Za dnia wygląda olśniewająco, za to podczas nocy... przerażająco. Podłużne cienie rzucane przez nagie wierzby sprawiają wrażenie powykrzywianych istot, które tylko czekają na śmiałków, bądź głupców, którzy ośmielą się udać na samotny spacer po ogrodzie. Nawet blade żarówki zawieszone przed wejściem do środka, jak i sporadyczne latarnie nie są w stanie odegnać mroku, jaki tu panuje.
Ale przecież właśnie o to chodzi w Halloween. O grozę i strach. Może więc dlatego ogrody od dawna cieszą się ogromnym zainteresowaniem gości. To idealne miejsce na potajemne schadzki, ukrycie ciała w gęstwinach różanych krzaków czy chociażby skrycie się przed niechcianymi oczami.
Słyszałeś? Gdzieś niedaleko zawył wilk. A tam? Nie, nie, nie martw się. To tylko sowa.
Słyszysz coś jeszcze? Kroki?
Uciekaj.
I schowaj się.
I pod żadnym pozorem nie patrz im w oczy. One tego nie lubią.
Może to były wszystkie dźwięki i zapachy, które uderzały w niego na raz - a może ta możliwość wpływania na każdy przedmiot znajdujący się w jego otoczeniu. Wpadał na ludzi, cicho ich co rusz przepraszając, zupełnie zapominając o tym, że musiał uważać na stawiane kroki; że mógł na kogoś wpaść i kogoś potrącić. Mógł to zrobić - a może właśnie to sprawiało, że tak bardzo zapominał o tym, co dokładnie miało miejsce i jak powinien się zachowywać? Że obejmowały go jakieś reguły i zasady - kiedy jeden za jednym kieliszkiem w dół jego gardła spływał alkohol. Czuł smaki, czuł to charakterystyczne palenie, choć przecież nigdy za życia nie był zwolennikiem ani alkoholi, ani niczego podobnego - wręcz przeciwnie, stronił od tego, zazwyczaj mając o wiele ważniejsze kwestie, którymi powinien się zająć.
Ale dzisiaj czuł się szczęśliwy i uradowany; czuł że mógł rzeczywiście działać tak jak tylko zechciał, bez spoglądania na innych. Tym bardziej zastanawiał się nad tym, co powinien zrobić i czy powinien tak bardzo stronić od tego, co wiedział że niektórym yurei przychodziło z łatwością. Może powinien się przemóc? Może powinien...
Ale nie mógł jednak się powstrzymać - to jak szedł prędko i energicznie, ale również i to z jakim impetem uderzył w sylwetkę, którą przecież widział - a może nie widział? Może zapatrzył się w kogoś nieco dalej, obserwując tak niezwykłe i pieczołowicie wykonane stroje, które go mijały? Upięte włosy, wymalowane twarze - tak fascynujące, że nie dostrzegł, że między nim, a jednym ze słupów w pięknie pachnącym ogrodzie, znalazł się inny człowiek.
Z pewnością to właśnie ta druga osoba miała mniej przyjemne doświadczenie, będąc dociśniętą do chłodnej, metalowej lampy. A może drewnianej? A może ta mogła się ugiąć pod ciężarem ich obu? Może mogła się złamać, a on nawet nie wziął tego pod uwagę - tak samo zupełnie zapomniał o odruchu, że powinien się odezwać czy przesunąć, trwając przed kilka chwil tak na nieznajomym, który zmuszony był do trwania na słupie.
A może to było kilka sekund? A może minuta? Czas ponownie zdążył się mu kompletnie zbijać w jedno - nie rozumiał jego upływu; nie pamiętał jak on upływał. Zupełnie stracił to dziwne poczucie czasu czy uczucie dyskomfortu, kiedy ktoś gwałtownie wchodził w twoją strefę osobistą.
- Przepraszam! - odezwał się w końcu nagle, jakby musiał sobie przypomnieć o własnym głosie - o tym, że coś działo się dookoła, i tym razem nie wpadał już na ludzi bezkarnie i bezingerycyjnie w ich przestrzeń. - Nic się nie stało panu? Przepraszam bardzo jeszcze raz! - dodał ponownie, odsuwając się na krok od nieznajomego - choć jego krok wcale nie był aż tak ogromną odległością.
Smukła sylwetka zerwała się gwałtowne w szybki marsz, wypadając wprost na zewnątrz, niczym spłoszone zwierze, szukające ciasnej przestrzeni, w której może się schować; wcisnąć się, łamiąc sobie przy tym z trzaskiem kręgosłup w panicznym lęku. Zryw, który nie był łatwy, kiedy mężczyzna mógł polegać jedynie na słuchu, dotyku i węchu, nie widząc przestrzeni przed sobą. Żadnej sylwetki, żadnego kształtu, żadnej, nawet lichej smugi światła, która mogłaby nakierować go w stronę „bezpieczeństwa". Czy światło w swojej istocie było bezpieczne? Czy właśnie to nie ono zawsze prowadziło do destrukcji? Pożary jaśnieją krwistą łuną na nocnym niebie, rozgryzając mrok i pożerając go doszczętnie. Ciemność ścieli się leniwie i łagodnie, przylegając do skóry w ten nienachalny sposób, który zna, w którym odnajdywał zawsze ukojenie. Tak samo, jak i zapachy, których teraz pożądał. Jednorodne, proste linie świeżości. Mieszanina perfum w zamkniętych ścianami pomieszczeniach dławiła. Wszystkiego było zbyt dużo, wszystko zdawało się zbyt intensywne.
Z dłonią dociśniętą do nosa i warg, wdychając subtelną woń skóry materiału rękawiczki i barwnika, Aoi przedarł się przez tłum, starając się ostatkiem sił utrzymać treść żołądka w przełyku. Miał nadzieję, że jedynie na krótki moment rozłączył się z Yuri, pozostawiając ją między ludźmi samą, a zarazem wystawiając samego siebie na pustkę i samotność. Chociaż podczas każdego kroku ocierał się o kolejne osoby, nadal trwał w paranoicznym odosobnieniu. Cóż za żałosny komizm; znajdować się w centrum pulsującego zgiełku, a nadal odczuwać nicość.
Dwa pierwsze hausty świeżego powietrza oswobodziły pulsującą skroń spod ucisku, ale dopiero trzy kolejne, płytkie wdechy uspokoiły żołądek. Nie tak miała wyglądać ta noc. Nigdy nie było tak źle, jak teraz. Przez ostatnie lata potrafił na tę jedną noc utrzymać pełną kontrolę nad swoim ciałem, za którym tak szaleńczo tęsknił. Jednak dziś najwidoczniej wszystkie bóstwa biczowały go zaciekle, uświadamiając mu, że zostało już niewiele czasu, zanim oduczy się, jak to jest być człowiekiem.
Aoi nie zdążył zareagować, kiedy jego plecy, wraz z tyłem czaszki uderzyły o metalowy filar, który wpił się boleśnie między łopatki i z łoskotem rozszedł hukiem między skołowanymi myślami. Wystarczyło tylko tyle, aby rozwiązać kłębowisko oślizgłych węży w głowie. Rój glizd, które wiły się w ciasnych, lepkich splotach, przyciemniając klarowność umysłu. Nagle znowu wszystko wydało się proste, jakby ból w ułamku sekundy odebrał całą skomplikowaność świata. Druga osoba, ciepło, nowy zapach, nowa skóra, nowe życie. Inne.
Obie dłonie Munehiry wylądowały na ramionach mężczyzny, zaciskając na nich długie palce. Nie czuł się stabilnie — znajdował się w miejscu, którego nie znał, nie wiedział, czy prawdopodobna lampa, jak domniemał, że może to być właśnie ona, a która wbijała się w kręgosłup oraz korpus nieznajomego są jedynymi, solidnymi elementami, których może się uczepić, aby nie runąć na ziemię.
Czas, który znał, a który nie miał żadnej wartości, teraz wydawał się jeszcze bardziej dłużyć. Drugie ciało było tak blisko, tak kusząco blisko, wystarczyło otworzyć szerzej szczęki i...
- Nie. - Łagodny głos wydostał się przez zaciśnięte gardło, wibrując w nerwowym półszepcie. Nie wiedział, czy odpowiedział samemu sobie, czy było to bezpośrednią odpowiedzią na pytanie mężczyzny. Może gdyby nie ten zapach alkoholu sączący się leniwie przez nozdrza, sunąc po sklepieniu chropowatego podniebienia, natarczywie zaglądając w głąb gardzieli, zareagowałby gwałtowniej. Może gdyby nie to, że był osłabiony, palce zamiast na ramionach, zaciskałyby się teraz wokół tchawicy. A tak, trwał w bezruchu, nie będąc w stanie dojść do wniosku, co jest górą, a co jest dołem.
Po prostu to zrobić, teraz, tutaj...
Aoi przesunął na krótki moment palce w stronę szyi mężczyzny, kiedy ten akurat wykonał krótki ruch, wycofując się subtelnie. Chociaż nie był to gwałtowny krok, jego sylwetka zachwiała się nieznacznie, mocniej przywierając do zimna metalu za sobą. - Nie widzę, więc proszę się na moment nie ruszać... - Wcześniejsza łagodność została na ułamek sekundy zastąpiona irytacją; ni to przez to, że musiał dać komuś do zrozumienia, że jest niewidomy, ni przez to, że wiedział, że sam skazuje się na kolejny rok palącego głodu.
Twarz mężczyzny skierowała się w kierunku płynących słów, obdarzając nieznajomego mlecznym spojrzeniem spod przymrużonych powiek. Prawy kącik ust uniósł się w subtelnym, zrezygnowanym uśmiechu, nad którym nie miał kontroli, a który coraz częściej gościł na pełnych wargach. Grube, puszyste futro razem z sunięciem dłoni z ramion Kyoku opadło, zatrzymując się w zgięciach łokci, miękko sunąc przez ciało. Jego szelest, muśnięcie zwierzęcia, było ostatnią kotwicą, jaką Aoi miał teraz do dyspozycji.
@Nakamura Kyou
Wszystko dochodziło do niego jakby zza zasłony - potrzebował więcej czasu, aby bodźce do niego docierały; żeby mógł zinterpretować tak różne dźwięki czy zapachy, ten inny chłód i brak uciążliwego bólu w klatce piersiowej.
Nie dostrzegł tego w pierwszej chwili - dopiero teraz spoglądając na twarz mężczyzny i dostrzegając jego oczy. Mógłby być pewny, gdyby go tylko minął, że to makijaż lub soczewki - lub coś jeszcze innego. Może nawet zbyt długo przyglądał się nieznajomemu - jego twarzy, jego strojowi - zapominając o tym, że jego wzrok dla większości ludzi był tutaj dostrzegalny. Zapominał, że nie wypadało się gapić - ale czy gapienie się w oblicze niewidomego mogło sprawiać problem, jeśli ten nawet nie dostrzegał jego wzroku?
Może był wciąż otępiały przez alkohol - a może nieprzyzwyczajony do tego jak czas mijał, kiedy wszyscy mogli go dostrzec; kiedy wszyscy byli tu i teraz, gdzie on - odpowiedział z małym opóźnieniem.
- Naturalnie - odpowiedział od razu, starając się skupić na zadaniu, którego nikt poza nim mu nie przypisał - w końcu nie miał potrzeby opieki nad niepełnosprawnymi, a jednak chciał to zrobić w tym momencie. Nie musiał, ale coś mu sugerowało, że powinien. Zaraz się rozejrzał po ziemi, jakby szukając stabilniejszej ścieżki, zdawało mu się że przypadkiem, wpadając na mężczyznę, zepchnął go bardziej na trawę.
- Tutaj jest wzniesienie na ścieżkę, wyłożona jest brukiem, więc proszę ostrożnie - rzucił, normalnie nie wchodząc by w cudzą przestrzeń osobistą - nawet jeśli stracił jej poczucie - jednak w tym momencie, i tak znajdując się stanowczo zbyt blisko mężczyzny, wcale nie miało to znaczenia. Tym bardziej, że różne bodźce i sygnały docierały do niego z opóźnieniem. Może to przez poncz? A może zwykłe upojenie samym uczuciem posiadania ciała po tak długim czasie?
Zaoferował mu ramię do oparcia, zaraz po tym wprowadzając na ścieżkę, zakładając że mężczyzna potrzebował asysty - a przynajmniej tymczasowej, kiedy tak wytrącił go z drogi, którą ten zmierzał.
- Jeszcze raz przepraszam za nieuwagę, dokąd pan zmierzał? Mogę pomóc panu z kierunkiem - mówił spokojnie od razu się oferując, może nieco zmieszany tym, że mógł sprawić komuś problem swoją nierozwagą.
Chociaż jego koncentracja wcale nie była lepsza, kiedy sam musiał pamiętać o tym, żeby patrzyć pod własne nogi - bo w końcu nie przenikał przez innych, ani przez przedmioty. Zupełnie jakby stracił pamięć o tym, jak to jest być uważnym względem własnego otoczenia. - Na lewo są dalsze ogrody wraz ze ścieżką, właściwie ścieżkami, a na prawo powrót do głównego budynku... - poinformował cicho, starając przypomnieć sobie czy i kiedy miał do czynienia z niewidomym - czy było coś, na co powinien zwrócić uwagę? Poza mówieniem wyraźnym - a przynajmniej tak się starał. Może dlatego jego głos brzmiał nieco bardziej jakby przemawiał przed klasą, w której chciał aby wszyscy go doslyszeli. Kwestia nawyku.
@Munehira Aoi
Wzniesienie...jest brukiem...ostrożnie.
- Hmm? - Odcięło go. Zamyślił się zbyt głęboko. Nadal za bardzo siedząc w swojej głowie, zamiast skorzystać z okazji i wyjść poza tą ciasną skorupę. Obcas półbuta obił się o niski betonowy krawężnik między miękkim trawnikiem a chodnikiem. Spięcie się ciała, kolejny kurczowy, bolesny chwyt za podsunięte ramię. - Spokojnie, jestem niewidomy, ale nie upośled... - zdążył jedynie z siebie wydusić, zaraz nabierając szybko powietrze w płuca, czując, że przechyla się do przodu, za bardzo, za mocno, za głęboko. Idealne zdanie wypowiedziane w idealnym momencie. Żar bycia znowu zależnym rozszedł się gwałtownie między kośćmi, uderzając falą gorąca po małżowinach usznych. Chociaż powietrze zdawało się chłodne, skóra zaczynała się nieprzyjemnie nagrzewać. Krew w ułamku sekundy zdała się nabrać prędkości, wywindowując ciśnienie tysiąckrotnie. -... upośledzony.
- Bardzo mnie nie interesuje, co gdzie jest - obruszenie i subtelne podniesienie głosu, na jakim niosły się jego słowa, uderzyło nawet Munehirę. Kontrola. Czuł, że jest obserwowany, czuł, że mu się przygląda. Nie był kretynem, nie był wybrakowany, nie był dziwadłem. Wzrok potrafił palić, nawet jeżeli obserwatorzy starali się prowadzić swoje tęczówki niby to lekko i delikatnie. Nie tak to miało wyglądać... Mężczyzna miał ochotę zawinąć dłoń w pięść i przebić nią czaszkę rozmówcy na wylot, przez krótki moment dać się ponieść zażenowaniu, którego znowu doświadczał.
- Postoję - odparł spokojnie, pozwalając syczącemu głosu w głowie dyktować dalszą część zdania; ... i wsadź sobie głęboko w gardło, to swoje pieprzone przepraszanie. Brzmiał niczym buddyjski mnich, chociaż nabiegające krwią policzki mogły świadczyć o czymś zupełnie innym. Gwałtownie oderwał dłonie od przedramienia obcego mężczyzny, rozkładając je lekko na boki, wykonując zamaszyste trzy kroki w bok, niczym krab, chcąc mu zejść z drogi. Nie poczuł w pierwszej chwili, że ląduje na stoliku, najpierw w uszy wgryzł się dźwięk metalowych nóżek krzesła, które z piskliwym chrzęstem przesunął impetem własnego ciała. Uderzenie o okrągły brzeg biodrem i ból, który poczuł tuż po chwili, uświadomił mu, że z pozycji potrzebuję pomocy, bo jestem życiowym przegrywem, który niczego nie widzi, przemieścił się na, serio potrzebuję pomocy, bo nie dosyć, że jestem ślepym przegrywem to jeszcze skończonym kretynem. Smukłe ciało wytrącone z równowagi, próbowało utrzymać się w pionie, przez co obie dłonie nerwowo przylgnęły do płaskiej powierzchni ogrodowego mebla. Bez Jushi był stracony. Był stracony bez Tsukiko, bez Yuri, bez swoich słodkich szeptów.
Cisza. Zamilkł razem z ustaniem metalicznych dźwięków, hałasem, który narobił. Zęby zacisnęły się na dolnej wardze, kiedy pukle lekko falujących włosów opadły na pochyloną twarz. Potrzebował chwili, aby zrozumieć, co się stało. Dlaczego znowu to zrobił. Dlaczego za każdym razem musi się ośmieszyć.
@Nakamura Kyou
- Och? - wyrwało mu się nagle, słysząc jego słowa. W końcu nie do końca rozumiał, dał mu do zrozumienia, że za takiego go uważał? Czy to tutaj leżał problem mężczyzny? Czy to właśnie...
Odwrócił mimowolnie wzrok od niego, samemu rozglądając się po miejscu, w którym się znaleźli. - Nie to miałem na myśli... Potrzeba asysty nie jest oznaką upośledzenia - odpowiedział, wciąż spokojnym tonem, znacznie jednak zmieszany. Możliwe, że specjalnie nie określił swojego zaoferowania ramienia jako pomoc. Czy trafił w czuły punkt? Nie był w końcu pewny - nie rozumiał tego tak dobrze, z czym musiał zmagać się mężczyzna, którego nawet nie znał. Z czego wynikała jego reakcja?
Nie powstrzymywał go, kiedy się odsunął - nie miał ku temu powodów. No, może po chwili, kiedy tylko zauważył, że na drodze mężczyzny był..
- Uważaj na... - urwał, kiedy tylko rozległ się hałas metalu, a nieznajomy wyraźnie już zdał sobie sprawę z tego, przed czym Kyou próbował go nieudolnie ostrzec. Zamilkł wtedy, wbijając wzrok w stół, który jeszcze moment hałasował. Szczękanie metalu o kamień, wszystko co tylko mogło być drażliwe i irytujące - ale nie odezwał się, zaciskając wargi w wąską linię.
Mógł to zignorować, pójść dalej po prostu - udać, że niczego nie widział. Ale mężczyzna wpadający na wszystko (nawet jeśli Nakamura sam podczas dzisiejszego wieczoru wpadał na wszystko i na każdego, kogo popadnie) nie był dla samego siebie bezpieczny. Oczywiście, że powinien go zostawić tutaj, tak jak ten wyraźnie dawał mu sygnały, że sobie życzy.
Mógł zacząć przepraszać - po części chcąc to zrobić, mając wrażenie, że czemuś zawinił, ale nie będąc dokładnie w stanie wskazać, czym.
A jednak ruszył w jego stronę niczym rzep na psim ogonie. Złapał go za ramię, starając się nie być nachalnym - zresztą, nigdy nie był typem siłacza. Łatwo było się z jego uścisku wyrwać.
- Chcesz usiąść? Czy wolisz postać w miejscu bez przeszkód? - zapytał, pierwszy raz dając wkraść się pewnego rodzaju profesorskiej stanowczości w głosie. Jakby kazał wrócić do ławek i otworzyć podręcznik na odpowiedniej stronie. Był opanowany, wręcz obowiązkowy w tym jak mówił, kiedy widział, że ktoś potrzebował pomocy, której tak bardzo nie chciał. A on nie miał zamiaru ustępować, zaraz pociągając mężczyznę za sobą, w bardziej stanowczej manierze. Może dlatego, że ten zaczynał stanowić zagrożenie dla samego siebie, ale również i otoczenia? Może dlatego, że był przyzwyczajony do osób, które w ten sposób odmawiały pomocy?
- Sam wiesz, co się stało. Szkoda ryzykować zrujnowaniem stroju, który tak dobrze ci pasuje, a kto wie czy następne w kolejności nie będą krzaki, albo miska z ponczem, czy jeszcze co innego - powiedział bardziej lekkim tonem, chcąc znów odwrócić jego uwagę i komplementem, i czymś trywialnym. Nie był pewny czy mężczyzna był wściekły na siebie, czy na niego - ale nie zostawi go tutaj samego, bo jeszcze zacznie się w końcu tarzać po ziemi przez własną nierozwagę, która zaczynała go... zastanawiać. W końcu jeśli był niewidomym, podczas takiego przyjęcia, nie powinien mieć przy sobie asysty? Laski lub kogoś towarzyszącego?
@Munehira Aoi
Kontrolowanie się było tak trudne, tak cholernie męczące i niewarte wysiłku, jaki musiałby w to włożyć.
Aoi zsunął pergaminowe powieki, zamykając oczy. Przyjemny szum krwi w uszach zaczął przeradzać się w warkot, który tak dobrze znał. Sapliwy oddech. Wibrująca psia krtań tuż nad policzkiem. W sposób praktycznie namacalny odczuwał spływającą na skórę ślinę, która przesuwając się po bladej skórze, zaczynała wpływać gęstą zawiesiną w kącik oka, zlepiając długie rzęsy.
Przecież nie mam nic do stracenia, prawda? Nie mam już nic do stracenia...
Uczucie dłoni na ramieniu paliło. Zdawać by się mogło, że ciepło skóry mężczyzny przedzierało się płomieniem przez kamizelkę i materiał koszuli, smagając ramię do żywego mięsa. Dla Aoi nie było już istotnym, co słyszał poza swoją głową — racjonalność prysnęła, razem z subtelnym szarpnięciem.
- Jeszcze raz mnie dotkniesz, a będziesz dławił się własną krwią... - melodyjny głos, podszyty rozbawieniem, rozciął nocne powietrze ogrodu, wgryzając się boleśnie w zapach kwiatów, ziemi i przede wszystkim perfum Aoi, które zdawały się nabierać na sile, rozgrzane na gorącej skórze. Nagle wszystko stało się jaśniejsze. Świadomość własnego ciała, miejsca, w którym stał obcy, przestrzeni, w której znajdował się on sam. Nie potrzebował już oczu. Polegał na tym, co znał najlepiej. Na tym, co wyznaczało ścieżkę jego plugawej tułaczki.
Leniwym, ale pewnym ruchem ujął długimi palcami nadgarstek dłoni Japończyka, zakleszczając ją w mocnym uścisku. - Mogę jeszcze odgryźć Ci dłonie, dlatego lepiej trzymaj je ode mnie z daleka - i jak gdyby opowiedział najlepszy żart na świecie, mężczyzna zaśmiał się krótko, odrywając drugą dłoń od chłodnego blatu ogrodowego stolika, przykładając ją do swoich ust. Krótki chichot, poprzedzający mocniejszy, bardziej gardłowy śmiech. Kiedy rozbawienie targało tors, odrzucił trzymaną dłoń, uwalniając swoją własną, którą pozwolił sobie poprawić długi futrzany płaszcz, ponownie naciągając go na szerokie ramiona.
Zapominał, jak przyjemnie jest osunąć się w zapomnienie i pozwolić wewnętrznemu zgorszeniu przejąć pełną kontrolę. Wyprostował się powoli, palcami przesuwając opadłe na twarz włosy, pozwalając im płynąć między paliczkami. Tak bardzo mu tego brakowało. Uczucia istnienia.
Krótkim odkaszlnięciem oczyścił gardło, starając się wygasić rwący śmiech. Powinien nabrać na powadze, ale to, tak samo, jak i kontrolowanie się, było karkołomnym wyzwaniem. - Nie żartuję - pewna stanowczość rozbudziła się w jego głosie - daj mi kilka sekund, a pokażę Ci, jak szybko ludzkie zęby oddzielają mięśnie od kości - leniwymi, pieczołowitymi i pedantycznie starannymi ruchami rozpoczął poprawianie rękawiczek na dłoniach, naciągając je na palce, sunąc opuszkami przez brzeg materiału. Głowa Aoi zwróciła się w stronę twarzy nieznajomego, a gałki oczne, chociaż poruszały się subtelnie w oczodołach, świdrowały przestrzeń nad jego głową.
Mógł mieć do czynienia z człowiekiem — miał to gdzieś. Nieznajomy mógł być senkeshą — to również go nie obchodziło. Zgrzyt trących o siebie psich kłów, który rozbijał się w jego czaszce, zagłuszał zdrowy rozsądek, wręcz w czuły sposób okalając świadomość Aoi, ściągając go ku prawdziwemu "ja".
@Nakamura Kyou
A jednak zawsze musiał popełniać ten sam błąd.
Co by się stało, gdyby stracił to ciało tutaj? Gdyby mężczyzna rzeczywiście spróbował go zabić? Chociaż czy byłby w stanie? W końcu był niewidomy - ale czy powinien go lekceważyć tylko dlatego? W końcu nie wiedział o nim niczego więcej...
- Nie pierwszy raz bym się dławił, żadna nowość... - odpowiedział cicho, bardziej pod nosem, nie dbając o to czym mężczyzna by go usłyszał. Dławił się wtedy? Trudno było mu zapamiętać - chociaż pamiętał ilość krwi, pamiętał ilość nakłuć, które za każdym razem o sobie przypominały po śmierci.
Teraz ten ból był dziwny. Skrzywił się na niego - był inny. Nieznany? Jakby zapomniał, że był inny ból niż ten po ranach kłutych - może rzeczywiście już nie pamiętał? Minęło tak wiele czasu, przez który nie mógł odczuć niczego innego.
Ale jednak nie próbował się cofać, stojąc spokojnie. Jakby nie reagując - bardziej zaskoczony, bardziej zupełnie nie rozumiejąc sytuacji? Dlaczego zawsze musiał być w stanie zachować trzeźwość umysłu. Jego wolna ręka intuicyjnie skierowała się do kieszeni, jakby chciała szukać telefonu - którego przecież nawet przy sobie nie miał. Wtedy, w wiosce kiedy jego siostra go odwiedziła; kiedy ten morderca wdarł się do jego domu, również to był jego odruch. Wezwać pomoc...
Puścił dłoń luźno wzdłuż ciała, kiedy uświadomił sobie, że nawet gdyby posiadał telefon, nie miałby do kogo zadzwonić. Po służby? Tu i teraz? Nawet gdyby ta pomoc przybyła, co miałby powiedzieć? Jak się przedstawić? Jako zmarły ponad dziesięć lat temu nauczyciel? Jako ktoś zupełnie inny?
Mając wolną ręką, odsunął się krok - wykonał ten ruch bardziej podświadomie i intuicyjnie niż specjalnie. Powinien się bać, obserwując jak mężczyzna rechocze? A jednak co miał do stracenia, poza kwestią że nie powinien dzisiejszej nocy tracić ciała, skoro zaprosił na wspólne spędzenie balu Raję.
Przecież i tak był już martwy.
- Właściwie ludzkie zęby mogą mieć problem z surowym mięsem, to nie jest niemożliwe, aby je gryźć, ale dlatego też między innymi nasi przodkowie zaczynali gotować mięso, bo nie tylko było dla nas łatwiejsze do strawienia, ale również i do zjedzenia. Znaczy, naturalnie pytanie, jakie części ciała, bo w końcu różne ludy spożywają różne mięsa na surowo i również dzisiaj. Niekoniecznie... - zaczął, w kwestii przyzwyczajenia, ucinając na moment. Odchrząknął. - Przepraszam, nawyk - rzucił, znów podnosząc wzrok na mężczyznę. Powinien się bać takich słuch? Odrobinę - tak. Ale bardziej zaczynał się martwić, im dłużej wpatrywał się w niewidomego. Dlaczego reagował na chęć pomocy w taki sposób? Dlaczego opowiadał o takich rzeczach, groził wręcz w ten sposób? W takiej manierze? Chciał pokazać, że nie był ofiarą?
To nie twoja sprawa. To nie twój interes. Nie powinieneś się wtrącać.
Wiedział za każdym razem, przecież to nie było odkryciem, że powinien trzymać się z daleka od cudzych spraw. Tego wymagała od niego kultura i społeczeństwo, miał się nie wychylać. To, co działo się za drzwiami miało zostawać za drzwiami. Nie powinien się interesować w najmniejszym stopniu. Zresztą, jeśli coś się działo... jak dawno dla tego mężczyzny? Ktoś mu pomógł? Sam sobie pomógł zaczynając zachowywać się... w ten sposób? Chcąc odtrącać od siebie ludzi?
- Dlaczego starasz się mi grozić? Nie pójdę rozpowiadać o tym, że na coś wpadłeś... - powiedział wprost, jakby intuicyjnie po tych słowach cofając się dwa kroki w bok; jakby chciał minimalnie zaradzić na ewentualny, kolejny atak ze strony niewidomego.
@Munehira Aoi
Ciepły warkot wypełniał myśli Munehiry, zaciskając się wokół skroni, przynosząc ze sobą rwący ból; niczym zimny nóż zagłębiając się między spuchłymi żyłami. Tak bardzo tego chciał, tak bardzo chciał to już mieć za sobą...
W ospałym geście uniósł dłoń do czoła, przecierając je palcami, rozmasowując rosnące napięcie. Jest tak blisko, jest tak blisko... za blisko. Strzępki ludzkiej świadomości, racjonalności, która jeszcze w nim żyła, szarpała się, próbując powstrzymać to, co narodziło się w nim w momencie śmierci. To, co ofiarował mu nowy początek, o który wcale się nie prosił.
- Żadna nowość? - rozpoczął łagodnym pytaniem, zwracając się korpusem w kierunku płynących słów. Podążał za jego głosem, nadstawiając nieco bardziej prawe ucho, przekręcając głowę niczym nasłuchujący z uwagą pies. Munehira oderwał po krótkiej chwili dłoń od czoła, prowadząc ją powoli przez policzek i usta, kończąc wędrówkę w miękkim kołnierzu futra. Mam jeszcze czas... niech mówi. - Jak dawno? - dodał z pewną nutą współczucia i zrozumienia. Ot, krótka iskra ciepła przesunęła się przez jego słowa, jak gdyby wcześniej wcale nie groził mu, że go rozszarpie. Mógł mu współczuć i nadal chcieć poczuć go w sposób absolutny. Obie te emocje żyły w dziwnej harmonii. Przecież chciał mu dać coś wyjątkowego, tak jak i on, mógł stać się wyjątkowy dla niego.
- Możemy przełożyć twoją akademicką wiedzę na praktykę i to sprawdzić - podjął z westchnieniem, zmęczony podążaniem za słowami nieznajomego. Nie potrzebował w tej chwili wykładu z biologii, historii ani ludzkiej anatomii; tą akurat znał przecież doskonale. Był sumiennym studentem. Pilnym uczniem, który wiedzę czerpał w sposób namacalny, a nie wertując strony książek.
Słysząc kroki odbijające się na chodniku ogrodu, wyczuwając ruch ciała mężczyzny w powietrzu, odsuwający się zapach, uświadomił sobie, że ten próbuje się zdystansować. Odejść. Uciec. Munehira drgnął automatycznie, jakby w pierwszej chwili chciał ruszyć z miejsca i go zatrzymać, zmusić do zostania. Łapiąc się na tym, że obawia się zostania sam na sam z kołataniną w głowie, szczęki zacisnęły się mocniej, a ramiona napięły, prostując linię pleców. Nie może odejść. Nie teraz.
- To nie jest groźba. Ostrzegam, bo wiem, do czego jestem zdolny. Wydaje mi się to całkiem rozsądne, prawda? - uśmiech, jaki pojawił się na wargach Aoi miał w sobie dziecięcą lekkość. Był dobry, ciepły i miły, kontrastując ze wspomnieniem słów, które wcześniej wypychał jego język. - Bo widzisz, nie chodzi o to, co komu powiesz... - rozpoczął, obniżając swój głos o oktawę, powoli ruszając w kierunku mężczyzny, prowadzony jego zapachem i ciepłem bijącym od ciała. Nie musiał widzieć, aby wiedzieć, gdzie się znajduje. Nie potrzebował oczu, żeby go odnaleźć. - Bardzo nie lubię, kiedy ktoś mnie dotyka bez mojej zgody. Ot, cała tajemnica - zatrzymując się pół metra przed rozmówcą, Munehira powoli wyciągnął dłoń ku jego twarzy, zawieszając opuszki palców odzianych w skórzaną rękawiczkę milimetry od policzka mężczyzny. - Dopóki mnie nie dotykasz, wszyscy są bezpieczni. A teraz, pozwól, że zobaczę, z kim rozmawiam... Nic Ci nie zrobię, obiecuję - i nie czekając na odpowiedź, zgodę lub jej brak, przyłożył delikatnie koniuszki palców do kości policzkowej nieznajomego, wędrując nimi ku skroni, przez linię brwi i grzbiet nosa. Powoli, nieśpiesznie. - Jak? - zapytał, przerywając milczenie. Jak, które zawisło między nimi, było ciężkie niczym cegła. Jak, które Aoi miał nadzieję, że nieznajomy zrozumie. Jak, które miało określić sposób jego śmierci.
@Nakamura Kyou
A przecież czasem takie abstrakcje zdawały się być najbardziej przerażające w swoim wykonaniu, kiedy się ziszczały. Przecież w jego przypadku, również nikt nie podejrzewał - nikt nie myślał o tym, że ktoś wtedy wejdzie do mieszkania. Że on...
Nie odpowiedział, kiedy ten tylko powtórzył jego słowa. Ale na drugie pytanie - zawahał się przez moment. Jak dawno? Czasem przestawał liczyć - koncept czasu, kiedy pozostawał w formie yurei, nie był tak łatwy do uchwycenia. Dzisiaj zdawało się, że był płynny - raz przedzierał się przez palce prędzej, a raz wolniej.
- Dziesięć lat - powiedział, dostrzegając tę zmianę w jego zachowaniu. Wciąż nie był pewny czy powinien się go obawiać, czy jednak nie - nawet tego czy mógłby stanowić dla niego realne zagrożenie. Nie wydawało mu się? Nie był pewny...
- Obawiam się, że gdybym miał być podmiotem tego eksperymentu to trudno by mi było opisywać dla ciebie dokładnie obserwacje... A praktyka zresztą nigdy nie była moją mocną stroną. Raczej teoria - odpowiedział nieco lżej, uśmiechając się pogodnie, choć wciąż niepewnie. Chciał sprawdzić... granice? Coś podobnego. W końcu nie chciał go urazić - raczej przyjąć jako normę fakt, w jakim się znajdywał.
Chociaż teraz zaczął się zastanawiać czy mężczyzna widział duchy - a może raczej wyczuwał? Dlatego zareagował w taki sposób? Czy był również martwy, tak jak on? Skazany jako ślepiec - a może oślepł dopiero na czas przed śmiercią? Może ślepota była jedną z tortur, które mogły doprowadzić do...
Widząc reakcję mężczyzny, zawahał się. Nie planował do końca uciekać.
- Jestem tutaj wciąż, odsunąłem się tylko - odpowiedział jakby intuicyjnie, trzymając w pamięci, że nieznajomy przecież nie wiedział dokładnie co się działo. Zdenerwował go faktem odsunięcia? Myślał, że chciał się zupełnie ulotnić z ogrodu? Chciał się zdystansować, ale zatrzymał się, nie cofając nawet kiedy ten ruszył w jego kierunku.
Zdawało mu się, że niektóre jego odruchy, po tylu latach, nie działały. Trudniej było go przestraszyć? A może raczej nie przywiązywał takiej wagi do tego, że mogła mu się stać krzywda... Czy kiedykolwiek przywiązywał? Zawsze był lekkomyślny pod tym względem. Zawsze się wtrącał w to co nie powinien...
A jednak nie przerywał mu, starając się stać spokojnie. Wzrokiem krążył po otoczeniu, to po mężczyźnie, jakby nie tyle szykował się do potencjalnej ucieczki - co rozważał swoje opcje. Nie powinien ryzykować, powinien się tego oduczyć, a jednak nie był w stanie. Nie tak do końca...
- Oh... to... przepraszam jeszcze raz... Powinienem się domyślić, że to niezbyt... przyjemne - powiedział na głos, kiedy w końcu mężczyzna powiedział, co sprowokowało jego zachowanie tak dokładnie. Spojrzał na niego nieco zażenowany, przepraszająco. W końcu nie powinien tak rzucać się do pomocy - powinien do tego podejść zupełnie spokojnie, zupełnie inaczej niż to zrobił! Miał tylko siebie do obwiniania...
Zupełnie jakby mężczyzna wcale nie groził mu przed chwilą prezentacją odgryzienia jego ręki czy też nie zapewniał o swoich umiejętnościach w tym zakresie.
Intuicyjnie jednak się odsunął na moment, nieprzyzwyczajony w końcu do dotyku twarzy - ktoś zresztą był? Jeszcze tak specyficznym? A jednak nie oponował, tym bardziej czując, że wypadało przecież pozwolić na podobny dotyk w okolicznościach, w których na niego wpadł, a później sam naruszył jego przestrzeń osobistą.
Starał się zachować neutralny wyraz, chociaż znów wdarło się na niego zaskoczenie, słysząc pytanie.
Jak dawno, a teraz jak? Pytał o autopsję? O okoliczności dokładne? O konkretną przyczynę?
- Zasztyletowanie, śmierć z wykrwawienia - odpowiedział cicho i chłodno. Dziwnie się czuł, kiedy nie pojawiał się ten ciężki i tępy ból w klatce piersiowej. Pamiętał jak to wszystko go paliło - te wszystkie rany, kiedy powoli nie był w stanie uciskać ran na ciele siostry, której całe szczęście, rany były płytsze. I w mniejszej ilości. W końcu przeszkodził napastnikowi wtedy, wdając się z nim w bójkę bez najmniejszego zastanowienia, nawet jeśli nie był typem agresora.
- A ty? - zapytał, nie do końca wiedząc o co tak naprawdę. O przyczynę śmierci, o lata w których zginął? - Skąd takie zainteresowanie? - dodał, chcąc wiedzieć czy miał do czynienia z medium, z człowiekiem, a może jeszcze z kimś lub czymś, o czym mógł nie do końca wiedzieć wcześniej, jeśli mężczyzna nie był duchem tak jak on?
@Munehira Aoi