Stosunkowo skromny plac zabaw ulokowany za osiedlami mieszkalnymi Karafuruny, który postawiono na początku lat dwutysięcznych w niewielkim, osiedlowym parku. Zainwestowano wówczas w nową zjeżdżalnię, kilka huśtawek, karuzelę, piaskownicę i specjalne drabinki. Na początku plac zabaw cieszył się znacznie większym zainteresowaniem niż obecnie, stąd miasto nie wkłada większego wysiłku w jego renowację. Od rurek drabinek do wspinania czy huśtawek stale odchodzą kawałki farby, a odsłonięty metal zdążył już porządnie zardzewieć. W czasach, gdy technologia kompletnie zawładnęła światem, a dzieci częściej spotyka się pochylone nad nowiutkimi tabletami, rzadko kiedy za dnia spotyka się tutaj matki z dziećmi. Mimo wszystko zdarzają się te nieliczne przypadki, którym jeszcze zależy na tym, by ci najmłodsi zażywali trochę ruchu na świeżym powietrzu. Znacznie częściej widuje się tu nastolatków, którzy późnymi wieczorami celowo zwlekają z powrotem do domu. Plac ukryty pomiędzy drzewami jest dość dyskretnym miejscem, które pozwala na swobodne popalanie papierosów, picie alkoholu i zażywanie wszystkiego, co niedozwolone. To im zawdzięcza się niezbyt ładne dekoracje w postaci graffiti na zjeżdżalni czy drewnianych podestach do wspinaczki, a także wyżłobione ostrymi przedmiotami napisy w ławkach w korze pobliskich drzew – te wulgarne i te, którymi koniecznie trzeba było zakomunikować mieszkańcom, że Jun czy inny Haku „tu był”.
Uniósł brwi do góry, a na jego buźce pojawiło się nagłe zainteresowanie. Przez krótki moment analizował słowa giganta, nie wierząc szczerze w co właśnie usłyszał. Czyżby przypadkowo odnalazł osobnika, który sam zaproponował bycie modelem? Zwykle każdy odmawia, każdy się boi, czy ma też zbereźne myśli w głowie. Izaya jeśli nawet nie jest profesjonalistą, to stara się zachowywać jak rasowy profesjonalista. Dotykać - nie dotknie. Głupich czy prowokujących tekstów nie rzuca. Nie będzie również nalegał na cokolwiek co nie jest komfortowe dla modela.
- Podyktuj mój numer i się dogadamy. - Wyciągnął telefon z kieszeni płaszcza. - Oczywiście, tylko, jeśli chcesz. Ja do niczego nie zmuszam. Także jeśli potrzebujesz zdjęć dla swojego widzimisię czy prywatnego użytku, to w porządku. Umiem co nieco jeśli chodzi o obrabianie zdjęć. - Trzeba sobie zrobić dobrą reklamę. Już dopisał imię i nazwisko do kontaktu. - O ile, będziesz w stanie wytrzymać moje narzekanie, że światło mi nie pasuje, czy sceneria. - Dodał z lekkim rozbawieniem. Brzmi to zabawnie, ale taki jest Drobny ruch słońca i zmiana położenia cienia potrafiły wyprowadzić Hasegawę z równowagi i zaburzyć jego wizję zdjęcia idealnego. Dobrze, że te zdjęcia, które cyka do gazet nie muszą znów być takie idealne i przesycone artyzmem. Dalej poniekąd to go gryzie, ale trzeba było się przemóc. W innym przypadku cały czas łaziłby zirytowany z problemem na skupieniu się na rzeczach istotnych.
Na pierwszy rzut oka nie widział w Kō plotkary. Ocenił książkę po okładce i podejrzewał, że to zwykła szara jednostka nie wyróżniająca się niczym niesamowitym. Powinien już wcześniej to zrozumieć, gdy sam zechciał być modelem. Prawdopodobnie Naiya ma coś więcej do zaoferowania niż swoja kolorowa i ekscentryczna osobowość. Aż zaczęło go to zastanawiać, co tam jeszcze ma w zanadrzu. Zdecydowanie, to nie jest jednowymiarowa osobowość, tylko ktoś godny większej uwagi.
Wypuścił dym z ust słuchając jego opowieści. Nie przerywał mu, w końcu pełna kulturka musiała zostać zachowana. Dwukolorowe oczy pozostały wlepione w buźkę wielkoluda. Pozostał z odprężonym, pogodnym wyrazem twarzy. W końcu, gdy papieros został wypalony praktycznie do filtra, rzucił go w piach przed sobą i przydeptał butem, by chwilę później wyciągnąć listek leków, wycisnąć jedną tabletkę i połknąć. Tyle razy już to robił, że wody do popicia nie potrzebował.
- Rozkład partnerski? - A to nowość. - Jesteś wróżbitą lub kimś takim? - Wcześniej nie spotkał się twarzą w twarz z osobistością parającą się podobnymi rzeczami. Takich to tylko w internecie napotykał i co nieco rozumiał z tego wachlarza szarlatańskich sztuczek, ale sam w życiu nigdy nie skorzystał z takiej usługi. Nie widział potrzeby i nie wierzył w takie rzeczy. Taki niedowiarek z niego jest, ale może wypadałoby kiedyś spróbować i sprawdzić, czy to będzie miało faktyczne pokrycie w rzeczywistości? - Ile bierzesz za taką usługę? - Pytanie z pełną powagą i tak więc liczył na fachową odpowiedź. Możliwe, że to będzie doświadczenie, którym będzie warto się podzielić w artykułach. Opcjonalnie przeprowadzi wywiad z domniemanym wróżbitą.
- O proszę. - Spojrzał na zdjęcie. Trzeba się zmusić do zapamiętania tej buźki, aby zrobić większy research, a nuż okaże się, że ten dziadek jest kontrowersyjną personą. - Orientujesz się, gdzie może uczy? - Spytał z zawadiackim uśmieszkiem. Jeśli to osobistość ucząca na uniwersytecie, to znajdzie sobie małego informatora. Już i tak zna jedną osobistość, która tam uczęszcza. Nakłonienie jej do wyjawienia pewnych smaczków będzie tylko i wyłącznie kwestią czasu. Zweryfikuje czy jest to indywiduum godne uwagi.
@Naiya Kō
I wtedy on, chłopak którego spotkał dzisiaj pierwszy raz w życiu, odpowiedział pozytywnie na tą propozycję.
Tym razem na kilka sekund go to zmroziło. Serce Kō przeszyło jakieś dziwne ciepło, gdy szeroko otworzył oczy wpatrując się w Izayę ze zdziwieniem. Z początku nic nie mówił, patrząc jak wyciąga telefon, nie chcąc zabrzmieć jak dzieciak kipiący z ekscytacji, który właśnie się w nim obudził. Schował tylko twarz dłoniach z rozmarzonym uśmiechem. Tak właśnie wyglądał Kō zadowolony, ale i pozbawiony wszelkiego muru obronnego czy granic. Hasegawa nie wyglądał na kogoś, kto chciałby to wykorzystać, tymbardziej Kō wiedział już, że skrycie będzie miał u niego emocjonalny dług.
- J-jasne, już podaję - Prawie wypadł mu telefon gdy próbował uspokoić trzęsące się dłonie, albo przynajmniej ukryć ten fakt, z raczej marnym skutkiem. - Nie chcę się chwalić - tak naprawdę to chciał - ale mam trochę follower'sów. Intuicja mówi mi, że z Twoją pomocą liczby mi wzrosną. - Mrugnął porozumiewawczo i szybko odwrócił głowę szukając numeru w zapisanych notatkach, jakoś nigdy nie miał do tego głowy, by zapamiętać tak długie rzędy cyfr. Ani żeby powiedzieć, o jaki portal mu chodzi. - Oh, chyba będę musiał. - Zaznaczył żart lekkim zaśmianiem się, gdy w końcu znalazł tą ginącą w każdej ważnej chwili notatkę i podyktował mu w końcu numer.
Co do tekstów, Naiyi zaś nie bylo to nigdy w zupełności pewne, czy coś mu nie strzeli do głowy i nie zacznie zachowywać się w opór nieprofesjonalnie. Ale przecież nie powie o tym w tym momencie, żeby z góry wzięto go za dziwaka. Kō z resztą lubił w niektórych przypadkach powoli badać i sprawdzać ludzkie granice, żeby stopniowo wprowadzać do znajomości prawdziwego siebie, osiągając finisz w momencie, w którym złamie je wszystkie, o ile będzie to możliwe. Wiadomo, nie zawsze się da. Dobrze wiedział jednak, że czasem po prostu sam za dużo nie myślał nad swoim zachowaniem, narzucał się ludziom i wywoływał spięcia. W tym wypadku jednak, tak jakoś... było dziwnie inaczej. Odczuwał rzadką dlań potrzebę, by trzymać tą swoją impulsywność i obsesyjność na wodzy. Z jakiegoś powodu atmosfera, jaka tworzyła się w towarzystwie Izayi zdawała się wyciągać z wielolkoluda te lepsze cechy. Chłopak zdawał mu się jakiś taki kruchy, o wiele bardziej stabilny od narwanego Kō, a jednocześnie nie czuł się przy tym oceniany. Podświadomie doceniał ten safe space, którego większość ludzi nie potrafiła mu zaoferować, więc nie chciał go za bardzo burzyć.
Jedni mają zdolności obserwatora z talentem do znajdowania interesujących faktów, inni naturę węża wślizgującego się do czyjegoś życia niepostrzeżenie, żeby poznać jakiekolwiek informacje bez żadnego większego powodu. Naiya zdecydowanie był tym drugim, ot jego mózg przyzwyczaił się, by rejestrować każdy szmer i zwykle nie miał oporów rzucać tym dalej w świat. Dziś już może nie zawsze był taki czujny, jak kiedyś. Ale wciąż zadawał za dużo pytań.
Gdy zauważył, jak Izaya połyka tabletkę bez popicia, coś się w nim zagotowało. Nie okazał tego, ale no kurde no, jak to tak. Normalnie jakby był polakiem przebranym za japończyka, nie mógł wytrzymać tego, co ktoś inny robi ze swoim życiem i obudził się w nim jakiś głęboko ukryty instynkt macierzyński. Tak poza tym... czy on skądś kojarzył te tabletki? Z resztą, to bez znaczenia.
- E-ej, mogłeś mówić, ja... ten, poszedłbym do sklepu, znaczy mogę pójść ci po coś do picia. - wycedził i powstał wówczas, on, wielkolud, pokazując jak wysoko może sięgnąć, jednocześnie rzucając swojego niedopałka w piach. Postawił ręce na biodrach wymownie, całym sobą dając znać, że rwie się i zaraz to zapewnie zrobi, niezależnie, jaką odpowiedź dostanie.
- Ah, tak... - jego buta nieco opadła, gdy Izaya zapytał o jego profesję. - Tarocistą i rytualistą. Magiem. Wróżką. Jak zwał tak zwał. - Powiedział już zupełnie spokojnie, udając, że drapie się po potylicy. Na pytanie o cenę znowu go zamurowało, gdy patrząc w oczy Izayi odnalazł zupełną powagę. Chyba jeszcze nigdy nikt poza ludźmi w klubach żądnymi zabawy go o to nie pytał na żywo. Może dlatego, że nie każdemu się z tym zdradzał. Poza tym... nie wyglądał mu na kogoś, kto byłby tym potencjalnie zainteresowany, najwyraźniej się pomylił. W sumie na plus, ciekawość to dobra cecha.
Pogłowił się przez chwilę i skrzyżował ręce mrużac lekko oczy, udając niewzruszonego. - Świetnie trafiłeś, księżyc jest tego wieczoru w trygonie do Wenus - wskazał delikatnie palcem w górę, jakby conajmniej te dwa ciała niebieskie było cokolwiek widać przez drzewa i wysokie budynki naokoło. - I dlatego, jest za darmo. - Oczywiście łgał jak z nut, bo wymyślił to na poczekaniu. Głupio było mu się zupełnie szczerze przyznać, że tylko Izaya ma dziś za darmo, a ten trygon choć był akurat prawdziwy, to tak naprawdę nic szczególnie ważnego nie znaczył. Trzymał się nadziei, że Izaya nic o takich tajnikach astrologii nie wie, bo inaczej znaczyłoby to, że wyszedł na kłamliwego idiotę. - Jest coś, o co chciałbyś zapytać kart? - Tym razem spojrzał nań poważniej, co kontrastowało z całym jego wcześniejszym zachowaniem i wciąż żarzącym się błyskiem w oczach.
- Cała akcja ma miejsce na uniwersytecie Fukkatsu, z tego, co się orientuję. - Odpowiedział, wracając na telefonie do profili owej dwójki. - Tak, to tam, na 100%. Chyba, że dziewczynie wpadło do głowy pozować przy obcej szkole z niewiadomych przyczyn. - Wydedukował i wzruszył ramionami, wciąż się niespokojnie rozglądając, w poszukiwaniu jakiegoś małego marketu. Tak, dalej go to męczyło.
@Hasegawa Izaya
@Hasegawa Jirō
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.
Izaya zaśmiał się w duszy jak zobaczył reakcję Naiyi. Chyba tego się nie spodziewał, że okularnik przyjmie jego propozycję z taką lekkością. Taki właściwie już był. Średnio go przejmowało cokolwiek - co mogło go czynić bardzo naiwnego. Dopóki nic nie wyjdzie poza strefę profesjonalizmu, nie miał żadnych obaw. Z resztą, już wiedział gdzie zaproponuje sesję zdjęciową. Na pewno w miejscu publicznym. W razie czego, jedna albo druga strona będzie mogła zwiać gdzie pieprz rośnie, choć Izaya ma nadzieję, że tak to się nie skończy.
- Wierzę, że będę mógł Ci w tym pomóc. - Cierpliwie odczekał, aż Naiya podyktuje cyferki. Po tym jak zapisał jego numer, wysłał mu SMS'a z kropką, aby Kō również miał numer Hasegawy. Nie będzie wtedy nieporozumień, nie będzie paniki, że jakiś obcy numer pisze.
Izaya uniósł jedną brew w zdziwieniu na reakcję Naiyi, gdy połknął tabletkę, tak o. Jawne zaskoczenie wymieszane z rozbawieniem wymalowało się na buźce dziennikarza. Pozwolił sobie na krótki śmiech. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio słyszał podobne troskliwe słowa. Udławić się - nie udławi, o to nie trzeba się martwić. Z resztą, to już kwestia przyzwyczajenia. Nie zawsze ma przy sobie wodę czy sok do popicia tabletek, więc to było do przewidzenia, że kiedyś nie będzie niczego potrzebować do pochłonięcia pigułek.
- Siadaj, siadaj. - Pokręcił głową nonszalancko. Przy okazji mógł zobaczyć dokąd głową sięga ten gigant. Trochę żal mu się go zrobiło, biedny musi haczyć o każde drzwi łepetynką. - Nie ma co się mną przejmować, naprawdę. Już tyle tabletek połknąłem w życiu, że to żaden problem. Przywykłem. - To dość dziwne uczucie, aby zapewniać kogokolwiek, że jest wszystko w porządku. Już wcześniej miał podobne sytuacje. Głównie, gdy zdarzyło mu się wypić więcej niż trzeba, ale uczucia wtedy są kompletnie inne. Niestety jest parę rzeczy wywiniętych podczas stanu nietrzeźwości, których mógł żałować do dziś i przy okazji przepraszać osoby w nie zamieszane. Plus jest taki, że nikt go wtedy nie traktuje na poważnie. To jest jeden wielki plus chlania, można powiedzieć wszystko i nikt nie weźmie tego za pewnik. Wszystkie czyny i słowa są wtedy nic nie warte, nic nie znaczą, prawda? Chociaż to jest jakąś opcją wyszumienia się, będąc głupim pedałem, co się z szafy boi wyjść.
Coś tak czuł, że Naiya będzie kręcić, aby nie podać ceny za swoją usługę wróżenia. Nie do końca rozumiał dlaczego, ale postanowił się nie kłócić w tej kwestii. Skoro tak mówi, skoro księżyc ma na to wpływ - no dobrze. Sam się na takich rzeczach nie znał, tak więc wolał tylko i wyłącznie uśmiechnąć się uroczo, udając, że jak najbardziej wszystko rozumie. Osobiście nie kojarzył, aby ktokolwiek robił cokolwiek za darmo, ale wydaje się, że trafił na "wielki" wyjątek od reguły.
- Hmm. Chciałbym sprawdzić, czy los mi może sprzyjać w kwestiach związkowych. - To głupia rzecz, ale zawsze coś. - Czy kiedykolwiek trafię na odpowiednią osobę, o. I ewentualnie jakiś ogólny opis tej osoby? - W tej chwili poczuł się jak debil. Naprawdę, nie wiedział o co dokładnie spytać, a to była właściwie pierwsza i przyziemna rzecz, jaka mu przyszła do głowy. Siedząc w internecie najczęściej natykał się na dziewczyny chwalące się, że im coś tam wyszło super z kart jeśli chodzi o związek. W tej chwili miał szansę podpytać domniemanego specjalistę w tym temacie i dowiedzieć się więcej, niż siedzieć i gmerać po różnych stronkach co z czym się je. Z swojego doświadczenia wiedział, że i tak prawdopodobnie osiemdziesiąt procent to byłyby czyste głupoty nijak pokrywające się z prawdą.
Izaya pokiwał głową i ponownie wziął telefon do ręki. Wypadałoby zapisać sobie te istotne informacje na później, aby mu nie zaginęły. Z chęcią zweryfikuje wszystko i może doszuka się jeszcze ciekawszych rzeczy, idąc tym płytkim tropem. Nie spodziewał się jednak czegoś szokującego, choć, kto wie? Może ten chłopak ma jakiegoś nosa do większych skandali, niż Izaya przypuszczał.
@Naiya Kō
Naiya Kō ubóstwia ten post.
Nie czekając długo spojrzał kilka razy to na Izayę, to na swój telefon, myśląc, czy zapisać go w kontaktach po imieniu i nazwisku. Na jego ustach pojawił się podejrzany uśmieszek. A może nie? Bingo. W ten sposób Izaya został w jego kontaktach umieszczony jako emoji kotka z dwoma różnymi ślepiami i aparatem w łapkach. Aww, teraz Kou na pewno nie uzna, że to ktoś równie zły jak on sam do niego dzwoni. No nic, tylko odebrać od takiego kociaka.
Na prośbę, by znów usiąść, w ogóle nie zareagował. Patrzył dalej na Hasegawę ze swojej perspektywy zbliżonej do satelity, nie mogąc kryć dłużej rozczulenia na twarzy. Zdało mu się, że musiał nikt o niego szczególnie nie dbać, skoro musiał łykać tyle tabletek w swoim życiu a nawet nikt go nie zmusił do zadbania o swój uklad pokarmowy. Poczuł, że utożsamia się z nim w jakiś niewypowiedziany sposób, co tylko jeszcze bardziej stawiało go w poczuciu obowiązku, aby coś z tym zrobić. Sam też był na ogół samotny. Rodzinę usunął ze swojego życia. Miał niby grupę ludzi, którzy dzielili się z nim informacjami o sobie i innych, oraz sporo płytkich znajomości, ale rzadko wpuszczał kogoś do swojego wnętrza, by później nie wyszło na jaw, jaki jest tak naprawdę zepsuty. Zawsze musiał umieć sam o siebie zadbać i wychodziło mu to raczej skutecznie, ale samemu zdarzało mu się ignorować swoje zdrowie. Jeżeli już kogoś polubił, to nie da się zaprzeczyć, że miał potrzebę zadbania o innych. A o tym, że całego życia Izayi i tak nie zmieni choćby nie wiadomo, jak się uparł, nie myślał wcale. "Przywykłem." W głowie Kou powstała tylko jedna myśl - A ja nie! Normalnie zapewne by to wypowiedział na głos i już dawno bez krępacji wcisnął Izayi butelkę napoju z jakąś groźbą w gratisie, ale ugryzł się w język i jedynie przełknął nieco głośniej ślinę. Nie chciał Hasegawy odstraszyć lub znieważyć, gdyż sam był dla niego miły, a w głowie Naiyi między troską a agresją była tak cienka granica, że jako dziecko mało nie zadusił każdej kochanej przez siebie osoby czy zwierzątka, wylewając nań swoją miłość. - Ale, Hasegawa... - Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale uciął, bo w sumie sam nie wiedział, co. Co mu da, jeżeli wygłosi moralniaka, jakie to niezdrowe dla układu pokarmowego, czy że może doprowadzić do problemów w przyszłości? Nie mógł być pewien, ale w większości przypadków w takich sytuacjach efekt byłby odwrotny od zamierzonego. Po prostu przy pierwszej lepszej okazji mu coś wciśnie, tak chyba będzie lepiej. Westchnął.
Zdziwiło go trochę, że Izaya wybrał sobie tak standardowy rodzaj pytania. Co to za gierki? Może za dużo sobie domyślał, ale odniósł wrażenie, że Hasegawa musiał być tajemniczą personą, skoro nie pytał o tematy związane z tym, co się dzieje aktualnie w jego życiu, tylko co się może stać. Cóż, dla Kō i jego kart to nawet lepiej, że pytał o sprawy miłosne, bo to jeden z głównych tematów na które odpowiadały i łatwiej było taki rozkład odczytać, niż gdyby pytał czysto teoretycznie, kiedy jakiś jego rodzic wróci z mlekiem, na przykład. To pobudziło na nowo jego ciekawość i zacisnął dłonie z emocji. - Oczywiście, słońce. - Uśmiechnął się promiennie. - Karty powiedzą wszystko, co chcesz na ten temat wiedzieć. Tylko wiesz... - Sciszył nieco ton glosu, przykładając dłoń do ust, jakby zastanawiał się, nieco zakłopotany. - Nie mam ich ze sobą. Jeżeli chcesz, chodźmy do mnie. Oczywiście nie zmuszam, ale tam mam absolutnie wszystko, co potrzebne, by wróżba była jak najdokładniejsza. - Rozlożył ręce, jakby pokazywał, że nic na to nie poradzi, zupełnie jakby nie było innej drogi, by sesja tarota doszła do skutku. Jednocześnie patrzył uważnie na Izayę. Chciał się upewnić, czy będzie musiał go namawiać, by za nim poszedł. Nie każdy mógłby chcieć tak blisko spoufalać się z ledwie poznanym człowiekiem, zwłaszcza takim, jak Naiya. Ale tak łatwo nie odpuści, musi tylko stwarzać jakieś pozory. - Mógłbyś wtedy pytać o co chcesz, cokolwiek jeszcze przyjdzie ci do głowy. Jest weekend, a ja mam czas. A jeżeli dowiem się jeszcze czegoś ciekawego z wielkiego świata, to też się odezwę. - Mrugnął niewinnie jednym okiem.
@Hasegawa Izaya
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.
Naprawdę nie rozumiał o co chodzi i dlaczego miałby popijać tabletki wodą. Już tyle ich wciągnął za życia, że szczerze zapomniał o jakichkolwiek ewentualnych problemach zdrowotnych. Bardzo możliwe, że już tam gdzieś w jego flaczkach coś się rodzi. Nawet jeśli by się czegoś faktycznie nabawił - nie przejąłby się tym szczególnie. To negatywna cecha Izayi, czy byłby przeziębiony, czy umierający i tak do pracy by poszedł. Świadomość, że opuściłby się w swoich obowiązkach przez mały urlop czy chorobowe biegała mu po głowie każdego ranka, gdy rozważał czy w ogóle warto wychodzić z domu. Wystarczyłby mu jeden dzień, a więcej by go świat nie zobaczył. Nie ma większego wyboru. Jeden taki wybryk pociągnąłby sznur nieprzyjemności i rodzice odcięliby go od pieniędzy i przestaliby fundować mu mieszkanie. Niby sam mógłby sobie opłacić wszystko, ale po co? Skoro ma opcję mieszkać za darmo, a jedynym warunkiem jest posiadanie stałej pracy, to czemu miałby to rzucić w cholerę? Izaya o wiele bardziej cenił sobie swoje wygodne życie, niż swoje własne zdrowie.
Wolał nie ciągnąć tego i nie zapewniać Naiyę, że wszystko jest w porządku. Nie miałoby to większego sensu. Miał swój okres, gdy biegał na terapię i do psychiatrów. Gadanie w kółko, że wszystko jest w porządku zwykle przynosiło odwrotny efekt. Głównie dlatego, że każdego lekarza miał po znajomości. Każda osoba dbająca o zdrowie Hasegawy była zaznajomiona z jego rodzicami, tak więc też z ostrożności nie do końca ufali jego słowom. Poza tym, kto by niby uwierzył słowom niedoszłego samobójcy, który pragnął podążyć drogą swojego przyjaciela?
Sam nie zastanawiał się długo nad swoim pytaniem, co można spytać karty. Nie pomyślał, że wypadałoby spytać o to, co się aktualnie dzieje, tylko o przyszłość, jakby miał do czynienia z jasnowidzem. Gdyby Naiya wytknąłby to Izayi, pewnie zmieniłby formę zapytania. Pewnie byłoby mu trochę głupio, że na temacie się kompletnie nie zna. Zwykle, gdy się za coś brał, był oblatany w każdym zagadnieniu. Stety bądź niestety trafił losowo na tego tutaj człowieka zajmującego się tą specjalnością. Później będzie opłakiwał swoją niekompetencję w braku znajomości tej dziedziny.
Izaya zastanowił się nad propozycją wyższego kolegi. Zaproszenie do domu? Mógł się domyślić, że Naiya nie ma kart przy sobie. Aczkolwiek samo zaproszenie wydało mu się z lekka nie na miejscu. Zbyt krótko się znają, aby jeden drugiemu do domu się pchał. Zdecydowanie wolałby poznać Kō lepiej, aby oboje mogli się spotkać w bardziej kameralnym miejscu.
- Dzisiaj niestety nie mogę. Jest już późno, a ja jeszcze muszę kota nakarmić. Frotka pewnie za mną tęskni. - Uśmiechnął się na wspomnienie o kotce. Zawsze jakieś wytłumaczenie, choć nie wyrzucał z głowy opcji spotkania się z wielkoludem ponownie. - Masz mój numer, możemy się dogadać na spotkanie. Na pewno Ci nie odpuszczę sesji zdjęciowej.
Wstał z huśtawki i się rozciągnął do góry. Naprawdę, powinien już być w drodze do domu. Niby weekend jest, lecz to nie zmienia faktu, że jutro pewnie będzie siedział nad tekstami do przeredagowania. Taki lekki pracoholik, lecz nie chciał odkładać swoich obowiązków na później. Wyjdzie jeszcze z formy i będzie źle.
Podniósł siatkę z swoimi zakupami z ziemi i spojrzał się na Naiye z przyjaznym uśmiechem.
- A, jak coś, to pisz śmiało. Postaram się odpisać jak najszybciej mogę. Zwykle i tak siedzę na telefonie, więc mało rzeczy mi umyka.
@Naiya Kō
Niewątpliwie jego interpretacja pytania Izayi była błędna, bylo to wręcz bardziej niż pewne dla myślącego, że rozumie wszystko dobrze Kou. Był to też objaw jego powoli dopływającej do wysoko osadzonego mózgu paranoi, która zaczynała sprawiać, że gdy już coś sobie uznał z góry, to przestawał pytać, by nie wyprowadzać samego siebie z błędu. Ludzie przecież non stop się okłamują, więc chciał ufać własnym osądom bardziej, by ta jego krucha bańka nie pękła. Zielonowłosy nie był świadom tego procesu, zachodzącego w jego synapsach, bo był on szczerze mówiąc bardzo subtelny i podstępny. Niemal niemożliwy do rozpoznania w trakcie przez człowieka, który na sam dźwięk słowa "terapeuta" dostawał spazmów. Sprawa tego pytania była dość prozaiczna, jak na coś, czym możnaby się przejmować, lecz it' how paranoia works. Zawsze tak się zaczyna. Najpierw najmniejsza pierdoła staje się tak ważna i wielka, jakby byla Alicją z Krainy Czarów, aż kilka dni później jak zawsze Kou obudzi się zagubiony, nie wiedząc, czy może ufać swoim własnym odczuciom ze spotkania, na którym dopadły go lęki. Albo chociaż które z nich były prawdziwe, a które pozostawały w sferze delikatnej halucynacji. Delikatnej, acz zbyt dużej, aby nie utrudniać życia. Klasyka. Takie właśnie sprawy od dawien dawna rozstrzygnąć pomagały mu karty.
Well... taka prawda, nie znał Izayi ani jego historii nawet w małym procencie. Ani tego, czemu ignoruje swoje zdrowie, ani tego, jak może zareagować na jego propozycję. Niby nic dziwnego, w końcu poznał go jednego papierosa temu, ale przecież mógł się domyśleć, jaki efekt przyniesie zapraszanie go do siebie. Że to nie będzie okej. Zaprawdę za dużo czasu spędzał w towarzystwie płytkich, naiwnych ludzi, którzy po pierwszym spotkaniu byli w stanie pchać się innym dużo dalej, niż do domu. Inne podejście do życia dla chłopaka z Karafuruna Chiku, wychowanego przez ulicę, wydawało się niemal egzotyczne. Nie pomyślał w ogóle o tym, że i tak było już późno i może i Izaya i tak szedłby już do domu, że ma swoje sprawy, czy że jego dystans do nowo poznanej osoby ogólnie był po prostu niezaprzeczalnie zrozumiały i logiczny. Przyspieszający rytm serca począł utrudniać Kou ułożenie swych rozstrzelonych myśli w jeden, sensowny ciąg przyczynowo-skutkowy. W głowie giganta na glinianych nogach odezwał się nagle wewnętrzny krytyk, szczepczący namiętnie zjebałeś, Kou. Co sobie myślałeś? Pewnie nic. Każdego potrafisz odstraszyć.
Słysząc słowa Izayi, brzmiące mu jak wymówka, momentalnie stracił cały rezon i poczuł się wstrząśnięty własną niepewnością, bo przecież dopiero chwilę temu z pełną energią chciał go namawiać, a teraz intuicja podpowiadała mu, że tak to conajwyżej może pogorszyć sprawę.
To negatywne, nie mające do końca sensu uczucie skotłowało się w jego żołądku, aż złączył ręce na wysokości brzucha, nieświadomie ujawniając swoją niepewność. Nie rozumiał, ah, zupełnie nie rozumiał bardziej poukładanego świata Hasegawy, co z jednej strony napełnilo go lękiem, a z drugiej podsyciło ciekawość, co jeszcze kryje w sobie ta niepozorna osoba.
- J-jasne, pogłaszcz kotka ode mnie. - Uśmiechnął się najbardziej szczerze jak potrafił, próbując nie udławić się narastającymi emocjami, które zacisnęły mu się na gardle, żeby tylko nie dać po sobie tego poznać. Zaprawdę wiele umiał ukryć, ale był także świadom, że swoich odruchowo roztrzęsionych zwierciadeł duszy, zdradzających smutny obrazek narastającego lęku, nigdy dotąd nie potrafił schować. Nie, nie Kou, uspokój się, ty durny pederasto, nie psuj przyjaznej atmosfery, to niewybaczalne. - Dooobra! To później napiszę i się dogadamy, następnym razem wezmę karty. - Udał zwyczajnie zakłopotanego, bo to najwięcej, na ile było go stać w tym momencie. W jego głowie uroił się obraz, wobec którego Izaya być może wcale nie chciał tego spotkania, wbrew temu, co mówił. Ale... przecież uśmiechnął się. A może udawał? Czy wyglądał na kogoś, kto udaje? Ah, za dużo tych myśli, za dużo. Później to sobie poukłada w głowie, bo teraz czuł, jak coraz większy ciężar spada mu na kark. - To miłego wieczoru, też pisz śmiało, jeśli chcesz... do zobaczenia, Hasegawa. - Dodał krótko. Uśmiechnął się połowicznie i ledwie się odwracając, symbolicznie pomachał mu, po czym odpalając kolejnego papierosa, ruszył w swoją stronę.
/zt
@Hasegawa Izaya
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.
To, jak się czuła porównywała do momentu wejścia do sali, w której miała napisać najważniejszy egzamin w życiu – test z uczuć, bo to właśnie one miały grać pierwsze skrzypce. Minęło zaledwie kilka dni odkąd wróciła z przymusowego leczenia, na które wysłali ją rodzice. I odkąd wróciła w domu panowała niezręczna cisza. Jakby jakiekolwiek słowo mogło złamać ochronne zaklęcie rzucone na dziewczynę przez specjalistę. Czy tak było? Możliwe, bo lokatorzy odnajdowali się w tej ciszy, pielęgnowali ją. Matka odezwała się po raz pierwszy dopiero w momencie, w którym zobaczyła córkę przy drzwiach wyjściowych.
— Niedługo wrócę — rzuciła tylko, zapinając zamek jednego z glanów. Drzwi otworzyła niemalże z impetem, zarzucając na ramiona ocieplany płaszcz. W pośpiechu pokonała schody, wymijając kilka napotkanych na swojej drodze kałuż, które już powoli wysychały. Zderzenie z szarą rzeczywistością zniosła nadzwyczaj dobrze – prawie jakby nie spędziła ostatniego miesiąca w ośrodku zamkniętym, pod okiem najlepszych specjalistów, za których zabulili bogaci rodzice.
Rozhulał się wiatr – delikatną twarz ukrywała za wysokim kołnierzem, podciągniętym aż po sam nos. Na głowie miała kaptur, który mocno ściągnęła sznurkiem, żeby żaden z silniejszych podmuchów nie zrzucił tej osłony. Dłonie schowała do głębokich kieszeni – niby ze względu na ponurą pogodę, chociaż tak naprawdę bardziej wstydziła się swoich zaniedbanych przez pobyt w szpitalu paznokci. Były przydługie, wciąż oblepione starą warstwą lakieru z widocznym odrostem.
Swój chwiejny krok mogła usprawiedliwić na wiele sposobów, a najchętniej wybrałaby paskudną pogodę, gdyby przyszło jej się przed kimś tłumaczyć. Jednak na to, w jaki sposób się poruszała wpływ miało wiele czynników. Początkowo zajęta myślami głowa zaczęła oddziaływać na cały ciało. Stres bardzo szybko obejmował kolejne strategiczne punkty, prawie jak wygrywający w rozgrywkę Monopoly gracz, wykupujący znaczną część planszy. Łomotanie serca stawało się coraz bardziej uciążliwe, a nierówny oddech stał się nieodłączną atrakcją jej wędrówki. Całe szczęście, że miejsce, w którym mieli się spotkać należało do tych, które w pamięci dziewczyny miało swoje specjalne miejsce – aż przystanęła na chwilę, by chociaż trochę się uspokoić i na moment odpłynąć, zatracając się w najmilszym wspomnieniu, jakie tylko mogła natychmiastowo przywołać, niemal zmaterializować, bo było tak żywe.
Słyszała jej głos (swojej najlepszej przyjaciółki). Śmiała się naprawdę głośno. Bujały się obok siebie na huśtawkach, wymachując nogami, aby stale zwiększać swoją wysokość i prędkość. Gdzieś w oddali rozległo się nawoływanie – tajemniczy, męski głos, którego nigdy wcześniej nie słyszała.
Wołał Reiko?
Szybko dowiedziała się, że to jej brat. Obydwie od razu się zatrzymały, szorując podeszwami butów o piaszczyste podłoże. Podbiegły do niego najprędzej jak tylko potrafiły. Przyjaciółka objęła go w pasie, wykrzykując jego imię. Cała ta dziecięca radość nie opuściła ich wtedy nawet na chwilę.
Trzymał w dłoniach dwa patyki dango, które oczywiście były dla dziewczynek. Od razu zrobił na niej dobre wrażenie i choć Hanaa była wtedy dzieciakiem, to od razu uznała go za naprawdę ładnego chłopaka. Była mu wdzięczna za smakołyk, który przyniósł. Była też wdzięczna za to, że odprowadził ją do domu. Rodzice też na pewno byli wdzięczni.
Kiedy ta granica pękła?
Kiedy przestała go postrzegać tylko jako brata swojej najlepszej koleżanki?
Delikatnie zaczerwieniona dłoń zacisnęła się mocno na materiale ciepłego płaszcza. Wiatr dmuchał jej prosto w twarz, prawie jakby chciał ją powstrzymać przed postawieniem się w miejscu spotkania na czas. Ale nie dawała za wygraną, twardo szła przed siebie, nawet jeśli nie do końca była gotowa na konfrontację z nim. Nie po ostatniej rozmowie, o której za pewne zapomniałaby, gdyby nie fakt, że mogła sobie przypominać jej treść w nieskończoność, bo była zapisana w pamięci telefonu. I robiła to – czytała te wiadomości kilkadziesiąt razy. Wysłuchiwała też ich ostatniej wspólnej rozmowy – tej, którą tak niegrzecznie ucięła, pozostawiając w powietrzu masę niedopowiedzeń i wątpliwości.
Nie zwróciła nawet uwagi, kiedy pierwsza ze stóp stanęła na piachu, który należał już do terenu planu zabaw. Kolejne wspomnienia stopniowo napływały do jej głowy podczas obserwacji każdej z podniszczonych atrakcji, które do zaoferowania miało to miejsce. Obrazy te pozostawały wybrakowane, pełne czarnych plam, pełne nieścisłości. Tyle te główne wspomnienie się jej trzymało, te, dla którego tu przyszła.
Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.
Tracił dobę za dobą naciskając na siebie do urwania tchu. Rehabilitanci mieli go serdecznie dość, choć komentowali upór uprzejmym uśmiechami. Ich pobożne miny nie sięgały swoją cierpliwością oczu, zawsze oceniająco przymrużonych. Domyślał się jak nachalny musiał być, ile razy zirytował usadzoną za biurkiem recepcji pielęgniarkę, jak wiele razy odmawiano mu, czując suchotę na języku od wiecznego: przepraszam, ale to niemożliwe... Widział fakty, ale nic go nie obchodziły. I tak telefonował w sprawie dodatkowych ćwiczeń, przy byle okazji zaglądał na oddział, przypominając o wolnej chwili.
Wolnych chwil miał zresztą zdecydowanie za dużo, choć częściowo wrócił do służby. Dalej jednak łaził w tę i z powrotem rozsierdzony, wypełniony tłuczonymi kawałkami szkła, które przy każdym kroku ocierały się o siebie, zagłuszając jego myśli piskiem tarcia. A może to po prostu jedne z metalowych zastawek drażniły zmysły; cicho skrzypiały, kiedy przeciągał podeszwą implantu po podłożu, napinały się dziesiątkami zaprojektowanych wewnętrznie mechanizmów. Nie mógł ignorować tego okropnego odgłosu swojej niesprawności, nieważne jak bardzo starał się wyselekcjonować akurat te konkretne nuty.
Sam był więc zaskoczony jak kumulowany miesiącami gniew odnalazł ujście wraz z nagłym westchnieniem wydechu. U kącika spierzchniętych warg pojawił się transparentny obłok, jednak zniknął wraz z gwałtownym podmuchem wiatru. Świst odrzucił czarne włosy ze zmarszczonego czoła, podkręcane, a przydługie kosmyki (stale próbował zakodować, aby wreszcie zrobić z nimi porządek) odsłoniły marsowe oblicze w pełnej okazałości. Tarcze ciemnych oczu spoglądały w napiętym oczekiwaniu na szczupłe plecy, bo nigdy nie pomyliłby jej sylwetki z żadną inną. Nieistotne jak wiele zmian pojawiło się w jej postawie, ile kilogramów straciła lub nabrała, jak upięła włosy i czy dalej farbowała je na ten sam, charakterystyczny odcień, którego barwy nie potrafił określić, bo nie znał się na tym ani trochę. Rozpoznałby ją po brzmieniu głosu wetkniętym w gwar dziesiątek innych tonacji; po fotografii samych ust układających się w pierwszej głosce jego imienia.
O ile dalej mówiłaby mu po imieniu.
Osobiście nigdy się na to nie zdobył, aby odwdzięczyć się jej tym samym. Każdorazowo, gdy starał się wykrztusić raptem dwie sylaby, w gardle wyczuwał szybkoschnący cement. Zamurowywał mu tchawicę, unieruchamiał wszystkie struny, pozostawiając usta w bezsensownym milczeniu. Zbyt wryła się w niego plakietka starszego brata Reiko. Usprawiedliwiał tchórzostwo przed spoufalaniem kwestią przepaści jaka dzieliła ich wiek. Nadal była dla niego młoda i dziewczęca, podczas gdy sam czuł się stary i zmęczony, a teraz, gdy doszły do tego komplikacje po operacji, również śmiertelnie zrezygnowany. Krawędzi rzeczywistości trzymał się tylko ze względu na młodsze rodzeństwo.
Nie do końca więc pojmował swój angaż w spotkanie z Murayamą. Dlaczego, choć urwała ich kontakt bez wyjaśnień, przyszedł tutaj ignorując rwanie tkliwej, pobliźnionej nogi. Dlaczego się tak spieszył, choć miał jeszcze w zapasie bagaż czasu - kwadrans, może nawet dwadzieścia minut? Wolał zresztą nie rozkładać na czynniki tego, skąd to napięcie, natrętne drapanie w żołądku, ścisk na granicy mostka. Wyrwał się z pułapki własnych, musznych myśli, atakujących psychikę ostrymi żądłami wszelakich "a jeśli" i "gdyby", dokładnie wtedy, gdy podeszwa wojskowego obuwa zachrzęściła na piasku.
Nie pasował, rzecz jasna, do placu zabaw. Gdy jednak nie bawiły się tu żadne rozkrzyczane dzieciaki sceneria wywoływała nostalgię. Zastygłe metalowe drabinki, popychane chuchnięciami wiatru huśtawki, zostawione przez jakieś nieuważne pociechy grabki, wystające z kopca piaskownicy jak dłoń pochowanego żywcem nieszczęśliwca - to wszystko przyciągało spojrzenie, wymagało, aby zostać zbadanym i zapamiętanym, ale nieistotne, jak atrakcyjnie prezentowała się okolica, ciemnia ślepi i tak zatrzymała się na profilu niższej postaci.
- Murayama. - To była jego forma przywitania; bez "cześć" i "jak się masz". Bez uśmiechów i niepotrzebnej wesołości. Bez oklasków i wzruszeń. Tylko nazwisko, zaskakująco miękko wypowiedziane, choć wciąż okraszone nieodłączną chrypą. Z kieszeni kurtki, w której dotychczas chował dłonie przed smagnięciami zimna, wysunął jedną z rąk. Rozcapierzone palce trzymały wciąż ciepły napój z pobliskiego automatu. Puszka zielonej herbaty, czerwieniejąca opuszki, po żołniersku szorstkie i niemożliwe do wygładzenia, zatrzymała się tuż przed barkiem dziewczyny.
maseczka zsunięta na brodę;
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Początkowo wpatrzona w swoje własne stopy nie zwracała uwagi na otaczający ją świat. Próbowała się skupić i zebrać myśli. Chciała wszystko zebrać do kupy i spróbować odtworzyć możliwy scenariusz tego spotkania. Musiała się jakoś uspokoić – serce zaczęło jej walić na tyle mocno, że ktoś stojący obok mógłby usłyszeć te łomotnięcia, jeśli przysłuchałby się wystarczająco dobrze. Sądziła, że wszystko ma pod kontrolą, nie wiedziała jednak, że tak bardzo była w błędzie. Może zdołałaby się przygotować lepiej, jeśli miałaby jeszcze kilka dodatkowych minut, ale sylwetka chłopaka wyrosła przed nią tak nagle i niespodziewanie, że zdziwienie było jedyną emocją widoczną na jej twarzy. Szybko pojawiło się również zakłopotanie, zakropione delikatnym rumieńcem.
Stanęła w bezruchu, jakby wciąż nie dowierzała, że faktycznie się pojawił. Miała ochotę wyciągnąć przed siebie rękę i chwycić palcami materiał jego płaszcza, chcąc przekonać się o jego prawdziwości w najsłuszniejszy sposób jaki przyszedł jej do głowy. Ale nie zrobiła tego, a powodów było wiele – bo nie wypadało, bo nie miała odwagi, bo nie powinna... Mogła je wyliczać aż zabrakłoby jej palców, nawet jeśli nie miało to żadnego sensu. No, przynajmniej zajęłaby czymś głowę, przestając chociaż na chwilę wpatrywać się w niego jak w drogocenny eksponat na muzealnym podeście.
Chciała się odezwać, zagrać odważną, ale jakaś magiczna nić splotła jej usta. Nie mogła wydusić z siebie nawet słowa. Czuła, że mimo zachowania resztek trzeźwości umysłu powinna być w stanie wydać z siebie jakiś dźwięk, ale jakaś odgórna, wyższa siła jej to uniemożliwiała. Dlatego próbowała odnaleźć się w tej chwili ciszy. Musiała wykazać się spokojem, napotkać jego wzrok kilka razy i wreszcie dojść do wniosku, że tutaj nic jej nie grozi. Tuż obok stał mężczyzna, przy którym mogła poczuć się bezpiecznie. Przy którym już wiele razy czuła się bezpiecznie, nawet jako mała dziewczynka. Był jak kamienny posąg, który przetrwał wszystko – deszcz, śnieg, wiatr, skwar. A ona skrywała się za nim. Bezpieczna, w jednym kawałku.
Poczuła ulgę, gdy wypowiedział jej imię, choć w głowie nadal miała mętlik. Niewidoczna nić, która plątała jej usta zelżała. Ale co w ogóle powinna powiedzieć? Strasznie głupio się czuła po ostatnim – zniknęła tak nagle, praktycznie bez słowa. I choć nie była dla Hotaru nikim szczególnie ważnym, to czuła potrzebę usprawiedliwienia swojego zachowania, jak na spowiedzi u starszego brata.
Uniosła nieśmiało dłoń, chwytając za puszkę, którą jej podarował. W podziękowaniu niemalże się ukłoniła – o dziwo w tym krótkim geście było dużo dziewczęcej gracji. Ten ruch można by było porównać do aktora teatru, który wraz z kolegami z grupy kłania się na koniec spektaklu. Tak właśnie wyglądała. Na jej ustach oczywiście pojawił się delikatny uśmiech, typowe, oszczędne wygięcie warg, za którym na pewno skrywało się coś jeszcze – głęboko zakopany ból, niepewność.
— Nie będę się w żaden sposób usprawiedliwiać, po prostu przepraszam — wypaliła nagle, niemal na jednym wdechu. Jej smukłe palce zacisnęły się mocno na metalowej puszce, wbijając w nią wzrok tak, jakby była jej chwilowym bezpiecznym punktem. Mogła się skupić na niej, żeby uciec od wzroku wojskowego. Raczej nie spodziewała się z jego strony jakiejkolwiek reprymendy, ale lepiej było dmuchać na zimne. Albo po prostu zasypać go słowami, choć na to nie była jeszcze gotowa. Co innego jakby miała zacząć nawijać o książkach naukowych...
— Wiesz dlaczego wybrałam to miejsce? — To pytanie retoryczne zadała tylko po to, by przebić się przez ciszę i rozrzedzić gęstą atmosferę. Poza tym wolała zacząć od czegoś miłego, czegoś co na początku mogło się okazać drobną słodyczą, która pozwoli łatwiej przetrawić dalszy gorzki smak. Bo dalsza część historii, którą miała opowiedzieć nie należała do tych najszczęśliwszych. Przynajmniej dla niej. — Dziękuję za napój, to miłe z twojej strony — dodała jeszcze, jakby wcześniejsze, teatralne dygnięcie miało okazać się niewystarczające.
Nie zapomnij.
Może zasługiwała na zapomnienie, tak jak sama zapominała o wszystkim. Jeśli człowiek siecią historii, momentów i wspomnień to powinna zostać zapomniana. Częściowo poplątane lub poprzecinane więzy, które niegdyś coś znaczyły przestawały mieć znaczenie. Bez nich była nikim, pustą lalką bez głębi. Chwytała się ostatnich obrazów, które jej pozostały. To wspomnienia, którymi żyła, do których wciąż wracała, które stale odgrywała. Były tymi najjaśniejszymi, zakorzenionymi głęboko. Dlatego ten plac zabaw nie był przypadkowym wyborem. To jedyny słuszny wybór. Powrót do dawnych lat dawał jej szczęście i nadzieję, na chwilę zapominała o smutku i o tym, że traci panowanie nad resztą sieci, którą latami tak czule się zajmowała.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Może Jun miała rację, że się zestarzał. Choć najgłośniej wrzeszczała na jego widok, przecinając dziedziniec piskliwym "BRAT!", zbyt wiele przypadkowych person z góry zakładało, że raczej jest ojcem, nie rodzeństwem. Przez moment, gdy podawał Murayamie napój, przeszło mu przez myśl, że kiedyś taki nie był. Nie zmienił się jakoś diametralnie, ale wymęczenie zebrało plony. Zgorzknienie odbiło się na jego twarzy, oczy napuchły od sińców po nieprzespanych nocach. Przestał zwracać uwagę na aparycję, zapominał o tym, aby skrócić włosy, zwykle po wojskowemu ostrzyżone, od dłuższego czasu wijące się na skroni masą gęstych skrętów. Niemal wszędzie, choćby idąc z wizytą do sklepu spożywczego po drugiej stronie ulicy, ubierał się formalnie. Wyprasowana koszula, wymierzone spodnie. Miał swój nieciekawy, schematyczny plan doby, którego się trzymał i który nagle wydał mu się cholernie niepotrzebny. Uwłaczający. Przede wszystkim przeczący temu jak mógłby się zachowywać, gdyby nie nałożone na psychikę ograniczenia. Bo na trywialność pozwalał jeszcze jego wiek. Bo miał prawo imprezować, nie zastanawiać się nad jutrem, nie analizować przyszłości w cudzych perspektywach.
Bo, być może, gdyby nie to wszystko, nie traktowałby Murayamy z takim obsesyjnie wyważonym dystansem. Z osobowością kogoś, kto musi zachować gardę, by nie stracić wizerunku. Wżarła się w niego ta powaga i dorosłość. Wymóg, aby nad wszystkim sprawował pieczę. Musiał dzwonić po lekarzach, rejestrować wizyty na dodatkowe zajęcia rozwojowe, musiał sprzątać w mieszkaniu i wyrabiać nawyki w młodych, chłonnych umysłach, póki były wystarczająco plastyczne. Kojarzył też wszystkie najistotniejsze daty - urodziny, najbliższe mecze reprezentacyjne Jun, deadliny projektów Karaia, przedstawienia w przedszkolu, w którym Yuudai odegra jakąś rolę, prace zaliczeniowe Reiko. Pamiętał więc też o tym, o czym mówiła Hanaa.
Wiesz, dlaczego wybrałam to miejsce?
- Nic poza tym, że tutaj spotkaliśmy się pierwszy raz. - Przypieczętował to ruchem brody, krótkim gestem wskazując poruszane wiatrem huśtawki. Obydwie kilkulatki krzyczały wtedy tak, jakby jutra miało nie być. Taka domena młodych i tym się pewnie różnili. On nie krzyczał nigdy.
A może powinien. Bo był zły na to, że zniknęła bez słowa, choć wbrew sobie rzucił tylko szorstkie: miej pewność, że nie wymagam usprawiedliwień. To był twój wybór. - Jakby rzeczywiście mu nie zależało. Odkleił wtedy wzrok od metalowych konstrukcji i wbił go ponownie w ładne oblicze dziewczyny. Kiedy chwilę temu się kłaniała dziwny ścisk targnął wnętrznościami. I ten chwyt nie zelżał do teraz. Bo chociaż odruch stanowił jedynie powielenie zwykłego, tradycyjnego podziękowania, gdzieś w tyle głowy zamajaczyło skojarzenie z ukłonem po zakończonym spektaklu.
Prawie tak, jakby przyszła tutaj, by się pożegnać. Pochylić głowę, po prostu przeprosić, i zejść ze sceny, bo i tak nie miała zamiaru odgrywać kolejnych aktów.
Ten sam nerwowo napięty organizm pamiętał jednak masę nawyków wyrobionych w towarzystwie Murayamy i Reiko. Dlatego teraz, nawet nie orientując się kiedy dokładnie, wyciągnął ramię w jej stronę. Dłoń nie dotknęła wyprostowanych pleców, ale automatycznie, kiedy się przysunął na krok, znalazła się gdzieś pod poziomem jej łopatek, bez fizycznego kontaktu obejmując ją protekcjonalnym zwyczajem. Drugą ręką wskazał jej kierunek - prosto ku jednej z ławek wciśniętych pomiędzy żywopłot. Jak parawan całorocznie zielone krzewy obwarowały jedno z siedzisk z trzech stron.
- Nie będzie tak wietrznie, chodź. Tam pogadamy.
Murayama Hanaa ubóstwia ten post.