31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.
W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.
Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości. Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.
- To... szukamy kuchni, czy jednak stawiamy na stoły? - dopytał się tylko swojego towarzysza, kiedy tylko złapał oddech po koszmarnym przepływie, a inni oddalili się na wystarczająco dużą odległość. Wszystko po to, aby upewnić się, że w torbie nic nie zajmuje niepotrzebnego miejsca. Wszystko po to, aby po ostatnich poprawkach kostiumu, skierować się w stronę głównej sali. - Powinniśmy wmieszać się w tłum. Masz jakiś pomysł? - dopowiedziałby tylko w stronę Żiro, podchodząc do zombie-lokaja, co by zapisać się na jakąś szczególną atrakcje wieczoru. Sam raczej nie uczestniczył wcześniej w czymś takim, to raczej nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w przebiegu tego wszystkiego. Zwłaszcza na taką skalę.
– Najpierw stoły, później możemy wykorzystywać każde możliwe zamieszanie, by pod byle pretekstem spróbować wejść do kuchni.
Podrapał się po nosie, jednocześnie poprawiając maseczkę i omiatając salę uważnym spojrzeniem. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że kelnerzy mieli na sobie stroje służby medycznej. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu po plecach. Wrogowie byli bardziej cwani niż przypuszczał. Najwyraźniej misja wyprowadzenia stąd całego jedzenia zmieni się w legendarną bitwę. Ale był na to gotów.
– Nie wmieszamy się w tłum, za ładnie wyglądamy – westchnął dramatycznie, ostentacyjnie przygładzając fartuszek stroju pokojówki, dając się zaprowadzić Ruu do zapisów do gry; nie bardzo wiedząc na czym ta polega, ale dał się zmylić potężną kolejką i wizją rozdawania czegoś za darmo.
Zabawa jednak nie brzmiała wcale tak źle. Razaro z zaskoczeniem stwierdził, że może nawet mu się spodobać, a to nie było coś, o co podejrzewałby tych kasiastych snobów.
– Spróbuję zaraz ogarnąć jakąś tacę. Jakakolwiek ilość jedzenia niesiona gdziekolwiek na tacy nie wzbudzi żadnych podejrzeń.
Ślepia już zaczęły prześlizgiwać się po zebranych w poszukiwaniu ofiary, gdy mijali kolejne osoby, a Hasegawa próbował namierzyć kelnera, któremu najłatwiej będzie zabrać atrybut władzy.
– A, jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak i trzeba będzie uciekać to bierz gaśnicę. Nikt nigdy nie zatrzyma człowieka biegnącego z gaśnicą.
Zatoczył dłonią charakterystyczne kółka, jakby przymierzał się do eleganckiego ukłonu. Uwieńczenie tego gestu jednak nigdy nie nastąpiło. Może w ogóle go nie planował, a może to nagłe szturchnięcie w ramię sprowadziło go na ziemię. Stał w tym miejscu już od dobrej minuty, czyli wystarczająco długo, żeby rościć sobie prawa do akurat tego kawałka podłogi. To on miał tu więcej powodów do niezadowolenia, nie mężczyzna w mundurze (@Keita Gotō), który wpadł na niego przez własną nieostrożność. Hattori nie pozostał dłużnym ciężkiego spojrzenia, w którym krył się milczący przekaz, żeby następnym razem uważał jak lezie.
Mógł domyślić się, że buców tu nie zabraknie.
Odruchowo otrzepał ramię z niewidzialnego brudu. Lepiej niczego nie złapać.
Już miał powrócić uwagą do swojego rozmówcy, gdy nieznajomy przeszedł dalej, nawet nie racząc przeprosić, ale jego wzrok zatrzymał się na jakimś punkcie kilkanaście metrów dalej. Przed jego oczami ciągle przewijały się upstrzone kostiumami postacie, a mimo tego to znajoma twarz stała się priorytetem otoczenia (@Hime Hayami). Ich spojrzenia spotkały się zaledwie na sekundę, ale trudno – naprawdę trudno – było go z kimkolwiek pomylić. Ale już po chwili nie był pewien, czy faktycznie ma do czynienia z tą samą osobą. Bo właściwie, co tu się odpierdalało?
Gdy wyciągnięta przez Enmę babeczka znalazła się bliżej jego twarzy, ściągnął brwi, ale to nie ona była powodem jego zarówno pozbawionej zrozumienia, jak i nieco zażenowanej miny. Jego wzrok nadal był zawieszony gdzieś ponad niewielkim przysmakiem; skupiony na dziwacznej tragikomedii w wykonaniu Hayamiego, który właśnie przed nim spierdalał. Może to tylko przywidzenia, ale w tym momencie Heizō dałby sobie rękę uciąć, że właśnie tak było.
Aha.
Gdzieś po drodze musiał przegapić moment, w którym postanowili się unikać. W innych okolicznościach może i przeprosiłby swojego towarzysza, ale tym razem pozostał na miejscu. Pokiwał ledwo widocznie głową. Nie. Wcale nie chciał babeczki.
„(…) masz stół, więc możesz sobie wziąć.”
Wyrywając się z zamyślenia, zerknął na wspomniany przez Seiwę stół.
— Może później. Najwyżej najesz się za nas dwoje. — No proszę, był ucieleśnieniem samych plusów jako partner na imprezie. — Skąd w ogóle pomysł na to zaproszenie? Obraziłeś wszystkich kolegów dookoła?
Zerknął na niego z ukosa. Skoro już tu był, mógł przynajmniej zająć myśli zrozumieniem tego, co właściwie miał oznaczać ten agresywny SMS.
@Seiwa-Genji Enma
W momencie, gdy kruk skubnął jego maskę, Ye Lian posłał ptaszysku spojrzenie, które byłoby w stanie pomóc mu przedostać się na drugą stronę tęczowego mostu. Stolas zawsze wpychał dziób w nieswoje sprawy. Nawet teraz. Dziwne, że ten wymowny wzrok nie spalił zwierzaka na wiór. Jasnowłosy wyprostował się, przekazując wcześniej przejęty zapis mężczyźnie, który wpatrywał się w nich nieco strapionym spojrzeniem. Ye westchnął i odpowiedzią mu dystyngowanym ruchem dłoni. Nigdy nie był źródłem konfliktu. Rzadko kiedy jego wewnętrzna frustracja zdołała wypełznąć poza otaczające ramy elegancji i pewność siebie; zawsze starał się zachowywać pokerową twarz, nawet jeśli jego wnętrze kipiało jak kocioł pełen wylewającego się wywaru czarownicy. A było to bardzo częstym zjawiskiem.
Nie zamierzał robić scen. Poprawił wcześniej dziabniętą przez Stolasa maskę, upewniając się, że jest na swoim miejscu. Co prawda nie był nikim wybitnie znanym — był jedynie początkującym pisarzem, do którego uśmiechnęło się szczęście; czuł się komfortowo w zarzuconej na jego barki pelerynie niewidzialności i nie chciał tego zmieniać. Odprowadził Shirshu wzorkiem, a potem rozejrzał się po powoli zapełniającej sali. Dzisiejszej nocy każdy mógł umknąć codzienności, stać się kimś innym, zabawić się i rozładować tłumione wewnątrz napięcia. Kątem oka spostrzegł jak jakiś dzieciak przebrany za wilkołaka, zaczyna wyć pośrodku sali.
— I uwolnić potwora... — odpowiedział swoim myślą, spostrzegając przeciskającą się przez tłum Shirshu. Poprawił płaszcz — z automatu, zapominając, że nie uciska go za wysoko zapięta koszula. Odebrał napój, chwilę przypatrując się szklance. Z pewnością kryło się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikali gier i ucztowania. Przez większość społeczeństwa tacy ludzie byli postrzegani jako bardzo chorzy albo tacy, którzy w głębi duszy szczerze nienawidzili otoczenia. W przypadku Liana obie opcje chyliły się ku prawdzie. „Mamy Halloween” — na to stwierdzenie chciał się roześmiać. Ale oczywiście tego nie zrobił. — Zabawne, że mówi to osoba, która mieszka na bagnach, w towarzystwie fetoru gnijących ciał. — Kiedy przytknął naczynie do ust, mogła dostrzec w jego oczach ten nieoczywisty blask. Zawsze go używał, wprowadzając rozmówcę w błąd, będąc przy tym tak samo poważny. — Zastanawia mnie, skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że mógłbym być dobrym towarzystwem. To tylko zabawa, mówisz, a wiesz, że jak dzieci kończą zabawę, to zazwyczaj targają się za włosy? Black, nie miałaś przed chwilą pełnego kieliszka?
Skoro jednak długowłosy zdecydował się wpuścić go z powrotem do swojego świata, nie zamierzał wiecznie czekać na jego ruchy. Po ostatnim bardzo chaotycznym spotkaniu nie wiedział, jak dokładnie będzie wyglądało to obecne. Wiele tematów jeszcze ciążyło nad nimi, mimo to Minoru nie czuł się w obowiązku wszystkiego od razu rozdrapywać. Wyznawał zasadę, że na wszystko przyjdzie czas. Czasami miał wrażenie, że wyjątkowo mocno nadszarpuję to powiedzenie.
Mimo że na imprezie był dużo wcześniej, większość tego czasu spędził na ogrodach. Z dala od ludzi, z dala od osób, które mógłby widzieć jego twarz, którą odsłaniał po uchyleniu maski, by dokończyć kolejnego papierosa. Nieopuszczający go nałóg bywał czasami męczący, nie mógł jednak przestać myśleć o zapalonym papierosie. Był to piąty, może siódmy papieros odkąd tu przyjechał. W nerwach i w widocznym zniecierpliwieniu oczekiwał na towarzysza, nie wiedząc, czy w ogóle zechce pojawić się na zaproponowanym mu balu. Nie chciał aby po niego przyjechał, a on głupio szanuje przestrzeń osobistą, którą Hime cały czas stara się między nimi stawiać. Przynajmniej do momentu, w którym przestaną go gnębić wyrzuty sumienia, a ich relacja wróci do względnego porządku.
Po kolejnej rundce wstał z ławki, chcąc powrócić do sali głównej, nakładając maskę z powrotem na twarz. Idąc wolnym i dostojnym krokiem o lasce, mijał twarze ludzi, które znał aż za dobrze. Jego przebranie powodowało, że łatwo mógł wtopić się w tłum, zostając w pewnym sensie niezauważalnym. Kątem oka dostrzegł zakonnicę, a w niej znajomą twarz Kapitana IV Dywizji (@KAWAI AKANE). Chwilę później zauważył także Keita (@KEITA GOTŌ), przy której Rajka (@YŌZEI-GENJI MADHUVATHI) spoufalała się z nim w dosyć przyjacielskim geście. No proszę. Nie dziwiło go, że ta dwójka siebie znała. Nie znał jednak chłopaka, który stał obok nich. Ktoś nowy w mieście? Również nie umknęły jego uwadze kilkoro osób z parku, a także parę członków z grupy Shingetsu. Słyszał, że niektórzy mieli ochotę pójść na wypadek gdyby Tsunami chciało wywinąć jakiś numer — między innymi też był tu, na wypadek gdyby trzeba było narobić trochę zamieszania.
W taki sposób przemierzając salę, dostrzegł najbardziej znaną mu twarz. Poczuł ulgę, a nerwowy nastrój opuścił go. Nie na długo, ponieważ zauważył jak bardzo szybko ucieka z sali, nie do końca rozumiejąc tego zachowania. Szczególnie kiedy porwał jednego z drinków. Postanowił zwalić to na stres, bo prawdopodobnym było, że cały czas walczył ze wszystkim co dotyczyło Yoshidy.
— Przed kim się chowasz? — spytał dyskretnie kiedy równie cicho zakradł się za jego plecami. Zastanawiał się, jak bardzo mógł go w tym momencie wystraszyć, dostrzegając na jego twarzy różne emocje. Jak zawsze zresztą.
— Nawet na mnie nie poczekałeś — zauważył, kiwając w stronę alkoholu, a raczej już samego kieliszka, który trzymał w dłoni. Może tak naprawdę wcale nie był tu dla niego, a może lubił sobie tylko wmawiać to gorsze rzeczy — Wszystko w porządku? — mimo to najpierw pokusił się spytać o jego zachowanie, dostrzegając pewną dezorientację w jego szarych oczach.
@Hime Hayami
Szampan to za mało. Przepalił odrobinę przełyk, głównie dlatego, że wypił go tak szybko. Pewnie też kwestia ceny. Tanie, hurtowe cholerstwo, smakujące bardziej drożdżami niż czymkolwiek innym.
Cofnął się jeszcze o krok, znów na kogoś wpadając.
Przed kim się chowasz?
Wzdrygnął się, słysząc pytanie. Z początku nie poznał nawet głosu, za bardzo skupiony na nerwowym podskoczeniu. Obejrzał się przez ramię. Maska. Uniósł brwi, by zaraz je zmarszczyć.
No tak, przybył i książę, niestety bez rumaka.
Powietrze zeszło z niego jak z balonika. Wytchnął je przez nos z wyraźnie słyszalną ulgą. Uśmiechnął się miękko, jak na zawołanie, odstawiając kieliszek na pustą taca przemykającego nieopodal kelnera. Jakby w ogóle się na tym nie skupił, najważniejszy był Minoru. Sięgnął ostrożnie, samemu się nieznacznie garbiąc, żeby ostrożnie odchylić maskę i zerknąć pod nią, bez zdejmowania. Znów uniósł kąciki ust, zachowując się dosłownie tak, jakby gadali o pogodzie, będąc obcymi w pociągu. Jakby nie było między nimi żadnego, ciążącego na ramionach napięcia. Na razie upchnął je gdzieś pod bufiastymi rękawami koszuli.
— Wybacz. Za bardzo się ociągałeś — odpowiedział, z lekkim żartem w głosie, pierwsze pytanie na razie ignorując. Wyprostował plecy, ręce niewinnie za nimi splatając. Prawie że zakiwał się na butach.
— Teraz? Jak najbardziej — przechylił przy tym głowę, kąciki ust nadal miękko trzymając w górze. Patrzył bezpośrednio w oczy, albo raczej tam, gdzie wydawały mu chować się za maską. Zawsze brał go na to wielkie, niewinne spojrzenie.
— Wydawało mi się, że kogoś spotkałem, ale to tylko wrażenie. Usilnie wypatrywałem mojego zagubionego kopciuszka — sięgnął, żeby wziąć go za rękę, znów przekraczając dystans, który sam usilnie ostatnio budował. Bez żadnego problemu. Szampan i tak już zaczynał go grzać.
— Słyszałem, że mają jakąś grę dla wszystkich gości. Krwawe łowy brzmią przekonująco, hm? Pobawimy się? — znów uniósł spojrzenie ku jego oczom, stojąc wyjątkowo blisko, jego własne przykryte nieznacznie długimi rzęsami, z czymś na wzór prośby, może i zaczepki, odbijającego się w jasnych tęczówkach.
@Minoru Yoshida
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Lubił Halloween, tak samo jak ideę tego corocznego balu, ale z drugiej strony wizyta z ramienia jego matczynego molocha korporacyjnego zobowiązywała go do dobrego prezentowania się. A nie potykania się o wszystkie możliwe kończyny, a także deptania po stopach innych ludzi. Jeżeli na koniec tego dnia wyjdzie z kolejną nową kontuzją (spokojnie można było go nazwać ich kolekcjonerem), to chyba już do końca się załamie.
Byleby na nikogo nie rozlać drinka. Byleby nikogo przypadkiem nie walnąć konstrukcją w głowę, czy bark. Byleby nie spaść koncertowo ze schodów. Byleby nie... i w sumie mógłby tak wyliczać w nieskończoność, jeszcze bardziej rozdrapując swój wewnętrzny niepokój.
Wiedział, że sam czułby się specyficznie, a z drugiej strony nie planował zapraszać nikogo ze swoich korporacyjnych znajomych, tym bardziej, że większość z nich była mocno neutralna. Z kolei większość jego relacji z ludźmi z Nanashi była dość napięta, odkąd opuścił dzielnicę, i chociaż uparcie tam wracał, to jednak zawsze spotykał się z pewnym subtelnym murem. Oczywiście były też wyjątki, a także relacje takie, jak z Kai'm. Dynamicznie zmieniające się na przestrzeni całego życia, ale zaskakująco trwałe.
Z tego też względu w sumie zaciągnął tutaj Mifune niemalże siłą, chociaż tak naprawdę główny argument "cała kwota zebrana na balu idzie na sieroty Nanashi" był dostatecznie mocarny, by zdusić ewentualne protesty w zarodku. Czy był to lekki cios poniżej pasa? Tak. Natomiast wiedział, że odpokutuje za to szeregiem złośliwości lecącym w jego stronę przez cały wieczór, więc można było uznać, że koniec końców będą kwita.
Po zapisaniu się u kamerdynera na zabawę wieczoru posłał nieufne spojrzenie wijącym się schodom. Pierwsze nemezis tego wieczoru. Drugą był fakt, że ktoś otarł się o skrzydło, przez co głowa Blotki przekrzywiła się gwałtownie do tyłu, a on sam wczepił się paznokciami w ramię swojej osoby towarzyszącej.
— Jeżeli do końca tego balu będą wciąż miał głowę na karku to uznam to za swój prywatny sukces — rzucił z lekko cierpiętniczym westchnieniem. — Teraz tylko muszę znaleźć odpowiednio dobry kąt, skąd będzie widać tłum, a następnie grzecznie schowam się za twoimi plecami. Wolę nie ryzykować, że ktoś o zgrozo zaprosi mnie do tańca i skaże się tym samym na podeptane stopy i siniaka na gardle, bo mu obręczą przypadkiem przyłożę... chociaż raczej rzadko kiedy panowie są zapraszani, więc może jednak zaryzykuję wychylenie się, by jednak z kimś porozmawiać. Natomiast trzeba przyznać, że wystrój jest jak zawsze na wysokim poziomie. Muzyka też. I spokojnie można podziwiać przebrania, wszyscy się postarali. A tobie jeszcze tylko musimy znaleźć kieliszek z krwią... znaczy się z jakimś czerwonym winem albo ponczem.
Słowotok, który wylał się z jego ust definitywnie nie był szczytem jego możliwości, ale Nagai raczej dopiero co się rozkręcał, i przez to oczywiście dokonał bardzo podstawowego (ze swojej perspektywy) błędu - rozgadany zaczął schodzić po schodach. To nie tak, że w ogóle nie umiał koordynować ruchów swojego ciała, bez przesady. Natomiast akurat ktoś go szturchnął, rąbek płaszcza wlazł mu pod nogi i nagle ostatnie kilka stopni pokonał szorując po nich kostką i wpadając lekko na jakiegoś nieszczęśnika przed sobą, robiąc chwilowe zamieszanie.
Schody 1, Blotka 0. Wyszedł z tego z rozpaczliwym zakłopotaniem wymalowanym na twarzy i bolącą stopą, ale przynajmniej jeszcze sobie niczego nie skręcił. Jakby za jakie grzechy akurat jemu się to przytrafiało... chociaż przynajmniej nie zjechał po tych stopniach pośladkami. Wiedział, że mogło być gorzej.
— Ja dzisiaj stoję i się nigdzie nie ruszam — Skrzywił się wyraźnie. — Cały wieczór będę Ciebie bezczelnie wykorzystywać do przynoszenia rzeczy, słowo daję, Kai. Wyczuwam aurę katastrofy i pecha w powietrzu, a ja sam w sobie jestem pechem i katastrofą, więc nie podoba mi się takie połączenie. Oooo, patrz, jaki świetny kostium. O czym ja mówiłem? A tak, dzięki, że zdecydowałeś się wpaść. Naprawdę.
Wiedział, że najpewniej zobaczy tu sporo znajomych twarzy, ale na razie był zbyt zaoferowany wszystkim wokół, by wzrokiem przebijać się przez barwne kostiumy.
@Kai Mifune
— Nie składam obietnic bez pokrycia — odzywa się miękko, cicho, pewna, że i tak ją usłyszy, świadoma, że rozpozna nieznaczną nutę rozkojarzenia osiadłą w dziewczęcym głosie. Stukot rubinowych szpilek jest jednak spokojny, naznaczony pewnością siebie, nawet jeśli wszystko w niej się skrzy oraz skręca, pragnąc nadmiar energii rozładować w postaci, chociażby jednego ucieszonego podskoku. Nie pozwala sobie jednak na żaden obrót, na wybicie się na piętach, nie ze względu na z dawna nienoszone obcasy — były wygodniejsze od point, gdzie nieodpowiednio zabezpieczone palce stóp się łamały, paznokcie odpadały, a podeszwy krwawiły niemiłosiernie — a towarzysza, który całe swe zaufanie opierał na jej wątłej postaci — W dodatku, taniec jest jedynym uniwersalnym językiem łączącym ciało i duszę w jedno — oświadcza już trochę bardziej przytomnie, odrywając wzrok od masywnego budynku, by skrą szafiru przemknąć mogła po gładkim czole, prostym nosie, pełnych wargach wygiętych w uśmiechu — I to nie byłyby moje stopy — zauważa na koniec z beztroską, a między padające słowa zakrada się złośliwy chochlik, gotowy szepty swoje słać do podświadomości, że dopóki krzywda nie spotka nikogo z ich dwójki, tak czym jest czyjeś poświęcenie wobec ich zadowolenia? Usta mimowolnie unoszą się w iście kocim, przewrotnym uśmiechu, którego i tak nie dostrzeże, ale on jest, czuć go w jesiennym powietrzu, w drgnięciu mięśni, wyprostowanej postawie. I nie znika on wcale nawet wtedy, gdy ciężkie drzwi otwierają się przed nimi ze zgrzytem, a zebrani goście zaczynają wypełniać przestrzeń głównej sali. Ciało uderza przypadkowo o ciało, fragment czyjegoś kostiumu przekracza przestrzeń osobistą, robi się nagle ciasno, choć wciąż pozostaje mnóstwo miejsca, ale to nic, nie zamierza uciekać. Wartki nurt pełen wiedźm i straszydeł, malowanych kitsune oraz przyciągających na stanowczo zbyt długo wzrok pielęgniarek, zachęca, by się weń zagłębić, podążać wraz z rytmem tłumu i Yuri wręcz nie może się doczekać, kiedy sztywne formalności się zakończą (chociaż nawet się nie rozpoczęły), dzięki czemu będą mogli się bawić, bawić, bawić. Los słucha zaskakująco pilnie zachcianek tancerki, bo oto nadchodzi odpowiedź na jej skryte pragnienia, pada oferta wzięcia udziału w grze, lecz głos decydujący ma Munehira — przynajmniej tę odrobinę komfortu może mu zapewnić.
— Yuri — przedstawia się, tym samym potwierdzając swoje uczestnictwo, głos zniżając do zadowolonego pomruku. Być może ciekawa, czy z braku dodatkowych informacji prowadzący zapisy postanowi podarować jej nazwisko Aoi. A być może jej uwaga była nazbyt podzielona, przez co ponownie nie uświadomiła sobie, że w zasadzie ledwie kilka osób zna pełne imię dziewczęcia. Jednakże wystarczył jeden gest od strony yūrei, by palce tancerki zagłębiły się w miękkości futra oplatającego ramiona młodzieńca, a dystans, jaki ich dzielił, został pokonany w ledwie dwóch krokach.
— Coś na uczczenie tej wyjątkowej nocy? — pyta, gotowa z tacy porwać pierwszą krwawą mary, która tylko znajdzie się w zasięgu jej wzroku.
@Munehira Aoi
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
@Nagai Blotka Kōji
Miała za sobą dwie nieprzespane noce. Przywykła jednak do znacznie większych braków w odpoczynku, toteż na zachętę uraczyła się kieliszkiem
— Wow. Powinniśmy byli się dogadać co do strojów. Czuję się teraz jakbym tu przyszła spod latarni. — że tanio i niezbyt dostojnie. — Zdecydowanie ci pasuje, jakbyś wcale nie nosił przebrania. Nie wiedziałam, że zbroja tak poszerza ramiona... — ostatnią uwagę miała zachować dla siebie, ale za bardzo zaaferowała się barkami Mamoru.
Posłała mu delikatny uśmiech, wskazując głową w kierunku wejścia. Ośmielona obecnością znajomej twarzy nabrała nagłej ochoty na imprezę! Ruszyła więc żwawym krokiem pierwsza, licząc, że mężczyzna podąży za nią.
Zerknęła w tył, sprawdzając czy Ronin nie zrezygnował jednak z uczestnictwa w wydarzeniu i, nieprzyzwyczajona do nowego obuwia, zahaczyła podeszwą o próg kolejnego schodka. Wyciągnęłą ręce przed siebie, próbując zamortyzować upadek.
— Kuźwaaaa. — syknęła pod nosem, czując szczypanie poranionych dłoni. Skóra była podrażniona, w niektórych miejscach pojawiły się kropelki krwi. Nie było źle. No prawie. Kyoko z całych sił zacisnęła powieki, nie chcąc uronić ani jednej łzy i rozmazać misterny makijaż (zajął zdecydowanie zbyt dużo czasu), ale to tak niemiłosiernie piekło. Nie znosiła bólu.
Weź się w garść. Spojrzała na Mamoru z miną zbitego psa. Ba, ona była zbitym psem. Podniosła się i zdecydowanie mniej entuzjastycznie ruszyła do wejścia.
Było imponujące. Ogarniała pomieszczenie wzrokiem, zawieszając spojrzenie na rozstawionych na stołach butelkach. Pieczenie może i ustało, smutek i niesmak pozostał. Trzeba było to opić. Tuptała przed siebie, robiąc szybką obczajkę strojów pozostałych gości. Jedne bardziej imponujące, inne mniej. Z trudem rozpoznawała znajome twarze.
— Potrzebuję lampki wina. Czegokolwiek. Wychodząc, przepędziłam z klatki dwa bure koty, czy to się liczy jak za czarnego kota? — była ewidentnie zaniepokojona.
Nie przestając miętolić obolałych dłoni, przysunęła się bliżej Tokugawy. Czuła się pewniej od czasu do czasu zawadzając ramieniem o ramię mężczyzny. Atmosfera nie była aż tak sztywna, jak się tego spodziewała. Ostatnimi czasy zwykła jednak bywać w nieco bardziej liberalnych miejscach, a to bijące zewsząd bogactwo miziało, choć bardzo łagodnie, jakieś zakopane w czeluściach serca wspomnienia.
@Tokugawa Mamoru
Wykonanie jednego z psikusów, pech, ekhem.