że w ogóle otrzyma zgodę, aby zajrzeć do stworzonych notatek, zapisanych schludnym, dziewczęcym pismem; że zostanie dopuszczony do (być może wyselekcjonowanych, ale wciąż jakichś) ksiąg i zwojów. Obydwaj musieli mieć świadomość, że najpewniej i tak nie będzie w stanie rozszyfrować większości znaków - niektóre z najpopularniejszych do teraz go kłopotały, wydawały się jedynie rozpadającymi domkami z kart, traciły wyrazistość linii albo te linie zaczynały się plątać, tworząc bohomazy spod pióra znudzonego ucznia. Więcej niż pewne, że zawarta w treści wiedza, nawet rozpostarta po całej długości stołu, będzie dla niego zwyczajnie niedostępna. Przytaknął jednak, czując gwałtowny ścisk w mostku.
Chciał mu zaproponować, że równie dobrze może opowiedzieć do jakich wniosków doszedł, ale nie zdążył rozkleić ust, które nagle zwarły się jeszcze mocniej. W lisich ślepiach mignęło ostrzegawcze światło - pojawiło się u kącika i zniknęło, akurat w chwili zetknięcia dłoni z rozpalonym czołem.
- Źle wyglądasz.
Prychnął.
- Jak się czujesz z tym, że od podzielenia mojego fatalnego losu właśnie wybronił cię garnek z gulaszem, którego nie chcę upuścić na panele?
Ułożył żeliwne naczynie na indukcji w akompaniamencie odchodzącego w głąb mieszkania odgłosu kroków. Wsłuchiwał się w nie uparcie, ale po co? Seiwa nie miał gdzie uciec, nie tylko dlatego, że przestrzeń była odsłonięta, więc zero tutaj kryjówek. Po prostu nie było potrzeby, żeby brać nogi za pas. Coś mimo tego zawiązało mu wnętrzności na gordyjski węzeł i zaczęło okładać pierś od wewnętrznej strony - ciężką pięścią. Minęła dłuższa chwila nim zdał sobie sprawę, że to obijające o żebra serce. Stresował się. Był rozdrażniony. Prawie nie sypiał i przez to zaczynały się go trzymać idiotyczne wyobrażenia. Głupota, że z galopu bezsensownych myśli wyrwał go dopiero dotyk na przedramieniu.
Aż do tego etapu nie wiedział, że trzyma za uchwyty garnka, jakby spodziewał się, że ten zaraz zacznie się buntować przed rosnącym gorącem, zeskoczy na podłogę, nabawi się nóg i zwieje, rozchlapując zawartość na prawo i lewo jak jakaś postać z kreskówek, oczywiście tworząc za sobą wstęgę gęstego, brunatnego tropu. Co się z nim, Shin'yą, do licha działo? Oderwał zgrabiałe palce od rączek i okręcił się posłusznie do Enmy, próbując zachować naturalną płynność ruchów. Pochylił głowę; z jakiegoś powodu wydawało się to naturalne, jakby od maleńkości szkolono go w ukłonach przed tymi, którzy mieli panować nad miastem. Był tak zajęty studiowaniem twarzy dziedzica, że nie zarejestrował tego, co ze sobą przyniósł. Kiedy więc odgarnięto mu włosy, a zaraz po tym rozbrzmiał plask, w pierwszym odruchu powieki yurei mocno się zamknęły. Odczekał sekundę, dwie, trzy - każda z nich w jego głowie trwała o wiele dłużej. Dopiero po tym zamrugał, orientując się w chłodzie emanującym z okolicy czoła.
Dotknął kompres muśnięciem opuszek.
- Powinieneś poczuć się trochę lepiej.
- Wyjaśnię to mojemu zawałowi. - Zaśmiał się. - Byłem pewien, że chcesz mi dać w twarz.
Może tak trzeba było. Poszarpaliby się, nawyzywali i rozrzedzili tym atmosferę.
- Uszkodziłbyś dobro narodowe.
A może do niczego więcej by to nie doprowadziło i cofnęliby się do zimnych odpowiedzi, jakie wymieniali podczas pobytu w domku.
Wtedy też mu gotował.
Odetchnął przez nos w wymownym westchnieniu kogoś, kto naprawdę minął się o włos z utratą atutowego piękna. W gruncie rzeczy widać było po nim, że arogancką pewnością siebie maskuje fakt mijania się z wizualną estetyką, o którym najwyraźniej wie. Każdy normalny człowiek o tak wysokim procencie oszpecenia struchlałby pod brzemieniem wstydu; ale nie on.
On mógł prawić morały komuś, kto wyglądał jak wyciosany w granicie przez samego Michała Anioła, jednocześnie mieszając zupę łyżką wyciągniętą bogowie raczą wiedzieć kiedy i skąd.
- Swoją drogą, co już wiemy na temat tego... - machnął zabandażowaną dłonią - zjawiska? Jakiś wstępny trop, jakieś losowe pomysły? Może jednak twój dziadek...
Niewygodę można było zrzucić na karb zmęczenia. Obydwoje byli wyczerpani, nosili ślady wewnętrznego spustoszenia. Prowadzili wojnę, w której nie dało się wygrać, ale Shin'ya zdawał sobie sprawę, że to coś więcej niż efekt klątwy albo jego koszmarów. Jakby Seiwa znajdował się o dwa kroki dalej niż zazwyczaj, pozwalając na to, by pomiędzy nimi pojawiła się pierwsza szczelina. Kiedy to liche pęknięcie przemieni się w wyrwę, wyrwa w dziurę, a dziura w kanion nie do przeskoczenia?
Złote tęczówki powiodły do medium, sondowały jego próby sięgnięcia do najwyżej półki. Niby nic się nie zmieniło. Została nieporadność, którą jak raz zademonstrował, tak potem dzielił się nią przy byle okazji - w naiwnej wierze, że może komuś zaufać. Warui po zbyt długiej sekundzie oderwał uwagę od rumieńców wysiłku, jakie wykwitły na bladej cerze, i spojrzał ku górze. Sięgnięcie po umieszczony tam garnek nie stanowiło żadnego problemu. Zamknął szafkę i zaczął wypakowywać reklamówkę.
- Nie jestem dzieckiem, żebyś mi czytał.
- Powtórzysz mi to przy kolejnym smsie o bolących oczach?
Otworzenie jednego z pojemników od razu roztoczyło wokół zapach przygotowanego jedzenia. Wolno gotującego się mięsa, gęstego sosu, miękkich warzyw. Był pozornie zajęty tym, co robił - przelewaniem zawartości do garnka, nastawianiem odpowiedniej temperatury na kuchence indukcyjnej. Czuł jednak koncentrację Seiwy; może podskórnie, może ze względu na łączący ich kontrakt. Wiedział, że jest obserwowany. Ta świadomość mrowiła mikroskopijnymi igiełkami w punktach, w których był pewien, że Enma wbija dwubarwne tęczówki. Teraz cierpła mu skóra policzka, więc pewnie ten fragment twarzy zapalczywie świdrował.
- Ale...
Zdumienie nie znalazło ujścia w jego mimice, choć obejrzał się na senkenshę, lekko marszcząc brwi. Nie zakładał, że tak szybko dojdą do konsensusu; że w ogóle otrzyma zgodę, aby zajrzeć do stworzonych notatek, zapisanych schludnym, dziewczęcym pismem; że zostanie dopuszczony do (być może wyselekcjonowanych, ale wciąż jakichś) ksiąg i zwojów. Obydwaj musieli mieć świadomość, że najpewniej i tak nie będzie w stanie rozszyfrować większości znaków - niektóre z najpopularniejszych do teraz go kłopotały, wydawały się jedynie rozpadającymi domkami z kart, traciły wyrazistość linii albo te linie zaczynały się plątać, tworząc bohomazy spod pióra znudzonego ucznia. Więcej niż pewne, że zawarta w treści wiedza, nawet rozpostarta po całej długości stołu, będzie dla niego zwyczajnie niedostępna. Przytaknął jednak, czując gwałtowny ścisk w mostku.
Chciał mu zaproponować, że równie dobrze może opowiedzieć do jakich wniosków doszedł, ale nie zdążył rozkleić ust, które nagle zwarły się jeszcze mocniej. W lisich ślepiach mignęło ostrzegawcze światło - pojawiło się u kącika i zniknęło, akurat w chwili zetknięcia dłoni z rozpalonym czołem.
- Źle wyglądasz.
Prychnął.
- Jak się czujesz z tym, że od podzielenia mojego fatalnego losu właśnie wybronił cię garnek z gulaszem, którego nie chcę upuścić na panele?
Ułożył żeliwne naczynie na indukcji w akompaniamencie odchodzącego w głąb mieszkania odgłosu kroków. Wsłuchiwał się w nie uparcie, ale po co? Seiwa nie miał gdzie uciec, nie tylko dlatego, że przestrzeń była odsłonięta, więc zero tutaj kryjówek. Po prostu nie było potrzeby, żeby brać nogi za pas. Coś mimo tego zawiązało mu wnętrzności na gordyjski węzeł i zaczęło okładać pierś od wewnętrznej strony - ciężką pięścią. Minęła dłuższa chwila nim zdał sobie sprawę, że to obijające o żebra serce. Stresował się. Był rozdrażniony. Prawie nie sypiał i przez to zaczynały się go trzymać idiotyczne wyobrażenia. Głupota, że z galopu bezsensownych myśli wyrwał go dopiero dotyk na przedramieniu.
Aż do tego etapu nie wiedział, że trzyma za uchwyty garnka, jakby spodziewał się, że ten zaraz zacznie się buntować przed rosnącym gorącem, zeskoczy na podłogę, nabawi się nóg i zwieje, rozchlapując zawartość na prawo i lewo jak jakaś postać z kreskówek, oczywiście tworząc za sobą wstęgę gęstego, brunatnego tropu. Co się z nim, Shin'yą, do licha działo? Oderwał zgrabiałe palce od rączek i okręcił się posłusznie do Enmy, próbując zachować naturalną płynność ruchów. Pochylił głowę; z jakiegoś powodu wydawało się to naturalne, jakby od maleńkości szkolono go w ukłonach przed tymi, którzy mieli panować nad miastem. Był tak zajęty studiowaniem twarzy dziedzica, że nie zarejestrował tego, co ze sobą przyniósł. Kiedy więc odgarnięto mu włosy, a zaraz po tym rozbrzmiał plask, w pierwszym odruchu powieki yurei mocno się zamknęły. Odczekał sekundę, dwie, trzy - każda z nich w jego głowie trwała o wiele dłużej. Dopiero po tym zamrugał, orientując się w chłodzie emanującym z okolicy czoła.
Dotknął kompres muśnięciem opuszek.
- Powinieneś poczuć się trochę lepiej.
- Wyjaśnię to mojemu zawałowi. - Zaśmiał się. - Byłem pewien, że chcesz mi dać w twarz.
Może tak trzeba było. Poszarpaliby się, nawyzywali i rozrzedzili tym atmosferę.
- Uszkodziłbyś dobro narodowe.
A może do niczego więcej by to nie doprowadziło i cofnęliby się do zimnych odpowiedzi, jakie wymieniali podczas pobytu w domku.
Wtedy też mu gotował.
Odetchnął przez nos w wymownym westchnieniu kogoś, kto naprawdę minął się o włos z utratą atutowego piękna. W gruncie rzeczy widać było po nim, że arogancką pewnością siebie maskuje fakt mijania się z wizualną estetyką, o którym najwyraźniej wie. Każdy normalny człowiek o tak wysokim procencie oszpecenia struchlałby pod brzemieniem wstydu; ale nie on.
On mógł prawić morały komuś, kto wyglądał jak wyciosany w granicie przez samego Michała Anioła, jednocześnie mieszając zupę łyżką wyciągniętą bogowie raczą wiedzieć kiedy i skąd.
- Swoją drogą, co już wiemy na temat tego... - machnął zabandażowaną dłonią - zjawiska? Jakiś wstępny trop, jakieś losowe pomysły? Może jednak twój dziadek...
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
"Byłem pewien, że chcesz mi dać w twarz."
Coś w nim drgnęło. Sam do końca nie był w stanie powiedzieć co takiego, ale słuchając tych wszystkich drobnych złośliwości i kąśliwych komentarzy, miał wrażenie, jakby ostatnie pół roku było jedynie przykrym koszmarem. Zwykłą iluzją, która nawiedziła go podczas jednej z gorszych nocy, i niczym więcej. Echo, które lada moment rozpłynie się, a ich relacja pozostanie nienaruszona.
Jakby nie było wyjazdu do przeklętego domku.
Tamta rozmowa w ogóle nie miała miejsca.
A wzajemne, wielomiesięczne ignorowanie nigdy nie miało nastąpić.
- Może następnym razem. Jak zasłużysz. - mruknął równie złośliwie, choć z pewnością na tyle niewinnie, że na pewno nie można było brać tego na poważnie.
Czy miał ochotę dać mu w twarz?
Oczywiście. I to wiele razy. Zwłaszcza na przestrzeni ostatnich miesięcy. Sam nie wiedział skąd to się brało, być może z nadmiaru zgryzoty i żalu, które wciąż wypełniały jego serce jak trucizna, której nie potrafił się pozbyć, a która w pewien sposób zawładnęła jego emocjami.
Może, gdyby tamtego felernego wieczoru zamiast uciec, wybiłby mu z głowy, nawet siłą, te wszystkie parszywe myśli i przykre słowa, jakie padły, cała reszta potoczyłaby się zupełnie inaczej. Gdyby wtedy wykrzyczeli sobie w twarz wszystkie żale i dali upust nagromadzonym emocjom, to być może-
"Uszkodziłbyś dobro narodowe."
Uśmiechnął się w jego stronę. Łagodnie, lekko rozbawiony, bez cienia złośliwości. Szczerze.
Jednakże mina bardzo szybko mu zrzedła, kiedy uświadomił sobie, że się zapomniał. Nagle po uśmiechu nie było śladu, jakby nigdy się nie pojawił, a na twarzy na powrót zawitał niewzruszony grymas.
Wyjazd do przeklętego domku się wydarzył.
Tamta rozmowa miała miejsca.
A wzajemne, wielomiesięczne ignorowanie nastąpiło.
Nie mógł pozwolić sobie na kolejne zapomnienia uniesiony krótkimi chwilami. Nie może ponownie wejść do tej samej wody. Już raz się sparzył, i czuł, że jeżeli ponownie tego dokona, to tym razem kompletnie utonie.
A mimo to nie mógł wyzbyć się wrażenia, że właśnie takich chwil jak teraz najbardziej mu brakowało. Beztroski, i zapomnienia. Tęsknota gryzła boleśnie jego skórę, złośliwie wskazując palcem na jego własne niekonsekwencje i śmiejąc się mu prosto w twarz. W takich chwilach jak te, perspektywa utonięcia wcale nie była taka najgorsza.
Jego ciało zaczęło poruszać się sztywniej i niepewnie, jakby w obawie, że jego myśli ujrzą światło dzienne, a Warui je ostatecznie pozna. Nie czuł dyskomfortu w towarzystwie yurei, ale dziwna nerwowość wślizgiwała się pomiędzy jego palce, kiedy wyciągał dwa talerze.
- Zjesz ze mną. - wreszcie się odezwał. Nie była to prośba, ani też rozkaz, a raczej stwierdzenie faktu, czegoś niezwykle naturalnego i oczywistego. Jakby jakaś jego część, ta, którą tak bardzo chciał zamknąć na cztery spusty, wyrzucić klucz i o nim zapomnieć, nie chciała, aby Shin sobie poszedł.
- Nie. - odpowiedział mu nagle, ostrzej, chcąc uciąć temat, gdy mężczyzna nalewał do misek porcje gulaszu. Zapach był intensywny, koił zgłodniałe zmysły, jednocześnie zaciskał mocniej pusty żołądek senkenshy. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł coś porządnego. Dzisiaj nadgryzł nieco jabłko. Ale najzwyczajniej w świecie - nie potrafił jeść. Od dłuższego czasu Enma nie był w stanie przełknąć niczego, pozbawiony apetytu i chęci. Jego ciało wyglądało mizernie, czego nie potrafił ukryć pod warstwami teraz zbyt dużych ubrań. Czuł się źle, wręcz tragicznie, ale nie chciał też wyjść na słabego w oczach yurei.
Nie zmieniało to jednak faktu, że jego dziadek był ostatnią deską ratunku, po którą chłopak naprawdę nie chciał sięgać. Nawet teraz czuł jego niewidzialny wzrok na sobie, pełen dezaprobaty i rozczarowania. Bo przecież Teru już dawno rozwiązałby problem. A on? A on wciąż był w punkcie wyjścia. Druga sprawa, czego nie chciał przyznać przed samym sobą, że wpływ na jego decyzję o nie informowaniu o klątwie Masashi'ego, miał również kontrakt z Waru. I nie dlatego, że się go wstydził. Bał się reakcji dziadka, bo znając go, to zaplanował Enmie całą masę wyselekcjonowanych przez siebie yurei, zupełnie nie licząc się z decyzją i zdaniem własnego wnuka. A aktualna głowa klanu była w stanie dążyć do celu po, dosłownie, trupach. Czy to w ludziach, czy to w yurei bądź yokai.
- Nie chcę póki co informować go o tym. Jasne, w ostateczności będę musiał, ale póki co... wolałbym nie. - wyjaśnił po chwili o wiele ciszej, aniżeli przed momentem, wydając się przy tym bardziej pokorny, wręcz struchlały. - Zresztą, i tak jest teraz w Tokio.
Ruszył do pokoju powolnym krokiem, trzymając miskę w obu dłoniach, otuloną w ścierkę aby się nie poparzyć, i uważając, by przypadkiem jej nie opuścić. Nawet jeżeli nie miał apetytu, to nie chciał, by praca Shin'a poszła na marne. No i szkoda posiłku. Kto jak kto, ale Enma nigdy nie marnował jedzenia.
Przy stole było mało miejsca, bo większość blatu pokrywały książki, zwoje oraz notatki. Odsunął kilka w bok, przez co udało mu się zagospodarować placu zaledwie na dwa miejsca obok siebie.
Kiedy usiadł na krześle i sięgnął po pałeczki, odczekał aż mężczyzna do niego dołączy, by kontynuować porzucony temat. Choć czy tak naprawdę miał o czym rozmawiać...?
- Znalazłem kilka potencjalnych yokai, które mogłyby odpowiadać za klątwę, ale w większości przypadków musiałby nastąpić bezpośredni kontakt między nimi, a ofiarami. Mam wrażenie, że każde z nich ma coś, o co mógłbym się zaczepić, by po chwili odkryć, że reszta zupełnie nie pasuje. - westchnął cicho, mozolnie mieszając pałeczkami w misce. - Nasz kontrakt nie gnije, dlatego że my- - zaczął ledwo słyszalnie, ale nagle zamilkł. Odchrząknął, reflektując się, do czego jego słowa zmierzały, więc pospiesznie dodał:
- W sensie, mam na myśli, że z tego co wiem, kilka innych osób też ma podobny problem. Moja znajomą też to dotknęło, choć wydaje się, że przechodzi to o wiele łagodniej ode mnie. Nie wiem od czego to zależy. - pokręcił głową, wciąż nie potrafiąc się zmusić do zjedzenia, bo choć ślinianki kuszone zapachem pracowały, przełyk wciąż pozostawał zaciśnięty.
- Właściwie mało śpię, bo non stop siedzę nad zwojami. Stwierdziłem, że dzisiaj odpuszczę, żeby oczyścić umysł w nadziei, że to coś pomoże. - zerknął w bok, na siedzącego obok mężczyznę. Z bliższej perspektywy wydawał się jeszcze w gorszym stanie, niż zakładał. Shin'ya wyglądał na kogoś, kto naprawdę potrzebował wytchnienia, i odpoczynku. - Jak sypiasz?
@Warui Shin'ya
Coś w nim drgnęło. Sam do końca nie był w stanie powiedzieć co takiego, ale słuchając tych wszystkich drobnych złośliwości i kąśliwych komentarzy, miał wrażenie, jakby ostatnie pół roku było jedynie przykrym koszmarem. Zwykłą iluzją, która nawiedziła go podczas jednej z gorszych nocy, i niczym więcej. Echo, które lada moment rozpłynie się, a ich relacja pozostanie nienaruszona.
Jakby nie było wyjazdu do przeklętego domku.
Tamta rozmowa w ogóle nie miała miejsca.
A wzajemne, wielomiesięczne ignorowanie nigdy nie miało nastąpić.
- Może następnym razem. Jak zasłużysz. - mruknął równie złośliwie, choć z pewnością na tyle niewinnie, że na pewno nie można było brać tego na poważnie.
Czy miał ochotę dać mu w twarz?
Oczywiście. I to wiele razy. Zwłaszcza na przestrzeni ostatnich miesięcy. Sam nie wiedział skąd to się brało, być może z nadmiaru zgryzoty i żalu, które wciąż wypełniały jego serce jak trucizna, której nie potrafił się pozbyć, a która w pewien sposób zawładnęła jego emocjami.
Może, gdyby tamtego felernego wieczoru zamiast uciec, wybiłby mu z głowy, nawet siłą, te wszystkie parszywe myśli i przykre słowa, jakie padły, cała reszta potoczyłaby się zupełnie inaczej. Gdyby wtedy wykrzyczeli sobie w twarz wszystkie żale i dali upust nagromadzonym emocjom, to być może-
"Uszkodziłbyś dobro narodowe."
Uśmiechnął się w jego stronę. Łagodnie, lekko rozbawiony, bez cienia złośliwości. Szczerze.
Jednakże mina bardzo szybko mu zrzedła, kiedy uświadomił sobie, że się zapomniał. Nagle po uśmiechu nie było śladu, jakby nigdy się nie pojawił, a na twarzy na powrót zawitał niewzruszony grymas.
Wyjazd do przeklętego domku się wydarzył.
Tamta rozmowa miała miejsca.
A wzajemne, wielomiesięczne ignorowanie nastąpiło.
Nie mógł pozwolić sobie na kolejne zapomnienia uniesiony krótkimi chwilami. Nie może ponownie wejść do tej samej wody. Już raz się sparzył, i czuł, że jeżeli ponownie tego dokona, to tym razem kompletnie utonie.
A mimo to nie mógł wyzbyć się wrażenia, że właśnie takich chwil jak teraz najbardziej mu brakowało. Beztroski, i zapomnienia. Tęsknota gryzła boleśnie jego skórę, złośliwie wskazując palcem na jego własne niekonsekwencje i śmiejąc się mu prosto w twarz. W takich chwilach jak te, perspektywa utonięcia wcale nie była taka najgorsza.
Jego ciało zaczęło poruszać się sztywniej i niepewnie, jakby w obawie, że jego myśli ujrzą światło dzienne, a Warui je ostatecznie pozna. Nie czuł dyskomfortu w towarzystwie yurei, ale dziwna nerwowość wślizgiwała się pomiędzy jego palce, kiedy wyciągał dwa talerze.
- Zjesz ze mną. - wreszcie się odezwał. Nie była to prośba, ani też rozkaz, a raczej stwierdzenie faktu, czegoś niezwykle naturalnego i oczywistego. Jakby jakaś jego część, ta, którą tak bardzo chciał zamknąć na cztery spusty, wyrzucić klucz i o nim zapomnieć, nie chciała, aby Shin sobie poszedł.
- Nie. - odpowiedział mu nagle, ostrzej, chcąc uciąć temat, gdy mężczyzna nalewał do misek porcje gulaszu. Zapach był intensywny, koił zgłodniałe zmysły, jednocześnie zaciskał mocniej pusty żołądek senkenshy. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł coś porządnego. Dzisiaj nadgryzł nieco jabłko. Ale najzwyczajniej w świecie - nie potrafił jeść. Od dłuższego czasu Enma nie był w stanie przełknąć niczego, pozbawiony apetytu i chęci. Jego ciało wyglądało mizernie, czego nie potrafił ukryć pod warstwami teraz zbyt dużych ubrań. Czuł się źle, wręcz tragicznie, ale nie chciał też wyjść na słabego w oczach yurei.
Nie zmieniało to jednak faktu, że jego dziadek był ostatnią deską ratunku, po którą chłopak naprawdę nie chciał sięgać. Nawet teraz czuł jego niewidzialny wzrok na sobie, pełen dezaprobaty i rozczarowania. Bo przecież Teru już dawno rozwiązałby problem. A on? A on wciąż był w punkcie wyjścia. Druga sprawa, czego nie chciał przyznać przed samym sobą, że wpływ na jego decyzję o nie informowaniu o klątwie Masashi'ego, miał również kontrakt z Waru. I nie dlatego, że się go wstydził. Bał się reakcji dziadka, bo znając go, to zaplanował Enmie całą masę wyselekcjonowanych przez siebie yurei, zupełnie nie licząc się z decyzją i zdaniem własnego wnuka. A aktualna głowa klanu była w stanie dążyć do celu po, dosłownie, trupach. Czy to w ludziach, czy to w yurei bądź yokai.
- Nie chcę póki co informować go o tym. Jasne, w ostateczności będę musiał, ale póki co... wolałbym nie. - wyjaśnił po chwili o wiele ciszej, aniżeli przed momentem, wydając się przy tym bardziej pokorny, wręcz struchlały. - Zresztą, i tak jest teraz w Tokio.
Ruszył do pokoju powolnym krokiem, trzymając miskę w obu dłoniach, otuloną w ścierkę aby się nie poparzyć, i uważając, by przypadkiem jej nie opuścić. Nawet jeżeli nie miał apetytu, to nie chciał, by praca Shin'a poszła na marne. No i szkoda posiłku. Kto jak kto, ale Enma nigdy nie marnował jedzenia.
Przy stole było mało miejsca, bo większość blatu pokrywały książki, zwoje oraz notatki. Odsunął kilka w bok, przez co udało mu się zagospodarować placu zaledwie na dwa miejsca obok siebie.
Kiedy usiadł na krześle i sięgnął po pałeczki, odczekał aż mężczyzna do niego dołączy, by kontynuować porzucony temat. Choć czy tak naprawdę miał o czym rozmawiać...?
- Znalazłem kilka potencjalnych yokai, które mogłyby odpowiadać za klątwę, ale w większości przypadków musiałby nastąpić bezpośredni kontakt między nimi, a ofiarami. Mam wrażenie, że każde z nich ma coś, o co mógłbym się zaczepić, by po chwili odkryć, że reszta zupełnie nie pasuje. - westchnął cicho, mozolnie mieszając pałeczkami w misce. - Nasz kontrakt nie gnije, dlatego że my- - zaczął ledwo słyszalnie, ale nagle zamilkł. Odchrząknął, reflektując się, do czego jego słowa zmierzały, więc pospiesznie dodał:
- W sensie, mam na myśli, że z tego co wiem, kilka innych osób też ma podobny problem. Moja znajomą też to dotknęło, choć wydaje się, że przechodzi to o wiele łagodniej ode mnie. Nie wiem od czego to zależy. - pokręcił głową, wciąż nie potrafiąc się zmusić do zjedzenia, bo choć ślinianki kuszone zapachem pracowały, przełyk wciąż pozostawał zaciśnięty.
- Właściwie mało śpię, bo non stop siedzę nad zwojami. Stwierdziłem, że dzisiaj odpuszczę, żeby oczyścić umysł w nadziei, że to coś pomoże. - zerknął w bok, na siedzącego obok mężczyznę. Z bliższej perspektywy wydawał się jeszcze w gorszym stanie, niż zakładał. Shin'ya wyglądał na kogoś, kto naprawdę potrzebował wytchnienia, i odpoczynku. - Jak sypiasz?
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Pokręcił głową. Nie było w tej odmowie złośliwości, zwykle wyczuwalnej w drżeniu głosu, jak mimowolny atak. Zareagował natychmiast; wprawiając odgarnięte z czoła kosmyki w ruch, bo naprawdę nie miał ochoty ani na gulasz, ani na nic innego.
- Jadłem przed wyjściem. - Z szafki wyciągnął jednak szklanki. - Ale się napiję.
Nie wyglądał też na kogoś, kto ma chęć, by wlewać w siebie hektolitry choćby samej ambrozji. Mimo tego nalał do obydwu naczyń z kartonu znalezionego w lodówce jakiś sok o złocistej barwie. Pewnie pomarańczowy albo mandarynkowy; w każdym razie coś kwaśnego, co niekoniecznie pasowało do gulaszu, ale z dwojga złego napój był tylko pretekstem.
Siadając na krześle, odstawił szło z cichym stuknięciem. Na blacie piętrzyły się dziesiątki zwojów, notatek i ksiąg; niektóre pootwierane, inne z zaznaczonymi stronami, na których być może znajdowała się treść, której szukali. Rana nieustannie pulsowała; czasami o niej zapominał, kiedy przekierowywał uwagę na coś bardziej bolesnego, ale koniec końców i tak dawała o sobie znać. Stała się odległym dudnieniem, nie na tyle trudnym do zniesienia, aby wić się w konwulsjach, ale wystarczająco upierdliwym, żeby nie móc tego zignorować. Teraz starał się odepchnąć od siebie to nieznośne uczucie. I swędzenie. Kiedy ulokował się obok Seiwy, całe ciało mu ścierpło. Tkanki zbiły się i zaczęły rezonować, mrowić, jakby oblazło go robactwo.
Przymknął ślepia, nabierając powoli powietrza.
Jak sypiał?
Źle. Fatalnie. Koszmarnie. Ale zapytany dlaczego, nie potrafiłby wytłumaczyć. Budził się raptownie jakby bez przyczyny - na nieistniejący alarm. Jeszcze przez dwa mrugnięcia pod powiekami tliły się powidoki snów, ale zaraz obraz się rozmywał - ulatniał także z jego pamięci, wypełnionej oczekiwaniem i rozdrażnieniem, na które nie znajdował powodu. Grzebał we własnej głowie, natarczywie i nieskoordynowanie, zaglądał na siłę do najciemniejszych zakamarków i znajdował tylko pęczniejący lęk. Najgorsza w tym była nie sama świadomość napiętych mięśni i płytkiego oddechu. Chodziło o niezrozumienie. Jeżeli się czegoś obawiał, chciał chociaż wiedzieć czym to było, aby móc tego unikać, bo bez detali zaczynał paranoicznie obawiać się wszystkiego. Dlatego pokręcił bezwiednie łbem i powiedział tak, jak było rzeczywiście. - Nie wiem. - Bo nie wiedział i to wywoływało największą frustrację. Skubał strzęp bandaża, jakąś krótką nitkę. Łapał ją między zszargane opuszki, ale wyślizgiwała się w ostatniej chwili. Skojarzył, że z majakami było identycznie. Budząc się był pewien, że tym razem wszystko wie, każdy fragment wydawał mu się przejrzysty jak tafla spokojnego, krystalicznego jeziora. Tymczasem wystarczyło chwycić za komórkę albo długopis, żeby jakaś nienazwana siła wrzuciła drobny kamyk i wzburzyła wody. Nie widział wtedy dna, jak miał więc określić podstawy, spisać całą treść, choćby w punktach?
- Raczej kiepsko.
Podniósł na niego spojrzenie. Zwykle czyste i rozweselone, dzisiaj wydawało się zapiaszczone. Charakteryzowało coś mętnego i nieprzytomnego, jak u szaleńca, któremu kazano łyknąć prochy.
- Nie mogę spać. - Język kleił mu się do podniebienia przy każdej głosce. Znów opuścił wzrok, wbijając go w dłonie. Czuł się jak karcony dzieciak, który przyszedł do matki na zwierzenia. Życie już ich nauczyło, że nie przybiegali do siebie na spowiedzi, więc teraz, gdy jednemu z nich rozwiązywał się supeł, szło się domyślić, że sprawa jest poważniejsza.
Musiał wziąć się karby, żeby nie wyjść na protekcyjnego dupka, który przyłazi jedynie wtedy, gdy doganiają go kłopoty. Odetchnął więc przez nos i zebrał odwagę, by ponownie scentralizować percepcję na Seiwie. Poza tym, że schudł i wyglądał jak siedem nieszczęść, właściwie nic się nie zmieniło. Spod zniszczonej barykady wyzierały drobne refleksy tego, co od początku się tam kryło - okazywał się całkiem normalnym człowiekiem, chłopakiem, który nawiązywałby znajomości, odhaczał egzaminy i wygrywał szkolne turnieje, gdyby nie okoliczności. Shin'ya od jakiegoś czasu miał wrażenie, że spogląda na pękniętą skorupę, którą Enma za wszelką cenę starał się utrzymać w całości. Dotychczas chroniła go przed spojrzeniami, ale od kiedy została uszkodzona, musiał stale sprawować nad nią pieczę, aby przypadkiem się nie rozsypała. Jednocześnie nie mógł jej przecież ściskać za mocno - była jak osłona jajka, nieprzenikalna, ale cienka. Jeden nieostrożny ruch i skruszy mu się na setki fragmentów.
- Nie ma szans na bezpośredni kontakt? - pytanie padło tak nagle, że nawet jemu wydawało się dziwne. Wyciągnął więc rękę i postukał opuszką palca w okładkę pierwszej lepszej księgi. - Wiem, że trudniej się do nas zakraść niż do nieświadomych ludzi, ale to wciąż nie jest niemożliwe. Yokai są sprytne, mają swoje sposoby, zmieniają kształty...
Nakładają obce maski. Zupełnie jak ty.
Wzdrygnął się.
Od razu przypomniał mu się widok strażnika na dole; spoglądał na niego nieufnie, marszcząc brwi z każdym postawionym przez niego krokiem. Nie zatrzymał go wprawdzie, ale na pewno był blisko, aby jednak zawrócić intruza. Shin dostrzegał, że próbuje doczepić do niego łatkę, jakieś zasłyszane w przelocie imię albo chociaż stara się odszukać sytuację, w której ktoś ze znajomych lokatorów by mu towarzyszył. "Wiem, że cię znam" - upierało się jego marsowe spojrzenie. "Po prostu to wiem".
Szukał teraz w oczach Seiwy tego samego niezrozumienia co w ochroniarzu. To chyba to zmęczenie, usprawiedliwiał się w głowie. Naprawdę zaczynało mu odbijać, jeżeli zakładał, że własny senkensha miałby go nie rozpoznać.
Zwłaszcza, że rozmawiali od dobrych kilkudziesięciu minut.
- Ale może masz rację, żeby dziś odpocząć. - Mierzwiły go te słowa; były jak garść igieł sypnięta w gardło. Potrzebował wiedzieć co się dzieje i wcale nie chciał siedzieć i jedynie czekać. Nie potrafiłby się zrelaksować tak czy inaczej. Seiwa przynajmniej wiedział, gdzie można zacząć poszukiwania odpowiedzi; dotychczas bezowocne, ale pozwalające na to, by nie wegetować od jednego dnia do drugiego, w fazach coraz większej słabości. Podskórnie chciał, aby Enma mu zaprzeczył; stwierdził, że na regeneracje będzie jeszcze czas, a teraz powinni działać, ale koniec końców nie powinien go nadwyrężać.
Medium wcale nie prezentowało się lepiej od niego, nawet jeżeli twierdził, że niewyspanie to tylko efekt zbyt długiego czytania starych historyjek.
Shin odchrząknął, wskazując brodą na talerz z obiadem.
- Smakuje ci?
Ewidentnie próbując przybrać mniej napięty wydźwięk.
- Jadłem przed wyjściem. - Z szafki wyciągnął jednak szklanki. - Ale się napiję.
Nie wyglądał też na kogoś, kto ma chęć, by wlewać w siebie hektolitry choćby samej ambrozji. Mimo tego nalał do obydwu naczyń z kartonu znalezionego w lodówce jakiś sok o złocistej barwie. Pewnie pomarańczowy albo mandarynkowy; w każdym razie coś kwaśnego, co niekoniecznie pasowało do gulaszu, ale z dwojga złego napój był tylko pretekstem.
Siadając na krześle, odstawił szło z cichym stuknięciem. Na blacie piętrzyły się dziesiątki zwojów, notatek i ksiąg; niektóre pootwierane, inne z zaznaczonymi stronami, na których być może znajdowała się treść, której szukali. Rana nieustannie pulsowała; czasami o niej zapominał, kiedy przekierowywał uwagę na coś bardziej bolesnego, ale koniec końców i tak dawała o sobie znać. Stała się odległym dudnieniem, nie na tyle trudnym do zniesienia, aby wić się w konwulsjach, ale wystarczająco upierdliwym, żeby nie móc tego zignorować. Teraz starał się odepchnąć od siebie to nieznośne uczucie. I swędzenie. Kiedy ulokował się obok Seiwy, całe ciało mu ścierpło. Tkanki zbiły się i zaczęły rezonować, mrowić, jakby oblazło go robactwo.
Przymknął ślepia, nabierając powoli powietrza.
Jak sypiał?
Źle. Fatalnie. Koszmarnie. Ale zapytany dlaczego, nie potrafiłby wytłumaczyć. Budził się raptownie jakby bez przyczyny - na nieistniejący alarm. Jeszcze przez dwa mrugnięcia pod powiekami tliły się powidoki snów, ale zaraz obraz się rozmywał - ulatniał także z jego pamięci, wypełnionej oczekiwaniem i rozdrażnieniem, na które nie znajdował powodu. Grzebał we własnej głowie, natarczywie i nieskoordynowanie, zaglądał na siłę do najciemniejszych zakamarków i znajdował tylko pęczniejący lęk. Najgorsza w tym była nie sama świadomość napiętych mięśni i płytkiego oddechu. Chodziło o niezrozumienie. Jeżeli się czegoś obawiał, chciał chociaż wiedzieć czym to było, aby móc tego unikać, bo bez detali zaczynał paranoicznie obawiać się wszystkiego. Dlatego pokręcił bezwiednie łbem i powiedział tak, jak było rzeczywiście. - Nie wiem. - Bo nie wiedział i to wywoływało największą frustrację. Skubał strzęp bandaża, jakąś krótką nitkę. Łapał ją między zszargane opuszki, ale wyślizgiwała się w ostatniej chwili. Skojarzył, że z majakami było identycznie. Budząc się był pewien, że tym razem wszystko wie, każdy fragment wydawał mu się przejrzysty jak tafla spokojnego, krystalicznego jeziora. Tymczasem wystarczyło chwycić za komórkę albo długopis, żeby jakaś nienazwana siła wrzuciła drobny kamyk i wzburzyła wody. Nie widział wtedy dna, jak miał więc określić podstawy, spisać całą treść, choćby w punktach?
- Raczej kiepsko.
Podniósł na niego spojrzenie. Zwykle czyste i rozweselone, dzisiaj wydawało się zapiaszczone. Charakteryzowało coś mętnego i nieprzytomnego, jak u szaleńca, któremu kazano łyknąć prochy.
- Nie mogę spać. - Język kleił mu się do podniebienia przy każdej głosce. Znów opuścił wzrok, wbijając go w dłonie. Czuł się jak karcony dzieciak, który przyszedł do matki na zwierzenia. Życie już ich nauczyło, że nie przybiegali do siebie na spowiedzi, więc teraz, gdy jednemu z nich rozwiązywał się supeł, szło się domyślić, że sprawa jest poważniejsza.
Musiał wziąć się karby, żeby nie wyjść na protekcyjnego dupka, który przyłazi jedynie wtedy, gdy doganiają go kłopoty. Odetchnął więc przez nos i zebrał odwagę, by ponownie scentralizować percepcję na Seiwie. Poza tym, że schudł i wyglądał jak siedem nieszczęść, właściwie nic się nie zmieniło. Spod zniszczonej barykady wyzierały drobne refleksy tego, co od początku się tam kryło - okazywał się całkiem normalnym człowiekiem, chłopakiem, który nawiązywałby znajomości, odhaczał egzaminy i wygrywał szkolne turnieje, gdyby nie okoliczności. Shin'ya od jakiegoś czasu miał wrażenie, że spogląda na pękniętą skorupę, którą Enma za wszelką cenę starał się utrzymać w całości. Dotychczas chroniła go przed spojrzeniami, ale od kiedy została uszkodzona, musiał stale sprawować nad nią pieczę, aby przypadkiem się nie rozsypała. Jednocześnie nie mógł jej przecież ściskać za mocno - była jak osłona jajka, nieprzenikalna, ale cienka. Jeden nieostrożny ruch i skruszy mu się na setki fragmentów.
- Nie ma szans na bezpośredni kontakt? - pytanie padło tak nagle, że nawet jemu wydawało się dziwne. Wyciągnął więc rękę i postukał opuszką palca w okładkę pierwszej lepszej księgi. - Wiem, że trudniej się do nas zakraść niż do nieświadomych ludzi, ale to wciąż nie jest niemożliwe. Yokai są sprytne, mają swoje sposoby, zmieniają kształty...
Nakładają obce maski. Zupełnie jak ty.
Wzdrygnął się.
Od razu przypomniał mu się widok strażnika na dole; spoglądał na niego nieufnie, marszcząc brwi z każdym postawionym przez niego krokiem. Nie zatrzymał go wprawdzie, ale na pewno był blisko, aby jednak zawrócić intruza. Shin dostrzegał, że próbuje doczepić do niego łatkę, jakieś zasłyszane w przelocie imię albo chociaż stara się odszukać sytuację, w której ktoś ze znajomych lokatorów by mu towarzyszył. "Wiem, że cię znam" - upierało się jego marsowe spojrzenie. "Po prostu to wiem".
Szukał teraz w oczach Seiwy tego samego niezrozumienia co w ochroniarzu. To chyba to zmęczenie, usprawiedliwiał się w głowie. Naprawdę zaczynało mu odbijać, jeżeli zakładał, że własny senkensha miałby go nie rozpoznać.
Zwłaszcza, że rozmawiali od dobrych kilkudziesięciu minut.
- Ale może masz rację, żeby dziś odpocząć. - Mierzwiły go te słowa; były jak garść igieł sypnięta w gardło. Potrzebował wiedzieć co się dzieje i wcale nie chciał siedzieć i jedynie czekać. Nie potrafiłby się zrelaksować tak czy inaczej. Seiwa przynajmniej wiedział, gdzie można zacząć poszukiwania odpowiedzi; dotychczas bezowocne, ale pozwalające na to, by nie wegetować od jednego dnia do drugiego, w fazach coraz większej słabości. Podskórnie chciał, aby Enma mu zaprzeczył; stwierdził, że na regeneracje będzie jeszcze czas, a teraz powinni działać, ale koniec końców nie powinien go nadwyrężać.
Medium wcale nie prezentowało się lepiej od niego, nawet jeżeli twierdził, że niewyspanie to tylko efekt zbyt długiego czytania starych historyjek.
Shin odchrząknął, wskazując brodą na talerz z obiadem.
- Smakuje ci?
Ewidentnie próbując przybrać mniej napięty wydźwięk.
Seiwa-Genji Enma and Chishiya Yue szaleją za tym postem.
maj 2038 roku