Za dnia wygląda olśniewająco, za to podczas nocy... przerażająco. Podłużne cienie rzucane przez nagie wierzby sprawiają wrażenie powykrzywianych istot, które tylko czekają na śmiałków, bądź głupców, którzy ośmielą się udać na samotny spacer po ogrodzie. Nawet blade żarówki zawieszone przed wejściem do środka, jak i sporadyczne latarnie nie są w stanie odegnać mroku, jaki tu panuje.
Ale przecież właśnie o to chodzi w Halloween. O grozę i strach. Może więc dlatego ogrody od dawna cieszą się ogromnym zainteresowaniem gości. To idealne miejsce na potajemne schadzki, ukrycie ciała w gęstwinach różanych krzaków czy chociażby skrycie się przed niechcianymi oczami.
Słyszałeś? Gdzieś niedaleko zawył wilk. A tam? Nie, nie, nie martw się. To tylko sowa.
Słyszysz coś jeszcze? Kroki?
Uciekaj.
I schowaj się.
I pod żadnym pozorem nie patrz im w oczy. One tego nie lubią.
Nie, nie powinna o tym myśleć. Regularnie płaciła za sprawdzenie tego, za przeszukanie i przeczesanie okolic oceanu - miejsca, w którym jej stopa nie stanęła przez dziesięć lat. Nie miała odwagi się tam zjawić, nie po tym wszystkim co miało miejsce. Nienawidziła tego, że nawet na samą myśl, lęk o tym wszystkim ją paraliżował. Chciała wierzyć, że jest ponadto - ale nie była. Nie była ze stali, nie była królową lodu, której nic nie ruszało. Wciąż coś w niej tkwiło i tliło się tymi ciepłymi ludzkimi emocjami - tymi które podburzały, ale i tymi które budowały. Mogła być trudna w obyciu według niektórych, ale to jej nie ruszało. Lęki, strachy, wspomnienia - to już bardziej. Poczucie winy? Myśl, że mogła zmienić bieg losu - ale nie dała rady; że była niewystarczająca i wybrakowana.
Oparła się na jego ramieniu, zastanawiając się jeszcze przez moment czy tamten wielkolud wciąż ich obserwował. Był dziwny, zachowywał się dziwnie. Nie spojrzała jednak za siebie, nie obejrzała, nie chcąc prowokować. Czasem, jeśli coś na ciebie spoglądało z ciemności, łatwiej było uniknąć szukania tego. Nie szukanie zaczepek, nie ze wszystkim chciało podejmować się walkę.
A zawsze istniała możliwość, ze wielkolud był zawistnym yurei, które kiedyś próbowała odesłać na drugą stronę wbrew jego woli.
Zamiast rozmyślać o mężczyźnie, skupiła się na słowach Randolpha. Mogli się czuć swobodnie, rozmawiając o tym wszystkim - nawet jeśli przecież nie znali się tak długo; nawet jeśli mieli zupełnie inne granice i zupełnie się różnili. Gdyby nie to, co go zmusiło do tego wszystkiego, była pewna że nie zostałaby osobą wyboru mężczyzny do kontaktu. Po prostu jej potrzebował, a ona mu nie odmówiła. Przecież rozumiała tę potrzebne - rozumiała, kiedy ktoś był w zupełnej ciemności, nie rozumiejąc co miało miejsce dookoła. Potrzebował, żeby ktoś chwycił go za dłoń i poprowadził, wskazując drogę w stronę światła. Pokazać, że nie wszystko znajdywało się za ciemnymi chmurami - że gdzieś tam wyżej była nadzieja.
Znała to przecież doskonale. Małżeństwo, dzieci, przecież nie będzie pracować jako policjantka zawsze - przecież miała tworzyć dom i szczęśliwą rodzinę. Że mąż wojskowy dobrze zarabia, że powinno być ich stać.
Pamiętała to, kiedy kupili wspólnie mieszkanie - kiedy spłacili kredyt, a rodzice nie byli zachwyceni miejscem, które wybrali, bo jak to tak nad barami i w centrum miasta; przecież to nie było miejsce na wychowanie dzieci.
Może dlatego nie odmawiała pomocy? Może tym zaspokajała swoje instynkty macierzyńskie, które czasem się w niej odzywały? Albo to były po prostu niestrawności, które z nimi myliła po wypitej butelce wina.
- Bycie obok z przyzwyczajenia? - rzuciła cicho z lekkim pytaniem. Spoglądała gdzieś w dal, w półcienie delikatnie oświetlonego ogrodu. Nie docierały do niej zapachy roślinności czy charakterystyczna woń chłodnego, listopadowego powietrza. Nie, czuła ten mróz na policzkach, które może nieco wyolbrzymiały jej róż, ale nic więcej.
- Chyba po prostu... mieliśmy cierpliwość - powiedziała, nie wiedząc nawet co innego powinna mówić. Mieli swoje kłótnie, mieli moment, kiedy myślała, że go straci - kiedy wyszedł i nie wrócił przez tydzień. Obwiniała siebie za zachowanie, którego nie potrafiła pokonać. Obwiniała siebie, że nie mogła po prostu zaakceptować tego, co się wydarzyło! Tego, co widziała, tego wszystkiego co było dookoła...
Ich świat się zmienił, ale ona nie chciała tego zaakceptować. Chciał zachować swoje przyzwyczajenia i zmusić je do wpasowania się w nową formę, której nie rozumiała.
- Czasem trzeba o coś zawalczyć, i wiedzieć o co się walczy. Jeśli z drugą osobą nie mieliście wspólnej drogi... może to lepiej, że tak się stało? - Może nie powinno w tej sposób? Może potrzebował i on, i ona więcej czasu? Nie mogła jej oceniać, nawet nie chciała - ani jego. Mogła tylko wnioskować, rzucać przypuszczenia i oceniać ich ślepo, ale nie chciała tego robić. Oboje mieli własny rozum, własne przeżycia. - Przynajmniej nie obudziłeś się pięćdziesiąt lat później w domu, w którym nie chcesz być, uświadamiając sobie, że straciłeś pięćdziesiąt lat - stwierdziła, może odrobinę aby podnieść go na duchu - a może żeby nieco rozrzedzić atmosferę. Nawet jeśli zamilkła na dłuższy moment.
- Też tak robiłam - rzuciła cicho, ochryple, może z lekką odrazą choć do samej siebie. - Przeprowadziłam do garnizonu, kiedy zginął... skupiłam się zupełnie na pracy, na byciu na każde zawołanie. - Prawie siedem lat później dopiero wróciła - dopiero miała dla kogo. Do tego mieszkania nad barami i nad nocnym zgiełkiem. Powiedziała kiedyś Sorze, czyj był komplet kluczy, który mu wręczyła? Nie, chyba nie, przemilczała to. Ale przecież nie musiał o tym wiedzieć. - I popełniałam wtedy najwięcej błędów - dodała, spoglądając sugestywnie na mężczyznę, jakby chciała mu przekazać, że takim zachowaniem nigdy do niczego nie dotrze.
@Randolph Éric Varmus + (pingam, bo końcówka dla ciebie @Asagami Sora )
Asagami Sora and Randolph Éric Varmus szaleją za tym postem.
- Trochę tak. Wydaje mi się, że nie stawialiśmy sobie pytań, dlaczego w ogóle ze sobą jesteśmy, tylko zaakceptowaliśmy wszystko jakim jest i jakim zostało nam przekazane przez innych. Chociaż spędziliśmy obok siebie ponad 7 lat jako narzeczeństwo, nie wiem, czy była w stanie powiedzieć, czy słodzę kawę, ani ja nie wiem, czy w ogóle ją lubiła. Dodatkowo... widzisz, brak fizycznego kontaktu dla niektórych osób jest dużym wyzwaniem. Nawet jeżeli na początku wydaje się, że ten ktoś podoła, nie wiesz, jak długo pozostanie przy swoim postanowieniu. Chyba właśnie to było ostatnim okruszkiem, który przeciążył szalę.
Relacja, jaka łączyła Kanadyjczyka z Rihito była zupełnie inna. Diametralnie różna od tego, co poznał, trwając przy narzeczonej; koniec końców zostając uwolnionym ostatecznie ze sztywnego schematu, w jakim trwali. Siergiej był nowością pod każdym względem. Chorobliwą gonitwą, niezjednaną, niszczycielską energią, która czasami potrafiła ścielić się łagodnie w dłoniach, aby po chwili znowu wybuchnąć i pożerać każdy milimetr ciała i duszy, zagrabiając całą przestrzeń, obejmując sobą wszystko to, co dawniej było tylko Randolpha. Jego samego.
Varmus wątpił, że ów wspólna droga jest ich przeznaczeniem. Nie ważne co on sam czuł do Rusa, nie ważne, jak wewnętrznie był rozdarty między mężczyzną a własnymi przekonaniami — to w czym trwali, nie było ani przez moment poprawne. I nawet pomimo tej świadomości, zawsze do niego w jakiś sposób wracał, akceptował jego obecność, chociaż ze sztuczną niechęcią, która ubierał w prawdziwość, chcąc wierzyć w to, że nią jest. Acz nie była. Nigdy. Był jak przerażony pies, który na nowe reaguje agresją, na to, co przeraża — wystawia się z obnażonymi kłami, chociaż wie, że jest na straconej pozycji.
Papieros pomagał w rozluźnieniu się. Łagodnie zadymiał głowę, odciągając ją od wspomnienia wbijających się oczu w plecy. - Na pewno lepiej - podjął spokojnie, wypuszczając kilka idealnie krągłych kółeczek - nie zmieniłbym w tej kwestii nic.
- Wydawało mi się, że jestem przyzwyczajony do żałoby, ale nie jest to chyba coś, do czego można faktycznie przywyknąć... To mój główny problem - niemrawy uśmiech, wijący się posępnie w kącikach warg, wypłynął na powierzchnię, łagodnie tonując rysy napiętej twarzy. Nie ma go tu, nie ma go w ogrodzie, nie przemyka za plecami, nie obserwuje. Cisza. Jeszcze tylko na moment, choćby jeszcze na kilka chwil dłużej.
"I popełniałam wtedy najwięcej błędów." Tak jak i on; nie poznając samego siebie, oddalając się od swojego dawnego „ja” w zastraszającym tempie. Błędy, pomyłki, coraz to ryzykowniejsze zachowania, z wolna następująca destrukcja wszystkiego tego, co przez wiele lat pielęgnował w sobie z pieczołowitością, z dumą przyglądając się efektom.
Ran przyjął jej wzrok z łagodnością, na moment układając dłoń na jej dłoni, jakby chciał dać znać, że nie musi się martwić, bo duży z niego chłopiec i jakoś to będzie. Zawsze jakoś to było. Nie musiała się też martwić, bo był obcym człowiekiem, chociaż bardziej do niej podobnym, niż mogło się jej zdawać. - I właśnie, żeby ich nie popełniać, jestem tutaj teraz z Tobą. Pierwszy raz od prawie 10 miesięcy w jakże urzekającym, krwiście czerwonym wdzianku, a nie w żałobnych szmatach. C'est parfait, chérie... C'est parfait - ostatnie, francuskie słowa wypłynęły już na wydechu, wypychane powoli w eter rozgrzanym powietrzem, zderzając się z listopadowym chłodem.
@Kitamuro Eri
- Americano, czasem mocno, zawsze ze słodką śmietanką - rzuciła, wręcz szepnęła z delikatnym uśmiechem. Nie mówił jej o tym przez pierwsze dwa lata, o śmietance. Sama musiała go dopytać, a wtedy okazało się, że czuł się zawstydzony prosząc o nią do kawy w kawiarniach - a tym bardziej w garnizonie. A może to był jego nawyk już po tym jak został medium? Nigdy o to dokładnie nie pytała. - Herbata zawsze brzoskwiniowa, zawsze z lodem i taką ilością cukru, że czasem na dnie zostawały go dobre dwa centymetry nie rozpuszczonego - dodała znów. To były nawyki, to nie było coś co musiała starać się zapamiętać. To było coś, co po prostu wiedziała odruchowo.
Podawanie śmietanki z torebki było naturalną częścią rytuału, kiedy pili wspólnie kawę. Czasem on odruchowo wyciągał po nią dłoń, kiedy nie było jej w pobliżu - a ona wyciągała dla niego śmietankę, nawet kiedy wiedziała że nie ma go obok.
- Jeśli zdradziła to wyraźnie tak. Chociaż nie wiem... - zastanowiła się przez moment. Nie potrafiła postawić się w tej sytuacji - nie rozumiała za bardzo powodów, dla których ktoś miałby się powstrzymywać od cielesności. Temat seksu nie był w końcu objęty aż takim tabu, nikt się nie rumienił ani nie chichotał na widok hotelów dla dorosłych. W końcu gdzieś trzeba było załatwiać swoje potrzeby, a kiedy ściany mieszkania były tak cienkie, łatwiej było to zrobić gdzie indziej niż naprzykrzać się sąsiadom.
Podkręciła delikatnie głową, zaprzeczając.
- Nie przywykniesz - stwierdziła chłodno. Wiedziała o tym. Musiał to wszystko przeżyć, musiał stawić temu czoła. Wszystkiemu co w nim się gotowało i co nie chciało mu dać zapomnieć. - Płacz, krzycz, rzucaj się w gorące romanse czy co tam tylko czujesz, że potrzebujesz - dodała znów, zawieszając na moment głos. Nie mogłaby, nie powinna go wprowadzać do samego garnizonu, ale były również inne strzelnice. - Strzelasz? - zapytała, zaraz po tym wywracając oczami na jego zapewnienie. Martwiła się? A może to był jej zwykły odruch.
- I nie ostatni. Za dwa tygodnie mam urodziny, więc spodziewaj się zaproszenia. A jak się spróbujesz wymigać pracą, ostrzegam, że o wszystkim się dowiem, bo twój szef również tam będzie - stwierdziła z uśmiechem, czując że powinni nieco bardziej rozluźnić atmosferę - odprężyć się, żeby oboje nie skończyli zdołowani na koniec przyjęcia, które przecież jeszcze trwało.
Zabrała dłoń od niego, wygaszając również po chwili papierosa na pobliskiej donicy i wrzucając go do ziemi w kwiatach. A zaraz po tym znów obróciła się do Randiego, zarzucając mu rękę na kark i zaraz do siebie przyciągając, przytulając do piersi niczym dziecko.
- No już, już, taki dobry chłopiec, no już już będzie dobrze, no już już, mama zaraz utuli - mówiła ze śmiechem, głaszcząc go lekko po głowie, kiedy on sam mógł jedynie być wdzięczny, że nie wybrała dzisiaj kreacji ze znacznie większym i odkrytymi dekoltem.
@Randolph Éric Varmus
- Senkensha kontrolujący ducha lub demona wydaje mi się najbardziej prawdopodobną sytuacją - Musiałby być jednak wyjątkowo wprawiony i doświadczony - Jeżeli mówimy o człowieku to sprawę zostawiłbym policji - seryjny morderca nie jest niczym ciekawym. Przynajmniej w moim odczuciu. -Źrenice prawdopodobnie mi się zwęziły, kiedy Rainer się zbliżył. Moje brwi wygięły się w zmieszaniu, kiedy zaczął poprawiać kołnierz kimona. Rozluźniły się dopiero, kiedy zrozumiałem, że sugeruje mi pewne rozwiązanie. Tak, nie wątpiłem w to, że jest to pewien pomysł, ale nie do końca byłem pewny czy obecnie, na wpół upojony byłbym wstanie zgarnąć się na tyle by wiedzieć czy rozmawiam z martwym, czy żywym. Pojednawczo jednak mruknąłem z przytaknięciem, a potem odprowadziłem spojrzeniem Rainera zostając w ogrodzie na nów samemu. Westchnąłem zastanawiając się, jak pozyskać kolejnego drinka i gdzie się zaszyć by nikt znajomy mnie nie wypatrzył....
| z tematu
Żale wylewały się z niego czym alkohol z butelki.
A z Senzakiego był wyjątkowo chujowy pocieszyciel strapionych. Rzec by można - koszmarny. I chociaż w dobrej wierze napełniał ich kieliszki, tak po raz któryś w życiu dostał nauczkę za nadmierny optymizm. Wszystko nie wyglądało tak upiornie i niewykonalnie, dopóki Hayate nie nakreślił mu warunków podjęcia się tego szaleństwa. Babranie się cudzą krwią samo w sobie uchodziło już za akt zwyrodnialstwa, więc jeśli coś pójdzie nie tak a celebryta zmyje się wraz z porankiem to on, Tetsu, będzie się tłumaczył ewentualnej policji czemu jakiś nieszczęśnik jest wymazany posoką w osobliwe napisy...
Na samą myśl o podobnej sytuacji pozostało jedynie opróżnić kieliszek jednym haustem. Często pakował się w kłopoty, ale nie takie, które szło podciągnąć pod dewiacje. Są przecież jakieś granice przyzwoitości.
- Zdolności? Niby jakich? Pojawiania się znikąd i zawodzenia jak kot domagający się żarcia? - Spytał z lekką kpiną, mierząc aktora z góry do dołu. Może i miał teraz ciało, ale mężczyzna nie zauważył, żeby i z materializacją zza grobu przybyło mu cech specjalnych, o którym się naukowcom nie śniło. Szkło nie lewitowało, nietoperzy też ni widu ni słychu. Mgły chociażby.
Żadnych rezultatów godnych ducha błąkającego się wśród żywych.
- Niezrównoważonych psychicznie nigdy w społeczeństwie nie brakowało. - Zauważył dość głośno, tym swoim mało przyjemnym tonem, nieustannie wlepiając drapieżne spojrzenie w swojego rozmówcę. Powoli odnosił wrażenie, że to jemu zależy bardziej by uporać się z problemem niematerialności niż samemu Hayate, który z kieliszka na kieliszek raczej przypominął pogodzoną z losem zjawę.
I chyba to mazgajstwo właśnie działało na Tetsu jak płachta na byka.
Kiedy Smok był zajęty podziwianiem roślinności, nie mniej martwej niż on sam, okrojone spojrzenie Senzakiego raczej wlepiło się w okna głównej sali, w wyrachowany sposób prześlizgując się po kolejnych sylwetkach gości. Podchmielony alkoholem czy też wyrzutami sumienia, dopatrywał się ewentualnej ofiary do tego niechlubnego czynu, zarazem zastanawiając się, czy w takim tłumie to aby dobry pomysł. Może rozsądniej byłoby stąd wywlec aktora i dopaść jakąś osamotnioną ofiarę wracającą na nocleg poboczem drogi? Nie miał zadatków na przydrożnego zboczeńca i nie zamierzał też zastraszać jakiejś nieszczęsnej kobiety, ale nagabywanie obcych przy świadkach też nie wychodziło najlepiej.
Ale wyglądało na to, że mieli inny problem, zgoła gorszy niż czyjaś dobra wola albo podatność na sugestie.
Wzrok Senzakiego powędrował za spojrzeniem Hayate, powoli zatrzymując się na skaleczeniu. I towarzyszącym mu reakcjach ciała celebryty. W normalnych warunkach pozwoliłby sobie na wywrócenie oczyma w sposób równie teatralny co mowa aktora, ale przy obecnym urazie musiał sobie darować. Jeszcze tego brakowało, żeby gałka oczna po raz kolejny zaczęła mu dokuczać.
Za to on mógłby podokuczać tej bezbronnej sierocie, którą teraz miał przed sobą. I która na przemian fundowała mu to poirytowanie, to rozbawienie tą chorą sytuacją.
Niewiele się zastanawiając objął Hayate w pasie, przewidując, że jak tak dalej pójdzie to będzie miał tu zemdlonego trupa. A bogowie jedni wiedzą, jak widma reagują na utratę przytomności.
- Chcesz mi powiedzieć... - Odezwał się niskim, cichym głosem ujmując rękę Smoka i przyciągając ją sobie bliżej do twarzy by przyjrzeć się skroplonej posoce jak na Wampira przystało. - ...że jako trup masz awersję do krwi? - Jedna z brwi uniosła się w geście drwiny, kiedy mężczyzna na moment przyssał się do zadrapania by zaraz uśmiechnąć się dwuznacznie. Po takiej ilości alkoholu stracił już nieco rezon i rozsądkowe myślenie, więc patowa sytuacja w jakiej się niejako znaleźli zaczynała go już bawić.
- Zdążysz się podpisać zanim zemdlejesz, Smoczku? - Spytał dość jadowicie, nachylając się nad jasnowłosym. Mówcą motywacyjnym był wybitnie kiepskim, pozostało się więc odwołać do ewentualnej dumy Hayate. Może w szale urazy zapomni jaką jest nieprzekonującą mamałygą tego wieczora.
@Saga-Genji Hayate
Na zewnątrz jest zimniej, spokojniej, atmosfera sugerująca koniec trwającego balu. Po ziemi plączą się rozlane drinki, szkło, bo niejedna katastrofa zaistniała na terenie wydarzenia, ale i zagubiona kokardka. Myśli o tej dziewczynce, która w płaczu opuszczała bal i uśmiecha się ku temu wspomnieniu, bo sam był podobny. Nie przepadał za zgromadzeniami, takimi jak to, bo i podczas ich trwania nakładano na niego wymogi. I pal licho wszystkich wokół, ale panoszyły się w głowie przykazy rodziców oraz te gorsze, bo nakazy znikąd — zasady klanu Minamoto. Przez twarz chłopca przesiąka zmęczenie, które uśmiech spłaszcza do cienkiej, neutralnej linii ust, ale to w kącikach oczu kręci się zrezygnowanie podobne temu, który miewała matka wieczorami; wieczorami, które kończyły ciężkie dni, te obleczone w obowiązki, spotkania, sztuczne uśmiechy i gibnięcia ku obcym ludziom.
Rainer siada na jednej z wolnych ławek, z dala od wejścia, zakłada nogę na nogę i patrzy ku niebu. Ostatnie jesiennie ciepło przeplatane mrozem zbliżającej się zimy. Wygięty kark przyjemnie pulsuje a gdy ciało znajduje przyjemność w naciągniętych mięśniach, on przymyka oczy i myśli, czy wypada wyjść wcześniej. Nie wypada. Suchy głos ojca rozrywa czaszkę a on krzywi się, wraca do prostej pozycji, przedramiona kładzie na oparciu tuż za nim. I jest coś dziwnie nieprzystającego w tej pozie odzianej w rodowe klanu Minamoto kimono. Pewna wulgarność i brak szacunku, brak wcześniej towarzyszącej postaci wzniosłości. Włosy zmierzwione, na końcówkach skręcone od wilgoci, spojrzenie spod nich lądujące na przechodniach, ale ci pijani, w ogrodach szukający ujścia dla chwilowego erotyzmu, którym wzgardzą jutrzejszego ranka.
Mija go jednak inna postać ze wzrokiem wbitym w ziemię, przynajmniej tak myśli, gdy ciemność i nieuwaga rozmazują kontury mężczyzny.
— Heizō — zagaduje go ciszej, niż się spodziewał, bo głos ugrzązł pod językiem. — Przeżyłeś.
@Hattori Heizō
Chociaż nie miał szansy wrócić do domu, cieszyło go to, że teren, po którym mógł szlajać się bez celu, był na tyle rozległy. Szansa na to, że jeszcze tego wieczoru trafi na kogoś znajomego była raczej niewielka i faktycznie po drodze mijał zupełnie obojętne mu postacie, które nie przyciągały jego wzroku nawet swoimi krzykliwymi strojami.
— Stary, masz może ogień? — zagadnął typ w nieudolnym stroju mumii, ale gdy podjął próbę ułożenia ręki na ramieniu Hattoriego, ten odruchowo uchylił się, pozostawiając jego palcom do złapania jedynie powietrze. Spojrzawszy na niego z ukosa, jak ktoś, kto nie ma ochoty, by teraz zawracano mu dupę, pokręcił głową. Nawet się nie zatrzymał.
„Heizo.”
W ciemności trudno było dostrzec, jak przymyka oczy w zniecierpliwieniu, ale głębszy oddech wciągnięty przez nos był słyszalny nie mniej niż następujący po nim wydech. Czarnowłosy zatrzymał się jednak, a przeniósłszy wzrok na siedzącego na ławce Rainera, przypomniał sobie, że przecież nie brał udziału w całym tym cyrku. Poza tym, że był chwilowym jego świadkiem. Heizo zastanawiał się, czy tyle wystarczyło, by został zbombardowany niewygodnymi pytaniami, ale Seiwa był zainteresowany czymś zupełnie innym. Gdy z jego ust padło słowo „przeżyłeś”, brunet uniósł brew w niemym zapytaniu.
Ale szybko połączył fakty.
— Jeśli chodzi o Krwawe Łowy, to niezupełnie. Nie sądziłem, że będą zabijać swoich — rzucił, przyznając się tym samym do odegranej w grze roli. Ale przecież wcale nie musiało chodzić o grę. To też brał pod uwagę. — Nie wiem czy cokolwiek śmiertelnego mi groziło. Wszystko pod kontrolą — ostatnie słowa opuściły jego usta, pobrzmiewając jakąś nieokreśloną nutą. Może teraz, gdy było już po wszystkim, a on był całkowicie bezpieczny, chciał przekonać samego siebie, że był wtedy nietykalny. Gdyby wtedy okazało się, że wcale tak nie było, sprawy znacznie by się skomplikowały. A szczycie listy komplikacji stała kręcąca się gdzieś po rezydencji Himari, dla której musiałby obmyślić jakąś sensowną bajkę o tym, jak to się stało, że znalazł się w centrum konfliktu, który nawet go nie dotyczył.
— Martwiłeś się o to?
@Seiwa-Genji Rainer
Nie dostrzegł również tego jak ta cała sytuacja zaczęła przerastać nie tylko jego, ale i samego Keita. Nic takiego nie widział, mając ciągle zamglone oczy wyobrażeniami, które nachodziły jego wątpliwej jakości umysł. A przecież miał takie same prawo do bycia przytłoczonym nagłymi wydarzeniami. Możliwe, że nawet bardziej niż Ivar. Gdyby tylko miał świadomość tego, że chciał łapać walący się grunt, a nie być biernym jego widzem.
Ale nie wiedział tego, tak samo nie wiedział o tym, że nagła bliskość była dla niego swego rodzaju dyskomfortem. Problemem, z którym nie potrafił sobie poradzić. Ciężka dłoń spoczęła na karku, kojąc w ten sposób zszargane nerwy towarzysza. W tym dotyku nie czuł krzty złości, ani pogardy do całej tej sytuacji, która w nim rosła. Nie pomyślał więc nawet, że emocje niezwykle brutalne szargają jego ciałem, więc nawet jeżeli Gotō pomógł jemu uspokoić się, on nie potrafił odwdzięczyć się tym samym. W zasadzie nawet nie wiedział, czy byłby w stanie — różnili się pod wieloma względami i dalej nie rozumiał jak udało im się odnaleźć wspólny język.
— Tak, trochę lepiej — odpowiada, choć nie do końca było to zgodne z prawdą. Ciągle czuł narastający niepokój, ciągle czuł niechciany lęk, który opuścić go nie chciał. Ale w końcu zapytał, czy było mu trochę lepiej, więc otóż tak. Trochę było. — Chcesz pójść się razem napić? Ciągle czeka do opicia mieszkanie, do którego udało mi się wprowadzić — pyta, zdejmując całkowicie swoją maskę z twarzy, by tę schować do kieszeni od swojego stroju. Wtedy też poczuł urządzenie, które miał w kieszenie, a o którym zapomniał. Nie tylko swoje zresztą — Ah, trzymaj. Nie było okazji abym Ci dał. Zrobiłem łapkowe tło, a Twoją pałkę zamieniłem na miecz świetlny ze Star Wars. No i zapomniałem dać Ci czapkę, więc dodałem ją do swojej podobizny, ale chyba teraz to już i tak bez znaczenia — przyznaje, podając mu urządzenie, które otrzymali przy zapisach do zabawy. Myślał, że uda im się pożartować z tego i zabawią się tak jak dawniej, ale tego wieczoru nie było im to dane.
— Zapewne masz rację — dodaje, wzruszając ramionami. Poczuł też pieczenie na nadgarstku od intensywnego drapania, a lekki ból przywrócił go w pełni na ziemię. Pewnie ta niewielka rana zagoi mu się w przeciąg kilku dni — Przepraszam — rzuca, choć nie wiedział, czy miał za cokolwiek przepraszać. Siłą rzeczy uczucie poczucia winy nie jest w stanie go opuścić, jakby Ivar czuł się obarczony tym, że w jakiś sposób mógł przyczynić się do tego, że popsuł mu wieczór. Doglądając profil mężczyzny i to jak stukał coś na szybko w telefonie, zagryzł dolną wargę na nagłe wspomnienie o Pani Miyazaki.
— Tak, jakieś 15 lat temu była moją terapeutką. Pomogła mi wtedy. Urwałem terapię w połowie i nigdy więcej jej nie widziałem — przyznaje, choć nie dodaje dlaczego to leczenie urwał — Nie spodziewałem się, że spotkam ją... w takich okolicznościach. Przerosło mnie to — odpowiada już z większym trudem, wspominając także Aoi, któremu pomagał przed tym jak wyjechał z tego miasta. Nie rozumiał, czemu to wszystko miało miejsce. Czemu on się na nią rzucił? Jakim cudem był w stanie coś takiego zrobić? Czyżby jego zaginięcie... czy on zginął?
— Oh, naprawdę? W jakich okolicznościach Ci się ona przyśniła? — spytał z wyraźnym zainteresowaniem, najwyraźniej chcąc połączyć sobie kropki, odpowiadając na dręczące go pytania — Skąd ją znasz? — dodaje, może zbyt bezpośrednio, jak zwykle zresztą. Mimo wszystko nurtowało go to, bo skoro ktoś taki jak ona śni mu się aż całe dwa razy, nie może to być zwykły przypadek.
@Keita Gotō
– Każdy duch dosaje nowe możiwosi. Zwyhle to soś zwiąsaneho ze śmiersią albo charakterem. Ja na pszyhład mogę wpływaś na nastrój – wymamrotał po pokręceniu głową. Chyba nie zaliczał się do tych widm, które chodziły i zawodziły, narzekając na to, jaki mają okrutny los. Były takie chwile, ale tylko przez pierwsze miesiące przed dwoma laty. Potem zaczął się przyzwyczajać, pierwotny szok minął, nauczył się wślizgiwać w sny żywych, którymi poprawiał sobie humor poprzez kreowanie rzeczywistości w taki sposób, w jaki chciał ją zobaczyć. Stanowiący jego kotwicę pomiędzy światami cel ciążył jednak wystarczająco mocno, żeby z każdą pobudką przypominał sobie, po co jeszcze istnieje.
Zamiast się upijać, powinien chyba faktycznie zaczaić się gdzieś przy dziedzińcu i polować na tych, którzy jeszcze przed świtem będą opuszczać bal osamotnieni, często czekając na taksówkę gdzieś pod bramą. Goście otumanieni alkoholem często nawet nie wiedzieliby, co robią, a nad ranem nawet nie pamiętali o zawarciu jakiegoś paktu ze zjawą – idealnie, by potem nigdy więcej nie zobaczyć osoby, z którą by się związał i nie narażać się na zostanie kontrolowaną przez rozkazy marionetką w czyichś rękach. Teraz jednak nie miał pewności, kto z przebywających na terenie rezydencji jest człowiekiem, a kto duchem, jak on. Najbezpieczniej byłoby pobazgrać się na czerwono z kilkoma osobami, licząc, że któraś z nich była zwykłym śmiertelnikiem, ale jak później spamiętać, kogo unikać? Zresztą, powinien dbać o swój kontrakt, utrzymując tę drugą osobę przy życiu – zarówno fizycznym, jak i psychicznym, a cyrograf miał też pewną wadę, której słabe umysły mogły nie przetrwać.
Oparł się nieco na tym objęciu, obawiając się, że nogi zaraz go zawiodą. To było ledwie draśnięcie, ale Hayate tyle wystarczało, żeby nieco odpłynąć. Bycie martwym odrobinę uodporniło go na widok krwi – wcześniej potrafił mdleć niemal natychmiast po jej zobaczeniu. Nadal jednak był raczej delikatny jak płatki kwiatu i daleko mu było do zachowania odwagi w obliczu ujrzenia czegoś, co naturalnie powinno pozostawać wewnątrz człowieka.
Rozchylił lekko wargi, żeby odpowiedzieć, ale zamiast tego tylko westchnął cicho, kiedy ciepły oddech Tetsu dotknął jego skóry. Na jego policzki wkradł się lekki rumieniec, choć być może jedynie powstały na skutek wypicia takiej ilości alkoholu. Niewiele już kierował się własnym myśleniem, bo te wyparte zostało gdzieś poza granice świadomości, a kontrolę nad ciałem aktora przejął instynkt oraz własne pragnienia dalekie od logiki czy sensu. Nie powinno więc dziwić, że tym razem, zamiast rozpadać się w środku na tysiące kawałeczków przez kolejne pochylenie się Senzakiego, wykorzystał jego bliskość do złożenia na jego wargach drobnego pocałunku, całkowicie z zaskoczenia. Zachichotał po tym nieco złośliwie, uśmiechając się równie dwuznacznie co Wampir jeszcze przed paroma sekundami.
– Zaraz na tobie się podpiszę – zamruczał, przybierając na twarz wyraz najbliższy groźby, ale jednocześnie lekko drapieżny, jakby nie do końca w tej chwili żartował. Doprowadzenie się na skraj przytomności nie było jednak jego planem, co najwyżej wykorzystywał teraz sytuację.
@Tetsu Senzaki
Zimna pościel, od strony ściany, bo to on wstawał zazwyczaj pierwszy. Gładka, nietknięta poduszka. Pustka. Brak szmerów w kuchni w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Przestawiania rzeczy i odkładania ich w nie to miejsce. Robił to specjalnie. Przyglądał się, kiedy z rezygnacją i westchnieniem pokazywał mu po raz setny, że na dole stoją szklanki, a nad nimi kubki, nie odwrotnie. Nie razem. Osobno. Jego dłonie, których nie mógł utrzymać wtedy przy sobie; pod byle pretekstem sięgając do ramienia czy biodra. Nie ruszył tych zasranych kubków, które odstawił źle. Przez pół roku nie ruszył tej cholernej szklanki, która stała na brzegu blatu z odciśniętymi palcami na szkle. Nie potrafił.
Zaśmiał się szczerze, słysząc wzmiankę o gorących romansach. Tych miał po dziurki w nosie, na każdej możliwej płaszczyźnie, w każdy możliwy sposób. - Ach tak? Wyobrażasz mnie sobie w wydaniu Alvaro, który podrywa kogoś w pubie? Chyba że chcesz się wkręcić jako moja skrzydłowa. Wtedy musiałabyś chodzić ze mną na spotkania kółka maryjnego. Wiesz, to zawsze coś nowego dla Ciebie - podjął żartem, uśmiechając się szeroko; na moment zapominając o widmie Siergieja, snującego się po rezydencji. Nie, ta chwila była jego i Kitamuro. Niech tak pozostanie. Chwilę dłużej. Jeszcze moment.
- Strzelam. Całkiem celnie nawet. Chcesz mnie zaprosić na randkę na strzelnicę? - ostatnie zdanie wymruczał zmysłowo, żartobliwie, na wskroś aktorsko, posyłając jej zalotne spojrzenie, okraszone subtelnym uśmiechem wijącym się w jednym z kącików ust. Randolph Varmus, miękka buła i lowelas na niskim poziomie. Uroczy na swój sposób i jakby młodszy o kilka lat. Nabierający głębsze oddechy, cieszący się listopadowym powietrzem. Nareszcie.
- To nie fair, jestem subtelnie podpity, więc łatwiej ulegam takim propozycjom, Eri. To podchodzi pod wykorzystanie osoby bezradnej lub niepoczytalnej, na to jest paragraf. Nie wiem... - westchnął teatralnie, po chwili zaciskając mocniej wargi w udawanym skupieniu. Rozluźniał się. Wino pomieszane z szampanem plus nikotyna robiły swoje; rześkie, chłodne powietrze ściągało ospałość po alkoholu, więc Varmus stawał się zauważalnie towarzyski i bardziej skory do żartów. Och biedny Ran, który dopiero po paru drinkach dochodził do wniosku, że czasami warto nie być cholernym sztywniakiem. Zaciągnął się ostatni raz potężnie, wręcz łapczywie, wykruszając z papierosa żar, odstrzeliwując filtr gdzieś na bok w chaszcze. Ponownie — Randolph Varmus, ten sam co dwie godziny wcześniej, ze skwaszoną miną prowadzący z rozwagą samochód... jednak nadal nastolatek po walnięciu głębszego.- Będę. Napew... - nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ jego uwagę odciągnęło ramie kobiety i nagłe zderzenie z jej ciałem. - Eri, kurwa, proszę Cię, przestań - podjął ze śmiechem, naprawdę chcąc się od niej oderwać w pierwszej chwili, ale ostatecznie przytulił ją do siebie na krótki moment, układając brodę na jej ramieniu. - Dziękuję - wyszeptał, wyciszając dzwoniące w klatce piersiowej rozbawienie, prawą dłonią gładząc ją przez włosy. - Co byś chciała dostać na urodziny? Jakieś specjalne życzenia? Uprzedzam, nie, nie wyskoczę z tortu. To tylko na wieczorach panieńskich - Ran przerwał ciszę spokojnym, przyciszonym tonem, odklejając się od znajomej, pierwszy raz od wielu miesięcy czując wewnętrzne ciepło. I spokój. Ujmujący, wspaniały spokój, za którym nie potrafił nawet tęsknić, bo nie wiedział, czy jest jeszcze w stanie go odczuwać.
@Kitamuro Eri