31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.
W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.
Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości. Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.
Nikt, kto jest litościwy, nie patrzy tak ostro na rozmówcę; ktoś taki nie zaciska warg aż do ich pobielenia, nie ściąga brwi, nie marszczy czoła. Ktoś, kto pragnąłby ulec traumie Nakajimy, poczułby przemożny smutek; a ona czuła coś więcej. Czuła żal, zaskoczenie, czuła nagłą złość, która objawiła się na jej obliczu w postaci pokraśniałych policzków i nosa; gorąco rozlało się po jej karku i uszach. Naraz miała ochotę dokończyć dzieła; unieść jednak ramię, wymierzyć cios, bo pozwolił sobie na coś, do czego nie miał prawa... ale jednocześnie dobijała się do niej świadomość, że złość, jaką odczuwała, była złością skierowaną do wewnątrz. W jednej chwili znienawidziła siedzącego obok chłopaka, bo głupim, prymitywnie męskim gestem nadłamał jej dotychczasową obojętność. Starczyło, by się pochylił, wsunął rękę na udo, którego mięśnie spięły się, jak spina się grzbiet nieprzyzwyczajonego do dotyku bezpańskiego psa. Tylko tyle, by wytrącić ją z równowagi, zmusić do milczenia, od którego czuła podchodzącą do gardła żółć. Cierpki, nieprzyjazny posmak obelg, jakie dla niego szykowała, hamowane... bo co? Bo się przed nią otworzył?
Bo poza tym, że szarpnął za jej nerwy, szarpnął też za strunę, której brzmienie wciąż wywoływało ścisk w piersi? Bo równie silnie chciała zostawić ślad na jego szczęce, by poczuł to samo krępujące gorąco, które sama teraz odczuwała, jak silnie żądała, by jednak się nie odsuwał, nie kończył tego w ten sposób, nie sprawiał, że sytuacja wiązała się z wykorzystaniem jej naiwności, by nie była tylko punktem dla jego ego albo jakimś przyzwoleniem?
Nie mogę pić.
Te słowa dotarły do niej z opóźnieniem, jak w źle zmontowanym filmie, w którym dialogi nie pokrywają się z obrazem. Uprzytomniła sobie wtedy, że wstrzymała oddech; że w jej organizmie zamiast krwi pojawił się beton, że cała siedziała podminowana i nieruchoma, kompletnie wyłączona.
Poruszyła się powoli, niemal ostrożnie, odrywając spojrzenie od Haru, przetaczając nim po parkiecie wciąż pełnym roześmianych ludzi. Znów obróciła trzymany w rękach drink; ale szybko zrezygnowała z tego, ledwie pół obrotu, bo przecież przez ten napój postanowił...
Bolały ją zęby od zbyt mocnego zaciskania ich, zaczęła rwać noga, którą pod ciepłym materiałem kolanówki znaczyły szpecące blizny przypominające makabryczne korzenie; ta sama, która została dotknięta w akcie, wciąż niemożliwym do skatalogowania. Potrzebowała całej wieczności, by znów się odezwać.
- Świat nie polega na przeciwieństwach, Nakajima. Sądzisz, że podwaliny rzeczywistości, w której żyjemy, są zbudowane właśnie na tym? Na dobru i złu, jasności i ciemności? Natura kpi z takich rzeczy. - Gdyby to było takie proste, jak twierdził, nie wahałaby się. Zamiast zapadać się w miękkości otaczających ją poduszek i koców, przedzierałaby się przez tłum, gotowa wyjść stąd i zostawić go bez cienia przykrości. A jednak trwała tutaj, dusząc się, choć wokół było wystarczająco dużo tlenu; siedziała z niesłabnącym ciepłem rozlewającym się po wnętrzu organizmu, czymś przypominającym lawę, parzącym opuszki jej palców, napływającym do ust, które natrętnie przegryzała, szukając odpowiednich słów. - Na przykład wielu twierdzi, że śmierć jest ostateczna. Że to kontrast do życia, ale to też nieprawda. Kiedy zwierzę umiera, zostaje pożarte. Staje się naturalnym budulcem dla następnej jednostki, która też kiedyś umrze, by pociągnąć cykl. To nie jest więc koniec. To tylko etap przejściowy, ale ludzie nadali temu dramatyczne brzmienie. Sprawili, że skrajności wydają się przerażające; niepotrzebnie. Może nie są najlepszą opcją, bo poza mrokiem i jasnością istnieją jeszcze setki albo tysiące tysięcy wariantów natężenia światła pomiędzy, ale nawet te marginalne zjawiska są po prostu jakąś cechą naszego świata. Są tylko opcją. Opcje się zmieniają. Jeśli chcemy. I jeśli mamy siłę nadać im innego charakteru. Dalej przy tym uważam, że nie ma czegoś takiego jak "ciemność", jako odrębna wartość. Jest brak światła, którego efektem okazuje się mrok. Starczy iskra.
Potrafiłbyś wtedy sprawić, że ta ciemność stanie się jeszcze ciemniejsza, Nakajima?
Jej wersja musiała być prawdziwa.
- Gdy ta iskra jest - ciągnęła niestrudzenie - i dopóki jest, mrok wokół nie wystarcza, by ją pochłonąć. Bo nie ma żadnej mocy sprawczej. Właściwie, to miałam ochotę dać ci w twarz. - Ostatnie zdanie padło zbyt szybko, jakby jej podświadomość znalazła moment i wepchnęła się, wtrącając trzy grosze, nim racjonalnej części udało się zapanować nad za długim językiem. - Nadal mam - dodała; w roztargnieniu, nerwowo, nabierając sił, by jednak na niego spojrzeć, bo takie rzeczy chyba rzeczywiście mówi się prosto w oczy. - Ale mniej. Bo domyślam się, że to, do czego się przyznałeś, sprawiło ci większy ból niż ja byłabym w stanie.
Poczuła jak kąciki ust lekko jej się wykrzywiają; jak jeden z nich unosi się w pierwszej kalce uśmiechu; nieco cierpkiego.
- Sama nawet nie wiem, dlaczego się wściekłam. - Przełknęła ślinę, by stłumić łaskotanie w gardle, ale szybko uległa. Wyrwało jej się ciche parsknięcie, po którym pokręciła głową i przechyliła się do przodu; na tyle jedynie by móc obrócić ku niemu twarz, spojrzeć z dołu prosto w kierunku jego zaciśniętej żuchwy wystającej spod linii maski. - Nie chciałam, byś się odsuwał, ale nie chciałam też wyjść na
Samo jej spojrzenie podkreślało z jaką zapalczywością chłonęła opowieść. Ledwie trzy ochłapy rzucone jej pod nos, które wystarczyły, by podsycić zainteresowanie.
- Jeżeli więc twoja historia się skończyła, co tutaj robisz? - Wbrew pytaniu prosto było pojąć, że nie chodzi jej o miejsce; chodzi o świat, życie, o otoczenie.
Jeżeli wszedłeś tak głęboko w mrok, Nakajima, że nie dociera tam żadne światło, to co jest powodem, dla którego tam zostałeś?
Czego
srebrne tęczówki lśniły spod przymrużonych powiek
(kogo) tam szukasz?
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Nakajima Haru ubóstwia ten post.
Yoshida pewnymi gestami też nie pomagał. Naprawdę, szczerze, próbował nie zwracać na nie uwagi, ale trudno było nie dostrzec chłodu, który od czasu do czasu serwował mu w odpowiedzi na jakąkolwiek formę czułości. Możliwe, że od siebie odwykli, to prawda. Ale bolało, gdzieś w głębi, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że ten też próbuje. Że po chwili spojrzenie mięknie i już jest w porządku. Tylko ten pierwszy odruch, najbardziej właśnie szczery, odbijał na świadomości mężczyzny wyraźny, czerwony stempel z napisem "uwaga".
Nie miał nawet siły zaprotestować, gdy ten ponownie go zostawił, nie tłumacząc zasadniczo niczego. Znam ją, jego, tylko moment, chwila. I tyle było z partnera na balu, na kolejne kilka długich, męczących minut, Hayami znów był sam, wśród obcego tłumu. Czuł się jak zgubione w sklepie dziecko, panicznie wyglądające rodzica, bo i z każdą taką sytuacja wracały do niego wszystkie myśli, kłębiące się w sercu przez ostatnie sześć lat, na przemian z pozornie uspokajającym "Wróci. Przecież wrócił, zawsze wraca". Nie wyjrzał nawet, by sprawdzić kto tak ważny odciągnął jego uwagę. Nie chciał wiedzieć, zawsze preferował swoją słodką nieświadomość, zwłaszcza, gdy było to związane z czymkolwiek zajmował się Minoru. Z tą pracą, jaka by ona teraz nie była. Nie dopytywał o kurwy rzucane przez telefon, o to kim jest ta kobieta, dlaczego wypełniała go aż tyloma emocjami. Nie chciał wiedzieć. Jeszcze.
Głos mężczyzny, kolejny już raz, wyciągnął go jak za kark z głębin własnych zmartwień, które, czego teoretycznie był świadom, nie powinny istnieć. A te, jak na złość, dwoiły się i troiły, oblepiając go jak natrętne zwierzątka, szepcząc do ucha najgorsze scenariusze. Obejrzał się na niego, unosząc brwi, z ust uciekło tylko ciche westchnięcie.
Przełknął ślinę, dopiero po tym się uśmiechając, jakby z nią wszystko spłynęło, a na języku nie pozostał żaden niesmak. Dobił to przekonanie tylko kolejnym łykiem alkoholu.
— Nie mówiłeś. Już się miałem obrazić, że tak długo czekam na komplement — sięgnął dłonią, by ostrożnie poprawić zagubiony na czole kosmyk włosów. Na krótki moment spojrzał gdzieś w górę, niby to zastanawiając się nad postawionym pytaniem. Odpowiedź była jednak oczywista, dlatego równie prędko znów splótł palce ich wolnych dłoni i poszerzył uśmiech — A zatańczysz ze mną, Yoshida? Tęskniłem za tym — przysunął się, dłonie przesuwając na tors — Chociaż kiedyś raczej nie tańczyliśmy... towarzysko. To miła odmiana, hm?
To też mówiąc, dopił prędko co miał w szklance, i gdy druga również opustoszała, pociągnął go w stronę bardziej otwartej przestrzeni, gdzie muzyka była bardziej słyszalna, a miejsca było na tyle, że nie musieli czuć się skrępowani. By móc jedną z dłoni ułożyć na ramieniu, drugą złapać za jego własną, dać przyciągnąć się w talii, gdy porwał ich rytm. Pozwolił mu prowadzić, oczywiście, niezależnie od tego jak pokraczne, albo i nie, były te urocze podrygi.
@Minoru Yoshida
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
— Nie, nie polega — zgadza się, spokojnie, cicho, niczym strudzony wędrowiec, który nie może odnaleźć chwili na oddech, smagany wiatrem, kąsany przez gorejące promienie słońca, tak daleko od słodkiej ulgi cienia — Zależność. To na nią składa się świat, nie może być jednego bez drugiego, bowiem jakie ma znaczenie ta pierwsza rzecz, jeśli nie można jej porównać? Przypasować do czegoś? Włożyć w ramy obrazu, wcisnąć w pasujący cykl — prostuje, zgina, prostuje, zgina, czarny lakier jest lekko zdarty na lewym kciuku. Prawy nadgarstek nadal pulsuje od ledwo wyleczonego stłuczenia — Rozumiem — nie, nie rozumiał, uporu oraz natarczywości, tego toku rozumowania, drobin gniewu wciąż kryjących się w jej głosie — Oby twoja iskra nigdy nie zgasła — mówi, choć usta ledwo się poruszają, zmartwiałe radośnie. Właściwie, to miałam ochotę dać ci w twarz. Może powinnaś, chciałby odpowiedzieć. Może powinnaś unieść rękę i uderzać tak długo, póki starczy ci tchu, póki nabrzmiałe blizny nie pękną, mięso nie zostanie rozerwane, krew nie wniknie w maskę, a to bezużyteczne, mętne oko nie zajdzie bielmem — Przepraszam — mówi zamiast tego, unosząc spokojnie wzrok, na kilka sekund sięgając po szarość jej spojrzenia, zanim przerwie kontakt, wróci do mechaniczności gestów dłoni. I liczy. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Nie śpisz Haru. Sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. To nie jest sen Nakajima.
— Shiimaura — odzywa się po minucie milczenia. Jej imię jest obce, obraca je na podniebieniu, nieprzyzwyczajony do jego brzmienia. Przypomina, jak wielka niewiadoma ich dzieli, kiedy połączył ich zwykły przypadek oraz krótkotrwały zryw złości chłopaka. Ha — Jesteś ostatnią osobą, którą można w ten sposób określić — posiadała zbyt wiele ostrych kantów, zbyt dużo bystrych słów mogących ciąć jak noże, nazbyt wiele pytań. Raikatsuji nie była łatwa, ba, była jednym z najtrudniejszych istnień, z jakimi miał okazję się zmierzyć. Uparta, nieustępliwa, czerpiąca z życia tyle, ile chciała, nie pozwalając sobie na mniej. Tak ją odbierał, taką mu się ukazywała. Zapalczywa, jak iskra, o której tyle prawiła. Nawet teraz, próbowała coś wzniecić, drążąc, nie wycofując się. Co tutaj robisz? Nie wiedział. Był, bo ktoś postanowił się zlitować — i spłacać tę litość brunet będzie po wsze czasy — bo ktoś walczył, żeby jego serce ponownie zabiło, bo ktoś płakał nad nim i za nim, bo ktoś życzył mu wszystkiego najlepszego w jego urodziny, które jeszcze nigdy nie były tak samotne oraz bez znaczenia. Co tutaj robisz, pytała. Nie patrzył na nią, wolał nie wiedzieć, co kryło się w przenikliwych ślepiach.
— Być może czekam na scenę po napisach końcowych — kiedy wyrzuca z siebie to zdanie, wstaje, strzepując z płaszcza nieistniejący pył, naciągając na czuprynę głębiej kaptur — Chodź — mówi, z początku wyciąga w jej stronę rękę, jakby chciał pomóc jej wstać, ale ta zamiera w połowie drogi, zwisa, zaraz się wycofując, zaciskając w pięść i unosząc się na tyle, żeby kciukiem mogła wskazać luźniejszą część parkietu, gdzie zebrało się kilkanaście osób tańczących do znacznie żywszej, bardziej współczesnej muzyki — Skoro nie możesz dać mi w twarz, tak możesz zemścić się na moich stopach. Nie będę się bronić pod jednym warunkiem — i stoi tak śmiesznie poważny, pewny, a przecież wzrok jego błądzi gdzieś ponad ramieniem towarzyszki, nie zahacza nawet o milimetr o ładną buzię — Żadnych telefonów. Żadnego dowodu na dokonaną przez ciebie zbrodnię — upokorzenie się w tańcu wydawało się zdecydowanie lepszą opcją, niż rozmawianie na tematy cięższe, wobec których nie odnajdą porozumienia. Nie teraz, nie dziś. I czeka, na milczącą zgodę, by wspólnie mogli porwać się rytmowi w swej niezgrabności oraz niezręczności. Tylko raz. Trwało w końcu Halloween, granica między tym, co żywe, a co martwe zacierała się. Więc może to była najlepsza pora, by światło i mrok wirowały wokół siebie. Iskra i ciemność złączone tylko na kilka godzin, by kiedy nastanie nowy dzień, mogły rozstać się na dobre, obierając tylko sobie znaną ścieżkę.
| zt dla Haru
@Raikatsuji Shiimaura
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Kyoko lubiła drani, nie aroganckich szczeniaków.
Mógł być z siebie dumny. Był pierwszym mężczyzną (poza jej własnym ojcem, naturalnie), który wywołał w niej tak silne uczucia gniewu! Zatlił się też duch walecznej obrończyni praw kobiet, na przekór nierównościom i niesprawiedliwościom. Na wewnętrznych wybuchach jednak miało pozostać. Od tych emocji kręciło się jej w głowie. A może to alkohol.
— Zboczeniec. — skomentowała ściszonym już tonem. Pełne skupienie poświęciła utrzymaniu równowagi i zebraniu myśli. Krzyk był wyczerpujący. Złość też. Czas zmienić taktykę. — I co, podobało ci się? Obmacywanie obcych onee-san? — złapała go za ucho, z premedytacją wbijając długie paznokcie w delikatny płatek i ciągnąc w dół, jak gdyby karciła młodszego brata. Zawiedziona pokręciła głową. — Nie wstyd ci? Tak przy wszystkich? A może zrobiłeś to specjalnie? — zapytała retorycznie, lekkim ruchem głowy wskazując na obserwujący całe zajście niewielki tłumek. Viva la kilkunastocentymetrowe platformy, dzięki którym mogła sobie pozwolić na takie śmiałe ruchy. Nawet w nich szatyn przewyższał ją o głowę. — Wystarczyło tylko poprosić, onee-san na pewno by ci pomogła. — nie zastanawiała się nad potokiem wylewanych słów.
Czekała na atak bądź obronę złotookiego. Chyba nie pozwoli się targać za ucho jak niesforny dzieciak, przygotowany na karę za niecne występki! W zasadzie to czemu nie? Całkiem się odnajdywała w takiej roli starszej siostry, a co.
Nie chciała jednak przedłużać tego cyrku na kółkach, jeśli miała robić burdę, to na pewno nie w taki sposób. Lekcje równości płciowej zostawmy na dzień powszedni. Nie znaczyło to jednak, że chciała puścić mu występek płazem.
Incydentalni widzowie zdawali się czerpać z ich show dużo frajdy, barman był coraz bardziej podirytowany. Ups!
@Aomine Toshiro
Nie odezwał się. Nawet nie próbował. Nie musiał, oboje doskonale wiedzieli, że nie było takiej potrzeby. Ich spotkanie prędzej czy później nastąpi. W dogodniejszym i spokojniejszym miejscu, a przede wszystkim pozbawionym niechcianych spojrzeń zgromadzonych gapiów.
Enma odprowadził Aoiego aż do samego końca, kiedy jego szerokie plecy zniknęły pomiędzy innymi duszami uwięzionymi w mięsnych workach zwanych potocznie ciałami. Dopiero wtedy jego mięśnie delikatnie, choć niezauważalnie rozluźniły się a sylwetka lekko wyprostowała. Czyli, jak zakładała, sytuacja chwilowo została rozładowana i udało im się uniknąć rozlewu krwi.
No, powiedzmy.
Odwrócił się i spojrzał na rudowłosego. Przyglądał mu się przez krótszą chwilę, aż wreszcie pokręcił nieznacznie głową. Noc chyliła się ku końcowi, i choć Enma mógł zostać jeszcze na balu oraz rozkoszować się halloweenowymi przysmakami, które były dostępne tylko raz w roku, jakimś dziwnym trafem zupełnie stracił apetyt i ochotę na przebywanie w tej sali.
Mógł posłuchać cichego głosu z tyłu głowy, który od rana szeptał mu, żeby nie ruszał się z domu, że nie warto. I, jak widać, nie pomylił się.
Ciemnowłosy odwrócił się na pięcie wsuwając dłonie w kieszenie kimona i ruszył pospiesznie w stronę wyjścia, chcąc opuścić jak najszybciej to miejsce. Jednakże nim było mu dane zaczerpnąć świeżego powietrza, zatrzymał się gwałtownie a potem schylił podnosząc coś z ziemi. Coś, co widział kilka lat temu. Coś, co przynosiło ze sobą bolesne wspomnienia. Coś, co sprawiło, że jego serce zabiło szybciej a potem zabolało.
To była kwestia zaledwie nieuchwytnych sekund, kiedy ruszył desperackim biegiem w stronę wyjścia, by wreszcie uwolnić się z przeklętej sali.
@Munehira Aoi @Warui Shin'ya
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
- Chcesz wiedzieć, czy mi się podobało? - Było to nieco absurdalne pytanie, tak jakby chciała wiedzieć, czy jej tyłek sprostał moim oczekiwaniom i preferencją. Gdybym tylko ja go dotknął, to mógłbym na to szczerze odpowiedzieć, ale tak została mi tylko improwizacja.
- Odpowiedz, brzmi tak, ale wbrew pozorom, rzadko chce dotykać obce onee-san. - Mogłem powiedzieć więcej i bardziej to pokolorować, ale nie było większego sensu, zresztą czułem się odrobinę, jakbym chodził po polu minowym. Poczułem, jak jej pazury wbiły się w moje ucho, nie było to dla mnie nowe doznanie, miałem już kilka kolczyków. Nie stawiałem oporu i pozwoliłem jej przyciągnąć moją twarz bliżej jej i tym samym spojrzeć w duże czekoladowe oczy, w których teraz tliły się resztki gniewu. Ręką delikatnie, ale stanowczo chwyciłem za jej palce i spróbowałem rozluźnić uścisk, nie sprawiało mi to ból, nie czułem też zażenowania, czy wstydu. W głowie przeleciały wspomnienia, jak to dziadek mnie karcił podczas szkolenia na egzorcystę. Jej kara przy dziadkowym chłostaniu było prawie jak ukucie igły.
- Tak. Masz mnie, zrobiłem to specjalnie. Chciałem zapaść Ci w pamięci na dobre. - Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że wykaże się taką uległością, że po krótkiej eskalacji spokornieje i zaproponuje pomoc w tej kwestii, chociaż nie do końca byłem pewny, o jaką pomoc jej chodziło, to nie wiedziałem, jak ta sytuacja może się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Może, aż taką litość wzbudzałem albo po prostu beznadziejny ze mnie przypadek? No, ale nic, nie zamierzałem zaglądać darowanemu koniowi w zęby i po prostu wykorzystać okazje. Dalej trzymałem jej dłoń, którą wcześniej zabrałem ze swojego ucha, obróciłem się i pociągnąłem ją za sobą na parkiet.
- Skoro tak, to zatańczmy, a potem będziesz mogła mnie karać i nawet zabić. - Rzuciłem krótko, mój ruch był stanowczy i pewny siebie, ale jeżeli nie stawiła czynnego opór i nie ciągnąłem jej tam jak worka śmieci. To znaleźliśmy się na parkiecie w zmienionej scenerii, żeby już skończyć to przedstawienie. Nie chciałem, żeby konflikt jeszcze bardziej eskalował, a tym bardziej że zaraz mogło, zrobiło się nieprzyjemnie. A ostatnie czego chciałem to szperanie się z ochroniarzami. Miałem wewnętrzny niewielki konflikt, w końcu ja nic nie zrobiłem, ale niestety musiałem wziąć odpowiedzialność za nie swoje czyny.
@Nakadai Kyoko
Płonie. Pali. Płonie. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Przestań. Niech przestanie. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Płonie. Pali się. Organy znowu się topią. Krew tańczy na języku, a ona nie może wirować. I. Wszystko. Tak. Bardzo. Boli.
Jeszcze jeden krok do tyłu, to chyba planuje zrobić, ale ciało wie lepiej, jej sylwetka ulega instynktowi, chociaż krew w żyłach pozostaje zmrożona, jak kosteczki lodu, a mięśnie są napięte jak struna. Odsuwa się na bok, następnie dalej i dalej, poddawana mdłościom zagłębia się w tłum, nie martwi się o Munehire, on zdążył się wycofać, kiedy pożoga pochłaniała z trzaskiem jej umysł i teraz szła w jego ślady. Brała z niego przykład jak posłuszna młodsza siostra, idealny członek rodziny złączony nie DNA a czułym pocałunkiem śmierci. Yuri ucieka. Nie wstydzi się tego. Ucieka, bo nie chce krzyczeć, bo nie chce wżynać paznokci w policzki, bo to jeszcze nie ten moment. Nie wie, kiedy lęk wypuszcza ją ze swych objęć, kiedy oddech powraca do naturalnego rytmu wdechów i wydechów. Ale kiedy widzi ponownie wszystko, bo nic nie jest już tak bardzo rozmazane, tak niczym zagubione zwierzę próbuje odnaleźć białowłosego. Tam za filarem, może przed może obok, bo filary są okrągłe i nie mają ścian, stoi jej przyjaciel, bratnia dusza, yūrei nie taki do końca sam, bo ktoś przebywa już w jego przestrzeni osobistej. Daje im czas, jest wyrozumiała, jest też zmęczona, ale nie tak do końca, bo przecież przed nimi jest jeszcze gra, jeszcze kilka godzin, którymi mogą się cieszyć.
— Aoi — szepcze, odległa na ledwie trzy kroki — Noc płacze płatkami białych róż, nie lubię tego szlochu. Chce zatańczyć — skarży się, plecie jakieś głupoty, brednie oraz bezsens całkowity. Ale to nie ma znaczenia, Yuri musi tańczyć, musi wykonać te swoje tour, wirować, póki wszystko nie będzie wirowało razem z nią. Nie chciała widzieć więcej żadnych kwiatów, palących spojrzeń zwróconych w stronę kogoś, kto mógł być kimś ważnym w przeszłości, albo przyszłości. Nie chciała pamiętać płomieni pod powiekami ani bólu, jaki temu towarzyszył. Pragnęła zapomnieć, zapomnieć, bawić się a później, ach! Kiedy tylko urządzenie w jej dłoniach zawibrowało, sygnalizując, iż czas rozpocząć zapowiedzianą zabawę — Yuri zaczęła polować. I okazało się, że była łowcą niemal idealnym.
| Yuri zt
psikus: strach/irracjonalny lęk (białe róże).
@Munehira Aoi
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Może jednak słusznie został powstrzymany przez nieznajomego - nie bał się wprawdzie konsekwencji, ale im dłużej uczestniczył w przedstawieniu, tym mniej rozróżniał rzeczywiste role. Która z postaci była naprawdę złą? Choć czy była tu w ogóle możliwość wepchnięcia ich w tak sztampowe ramy?
- Powinniśmy już iść - wyrzucił z siebie po dłuższej ciszy, gdy wokół zrobiło się luźniej; gdy zniknął białowłosy, zniknął Enma, a moment przed nim także osoba, która postanowiła się wtrącić. Sztywne stawy wydawały się mało podatne na silną wolę Shina, kiedy ten zmusił się wreszcie do ruszenia w stronę Miyazaki - dzieliło ich raptem półtora metra, ale od dawna żadna trasa nie wydawała mu się tak długa.
Ramieniem wskazał jej wyjście, choć bardziej wyglądało, jakby próbował odgrodzić ją od zagrożenia, które przecież dawno minęło. Po Aoim nie było śladu; ale jego kwaśne słowa wciąż dzwoniły w uszach, zatapiając się w umyśle jak żrąca substancja. Z ust Waruiego padło jeszcze tylko beznamiętne: Odprowadzę cię, nim nie ruszyli w kierunku drzwi.
Pardon, że bardzo po macoszemu, ale czas nagli.
Jeszcze więcej słów, które powinny ją zaboleć, ale wcale tak nie było. Już nie. Szare ślepia Żałości śledzą ruchy niewidomego mężczyzny, ale jest w tym coś obojętnego i mechanicznego. Kiedy jeszcze była sobą, zanim się połamała i rozwarstwiła... tęskniła za czasami, gdy podejmowanie decyzji było znacznie prostsze. Klarowne. Pomóc, nie pomóc. Wyciągnąć rękę, czy uciąć łeb żmijce, zanim ta zacznie kąsować.
— On cierpi. Ludzie, którzy cierpią, tym chętniej ranią innych. Nie jest zły, tylko zagubiony — szepce Miyazaki, zbyt łagodna na to, kim kiedyś była.
— Zdziczały pies, który gryzie rękę, która go karmiła — syczy Tsukiko, zbyt agresywna w porównaniu do tego, kim kiedyś była.
Żałość dużo dzisiaj milczy. Więcej, niż powinna. Co kiedyś powiedziałaby swojemu medium? Nieodwracalna ścieżka ku bōrei, bądź zabawce Shingetsu, czy jednak był przed jej byłym podopiecznym promyk światła? Wyciągnęłaby katanę i przecięła ufne gardło, zanim te od środka spłynęłoby krwią niewinnych? Nie wiedziała. Nie potrafiła tego określić, i to ją najbardziej frustrowało. I nie miało najmniejszego znaczenia, bo teraz i tak była na to za słaba, a ostrze zgubiło się w tym samym dniu, gdy zginął jej senkensha.
— @Munehira Aoi ... jak tak o tym pomyślę, to on nie wiedział, prawda? — mruczy Tsuki, próbując podejść Żałość z drugiej strony. — Wiedział, że czułe blade palce potrafią rozpłatać gardło yōkai bez chwili zawahania, ale nigdy nie lubiłaś się chwalić egzorcyzmami, które wykonywałaś z NIM. Czy to dlatego, że chciałaś mu tego oszczędzić? Czy gdzieś w głębi serca nigdy nie byłaś do końca pewna, jaki los czeka biedne ślepe szczenię?
Kobieta miota się w myślach, spojrzenie przesuwa to na Enmę, którego widok wzbudza w niej skrajne uczucia, to na Shinyę, to z powrotem na Aoiego.
— Żałość — ton Miyazaki sprawia, że skóra czarnowłosej drga. — Myślę, że nie jesteśmy w stanie pomóc, tak jak kiedyś. A jeżeli będzie się zachowywał w taki sposób wobec każdego, kogo uzna nam za bliskiego...
— Ha! Piff-paff, wyrok zapadł — Tsukiko wydaje się być szczerze rozbawiona.
Wargi yūrei wyginają się w krzywym uśmiechu, rzadko kiedy wypaczone odłamki tego kim była zgadzają się ze sobą. Przez chwilę jej myśli są czyste, niezniekształcone wieczną kłótnią.
— Odejdź, Aoi — W jej głosie nie słychać już niczego. Ani zmęczenia, ani smutku, ani pogardy, ani złości. Ten ton jej nie pasuje, jest idealnie neutralny, obojętny, jakby faktycznie wydawała komendę psu. Do budy. — Jeśli chcesz, mogę stać się tak bardzo okrutna i zła, jak o mnie myślisz. Tylko zobaczymy następnym razem, czy faktycznie jesteś w stanie to znieść. Skoro tego potrzebujesz, to pokażę ci, jak głęboka jest różnica między twoim zniekształceniem poznawczym, a rzeczywistością.
Nie broni rudowłosego towarzysza, bo nie chce, by Aoi odkrył, jak bardzo mu na nim zależy. Im bardziej będzie przy nim ignorować Waruia, im bardziej faktycznie traktować jak psa, tym mniejsze zainteresowanie Munehiry tym lubiącym wpadać w kłopoty nastolatkiem. Wie, że to dopiero początek wszystkich problemów, które się zaczną po jej powrocie, ale liczyła, że sytuację z niewidomym mężczyzną załatwi... zupełnie inaczej.
Czy czuła zawód? Chyba już nie potrafiła. A może faktycznie się tego spodziewała, lub dopiero później to do niej dotrze. Chociaż Munehira odszedł, a tłum się rozluźnił, to atmosfera wcale nie zrobiła się lżejsza. Ani trochę. Ozdoby jej ciążą, a humor, który udało jej się z siebie wykrzesać na sam początek balu zniknął gdzieś w odmętach zmęczenia. Rusza powoli do wyjścia, po raz pierwszy od dawna nie wiedząc, jak się zachować.
Nieprawda. Ostatnio nigdy nie wie, co zrobić, jak zrobić, co powiedzieć, jak powiedzieć. Jednak beznamiętne "odprowadzę cię" sprawia, że zaciska wargi, gdy wnętrznościami targa spazm wściekłości. Irracjonalnej, bezsensownej, wywodzącej się z kłucia w klatce piersiowej, bo z jakiegoś powodu ją to zabolało. A nie powinno. Shin'ya miał prawo być wściekły i zraniony po tym wieczorze.
Problem był w tym, że czasy, gdy masowo i bez problemu radziła sobie z falą negatywnych emocji kierowanych w jej stronę minęły jakiś rok temu. Nie bierze płaszcza, ani niczego, wychodząc na zimno bez chwili zawahania, chcąc ostudzić krew, zanim sama zrobi coś głupiego.
A jest na to za stara.
@Warui Shin'ya
zt
Nie była już tak łatwowierna jak przed laty; nabrała hardości, dystansu, przede wszystkim - oschłości, a mimo tego czuła żal do samej siebie, że raz jeszcze nie mogła zareagować jak zawsze, gdy pełna ufności przyjmowała sytuację bez żadnych pytań, bez cofnięcia się i wybudowania kolejnego muru.
Przegryzła lekko wargę; zaledwie tyle, by poczuć ukłucie bólu, orzeźwiający impuls, który pomoże skoncentrować się na tu i teraz, na Nakajimie, jego charakterze i humorze - już ponurym, cichszym, spokojniejszym. Na ułamek sekundy zbliżyli się do siebie, dotknęli wzajemnych barier, ale te bariery działały jak niezaleczone rany; nawet delikatnie muśnięte wywoływały w drugiej osobie gwałtowną reakcję, odsunięcie się, byle uniknąć cierpienia. Potencjalnego.
- Oby twoja iskra nigdy nie zgasła.
Przesunęła kciukiem wzdłuż cienkiego brzegu szklanki, myśląc, czy powinna na to odpowiedzieć. Spłoszyła go swoim działaniem, była tego pewna; zbyt szybki ruch wobec zbyt ostrożnego, dzikiego zwierzęcia. Nie miała zamiaru jednak pozwolić, by jej iskra kiedykolwiek zniknęła; czuła się źle wobec atmosfery, jaka między nimi zapanowała, ale nie uznała tego za koniec.
Zburzy olbrzymią granicę jaka ich oddzielała, nawet jeżeli oznaczało to startowanie od zera. Udowodni mu przede wszystkim, że nie jest
"Shiimaura".
Imię w jego ustach brzmiało obco, dziwnie, jakby nałykał się szkła; wszystko zgrzytało niemożliwie, dźwiękiem wywołując dreszcze. Ale, jeżeli chciał jej uwagi, dostał ją w pełni. Spojrzenie spod przymrużonych powiek nabrało przytomności, a gdy usłyszała kolejne słowa, na moment się uśmiechnęła. Nawet jeśli kłamał, jeśli pragnął się jedynie wybronić, złagodzić jakoś poprzednie potknięcie - nieważne. Nieważne, bo co jakiś czas dobrze było przyjąć lżejszą wersję scenariusza; nakarmić się ciepłą opcją, a nie konać w głodzie, w obawie przed trucizną i robaczywością.
Może dlatego, gdy wstał i wyciągnął do niej rękę, odruchowo chciała podać mu swoją. Powstrzymała się tylko dlatego, że w porę dostrzegła jego zawahanie; to jak palce ustępują, jak dłoń znika z wygodnego i naturalnego pola; wtedy uśmiech dziewczyny nieco się pogłębił. No tak.
Alkohol zdążył już ocieplić żyły, lekko zaszumieć w skroniach, ale to wciąż za mało, by bez żadnego pomyślunku zerwała się na równe nogi i wbiegła na parkiet, oddając się muzyce, dopasowując do ruchów par wokół. Przez chwilę po prostu spoglądała na niego, nie mogąc powstrzymać emocji; nie była pewna, co przemawiało przez nią bardziej.
Rozbawienie - to prymitywnie dziecięce, którego nie da się opisać inaczej jak "szczere" - to, po którym człowiek czuje się bardziej pijany niż po jakiejkolwiek dawce procentów, gdzie nagle wszystko już jedno, niech inni patrzą, komentują, nawet niech sami się śmieją. W jednej chwili Nakajima zaskoczył ją, wychodząc z propozycją, której nigdy by się po nim nie spodziewała. Sprawił, że w ułamku sekundy otoczenie rozjaśniało o jeden ton.
I właśnie to rozbawienie walczyło o podium z żalem, że cofnął rękę, że jedną reakcją nauczyła go, by trzymał się jak najdalej, by na razie nie próbował.
Odstawiła jednak naczynie na stoliku, podnosząc się powoli z kanapy.
Żadnych telefonów.
- Nie potrafię robić zdjęć, śmiać się i tańczyć, Nakajima - jakby to była oczywistość; ton, który przed momentem ciążył od cierpkości, nabrał odrobiny dawnej nuty; ledwie szczypty wesołości, jakby jeszcze nie była pewna, czy to w porządku, by sytuacja sprzed chwili została wypchnięta poza margines.
Nie mogła mu jednak odmówić.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Nakajima Haru ubóstwia ten post.