31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.
W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.
Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości. Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.
— Coleridge — odpowiada jej, nim niezręczność rozciągnie się do niebotycznych rozmiarów, pochłaniając sobą wszelkie możliwe słowa — Ale byłaś blisko — dodaje łagodniej, choć w niskim tonie głosu można wyczuć rozbawione wibracje. To nic, nie musiała znać najdoskonalszej prozy ni zawiłych wierszy, została zaproszona, by się bawić, skryć w tłumie strachów i upiorów, pić tyle ile zapragnie oraz jeść ile tylko będzie chciała, bez wspominania o kiepskich ocenach oraz swoich rzekomych brakach. Żadna troska nie powinna musnąć jasnych skroni, niezadowolona iskra zalśnić w srebrze tęczówek, ładnie skrojonych warg grymas jeden nie wykrzywi. I Nakajima nie ma pojęcia, jak to winien zapewnić, kiedy nieporadność oraz ubogie zdolności w komunikacji międzyludzkiej pozostawiały tak wiele do życzenia. Jednak zamierza się starać, zaprosił Raikatsuji w ramach przeprosin, świadomy, że nie uczyni tego wieczora niezapomnianym, ale przynajmniej będzie on znośny. Wspólnie zanurzają się we wnętrze rezydencji, mnogość głosów oraz aromatów dochodzi jakby z oddali, wszelkie dźwięki tłumi miękka wata adrenaliny, która uderza wprost do szybciej uderzającego serca, przypominając, jak bardzo nie przepadał za tłumami, jak łatwo można było zagubić się w morzu ciał i mimo wszystko wciąż być samotnym. Wszystkie zmysły koncentruje więc na dziewczęciu obok, na niespodziewanym chłodzie bijącym od własnego ramienia, na jej pewnych ruchach pozbywających się dyniowej głowy i licach skrytych pod makabrycznym makijażem.
— Ed Justin byłby dumny z takiego Dyniogłowego — mówi, nim zdoła przygryźć język oraz mentalnie kopnie się w kostkę. Miał unikać tematyki poezji, wychodził przez to zdecydowanie na pretensjonalnego dupka — Niezły — przytakuje po chwili, krótszej niż mu się wydaje, lecz dłużej, niż by sobie tego życzył — Całość wygląda upiornie — ty wyglądasz upiornie, jednak nie brzmi to dobrze nawet w jego myślach, a przecież nie ma w tym nic ponad pochwałę dla pomysłowości szarookiej. Halloween było tożsame z horrorami nieustannie lecącymi na ekranach telewizorów, z lękami szelestem wydobywającymi się z przestrzeni zamkniętych szaf, z cieniem majaczącym w kąciku oka. Z niepewnością oraz trwogą. Było, albowiem teraz liczniejsze od zmór, wilkołaków, wampirów i mumii — klasyków gatunku — były pielęgniarki o zbyt krótkich spódniczkach, zakonnice namawiające do grzechów wszelakich, koty i demony nic z siłami ciemności niemające wspólnego. Wystarczył ledwie pobieżny rzut oka, by brunet mógł dostrzec więcej odsłoniętych męskich klatek piersiowych, niż by tego pragnął. Jakaś jego część, była nawet wdzięczna temu upadkowi tradycji, ta, która czasem zauważała biel kości wystającą z półprzezroczystego przedramienia, nonszalancko opartego o jakąkolwiek powierzchnię, kiedy poszarpaną przez szkło i odłamki metalu twarz dzieliło ledwie kilka centymetrów od jego własnej. Inna część z kolei była niemal rozgoryczona, ta, która namawiała w dzieciństwie do nocnego wymykania się na maratony strasznych filmów, do wysłuchiwania podcastów o niewyjaśnionych zjawiskach, która nakazywała kolekcjonować wszelkie książki o paranormalnej tematyce i teraz złościła się, że erotyzm stał się nieodłącznym elementem dzisiejszego święta. A może to nie tylko Halloween, ile razy widział komentarze — niezależnie od płci — pod zdjęciem, czy krótkim filmem przedstawiającym totalnego goblina, paskudną maszkarę, głoszące hear me out? Zbyt często i nie rzadko pod jego własnymi wideo.
— Obawiam się, że ofiary dżumy są zmuszone zachować milczenie w tym przypadku — czy to zabrzmiało, jak żart? Czy to w ogóle było śmieszne? Nie zdąży tego roztrząsnąć, pożałować komentarza, o fryzurze panny dyni też nie wspomni. Shiimaura nie czeka, odwraca się do niego plecami z prośbą, swoistym zadaniem i Haru musi przymknąć powieki, odetchnąć głębiej, nim przypomni sobie, że przed sobą nie ma wściekle różowych pukli, miast tego na wąskich ramionach rozpościera się kaskada lśniących włosów barwy onyksu. To wystarczy, by na nowo odnalazł równowagę, by paznokcie przesunęły się niemalże drażniąco po kobiecym skalpie głowy, kiedy próbował zapanować nad odstającymi kosmykami, zahaczając delikatnie knykciem palca wskazującego o płatek ucha, odgarnął kolejne pasmo, nim wziął się do zaplatania luźnego warkocza. Nie znał żadnej innej fryzury, praktykował tą zresztą tylko na młodszych kuzynkach (czyjaś twarz nadal pozostaje rozmazana, szumiąca statyczną bielą) i miał nadzieję, że to skromne doświadczenie będzie dla Rai wystarczające.
— Nie przepadasz za przyjęciami, czy za tematyką? — odzywa się w końcu, nawiązując do jej wcześniejszej wypowiedzi. Nie zdecydowałaby się tutaj przyjść. Czy to zwykła grzeczność nakazała jej się zgodzić? Wątpił. Brunetka nie wydawała się mu szczególnie spętana konwenansami, czy oczekiwaniami społeczeństwa — może to był zwykły impuls? Wyciąga dłoń, czekając, aż dziewczę zdejmie z przegubu gumkę, aby tym samym mógł zakończyć swą karierę fryzjerską. Kiedy warkocz zostaje spięty, chwyta ją za szczupłe ramiona i okręca młodszą od siebie studentkę tak, by ponownie rubin tęczówki, spleść się mógł ze srebrem jej wzroku. Smukłe palce chłopaka chwytają ją za podbródek, unosząc go niespiesznie, ostrożnie, żeby przypadkiem nie rozmazał makijażu i druga ręka wyciąga pojedyncze pasma, tak żeby wraz z grzywką mogły zdobić ładną twarz niczym ramy wymyślnego obrazu. Odsuwa się, trochę nie wiedząc, co dalej, co teraz powinien zrobić, zaproponować, wdzięczny, że maska zakrywa całe zagubienie, które mogło odbić się na jego obliczu.
— Gotowe — informuje, jakby to nie była oczywista oczywistość — Wolisz się rozejrzeć, czy...? — tutaj wskazuje na talerze z łakociami. I tylko jedna myśl przebija się przez wir innych, ta, która przyspiesza bicia serca, która czerń źrenic zmniejsza do wielkości główki szpilki. Nie każ mi tańczyć Raikatsuji, ja się do tego nie nadaje.
@Raikatsuji Shiimaura
Warui Shin'ya, Mistrz Gry and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
— Hime. . . Ja nie wiem, czy przez ten czas zapomniałeś, z kim na co dzień przychodzi mi pracować — zaczął powoli i spokojnie, oblizując swoje wargi — Jeżeli moi ludzie pierdolą robotę, którą im zleciłem, to tak. Jest to taka praca, gdzie muszę kurwić na pół sali. Przykro mi, ale nie pracuję w branży, gdzie uprzejmą prośbą i dobrym słowem dopnę swego. Przecież o tym wiesz, a może zdążyłeś zapomnieć? — skomentował niezwykle ozięble, ale też tak, by wypowiadane słowa były słyszalne wyłącznie w ich otoczeniu (psikus, niesłuszne oskarżenie o zdradę).
Z jednej strony nie mógł mu mieć tego za złe, że nie pomyślał o czymś takim. Z drugiej wzrosło mu ciśnienie na samą myśl o tym, że zaczął tą bezsensowną gadkę, nie wiedząc nawet co miała ona oznaczać. Miał do niego pretensje oto, że wykłócał się z kimś przez telefon z uwagi na pracę? Nawet jeżeli pracą to nie było, nadal nie rozumiał skąd wyniknęła jego reakcja, gdzie te 6 lat temu problemu oto nie miał. Mógł kłócić się z każdym, nawet z nieistniejącym bratem.
— Jak nie chcesz wiedzieć to na chuj pytasz — wycedził przez maskę, czując jak resztka dobrego nastroju dosłownie z niego ulatuje. Może po takiej przerwie nie było mądrym, aby zabierał go na jakiś bal, chcąc zacząć polepszać stosunki między nimi. Zacząć poznawać siebie na nowo. Nie spodziewał się chyba, że jeżeli zacznie go poznawać, to od najgorszej strony, której do tej pory nie miał okazji widzieć. Czy to przez niego właśnie taki się stał? Czy gdyby wrócił tuż po tym jak udało mu się uciec, Hime zachowywałby się dokładnie w taki sam sposób? Było to nurtujące pytanie, na które raczej nigdy nie zdoła poznać odpowiedzi. Miał jednak wrażenie, że niezależnie od tego, że jego zniknięcie nie było w pełni zależnie od Minoru, Hayami do końca życia będzie go za to obwiniać. Obwiniać za to, że został porwany, a kiedy udało mu się przeżyć katusze, które tam znosił, nie miał wystarczająco siły, aby wrócić.
— Rozumiem, że właśnie tak chcesz spędzić ten wieczór? — spytał w końcu, czując to spojrzenie na sobie. Czując to ukucie bólu w klatce piersiowej — Jeżeli nie chciałeś tu przychodzić, po co zgodziłeś się na wspólne wyjście? Żeby mi teraz wypierdalać wszystkie możliwe brudy? Na tym Ci właśnie zależy? — rzucił już wyraźnie zły, a tę złość potrafił wyrażać w sposób nieuprzejmy. Nie rozumiał, po prostu nie rozumiał dlaczego Hayami zaczął się przypierdalać do niego zupełnie bezpodstawnie. Nawet rzucona słomka do jego alkoholu nie sprawiła, że poczuł się lepiej. W zasadzie czuł się jak stłamszone gówno, tylko dlatego, ponieważ chciał go tu zabrać. Rozumiał, że to jest jego dalsza część pokuty, którą musi znosić?
— Wiem, dlatego spytałem Cię oto kurwa z troski — przyznał, choć te wyznanie nie należało do najprzyjemniejszych — Zresztą, nieważne jak to powiedziałeś — dodał równie nieprzyjaźnie. W zasadzie delikatny ból w klatce piersiowej, który rozrastał się z każdą chwilą spowodował, że swój alkohol wcisnął Hayami w dłoń, odchodząc od niego, by móc ochłonąć. A chciał go skomplementować, wspomnieć coś o tym, że napracował się i postarał się, aby stać się księciem tego balu. Nie minęło nawet dobry kwadrans, a on nie zdążył sypnąć mu trochę miłego słowa, z którym miał ochotę podzielić się tuż po tym jak alkohol zamieni z niego oschłego dupka w całkiem przyjemnego dżentelmena. Najwyraźniej będzie to znacznie trudniejsza do tego droga.
I może właśnie dopiero w chwili kiedy poszedł w głąb ludzi, przestając trzymać się ubocza przy jakimś filarze, mógł dostrzec pewien spektakl, który rozgrywał się na środku sali. W tym momencie nie wiedział, czy narastające uczucie złości było spowodowane po prostu gorszym nastrojem, a może samym faktem, że widział znienawidzoną Miyazaki w towarzystwie szaleńca. Wokół niej osoby, gdzie próbowały interweniować, a przy tym wszystkim brak ochrony, która dawno powinna zainteresować się Krwawymi Łowami. Ktoś do serca wziął sobie nazwę zabawy z rozgrywającej się aplikacji. Ale kto to był, skoro nienawidził ją tak samo mocno, co sam Yoshida? Zacisnął dłoń na rękojeści laski, bijąc się z myślami. Wrócić do wkurwiającego go Hayami'ego czy zaangażować się, by upewnić się, że jedyną osobą, która zabije Miyazaki będzie on sam?
@Hime Hayami
— Ja mieszkałem tu już wcześniej, więc tego nie oczekuję. Nie jestem bezpośrednio stąd, ale przeprowadziłem się tu z ojcem... jak byłem dzieckiem, więc nie musisz mnie przekonywać do Fukatsu — odpowiedział krótko, nie mając siły i ochoty rozwodzić się nad tym, jak bardzo jego dzieciństwo zmieniło się za sprawą tej decyzji. Może gdyby zostali w Norwegii, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Może byłoby prostsze.
Dodatkowo wizja tego, że miałby ktoś obcy go oprowadzać po mieście była dla niego nurtująca. Nie potrzebował tego, ponieważ Fukatsu doskonale znał. Również nie rozumiał dlaczego mężczyzna już po pierwszych chwilach znajomości deklarował takie obietnice, skoro i tak nie mógł z uwagi na pracę. Jednak ten temat odszedł na bok równie szybko co się pojawił.
— Niestety pomysłu brak — uśmiechnął się z uprzejmością, ponieważ rzeczywiście ciężko było mu to zgadywać. Nie znał tu nikogo, a na podstawie wymienionych kliku zdań, nie mógł określić, czy ktoś pasuje do profilu mordercy. Poza jedną, jedyną osobą, ale na niego nie mógł głosować.
— Zresztą, to i tak bez znaczenia, bo odpadłem już z rozgrywki — westchnął smutno, czując to jak napracował się nad podobizną, a jak szybko ludzie go wykasowali. Nigdy nie był dobry w tego typu zabawach, więc może to i lepiej.
Dalsza część zabawy przestała mieć znaczenie, w momencie kiedy prawdziwy horror zaczął rozgrywać się pośród par, które pojawiły się na tegorocznym balu. Słowa do niego nie docierały, ani te od Nakamury, ani jakiekolwiek inne. Głucho wszędzie, cicho wszędzie... jedynie makabryczność obrazu docierała do jego zmysłów, wywołując u niego odruchy traumy. Potwory z przeszłości pragnęły go dopaść, a on nie mógł uwolnić się z paraliżu, w który go chwyciły.
Hej. Wszystko okej.
Słowa te, choć niezwykle kojące, odbijały się echem od umysłu mężczyzny, starając się walczyć ze swoimi lękami. Uczucie to było nie do opisania, nie rozumiał też do końca dlaczego musiał zareagować w ten sposób. Starając się wyrwać z tego upiornego transu, dopiero znajomy i silny mu dotyk uwalnia go z sideł bezsilności, powoli i miarowo odzyskując czucie nie tylko w nogach, ale i na całym ciele. Nie wiedział, w którym momencie szklanka trzymana w dłoni wyślizgnęła mu się z ręki, rozbijając ją w drobny mak. To było przed czy po przyjściu Keita?
Nie odzywał się, przytakując jedynie ostatnim słowom, które tym udało się przebić przez silną powłokę strachu. Odsunął się, na jeden krok i mimo tego, że mrowiące uczucie jasno sugerowało, że mógł ruszyć się z miejsca, czuł że jego nogi były jak z waty. Wątłe i niechcące współpracować.
— Nie dam rady — wykrztusił z siebie, odruchowo łapiąc mężczyznę mocniej za dłoń, prawdopodobnie przelewając w ten sposób swój cały lęk, który gromadził się w nim przez tę krótką chwilę — Nie jestem w stanie się ruszyć — dodaje po złapaniu dwóch, może trzech panicznych oddechów, starając się odnaleźć w tej niekomfortowej dla niego sytuacji. Spojrzenia nie odwrócił od przedstawienia niezwykle dla niego brutalnego. Nie był w stanie opuścić Miyazaki, którą znał, a której działa się krzywda, mimo że faktycznie przy niej w ogóle nie był.
— Ja nie mogę się ruszyć, Keita. Nie zostawiaj mnie teraz — odzywa się nagle i pod wpływem emocji, bojąc się zostać z tym sam. Nawet jeśli mężczyzna przy nim był i starał się już mu pomóc, tak Ivar najwyraźniej potrzebował pewnej deklaracji, przez którą może poczuje się pewniej — Proszę, nie idź nigdzie, nie idź tam — dodaje, odblokowując w sobie zalążek troski oraz świadomości, gdzie mężczyzna chciałby załatwić to po swojemu. Zapomniawszy o tym, że sprawy chciał zostawić ochronie, uczucie strachu całkowicie zaczęło przez niego przemawiać — Proszę, Keita. Nie możesz tam iść. Nie mogę Cię stracić. Nie może stać się Tobie krzywda — majaczy nie do końca świadom wypowiadanych słów, łapiąc się za głowę, czując jak to go wszystko przerasta (psikus, okazywanie komuś uczuć. Czuje jak ból w skroni rozprzestrzenia się błyskawicznie, a on walcząc z bezsilnością, nie był w stanie nic zrobić. Zupełnie nic.
@Keita Gotō
Gotō Keita ubóstwia ten post.
Zatrzymała się w półkroku, dostrzegając coś bardzo znajomego w sylwetce, którą mijała niedaleko. Powinna była posłuchać intuicji, która pisnęła zaalarmowana. Zamiast tego, ciemne spojrzenie odwróciła w stronę twarzy - jeszcze przez chwilę zajętej rozmową., czy też śledzącą rozgrywającą się scenę. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie, gdy rozpoznała jasny błysk złota w oczach, które przecież znała. I kiedyś były jej tak bliskie. Bliższe, niż mogła się spodziewać. Nie powinny były robić na niej wrażenia. Było inaczej.
Zamarła sparaliżowana, słysząc jak kolejny dziś raz serce rozwija prędkość w gonitwie uderzeń. Tym razem jednak źródło mieszało się z chaosem tak wielu wrażeń, że robiło jej się słabo. I zimno. I gorąco, a żołądek wywrócił się w pętli zacisku. Nie. Nie. Nie tutaj. Nie teraz. Nie przy nim. On jeden z całego tłumu przecież wiedział. A całe lata milczenia upewniały ją, że musiał czuć to samo obrzydzenie do niej, jakie czuła do siebie. Czuła jak macki bólu oplatają skronie, jak zaciskają się. Niepokój wibrował, potęgując impuls, który wyprostował sylwetkę niby napiętą w skrzypcach strunę. Jak zaczarowana, stała nieruchomo, wpatrzona w jedną postać i chociaż ciało wyło, by się ruszyła, trwała w pozycji, niemal idealnie oddając wizję przebrania - upiora w bieli poszarpanej sukienki. Czy czas się zatrzymał? - Enma - czerwieniejące wargi poruszyły się z imieniem, które popłynęło ciszej, niż szept. I wystarczył ten jeden moment, a błysk złotych źrenic spotkał się z jej własnym. Czy ją widział? Czas przyspieszył. Jak oparzona, odwróciła się, by w kolejnej sekundzie przeciskać się pomiędzy tłumem. Nie była nawet pewna, gdzie dokładnie. Ignorowała tańczące głosy i nieustający, drażniący wszystkie zmysły szum, a może nawet swoje imię, które zadźwięczało w jej uszach. Nie była tylko pewna, czy usłyszała je, czy rozpaczliwie próbowała uciszyć sama we własnej głowie, głosy które drwiły.
Uporczywie ignorowała myśl, że postępowała głupio. Ale lęk dodawał skrzydeł, popychając ją dalej i dalej, w końcu dobijając najpierw chropowatej ściany, potem w panice zatrzymując się przy zamkniętym wyjściu - rozglądając się - za schronieniem. Potrzebowała uspokoić dudniącą w uszach krew, wycierając z bladych od makijażu, choć zaczerwienionych od emocji lic, tych kilka - równie głupich i dramatycznych jak jej zachowanie - łez. Wzięła głęboki oddech. Tłum pozwalał na anonimowość i jedna dodatkowa persona plącząca się przy ścianie - nie robiła różnicy. Prawie.
@Seiwa-Genji Enma
edit: @Hasegawa Jirō
Otworzył najpierw usta, by wyjaśnić swe intencje, a ten dalej, i dalej, nóż wpychał w i tak głęboką ranę, zmuszając go ciszy. To, w jaki sposób wypowiadał się o mężczyźnie z Tsunami nie było wyrazem jakiejkolwiek formy wyrzutów w stronę inną, niż jego. Nie było też rzeczą, o której mówiło mu się łatwo, gdy tak na dobrą sprawę został potraktowany w najwyższej formie nieposzanowania, niszcząc i tak kruchą pewność siebie. Zęby zacisnęły się na dolnej wardze, gdy broda drgnęła nerwowo. Nie chciał płakać. Nie miał trzech lat. Nie przy nim, jeszcze nie teraz, gdy ostatnio dał mu wystarczający pokaz swoich możliwości.
Ręce ciasno zacisnęły się dookoła ramion. Nie na to liczył, a tym bardziej nie tego potrzebował. Tej samozwańczej troski, rzucania kurwami. Odrobiny zrozumienia, głupiego "opowiesz mi o tym, gdy będziesz gotowy". Bo może i kiedyś chciałby, tak jak i sam nie naciskał na Yoshidę, by przytrzymać go siłą, zmusić do tego, by mówił, gdzie ten również gotów nie był. Albo wszystko, albo nic. Przecież to nie tak ma wyglądać.
Nie odezwał się do momentu, w którym ten go zostawił, samego, znowu, gdy zabolało najbardziej. Odwrócił spojrzenie w bok, z dala od otaczających go twarzy, by odbijająca się na skórze łza zniknęła w miękkich falbanach rękawa satynowej koszuli. Musiał odetchnąć, kompletnie zbombardowany jego słowami, gdy te odbijały się jeszcze echem.
Może to lepiej, że został sam. Na kilka długich minut, w trakcie których zniknął drink jeden, dwie kolejne lampki szampana. Nie potrafił się uspokoić, ludzi dookoła było zbyt dużo, by mógł to w swoim tempie przetrawić. Kilka głębokich, wyraźnie roztrzęsionych oddechów nie przyniosło oczekiwanego efektu.
Ruszył w końcu, gdy alkohol zadziałał w stronę, w kierunku której podążył mężczyzna. Modlił się, że i on zdążył ochłonąć, może i zdać sobie sprawę z tego, że sposób, w którym z nim przed chwilą rozmawiał wcale nie był lepszy. Wypatrzył go, na szczęście, charakterystyczną maskę, zapatrzonego na coś innego. Nawet nie spojrzał w jego stronę, nie sprawdzał, czy przyjdzie...
Kolejny głęboki oddech. Krucha ściana, która za zadanie oddzielać miała zewnętrzne bodźce od tego, co działo się w środku zadrżała w posadach, ale nie pierdolnęła jeszcze całkiem. Choć było blisko.
— Yoshida, ja... poczekaj — złapał go za nadgarstek, jeśli ten zdecydował się jednak ruszyć w stronę zamieszania, które Hayamiego w ogóle nie zainteresowało. Miał coś, ba, kogoś ważniejszego na głowie — N-nie o to mi chodziło, naprawdę, nie denerwuj się na mnie — znów to samo spojrzenie. Wielkie, przestraszone i szkliste. Nadal trzymał go za dłoń, nie zamierzał też puścić.
— Nie chcę psuć tego wieczoru, proszę, ja naprawdę... naprawdę nie to miałem na myśli — przełknął ciężko ślinę, oczy wbijając tam, gdzie zdawać się mogło były źrenice Minoru — Przepraszam.
@Minoru Yoshida
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
— Jeszcze — rzucił mimowolnie w odpowiedzi, ale wzrokiem już wodził za nowym widokiem. Burza rudych kosmyków, która falowała w niekontrolowanym pędzie, gdy Warui ni stąd, ni zowąd zaczął miotać się dookoła, jakby wystarczył jeden bodziec, by odciąć go od zdolności racjonalnego myślenia. Hattori czuł, jak jego mięśnie napinają się, przechodząc w stan gotowości, jakby ciało już samoistnie wyczuwało, że za chwilę będzie musiało jakoś zareagować. Jakby coś podświadomie podszeptywało mu, że był w to zaangażowany. Przecież nie pozwoli, żeby-
Widok podwiniętego rękawa zapalił czerwoną lampkę w jego głowie. Wystrzeliwując z miejsca do przodu, otarł się o ramię Rainera z taką siłą, że kwestią zaledwie kilku centymetrów byłoby wytrącenie go z równowagi, gdy i on właśnie kierował się ku centrum wydarzenia. To jednak nie jego chciał zatrzymać przed nieroztropną decyzją. To nie on w ślepym szale właśnie przymierzał się do ataku, który zaanonsował brzdęk upadającego sztućca, rzuconego wcześniej w jakimś idiotycznym odruchu.
Co on, kurwa, sobie wyobrażał?
Nie wtrącaj się – upomniał samego siebie w myślach, ale palce, jakby kompletnie stracił nad nimi świadome panowanie, w żelaznym uścisku zakleszczyły nadgarstek po stronie wyprowadzającego cios ramienia. Napięte przedramię zahamowało cios, przyjmując na siebie cały włożony w niego gniew i wszystko to, co akurat nim kierowało. Usta Heizō drgnęły, sprawiając, że przez jego twarz przemknął mimowolny cień niezadowolenia, bo przecież wiedział, jak niewiele brakowało, by doszło do tej całkowicie niepotrzebnej tragedii.
— Shin, do jasnej cholery — głos wyrwał się spomiędzy warg bez charakterystycznego zdenerwowania, które w tej sytuacji powinno mu towarzyszyć. Wyrazy ostrym zdecydowaniem cięły powietrze, jak komenda rzucona pod adresem zwierzęcia, które na chwilę zapomniało, że przed momentem kazano mu stać w miejscu. Był to ton, który studził zapał i przywoływał do porządku nie dlatego, że Hattoriemu koniecznie zależało mu na posiadaniu choćby znikomej kontroli nad rudowłosym, ale dlatego, że chciał przebić się przez barierę niekontrolowanego amoku. Prośby o uspokojenie się na nic by się zdały. Potrzebował kubła zimnej wody, pierdolnięcia go w twarz tym kubłem, by gdzieś z głębi swojego umysłu – tam, gdzie jeszcze mógł tkwić zdrowy rozsądek – wygrzebał świadomość tego, że swoim pochopnym działaniem mógł skomplikować sprawy. Nawet zaszkodzić osobie, którą w przypływie adrenaliny chciał uchronić.
Szarpnąwszy za jego nadgarstek, pociągnął go za sobą o krok do tyłu. Czujne spojrzenie tkwiło zawieszone na twarzy niewidomego, jak w niemym ostrzeżeniu, które zawisło w powietrzu, zagęszczając atmosferę jeszcze bardziej. Czarnowłosego nie interesowało to, czy mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że jest obserwowany, czy w ogóle znał to uczucie. Zależało mu na tym, by być gotowym na odparcie ataku, gdyby ten zdecydował się zmienić cel.
@Warui Shin'ya @Munehira Aoi @Seiwa-Genji Rainer i cała reszta dookoła, ale to główne osoby z jakąkolwiek większą interakcją.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Miyazaki, jesteś pewna, że temu ślepemu szczeniakowi da się pomóc? Prowadziła kiedyś taką rozmowę, a jakże by inaczej. Wtedy była przekonana, że owszem. A teraz najwyraźniej przyjdzie jej zapłacić za swoją wewnętrzną dumę i upór. Każde działanie ma swoje konsekwencje, nawet jeśli podejmowane jest z dobrymi intencjami.
Teraz jej oczy są nieprzyjemne, gdy śledzi ruchy Aoiego, które wydają się być powolne, wręcz ślamazarne w jej umyśle. A jednak mimo to Żałość stoi w miejscu, ignorując otoczenie, trawiąc sytuację w głowie.
— Biedny, @Munehira Aoi — Miyazaki jest pełna smutku, ale coś dziwnego narasta w jej głosie. — Tyle się nacierpiał w swoim życiu. Tyle przeżył, a śmierć też wcale nie była dla niego łaskawa. Powinien w końcu odpocząć.
Żałość wzdryga się na moment, śliski ton połamanej osobowości (czy aby na pewno? nie wie, czy to omamy, halucynacje, ciągły napad psychotyczny, schizofrenia, osobowość mnoga, czy może dusza faktycznie może się połamać i zaprzestać istnienia w jednym kawałku?) wytrąca ją z równowagi, i Tsukiko nie daje jej szansy na odzyskanie kontroli. Wykorzystuje bezlitośnie moment zawahania, tą jedną ciemną myśl rodzącą się w umyśle i atakuje z prędkością węża.
— Oh, tak. Pomożemy mu. Ale najpierw niech zapłaci. Z d r a j c a — syczy, wślizgując się w nerwy i tkanki ciała, wypychając dominującą osobowość i przejmując stery.
Była pani psycholog mruga, oczy nagle nabierają ostrości i pojawia się w nich drapieżność. Wściekłość i irytacja wypełnia jej żyły, gdy czuje dotyk na swoich włosach. Odwaga tego skrzywionego yurei ją drażni, a jednocześnie wzbudza pełne politowania rozbawienie.
Jej spojrzenie nie zmienia się nawet o jotę, gdy ostre szkło trze o ozdoby na jej szyi. Porywczy, ślepy i chyba faktycznie głupi. Szum wokół nich wcale nie pomaga jej w podjęciu decyzji, co teraz najlepiej byłoby zrobić. Gdyby miała ze sobą katanę mogłaby poderżnąć ścięgna, a potem przebić to niewdzięczne gardło…
— Uspokój się. Mam Wam obu przypomnieć, że jesteśmy w tłumie ludzi? — Głos Żałości jest słaby, niezbyt dobrze radzi sobie z byciem zepchniętą na ubocze.
— Uspokój się, on zawsze był niestabilny, to nie jego wina — Miyazaki zdaje się wracać do opanowanej wersji siebie, bez dziwnych pomysłów.
Tsukiko fuka na nie w myślach, jak urażony kot, ale niechętnie postanawia rozegrać sytuację inaczej. Milczenie z jej strony zaczyna się przeciągać, napięta żyłka na szyi pulsuje niebezpiecznie blisko szkła. Gdzie uderzyć, żeby zabolało najbardziej? W co wycelować?
— Aoi — Jej głos jest nieco szorstki, neutralny. — Dlaczego mi to robisz? Dlaczego twierdzisz, że tęskniłeś? Możesz mnie obrażać, możesz mnie wyzywać, ale czemu kłamiesz?
Jej głos zmienia się w syk wypuszczany wprost do jego ucha. Ton jest obniżony, by inni mieli problem z rozróżnieniem słów, ale ślepota wyostrzyła u Munehiry inne zmysły. Kto miał o tym wiedzieć, jak nie ona?
— Tęskniłeś? Martwiłeś się? Szukałeś mnie? Śliczny z Ciebie kłamca — Niżej, coraz niżej, z coraz większym jadem. — A gdzie co się stało? Gdzie jak się czujesz? Gdzie byłaś? Czemu zniknęłaś? Czy wszystko w porządku? Nie. Nie. Nie. Od razu oskarżenia, od razu poczucie bycia skrzywdzonym. Egoistyczny gówniarz, który nigdy nie dorósł. Martwiący się tylko o siebie i o swoje własne uczucia, bo rodzice go nie kochali. Nie jesteś w tym sam, Aoi. Mnóstwo osób toczyło się po dnie, ale nie wszyscy przykładają nóż do osoby, za którą ponoć tęsknią. Porzuciłam Ciebie? Nie obrażaj mnie, porównując mnie do swojej matki, bo poświęciłam lata próbując podnieść ciebie z kolan, na których wylądowałeś. Nie ma mnie przez chwilę, a ty znów wracasz do tej starej pozycji. Jedynej, jaką znasz. Rudowłosy szczeniak, o którego jesteś zazdrosny, przynajmniej potrafi samodzielnie funkcjonować.
— Przestań, Tsuki — Żałość podejmuje próbę sięgnięcia po wodze swojej jaźni, ale Obsesja nie ma ochoty na uległość.
Tsukiko bierze w końcu głęboki wdech, lodowaty ton zmiękcza się, szponiasta dłoń delikatnie przesuwa się po ramieniu starego podopiecznego. Jej rysy twarzy zmieniają się na znacznie bardziej łagodne, palce wchodzą na szyję ślepca, chociaż jej kark zaczyna drętwieć.
— Ludzie patrzą, mój drogi. Psujesz innym zabawę. Zaraz wpadnie tutaj ochrona, a wtedy nici z twoich pragnień. Wiem, że jest ci ciężko kontrolować swoje emocje, ale to nie jest ani czas, ani miejsce. Zapomniałeś już, że wśród żywych ciał inaczej rozwiązuje się sprawy? — Brzmi miło, łagodnie, zupełnie inaczej, niż przed chwilą — Zabierz to szkło, podziękuj za przedstawienie i rozliczymy się ze sobą kiedy indziej, mój drogi. Ja nigdzie nie ucieknę. Wręcz przeciwnie. Mam pytania, na które bardzo, ale to bardzo potrzebuję odpowiedzi. Wiesz, że przecież nigdy bym Ciebie celowo nie skrzywdziła, prawda?
Uśmiech wygląda na szczery, jednak nie sięga oczu, w których wciąż widać coś nieprzyjemnego. Tego jednak przecież Aoi nie może być świadom. Czuje, że jej stary znajomy, cechujący się słabą wolą odpuszcza, a przynajmniej na chwilę (udany rzut na perswazję, dogadane). Sytuacje przestaje wyglądać niebezpiecznie, teraz wystarczy tylko dobrze to rozegra-...
Ich pozycja się teraz zmieniła i Tsukiko widzi, że @Warui Shin'ya wcale nie stoi w miejscu. Podobnie z resztą jak szczeniak tej starej kobiety sprzed wielu lat. Tak. Była taka jedna. Dawno, dawno temu. Zbyt dawno, by Obsesja dbała o pamiętanie, że nazywał się @Hattori Heizō Pojedyncza zmarszczka pojawia się na jej czole, gdy teraz cała czwórka znajduje się niebezpiecznie blisko siebie. Na chwilę oczy kobiety decydują się spojrzeć na drugą stronę sali, prześlizgują się przez tłum, na moment zawieszając się na zamieszaniu, gdzie jest @Keita Gotō i @Ivar Hansen. Ivar dla Tsukiko nie istnieje, nie jest ani potrzebny, ani ważny, chociaż Miyazaki ma inne zdanie, a dla Żałości to już za dużo ludzi i wspomnień. Natomiast Keita... oh, tak. Zdradziecki szczur na tonącym statku. Jej emocje i wrogość wobec niego była abstrakcyjna według starych norm jej postępowania, ale jak najbardziej słuszna wobec celu, jaki jej teraz przyświecał. Przez chwilę się waha, ale niechętnie spuszcza z niego czujne spojrzenie, przekierowując wzrok na drugą stronę. A tam drugi pan z tłustym czerwonym X'em wypisanym na czole, czyli @Seiwa-Genji Enma. Minamoto. Do niego też ma pytania. Wiele pytań. Na całą resztę zbiorowiska nie zwraca uwagi. Tsukiko nie jest mistrzynią samokontroli i najpewniej rozpoczęłaby właśnie kolejną burdę, ale moment zawahania, gdy decydowała się, komu uprzykrzyć życie, Goto, czy Enmie, wykorzystała Żałość.
Dlatego potrzebowała medium. Żywego ciała. Z nim była świadoma, kiedy traciła kontrolę, i wciąż mogła próbować zapamiętać, co się stało. Będąc yurei kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że Obsesja robi, co jej się tylko żywnie podoba w ludzkich snach, tropiąc za śladem. Powrót z powrotem do rządzenia tym ciałem był nieprzyjemny, adrenalina pulsowała w żyłach, organizm po raz pierwszy od dawna próbował poradzić sobie z kortyzolem.
Chryste, znajduje się w centrum zamieszania, a teraz nabrała ochotę na coś słodkiego. Palce zaciśnięte wokół smukłej nóżki kieliszka rozluźniły się, na twarz wstąpił dość sztuczny uśmiech.
— Panie i panowie... dziękujemy za obejrzenie naszego drobnego przedstawienia, jesteśmy początkującą grupą teatralną, tak... następnym razem będziemy pamiętać o odpowiedniej zapowiedzi — Upija łyk alkoholu, mając ochotę dorwać się teraz do jakiejś butelki.
Ma aktualnie koncentrację pieska prieriowego, wciąż do dokończenia sytuację z Aoim i jednocześnie powinna udzielić kilku odpowiedzi swojemu dzisiejszemu towarzyszowi... może to jednak czas na taktyczny odwrót i rozpłynięcie się w powietrzu, bo ten wieczór nie rozpoczął się z sukcesem. Jej spojrzenie skacze od ślepego byłego podopiecznego, do rudowłosego chłopaka, który skutecznie jest blokowany przez kogoś, kogo jest pewna, że powinna znać. Natomiast chyba potrzebowała lepszej fazy księżyca do określenie, kto to konkretnie był. Za to Aoiemu chyba też ktoś towarzyszył, ale dla jej nerwów to było zdecydowanie za dużo.
— Może zejdziemy trochę z widoku, wzbudzamy odrobinę kontrowersji — rzuciła już znacznie dzisiaj.
Pierwsza godzina, już tragedia. Zapowiadał się niesamowity bal.
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Sam też nie szczędził sobie okazji żeby pożreć coś w ilościach wręcz hurtowych czy wychylić nieco procentów. Najpewniej dlatego zagrodził drogę Miniaturowej Białej Damie. Zgadzał się wzrost, przebranie było podobne, więc Jiro nie miał żadnych podejrzeń, że wcale nie dorwał znajomego dzieciaka z Nanashi. Obraz był nieco rozmyty, ale przekonanie o własnej nieomylności tylko rosło proporcjonalnie do stanu upojenia alkoholowego.
– Rozłazicie mi się jak karaluchy. Mówiłem, że macie czekać – mruknął niezadowolony do niczego nieświadomej Carei, wciskając jej zdobycz w ręce – Zanieś do samochodu i wracaj.
Może gdyby chwilę dłużej popatrzył na jej twarz, może gdyby jego wzrok nie błądził gdzieś ponad jej głową, a myśli nie były zajęte wszystkim, tylko nie chwilą zastanowienia się. Położył kluczyki do samochodu na samej górze kartonu, który jej wmusił, niczym wisienkę na torcie.
– Tylko uważaj, jeden z kelnerów chyba coś podejrzewa. Zaraz trzeba będzie typa zutylizować.
Ale najpierw musiałby go namierzyć. Najwidoczniej to dlatego spojrzenie ciemnych ślepiów, nieco zmrużonych zarówno przez podejrzliwość jak i próbę wyostrzenia obrazu, prześlizgiwało się po tłumie niczym szperacz.
– Nie zgub kluczyków. Prowadzisz w drodze powrotnej – pouczył ją jeszcze, kładąc ręce na jej ramionach i obracając ją tak, by nakierować w stronę wyjścia, bo w jego mniemaniu straciła coś poprzednią werwę i najwyraźniej potrzebowała pomocy, by ją odzyskać.
Miała na tyle szczęścia, że Jiro w stroju pokojówki nie bardzo był chętny, by sprzedać jej kopa na rozpęd, ale i tyle nieszczęścia, by już zostać wciągniętą w jego plany wyprowadzenia stąd jak najwięcej ilości żarcia.
@Ejiri Carei
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Spojrzeniem ucieka ku Ivarowi.
Jak fala obijająca się o brzeg, tak i jego uderza panika znajomego. Może i dobrze, bo stopy mocniej wpijają się w ziemię. Zamglone przestrachem spojrzenie nakazuje jemu właśnie znaleźć spokój w tym wszystkim, w tej mało rozrywkowej sytuacji. Klnie cicho, do siebie, do swojego ducha, który niewygodnie porusza się w podbrzuszu. Niby nic, niby szkło roztrzaskane i groźba wysyczana w czyjąś szyję. Podobne dialogi codziennie wsiąkały w ulice Nanashi. W uszy jego i innych mieszkańców, którymi nie pozostało nic więcej, niż bezpodstawna agresja.
I w nim też skaczą nitki poddenerwowania, ale nie jest idiotą, by angażować się w nieswoją walkę. Szczególnie teraz, kiedy z jednej strony spanikowany psiak, z drugiej ludzie jak rządne krwi drapieżniki okrążające teatralne duo. Kręci głową. Słowa Ivara zamyka w na wpół strachliwym, na wpół zdenerwowany spojrzeniu. Nie powinien go tutaj zabierać. Sam nie wie, czy o jego społecznych uprzedzeniach zapomniał, czy w ogóle nigdy się o nich nie dowiedział.
Zbliża się do mężczyzny jak podjudzone zwierzę, ale nie mówi nic więcej. Po próbie zneutralizowania sytuacji przez Miyazaki, pozwala mu postać jeszcze chwilę, po czym raz jeszcze mierzy jego sylwetkę. Chwyta tę nieszczęsną maskę i zsuwa ją delikatnie z jego podbródka, po czym głosem — o dziwo — łagodnym mówi:
— Będzie ci się lepiej oddychać — I jakiś delikatny uśmiech podmalowuje zdenerwowane oczy Keita. — I nigdzie nie biegnę, nie mam już dwudziestu lat, żeby rzucać się w każdą bójkę.
Puszcza jego rękę, by wsunąć ją na jego pas i spróbować odbić jego sylwetkę od stojącego za nim stołu:
— Chodź.
@Miyazaki Żałość Tsukiko @Ivar Hansen
z/t
Miyazaki Żałość Tsukiko and Ivar Hansen szaleją za tym postem.
— Myślę, że w natłoku tych wydarzeń obaj będziemy bezpieczni — rzucił, starając się manewrować między ludźmi. — Chociaż mógłbym popatrzeć, jak prowadzisz się po parkiecie. Jestem pewny, że akurat ty dałbyś sobie radę. A strój też masz akuratny, by porwać jakieś niewinne dziewczę i sprowadzić je na złą drogę.
W jego głosie słychać rozbawienie, ale nie ulega wątpliwościom, że przynajmniej częściowo ta wypowiedź nie jest tylko i wyłącznie żartem. Widok Mifune-Lestata zaczepiającego jakąś uroczo wyglądającą pannę z pewnością byłby godny uwagi, natomiast Nagai wątpił, by kiedykolwiek miał być tego świadkiem. A szkoda.
Jak dla niego najbezpieczniej było teraz przy stołach z jedzeniem na drugim końcu sali, tam więc skierował swoje kroki. Słysząc słowa Mifune fuka lekko pod nosem i zerka na niego z udawaną urazą i oburzeniem. No może nie aż tak bardzo udawaną.
— Po pierwsze, katastrofa i pech mają różne oblicza, po drugie, to wcale nie tak, że zawsze je przewiduję — a raczej sam jestem chodzącą katastrofą i pechem — Poza tym taki ze mnie bojowy egzorcysta jak z Shingetsu owieczki. A błyszczeć nie planuję, ale przynajmniej jest tutaj szansa na dobrą zabawę. Chyba. O ile nic nie będzie próbowało nas pożreć.
Dźwięk aplikacji sprawił, że zainteresował się w końcu dodatkową aktywnością, czyli Krwawym Balem. Miał wrażenie, że gierka leci bardzo szybko i trochę na ślepo, dlatego nawet rozglądanie się po tłumie niewiele mu dawało. Za to mógł pocieszająco poklepać towarzysza po ramieniu, gdy okazało się, że zabito go w pierwszej rundzie.
— Czyżby mój pech przeszedł na ciebie? — Wykrzywił wargi w rozbawionym i nieco bezczelnym uśmiechu, patrząc na smutną przyciemnioną ikonkę. — Ale dobrze, co powiesz na to, by najpierw czegoś się napić, a potem zobaczyć, jakie ciekawe miejsca można tutaj zwiedzić i jakich ludzi poznać?
Znając życie, pewnie mu też niedługo mina zrzednie. Natomiast zagapienie się w ekran sprawiło, że prawie skręcił sobie kark, gdy ozdobą zahaczył o czyjeś ramię i aż go obróciło w miejscu. Najpierw posłał spojrzenie pełne wyrzutu swojemu koledze (który zapewne również właśnie patrzył na aplikację i wspierał go w wyborze, więc nie zasługiwał na oskarżenia), a potem zaczął się kajać.
— Bardzo Panią przepra... oj, znaczy Pana... oj... czekaj. Czy my się przypadkiem nie znamy? — Plątał się w słowach, co było dla niego rzadkością, ale miał wrażenie, że mężczyzna w stroju pokojówki ( @Hasegawa Jirō ) jest mu jednak znany, ale chyba po prostu odrzucał od siebie prawidłową odpowiedź.
Poprawił konstrukcję, z pewną dozą niepewności i podejrzliwości patrząc na znajomego-nieznajomego. W głowie rysowała mu się pewna odpowiedź, acz ten strój jednak był dość mylący. To była rzadka chwila, w której można było zaobserwować milczącego Blotkę w nienaturalnym dla niego środowisku.
@Kai Mifune