31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.
W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.
Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości. Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.
- Chcesz wiedzieć, czy mi się podobało? - Było to nieco absurdalne pytanie, tak jakby chciała wiedzieć, czy jej tyłek sprostał moim oczekiwaniom i preferencją. Gdybym tylko ja go dotknął, to mógłbym na to szczerze odpowiedzieć, ale tak została mi tylko improwizacja.
- Odpowiedz, brzmi tak, ale wbrew pozorom, rzadko chce dotykać obce onee-san. - Mogłem powiedzieć więcej i bardziej to pokolorować, ale nie było większego sensu, zresztą czułem się odrobinę, jakbym chodził po polu minowym. Poczułem, jak jej pazury wbiły się w moje ucho, nie było to dla mnie nowe doznanie, miałem już kilka kolczyków. Nie stawiałem oporu i pozwoliłem jej przyciągnąć moją twarz bliżej jej i tym samym spojrzeć w duże czekoladowe oczy, w których teraz tliły się resztki gniewu. Ręką delikatnie, ale stanowczo chwyciłem za jej palce i spróbowałem rozluźnić uścisk, nie sprawiało mi to ból, nie czułem też zażenowania, czy wstydu. W głowie przeleciały wspomnienia, jak to dziadek mnie karcił podczas szkolenia na egzorcystę. Jej kara przy dziadkowym chłostaniu było prawie jak ukucie igły.
- Tak. Masz mnie, zrobiłem to specjalnie. Chciałem zapaść Ci w pamięci na dobre. - Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że wykaże się taką uległością, że po krótkiej eskalacji spokornieje i zaproponuje pomoc w tej kwestii, chociaż nie do końca byłem pewny, o jaką pomoc jej chodziło, to nie wiedziałem, jak ta sytuacja może się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Może, aż taką litość wzbudzałem albo po prostu beznadziejny ze mnie przypadek? No, ale nic, nie zamierzałem zaglądać darowanemu koniowi w zęby i po prostu wykorzystać okazje. Dalej trzymałem jej dłoń, którą wcześniej zabrałem ze swojego ucha, obróciłem się i pociągnąłem ją za sobą na parkiet.
- Skoro tak, to zatańczmy, a potem będziesz mogła mnie karać i nawet zabić. - Rzuciłem krótko, mój ruch był stanowczy i pewny siebie, ale jeżeli nie stawiła czynnego opór i nie ciągnąłem jej tam jak worka śmieci. To znaleźliśmy się na parkiecie w zmienionej scenerii, żeby już skończyć to przedstawienie. Nie chciałem, żeby konflikt jeszcze bardziej eskalował, a tym bardziej że zaraz mogło, zrobiło się nieprzyjemnie. A ostatnie czego chciałem to szperanie się z ochroniarzami. Miałem wewnętrzny niewielki konflikt, w końcu ja nic nie zrobiłem, ale niestety musiałem wziąć odpowiedzialność za nie swoje czyny.
@Nakadai Kyoko
Płonie. Pali. Płonie. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Przestań. Niech przestanie. Boli. Boli. Boli. Boli. Boli. Płonie. Pali się. Organy znowu się topią. Krew tańczy na języku, a ona nie może wirować. I. Wszystko. Tak. Bardzo. Boli.
Jeszcze jeden krok do tyłu, to chyba planuje zrobić, ale ciało wie lepiej, jej sylwetka ulega instynktowi, chociaż krew w żyłach pozostaje zmrożona, jak kosteczki lodu, a mięśnie są napięte jak struna. Odsuwa się na bok, następnie dalej i dalej, poddawana mdłościom zagłębia się w tłum, nie martwi się o Munehire, on zdążył się wycofać, kiedy pożoga pochłaniała z trzaskiem jej umysł i teraz szła w jego ślady. Brała z niego przykład jak posłuszna młodsza siostra, idealny członek rodziny złączony nie DNA a czułym pocałunkiem śmierci. Yuri ucieka. Nie wstydzi się tego. Ucieka, bo nie chce krzyczeć, bo nie chce wżynać paznokci w policzki, bo to jeszcze nie ten moment. Nie wie, kiedy lęk wypuszcza ją ze swych objęć, kiedy oddech powraca do naturalnego rytmu wdechów i wydechów. Ale kiedy widzi ponownie wszystko, bo nic nie jest już tak bardzo rozmazane, tak niczym zagubione zwierzę próbuje odnaleźć białowłosego. Tam za filarem, może przed może obok, bo filary są okrągłe i nie mają ścian, stoi jej przyjaciel, bratnia dusza, yūrei nie taki do końca sam, bo ktoś przebywa już w jego przestrzeni osobistej. Daje im czas, jest wyrozumiała, jest też zmęczona, ale nie tak do końca, bo przecież przed nimi jest jeszcze gra, jeszcze kilka godzin, którymi mogą się cieszyć.
— Aoi — szepcze, odległa na ledwie trzy kroki — Noc płacze płatkami białych róż, nie lubię tego szlochu. Chce zatańczyć — skarży się, plecie jakieś głupoty, brednie oraz bezsens całkowity. Ale to nie ma znaczenia, Yuri musi tańczyć, musi wykonać te swoje tour, wirować, póki wszystko nie będzie wirowało razem z nią. Nie chciała widzieć więcej żadnych kwiatów, palących spojrzeń zwróconych w stronę kogoś, kto mógł być kimś ważnym w przeszłości, albo przyszłości. Nie chciała pamiętać płomieni pod powiekami ani bólu, jaki temu towarzyszył. Pragnęła zapomnieć, zapomnieć, bawić się a później, ach! Kiedy tylko urządzenie w jej dłoniach zawibrowało, sygnalizując, iż czas rozpocząć zapowiedzianą zabawę — Yuri zaczęła polować. I okazało się, że była łowcą niemal idealnym.
| Yuri zt
psikus: strach/irracjonalny lęk (białe róże).
@Munehira Aoi
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Może jednak słusznie został powstrzymany przez nieznajomego - nie bał się wprawdzie konsekwencji, ale im dłużej uczestniczył w przedstawieniu, tym mniej rozróżniał rzeczywiste role. Która z postaci była naprawdę złą? Choć czy była tu w ogóle możliwość wepchnięcia ich w tak sztampowe ramy?
- Powinniśmy już iść - wyrzucił z siebie po dłuższej ciszy, gdy wokół zrobiło się luźniej; gdy zniknął białowłosy, zniknął Enma, a moment przed nim także osoba, która postanowiła się wtrącić. Sztywne stawy wydawały się mało podatne na silną wolę Shina, kiedy ten zmusił się wreszcie do ruszenia w stronę Miyazaki - dzieliło ich raptem półtora metra, ale od dawna żadna trasa nie wydawała mu się tak długa.
Ramieniem wskazał jej wyjście, choć bardziej wyglądało, jakby próbował odgrodzić ją od zagrożenia, które przecież dawno minęło. Po Aoim nie było śladu; ale jego kwaśne słowa wciąż dzwoniły w uszach, zatapiając się w umyśle jak żrąca substancja. Z ust Waruiego padło jeszcze tylko beznamiętne: Odprowadzę cię, nim nie ruszyli w kierunku drzwi.
Pardon, że bardzo po macoszemu, ale czas nagli.
Jeszcze więcej słów, które powinny ją zaboleć, ale wcale tak nie było. Już nie. Szare ślepia Żałości śledzą ruchy niewidomego mężczyzny, ale jest w tym coś obojętnego i mechanicznego. Kiedy jeszcze była sobą, zanim się połamała i rozwarstwiła... tęskniła za czasami, gdy podejmowanie decyzji było znacznie prostsze. Klarowne. Pomóc, nie pomóc. Wyciągnąć rękę, czy uciąć łeb żmijce, zanim ta zacznie kąsować.
— On cierpi. Ludzie, którzy cierpią, tym chętniej ranią innych. Nie jest zły, tylko zagubiony — szepce Miyazaki, zbyt łagodna na to, kim kiedyś była.
— Zdziczały pies, który gryzie rękę, która go karmiła — syczy Tsukiko, zbyt agresywna w porównaniu do tego, kim kiedyś była.
Żałość dużo dzisiaj milczy. Więcej, niż powinna. Co kiedyś powiedziałaby swojemu medium? Nieodwracalna ścieżka ku bōrei, bądź zabawce Shingetsu, czy jednak był przed jej byłym podopiecznym promyk światła? Wyciągnęłaby katanę i przecięła ufne gardło, zanim te od środka spłynęłoby krwią niewinnych? Nie wiedziała. Nie potrafiła tego określić, i to ją najbardziej frustrowało. I nie miało najmniejszego znaczenia, bo teraz i tak była na to za słaba, a ostrze zgubiło się w tym samym dniu, gdy zginął jej senkensha.
— @Munehira Aoi ... jak tak o tym pomyślę, to on nie wiedział, prawda? — mruczy Tsuki, próbując podejść Żałość z drugiej strony. — Wiedział, że czułe blade palce potrafią rozpłatać gardło yōkai bez chwili zawahania, ale nigdy nie lubiłaś się chwalić egzorcyzmami, które wykonywałaś z NIM. Czy to dlatego, że chciałaś mu tego oszczędzić? Czy gdzieś w głębi serca nigdy nie byłaś do końca pewna, jaki los czeka biedne ślepe szczenię?
Kobieta miota się w myślach, spojrzenie przesuwa to na Enmę, którego widok wzbudza w niej skrajne uczucia, to na Shinyę, to z powrotem na Aoiego.
— Żałość — ton Miyazaki sprawia, że skóra czarnowłosej drga. — Myślę, że nie jesteśmy w stanie pomóc, tak jak kiedyś. A jeżeli będzie się zachowywał w taki sposób wobec każdego, kogo uzna nam za bliskiego...
— Ha! Piff-paff, wyrok zapadł — Tsukiko wydaje się być szczerze rozbawiona.
Wargi yūrei wyginają się w krzywym uśmiechu, rzadko kiedy wypaczone odłamki tego kim była zgadzają się ze sobą. Przez chwilę jej myśli są czyste, niezniekształcone wieczną kłótnią.
— Odejdź, Aoi — W jej głosie nie słychać już niczego. Ani zmęczenia, ani smutku, ani pogardy, ani złości. Ten ton jej nie pasuje, jest idealnie neutralny, obojętny, jakby faktycznie wydawała komendę psu. Do budy. — Jeśli chcesz, mogę stać się tak bardzo okrutna i zła, jak o mnie myślisz. Tylko zobaczymy następnym razem, czy faktycznie jesteś w stanie to znieść. Skoro tego potrzebujesz, to pokażę ci, jak głęboka jest różnica między twoim zniekształceniem poznawczym, a rzeczywistością.
Nie broni rudowłosego towarzysza, bo nie chce, by Aoi odkrył, jak bardzo mu na nim zależy. Im bardziej będzie przy nim ignorować Waruia, im bardziej faktycznie traktować jak psa, tym mniejsze zainteresowanie Munehiry tym lubiącym wpadać w kłopoty nastolatkiem. Wie, że to dopiero początek wszystkich problemów, które się zaczną po jej powrocie, ale liczyła, że sytuację z niewidomym mężczyzną załatwi... zupełnie inaczej.
Czy czuła zawód? Chyba już nie potrafiła. A może faktycznie się tego spodziewała, lub dopiero później to do niej dotrze. Chociaż Munehira odszedł, a tłum się rozluźnił, to atmosfera wcale nie zrobiła się lżejsza. Ani trochę. Ozdoby jej ciążą, a humor, który udało jej się z siebie wykrzesać na sam początek balu zniknął gdzieś w odmętach zmęczenia. Rusza powoli do wyjścia, po raz pierwszy od dawna nie wiedząc, jak się zachować.
Nieprawda. Ostatnio nigdy nie wie, co zrobić, jak zrobić, co powiedzieć, jak powiedzieć. Jednak beznamiętne "odprowadzę cię" sprawia, że zaciska wargi, gdy wnętrznościami targa spazm wściekłości. Irracjonalnej, bezsensownej, wywodzącej się z kłucia w klatce piersiowej, bo z jakiegoś powodu ją to zabolało. A nie powinno. Shin'ya miał prawo być wściekły i zraniony po tym wieczorze.
Problem był w tym, że czasy, gdy masowo i bez problemu radziła sobie z falą negatywnych emocji kierowanych w jej stronę minęły jakiś rok temu. Nie bierze płaszcza, ani niczego, wychodząc na zimno bez chwili zawahania, chcąc ostudzić krew, zanim sama zrobi coś głupiego.
A jest na to za stara.
@Warui Shin'ya
zt
Nie była już tak łatwowierna jak przed laty; nabrała hardości, dystansu, przede wszystkim - oschłości, a mimo tego czuła żal do samej siebie, że raz jeszcze nie mogła zareagować jak zawsze, gdy pełna ufności przyjmowała sytuację bez żadnych pytań, bez cofnięcia się i wybudowania kolejnego muru.
Przegryzła lekko wargę; zaledwie tyle, by poczuć ukłucie bólu, orzeźwiający impuls, który pomoże skoncentrować się na tu i teraz, na Nakajimie, jego charakterze i humorze - już ponurym, cichszym, spokojniejszym. Na ułamek sekundy zbliżyli się do siebie, dotknęli wzajemnych barier, ale te bariery działały jak niezaleczone rany; nawet delikatnie muśnięte wywoływały w drugiej osobie gwałtowną reakcję, odsunięcie się, byle uniknąć cierpienia. Potencjalnego.
- Oby twoja iskra nigdy nie zgasła.
Przesunęła kciukiem wzdłuż cienkiego brzegu szklanki, myśląc, czy powinna na to odpowiedzieć. Spłoszyła go swoim działaniem, była tego pewna; zbyt szybki ruch wobec zbyt ostrożnego, dzikiego zwierzęcia. Nie miała zamiaru jednak pozwolić, by jej iskra kiedykolwiek zniknęła; czuła się źle wobec atmosfery, jaka między nimi zapanowała, ale nie uznała tego za koniec.
Zburzy olbrzymią granicę jaka ich oddzielała, nawet jeżeli oznaczało to startowanie od zera. Udowodni mu przede wszystkim, że nie jest
"Shiimaura".
Imię w jego ustach brzmiało obco, dziwnie, jakby nałykał się szkła; wszystko zgrzytało niemożliwie, dźwiękiem wywołując dreszcze. Ale, jeżeli chciał jej uwagi, dostał ją w pełni. Spojrzenie spod przymrużonych powiek nabrało przytomności, a gdy usłyszała kolejne słowa, na moment się uśmiechnęła. Nawet jeśli kłamał, jeśli pragnął się jedynie wybronić, złagodzić jakoś poprzednie potknięcie - nieważne. Nieważne, bo co jakiś czas dobrze było przyjąć lżejszą wersję scenariusza; nakarmić się ciepłą opcją, a nie konać w głodzie, w obawie przed trucizną i robaczywością.
Może dlatego, gdy wstał i wyciągnął do niej rękę, odruchowo chciała podać mu swoją. Powstrzymała się tylko dlatego, że w porę dostrzegła jego zawahanie; to jak palce ustępują, jak dłoń znika z wygodnego i naturalnego pola; wtedy uśmiech dziewczyny nieco się pogłębił. No tak.
Alkohol zdążył już ocieplić żyły, lekko zaszumieć w skroniach, ale to wciąż za mało, by bez żadnego pomyślunku zerwała się na równe nogi i wbiegła na parkiet, oddając się muzyce, dopasowując do ruchów par wokół. Przez chwilę po prostu spoglądała na niego, nie mogąc powstrzymać emocji; nie była pewna, co przemawiało przez nią bardziej.
Rozbawienie - to prymitywnie dziecięce, którego nie da się opisać inaczej jak "szczere" - to, po którym człowiek czuje się bardziej pijany niż po jakiejkolwiek dawce procentów, gdzie nagle wszystko już jedno, niech inni patrzą, komentują, nawet niech sami się śmieją. W jednej chwili Nakajima zaskoczył ją, wychodząc z propozycją, której nigdy by się po nim nie spodziewała. Sprawił, że w ułamku sekundy otoczenie rozjaśniało o jeden ton.
I właśnie to rozbawienie walczyło o podium z żalem, że cofnął rękę, że jedną reakcją nauczyła go, by trzymał się jak najdalej, by na razie nie próbował.
Odstawiła jednak naczynie na stoliku, podnosząc się powoli z kanapy.
Żadnych telefonów.
- Nie potrafię robić zdjęć, śmiać się i tańczyć, Nakajima - jakby to była oczywistość; ton, który przed momentem ciążył od cierpkości, nabrał odrobiny dawnej nuty; ledwie szczypty wesołości, jakby jeszcze nie była pewna, czy to w porządku, by sytuacja sprzed chwili została wypchnięta poza margines.
Nie mogła mu jednak odmówić.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Nakajima Haru ubóstwia ten post.
Bajki i horrory mają ze sobą coś wspólnego. Wielu ludzi lubi horrory głównie dlatego, że w nich strach jest oczywisty. Prosty. Żeby go uniknąć, wystarczy nie wejść do nawiedzonego domu, nie chodzić nocą po lesie, nie zatrudniać się w Freddy Fazbear's Pizza. Kto przeżył prawdziwe zło, ten wiedział, że w życiu jest ono o wiele bardziej nieprzewidywalne i zdaje się czychać za każdym zakamarkiem, a ludzie żyć muszą z tą wiedzą w nadziei, że uciekać będą od tego Licha najdłużej, jak to możliwe. Wiadomo bowiem że ono i tak, prędzej czy później, dopada każdego. Trzyma tak długo, aż mu się znudzi i nie ma na to ratunku.
Dlatego też te wszystkie poprzebierane zjawy dawały tyle nienaturalnej radości. Wysoki chłopak pierwszy raz doświadczał czegoś takiego, a ogromna sala przerosła jego oczekiwania. Nastrojowe światła odbijały się w rozmarzonych oczach niczym ogniki, lustrując jego myśl, że by tu pasował. Tak bogato, tak pięknie, tak magicznie. Niczego tak w tej chwili nie pragnął, jak skorzystać z tej dogodności, nim zniknie znów w sferze dziecięcych marzeń, gdy będzie musiał opuścić to miejsce i wrócić do szarej rzeczywistości.
Szedł powoli stawiając nogi wzdłuż balustrady na piętrze, zza której obserwował widok na całe wnętrze. Nie chciał uszkodzić trzymanej w dłoni burgundowej róży, którą wcisnęli mu w ręce znajomi po przegranym zakładzie. Dostał piorunujące zadanie - wręczyć kwiat obcej osobie z tłumu, którą mu wyznaczyli. Proste, chcieli by zrobił z siebie creepa. Wiedział to, ale był honorowy, a ze wszystkich rzeczy które przepełniały serce Kou lękiem, spontaniczne podejście do obcej osoby nie stanowiło dla niego większego problemu.
Wkrótce zrozumiał, dlaczego żartownisie zaplanowali sobie to zadanie tak, a nie inaczej. Astygmatyzm stanowczo przeszkadzał mu w ocenie jakichkolwiek wymiarów z daleka. Gdy podszedł bliżej, nieznajomy okazał się być bardzo niziutki w jego oczach. - Cześć... - Jakby nigdy nic uśmiechnął się promiennie i nie chcąc zmuszać nieszczęśnika do zadzierania głowy w górę, usiadł obok na balustradzie i splótł ze sobą długie nogi.- Może to się wydawać dziwne, ale to dla Ciebie, słońce. I wyciągnął dłoń delikatnie ujmującą kwiat w stronę Enmy, próbując grać niewzruszonego, choć w środku gotował się z poczucia, jak bardzo ta sytuacja przypuszczalnie mogła być kuriozalna w oczach nieznajomego.
@Seiwa-Genji Enma
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Spędził przy nim zdecydowanie zbyt dużo czasu, zajadając swą rozpacz wywołaną rozstaniem wszelakimi babeczkami, ciastami i innymi smakołykami, których kształt nawiązywał do przerażającego święta jakim było Halloween. I gdy właśnie kończył popijać ostatni kawałek czekoladowego nietoperza - jego ducha nadal nie było. Niemal w teatralny sposób westchnął, pozwalając sobie na niezadowolenie, które pojawiło się na jego twarzy.
Pluł sobie w twarz, że spuścił go z oczu.
Ale również za to, że nie zabrał telefonu komórkowego z domu. Niby pierdoła, ale wygląda na to, że bez tego urządzenia funkcjonować po prostu się nie da. Nie we współczesnym świecie, w którym przyszło im egzystować.
Leniwe kroki pokierowały go w stronę tarasu, skąd docierało do niego orzeźwiające, nocne powietrze. Enma potrzebował chwili tylko dla siebie, z dala od zgiełku ludzi i wszechogarniającego krzyku. W głowie mu huczało, a uszy niemal krwawiły. Jako osoba niemal głucha, przebywanie w miejscach publicznych było dla niego zawsze wielką udręką, dlatego też z wdzięcznością odetchnął, opierając się o balustradę.
Tylko on i noc. Idealne połączenie. Powieki niemal opadły, pozwalając mu rozkoszować się tą chwilę jak najcenniejszym trunkiem, ale nie minęła zaledwie minuta, a jego magiczna chwila została rozsypana na drobne kawałki niczym zdmuchnięty dom z kart.
Spojrzał w bok, na mężczyznę
- Wybacz. - odezwał się zaskakująco miękkim tonem, który tak bardzo nie pasował do wyrazu jego twarzy.
- Ale nie jesteś w moim typie.
@Naiya Kō
Seiwa-Genji Kamiko and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Mimo wszystko spojrzał na niewielkiego nieznajomego z wymalowanym na twarzy zdziwieniem. - A... kto pytał? - Wyrzucił cicho w beztroskim roztargnieniu. Wówczas również zatopił wzrok w czerwonych płatkach, które dały mu ponownie do zrozumienia, jak to wszystko musiało jednoznacznie wyglądać. Z jednej strony widok tej kwaśnej miny zstąpił na Kou lekkie poczucie zawstydzenia, widocznego nawet pod warstwą dobrze kryjącego podkładu. Z drugiej był zmieszany. Czy ktoś właśnie go odrzucił, nawet jeśli tak naprawdę nie miał ukrytych intencji?! Te dość brutalne zderzenie z rzeczywistością tak czy inaczej ugodziło ego równie wysokie, co on sam. A może chciał ją dać, by zaraz wyciągnąć rachunek na dwa miliony? Nigdy nie wiadomo, czego obcy wychodzący ze zgiełku ludzi mógł oczekiwać. Nigdy nie wiadomo, więc po co od razu zakładać, że... nie, Kou, opanuj się. Przecież właśnie próbowałeś dać komuś różę. Czerwoną.
Widział kątem oka, jak ktoś z jego znajomych zgina się w pół ze śmiechu z drugiego końca sali, zauważywszy odmowę przyjęcia kwiatka. A to chujki. Niezręcznie zagryzł wargi. Ręce nieubłaganie świerzbiły go, by pokazać im bardzo sugestywny środkowy palec, czego jednak nie uczynił. Choć uniósł przez chwilę rękę, w porę zdążył się opanować, udając, że tak tylko rozgląda się wokół. Nie chciał czynić sytuacji jeszcze bardziej porąbaną i niezręczną, niż rzeczywiście była.
- Może i dobrze, gdyby było inaczej, ten kto kazał mi go tobie przekazać, nie dałby mi żyć. - odparł z udawanym spokojem i miną obrażonej księżniczki, nad którą nie był w stanie zapanować. Specjalnie powiedział to tak, by zostawić miejsce na domysły, choć nie wiedział, z kim ma do czynienia i jak to odbierze. Jednak po co być oczywistym? Reakcje na takie niedopowiedzenia zawsze mówiły wiele o innych, a wiele ciekawego potrafiły także stworzyć... wcale to nie tak, że z dwóch stron poczuł się zaatakowany wzgardzeniem, nawet jeśli takowe uczucia nie były do końca na swoim miejscu.
- Kontrowersyjna sprawa, dawanie ludziom kwiatków, hm? Ale ten został już zerwany. Ja go wyrzucę, a wtedy jego marne istnienie skończy się dziś, bez żadnego większego sensu. Nawet nie pocieszy nikogo swoją urodą. Po prostu zmarnieje jeszcze zanim zniszczy go jego krucha natura. Nie rusza cię to, słońce? - Począł swój monolog tonem melancholijnym, zupełnie nie pasującym do słów, które wypowiedzieć mógłby równie dobrze bardzo zdesperowany sprzedawca z cygańskiego bazaru. - Możesz też go wziąć i dać tej krótkiej egzystencji jakieś znaczenie. - Kontynuował bezmyślnie, tak naprawdę nie za bardzo czując, że jego starania cokolwiek mu przyniosą. Co innego było celem. Zagadać na śmierć własne kotłujące się odczucie irytacji.
- Nie szukam nikogo. Spokojnie. - Częściowo skłamał. - Jestem Naiya Kou. - Przedstawił się, odgarniając włosy peruki z twarzy paznokciami. - Jestem wróżbitą, influencerem i nie w twoim typie. Też mi się przedstawisz, żebym wiedział, w czyim typie nie jestem? - Nadal wyglądał na nieco nadąsanego, jednak jego ton był przyjazny, wręcz żartobliwy. Nie pozwoliłby sobie od tak naskakiwać na obcych, zwłaszcza ze świadomością, że jego wzrost niejedną osobę potrafił z góry przerazić. Wsparł brodę na dłoni, patrząc wyczekująco na reakcję niewysokiego chłopaka.
@Seiwa-Genji Enma
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Księżyc mu świadkiem, ale był gotowy odwrócić się i odejść w swoją stronę, pozostawiając nieznajomego samego z kwiatem. Nie uważał tego za niestosowane, mimo że w japońskiej kulturze takowe zachowanie było naganne i potępiane. Ale w jego prywatnym savoir vivrze wszystko było inne. Jeżeli ktoś naruszał jego przestrzeń osobistą, nawet jeśli tylko werbalnie, automatycznie starał się bronić swoich granic, nawet kosztem dobrych manier.
A jednak został.
Jego ciało nie drgnęło, nie licząc zmiany pozycji na wygodniejszą, kiedy lędźwie przywarły mocniej do barierki za nim, wypierając z umysłu wszystkie filmiki i tragiczne historie o upadkach z balkonu. Nieznajomy, wbrew pozorom, wydawał się zaskakująco intrygujący, i z pewnością nie dlatego, że za dziecka pewnie zajadał się szpinakiem a potem zapijał to mlekiem albo kiedy stał w kolejce po wzrost to zrobił kilka okrążeń i ostatecznie otrzymał go pięciokrotnie. Było w nim coś innego. Coś, co działało trochę jak magnes. Albo jak płomień, który przyciągał samobójcze ćmy.
Wsłuchał się w jego wytłumaczenia, które wydały się idiotyczne. Ale w tym idiotyzmie były też zabawne, dlatego też jego kąciki ust mimo wszystko ugięły się nieznacznie pod naporem wesołości. Czy ruszała go tragiczna historia róży?
- Nie. - odparł wręcz krystalicznie szczerze, odwracając lekko głowę w jego stronę. - Przecież to zwykły kwiatek. Chabaź, których jest wiele. - dodała udowodniając tym samym, że jego duszy było daleko do romantyczności i empatii. A jego takt był porównywalny do walca drogowego.
- Jak ci go tak szkoda, to sam zabierz go do domu. Albo... - dwubarwne spojrzenie leniwie potoczyło się po tłumie w sali, aż w końcu opadło na samotnie stojącej dziewczynie w stroju myszy.
Szara myszka, o ironio.
- Widzisz tę dziewczynę w stroju oposa? Jestem pewien, że gdybyś podszedł do niej i podarował kwiatka, to na pewno zapamiętałaby ten wieczór na długo. No śmiało, nie wstydź się. - zachęcił go, przechylając głowę lekko w bok, a ciemne i długie kosmyki peruki leniwie zsunęły się po jego ramieniu niczym obsydianowa kaskada wodospadu. Nie wiedział czemu, ale coś podpowiadało mu, że nieznajomy ostatecznie nie zrobi tego, a biedna róża rzeczywiście zakończy swój żywot jeszcze dzisiejszej nocy.
Z drugiej strony, kto wie?
- Seiwa. - przedstawił się krótko, nie lubiąc podawać pełnego imienia i nazwiska nowo napotkanym osobom. W dziewięćdziesięciu procentach Enma nie spotykał ponownie tych samym osób w swoim życiu. Przelotne znajomości, chwilowe, jak zimowy oddech w grudniową noc. Rozmazywały się szybko we wspomnieniach, jedynie czasami pozostawiając po sobie posmak. Gorzki, albo słodki. A jak będzie tym razem? Któż to wie.
- Wróżbita? - uniósł jedną brew, a na jego ustach ponownie tego wieczoru ułożył się cień uśmiechu. I choć był sceptykiem do tego typu praktyk, nie wierząc w taroty, liczby astrologiczne i inne tego typu bzdety, to powoli uniósł dłoń i wyciągnął w stronę rozmówcy, ukazując jej wnętrze.
- Powróżysz?
@Naiya Kō
Warui Shin'ya and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Wzrost Naiyi za to był anomalią. Zaprzeczeniem wszelkich lekarskich zaleceń i teorii, że każdy wypalony papieros za młodu skraca o milimetr. Chyba, że przeznaczone było mu zostać tytanem pokroju tego, którego spotkał w pokoju pierwszym, ale lata licealne spędzone w towarzystwie butelki, bynajmniej nie mleka, zaprzepaściły mu szansę na pojawienie się w gazecie. Zamiast tego mógł się pochwalić wyrośnięciem na piękny okaz czarnej owcy w rodzinie, której kopyta i aksamitna sierść były bardziej zadbane, niż wewnętrzne potrzeby, aby zachować choćby pozorny życiowy balans.
Mimo, że odnotował w dwubarwnych oczach, w które dyskretnie acz intensywnie się wpartywał niechęć, nie był w stanie do końca przejrzeć Enmy. Szybko zrozumiał, że to nie będzie proste, tymbardziej poczuł się niepewny. A im bardziej był niepewny, z tym większym pragnieniem by udawać tak pewnego się zmagał.
Niewiele nauczył się od sytuacji w Shuryōbie. Choć całe zdarzenie wywarło niezaprzeczalnie piętno na jego umyśle, znowu zaczynał przybierać całkiem podobny vibe, co tamtego felernego wieczoru, gdy za swoje niestosowne, natarczywe zachowanie dostał nagrodę w postaci rozkrwawionego nosa. No cóż. Ludzie tak uparci jak Kou nie zmieniają się tak łatwo.
- A więc to tak. -
Na odpowiedź chłopaka twarz pseudo-zakonnicy wstąpił leniwy uśmiech, który obrósł w kwiatki wraz z zauważeniem, że jego głupie paplanie odniosło jakiś pozytywny skutek. Delikatnie się zaśmiał.
- A, mój drogi, w którym momencie powiedziałem, że mi go szkoda? - Odparł, ostrożnie, choć wychwytywalnie mieląc coś w buzi, gdy wiódł niechętnym spojrzeniem za wskazaniem Enmy. Wydawał się długo przypatrywać dziewczynie; bo nie wyglądał wcale na zagubionego, choć zgodnie z prawdą długo mu zajęło odnalezienie wspomnianego oposa wzrokiem. Nie tak myślał, że wyglądają oposy, ale powstrzymał się od komentarza cisnącego mu się na usta. Oczywiście, nie miałby żadnego, najmniejszego problemu do niej podejść, tak samo, jak zrobił to w stronę Seiwy.
Więc czemu nie miał zamiaru tego zrobić?
Towarzystwo kogoś, kto na pierwszy rzut oka mógłby być dla niego przyjaźniejszy, zwyczajnie wydawało mu się... nudniejsze, przez co mało interesujące. Atmosfera była dziwna, a obecność Enmy i jego zachowanie przygaszało Kou niczym wiatr; powodując, że po chwili coś w skotłowanym, niemal dwumetrowym piecu za każdym podmuchem buchało jeszcze większymi płomieniami, niż wcześniej. Miał ochotę to wszystko przełamać. Zmyć, albo chociaż zaburzyć te zdystansowanie chłopaka w jak najbardziej subtelny sposób. Mimo, że nie robił nic złego, w jakiś niewypowiedziany sposób te sprawy go drażniły; ale było to zaledwie uczucie pokroju źdzbła wplątanego w sweter. Prawie niezauważalne, a jednak wystarczająco silne, by wpłynąć na myśli i decyzje. Złamał w palcach kruchą łodygę kwiata, która poszybowała w górę jak jaskółka, uwięziona pod ołowianą chmurą. Uniósł wzrok tuż za nią, jakby odprowadzał ją do innego świata, w którym miała skończyć; wydarta z piersi przelatującego wiatru, rzucona w ciemność, porwana przez siły ciążenia, zniknęła w ułamku sekundy z pola widzenia ich obu, gdzieś za ich plecami.
Enma miał dobre przeczucie. Kou tylko z grzeczności lustrował chłodnym, obojętnym spojrzeniem sylwetkę szarej myszki.
- To tylko jeden z wielu kwiatów. - Zaironizował. - Nie jest w moim typie. -
Chętniej sprawię, że to ty go zapamiętasz, Seiwa.
- Tamten był o wiele bardziej intersujący. - Wzruszył ramionami. - A tego - wskazał bez należytego w takiej sytuacji dystansu palcem prosto na dziewczynę, nie odrywając drugiej ręki od barierki. - nie mogę zrzucić z balkonu. Nie miałbym serca. - Powiedziawszy to odwrócił nienaturalnie intensywny wzrok ponownie na nieznajomego, przechylając głowę jakby sugerował najdziwniejsze pytanie, jakie mogło paść na tej sali tego wieczoru. Zbyt dziwne i niepokojące, by mógł wypowiedzieć je na głos. A ciebie mogę?
Zgrywał się z bogowie wiedzą jak głupich przyczyn, lecz był horrendalnienwręcz ciekawy, czy Seiwa zrozumie aluzję i jaka będzie jego reakcja. Wyczulił się na każdy gest, każde słowo. Coś w zachowaniu niższego kolegi wytrącało go z równowagi i nieświadomie czuł potrzebę by zrównoważyć wszystko do równi pochyłej. Bezpośredniość i silne trzymanie swoich granic przez Enmę zderzało się całkowicie z temperamentem Kou, który kłamał lekką ręką i uealstyczniał swoje własne granice najbardziej, jak to możliwe. Wydawało się, że są przeciwieństwami nie tylko na zewnątrz, ale... jednocześnie czuł, że być może wcale nie anihilują się jak materia z antymaterią, a z tej mieszanki może powstać coś dziwnie interesującego.
Takowa sytuacja subtelnie, acz mimowolnie ropuszczała jego społeczne hamulce, które na codzień wypadało mieć. W sumie... już i tak od pierwszej chwili, od kiedy tylko się odezwał a może i od wcześniej robił z siebie błazna, więc co mu teraz szkodziło?
- Mogę, ale widzisz, podobno to grzech. Za grzechy się płaci. - Mrugnął do Seiwy, nie zważając na jego chłodne podejście. Kłująca potrzeba dostosowywania się odeszła wraz z przybraniem nowej roli, którą dawały mu wszystkie elementy przebrania. Bliżej było mu do tego Kou, który pojawiał się na scenie. - Na twoje szczęście ta wróżka nie jest materialistką kotek. Pokaż mi coś ciekawego, na przykład... -
Karty pojawiły się w dłoni, nie wiedzieć kiedy, zupełnie jakby wyczarował je z rękawa. Razem z nimi na podniesionej dumnie twarzy pojawił się lekki, złośliwy uśmiech.
- Zatańcz ze mną. -
@Seiwa-Genji Enma
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.