31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.
W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.
Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości. Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.
Drink za drinkiem i muzyka stawała się coraz bardziej znośna, nawet głowa zaczynała kiwać się na boki i nóżka tuptała w miejscu, jeszcze kilka napoi wyskokowych i możliwe, że i ja wyskoczę na dance floor, chociaż taniec w pojedynkę był odrobinę przypałowy, ale alkohol skutecznie redukował myślenie w tym przypadku. Już miałem pójść na parkiet, ale w mojej głowie pojawiła się myśl, że jeszcze jeden drink nie zaszkodzi, więc skierowałem się pod bar. Gdzie zobaczyłem długo włosom nie znajomą, prężyła się, jak struna przy ladzie czekając na swoje zamówienie. Jej widok był bardzo kuszący, może powinienem zagadać, zobaczyć czy jest sama, czy nie, ale nie z tego powodu skierowałem się w jej stronę.
Nieco zaniepokoiłem się, gdy jakiś podejrzany duch zaczął na nią patrzeć, jak na szynkę. Nie zdążyłem go powstrzymać i jego dłoń wylądowała na jej tyłku, od ruchowo spróbowałem go za nią chwycić, ale to nie wyglądało zbyt dobrze z boku. Duch szybko zniknął w tłumie, a ja dostałem liścia prosto w twarz, może mógłbym go zablokować, ale teraz to i tak znowu znalazłem się w złym miejscu o złym czasie. Przerabiałem to już, mówienie o zjawach w takiej sytuacji nigdy nie pomaga, ludzie zawsze dziwnie patrzą, jak na szalonego, który uciekł ze szpitala dla obłąkanych i próbuje zganić na nieistniejące rzeczy.
- To nie byłem .... - Wdziałem, jak kipiała, w sumie poczułem to też w jej uderzeniu, odruchowo chciałem zaprzeczyć, ale się powstrzymałem. Musiałem grać teraz tych gości, których zawsze z baru wyrzucałem, gdy ich łapki robiły się zbyt lepkie. - Sprawdzałem, czy są naturalne. Nie mogłem oczom uwierzyć. - Zgrywanie matoła nie najgorzej mi wychodziło, ale to akurat nie był powód do dumy.
- Trzeba było nim tak nie wywijać przy barze. - Powiedziałem z lekkim wyrzutem, chociaż nie był on skierowany do niej a do ducha, który już się zmył. Uśmiechałem się cwaniacko, starałem się wyjść z tego, ale alkohol nie podsuwał zbyt dobry odpowiedzi. Chciałem tylko pomóc, a teraz muszę zgrywać debila. Przeklęte duchy, przestańcie mnie prześladować.
@Nakadai Kyoko
Lekko, bez drwiny, a bardziej z niemym zrezygnowaniem malującym się na wąskich ustach. Na ten moment mało go obchodziło zachowanie Warui'a w stosunku do niego samego i to, jak go ignorował, jakby w ogóle go tu nie było, choć stał od niego w odległości zaledwie pół metra. Czy go to jakoś ruszało? Och, bynajmniej. Teraz Enma miał o wiele większy i bardziej irytujący problem, jakim stał się niewidomy mężczyzna.
Sam fakt, że poniekąd był jego znajomym, który aktualnie zachowywał się jakby pozjadał wszystkie rozumy, sprawiał, że skroń ciemnowłosego lekko zaczęła pulsować a mięśnie mimowolnie sztywniały. Tu już nawet nie chodziło o całe to niepotrzebne zamieszanie, a psucie zabawy jemu samemu oraz reszcie zebranych. No i fakt, że jego duch był w to wciągany, a co za tym idzie....
- Tsk, tsk, tsk. - pokręcił lekko głową wreszcie się ruszając, by zmniejszyć dzielące ich metry, zatrzymując się dokładnie pośrodku - pomiędzy Aoi, a Waruim.
- Uwierz mi, że mało mnie interesuje twoja relacja z tą kobietą.... Miyazaki-san, tak? - przeniósł spojrzenie na nią przyznając, że pomimo całej tej niekomfortowej atmosfery oraz ataku, zachowywała się całkiem spokojnie i bardzo dobrze sobie radziła. Nieme brawa dla niej i pochwała, zdecydowanie.
- Ale widzisz, chcąc czy też nie, wciągnąłeś w to wszystko Shina. A skoro sprawa dotyczy jego, to mimochodem staje się również moją sprawą. A to tylko jedna kwestia. Druga to taka, że swoim idiotycznym zachowaniem psujesz zabawę wszystkim tutaj zgromadzonym. - i być może jego słowa były grubą przesadą, bo wielu zgromadzonych na sali albo straciło zainteresowanie, albo po prostu ich to nie obchodziło. Ale że Enma bywał często obrzydliwie samolubną osobą to doszedł do wniosku, że skoro wieczór dla niego był zepsuty, to tak musi być również dla innych. Ot co.
- Ponownie poproszę cię, abyś przeniósł swoje zaloty na zewnątrz. Choć nie wiem czy dama będzie miała ochotę zostać z tobą sam na sam oraz czy zgromadzeni tutaj na to pozwolą. Naprawdę nie wolisz cieszyć się- - zamilkł, zdając sobie sprawę z tego co chciał powiedzieć.
Cieszyć się ze swojego tymczasowego ciała brzmiało jak jakiś wstęp do filmu pornograficznego. Westchnął, a barki lekko opadły, choć mięśnie wciąż pozostawały zesztywniałe.
- Aoi. Do wschodu słońca zostało zaledwie parę godzin, może z dwie, albo trzy. Wykorzystaj je na coś.... miłego. - dodał nie spuszczając z niego swojego spojrzenia, ani również nie zmieniając aktualnego położenia.
@Miyazaki Żałość Tsukiko @Munehira Aoi @Warui Shin'ya
Chociaż jeżeli tak Randolph chciał go postrzegać, to on z pewnością mógł mu to dać. Dałby mu wszystko, czego ten by sobie zażyczył, i zawsze był gotowy spełnić każde jego pragnienie. Włącznie z tymi, do których nieszczęsny katolik nie potrafił się sam przyznać. Właściwie to w tych się specjalizował, od samego początku ich znajomości, gdy po raz pierwszy całkowicie celowo wypowiedział jego nazwisko z tak bardzo błędnym akcentem, jak się tylko dało.
Ciemne oczy yūrei śledziły ruchy nieznajomej kobiety, źrenice zwęziły się w wyrazie poirytowania, a subtelny grymas pogardy pojawił się na moment w kąciku jego warg. Nie dało się przegapić spiętych mięśni i pozornej obojętności, spod której wyzierało coś bardzo, ale to bardzo niedobrego. Zmusił się jednak, by wygiąć usta w krzywym uśmiechu, chociaż obecność Rainera, który rozumiał i uznawał jego reakcje za słuszne, podsycała w nim negatywne emocje.
Jednak wieczór był długi, a on miał czas. Chociaż preferował rzucać się do gardła jak przystało na drapieżnika próbującego powalić ofiarę, to by osiągnąć swój cel czasami potrafił czekać, gdy gra była warta świeczki. Niech Randolph się rozluźni. Straci czujność. Albo odwrotnie, niech niepokoi się coraz bardziej. I jedno i drugie mu pasowało.
— Brzmi jak typowy bal. A liczyłem na więcej chaosu, łatwiej byłoby wtedy wytargać kogoś za fraki z tej imprezy. — Chociaż w jego głosie słychać było rozbawienie, to jednocześnie jakaś wibrująca nuta rozdrażnienia sugerowała, że naprawdę to rozważa. — Na początku miałem inny plan, ale teraz chyba będę potrzebował kogoś, kto zabierze czyjeś łapska od mojej własności, zanim jej je utnę. Morderca w jednostce strasznie źle działa na PR policji.
Z kolejnym oddechem ciało Rihito rozluźnia się, zupełnie jakby strzepnął z siebie złe emocje. Łobuzerski urok powrócił, jakby złość się roztopiła niczym śnieg wraz z pierwszymi promieniami wiosny. Jednak gniew wciąż palił go od środka, drażniąc nerwy i sprawiając, że Kariya stanowił bombę, która mogła wybuchnąć w każdym momencie.
— Nie martw się, żartuję. Nie wykorzystałbym ciebie w aż tak nudny sposób, chociaż tak. Ktoś definitywnie pozwala sobie na zbyt dużo, ale o popatrz, biedne owieczki odłączają się od stada — Jeszcze nie skierował się w tamtą stronę, ale wbił ślepia w plecy Randolpha, przewiercając je wzrokiem. — Prawie 8 lat za nami, a ktoś tu wciąż się nie nauczył, że uciekanie to najgorsza z możliwych reakcji, bo tylko napędza ścigającego.
Zwinne manewrował w tłumie, nie kierując się w żadną konkretną stronę. Chwilowo. Pokusa, by od razu ruszyć w ślad za swoją obsesją była silna, ale zostały w nim pewne resztki samokontroli. Poza tym też mu się należało coś od życia.
— Dam mu chwilę. Niech zacznie się zastanawiać, a potem myślę, że my również skorzystamy ze świeżego powietrza. To piękna noc w końcu — Powiedział po chwili, klepiąc lekko towarzysza po dłoni. — Acz jestem zaskoczony, że dzisiejszej nocy na nikogo nie polujesz, Rainer. Chyba że coś przegapiłem?
Wypowiada jego imię zaskakująco miękko, chociaż jego głos nieustannie podszyty jest delikatnym rozbawieniem.
@Seiwa-Genji Rainer @Randolph Éric Varmus
Randolph Éric Varmus and Kitamuro Eri szaleją za tym postem.
— Nieśmiertelny kwiat, nietknięty przez ząb czasu... — odpowiada miękko, w rozmarzeniu, wręcz na granicy szeptów. Myliła się, jakże sceptyczny osąd Shirai miał jedną podstawową wadę — być może łobuz kochał najbardziej, jednak Chie kochała jeszcze mocniej. Każdym drżącym oddechem, każdym ulotnym zerknięciem, głodnym dotykiem i szaleńczo trzepocącym sercem, każdą cząsteczką duszy oraz elementem składającym się na cóż, na nią. Miłowała wady, akceptując je niczym swoje własne, uwielbiała zalety, traktując niby najcenniejszą nagrodę, a wszelkie emocje troskliwie niosła w niewielkich dłoniach, obracając w smukłych palcach odczucia, badając, analizując, pożerając je i przez to nigdy nie czując się nasyconą. Przemoc traktowana była zbyt zero jedynkowo, baletnica postrzegała ją w znacznie szerszym spektrum. Jeśli miała na celu stłamsić żar, zdławić to, co składało się na drugie istnienie, wtedy nie mogła nosić miana czułego gestu kochanka. Jednak jeśli tkwiła weń szczerość, ogień większy niźli pożoga, utwierdzająca w ogromie afektu, jak mogłaby to skrytykować chociaż troszeczkę? Nie mogła, nie potrafiła, nawet nie chciała. Wiedząc o tej gwałtownej potrzebie bliskości, wrażeniu, iż krucha powłoka rozpada się bez obecności tej przeznaczonej osoby, nie ośmieliłaby się nigdy tego uczynić.
— To nie kłótnia — odpowiada dziewczątko z melancholią, ze swoistą nostalgią — To wyznanie. Opowieść o tęsknocie oraz stracie, krzywdzie najgorszej z możliwych i potrzebie zadośćuczynienia. To łkanie ofiary, oferującej swoją głowę na tacy tej, która uniosła pierwsza nóż, by móc rozciąć klatkę piersiową, a która wzgardza podobnym poświęceniem. To lament, rozpacz i wszystko inne, co kotłować może się we wnętrzu. A on, on jest w samym środku huraganu* — mówi, tka historię, choć nie swoją. Nie, ta należy do niewidomego mężczyzny, który pomimo braku wzroku, dostrzegał więcej niż inni i ona to doceniała, hołubiła, podsycała iskry go dręczące, by nigdy nie zapomniał kąśliwości płomieni. Czy kobieta o oczach barwy płynnego miodu również mogła pojąć, co właśnie miało miejsce? Nie, nie sądziła. Takich jak Yuri było niewiele, dlatego ukochała bardziej tych, którzy myśleli podobnie. Asami nie mogła tego zaoferować, być może jeszcze nie, a być może nigdy.
— Tak — zgadza się, odrywając niebieskie ślepia od zebranych, nieruchomo zawieszając je na rozmówczyni. Miękkie wargi układają się w rozkoszny uśmiech, śliczna buzia wręcz jaśnieje słodyczą — Ale śmierć potrafi sprawić większy — dodaje, wznosząc paluszki do warg, by móc zachichotać, jak dziecko które właśnie spłatało jakiś niecny figielek. Mimowolnie rozgląda się przy tym, a kiedy jej wzrok pada na postawną postać, tak unosi się na samiutkich palcach stóp, radośnie machając do @Kariya Siergiej Rihito, kiedy ten zwrócił na nią uwagę. Nie sądziła, że i on tutaj zawita. Jak pysznie!
@Munehira Aoi @Shirai Asami
psikus: wyznawanie uczuć.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Nie poznawał go.
Co się z nim działo?
Czując ścisk na materiale bluzy, zadarł podbródek wyżej. Mimo wysyczanej mu w twarz groźby, wyglądał, jakby spoglądał na niego z góry; jakby wciąż panował nad sytuacją, nawet jeśli nie do końca mu się to wszystko podobało. Właściwie nie podobało się wcale. Gdzieś przez jego głowę wciąż przemykało upomnienie, że mógł się nie mieszać, że ten ślepy kretyn, któremu zachciało się teatrzyków, zasłużył na to, by zbierać zęby z podłogi. Ale na upomnienia było już za późno.
„Dotarło?”
Po co pytał? Nigdy nie docierało.
— Śmiało — rzucił szorstko; nie wiadomo, czy w przejawie odwagi, czy głupoty. Gromiące spojrzenie bombardowało go z taką siłą, że jeden cios nie zrobiłby mu żadnej różnicy. Heizo miał jeszcze to podskórne przekonanie, że gdyby tylko spróbował się zamachnąć, coś zwyczajnie by go przed tym powstrzymało. Może niewidzialna siła, przebłysk jakiegoś drobnego wspomnienia.
Coś m u s i a ł o pozostać.
Jeszcze chwilę wpatrywał się w Shin’yę, mimo że ten skupiony już na widowisku, odwrócił się bokiem. Musiał uznać, że nie ma potrzeby, by nadal go przytrzymywać, więc rozluźnił palce, chwilę później wypuszczając jego nadgarstek. Mógłby przysiąc, że przez krótką chwilę poczuł pod opuszkami znajomą teksturę, ale nie odważył się spojrzeć w tamtą stronę. Zamiast tego odsunąwszy się o niewielki krok od rudowłosego, znów skupił się na powodzie całego zamieszania. Białowłosy nie pozostawiał już żadnych wątpliwości co do tego, że był jebnięty, a cała atmosfera nabrała już takiego ciężaru, że przebywanie zbyt blisko epicentrum wydarzenia stawało się męczące. Wierzył zresztą, że ciężar ten rósł, bo karmił się ich uwagą; tymi wszystkimi negatywami, które nabierały na sile wraz z pierwszą kroplą oliwy, którą Aoi wzniecił pierwszy płomień.
„Co tu się dzieje, do kurwy nędzy?”
Pokręcił głową w przejawie niewiedzy. To dziwne, że takie sensacje wzbudzały zainteresowanie i musiał przyznać przed samym sobą, że gdzieś poczuł ukłucie ciekawości. Odpowiedzi na nękające go pytania, zdawały się znajdować na wyciągnięcie ręki. Mógł tutaj bezkarnie stać i słuchać, jakiej prawdy o rudym szczeniaku mieli się dowiedzieć od Miyazaki – przez moment nawet wpatrywał się w kobietę w niemym oczekiwaniu – i dlaczego Enma czuł się zamieszany w sprawę ze względu na Shina.
A jednak pomimo tej silnej pokusy, zrobił pierwszy krok w tył, odwracając się na pięcie. Dopiero wtedy przez jego twarz przemknął ledwo widoczny grymas niezadowolenia. Podciągnąwszy rękaw, zerknął na zegarek, uświadamiając sobie, że było jeszcze za wcześnie, by wracać do domu. Nie chciał psuć zabawy Himari. Nie chciał też dłużej spędzać czasu wewnątrz budynku, dlatego zdecydował się na zaczerpnięcie świeżego powietrza. Potrzebował spokoju.
Słuchała go uważnie.
Mrok. Znała to słowo, które przeradzało się w znajome uczucie, gdy kluczyła meandrami podziemi, sunąc dłonią wzdłuż ścian, aby się nie obić, ale nie zapalając żadnej z żarówek, świeczki ani latarki w telefonie spoczywającym jak zawsze w tylnej kieszeni luźnych spodni. W jednej chwili mogła rozgonić ciemności, oprzeć kciuk o mechanizm zapalniczki i z pstryknięciem wskrzesać iskrę, nadając rzeczywistości kształtów, barw i realności, ale nie robiła tego. Kręciła się wśród czerni bez praw fizyki, gdzie nie miało znaczenia czy zamykała powieki, czy trzymała je uchylone - widziała to samo, ten nieprzenikniony, gęsty ebonit. Towarzyszył jej wtedy tylko stęchły zapach starych mebli, mokrej ziemi, wilgoci, spróchniałego drewna bel i mijanych drzwi; wdychała to jak inne dziewczęta z uwielbieniem zaciągają się wonią słodkich kwiatów - róż najczęściej, ale może też maciejek albo bratków, albo innych roślin, których nazw nie zna i pewnie nigdy nie pozna.
Wiedziała więc czym jest paraliżująca nicość i jak łatwo się w niej pogrążyć; ale postanowiła jeszcze milczeć, zaintrygowana dłońmi Nakajimy, nagle sprawnie przygotowującymi drinka, o którym nie miała pojęcia. Mógł podać jej wszystko - od przesadnie cierpkiego wina, które - wbrew sobie - i tak by wypiła, przez klejące język z podniebieniem likiery i najpospolitszą wódkę. Zamiast tego cichy syk, jakimś cudem dotarłszy do uszu dziewczyny, wywołał lekkie przymrużenie jej oczu, zaciśnięcie ust, których kolor idealnie, choć przypadkowo, współgrał z karmazynem jego tęczówki.
Nie wahała się, gdy podał jej trunek. Sięgnęła dłonią do zimnego szkła, objęła naczynie palcami przypominającymi pajęcze odnóża - chude, kościste, długie, z ostrymi krańcami. Paznokcie oparły się o cienką powierzchnię, zroszoną pierwszą warstewką chłodnych kropel.
- Dzięki. - Chciała zabrzmieć normalnie, nonszalancko, jakby nic, co zrobił, nie wywołało w niej poruszenia, ale głos i tak ją zdradził. Była zaskoczona - może tym, że nie podejrzewała go o jakiekolwiek zdolności, które wywołają zjawiskowy efekt, a może czymś jeszcze innym, czego sama nie była świadoma. Przysunęła drink do siebie, ściągając wzrok z Haru i zerkając w błękitną zawartość. - Za alkohol, związanie włosów. Zaproszenie. - Wsunęła drugą dłoń na bok szklanki, obracając ją, wsłuchując się w stuknięcia rozpuszczanych kawałków lodu. Dźwięk obijających się o siebie kości. - Ale chodźmy stąd. - Wokół było okropnie głośno; rozbrzmiewała muzyka, rozmawiali ludzie. Setki obcasów uderzało o parkiet, ktoś gromkim śmiechem przebił się przez wywołującą dreszcze atmosferę, nadłamując jej klimatyczną straszność i wykrzywiając wargi dziewczyny.
Shiimaura trzymała spojrzenie na naczyniu, gładząc palcem wskazującym bladą ściankę, zbierając z niej niespiesznie wilgoć. Delikatnie, jakby z obawą, że mocniejszy nacisk może strzaskać kruchy przedmiot.
- W jakieś bardziej ustronne miejsce.
Nie czekała na niego; wykonała ruch, bo nie mogła już znieść tej dziwnej bliskości; tego tnącego sznura zadzierzgniętego na jej organach; na żołądku, płucach; ścisnął nawet gardło, które najchętniej zwilżyłaby całą zawartością drinka, ale powstrzymała się, bo
do licha
lód się jeszcze nie roztopił.
- Może tam? - poinstruowała, robiąc pierwszy krok w stronę upatrzonej na szybko lokacji. Samotnie ustawiony w rogu mebel, otoczony długimi, grubymi kotarami, za którymi chować się mogły najgorsze potwory; zwykła kanapa, obok której nie było zbyt wielu gości, oświetlona tylko paroma ustawionymi na stoliczku świeczkami. Zatrzymała się jednak raptownie, obracając głowę, by móc skrzyżować spojrzenia z Haru.
Choć wydawał się spokojny, na dnie jego oczu duszę trawił pożar, którego nie ugaszą żadne wody przyjaznych zapewnień. Dziewczyna wahała się tylko przez moment; potem wyciągnęła do niego rękę, dotknęła nadgarstka, palce wsuwając na czarną rękawiczkę.
- Będzie nam łatwiej rozmawiać.
Pokierowała go. Niskie obcasy stukały w rytm tłukących się o szklaneczkę kostek.
Jeszcze trochę.
Skończył się stół zastawiony jedzeniem, sokami i alkoholem; od niego do sofy dzielił ich już tylko metr.
Czy jest coś łatwiejszego niż ból? Pogrążenie się w cierpieniu, kiedy nie ma widoków na szczęście?
Ścisnęła go mocniej; palce zakleszczyły się, by sekundę później puścić, oddając mu pełną wolność wyboru, choć w każdej chwili mógł się zaprzeć i nie miałaby szans, aby ciągnąć na siłę kogoś postawniejszego. Opadła na kanapę, zapadając się w miękkich poduszkach i kocach, wylewając odrobinę napoju na odsłonięty skrawek skóry na nodze. Kilka jaskrawoniebieskich plam drżało na bladej cerze, nim dziewczyna nie poprawiła siadu, wprawiając krople w ruch; spłynęły po udzie, prosto w miękką warstwę narzuty, ale oczy Raiki skoncentrowane były na towarzyszu.
- Wiesz, co wydaje mi się najzabawniejsze, Nakajima? - Podjęła temat, bo nie mogła odpuścić, bo chciała poznać jego wersję, pociągnąć za język, skoro przełamał pierwszą granicę dzielącą ich sprzeczne charaktery. Ogrom egoistycznej ciekawości kazał jej drążyć; powoli, ale nieustannie, wwiercać się jak chirurgiczne narzędzie, które wywołuje dyskomfort i nierzadko ból. To samo, które wykorzystuje się, by dotrzeć do zaropiałej tkanki, z której trzeba usunąć całą ciecz i zmniejszyć stan zapalny.
- Nie ma czegoś takiego jak "mrok". Ciemność nie ma racji bytu. Nie jest czymś. Jest brakiem czegoś. Nie istnieje odrębnie, bo... - wzruszyła lekko barkami - Bo nie możesz sprawić, że coś jest bardziej niewidoczne, jeżeli już jest niewidoczne. Nie ma szans, by jakaś rzecz albo umysł, albo wspomnienia stały się bardzo-czarne, czarniej czarne. Bo chyba tak najprościej określić, gdy wokół zaczyna robić się ciemno? Nagle staje się czarno. Wiesz, do czego zmierzam? - Retorycznie; nie pytała inaczej. Zwilżyła tylko dolną wargę językiem; usta zaschły jej od mówienia. Zbyt rzadko wychodziła do ludzi. - Jeżeli zapalisz świeczkę - zerknęła w stronę płomyka, który usilnie starał się oświetlić kącik; prawie bezskutecznie - to masz odrobinę światła. Jeżeli zapalono by wszystkie lampy w sali, tego światła byłoby dużo. Byłoby jaśniej. A gdy wzejdzie słońce, stanie się tu wręcz oślepiająco. Ale gdy wszystkie te opcje usuniemy, nie będzie żadnego światła. I to, co zostanie, nazywamy ciemnością. Potrafiłbyś wtedy sprawić, że ta ciemność stanie się jeszcze ciemniejsza, Nakajima?
Uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- Nie ma szans, by mrok sam w sobie przysłonił światło, jeżeli to światło jest. Mrok zawsze ulega, bo mrok nie istnieje sam w sobie. Jest tylko efektem braku jasności i... - Urwała nagle; w piersi brakowało jej oddechu, pragnęła się wbić mocniej w oparcie, skulić i zganić za monolog, ale zamiast tego siedziała wyprostowana, z przymrużonymi powiekami, skoncentrowana na drgającym ogniu, którego byle gwałtowniejszy ruch mógł oznaczać koniec.
Nie znała Nakajimy na tyle, by móc cokolwiek wnioskować; nie chciała go wciskać w ciasne ramy własnych uprzedzeń. Sczytując z notatki schludne pismo bruneta i tak został nadszarpnięty obraz, jaki początkowo wykreował się w umyśle dziewczyny.
Nie jestem najlepszym towarzystwem, jeżeli chodzi o społeczne interakcje...
Pamiętała znaki, jakich użył; jak wiele musiało go to kosztować, ile samozaparcia z siebie wykrzesał, by obrócić notatnik i pozwolić komuś na dostrzeżenie zdań będących krzyżówką niepewności i autosabotażu. Nie czuła się źle nawet z faktem, że zaprosił ją w ramach rekompensaty.
Uniosła niespiesznie szklankę, opierając o jej brzeg smagniętą szminką wargę. Zimno rozlało się po krtani, schłodziło wnętrze na wysokości splotu słonecznego, dotarło niżej, korzeniami rozwarstwiając się na serce.
Klęła na siebie, bo chciała mu powiedzieć, że jego zachowanie jest tak cholernie oczywiste. Że wysyła sygnały, od których rośnie w niej bezsilny chichot, że wzięła sobie na ambit, by go zapewnić, że ma przestać być spięty, bo nie ma powodów, by czuć się stopowany w jej towarzystwie. Że przecież nie oceni go tylko dlatego, że powie coś nieodpowiedniego albo uczyni coś mniej taktownego niż nakazuje netykieta.
Ale nie potrafiła wcielić się w rolę płomienia, bo Haru całą swoją postawą niszczył fundament jej wywodu.
Jeżeli nie ma czegoś takiego jak samoistniejący mrok to co otaczało jej towarzysza?
- Dlatego pytałam o twoją historię - przypomniała, wreszcie, ponownie, zwracając ku niemu szare spojrzenie. - Ludzie lubią tragedie - adrenalinę - i smutek, bo to wszystko przygasza jasności. Przestajemy być oślepieni ciepłym światłem, dostrzegamy dzięki temu więcej i to "więcej" zaczyna nam się podobać, nawet jeżeli sprawia cierpienie. Najgorszy ból jest lepszy od najradośniejszej nudy, bo nuda to stagnacja, a nie ruszają się tylko trupy. Wbrew wszystkiemu chcemy żyć. To widać w takich momentach. - W półmroku jej oczy zdawały się emanować własnym światłem; wewnętrznym, jakby starczył odległy poblask, a już wychwytywała go i odbijała od siebie. - Pewnie obie wersje są złe. Patrząc w słońce ślepniemy. Patrząc w ciemność, widzimy zbyt dużo. Dlatego jestem ciekawa. Jeżeli nie jesteś w stanie podać, która opowieść jest najważniejsza, podaj tę, która przyjdzie ci akurat do głowy i... - Zamrugała nagle, wbijając mocniej palce w szklankę. - Cholera. Nie wziąłeś dla siebie alkoholu. Cały wieczór skupiamy się tylko na mnie jakby Kopernik nie istniał i Ziemia kręciła się wokół mnie, a nie Słońca. Przyniosę ci coś. - Zaoferowała, szykując się, by wstać.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yuri Chie and Nakajima Haru szaleją za tym postem.
— Heh — Ciche parsknięcie, potwierdzenie przyjętych słów. Doskonale to rozumie, chęć pogoni, ale w tym przecież się różnią. On za nikim nigdy tak długo, tak wytrwale. A może by chciał? Może byłoby to lepsze, niż skakanie od jednej zachcianki w drugą i każdą z nich potem przeżywanie w wlekących się depresyjnych epizodach. — Jak za długo polujesz, to i sam się męczysz.
Wzrusza ramionami i wzrokiem wodzi po sali, bo mu adrenalina związana z zadaniem opadła i prosi się o ponowne wzburzenie. Ciągle w nim pozostałość po scenie sprzed chwili, gdzie to szkło pęknięte, groźba w szepcie z jednej osoby ku drugiej rzucona. Popijana z zimnego szkła woda pada na ciepło wewnętrza i chłodzi może zbyt gniewne zapały. Zaczyna mu się nudzić a jest tu niespełna godzinę? Sam nie wie, więc zerka na ekran telefonu, by stwierdzić, że wydarzenie zbliża się ku końcowi. Marszczy brwi w nagłym niezadowoleniu, bo spodziewał się większych atrakcji, ale być może lepiej wracać ku życiu łagodniej, spokojniej, w barwach dobrze skończonego wieczoru.
Milczy przy rzuconym przez mężczyźnie pytaniu, jakby sam nie wiedział, co powinien, a czego nie mu przekazywać. Nie wie, na jakich zasadach relacja pomiędzy nim a Sergiem została rozpisana, więc tylko mruży oczy i uśmiecha się podstępnie, głowę sięgając ku twarzy rozmówcy.
— Z balkonu całkiem dobrze widać ogrody — odpowiada tylko przy kolejnym łyku wody, która chlupie pomiędzy rozpuszczającymi się kostkami lodu. — Pomacham ci z dołu.
I odwracając się ku wyjściu z głównej sali odchodzi przy barkach nieswojo opadniętych i wzroku widocznie skażonym nudą. Odstawiając na tacę szklankę z pozostałością napoju ciągnie dwoje rąk ponad głowę, jak kot wyciąga się i ciche westchnięcie, towarzyszące przyjemnemu bólowi mięśni, wyrywa się z ust.
Dotyk jak i sam pocałunek zrobiły całkiem wiele, odrzucając żal i zmartwienie na dalszy plan. Dobrze, że musiał zrobić tak niewiele, by wszystko w ułamku sekundy wróciło na swój tor. On również mógł w końcu na niego spojrzeć, podziwiając piękno jego stroju. Mężczyzna od zawsze był łasy na to, co było ładne i urokliwe, więc nic dziwnego, że na Hayami spoglądał z niemałym apetytem — jak zawsze spragniony kusego ciała.
Mimo wszystko odzwyczaił się od takich gestów jak drobne pocałunki czy zwykłe złapanie za dłonie. Czując jak druga ręka oplata się wokół jego, z początku spojrzał się na nią z lekką sztywnością, by po dłuższej chwili zastanowienia rozluźnić się, wmawiając sobie, że to jest jak najbardziej w porządku. Mógł robić takie rzeczy i publiczne, chociaż wolał, aby nikt z Shingetsu nie zauważył go ze swoim towarzyszem, a niektóre twarze widział na sali.
Spojrzał się na harmider, który powoli zaczynał się uspokajać. Mimowolnie Yoshida zacisnął dłoń, sprawiając, że na moment jego uścisk stał się dużo silniejszy. Ponownie spiął swoje mięśnie, choć już nie z powodu niespodziewanego dotyku. Przez chwilę wpatrywał się w różnorakie postacie, utkwiwszy swoje spojrzenie na mężczyźnie, który rzucił się na kobietę. Z drobnego zamyślenia wybiło go pytanie od długowłosego. Westchnął trochę ciężko, czując jak ciężar z jego serca nie chce opaść. Złość. Po prostu złość kumulowała się w jego klatce piersiowej, którą próbował tłumić.
— Wiem kim jest kobieta. Muszę... — urwał, odwracając od tego zdarzenia spojrzenie, którym powędrował na twarz partnera — Na chwilę tylko, to dla mnie ważne. Pójdę tylko po alkohol i wrócę, okej? A potem pójdziemy gdzie tylko zechcesz — powiedział, wyplątując dłoń z uścisku, czując jak ten mocniej do niego przywiera. Nie czekał też na pozwolenie, rzadko kiedy oczekiwał zgodny. Rzucił mu wzrok pełen przeprosin, a nasuwając maskę na twarz, szybkim krokiem pomknął w kierunku przedstawienia, które miało miejsce.
Starał się zachować względny spokój, by na bliską obecność Miyazaki nie reagować. Dostrzegając mężczyznę osamotnionego, z daleka już od grupy nieznajomych mógł przyjrzeć mu się dokładniej. Na pierwszy rzut oka dostrzegł to, że z pewnością miał niemałe problemy... ze ślepotą? Cokolwiek to było, podszedł do niego ostrożnie i spokojnie, zwalniając już nieco swojego kroku.
— Myślę, że możemy sobie razem pomóc — zaczął powoli kiedy znalazł się dostatecznie blisko nieznajomego. Chociaż przeczuwał, że z żywą osobą niewiele miał wspólnego — Jeżeli mnie znajdziesz, pomogę Ci w problemie, który Cię gnębi — kontynuował, dając mu złudne poczucie bezpieczeństwa, wyciągając w jego stronę dłonie, którymi oplótł rękę mężczyzny pozostawiając w niej swoją laskę. Gest niezwykle szczodry czy współczujący? (@Munehira Aoi)
Po tych słowach jego zapach przestał być taki silny. Również zniknął chłodny dotyk od skórzanych rękawiczek, a jego obecność zanikła. Dało się odczuć, że mężczyzna oddalał się od nieznajomego, oglądając się za nim ostatni raz tego wieczoru. Nie czekał na jego słowa. Liczył, że był na tyle bystry, że zrozumie jego subtelne zaproszenie — będzie na niego czekał, a jeżeli nie uda mu się go doczekać, zacznie szukać chłopaka na własną rękę. Miał potrzebę spotkania go ponownie w swoim życiu, a chęć dowiedzenia się czegoś więcej na temat jego osoby była niewyobrażalnie silna.
To jednak musiało poczekać i odejść na dalszy plan, ponieważ obiecał sobie, że ten jeden raz nie będzie zajmować się wyłącznie pracą. Dlatego znikając z pola zasięgu Aoi, udało się w stronę obiecanego baru, by ponownie móc prosić o alkohol. Zamówił to samo co wcześniej, przy okazji częstując się dwoma cukierkami, które były pośród tony innych przysmaków. Pozbawiony swej laski już chwila moment znalazł się przy Hayami, które na te kilka dłuższych minut pozostawił go samego sobie.
— Mówiłem Ci już jak przystojnie dziś wyglądasz? — odezwał się niskim głosem, kolejny raz tego wieczoru zachodząc go od tyłu. Tym razem zaś miał zasłoniętą twarz, choć kiedy tylko Hime wziął od niego swój alkohol, ponownie zsunął z siebie maskę na głowę.
— To na co masz ochotę? Wolisz gdzieś pójść czy chciałbyś ze mną zatańczyć? — spytał się, unosząc brew w pytającym geście. Również miał tę przyjemność upić łyk alkoholu. Ostatnim razem nie było mu to dane.
@Hime Hayami
Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.
— Mhmm... — odpowiada nieobecnie, czując, jak wszystko wokoło traciło na swej ostrości, na znaczeniu. Otchłań, mrok, czerń myśli nie ustępowała, linią napięcia znacząc żuchwę i przygryzioną niemal do krwi dolną wargę, skrytą pod maską doktora plagi. Świadomość osuwała się, gotowa oddać prym swoistemu autopilotowi, mechanicznym słowom, sztywnym gestom. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo, śpiewało serce, uderzając o pręty klatki piersiowej, zagłuszając dalsze słowa partnerki. Zamierając, dopiero kiedy szczupłe palce wplotły się w dłoń młodzieńca, a ciepło zeń bijące topiło lód, jaki to zmroził krew w błękitnych liniach żył. Ściśnięcie jakże krótkie wystarczyło, by szkarłat oka zalśnił na nowo a Nakajima raz jeszcze stał się obecny, ponownie był częścią czegoś więcej, nawet jeśli było to li jedynie przyjęcie halloweenowe. Podążył za nią jak szczenię zagubione, przysiadając na oparciu kanapy, nie mogąc się przemóc, by usiąść obok niej, zapaść się w podobną miękkość, znaleźć się na linii zbyt bystrych ślepi. Wzrokiem ślizgał się po każdym jej geście, rejestrując najmniejszy ruch, strumyk błękitnych kropli przemykających po drażniąco odkrytej, jasnej skórze. Mimowolnie zaciska rękę w pięść, tę samą, za którą chwyciła, a która to łaskotała jakoś śmiesznie, jak wtedy, kiedy wiesz, że powinna coś trzymać, lecz owa rzecz nie była w jej zasięgu. Słucha, równie uważnie jak patrzy, nie przerywając, składając kawałek po kawałku puzzle jej wypowiedzi, dopóki nie ułożą się one w jedną całość. Nie ma szans, mówiła, a jednak wszystko czerniało, ciążyło coraz bardziej, aż w końcu pewnego dnia uniesie strudzone powieki i zrozumie, że już nie jest w stanie oddychać, że nie może nabrać tchu. Co wtedy? Potrafiłbyś wtedy sprawić, że ta ciemność stanie się jeszcze ciemniejsza, Nakajima?
Kącik ust drga, kiedy panienka kręci w swym przekonaniu tą swoją mądrą główką i chłopak podle wykorzystuje urywek myśli, tę przerwę jaka nastąpiła, pochylając się w stronę Maury, zakleszczając czerwienią oka szarość jej własnych z jedną ręką znajdującą się na oparciu kanapy tuż za ebonitem czupryny, drugą sięgającą niżej.
— Tak — szepce, by tylko Shiimaura była w stanie go usłyszeć — Potrafiłbym — dodaje, knykciami ścierając wilgoć kropel alkoholu z dziewczęcego uda, nim odsunie się na bardziej przyzwoitą odległość, odda jej skradzioną przestrzeń osobistą.
— Zakładasz, że mrok nie może istnieć bez światła, zapominając jednocześnie o zależności, która kieruje światem. Skąd możesz wiedzieć, czym jest światło, jeśli nie ma jego przeciwieństwa? Jak możesz docenić szczęście, jeżeli nie zasmakowałaś goryczy? To, co nazywasz podobaniem się, jest w rzeczywistości żalem, skruchą, że nie doceniało się wcześniej czegoś, co zdawało się być oczywistością. A stagnacja, to co określasz nudą, kiedy ją tracisz, zaczynasz pojmować, że w rzeczywistości było to po prostu zaprzeczeniem chaosu. Spokojem, bezpieczeństwem — odchyla głowę, podziwiając sufit, nie rozumiejąc do końca, dlaczego w tym momencie nie zagryzie zębów, nie zwiąże języka w supeł — Moja historia się skończyła — odpowiada więc obco, bardziej beznamiętnie niż mógłby się spodziewać — W momencie, kiedy zapadła się pode mną ziemia, pękły żebra, zatrzymało się serce* — dalej nie ma już nic, ale o tym nie wypadało już wspominać, niszczyć atmosferę bardziej niż zrobił to teraz. Powstrzymuje ją zaraz, łagodnie, z ręką na ramieniu delikatnie naciskającą, by została na swoim miejscu — Nie mogę pić — wyjaśnia, nie wyjaśniając nic wcale, choć palec wskazujący kieruje na swoją twarz, a raczej na tę część najbardziej zakrytą. Na to swoje żałosne mętne oko, na równie żałosny policzek znaczony bliznami, na dowód końcowych napisów w filmie jego życia.
psikus: dzielenie się wspomnieniem.
@Raikatsuji Shiimaura
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Munehira Aoi and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
Jak mógł się aż tak bardzo pomylić, ufając jej przez te wszystkie lata. Jak mógł być aż tak głupi, żeby na niej polegać.
Idiota. Skończony idiota. Żałosny kretyn.
Powieki opadły, zasłaniając w odruchu zdezorientowanego ciała podrażnione oczy. Nagle ciemność, która tuliła go w ramionach od dzieciństwa, stała się jeszcze gęstsza, zagłębiając się w umysł, wyciszając na ułamek sekundy kakofonię pomruków i ujadania, plątaninę pojedynczych słów, pełznących jak oślizgłe macki po sklepieniu czaszki. Lekkość. Cisza. Krystalicznie czysty, ostry dźwięk rozbijającego się szkła na marmurowej posadzce zakończył akt, który odgrywali. Przejście do kolejnej sceny, okraszonej paskudnym uśmiechem i spiętym ciałem, które było w stanie jedynie zadrgać w bezgłośnym śmiechu. Zawibrować, broniąc się jeszcze przed obnażeniem z tej najpaskudniejszej strony.
Dźwięczny głosik Yuri, który przebijał się między przejętymi westchnieniami, pogłosem dezaprobaty i ogólnym poczuciem niechęci, które Munehira odczuwał na sobie w sposób wręcz fizyczny — zaciśnięte jak karcące zębiska psiej matki na szczenięcym karku — niósł ze sobą wsparcie, którego teraz potrzebował. Łagodność ubrana w dziewczęcy zachwyt unosiła się niczym drobny pyłek, osiadając słodyczą na wargach. Chciał się nią karmić. Już zawsze. Ta, która go rozumiała, ta, która dotykała poszarpanego ciała, nie czując odrazy ani lęku. Ta, która w swojej nieskończonej miłości do świata i ludzi, ich fizyczności i zarazem niematerialności, z którą sami się mierzyli, chciała pozostać przy jego boku, nieprzymuszona, nadal wolna jak biała gołębica. Była. Na wyciągnięcie dłoni, na długość dźwięku układającego się w miękkie „potrzebuję Cię”, kiedy opadał z sił. Yuri. Jego kotwica. Różany pąk, delikatna, ale nigdy bezbronna. Piastunka zgorszenia i paranoi, które dopiero przy niej nabrały sensu; to w jej dłoniach, pod jej dotykiem odnalazł się na nowo. Była tym, czym Miyazaki nigdy nie mogła się stać. Nie miała do tego prawa, nie miała dostępu do prawdy, która dla tej dwójki była rozkosznym przykazaniem „na dobre i złe”. Szalone rodzeństwo, które zrodziło się nie z żywej matki, a zimna bezlitosnej kostuchy. Tak miało być, tak utkało ich ścieżki przeznaczenie. Yuri, cukier ołowiany słodzący cierpkie wino. Toksyna. Rozkoszna trucizna. Czy istniało piękniejsze połączenie? Ten, który truł z tą, która jest najczystszą i najpiękniejszą trucizną, jaka kiedykolwiek tańczyła na tym świecie. Jego muza, nadzieja, opiekunka demonów, a zarazem bezlitosny kat zamknięty w filigranowej, wręcz złudnie porcelanowej powłoce.
Potrzebuję Cię... Już za chwilę. Już za krótki moment.
- Na początku faktycznie czułem... smutek. Tak, smutek - słowa zadrgały w wypełnionym napięciem powietrzu; mężczyzna szukał odpowiedniego wyrażenia, ale te pierzchły, rozpływały się, uciekały przed nim, jakby nigdy nie należały do niego. Nie potrafił już stwierdzić, co czuł, kiedy Miyazaki zniknęła. Nie teraz. Rozpacz została pożarta przez szaleństwo, mieląc jego masę w zaślinionych psich pyskach, które ciągle kłapały, żując uczucia i wpychając je do pustych od lat żołądków. Mężczyzna dusił się przez tak długi czas, gęsta breja ludzkiego odczuwania zapychała usta i nos, twardniejąc i wżerając się w miękkie tkanki ciała, zmieniając w kościany pancerz. Teraz nie miało już nic znaczenia — teraz, chociaż myśli ponownie szarżowały, napierając jedna na drugą w brutalnych przepychankach, wszystko zdawało się prostsze i jaśniejsze. Był tym, kim chciał być, był tym, kim miał być, oddając się przeznaczeniu, ofiarowując swój umysł czemuś piękniejszemu niż to, co próbowała dać mu Tsukiko. Nie współczuł jej. Nie potrafił. Nie chciał. Nie ufał jej ani nie wierzył w żadne ze słów, jakie raczyła z siebie wypuścić — skończyła jak on. Nawet gorzej i właśnie to przeświadczenie, że ukochana Tsukiko stoczyła się na dno, przyniosła mu radość.
" Ostatni rok spędziłam błąkając się poza Fukkatsu, zastanawiając się, gdzie znajduje się rozkładające się ciało mojego medium i jak do cholery go pochować będąc bez senkenshy."
Uśmiech. Radosny, subtelny i pełen jadowitej satysfakcji. Spijał każdą żałosną nutę jej historii, zapamiętując kształtne słowa. Po części kłamliwe, po części rzeczywiste, na tyle, jak bardzo chciał, aby były prawdą.
Obie dłonie w płynnym ruchu zaczesały zmoczone od ponczu włosy, odgarniając polepione końcówki do tyłu. Aoi uniósł swój podbródek i ponownie otwierając błędne spojrzenie, skierował je w sklepienie sali balowej, rozkoszując się ściekającą po szyi cieczą, która niknęła za rozluźnionym kołnierzem koszuli.
- I pomyśleć, że pewnego dnia Twój szczeniak mógłby być w podobnej sytuacji, z tym że Ty już nie zgnijesz kolejny raz. Nie pozwolę na to - czubek języka zaparł się na ścianie górnych zębów, zanim zacięta w powadze twarz, zwróciła się w kierunku Tsukiko. - To byłoby marnotrawstwo, a wiesz, że tego bardzo nie lubię.
Miyazaki doskonale wiedziała o jego upodobaniach; czy nie właśnie z tym miała mu pomóc? Z zapomnieniem o tym, jak bardzo głód potrafił mamić i wyniszczać. Nie. Jeżeli miała zginąć, jeżeli miała znowu umierać, poczeka. Zaczeka na kolejne ciało. Zaczeka na coś, na czym będzie mógł zakleszczyć szczęki.
- Ale spokojnie... Nie ważne co się będzie działo, Twoje psiątko będzie Cię broniło, prawda, Miyazaki? Będzie zawsze przy Tobie. Czujny. Oddany. Głupi. Śpi przy Twoim łóżku? Ahh... - długie westchnienie przerodziło się w gardłowy śmiech, niski, przyciszony, obijający się w klatce piersiowej jak rozszalały rój os - ... nie możesz spać. Na całe szczęście Twój przyjaciel może wypełniać te bezsenne, tułacze noce.
Cały czas tu był. Cały czas trwał przy nich, podtrzymując napięcie, zapachem ścielącym się na materiale jego ubrań. Za dużo. Za dużo wszystkiego... Wargi przemieniły się w wąską linię, kiedy Aoi na powrót spróbował skupić się na otoczeniu.
- Uwierz, że mało mnie interesuje Twoja relacja z tym kimś... Pod tym względem jesteśmy na równi, Shura - chłodny głos, zdawał się przechodzić lodowatą falą przez twarz Aoi, studząc go, rozkładając równomiernie na ramiona obciążenie dzisiejszej nocy. Prawa dłoń wsunęła się w kieszeń futrzanego płaszcza, wyciągając z niej materiałową chustkę, którą leniwie przetarł twarz, kolejno zjeżdżając nią przez krtań, ściągając z rozgrzanej skóry zawiesinę alkoholu i ciemniejącej już krwi. - Wykorzystam, możesz mi wierzyć na słowo - przyciszywszy głos, Aoi delikatnie pochylił się w przód, zaciskając w dłoni przesiąknięty czerwieniami materiał - My też musimy porozmawiać, ale to kiedy indziej. Czuję ją, Shura. Bardzo wyraźnie.
Nie wycofał się, a jedynie pogłębił bardziej ukłon, nie ukrywając jaszczurzego uśmiechu, który ponownie wykwitł na pełnych wargach, niczym pierwszy kwiat, który pokonał lodowatą zmarzlinę, przebijając się przez resztkę brudnego śniegu. Potrzebował oddechu, swojego, pełnego, niezmąconego zapachami. Prostując się, mężczyzna docisnął chustkę do nosa, wycofując się o krótki, łagodny krok w tył; niesiony szumem sali, rozstępującymi się ciałami, nie miał problemu, aby przejść bliżej jednego z filarów. Musiał zostawić ich za sobą, cały harmider i zgiełk, jaki wywołał, aby nie poniosło go całkowicie. Energia, jaką spożytkował na ten gniewny zryw, nie mogła zostać zmarnowana, jeżeli nie czekał go później posiłek, jakakolwiek forma nasycenia. Nawet jeżeli te, miałoby być jedynie duchowe. Pauza.
Odnajdując wolną dłonią twardy owal, zaparł się o chłód bijący od konstrukcji plecami, przylegając do niego ciasno. Wtopić się. Zniknąć na moment. Nie było mu to dane. Najwidoczniej dzisiejsza noc miała być bardziej rozerwana i poszatkowana przeżyciami, niż się tego spodziewał. Niż tego chciał. A może właśnie... a może właśnie to było tym, czego pragnął? Tym na co czekał przez ostatnie cztery pieprzone lata.
Najpierw nastąpiło ściągnięcie brwi, nie tyle w skupieniu ile chwilowej dekoncentracji. Aura, która się do niego zbliżyła, miała w sobie coś, do czego lgnęła poszarpana dusza. Wnętrze Munehiry zadrgało na znajomy zapach papierosów, który przecinał woń całkowicie obcą. Nowa, ale w dziwny sposób znajoma. Nie było w niej desperacji, coś, czego jeszcze nie rozumiał i czego nie potrafił oddzielić ani zidentyfikować, ale... rozpoznawał każdym zmysłem. Kącik ust uniósł się na moment, kiedy tył głowy spotkał się z filarem za plecami yurei. Nasłuchiwał, nie zwracając twarzy w kierunku męskiego głosu. Niech mówi, powoli, niech pozwoli się cieszyć tym momentem. Zwiastun dobrej nowiny. Długie palce zakleszczyły się na przedmiocie, przyjmując go bez zbędnych pytań. Były zbędne. Rozumiał. Bardzo szybko zrozumiał.
- Znajdę. Z przyjemnością - półszept wylewający się spomiędzy warg, rozbijał się z nieprzyjemną iskrą, jakby zapowiedzią, że ów nieznajomy, prosił o coś, czego może nie być w stanie udźwignąć; o akceptacji nie wspominając. Mleczne, ślepe spojrzenie przesunęło się za ruchem mężczyzny, dopiero kiedy ten począł się wycofywać, pozostawiając po sobie niedosyt, który Aoi miał zamiar pielęgnować przez kolejne kilka dni. Wygłodzić się. Doprowadzić do stanu, w którym ponowne spotkanie, zapoczątkuje piękny koniec ziejącej pustki. Palce zakleszczyły się na lasce, zapierając ją na ziemi. Tylko kilka dni. Potrzebował tylko kilku dni.
@Warui Shin'ya @Miyazaki Żałość Tsukiko @Yuri Chie @Seiwa-Genji Enma @Minoru Yoshida
Miyazaki Żałość Tsukiko, Minoru Yoshida and Yuri Chie szaleją za tym postem.