Za dnia wygląda olśniewająco, za to podczas nocy... przerażająco. Podłużne cienie rzucane przez nagie wierzby sprawiają wrażenie powykrzywianych istot, które tylko czekają na śmiałków, bądź głupców, którzy ośmielą się udać na samotny spacer po ogrodzie. Nawet blade żarówki zawieszone przed wejściem do środka, jak i sporadyczne latarnie nie są w stanie odegnać mroku, jaki tu panuje.
Ale przecież właśnie o to chodzi w Halloween. O grozę i strach. Może więc dlatego ogrody od dawna cieszą się ogromnym zainteresowaniem gości. To idealne miejsce na potajemne schadzki, ukrycie ciała w gęstwinach różanych krzaków czy chociażby skrycie się przed niechcianymi oczami.
Słyszałeś? Gdzieś niedaleko zawył wilk. A tam? Nie, nie, nie martw się. To tylko sowa.
Słyszysz coś jeszcze? Kroki?
Uciekaj.
I schowaj się.
I pod żadnym pozorem nie patrz im w oczy. One tego nie lubią.
Subtelny uśmiech rozsiadł się na wargach Munehiry. - Celne spostrzeżenie... W takim razie musimy znaleźć kogoś, kto będzie mógł się nam przyglądać - granica nie istniała; nieznajomy mógł dowcipkować do woli. Problem polegał na tym, że raz Aoi podejmie żart, aby po sekundzie zmienić zdanie i odebrać każde kolejne, nawet niegroźne słowo, jako próbę zdeptania jego kruchego ego. Lawirował między emocjami, całkowicie poddając się ich falom.
Zapewnienie, że mężczyzna nadal jest, nieznacznie wygasiło rozpalające się w piersi poczucie samotności. Kilka słów, ale na tyle celnie dobranych, aby Munehira odzyskał stabilność. Przynajmniej na chwilę. Krótką, rozkosznie męczącą chwilę.
Błądząc opuszkami przez twarz mężczyzny, Aoi wyłapał to krótkie spięcie, malujący się wyraz zdziwienia. Drgnięcie brwi, ścięgno naciągnięte nieco mocniej w okolicach czoła. Brakowało mu tego. Poczucia życia kogoś innego przylegającego do jego fizyczności.
- Jestem snajperem w Tsunami. Zajmuję się odprawianiem na drugą stronę zbłąkanych dusz - odparł z pełną powagą, której jednak nie udało mu się utrzymać na długo. Krótki śmiech przedostał się przez gardło, kiedy to Aoi pośpiesznie ułożył brzeg dłoni między wargami, zakleszczając na niej zęby, odrywając ją od skroni mężczyzny. Śmiech był czymś, co przestawał kontrolować. Pojawiał się w najmniej oczekiwanych chwilach, w momentach, w których nie powinien być obecny. Nie był żartownisiem za życia, ale o dziwo po śmierci świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i zostały otworzone przed nim drzwi do kariery komika. Niestety, zapewne jako jedyny dusiłby się ze śmiechu od swoich żartów.
Sylwetka niewidomego wycofała się o dwa kroki. Potrzebował tego dystansu. Chwiał się na delikatnej granicy, balansując na skrajnie cienkiej linie; jeden ruch, jeden bodziec, a zęby zakleszczą się na ciele, które nie należało tej nocy do niego. Szum w głowie narastał. Wspomnienie śmierci, chociaż nie jego, spotęgowało uczucie ciężkości, które osiadło na jego ramionach.
- Egzekucja - odparł z głębokim westchnieniem, uwalniając dłoń spomiędzy uścisku szczęk, wysilając się na smutny uśmiech. W jego głosie wybrzmiewała jednak jakaś dziwna lekkość, pomimo faktu, że samo słowo egzekucja nikomu nie powinno ulatniać się spomiędzy warg z taką łatwością. - Rozszarpany przez psy. Średnio przyjemne przeżycie, zdecydowanie nie polecam - nie zawahał się, powiedział prawdę, chociaż z tyłu głowy tliła się obawa, że nieznajomy może zechcieć zagłębić się nieco mocniej w posłyszane słowa, włożyć pomiędzy nie dłoń i wyrwać ich sedno. Bo czy egzekucja nie była wykonywana na osobach, które zasłużyły na karę śmierci? Czy ofiary tak tragicznego końca, nie powinny nosić na sobie jego śladów? Przecież ciało, które teraz posiadał, było gładkie, twarz nie posiadała śladów pogryzień. Ani jednej ryski. Ani jednego zagłębienia, zabliźnionej tkanki po wbitym kle.
Wyczuwając dłonią brzeg stolika, na który wcześniej wpadł, przysiadł na nim, pozostając zwróconym korpusem w kierunku rozmówcy, poprawiając futrzany tren, układając go za swoimi plecami. Powoli, delikatnie, każdy jego płynny ruch, kontrastował z szorstkimi, brutalnie szczerymi słowami, jakie wypowiadał podczas tej rozmowy.
- Nie wyczułem, żebyś miał blizny na twarzy. Tylko korpus, czy po prostu całkowicie pożegnałeś się z życiem i możesz nadal cieszyć się nieskazitelnym wyglądem, który nie wzbudza w innych obrzydzenia i torsji? - i ponownie ten śmiech. O wiele łagodniejszy, jedynie liżący każde słowo, siedzący gdzieś głęboko w piersi, ścielący się na dnie zaciśniętego żołądka. Aoi zaparł łokieć na kolanie, układając podbródek na wewnętrznej stronie dłoni. - Nie jesteś już człowiekiem - gorzkie stwierdzenie osiadło na jego języku, przyklejając się niczym smoła do podniebienia. Uczucie tłustej śliny zawędrowało na ściany policzków, jak gdyby to, co skapywało z paszcz rozszarpujących go w przeszłości psów, na powrót wlewało się w jego usta.
Jak długo to będzie trwało...
Uczucie wbijającego się sopla w sam środek czoła, rozdzielający mózg na pół ból, przyszedł bez zapowiedzi. Bez wcześniejszego przywitania, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Powinien się już do tego przyzwyczaić, już dawno powinien to zaakceptować. Przyjmować każde szarpniecie nerwów z otwartymi ramionami. Na krótkie moment zagryzł dolną wargę, wolną dłonią zakrywając połowę twarzy, pozwalając krótkiemu warkotliwemu mruknięciu wyrwać się spomiędzy warg.
Jeszcze tylko chwila... Potrzebuję jeszcze tylko chwili.
@Nakamura Kyou
W końcu zdawało się, że jego rozmówca był na razie spokojny. Na razie. Sam Nakamura starał się ignorować jego wybuch sprzed chwili - jakby zauważenie, że miał on miejsce, miało sprowokować kolejny i kolejny. Nie chciał tego robić, grać w podobny sposób na jego odczuciach i zachowaniu. Przecież to nie o to chodziło...
Chociaż na jego kolejne słowa zawahała się, wyraźnie spiął, jakby gotowy do ucieczki. Przez jego głowę przebiegła tylko jedna myśl w postaci tysiąca słów na raz - ale jedyne co próbowały one przekazać, było to, że nie może tak odejść. Tak skończyć.
- Nie jestem zbłąkany - odpowiedział bez namysłu, dopiero po chwili się nieco rozluźniając, słysząc ten śmiech. Żartował? Miał nadzieję, wciąż nie będąc pewnym czy powinien być spokojny...
Chociaż temat podjęty przez mężczyznę, nie był przyjemny. Czyja śmierć była? Jedne wręcz zwyczajne, tragiczne i brutalne, ale dziwnie proste, kiedy inne bestialskie. Czy egzekucja była wykonana przez jego niepełnosprawność? A może z innych pobudek? Myśli Nakamury popędziły w stronę zastanowienia nad zachowaniem rozmówcy. Zmieniła go w taki sposób śmierć? Nie czuł, aby egzekucja była odpowiednia dla największych morderców - była bestialska, nie miała w sobie nic z prawa czy sprawiedliwości. Nie było to dla niego przez moment do podważenia, że to o czym opowiedział mu przebieraniec było zwyczajnie w świecie bestialskie. Nie można było przekraczać pewnych granic, wciąż pozostając ludzkim - a za egzekucje ktoś przecież był odpowiedzialny...
- Śmierć w ogóle jest średnim przeżyciem - odpowiedział, chociaż wcale nie było mu do śmiechu. Wyglądał bardziej na zmartwionego i współczującego. Nie był pewny, co i jak miałby zaradzić - jak pocieszyć? Dało się cokolwiek odpowiedniego powiedzieć po takich słowach?
Trwali przez moment w tej dziwnej ciszy, kiedy mężczyzna opierał się o stolik. Kyou za to, wciąż stał względnie nieruchomo, jakby podświadomie obawiał się ruszyć. Czy rzuciłby się za nim? Nie miałby raczej ku temu powodów - zresztą, dlaczego miałby się obawiać go tak dokładnie?
Słysząc jednak jego słowa, intuicyjnie pokręcił głową w zaprzeczeniu do jego słów. Zaraz jednak znów wbił w niego zrozumiałe spojrzenie na jego śmiech. Dlaczego..? Nie rozumiał do końca, dlaczego mężczyzna nim wybuchał. Było w nim coś... niepokojącego?
- Powiedziałbym, że na kogoś rozszarpanego przez psy też całkiem dobrze się trzymasz - powiedział, posyłając mu blady uśmiech. Mógł się tego spodziewać - że na balu pojawią się również inne dusze, skoro i on nie był tutaj jedyną. A jednak... nie do końca się tego spodziewał? Nie do końca w takiej prezencji tak naprawdę... - Chyba, że twoi oprawcy później zadbali o operację plastyczną - dodał, chcąc znów wyczuć granice śmiechu - może w pewien sposób podjąć temat jego śmierci, powoli wybadać teren czy mężczyzna chciał w ogóle o tym rozmawiać. Przecież nie każdy miał ochotę, nie każdy by chciał...
- Dzisiaj jestem, jutro już nie będę - sprecyzował jakby mówił o czymś oczywistym i zwyczajnym. Czy to było istotne, że był duchem? W jego odczuciu niekoniecznie - przecież to nie miało znaczenia, tym bardziej jeśli rzeczywiście rozmawiał teraz z duchem. W końcu podobne zarzuty, które padły w jego stronę, z łatwością mógł odbić w stronę mężczyzny...
Zaniepokoił się, widząc jego zachowanie. Intuicyjnie ruszył znów w jego kierunku, jakby jego obecność miała mu w jakikolwiek sposób pomóc. Powinien się odsunąć? Zawiadomić kogoś innego..? Ale co by to dało, jeśli i mężczyzna znajdującym się przed nim był duchem. To nie miało znaczenia, był już martwy. Jak można było pomóc martwemu?
- Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie, zatrzymując się na półtora kroku przy nim, jakby biorąc pod uwagę jego wcześniejsze słowa o nieproszonej bliskości.
@Munehira Aoi
W krótkim zastanowieniu głowa Aoi poruszyła się to na prawą to na lewą stronę, jakby przelewał myśli. Czy kiedykolwiek zastanawiał się nad tym, czy gdyby miał możliwość, gdyby mógł podjąć decyzję o swoje śmierci, poprosiłby o inny wyrok? Czy byłby w stanie o cokolwiek poprosić? Słowo „proszę” nigdy nie przechodziło z łatwością przez gardło. Było jakąś dziwną, gorzką grudą, którą wolał zachować na dnie żołądka. - Dla jednych tak, dla innych nie. Myślę, że samobójcy mają troszkę łatwiej w tej kwestii... - spłycił swoją myśl, jak tylko mógł, nie chcąc rozwodzić się teraz nad tym, że pomimo całego gniewu i ujmującego smutku, zniechęcenia życiem, śmierć dla osób, które same mogły o niej zadecydować była inna. Nie była ucieczką, a rozwiązaniem, które sam wielokrotnie rozważał. Każdorazowo jednak brakowało odwagi, a może to wola życia była zbyt silna, zbyt instynktowna, żeby wykonać ten najbardziej znaczący i konkretny krok. Ostateczny.
Nie kontrolował tego; nie kontrolował ni to grymasu, ni to uśmiechu, który zawinął jeden z kącików ust, wyciągając go do góry. - Tak. Kilka operacji, tona makijażu i jestem jak nowy - podjął łagodnie, chociaż wspomnienia, które ścieliły się gęsto w umyśle, nawarstwiały się, wbijając boleśnie w gałki oczne. - Najwidoczniej ruszyły ich wyrzuty sumienia - dodał radośniejszym tonem, jak gdyby mówił prawdę, a nie łgał jak pies. Czy jego rozmówca już się domyślił, że jest yurei i tę formę, ponownie ludzką, posiada jedynie na ten jeden dzień? Zapewne. Czy zabawa w udawanie, że wcale tak nie jest, powinna się tutaj zakończyć? Dopóki mógł go w ten sposób przy sobie zatrzymać, dopóki czuł jego obecność; każdy sposób na utrzymanie tego stanu był tego wart. Był jednak słaby. Cholernie słaby... - Dzisiaj mam zamiar nacieszyć się tym, że Ci, którzy mnie widzą, nie odwracają wzroku. To na swój sposób miłe - był paskudny, wiedział o tym. Rozerwana twarz, zwisający płat policzka, poszarpane dłonie i szyja. Wiedział, że tak jest. Wiedział, że jest strzępem, zamknięty w tej oślizgłej formie zlanej własnym potem i śliną psów. Z ich sierścią nadal zalegającą w kącikach załzawionych oczu. Był pustką, wyrwą, rozmazanym czerwony tuszem na kartce papieru. Marą, z której sączyła się nieustannie krew. On, który pomimo braku wzroku starał się zawsze dbać o każdy detal, o swój wygląd, zapach, tę fizyczną formę, którą pielęgnował z taką zawziętością, jakby była jedyną możliwością na poczucie się żywym, co utracił, chociaż będąc nadal człowiekiem. Od lat był martwy. Już za życia stał się cieniem. Choć nie potrafił śledzić wzroku innych, czuł go na sobie. Nawet jeżeli medium, z jakim rozmawiał, starało się udawać, że widziało już wszystko, że wcale nie czuje obrzydzenia na widok prześwitujących przez rozerwane ścięgno zębów... Czuł, że tak nie jest. Czuł, że jest truchłem.
" Dzisiaj jestem, jutro już nie będę." Zawibrowało nieprzyjemnie. Nie chciał tego. Nie chciał, aby tak musiał wyglądać ten wieczór. Dzisiaj jest... jutro znowu zmieni się w parę. Jutro znów wróci na swoją stałą ścieżkę, a każdy kolejny dzień zleje się ze sobą w jedną breję.
- Tak... to tylko... - nieznaczne zakłopotanie wyczuwalne w meandrach spokojnego na pozór głosu, mógł wychwycić każdy, bez zbędnego wysilania się. I chociaż czaszkę rozsadzał ból wywołany zbyt dużą ilością bodźców, które wsiąkały w niego niczym w gąbkę, usta drgały w uśmiechu, który usilnie starał się zachować dla siebie. Przytrzymać go, zakryć połowicznie dłonią.
Mógłbym to mieć już za sobą...
Wystarczyłby jeden ruch, jeden szybszy ruch, a podniósłby ponownie ciało do góry i przywarł zębami do bijącej ciepłem szyi. Nie potrafił jednak trzymany przez dziwną siłę, zapewne resztkę ludzkich odruchów, na tym przeklętym stoliku. Palce wolnej dłoni zakleszczyły się mocniej na metalowym brzegu ogrodowego mebla.
Chociaż trochę... jak rok temu. Tylko kawałek.
- To nic takiego - odkaszlnął krótko, przeprowadzając opuszki palców przez linię własnej brwi, zakręcając nimi ku wargom. - To tylko głód. Nic więcej. Nic więcej.
@Nakamura Kyou
Chyba, że zawrze kontrakt. Jeśli go zawrze. Wciąż czuł opory przed tym, nawet wiedząc doskonale, że mógłby wtedy zdziałać więcej, posiadając ciało.
- Przypuszczam, że rzeczywiście łatwiej jest się pogodzić ze śmiercią, kiedy się jej chce... - westchnął cicho, może będąc zbyt wielkim idealistom? Przecież wierzył w to, że każdemu powinno się móc pomóc - ale za każdym razem przekonywał się, że to wszystko było trudne i wręcz niemożliwe. Jednej osobie, dwóm, trzem - jak wielu było się w stanie pomóc, jeśli w ogóle? Ilu ocalić przed śmiercią, a innych przed piekłem które gotowało życie?
- No oczywiście, jak to zwykle bywa u oprawców - powiedział gorzko i oschle, wyraźnie zirytowany, choć przecież sytuacja nawet go nie dotyczyła. Przecież nie znał go, ani prawdopodobnie ludzi którzy się tego dopuścili, a jednak czuł wewnętrzny ucisk bezsilności. Był zły za niego? Na tych ludzi? Czy też chodzili wolni i cieszący się życiem? Zawsze spokojny, to była jedna z niewielu rzeczy, która go wyprowadzała z równowagi.
Odsunął wzrok od niego, wbijając go w pobliski krzew.
Nawet nie zastanawiał się czy jego rozmówca był tym samym bytem co on. Gdzieś na skraju świadomości ta informacja się odbijała, ale nie przebijała bezpośrednio. Wiedział, nie wiedząc jednocześnie - jakby nawet nie potrzebował większego potwierdzenia czy zaprzeczenia. Po prostu taki był stan rzeczy.
Widząc jego stan jednak złagodniał. Coś się stało? Działo? Nie był lekarzem, nie był doktorem, chociaż uczył się do wykładania nauk przyrodniczych - był po prostu nauczycielem. Ale nawet on wiedział, że to co się działo nie było normalne, może to były powikłania przed śmiercią? Wnioskując po stanie mężczyzny, mógł mieć jeszcze liczne inne problemy. Jeśli już nie żył, jeśli był rzeczywiście duchem, a mimo to w swoim ciele wciąż nie widział, jak dawno stracił wzrok? Jak wiele powikłań wokół jego stanu zdrowia mogło go dotyczyć? A nawet jeśli tak jak jemu, jutro jego ciało zostanie ponownie odebrane, przecież to nie było celem, aby cierpiał tej nocy.
To nic takiego, dobrze się czuję.
Wszystko w porządku.
Samo przejdzie.
Wiedział, że zawsze każdy tak mówił. A on nie mógł zmusić nikogo do przyjęcia pomocy - do wyjaśnienia jak można mu pomóc. Wiedział to, i mimo tego ruszył krok w stronę mężczyzny.
- Podchodzę do ciebie - dał mu znać, mając w pamięci jego wcześniejszą niechęć, zanim znalazł się obok. - Chcesz wrócić na salę i coś zjeść? To nie jest celem, żeby raz w roku mieć ciało i w nim cierpieć, prawda? - powiedział, zaraz zerkając na ścieżkę prowadzącą z powrotem na salę. Chociaż czy ludzie tak reagowali na głód? Jak długo nie jadł, jak bardzo... dlaczego? Nie do końca rozumiał. Może głodem był pewnego rodzaju ból, który z nim mylił? - Potrzebujesz asysty czy czujesz się dobrze idąc samemu? Możesz się o mnie oprzeć jeśli potrzebujesz, ale ostrzegam, że jestem od ciebie niższy nieco... - dodał spokojnie, starając się nie wchodzić w przestrzeń osobistą mężczyzny bez jego wyraźnej zgody. Przecież nie zapomniał tak do końca tego, co miało miejsce jeszcze chwilę temu.
@Munehira Aoi
Słysząc wzmiankę o powrocie na salę, pokręcił subtelnie głową. Nie chciał tam wracać. Nie teraz. Jeszcze nie. Czując bijące ciepło ciała, zapach perfum nieznajomego, słysząc, jak jego głos przesuwa się w stronę ucha z mniejszej odległości, Aoi subtelnie wyprostował plecy, aby po chwili wychylić się korpusem w kierunku Japończyka; powoli, płynnie, czując i rozpoznając przestrzeń wokół siebie, chociaż ból nadal miażdżył czoło, rozgryzając twardą kość. - Prawda - przytaknął krótko, kiedy palcami sięgnął ku nadgarstkowi nieznajomego, ujmując go delikatnie, nieznacznie dociskając koniuszki palców do żył, jakby sprawdzał jego puls. Szumiąca w żyłach krew, potrafiła mamić. Była odą do utraconego szczęścia. Wspomnieniem radości, do których nie mógł się odwołać, do których nie mógł powrócić. Nie posiadał ich. W jego życiu nie było szczęścia. Pustka. Ziejąca chłodem pustka, którą mógł wypełniać jedynie domysłami, czym jest ów niedościgniona szczęśliwość, na której tak wszystkim zależało, która działa na ludzi niczym narkotyk. - Czy to nie przyjemne poczuć, że znowu tam jest? Że znowu płynie. Chociaż tak naprawdę nie masz już pewności, czym jesteś. Nie wiesz, czym jest ta ciecz; łudzisz się, że jest Twoja, ale wcale nie należy do Ciebie - rozpoczął w zamyśleniu, zniżając głos o oktawę, pozwalając, aby powieki zsunęły się w rozkosznym zawieszeniu do połowy drgających gałek ocznych. Zdawać by się mogło, że Aoi zaczął ignorować słowa, które padały w jego stronę. Jakby powoli wycofywał się w swój własny, ciasny i duszny świat. - Najzabawniejsze jest jednak to, że ona smakuje i pachnie tak samo, jak ta, którą posiadało się wcześniej. Chociaż przecież nie jest prawdziwa. Czy jest? Jak myślisz? - nie przerywając zadawania pytań, absurdalnych na swój sposób, delikatnie zbliżył dłoń mężczyzny do swojego policzka, moszcząc twarz w cieple skóry, w jej zagłębieniu, pozwalając obcej skórze zetknąć się z bladością własnej twarzy. - Nie sądzę, żebym znalazł tam coś, co będzie odpowiednie mojej diecie - westchnienie, prawdziwie umartwione, płynące wilgotnym ciepłem przez wargi, muskało delikatną skórę, która napinała się na ścięgnach i żyłach nadgarstka nieznajomego. Tak delikatnie mieszając się ze słowami, w miękkim półszepcie łagodności, ospale liżącej każdą zgłoskę. I w tej łagodności była jakaś zawiść i przeprosiny zarazem, które jeszcze nie ułożyły się w pełni na języku, którym jeszcze nie udało się uformować w zrozumiałe słowa, ale już ściekały wodnistą łzą ku kącikowi subtelnie wygiętych w uśmiechu warg.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak to cholernie boli. Ciągła walka, żeby się kontrolować... - mrukliwe słowa jakby mówione do samego siebie, oparły się na pełnych wargach Aoi, kiedy ten przesuwał nimi po brzegu kciuka nieznajomego, kończąc ich wędrówkę na wystającej, krągłej kości stawu. - Tyle pokus, tyle kuszeń... Ale ty musisz udawać, ciągle udawać, żeby nikt nie uciekał, żeby nikt nie odebrał Ci szansy - i razem z ostatnim słowem, zęby mężczyzny zakleszczyły się na skórze, skubiąc ją jeszcze delikatnie, nienachalnie, ale w głodzie, który oczyszczał oczy z mgławicy emocji, sprowadzając wszystko do pierwotnych instynktów, tak rozkosznie dzikich i rozszalałych.
@Nakamura Kyou
Czy nie tym byli właśnie? Czymś żałosnym, nie potrafili się z czymś pogodzić i odpuścić - niezależnie od tego, jak wyglądał świat dookoła. Byli słabi czy silni? Jaka była różnica w tej kwestii? Gdzie ona się zacierała? Czy tchórzyli przed śmiercią, czy byli odważni zostając gdzieś pomiędzy światami, balansując na tej delikatnej granicy...
Zawahał się, kiedy tylko jego dłoń została ujęta w tak dziwny i nietypowy sposób. Przesunął spojrzenie na mężczyznę, zatrzymując się w miejscu, decydując się na czekanie - jakby przez jego myśl nawet nie przemknęła opcja ucieczki. Może to było przyzwyczajenie? Dziesięć lat nie musiał obawiać się o jakiekolwiek reakcje - nie mógł wpłynąć na nic, ale i niewiele mogło wpłynąć na niego. Przyzwyczaił się do tego, może właśnie dlatego był tak bierny na zachowanie niewidomego?
Zmarszczył brwi, słysząc o czym on mówił. Dlaczego? O czym...
Wycofał się o pół kroku w nieudolnej próbie zwiększenia dystansu. Nie starał się wyrywać czy siłować. Nie miał po co, prawda? Nie musiał się obawiać - nie potrzebował obawiać się w tej chwili?
Czego potrzebował? Po prostu kogoś obok, bliskości..? Zaczynał płakać? Nie był pewny, ale obserwował mężczyznę - w spokoju, starając się przynajmniej go zachować. Widział już znacznie gorsze sytuacje, widział gorsze obrazy już po śmierci. Przywykł do wielu rzeczy, bytując przez ostatnie dziesięć lat w niebycie.
- Jakiej diecie? - zapytał naiwnie, wciąż czekając. Dlaczego zawsze czekał na rozwój sytuacji? Powinien się wyrwać - mógłby, na pewno. W końcu miał do czynienia z niewidomym, ucieczka powinna być dziecinnie łatwa, tym bardziej jeśli mężczyzna zarówno wcześniej jak i teraz zdawał się niezrównoważony - a może właśnie to mogłoby być problemem? To, że nie myślał trzeźwo - nie powinien oceniać go zwyczajnymi kategoriami, tak jak innych ludzi? Co z yurei, które znał? Był podobny do nich? W podobnym obłędzie - nie był do końca pewny.
Powinien pociągnąć z nim rozmowę? Zbadać to, co w nim siedziało; wyciągnąć to co kłębiło się w jego głowie niezrozumiałe? Pomóc mu to wszystko wyrzucić, poradzić sobie? Oboje byli w końcu duchami - mieli tyle czasu, ile tylko mogliby potrzebować. Czas i życie przecież już ich nie dotyczyło, nie czekało na nich nic dokładnego...
- Z czym walczysz? - spróbował go pociągnąć dalej, a dostając dalszą odpowiedź zdawało mu się, że mężczyzna nie jest tutaj obecny przy nim - mówił, bełkotał sam do siebie? Coś niezrozumiałego, o rządzach...
Czuł się niekomfortowo, a jednak stał, czekając. Nie mógł uciec, nie mógł zdobyć się na wyrwanie od niego ręki, może biorąc pod uwagę to w jak wielkim rozsypaniu musiałby się po tym znaleźć? Był niczym w jakimś transie...
- ... Puść - powiedział w osłupieniu, tonem jakby upomniał jednego z młodszych uczniów o tym, że nie powinien próbować kolorować gałek ocznych kolegi kredką świecową. Dzieci wpadały na dziwne pomysły - czy właśnie tym był mężczyzna przed nim, dzieckiem? Nakamura nie rozumiał co właśnie miało miejsce, kiedy poczuł - nie, nie tylko poczuł, ale też zobaczył jak mężczyzna wkłada sobie jego dłoń do ust i zaciska na niej swoje zęby, choć wciąż nienachalnie, jakby się z nim bawił. Tak jak szczeniaki? Jak kocięta? Nie rozumiał, co właśnie miało miejsce w tej chwili...
Spróbował znów wycofać się krok w tył, ostrożnie próbując cofnąć również dłoń z ust niewidomego.
@Munehira Aoi
I jednak... Mętna zmora, niźli człowiek, rozchyliła usta i wypuściła napiętą skórę spomiędzy wtopionych w nią zębów, aby jedynie mocniej zacisnąć palce wokół nadgarstka swojej ofiary. Czuł jego ruch, usilną próbę wycofania się. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, jak cenny i ważny stał się dla wygłodniałego drapieżnika. Jak nierozerwalnie połączyło ich przeznaczenie, to przypadkowe wpadnięcie na siebie w najcudowniejszą noc w całym roku. Potrzebował go; ciepłego i żywego. Czy ta chwila była tylko i wyłącznie związana z głodem, czy też ocierała się o wewnętrzną potrzebę poczucia czyjegoś lęku wywołanego przymuszoną bliskości? Bliskością, z którą obcy, prawdopodobnie nigdy nie miał do czynienia. Grzęznąca na dolnej powiece łza, nie była wywołana smutkiem; zrodziła się z czegoś piękniejszego, czystej euforii, która nabierała na sile. Gdyby tylko mógł mu o tym opowiedzieć, gdyby tylko ten potrafił go zrozumieć... wszystko stałoby się tak cudownie łatwe.
Munehira miał cichą nadzieję, że jego zachowanie spowoduje szarpaninę, wprowadzi więcej napięcia, silniejszą reakcję. Spokój, jakim wykazywał się mężczyzna, nie był czymś, czego oczekiwał. Nie był czymś, czego chciał. Zależało mu na zupełnie odwrotnej reakcji. Potrzebował więcej, mocniej, silniej, potrzebował dodatkowego powodu, aby kły, chociaż nie tak ostre jakby tego pragnął, mogły usadzić się silniej w tkance. Chociaż trawił go głód, paskudnie rozszarpujący żołądek — nadal wyczuwał blokadę, kiedy miał przed sobą kogoś, kto jedynie trwał. Osłupiały niczym sarna stojąca w długim świetle reflektorów zbliżającego się samochodu.
Dlaczego nie wyrywał się mocniej, silniej walcząc o swoje ciało. Dlaczego był pusty, dlaczego nadal stał, jedynie subtelnie dając znać, że sytuacja, w której się znajduje, nie jest dla niego komfortowa...
Nie bierze mnie na poważnie... Wydaje mu się, że nie posunę się dalej.
W nagłym przypływie emocji gwałtownym ruchem odepchnął dłoń nieznajomego od swoich ust. Siekacze zagryzły się na wewnętrznej stronie policzka, rozrywając go dostatecznie, aby ciepła jucha rozlała się na język i przykleiła swoją lepkością do twardego podniebienia.
Zapamiętasz mnie.
Dźwięczny, chociaż tragicznie niepokojący śmiech wypłyną samoistnie, razem ze strugą krwi, która sunąc ciasno przy bladym dziąśle, błysnęła w kąciku rozchylonych warg, barwiąc białą kość zębów.
Zapamiętasz mnie, a kiedy pojawię się znowu... będziemy zupełnie inni.
- Może i puszczę - wydusił z siebie, w tym samym momencie wsuwając wskazujący palec po ścieżce posoki, zagłębiając się we wnętrze paszczy, zbierając gęstą ciecz na skórzaną rękawiczkę. Ten śmiech, ten rozrywający ciszę ogrodu śmiech, należał do niego, a zarazem wydobywał się z zupełnie innego bytu. Rozdzielony na pół, balansując cały czas na cienkiej granicy.
Rozcierając na koniuszku kciuka samego siebie, zatracony w śliskości, jaką nabrał sztywny materiał opięty na dłoni, westchnął uspokajając się nagle. - Dba się o to, żeby zwierzęta w rzeźniach nie wiedziały, że czeka je śmierć - rozpoczął, unosząc podbródek ku górze, kierując ślepe spojrzenie w nocne niebo. - Kiedy zwierze umiera gwałtownie, ale przy tym spokojnie, nieświadome swojego końca, jego mięso jest bardziej rozluźnione, nie da się w nim wyczuć cierpienia, lęku i tragedii, jakiej doświadczyło. My tacy nie jesteśmy. Chociaż mamy „nowe ciało”, „nową krew”, smakujemy jak ścierwo. Nasze ciała przeszły smrodem agonii.
@Nakamura Kyou
Boom, boom, boom.
Bał się, ale to ten strach go paraliżował. Nie miał do czego uciec, jak uciec, ani... powodu, żeby uciec. Był martwy. Nawet jeśli dzisiaj miał ciało, to nie ryzykował niczym. Był po prostu martwy...
Czuł ból, czuł dyskomfort - czuł, że nie chciał być w tym miejscu, w tej sytuacji, jednocześnie nie mogąc się ruszyć. To nie było takie proste, aby spróbować walczyć, kiedy nie miało się jasnego celu, o który można by było to robić.
Znów wykonał ten ruch, lekkie szarpnięcie jakby badał teren czy ucisk jakkolwiek się poluźnił - może właśnie to było jego działanie na swoją korzyść? Może intuicyjnie wiedział, że jeśli gdzieś utknie, nie powinien się szarpać? Może wiedział, że panika była niewskazana, tak samo jak gwałtowne ruchy? Moment, w którym traciło się opanowanie, mógł decydować o śmierci i życiu - kiedy nie można było uciec przez drapieżnikiem, warto było spróbować nie prowokować go; nie dawać mu sygnału, że zabawa w polowanie się rozpoczęła. Przecież wiedział, że dla wielu drapieżników właśnie ta pogoń była równie istotna...
Znów szarpnął ręką, idealnie w momencie, w którym niewidomy puścił jego dłoń, a on wycofywał się o krok, zupełnie nie spodziewając się tym razem uwolnienia. Potknął się o własne nogi, przewracając na tyłek i przez moment jeszcze wpatrując w mężczyznę, siedząc na ziemi. Nie był pewny czy jego ręka rzeczywiście go bolała czy było to jakieś dziwne widmo i jego mózg próbował mu wmówić ból, wyłącznie przez sam fakt dyskomfortu.
Nie musiał patrzeć na dłoń, żeby wiedzieć że była zaśliniona - żeby czuć silnie odciśnięte zęby mężczyzny na niej. Blefował? Chciał go wyłącznie nastraszyć, zagrozić? W pewien sposób przekonać, że był zły..? Że...
Zaciągnął się powietrzem z głośnym świstem dopiero teraz orientując się, że wstrzymywał podświadomie powietrze. Chciał się uspokoić w ten sposób? Obniżyć poziom własnego stresu? A może zapomniał o tym, że powinien oddychać. Nie przerywał jednak wywodu mężczyźnie. Groził mu? Że będzie na niego polować? Nie, nie wydawało mu się... to nie brzmiało jak groźby, choć może z początku? Może...
- Czyli po prostu jestem niesmaczny, ale tego mogłeś się spodziewać, skoro wiesz że jestem martwy - odpowiedział, w rzeczywistości zaskakując i samego siebie swoją śmiałością, mając wrażenie że więcej w niej było dzisiaj wypitego alkoholu niż rzeczywistej brawury. Tym bardziej, że brzmiał jakby przebiegł dopiero maraton. Stres i adrenalina zaczynała z niego schodzić, a on, gdyby to ciało miało służyć mu dłużej niż jedną noc, powinien zastanowić się nad zbadaniem kwestii swojego braku ucieczki. W końcu to ułatwiał zawyżony poziom adrenaliny - powinien się móc wyrywać, powinien móc biec, a jednak przez cały wywód mężczyzny, czuł że nawet nie ustałby na własnych nogach w tym momencie. Dopiero teraz zaczął powoli podnosić się na nogi, wycofując przy tym kolejny krok i kolejny. Znów, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, podejmując swoją próbę ucieczki. Tak, tym razem już ucieczki, kiedy jego kroki powoli kierowały się w stronę wyjścia, ale wciąż próbował zachować ciszę - chociaż przecież nie potrafił. Jego próby skradania się były żałosne, jego zachowanie równowagi praktycznie nie istniało, kiedy znów potknął się o jeden z leżących na ścieżce kamieni, mało nie wracając z powrotem na ziemię.
| Kyou z/t jeśli Aoi go nie goni/nie próbuj mu przeszkodzić.
@Munehira Aoi
"... skoro wiesz, że jestem martwy."
Wiedział. I właśnie ta wiedza bolała najbardziej. Czy nie powinien być taki jak on? Różniący się od tych nadal żyjących, owładnięty, choć minimalnym szaleństwem? Gdzie jego łaknienie, gdzie jego fascynacja?
Czy tylko ja jestem tak żałosny?
Nawet gdyby próby cichego opuszczenia ogrodu przez znajomego, byłyby naprawdę ciche, Aoi zorientowałby się, że po tym małym przedstawieniu, pierzchnie niczym zlękniona lisa kura. Poczucie samotności, zawieszenia w pustej przestrzeni, było mu doskonale znane. Brak ciepła ciała. Brak głosu, który snułby się łagodnie. Brak czyichś oczu spoglądających w jego puste, ślepe spojrzenie. Pustka. Wibrująca na brzegu ucha, zagryzająca się na linii żuchwy.
Musiał się uspokoić, zanim wróci na salę. Nie chciał, aby jego towarzyszka zadawała pytania, chociaż jej, wyśpiewałby wszystko niczym kanarek, snując słodką opowieść o tym, jak te kilka sekund ze smakiem ludzkiej skóry, na nowo wybudziło w nim nadzieję. Ale ona również miała się dobrze bawić; nie niańczyć go jak kalekę, a korzystać z dobrodziejstwa fizycznego ciała. Pląsać, skakać, wlewać w siebie alkohol, jakby jutro miało nigdy nie nadejść; a przecież nadejdzie i to już za chwilę. Jednak oni, bezpańskie yurei, będą mierzyli się nie z miażdżącym czaszkę i szarpiącym żołądek kacem, a czymś innym, bardziej wyniszczającym.
Munehira sięgnął do kieszeni futrzanego płaszcza, wyciągając z niego pachnącą, materiałową chusteczkę, w którą zaczął mozolnymi ruchami ocierać z ust krew, przeciągając delikatną tkaniną przez rękawiczki. Musiał... do jasnej cholery, musiał się uspokoić, ale śmiech nadal drgał w gardzieli, przyczepiony do niej jak paskudny kleszcz.
Minuty mijały zaskakująco powoli. Nie nosiły już w sobie sześćdziesięciu sekund, a całą wieczność. Zdawać by się mogło, że mężczyzna siedział i dokładnie ocierał twarz przez godziny, doprowadzając się do względnego ładu. Materiałem wędrując ku zębom, ściągając z nich krwawy osad, delikatnie zagłębiając się do wnętrza ust, na moment przykładając skrawek chustki do piekącej rany. Za kilka godzin już nie poczuje bólu. Zapomni o nim. Zapewne tak samo, jak i zapomni o swoim nowym przyjacielu.
Sylwetka niewidomego uniosła się ku górze, kiedy ten poprawił futro na ramionach, zostawiając na metalowym blacie ogrodowego mebla zakrwawiony fant, wspomnienie rozedrganego zdarzenia, które jeszcze niosło się w ciszy ogrodu, muskając stare drzewa, lawirując między późnokwitnącymi kwiatami. Chociaż usilnie starał się złapać mentalny pion, wnętrze nadal było rozszarpane. Przez moment nasłuchiwał w skupieniu, z której strony dociera do niego najwięcej ludzkich dźwięków, decydując, w którym kierunku powinien się udać. Prowadzony nosem, do którego wsuwał się odór spoconych pod kostiumami ciał, Aoi wysunął się z ogrodu niczym zjawa.
z/t
@Nakamura Kyou
Nie miałem nic przeciwko tłocznym miejscom, jednak duża ilość bodźców napływająca zewsząd zwyczajnie męczyła. Potrzebowałem chwili przerwy, zapalić papierosa, pozwolić by chłód nieco mnie ocucił, odświeżył. W pierwszej kolejności skierowałem swoje kroki w stronę balkonów ale zmieniłem zdanie widząc, że z okolic tego wydobywają się dźwięki jakiejś bitki. Tsk. Niezadowolony ale niezniechęcony, stukając tradycyjnymi chodakami o marmurowe posadzki, udałem się w poszukiwanie innego azylu. Sprawnie wymijałem przy tym tych którzy mnie dziś mogli zdenerwować lub tych których mój widok mógł zdenerwować. Tym sposobem znalazłem się na tyłach ogrodów, które szczęśliwie dla mnie, okazały się opuszczone. Zbiłem sobie samemu piątkę w myślach za fantastyczny szósty zmysł.
Rozluźniony wykonałem klasyczny, mafijny przykuc godny niejednego Słowianina. Zapalona fajka tliła się na zmianę w ustach to między moimi palcami. Wypuściłem z westchnięciem kłąb dymu. Peruka łaskotała mnie po karku to się podrapałem. Gruby makijaż kabuki swędział. Zmarszczyłem kilka razy nos by sobie ulżyć. Spojrzenie bezsensownie utknąłem gdzieś w oddali myśląc sobie o tym, że już dziś więcej nie piję. Lekka, nieważkość drapiąca od wnętrza skóry dawała znać, że wystarczy, a melancholijne myśli o wyjeździe na jakiś zapomniany przez bogów wygwizdów tylko przyznawały mi rację.
- Yo~ - przywitałem przybyły cień