31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.
W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.
Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości. Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.
Szampan to za mało. Przepalił odrobinę przełyk, głównie dlatego, że wypił go tak szybko. Pewnie też kwestia ceny. Tanie, hurtowe cholerstwo, smakujące bardziej drożdżami niż czymkolwiek innym.
Cofnął się jeszcze o krok, znów na kogoś wpadając.
Przed kim się chowasz?
Wzdrygnął się, słysząc pytanie. Z początku nie poznał nawet głosu, za bardzo skupiony na nerwowym podskoczeniu. Obejrzał się przez ramię. Maska. Uniósł brwi, by zaraz je zmarszczyć.
No tak, przybył i książę, niestety bez rumaka.
Powietrze zeszło z niego jak z balonika. Wytchnął je przez nos z wyraźnie słyszalną ulgą. Uśmiechnął się miękko, jak na zawołanie, odstawiając kieliszek na pustą taca przemykającego nieopodal kelnera. Jakby w ogóle się na tym nie skupił, najważniejszy był Minoru. Sięgnął ostrożnie, samemu się nieznacznie garbiąc, żeby ostrożnie odchylić maskę i zerknąć pod nią, bez zdejmowania. Znów uniósł kąciki ust, zachowując się dosłownie tak, jakby gadali o pogodzie, będąc obcymi w pociągu. Jakby nie było między nimi żadnego, ciążącego na ramionach napięcia. Na razie upchnął je gdzieś pod bufiastymi rękawami koszuli.
— Wybacz. Za bardzo się ociągałeś — odpowiedział, z lekkim żartem w głosie, pierwsze pytanie na razie ignorując. Wyprostował plecy, ręce niewinnie za nimi splatając. Prawie że zakiwał się na butach.
— Teraz? Jak najbardziej — przechylił przy tym głowę, kąciki ust nadal miękko trzymając w górze. Patrzył bezpośrednio w oczy, albo raczej tam, gdzie wydawały mu chować się za maską. Zawsze brał go na to wielkie, niewinne spojrzenie.
— Wydawało mi się, że kogoś spotkałem, ale to tylko wrażenie. Usilnie wypatrywałem mojego zagubionego kopciuszka — sięgnął, żeby wziąć go za rękę, znów przekraczając dystans, który sam usilnie ostatnio budował. Bez żadnego problemu. Szampan i tak już zaczynał go grzać.
— Słyszałem, że mają jakąś grę dla wszystkich gości. Krwawe łowy brzmią przekonująco, hm? Pobawimy się? — znów uniósł spojrzenie ku jego oczom, stojąc wyjątkowo blisko, jego własne przykryte nieznacznie długimi rzęsami, z czymś na wzór prośby, może i zaczepki, odbijającego się w jasnych tęczówkach.
@Minoru Yoshida
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Lubił Halloween, tak samo jak ideę tego corocznego balu, ale z drugiej strony wizyta z ramienia jego matczynego molocha korporacyjnego zobowiązywała go do dobrego prezentowania się. A nie potykania się o wszystkie możliwe kończyny, a także deptania po stopach innych ludzi. Jeżeli na koniec tego dnia wyjdzie z kolejną nową kontuzją (spokojnie można było go nazwać ich kolekcjonerem), to chyba już do końca się załamie.
Byleby na nikogo nie rozlać drinka. Byleby nikogo przypadkiem nie walnąć konstrukcją w głowę, czy bark. Byleby nie spaść koncertowo ze schodów. Byleby nie... i w sumie mógłby tak wyliczać w nieskończoność, jeszcze bardziej rozdrapując swój wewnętrzny niepokój.
Wiedział, że sam czułby się specyficznie, a z drugiej strony nie planował zapraszać nikogo ze swoich korporacyjnych znajomych, tym bardziej, że większość z nich była mocno neutralna. Z kolei większość jego relacji z ludźmi z Nanashi była dość napięta, odkąd opuścił dzielnicę, i chociaż uparcie tam wracał, to jednak zawsze spotykał się z pewnym subtelnym murem. Oczywiście były też wyjątki, a także relacje takie, jak z Kai'm. Dynamicznie zmieniające się na przestrzeni całego życia, ale zaskakująco trwałe.
Z tego też względu w sumie zaciągnął tutaj Mifune niemalże siłą, chociaż tak naprawdę główny argument "cała kwota zebrana na balu idzie na sieroty Nanashi" był dostatecznie mocarny, by zdusić ewentualne protesty w zarodku. Czy był to lekki cios poniżej pasa? Tak. Natomiast wiedział, że odpokutuje za to szeregiem złośliwości lecącym w jego stronę przez cały wieczór, więc można było uznać, że koniec końców będą kwita.
Po zapisaniu się u kamerdynera na zabawę wieczoru posłał nieufne spojrzenie wijącym się schodom. Pierwsze nemezis tego wieczoru. Drugą był fakt, że ktoś otarł się o skrzydło, przez co głowa Blotki przekrzywiła się gwałtownie do tyłu, a on sam wczepił się paznokciami w ramię swojej osoby towarzyszącej.
— Jeżeli do końca tego balu będą wciąż miał głowę na karku to uznam to za swój prywatny sukces — rzucił z lekko cierpiętniczym westchnieniem. — Teraz tylko muszę znaleźć odpowiednio dobry kąt, skąd będzie widać tłum, a następnie grzecznie schowam się za twoimi plecami. Wolę nie ryzykować, że ktoś o zgrozo zaprosi mnie do tańca i skaże się tym samym na podeptane stopy i siniaka na gardle, bo mu obręczą przypadkiem przyłożę... chociaż raczej rzadko kiedy panowie są zapraszani, więc może jednak zaryzykuję wychylenie się, by jednak z kimś porozmawiać. Natomiast trzeba przyznać, że wystrój jest jak zawsze na wysokim poziomie. Muzyka też. I spokojnie można podziwiać przebrania, wszyscy się postarali. A tobie jeszcze tylko musimy znaleźć kieliszek z krwią... znaczy się z jakimś czerwonym winem albo ponczem.
Słowotok, który wylał się z jego ust definitywnie nie był szczytem jego możliwości, ale Nagai raczej dopiero co się rozkręcał, i przez to oczywiście dokonał bardzo podstawowego (ze swojej perspektywy) błędu - rozgadany zaczął schodzić po schodach. To nie tak, że w ogóle nie umiał koordynować ruchów swojego ciała, bez przesady. Natomiast akurat ktoś go szturchnął, rąbek płaszcza wlazł mu pod nogi i nagle ostatnie kilka stopni pokonał szorując po nich kostką i wpadając lekko na jakiegoś nieszczęśnika przed sobą, robiąc chwilowe zamieszanie.
Schody 1, Blotka 0. Wyszedł z tego z rozpaczliwym zakłopotaniem wymalowanym na twarzy i bolącą stopą, ale przynajmniej jeszcze sobie niczego nie skręcił. Jakby za jakie grzechy akurat jemu się to przytrafiało... chociaż przynajmniej nie zjechał po tych stopniach pośladkami. Wiedział, że mogło być gorzej.
— Ja dzisiaj stoję i się nigdzie nie ruszam — Skrzywił się wyraźnie. — Cały wieczór będę Ciebie bezczelnie wykorzystywać do przynoszenia rzeczy, słowo daję, Kai. Wyczuwam aurę katastrofy i pecha w powietrzu, a ja sam w sobie jestem pechem i katastrofą, więc nie podoba mi się takie połączenie. Oooo, patrz, jaki świetny kostium. O czym ja mówiłem? A tak, dzięki, że zdecydowałeś się wpaść. Naprawdę.
Wiedział, że najpewniej zobaczy tu sporo znajomych twarzy, ale na razie był zbyt zaoferowany wszystkim wokół, by wzrokiem przebijać się przez barwne kostiumy.
@Kai Mifune
— Nie składam obietnic bez pokrycia — odzywa się miękko, cicho, pewna, że i tak ją usłyszy, świadoma, że rozpozna nieznaczną nutę rozkojarzenia osiadłą w dziewczęcym głosie. Stukot rubinowych szpilek jest jednak spokojny, naznaczony pewnością siebie, nawet jeśli wszystko w niej się skrzy oraz skręca, pragnąc nadmiar energii rozładować w postaci, chociażby jednego ucieszonego podskoku. Nie pozwala sobie jednak na żaden obrót, na wybicie się na piętach, nie ze względu na z dawna nienoszone obcasy — były wygodniejsze od point, gdzie nieodpowiednio zabezpieczone palce stóp się łamały, paznokcie odpadały, a podeszwy krwawiły niemiłosiernie — a towarzysza, który całe swe zaufanie opierał na jej wątłej postaci — W dodatku, taniec jest jedynym uniwersalnym językiem łączącym ciało i duszę w jedno — oświadcza już trochę bardziej przytomnie, odrywając wzrok od masywnego budynku, by skrą szafiru przemknąć mogła po gładkim czole, prostym nosie, pełnych wargach wygiętych w uśmiechu — I to nie byłyby moje stopy — zauważa na koniec z beztroską, a między padające słowa zakrada się złośliwy chochlik, gotowy szepty swoje słać do podświadomości, że dopóki krzywda nie spotka nikogo z ich dwójki, tak czym jest czyjeś poświęcenie wobec ich zadowolenia? Usta mimowolnie unoszą się w iście kocim, przewrotnym uśmiechu, którego i tak nie dostrzeże, ale on jest, czuć go w jesiennym powietrzu, w drgnięciu mięśni, wyprostowanej postawie. I nie znika on wcale nawet wtedy, gdy ciężkie drzwi otwierają się przed nimi ze zgrzytem, a zebrani goście zaczynają wypełniać przestrzeń głównej sali. Ciało uderza przypadkowo o ciało, fragment czyjegoś kostiumu przekracza przestrzeń osobistą, robi się nagle ciasno, choć wciąż pozostaje mnóstwo miejsca, ale to nic, nie zamierza uciekać. Wartki nurt pełen wiedźm i straszydeł, malowanych kitsune oraz przyciągających na stanowczo zbyt długo wzrok pielęgniarek, zachęca, by się weń zagłębić, podążać wraz z rytmem tłumu i Yuri wręcz nie może się doczekać, kiedy sztywne formalności się zakończą (chociaż nawet się nie rozpoczęły), dzięki czemu będą mogli się bawić, bawić, bawić. Los słucha zaskakująco pilnie zachcianek tancerki, bo oto nadchodzi odpowiedź na jej skryte pragnienia, pada oferta wzięcia udziału w grze, lecz głos decydujący ma Munehira — przynajmniej tę odrobinę komfortu może mu zapewnić.
— Yuri — przedstawia się, tym samym potwierdzając swoje uczestnictwo, głos zniżając do zadowolonego pomruku. Być może ciekawa, czy z braku dodatkowych informacji prowadzący zapisy postanowi podarować jej nazwisko Aoi. A być może jej uwaga była nazbyt podzielona, przez co ponownie nie uświadomiła sobie, że w zasadzie ledwie kilka osób zna pełne imię dziewczęcia. Jednakże wystarczył jeden gest od strony yūrei, by palce tancerki zagłębiły się w miękkości futra oplatającego ramiona młodzieńca, a dystans, jaki ich dzielił, został pokonany w ledwie dwóch krokach.
— Coś na uczczenie tej wyjątkowej nocy? — pyta, gotowa z tacy porwać pierwszą krwawą mary, która tylko znajdzie się w zasięgu jej wzroku.
@Munehira Aoi
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
@Nagai Blotka Kōji
Miała za sobą dwie nieprzespane noce. Przywykła jednak do znacznie większych braków w odpoczynku, toteż na zachętę uraczyła się kieliszkiem
— Wow. Powinniśmy byli się dogadać co do strojów. Czuję się teraz jakbym tu przyszła spod latarni. — że tanio i niezbyt dostojnie. — Zdecydowanie ci pasuje, jakbyś wcale nie nosił przebrania. Nie wiedziałam, że zbroja tak poszerza ramiona... — ostatnią uwagę miała zachować dla siebie, ale za bardzo zaaferowała się barkami Mamoru.
Posłała mu delikatny uśmiech, wskazując głową w kierunku wejścia. Ośmielona obecnością znajomej twarzy nabrała nagłej ochoty na imprezę! Ruszyła więc żwawym krokiem pierwsza, licząc, że mężczyzna podąży za nią.
Zerknęła w tył, sprawdzając czy Ronin nie zrezygnował jednak z uczestnictwa w wydarzeniu i, nieprzyzwyczajona do nowego obuwia, zahaczyła podeszwą o próg kolejnego schodka. Wyciągnęłą ręce przed siebie, próbując zamortyzować upadek.
— Kuźwaaaa. — syknęła pod nosem, czując szczypanie poranionych dłoni. Skóra była podrażniona, w niektórych miejscach pojawiły się kropelki krwi. Nie było źle. No prawie. Kyoko z całych sił zacisnęła powieki, nie chcąc uronić ani jednej łzy i rozmazać misterny makijaż (zajął zdecydowanie zbyt dużo czasu), ale to tak niemiłosiernie piekło. Nie znosiła bólu.
Weź się w garść. Spojrzała na Mamoru z miną zbitego psa. Ba, ona była zbitym psem. Podniosła się i zdecydowanie mniej entuzjastycznie ruszyła do wejścia.
Było imponujące. Ogarniała pomieszczenie wzrokiem, zawieszając spojrzenie na rozstawionych na stołach butelkach. Pieczenie może i ustało, smutek i niesmak pozostał. Trzeba było to opić. Tuptała przed siebie, robiąc szybką obczajkę strojów pozostałych gości. Jedne bardziej imponujące, inne mniej. Z trudem rozpoznawała znajome twarze.
— Potrzebuję lampki wina. Czegokolwiek. Wychodząc, przepędziłam z klatki dwa bure koty, czy to się liczy jak za czarnego kota? — była ewidentnie zaniepokojona.
Nie przestając miętolić obolałych dłoni, przysunęła się bliżej Tokugawy. Czuła się pewniej od czasu do czasu zawadzając ramieniem o ramię mężczyzny. Atmosfera nie była aż tak sztywna, jak się tego spodziewała. Ostatnimi czasy zwykła jednak bywać w nieco bardziej liberalnych miejscach, a to bijące zewsząd bogactwo miziało, choć bardzo łagodnie, jakieś zakopane w czeluściach serca wspomnienia.
@Tokugawa Mamoru
Wykonanie jednego z psikusów, pech, ekhem.
. Nie mniej, postanowił się pośpieszyć, żeby stawić się przed wejściem na bal z jednego, acz ważnego powodu — towarzyszka na niego czekała, a ten bez wstydu się guzdrał, nieładnie. – Daj spokój. – Zaczął i machnął spokojnie ręką. – Z takim strojem, to na pewno wygrałabyś tytuł Miss Latarni, a ja co najwyżej kartofla na zachętę. – Oznajmił, lekko się śmiejąc do niej i tak oficjalnie mogli więc zacząć się bawić. Wyłapując sygnał od Kyoko, postanowił puścić ją przodem z paru powodów. Zamierzał się upewnić, czy czegoś nie zapomniał, nie tyle, że papierosów, a bardziej śnieżnobiałego cukru, który to potrafi porządnie trzasnąć i to przestawiając nastrój o trzysta sześćdziesiąt stopni. Będąc tym tak pochłonięty, dopiero po fakcie się zorientował o małym upadku dziewczyny. – Oj, nic się nie stało? – Rzucił pytankiem, zwracając uwagę na niezbyt zadowoloną minę. Mało brakowało, żeby się bardziej zainteresował, ale skoro widział, że wstała i ruszyła dalej — uznał, że raczej jest wszystko w porządku, zresztą ruszyła nawet do przodu, no to jest całkiem żywa. Byłby kwas, gdyby to inaczej się skończyło.
. I tak po przekroczeniu progu, zastał wnętrza głównej sali, która prezentowała się zacnie. Idealnie wpasowana w klimat tego święta, choć nie tylko to było warte uwagi, ale również inni przebierańcy. Wszystko ładnie i wspaniale, ale ten widok przy okazji irytował niespełnionego rockmana. Widząc bogate wnętrze, doszedł do konkluzji, że organizatorzy musieli wrzucić do błota tonę pieniędzy, żeby przygotować takie miejsce. Ba, nawet opłacić grajków, no szlag by ich trafił w mniemaniu blondyna. Porzucił szybko wkurzające myśli i całą swą uwagę skupił na towarzyszce. – Wina powiadasz, huh? – Zamyślił się na krótko, drapiąc się po bródce. – W sumie? Sam też mam ochotę na trochę wina. – Po tych słowa, objął ją swym ramieniem, gdy zbliżyła się do jego ramienia. I tak ruszyli więc razem w poszukiwania jakiegoś wina, ewentualnie innego alkoholu. – Szczerze? Czort wie, ale nie ma co się przejmować. – Skomentował w sprawie przepędzenia kotów, ale również dodał na zakończenie. – Nie martw się, zresztą nieszczęście chodzi parami, to prędzej na mnie przyjdzie kolej, żeby upaść i głupi ryj rozbić. — Na koniec tych słów posłał szczery uśmiech w stronę dziewczyny, żeby nie zaprzątała sobie głowy i będzie wszystko dobrze.
@Nakadai Kyoko
- Może udać typową Karen, której podano pieczywo z glutenem, kiedy miało być bez niego? - zasugerował tylko, przyglądając się zawartości stołów, aby wybrać coś, co byłoby dość proste i wiarygodne do 'prawdziwego' nader przesadzonego wystąpienia. Przy okazji spróbowałby też zlokalizować coś do picia, co by po karkołomnej podróży zaspokoić swego rodzaju suchotę w gardle.
- Można użyć też zabawy, jako formy alibi. Gdyby ktoś miał się o to czepiać - dodałby tylko, kiedy to oddalili się od zamieszania. W końcu jeśli dobrze rozumiał zasady, to raczej poszczególne osoby będą odpadać z gry w trakcie jej trwania. Przez krótki moment chciał nawet skomentować kwestie gaśnicy, ale odpuścił sobie stwierdzanie tego, że w takich salach, czy posiadłościach raczej nie widuje się gaśnicy na każdym zakręcie. Przynajmniej nie w filmach, ale kto tam zna fantazje właścicieli.
Chociaż nigdy nie pozwalał nikomu zbliżyć się do swojego ciała, ot, teraz, sam chciał zagarnąć dziewczynę jeszcze bliżej siebie. Nie było w tym jednak czułej zmysłowości kochanków; wykształciła się między nimi ckliwa zażyłość przyjaciół, którzy znają się latami, a nie zaledwie... kilka dni. Znaczenie czasu po śmierci zmienia całkowicie swój sens — traci go, dzięki czemu z łatwością można porzucić ciasne konwenanse, które pielęgnowało się za życia, przez co Yuri przywłaszczyła sobie całą czułość, jakiej Aoi nigdy nie mógł nikomu ofiarować. Tydzień, miesiąc, czy rok. Nieważne. Nieistotne. Tak samo rozmyte, tak samo wiotkie. Zegar mógł tykać, przesuwać swoimi wskazówkami po tarczy, ale im nie robił już krzywdy. Pomijał ich.
Do równowagi sprowadził go jej głos. Dźwięczny, radosny, tak figlarnie lekki głos. Pobladłe tęczówki Munehiry poruszyły się kilkukrotnie, jakby starały się złapać ostrość, chociaż było to działanie całkowicie daremne. Końcówką szpicruty zastukał rytmicznie, raz za razem w drewno krótkiego blatu, prostując się ponownie. Długie ramie zawędrowało za plecy towarzyszki, obejmując ją, kiedy koniuszki palców zatopił w długich pasmach jej gładkich włosów. Zapach wilgotnego powietrza, które jeszcze na sobie utrzymywały i chłód przyniesiony prosto z nocy, przyciągnął twarz Japończyka do czubka jej głowy. Uśmiech, jaki zawitał na ustach, kiedy nos zetknął się z zimnymi kosmykami, ciężko było określić radosnym, czy nawet złowieszczym. W jego głowie narodził się pomysł. Pomysł, który wiedział, że Yuri zaakceptuje i podchwyci z marszu. Wiedział, że go rozumie. Wiedział, że może jej ufać. Wiedział, że go nie zostawi. Nie porzuci. Nie będzie taka jak inni. Nie jest taka... A jeżeli znowu się pomylił, jeżeli znów popełnił błąd — gotów był zapłacić najwyższą cenę i pójść na dno razem z nią. Nawet jeśli to właśnie on będzie powodem ich zatonięcia.
- Bardzo wyjątkowej nocy - podchwycił energicznie, odrywając się od niej w sposób niepodobny osobom niewidomym. Czuł zapachy, słyszał każdy szmer, więc lawirowanie między przeszkodami, póki nic nie przytępiało zmysłów, nie było aż tak problematyczne. Wewnętrzny głos, sapliwy warkot, który co jakiś czas odzywał się w głębi czaszki, zdawał się jedynie pomagać w zachowaniu tej zwierzęcej wrażliwości na bodźce. - Uczcimy go. Chodź.
Munehira splótł ich serdeczne palce, niczym dziecko, zawijając swój paliczek, wokół jej smukłego palca, nie chcąc tracić z dziewczyną kontaktu. Byli w tym razem, a on robił się paskudnie głodny. - Zapolujmy - rzucił głosem pełnym spokojnej radości, jakby właśnie pochwalił się dobrymi wynikami z testu, a nie szastnął pomysłem faktycznego polowania na coś, a raczej kogoś więcej niż przekąski niesione przez kelnerów i kelnerki. Bo czy to nie był wyśmienity plan? - Znaczy, znajdźmy alkohol... - dodał pośpiesznie, jakby w formie sprostowania, gdyby nie tylko uszy Yuri nadstawiały się w jego kierunku.
Stawiając stopę na pierwszym stopniu schodów, które prowadziły szerokim gardłem wprost do samego żołądka budynku, jego gigantycznego serca; chwilowo zwątpił. Nie w rosnące rozedrganie spowodowane podnieceniem na myśl o swobodzie i świadomości rozmycia się razem z brzaskiem; to schody były jego cholernym problemem.
Przytrzymując się wolną dłonią barierki, starał się nie zgubić żadnego schodka... I kiedy usłyszał dźwięk płaskiego obcasa, który obił się o marmur, a nie drewniane deski, fakt ten ucieszył go za bardzo. Za dużo sukien, za dużo płaszczy, za dużo materiałów, w które można się zaplątać. Łagodnym ruchem przedramienia chciał obrócić Yuri, zakręcić nią, wyczuwając, że mają dostatecznie dużo przestrzeni — ale nie pomyślał, że ta przestrzeń, może w tempie ekspresowym się skurczyć. W jednej sekundzie nie czuł nikogo, aby niczym grzmot z jasnego nieba uderzyć plecami o wystające ramię ( @Hasegawa Jirō ). I zapewne wyszedłby z tego cało, gdyby nie to, że w szoku na moment zapomniał, jak się oddycha.
Aoi złapał paniczny haust powietrza, jakby ten miał być jego ostatnim. Co zabawne, naprawdę przez jego myśl przedarł się impuls, że o to przyjdzie mu umrzeć. Po raz drugi. Ślina ugrzęzła w gardle, rozrywając bólem tkankę płuc.
Ból.
Trzask pękającej bariery, który rozbił się w czaszce, był równoznaczny z pożegnaniem się ze stabilnością, która i tak dygotała już w momencie przekraczania progu rezydencji. Wiedział, że ten moment nadejdzie; nie zdawał sobie jednak sprawy, że stanie się to tak szybko. Mleczne spojrzenie zaszło warstwą łez, kiedy kolejny oddech, chociaż nadal niczym drut kolczasty targał tchawicę, pozwolił mu na uspokojenie instynktownej szarpaniny organów. Tak samo instynktownej, jak wypuszczenie dłoni Yuri, aby nie pociągnąć jej za sobą i zakleszczenie gwałtownie palców na materiale na łopatkach ciała, na które wpadł. Krew w jego żyłach nabrała szaleńczego tempa, tłocząc ze sobą myśl, że jeżeli tylko ktoś wyciągnie ku niemu teraz dłoń, niczym wystraszone zwierze, nie powstrzyma się i zaciśnie zęby, wgryzając się głęboko w czyjś mięsień i nie puści, dopóki nie poczuje na języku ciepła lepkiej posoki.
@Yuri Chie
A zrobienie czegoś miłego, przecież niczego go nie kosztowało. Nie w chwili, w której miał tak naprawdę czas, którego nie potrzebował przeznaczyć chociażby na pracę czy sen.
Chociaż miał nadzieję, że ta forma przeprosin, wcale nie okaże się dla nich zgubna. Może to jego zwykłe przeświadczenie czy ostrożność - ale w końcu grupy często kończyły źle. Przyjęcia, wydarzenia, niosły ze sobą mnóstwo radości, ale i potencjalnych niebezpieczeństw.
A może to on się zawsze wszędzie tego doszukiwał? Martwił, aby coś nie obrało niewłaściwego toru - aby nikt z danej sytuacji nie wyszedł ranny? Żeby na pewno wszyscy byli bezpieczni...
Stanowczo ulżyło mu z faktu, że kobieta nie wydawała się być już na niego zła - może nawet bardziej przyjazna? Albo przynajmniej rozluźniona. Chociaż gdyby była zła, na pewno by się tutaj wcale nie pojawiła, a już z pewnością nie szukając go.
Odwrócił od niej wzrok, uśmiechając się jedynie na podziękowanie, nieco nim zmieszany.
- Więc jest nas dwoje - przyznał, chociaż słyszał trochę o tym miejscu i wydarzeniu od innych yurei, z którymi rozmawiał. Nie powinno tu się nic stać - miał taką nadzieję, że nic nie będzie tragiczne w skutkach.
- Oh? - wyrwało mu się, kiedy został tak obrócony, chociaż przez brak koordynacji, lekko jeszcze mu się zaplątały nogi. Nie przewrócił się jednak, odszukując wzrokiem lokaja. - Jasne. Dla mnie w sumie cokolwiek się sprawdzi - rzucił, zapominając zupełnie o tym, co kiedyś bardziej, a co mniej lubił pić. Tak naprawdę miał wrażenie, że wypicie czegokolwiek będzie dla niego wystarczające - uczucie, którego tak dawno już nie pamiętał.
Poprawił jedynie płaszcz, zerkając na swoje nogi, aby na pewno nie potknąć się o coś dookoła, a po tym już ruszył w stronę lokaja, szybko zapisując zarówno Raję, jak i swoje imię na liście. Zastanowił się przez chwilę czy przedstawił się wcześniej kobiecie - jednak czy miało to znaczenie?
Kiedy jednak obrócił się, żeby wrócić do swojej towarzyszki, na moment się zawahał, widząc mężczyznę w przebraniu. Tylko przebraniu, prawda? Miał nadzieję, że tylko - przecież nie mogło być inaczej. Po co mieliby tutaj być, po co mieliby zakłócać zwykłe przyjęcie. Nie było potrzeby na...
Ruszył pewnym krokiem w stronę Raji, chociaż potrącił po drodze z dwie osoby, które rzuciły w jego stronę niepocieszone spojrzenie. Szybko przeprosił, szczerze zawstydzony, że wciąż zapominał o tym, że nie przenika już przez wszystko, w końcu jednak zjawiając się u przerastającej go o głowę kobiety.
- Znajomi? - zwrócił się do @Rajki z uśmiechem, mając na myśli zarówno mężczyznę w przebraniu chirurga jak i tego w mundurze, który na moment ich opuścił. Chociaż dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że sam dawno nie widział dla siebie znajomych twarzy - a raczej, oni jego. Przez chwilę się zawahał, uświadamiając sobie, że niektórych swoich znajomych mógłby nawet nie rozpoznać dzisiaj na ulicy - członków rodziny, czasem i uczniów.
- Miło jest spotkać znajomych... - wyrwało mu się w chwili. Dopiero przesuwając wzrok na Raję, uświadomił sobie, co rzucił. - Znaczy, wspominałem o tym, przeprowadziłem się do Fukkatsu. Jednak starzy znajomi zostali gdzie indziej - rzucił z cichym śmiechem, nieco zażenowanym sam tym, co powiedział.* Prędko przesunął wzrok na mężczyznę.
-Nakamura - zwrócił się do niego. Wyciągnął, dłoń nie jednak aby podać na powitanie, a żeby skinąć lekko kapeluszem w stronę chirurga. - Kolejny świetny strój widzę tego wieczoru. Czasem w prostocie leży cały urok - skomplementował go.
*psikus
@Yōzei-Genji Madhuvathi @Ivar Hansen @Keita Gotō
— I tobie biel pasuje, mój drogi, pięknie podkreśla tatuaże — zwłaszcza te najgorsze. Miały swój urok, tego im odebrać nie można. Jakoś nie mogła go sobie wyobrazić bez nich.
Przeniosła kąt spojrzenia na towarzysza Keity, unosząc lekko brew w reakcji na krótką relację ich poprzedniego spotkania. Nie była to może i pełna historia, ale opowiedziana była w sposób, który zasugerował jej, że szczegóły lepiej zostawić dla siebie. Dla dobra bezimiennego partnera.
Uniosła delikatnie kąciki ust, ledwo zauważalnie. Dobrze Cię widzieć żywą... . Skrzyżowała ręce na piersi, nadal z nieznacznie przechyloną głową, jakby udawała obserwujące otoczenie zwierzątko. Tak też zresztą było, choć skupiona na stojących przy niej mężczyznach, co rusz zerkała gdzieś na boki. Za dużo bodźców na raz.
— Wzajemnie, Keita — odparła, zanim ten nie zniknął z pola widzenia — Negroni, proszę, dwa razy. Z prosecco!— dodała jeszcze, gdy ten ruszył w stronę baru, wyciągając się lekko, by na pewno ją usłyszał.
Obejrzała się na doktora, zmierzyła go przez sekundę wzrokiem. Nie kojarzyła go, to było pewne, a nawet jeśli kiedykolwiek wcześniej się spotkali, nie umiałaby sobie przypomnieć jak ma na imię. Nie wypadałoby w takiej sytuacji się nie przedstawić. I choć rzadko kiedy zwracała uwagę na to, co wypada, a co nie, to dziś wieczór stwierdziła, że chociaż się postara.
— Raja — wyciągnęła do niego dłoń. Chciała go jeszcze o coś zagadać, nawet głupie, grzecznościowe Skąd się znacie?, gdy u jej boku wyrósł jak grzybek po deszczu jej muszkieter. Z automatu przygarnęła go do siebie ramieniem, akurat też i na tej wysokości się znajdował, słysząc to małe pomieszanie z poplątaniem.
— Znajomi — przytaknęła w końcu, choć stwierdzenie to z prawdą zgadzało się tylko w połowie. Wyjrzała za Keitą, który chyba najwyraźniej zagubił się w alkoholowym kąciku, gdy gdzieś, na horyzoncie, dojrzała znajome, siwe włosy, ledwo co wystające spomiędzy lasu również nie aż tak wysokich osób. Zmrużyła oczy, chcąc upewnić się, czy dobrze widzi. A widziała, nawet jeśli jedno oko wyłączone było z użytku.
Bo i czego mogła się spodziewać? Bal charytatywny, z którego zebrane dobra przekazane miały być do Nanashi nie mógł się obyć bez ich naczelnego przedstawiciela (@Hasegawa Jirō). Jak szczur, wszędzie się wciśnie. Westchnęła ciężko, ciemnym spojrzeniem wracając do bliżej ulokowanych mężczyzn. Dopóki nie usłyszy dźwięku bitych talerzy, nie poczuje się w obowiązku, żeby sprawdzić, czy to on ich przypadkiem nie zrzucił.
— Bierzecie udział z zabawie? — dopytała jeszcze, oglądając się w stronę doktora. Nie dane jej niestety było obejrzeć listy zapisanych osób, skoro wysłużyła się w kwestii zapisu Nakamurą.
@Nakamura Kyou @Keita Gotō @Ivar Hansen
Hasegawa Jirō ubóstwia ten post.