To krótki i wąski odcinek łączący ulice Fujikage i Nakahara. Mimo faktu, że znajduje się w samym centrum Fukkatsu, rzadko ktokolwiek korzysta z tego skrótu. Na jego trasie z niewiadomych przyczyn lampy uliczne często mrugają, przywodząc na myśl horrorowe scenerie, czego nie udało się naprawić mimo częstych reakcji odpowiednich służb. Yamura nie może poszczycić się również żadnym lokalem, ani nawet regularną dbałością o opróżnianie przesypujących się kontenerów. Problem ten niejednokrotnie spotykał się z irytacją właścicieli okolicznych sklepów, których witryny wychodzą wprawdzie na Fujikage bądź Nakaharę, ale tylne wejścia wciąż znajdują się na Yamurze. Wizja dostania się do miejsca pracy od zaplecza zwykle wywołuje w pracownikach mimowolne dreszcze, gdy samo przemierzenie klaustrofobicznej, ciemnej uliczki tworzy w myślach irracjonalnie obrazy pełne potworów czy napadów.
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Odgłos szamotaniny sięgnął go z wyprzedzeniem — co najmniej trzydziestosekundowym i co najmniej dwadzieścia kroków we wgłębieniu gardzieli opustoszałej uliczki będącej ledwo dopływem tej większej, o ile Yamura zasługiwała na takie określenie — nim wynurzył się sylwetką zza poszarzałej, obdrapanej ściany ozdobionej dodatkowo jakimś graffiti o nieco pobladłych kolorach i zatartych konturach czegoś przypominającego bardziej dziecięce kolorowanki, które niegdyś widział w starym czasopiśmie, a może wdeptanym w chodnik strzępie gazety, tego jednego nie pamiętał dokładnie, i chociaż wielokrotnie przemierzał ten odcinek pozbawiony jakiegokolwiek piękna, które najprawdopodobniej skonało gdzieś pod stertą śmieci walających się dookoła przepełnionych kontenerów, samemu nigdy nie odczuwał strachu czy przerażenia; wręcz przeciwnie. Oplatały go ramiona ukojenia, jakie odnajdywał w milczeniu charakterystycznym dla tego zapomnianego przez bogów miejsca, dokąd rzadko ktokolwiek decydował się zapuścić nawet za dnia, czego nie rozumiał, bowiem złe duchy, zarówno te zasiedlające ludzkie serca, jak i te zamieszkujące za kurtyną świata, który od ponad dwóch przeklętych lat dostrzegał, sprowadzały nieszczęścia o każdej porze.
Dźwięki, coraz wyraźniejsze, dochodzące do Kohaku z większym natężeniem, które pozwalało niejako na rozróżnienie delikatnej, dziewczęcej barwy tłamszonej przez głos niższy, nieznacznie ochrypły i jakby bełkotliwy, były tego doskonałym przykładem, jednak on nie przyspieszył kroku ani nie wyraził własną twarzą zdenerwowania, czy nawet lichego zainteresowania, jakiego prawdopodobnie wymagała schematyczność zachowań oczekiwanych od przeciętych ludzi.
P r z e c i ę t n o ś ć
zmaterializowała się pod sklepieniem czaszki półprzezroczystą smugą, bowiem jasnowłosemu chłopcu wepchniętemu w dorosłe ciało, które niekiedy bardziej przypominało wyzuty ze wszystkiemu prototyp bezemocjonalnego robota podążającego machinalnie za odruchami, jakich nauczył się przez obserwację otoczenia i żywych istot, daleko było do jakiejkolwiek pospolitości. Dłonie wetknięte w kieszenie luźnej kurtki pozostały rozluźnione, wyjątkowo nieszukające oparcia opuszków w klindze jednego z noży towarzyszących mu zawsze oraz wszędzie, ramiona również emanowały nienaturalną i nieco dziwiącą swobodą przywdziewaną jedynie w osamotnieniu, bowiem nienawidził odsłaniania się przed innymi, jednak wreszcie, jakieś pięć kroków przed wtargnięciem na Yamure, spoważniał. Obojętność wypełniła złote spojrzenie, ustępując miejsca tylko i wyłącznie gniewnemu błyskowi zarysowanemu w kącikach oczu, i wówczas ujrzał scenę żywcem wyjętą ze wszystkich ulic wchłoniętych hegemonia Kolorowej Dzielnicy — niewysokie, filigranowe dziewczę toczące zaciekłą (chociaż w oczach Kohaku nieco żałosną i prześmiewczą, wszak walka tak nie wyglądała) batalię o aparat fotograficzny, na którym palce zaciskał również nieznajomy.
Jak wiele rzeczy mogło się nie udać?, spytał samego siebie.
Wiele.
Odpowiedź nadeszła wraz z bezgłośnym syknięciem przebiegającym po ściankach okalających umysł, kiedy twarz nieznajomej obróciła się ku niemu, pozwalając obrysować zbyt charakterystyczne obramowanie policzków, zbyt znajome spojrzenie głębokich, ciemnych zwierciadeł wypełnionych jednak łagodnością niepodobną do jej brata, którego fantasmagoria wydawała się skrzyć mglistym cieniem we wspomnieniach zaglądających do rzeczywistości, dlatego szybko pokręcił głową dla odegnania wszystkich niepotrzebnych myśli. Zamiast poddania się nakreślonym pod firmamentem czaszki złowieszczym propozycjom, którymi mógłby ugodzić Hotaru przez zranienie ukochanej siostry będącej dosłownie na wyciągnięcie dłoni, skierował się wprost w ramiona długofalowego pomysłu kiełkującego z zadziwiającą łatwością pośród wypaczonych, przesiąkniętych krwistym szkarłatem pragnień.
Skrócenie dystansu nastąpiło błyskawicznie, zakrawając o grację ruchów i subtelność kroków zabójcy przygotowującego się do poderżnięcia gardła w sposób ograniczający kontakt do absolutnego minimum, jednak dzisiaj, tutaj i o tej godzinie takie śmiertelne zagrywki musiały zostać porzucone w momencie, w którym tylko się pojawiły. Wzdrygnąwszy się przy dotyku nieznacznie, wręcz niezauważalnie zacisnął własne palce dookoła męskiego nadgarstka z siłą przesyconą wewnętrzną nienawiścią do świata oraz wszystkiego, co tylko wypełzało na dziennie światło, i pomijając przedstawienie czy ostrzeżenie pogłębił uścisk, wbijając własne paznokcie w skórę tamtego, nieznacznie przekrzywiając głowę.
— Nikt cię nie uczył, by nie dotykać cudzej własności? — wysyczał nieprzyjemnie, pozostawiając wypowiedziane słowa do dowolnej interpretacji; mężczyzna mógł jedynie zgadywać, czy chodziło o aparat fotograficzny, czy o dziewczynę, do której należał. — Lepiej. To. Puść. — Spojrzenie nasiąkło niepokojącą głębią czegoś na krawędzi szaleństwa, a gniewu, chociaż ciężko byłoby szukać jego źródła, możliwe iż owe źródło nie istniało, że wszystko było ledwie iluzją mającą zjednać mu sympatię Reiko, której imię naturalnie poznał w czasie obserwowania celu wyznaczonego przez Shingetsu.
@Arihyoshi Reiko
Arihyoshi Reiko ubóstwia ten post.
W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Bzyczenie, bzyczenie i jeszcze raz bzyczenie! Może i był duchem i nie spał za często, ale od kiedy nawet jego zaczęły napadać koszmary. Drapał się po przedramieniu w nadziei że to uczucie owadów pod jego skórą zniknie, kiedy je wydrapie. Stał w alejce niemalże się o ścianę opierając, co pewnie by robił gdyby nie jego zdolność przenikania przez obiekty. Księżyc wisiał wysoko oświetlając alejkę i w pół przeźroczystego Shibę, który męczył się ze skutkami koszmarów i odebrania tego cholernego telefonu. Żałował że to zrobił, bo okazjonalnie dosłownie męczyło to jego umysł. W końcu nie wytrzymał i wrzasnął ze złości. - A ŻEBY TO KURWA CHUJ W DUPĘ STRZELIŁ! - Użył swojej zdolności zmuszając swoje ciało do delikatnego powiększenia, wyostrzenia zębów, większego owłosienia oraz pojawienia wilczych uszek. Jednak najbardzej mu zależało na pazurach, które miał zamiar użyć w mało przyjemny sposób. Na szczęście nikt nie patrzył, a nawet jeśli by ktoś tu był to raczej by tego nawet nie zauważył. Bez chwili wachania wbił pazury w lewe przedramię grzebiąc pod skórą chcąc dorwać to, co mu się tam wiło. Może i miał niemożliwie wytrzymałe cielsko, ale nie zmieniało to faktu że miał też sporo pary w łapach, więc samookaleczanie się nie było czymś szczególnie trudnym. Ból który go naszedł był nagły, a widmowa krew spłynęła mu po rękach. Może po śmierci sam się nie zabije, ale nie zmieniało to faktu że bolało nadal. Ledwie mu się udało przemóc i dalej grzebać w łapie. Nadal czuł to robactwo, a jednak nie był w stanie go złapać. I to... Było niezmiernie frustrujące.
Usłyszał jednak kroki, przez co natychmiast spojrzał się w tamtym kierunku buzując z wkurwu i bólu. Nie przestał grzebać w ramieniu.
Rzut na próg bólu: SUKCES
@Umemiya Eiji
#a2006d
Dzień szczycący się nadmiarem ludności przemierzającej albo leniwie uliczki, albo w popędzie, rozmachu i pośpiechu wynikającym z konieczności wypełnienia rutyny sięgającej lat wcześniejszych. To, jak człowieka można łatwo zaprogramować obowiązującym prawem, zasadami i kulturą, przekracza wszelkie pojęcie. Nie jestem w stanie jednak cały czas siedzieć w jednym miejscu - za niedługo rozpocznie się konieczność pracy, wbicia w ten utarty, niosący ze sobą melancholię schemat. Czy się boję? Owszem. W cieniu poprzednich wydarzeń i narastającego lęku wyłaniają się moje naruszone, krytyczne struktury, nad którymi to pragnę zapanować, ale nad którymi nie potrafię.
Dziwna, starsza kobieta, która zaatakowała mnie i Amayę w drewnianym domku poza murami miasta, zaczyna wprowadzać w obrąb umysłu niepewność. Nie wiem, czy ulegam odrealnieniu, czy może jednak uszkodzenie głowy było na tyle mocne, iż do teraz muszę się z nim mierzyć, ale... jeżeli coś dotknęło nie tylko mnie, jestem pewien jednej rzeczy: to nie są iluzje.
Gdyby to były iluzje, Cho nie otrzymałaby żadnych obrażeń. Walka by się działa, ale bez rozlewu krwi i bez rozwalanych dookoła przedmiotów.
Głos.
Z uliczki, którą szybko przechodzę, słyszę dźwięk. Dźwięk, który powoduje u mnie momentalny paraliż i napływ nie tyle wspomnień, których nie posiadam, a prędzej reakcję ciała - migające światła nie pomagają. Nic absolutnie nie pomaga, gdy heban oczu wydaje się stracić na wartości i blasku, kiedy to nerwowo ściskam pasek i czuję, jak nie mogę ruszyć dalej. Kroki odmawiają posłuszeństwa. Podeszwa nie chce zacząć ponownie stukać o szarą płytę chodnika; zaczynam się bać. Tak cholernie bać, tak cholernie myśleć znowu o tym, co miało miejsce w chatce. Spinam się niemal od razu.
Przełykam ślinę. Nie chcę tutaj zostawać dłużej, niż jest to absolutnie konieczne.
Ciężko jest mi uspokoić własne myśli, kiedy to współpraca ze samym sobą przynosi jedynie brak profitów; nie czuję się na siłach w zakresie interwencji, kiedy docierają do mnie kolejne słowa, na które nie mogę znaleźć przestrzeni. Oddech staje się płytki, niepewność narasta, a dźwięk wydaje się być o wiele bliższy, niż te kilkanaście sekund temu. Widzę sylwetkę, która nie jest do końca wyraźna. Jest jednak inna od tych, z którymi mam do czynienia pod wpływem...
właśnie. Iluzji? Świata paranormalnego, o którym zaczynam się dowiadywać z każdym dniem kolejnych informacji?
Zapominam, jak należy rozmawiać, gdy pragnę jeszcze raz zawrócić, ale kończyny odmawiają skutecznie posłuszeństwa, widząc, jak ogromna różnica znajduje się w chociażby sile fizycznej czy wielkości. Naprawdę. Tylko ignorant nie zauważyłby tak mocno wyróżniającej się sylwetki wśród tłumu, teraz beznamiętnie grzebiącej sobie w ramieniu.
Spoglądającej na mnie.
- Ehm... - zamieniam się w słup soli, gdy spoglądam w te charakterystyczne oczy nieszczęśnika. Widzę, jak krew spływa po jego ręce, jednak ta nie wydaje się być prawdziwa. Wręcz przeciwnie. Przypomina tę samą, co kojarzy mi się z losowymi sylwetkami, jakie dane było mi zobaczyć w ciągu ostatniego miesiąca. - T-To tylko iluzja, Ume. - kolejny raz wmawiam sobie ten scenariusz. - U-Uspokój się. O-On nie istnieje...
Za. Każdym. Możliwym. Razem.
Dlaczego wydaje mi się, iż w tym przypadku jest kompletnie inaczej?
To tylko iluzja...
@Shiba Ookami
Rzut: siła woli (fail)
Spojrzał się na roztrzęsionego dzieciaka, który najwyraźniej z całych sił starał się sobie przemówić do rozsądku że to co widzi, nie istnieje. No cudownie. Niedowiarek mu się trafił. Zazwyczaj był stosunkowo łagodny, ale teraz był w stanie podminowania. Tak tak wtedy, kiedy tamtemu pająkowi wyrwał nogi. Mimo wszystko spróbował się nieco stonować, by nie wybuchnąć na chłopaka jak pieprzona atomówka. Więc jedynie westchnął potężnie. -Zaręczam Ci że istnieję i to bardzo, bardzo istnieję. Od niedawna widzisz duchy, co? - Zagaił chcąc sprowokować rozmowę. Jeśli Ume będzie się tak w pobliżu duchów zachowywać, to prędzej czy później ściągnie na siebie kłopoty. Zwłaszcza jeśli jakiś silniejszy poczułby się obrażony.
Shib zaczął też się powoli zastanawiać. Jeśli poprowadzi to dobrze, to może uda mu się zgarnąć ciało. Wymagało to tylko odpowiedniego podejścia i dosyć brutalnego użycia niewiedzy chłopaka. O ile oczywiście ten nie zwieje zaraz i w ogóle zaakceptuje fakt że rozmawia z czymś w czego istnienie nie wierzy.
Rzut: https://haraedo.forumpolish.com/t1385p160-mechanika-ii#40611 - Fail
@Umemiya Eiji
#a2006d
Uciec byłoby najprościej, gdybym tylko potrafił oczyścić umysł z nachodzących mnie emocji. Wcześniej było to zdecydowanie prostsze, nawet w obliczu zagrożenia. A teraz? Raz po raz dowiaduję się w tym miesiącu, że prawdopodobnie to, co widzę, nie jest wynikiem uszkodzenia mózgu podczas wypadku.
Naprawdę - niezależnie od mojej wiary - nie wiem, czy istnienie jestem w stanie zanegować.
W szczególności, gdy mam przed sobą... kogoś? Fragment wspomnień? Coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć? Mniejsza. Kogoś, kto jest wyższy. Silniejszy. Kogoś, kto jednym uderzeniem dłoni byłby w stanie pozostawić ze mnie jedynie szkarłatną plamę, która stałaby się przykrym wspomnieniem. Kartą historii. Czymś, czego istnienia już nie można byłoby dowieść na żaden ze sposobów; nic dziwnego, że nie potrafię się ruszyć. To coś się wyróżnia. To coś... to coś ma w sobie coś kompletnie innego. I nie mówię tutaj o ciele jedynie. Mówię tutaj o oczach, które wyróżniały się obecnie w jego widmowej, podejrzanej sylwetce.
Rusz się - każę sobie, choć mogę jedynie przyczynić się do stania i przyglądania się z widocznym przerażeniem w oczach. Może to był właśnie mój błąd - negowanie tych wszystkich zjawisk od samego początku?
- N-Nie wiem, w co mam w-wierzyć. - jeżeli nie jest prawdziwy, inaczej: jeżeli inni go nie widzą, to prawdopodobnie nie może na nich wpłynąć. Ani na otoczenie. Czy może jednak wpłynąć na mnie? Nie mam bladego pojęcia, pragnąć zobaczyć w jego postawie cokolwiek więcej, aniżeli wysokiego, przerośniętego wręcz mężczyznę. Aura, którą wokół siebie roznosi, przypomina mi o tym, jak bardzo kruche emocje potrafią być. Jak bardzo... wrażliwe na minimalny nacisk. Nie chcę go podjudzać, pragnę jednak odpowiedzi.
Aż zapominam o tym, jak się oddycha. W pewnym momencie płuca zaciągają więcej tlenu, niż zdecydowanie powinny. Pragnę się uspokoić, lecz przychodzi mi to z trudem.
- Nie wiem, czy to są duchy. - mówię tu już stanowczo, choć nadal - jest to jedynie marna iskra wobec tego, że jednak znajduję się na rozgałęzieniu dwóch dróg. Chcę zniknąć z tego miejsca, a z drugiej strony... chcę się dowiedzieć. W mroku uliczki, w świetle migającej lampy. - Czy jednak moja podjudzona wydarzeniami wyobraźnia.
Co do tych słów nie mam żadnych zastrzeżeń - w trakcie ich wymowy jestem trochę bardziej okryty ramionami szeptów chcących przyprowadzić mnie do istnego porządku. Nadal daleko od stanu idealnego, nadal w adrenalinie, ale jednak.
- J-Jeżeli istniejesz, to dlaczego inni cię nie widzą? - podstawowe pytanie, które opuszcza moje usta. Nie wątpię w to, że te elementy dziwnego świata nie są widoczne dla absolutnie każdego obywatela Japonii. - W-Widziałem już wcześniej podobnych. T-Takich jak ty. Sukcesywnie ich jednak ignorowałem. - dorzucam. - Do teraz.
Koniec uciekania. Koniec uznawania, iż nic innego nie ma miejsca. Wydarzenia z domku wymagają wyjaśnień, a może uda mi się je jakoś uzyskać. Dowiedzieć się znacznie więcej.
Rzut: siła woli (fail)
@Shiba Ookami
Rzut: Wys. Próg Bólu - succes
@Umemiya Eiji
#a2006d
Myśli tlą się nieustannie na temat tego, że to właśnie ta pora - ciemna, kiedy i za dnia, i w nocy sylwetki przemierzają niestrudzenie kolejne przystanki, pragnąc albo wrócić do domów, albo rozpocząć pracę - była moją porą potencjalnej śmierci. Być może to się rozpoczęło dokładnie tak samo. Dokładnie w ten sam sposób, gdzie nie mogę po prostu ruszyć się z miejsca, gdzie nie potrafię iść do przodu i odejść w obojętności.
Może to ta dziwna troska, iż ktoś potrzebował - parę chwil temu - pomocy?
Myślę, więc jestem.
I myślę, że jestem totalnym idiotą, przemieszczając się tak późną porą po centrum miasta. Wchodząc w uliczkę, której kompletnie nie znam, kiedy palce nadal są zmrożone do tego stopnia, iż nie potrafię chwycić nawet za telefon, byleby oświetlić te skrajne ciemności światłem - i to nie tym, które co chwilę wydaje się migać bez najmniejszego problemu.
Naprawdę - czy mogłem liczyć na to, iż ominę wszelkie niedogodności, a może zwyczajnie proszę się o kolejne problemy, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić? Gdzie w tych ciemnych, hebanowych oczach nadzieja z jednej strony traci na blasku, a z drugiej na nowo się pojawia, niczym odradzający z popiół feniks?
Jestem totalnym idiotą, gdy myślę, że uda mi się bez problemów wrócić do Karafuruna Chiku; trzymam w sobie dziwną wiarę, trzymam w sobie dziwne elementy - jakobym wcale znowu nie zatracił się w czasie i przestrzeni, jak to miało miejsce w przypadku pobytu w domku. Serce nadal bije w niepokoju, gdy nie potrafię uciszyć pędzących do przodu niczym galopem końskim myśli. Wbijają się one w skórę, zatapiają swoje kły, powodują przelanie krwi wprost na ziemię, choć czysto metaforycznie.
- C-Ciężko, żeby przekonało- - wzdycham, nadal czując, jak ciało jest niepotrzebnie spięte. Nie potrafię inaczej zareagować, będąc pozostawionym samemu sobie. W tej ciemnej, nieprzyjemnej i wodzącej na myśl same najgorsze scenariusze, uliczce. Z widokiem rany, która nie wyglądała na najprzyjemniejszą. - Powiedzieć wiele rzeczy jest łatwo. Oszukać też łatwo można. - przezorność.
Ludzi ciągnie do tych samych schematów. Popełniają te same błędy. Tak samo boli, a i tak się nie uczą. Problem tkwi głębiej. Leży zdecydowanie głębiej; nie pamiętam. Po prostu nie pamiętam, jak to się stało, dlaczego to miało miejsce - dlaczego właśnie w takim podobnym miejscu miało dojść do zaatakowania. Chcę wierzyć, a z drugiej strony tracę tę nadzieję - żywię się paroma myślami jednocześnie, które chaotycznie nie potrafią stanowić jednej, idealnej całości.
Co do stracenia ma człowiek, któremu nie zależy absolutnie na niczym?
Lewą dłoń zapieram na prawym przedramieniu, wbijając wzrok w podłogę. Wysokiemu, rosłemu mężczyźnie łatwo jest o tym mówić. Dla mnie to nowe grunty, których muszę zrozumieć.
- Podobno. - odpowiedź jest lakoniczna, ale nic w tym dziwnego. - Parę s-sekund i by mnie tutaj już nie było. - nie wiem, na ile mogę wierzyć lekarzom. Na ile mogę wierzyć temu, jak wyglądała ta cała akcja ratownicza. Tyle, ile wiem, zostało mi przedstawione nie tylko na karcie wypisu pacjenta, ale też i podczas dopytywania. Podczas drobnych spojrzeń, kiedy to chciałem, naprawdę - chciałem wiedzieć, co miało miejsce.
Ale - nawet jak wydaje się to być nierealne - ten scenariusz ma prawo miejsca i bytu. Podejrzewam, że gdybym wcześniej posiadał taką umiejętność, o ile umysł nie płata mi figli, nie bałbym się widoku rozwalonych ciał, które chodzą. Bo jeszcze z tymi leżącymi bezwładnie na ziemi, stanowiącymi naczynie na duszę, nie czułbym się aż tak źle.
Tak... skonfundowany.
Człowiek, który parę dni temu leżał na szpitalu, a rana na głowie nadal pragnie się zagoić w akompaniamencie wydzielanej histaminy, która powoduje swędzenie, nie powinien się tutaj zapuszczać. A jednak ma ku temu powód - może to dwie nicie losu decydują się na tę krótką chwilę zawiązać.
- To, że prawdopodobnie inny duch... lub j-jakieś stworzenie mnie zaatakowało. I kogoś innego. - dlaczego decyduję się powiedzieć te słowa? Może szukam oparcia w tym labiryncie pełnym szaleństw, kiedy to nadal ciężko jest mi się ruszyć, a umysł spowijają nieprzyjemne myśli. - Wiem, że nie mogę uciekać całe życie. Wiem, że muszę stawić temu czoła. - brzmi to nierealnie, zbyt heroicznie. Zbyt idealistycznie, ale kto powiedział, że muszę teraz myśleć w pełni racjonalnie?
Nagle w tych zmęczonych oczach pojawia się ogień. Istny żar, jakoby tląca się nadzieja, jakoby powód, aby nie zatrzymywać się, a iść po prostu dalej. Walczyć o swoje - chociaż na ten drobny, subtelny moment.
- I nie zamierzam dopuścić, żeby coś złego stało się bliskim mi osobom. Jeżeli będę się odwracał, do niczego nie dojdę. Będę jedynie tchórzył.
Prawda bywa paskudna. Bywa bolesna. Bywa trudna w konfrontacji, ale jest lepsza od pięknego kłamstwa, którym oczy pragną się napawać z każdym kolejnym oddechem. Tlą się we mnie emocje, jakich to doskonale jestem świadom. Możliwe, że każdy z nas ma inne cechy i inne wymagania co do dziejących się, kolejnych minut - w końcu mógłbym się odwrócić i udawać nadal, że nic takiego nie ma miejsca.
Że to tylko iluzja, a nie dusza człowieka, która... no właśnie.
- Jeżeli mogę się zapytać- - głębszy wdech, Umemiya. - Co powoduje, że dusza utyka między światami? - mam nadzieję, że światami, bo nie wiem, jak dokładnie to interpretować. - Aż tak wielu z nich n-nie było im dane spotkać w Fukkatsu, mimo iż to miasto jest jednym z największych na wyspie.
Bezsenność jest tutaj jedynie paliwem. Powoduje, iż ciężko jest mi się oddać w ciężar pokrywającej sylwetkę pościeli, tak ciężko jest mi teraz zachować jakąś logiczną świadomość umysłu.
Rzut: Siła woli (fail)
@Shiba Ookami
@Umemiya Eiji
#a2006d
|
|