Stary plac zabaw - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 14 Mar - 20:13
First topic message reminder :

Stary plac zabaw


Stosunkowo skromny plac zabaw ulokowany za osiedlami mieszkalnymi Karafuruny, który postawiono na początku lat dwutysięcznych w niewielkim, osiedlowym parku. Zainwestowano wówczas w nową zjeżdżalnię, kilka huśtawek, karuzelę, piaskownicę i specjalne drabinki. Na początku plac zabaw cieszył się znacznie większym zainteresowaniem niż obecnie, stąd miasto nie wkłada większego wysiłku w jego renowację. Od rurek drabinek do wspinania czy huśtawek stale odchodzą kawałki farby, a odsłonięty metal zdążył już porządnie zardzewieć. W czasach, gdy technologia kompletnie zawładnęła światem, a dzieci częściej spotyka się pochylone nad nowiutkimi tabletami, rzadko kiedy za dnia spotyka się tutaj matki z dziećmi. Mimo wszystko zdarzają się te nieliczne przypadki, którym jeszcze zależy na tym, by ci najmłodsi zażywali trochę ruchu na świeżym powietrzu. Znacznie częściej widuje się tu nastolatków, którzy późnymi wieczorami celowo zwlekają z powrotem do domu. Plac ukryty pomiędzy drzewami jest dość dyskretnym miejscem, które pozwala na swobodne popalanie papierosów, picie alkoholu i zażywanie wszystkiego, co niedozwolone. To im zawdzięcza się niezbyt ładne dekoracje w postaci graffiti na zjeżdżalni czy drewnianych podestach do wspinaczki, a także wyżłobione ostrymi przedmiotami napisy w ławkach w korze pobliskich drzew – te wulgarne i te, którymi koniecznie trzeba było zakomunikować mieszkańcom, że Jun czy inny Haku „tu był”.

Haraedo

Naiya Kō

Nie 15 Paź - 22:51
Kou zapewne nie miałby nic przeciwko otrzymania funkcji parasola słonecznego dla Izayi, przynajmniej czułby, że nareszcie się w życiu na coś przydał. Taki z resztą już był. Nie każdy mógł go sobie od tak wykorzystywać oczywiście, tak by nie wzbudzić gniewu jego wybujałego ego. Do niektórych ludzi miał jednak szczególny stosunek, niczym przerażający rozmiarem i wzrokiem amstaff, w spokoju dający się ciągnąć za uszy dziecku. Innym mógłby zapewne chcieć poobgryzać ręce.
Niewątpliwie jego interpretacja pytania Izayi była błędna, bylo to wręcz bardziej niż pewne dla myślącego, że rozumie wszystko dobrze Kou. Był to też objaw jego powoli dopływającej do wysoko osadzonego mózgu paranoi, która zaczynała sprawiać, że gdy już coś sobie uznał z góry, to przestawał pytać, by nie wyprowadzać samego siebie z błędu. Ludzie przecież non stop się okłamują, więc chciał ufać własnym osądom bardziej, by ta jego krucha bańka nie pękła. Zielonowłosy nie był świadom tego procesu, zachodzącego w jego synapsach, bo był on szczerze mówiąc bardzo subtelny i podstępny. Niemal niemożliwy do rozpoznania w trakcie przez człowieka, który na sam dźwięk słowa "terapeuta" dostawał spazmów. Sprawa tego pytania była dość prozaiczna, jak na coś, czym możnaby się przejmować, lecz it' how paranoia works. Zawsze tak się zaczyna. Najpierw najmniejsza pierdoła staje się tak ważna i wielka, jakby byla Alicją z Krainy Czarów, aż kilka dni później jak zawsze Kou obudzi się zagubiony, nie wiedząc, czy może ufać swoim własnym odczuciom ze spotkania, na którym dopadły go lęki. Albo chociaż które z nich były prawdziwe, a które pozostawały w sferze delikatnej halucynacji. Delikatnej, acz zbyt dużej, aby nie utrudniać życia. Klasyka. Takie właśnie sprawy od dawien dawna rozstrzygnąć pomagały mu karty.
Well... taka prawda, nie znał Izayi ani jego historii nawet w małym procencie. Ani tego, czemu ignoruje swoje zdrowie, ani tego, jak może zareagować na jego propozycję. Niby nic dziwnego, w końcu poznał go jednego papierosa temu, ale przecież mógł się domyśleć, jaki efekt przyniesie zapraszanie go do siebie. Że to nie będzie okej. Zaprawdę za dużo czasu spędzał w towarzystwie płytkich, naiwnych ludzi, którzy po pierwszym spotkaniu byli w stanie pchać się innym dużo dalej, niż do domu. Inne podejście do życia dla chłopaka z Karafuruna Chiku, wychowanego przez ulicę, wydawało się niemal egzotyczne. Nie pomyślał w ogóle o tym, że i tak było już późno i może i Izaya i tak szedłby już do domu, że ma swoje sprawy, czy że jego dystans do nowo poznanej osoby ogólnie był po prostu niezaprzeczalnie zrozumiały i logiczny. Przyspieszający rytm serca począł utrudniać Kou ułożenie swych rozstrzelonych myśli w jeden, sensowny ciąg przyczynowo-skutkowy. W głowie giganta na glinianych nogach odezwał się nagle wewnętrzny krytyk, szczepczący namiętnie zjebałeś, Kou. Co sobie myślałeś? Pewnie nic. Każdego potrafisz odstraszyć.
Słysząc słowa Izayi, brzmiące mu jak wymówka, momentalnie stracił cały rezon i poczuł się wstrząśnięty własną niepewnością, bo przecież dopiero chwilę temu z pełną energią chciał go namawiać, a teraz intuicja podpowiadała mu, że tak to conajwyżej może pogorszyć sprawę.
To negatywne, nie mające do końca sensu uczucie skotłowało się w jego żołądku, aż złączył ręce na wysokości brzucha, nieświadomie ujawniając swoją niepewność. Nie rozumiał, ah, zupełnie nie rozumiał bardziej poukładanego świata Hasegawy, co z jednej strony napełnilo go lękiem, a z drugiej podsyciło ciekawość, co jeszcze kryje w sobie ta niepozorna osoba.
- J-jasne, pogłaszcz kotka ode mnie. - Uśmiechnął się najbardziej szczerze jak potrafił, próbując nie udławić się narastającymi emocjami, które zacisnęły mu się na gardle, żeby tylko nie dać po sobie tego poznać. Zaprawdę wiele umiał ukryć, ale był także świadom, że swoich odruchowo roztrzęsionych zwierciadeł duszy, zdradzających smutny obrazek narastającego lęku, nigdy dotąd nie potrafił schować. Nie, nie Kou, uspokój się, ty durny pederasto, nie psuj przyjaznej atmosfery, to niewybaczalne. - Dooobra! To później napiszę i się dogadamy, następnym razem wezmę karty. - Udał zwyczajnie zakłopotanego, bo to najwięcej, na ile było go stać w tym momencie. W jego głowie uroił się obraz, wobec którego Izaya być może wcale nie chciał tego spotkania, wbrew temu, co mówił. Ale... przecież uśmiechnął się. A może udawał? Czy wyglądał na kogoś, kto udaje? Ah, za dużo tych myśli, za dużo. Później to sobie poukłada w głowie, bo teraz czuł, jak coraz większy ciężar spada mu na kark. - To miłego wieczoru, też pisz śmiało, jeśli chcesz... do zobaczenia, Hasegawa. - Dodał krótko. Uśmiechnął się połowicznie i ledwie się odwracając, symbolicznie pomachał mu, po czym odpalając kolejnego papierosa, ruszył w swoją stronę.

/zt
@Hasegawa Izaya


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.

Murayama Hanaa

Sob 3 Lut - 19:36
Stres obezwładniający ciało pojawił się dokładnie godzinę przed umówionym spotkaniem – nagle wszystko zaczęło wydawać się trudniejsze do zrozumienia, zaczynało ciążyć. Młodzieńczą głowę zajmowały myśli, które na co dzień były nieobecne albo zwyczajnie kryły się w najbardziej skrytych odmętach świadomości, pozostając poza zasięgiem codziennych, przyziemnych rozmyślań.
    To, jak się czuła porównywała do momentu wejścia do sali, w której miała napisać najważniejszy egzamin w życiu – test z uczuć, bo to właśnie one miały grać pierwsze skrzypce. Minęło zaledwie kilka dni odkąd wróciła z przymusowego leczenia, na które wysłali ją rodzice. I odkąd wróciła w domu panowała niezręczna cisza. Jakby jakiekolwiek słowo mogło złamać ochronne zaklęcie rzucone na dziewczynę przez specjalistę. Czy tak było? Możliwe, bo lokatorzy odnajdowali się w tej ciszy, pielęgnowali ją. Matka odezwała się po raz pierwszy dopiero w momencie, w którym zobaczyła córkę przy drzwiach wyjściowych.
    — Niedługo wrócę — rzuciła tylko, zapinając zamek jednego z glanów. Drzwi otworzyła niemalże z impetem, zarzucając na ramiona ocieplany płaszcz. W pośpiechu pokonała schody, wymijając kilka napotkanych na swojej drodze kałuż, które już powoli wysychały. Zderzenie z szarą rzeczywistością zniosła nadzwyczaj dobrze – prawie jakby nie spędziła ostatniego miesiąca w ośrodku zamkniętym, pod okiem najlepszych specjalistów, za których zabulili bogaci rodzice.

Rozhulał się wiatr – delikatną twarz ukrywała za wysokim kołnierzem, podciągniętym aż po sam nos. Na głowie miała kaptur, który mocno ściągnęła sznurkiem, żeby żaden z silniejszych podmuchów nie zrzucił tej osłony. Dłonie schowała do głębokich kieszeni – niby ze względu na ponurą pogodę, chociaż tak naprawdę bardziej wstydziła się swoich zaniedbanych przez pobyt w szpitalu paznokci. Były przydługie, wciąż oblepione starą warstwą lakieru z widocznym odrostem.
    Swój chwiejny krok mogła usprawiedliwić na wiele sposobów, a najchętniej wybrałaby paskudną pogodę, gdyby przyszło jej się przed kimś tłumaczyć. Jednak na to, w jaki sposób się poruszała wpływ miało wiele czynników. Początkowo zajęta myślami głowa zaczęła oddziaływać na cały ciało. Stres bardzo szybko obejmował kolejne strategiczne punkty, prawie jak wygrywający w rozgrywkę Monopoly gracz, wykupujący znaczną część planszy. Łomotanie serca stawało się coraz bardziej uciążliwe, a nierówny oddech stał się nieodłączną atrakcją jej wędrówki. Całe szczęście, że miejsce, w którym mieli się spotkać należało do tych, które w pamięci dziewczyny miało swoje specjalne miejsce – aż przystanęła na chwilę, by chociaż trochę się uspokoić i na moment odpłynąć, zatracając się w najmilszym wspomnieniu, jakie tylko mogła natychmiastowo przywołać, niemal zmaterializować, bo było tak żywe.

    Słyszała jej głos (swojej najlepszej przyjaciółki). Śmiała się naprawdę głośno. Bujały się obok siebie na huśtawkach, wymachując nogami, aby stale zwiększać swoją wysokość i prędkość. Gdzieś w oddali rozległo się nawoływanie – tajemniczy, męski głos, którego nigdy wcześniej nie słyszała.
    Wołał Reiko?
    Szybko dowiedziała się, że to jej brat. Obydwie od razu się zatrzymały, szorując podeszwami butów o piaszczyste podłoże. Podbiegły do niego najprędzej jak tylko potrafiły. Przyjaciółka objęła go w pasie, wykrzykując jego imię. Cała ta dziecięca radość nie opuściła ich wtedy nawet na chwilę.
    Trzymał w dłoniach dwa patyki dango, które oczywiście były dla dziewczynek. Od razu zrobił na niej dobre wrażenie i choć Hanaa była wtedy dzieciakiem, to od razu uznała go za naprawdę ładnego chłopaka. Była mu wdzięczna za smakołyk, który przyniósł. Była też wdzięczna za to, że odprowadził ją do domu. Rodzice też na pewno byli wdzięczni.


Kiedy ta granica pękła?
Kiedy przestała go postrzegać tylko jako brata swojej najlepszej koleżanki?

Delikatnie zaczerwieniona dłoń zacisnęła się mocno na materiale ciepłego płaszcza. Wiatr dmuchał jej prosto w twarz, prawie jakby chciał ją powstrzymać przed postawieniem się w miejscu spotkania na czas. Ale nie dawała za wygraną, twardo szła przed siebie, nawet jeśli nie do końca była gotowa na konfrontację z nim. Nie po ostatniej rozmowie, o której za pewne zapomniałaby, gdyby nie fakt, że mogła sobie przypominać jej treść w nieskończoność, bo była zapisana w pamięci telefonu. I robiła to – czytała te wiadomości kilkadziesiąt razy. Wysłuchiwała też ich ostatniej wspólnej rozmowy – tej, którą tak niegrzecznie ucięła, pozostawiając w powietrzu masę niedopowiedzeń i wątpliwości.
    Nie zwróciła nawet uwagi, kiedy pierwsza ze stóp stanęła na piachu, który należał już do terenu planu zabaw. Kolejne wspomnienia stopniowo napływały do jej głowy podczas obserwacji każdej z podniszczonych atrakcji, które do zaoferowania miało to miejsce. Obrazy te pozostawały wybrakowane, pełne czarnych plam, pełne nieścisłości. Tyle te główne wspomnienie się jej trzymało, te, dla którego tu przyszła.

Murayama Hanaa

Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.

Arihyoshi Hotaru

Sro 21 Lut - 2:30
Nie pamiętał, w którym momencie zaczął zakładać swetry, szorstką tkaniną zakrywające brzuch i kiedyś wyrobioną pierś. Może wtedy, gdy rozpoczął się etap niekontrolowanego chudnięcia, gdy w lustrze opuszczał wzrok jak karcony dzieciak, w rzeczywistości nie mogąc patrzeć na zapadnięte policzki, uwypuklone kości jarzmowe, na suche, popękane usta i okręgi pod oczami, ciemne jak turmalin własnych oczu. Podświadomie sięgał po ubrania, dawniej zalegające na dnie szaf, zakurzone i nietknięte, z nieodciętymi metkami, ze świeżym szwami, bez nitek wyjętych spomiędzy włókien przy otarciu się o niewyrobione drewno albo jakiś inny uszczerbek w mieszkaniu. Łapał się na tym, że bez przerwy wraca myślami w kierunku szansy, że pewnego dnia stanie na nogach bez grymasu bólu, który napinał szczęki i ściskał palce w drżącą zmęczeniem pięść. Że padnie jeszcze pod kolczasty drut, przeczołgując się sprawnie podczas treningu i wskoczy na dwumetrową ścianę podciągając się siłą ramion. Budził się mrugnięciem rozmywając obraz zaległy pod powiekami. Kadr zawsze zawierał go w pełnej sprawności, skradzionej przez raptem jeden, głupi błąd. Pech.

Tracił dobę za dobą naciskając na siebie do urwania tchu. Rehabilitanci mieli go serdecznie dość, choć komentowali upór uprzejmym uśmiechami. Ich pobożne miny nie sięgały swoją cierpliwością oczu, zawsze oceniająco przymrużonych. Domyślał się jak nachalny musiał być, ile razy zirytował usadzoną za biurkiem recepcji pielęgniarkę, jak wiele razy odmawiano mu, czując suchotę na języku od wiecznego: przepraszam, ale to niemożliwe... Widział fakty, ale nic go nie obchodziły. I tak telefonował w sprawie dodatkowych ćwiczeń, przy byle okazji zaglądał na oddział, przypominając o wolnej chwili.

Wolnych chwil miał zresztą zdecydowanie za dużo, choć częściowo wrócił do służby. Dalej jednak łaził w tę i z powrotem rozsierdzony, wypełniony tłuczonymi kawałkami szkła, które przy każdym kroku ocierały się o siebie, zagłuszając jego myśli piskiem tarcia. A może to po prostu jedne z metalowych zastawek drażniły zmysły; cicho skrzypiały, kiedy przeciągał podeszwą implantu po podłożu, napinały się dziesiątkami zaprojektowanych wewnętrznie mechanizmów. Nie mógł ignorować tego okropnego odgłosu swojej niesprawności, nieważne jak bardzo starał się wyselekcjonować akurat te konkretne nuty.

Sam był więc zaskoczony jak kumulowany miesiącami gniew odnalazł ujście wraz z nagłym westchnieniem wydechu. U kącika spierzchniętych warg pojawił się transparentny obłok, jednak zniknął wraz z gwałtownym podmuchem wiatru. Świst odrzucił czarne włosy ze zmarszczonego czoła, podkręcane, a przydługie kosmyki (stale próbował zakodować, aby wreszcie zrobić z nimi porządek) odsłoniły marsowe oblicze w pełnej okazałości. Tarcze ciemnych oczu spoglądały w napiętym oczekiwaniu na szczupłe plecy, bo nigdy nie pomyliłby jej sylwetki z żadną inną. Nieistotne jak wiele zmian pojawiło się w jej postawie, ile kilogramów straciła lub nabrała, jak upięła włosy i czy dalej farbowała je na ten sam, charakterystyczny odcień, którego barwy nie potrafił określić, bo nie znał się na tym ani trochę. Rozpoznałby ją po brzmieniu głosu wetkniętym w gwar dziesiątek innych tonacji; po fotografii samych ust układających się w pierwszej głosce jego imienia.

O ile dalej mówiłaby mu po imieniu.

Osobiście nigdy się na to nie zdobył, aby odwdzięczyć się jej tym samym. Każdorazowo, gdy starał się wykrztusić raptem dwie sylaby, w gardle wyczuwał szybkoschnący cement. Zamurowywał mu tchawicę, unieruchamiał wszystkie struny, pozostawiając usta w bezsensownym milczeniu. Zbyt wryła się w niego plakietka starszego brata Reiko. Usprawiedliwiał tchórzostwo przed spoufalaniem kwestią przepaści jaka dzieliła ich wiek. Nadal była dla niego młoda i dziewczęca, podczas gdy sam czuł się stary i zmęczony, a teraz, gdy doszły do tego komplikacje po operacji, również śmiertelnie zrezygnowany. Krawędzi rzeczywistości trzymał się tylko ze względu na młodsze rodzeństwo.

Nie do końca więc pojmował swój angaż w spotkanie z Murayamą. Dlaczego, choć urwała ich kontakt bez wyjaśnień, przyszedł tutaj ignorując rwanie tkliwej, pobliźnionej nogi. Dlaczego się tak spieszył, choć miał jeszcze w zapasie bagaż czasu - kwadrans, może nawet dwadzieścia minut? Wolał zresztą nie rozkładać na czynniki tego, skąd to napięcie, natrętne drapanie w żołądku, ścisk na granicy mostka. Wyrwał się z pułapki własnych, musznych myśli, atakujących psychikę ostrymi żądłami wszelakich "a jeśli" i "gdyby", dokładnie wtedy, gdy podeszwa wojskowego obuwa zachrzęściła na piasku.

Nie pasował, rzecz jasna, do placu zabaw. Gdy jednak nie bawiły się tu żadne rozkrzyczane dzieciaki sceneria wywoływała nostalgię. Zastygłe metalowe drabinki, popychane chuchnięciami wiatru huśtawki, zostawione przez jakieś nieuważne pociechy grabki, wystające z kopca piaskownicy jak dłoń pochowanego żywcem nieszczęśliwca - to wszystko przyciągało spojrzenie, wymagało, aby zostać zbadanym i zapamiętanym, ale nieistotne, jak atrakcyjnie prezentowała się okolica, ciemnia ślepi i tak zatrzymała się na profilu niższej postaci.

- Murayama. - To była jego forma przywitania; bez "cześć" i "jak się masz". Bez uśmiechów i niepotrzebnej wesołości. Bez oklasków i wzruszeń. Tylko nazwisko, zaskakująco miękko wypowiedziane, choć wciąż okraszone nieodłączną chrypą. Z kieszeni kurtki, w której dotychczas chował dłonie przed smagnięciami zimna, wysunął jedną z rąk. Rozcapierzone palce trzymały wciąż ciepły napój z pobliskiego automatu. Puszka zielonej herbaty, czerwieniejąca opuszki, po żołniersku szorstkie i niemożliwe do wygładzenia, zatrzymała się tuż przed barkiem dziewczyny.

ubiór; czarne spodnie; sznurowane obuwie do połowy łydki;
maseczka zsunięta na brodę;
Arihyoshi Hotaru

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Murayama Hanaa

Pią 23 Lut - 23:53
Obrazy w jej głowie przewalały się jak zborze w młynie wodnym – rozdrobnionych ziaren nie dało się przywrócić do poprzedniej postaci, tak jak jej wspomnień. W niegdyś poukładanej głowie panował chaos, wszechobecny zamęt. Po skrupulatnie poukładanych myślach nie pozostał nawet ślad – teraz były porozrzucane, prawie jakby ktoś zostawił otwarte okno w bibliotece na cały dzień, nie zważając na zapowiadane sztormy. Z przemoczonych kartek zmazywał się tusz, sklejały się, nie pozwalały by odczytano z nich pełną treść.
    Początkowo wpatrzona w swoje własne stopy nie zwracała uwagi na otaczający ją świat. Próbowała się skupić i zebrać myśli. Chciała wszystko zebrać do kupy i spróbować odtworzyć możliwy scenariusz tego spotkania. Musiała się jakoś uspokoić – serce zaczęło jej walić na tyle mocno, że ktoś stojący obok mógłby usłyszeć te łomotnięcia, jeśli przysłuchałby się wystarczająco dobrze. Sądziła, że wszystko ma pod kontrolą, nie wiedziała jednak, że tak bardzo była w błędzie. Może zdołałaby się przygotować lepiej, jeśli miałaby jeszcze kilka dodatkowych minut, ale sylwetka chłopaka wyrosła przed nią tak nagle i niespodziewanie, że zdziwienie było jedyną emocją widoczną na jej twarzy. Szybko pojawiło się również zakłopotanie, zakropione delikatnym rumieńcem.
    Stanęła w bezruchu, jakby wciąż nie dowierzała, że faktycznie się pojawił. Miała ochotę wyciągnąć przed siebie rękę i chwycić palcami materiał jego płaszcza, chcąc przekonać się o jego prawdziwości w najsłuszniejszy sposób jaki przyszedł jej do głowy. Ale nie zrobiła tego, a powodów było wiele – bo nie wypadało, bo nie miała odwagi, bo nie powinna... Mogła je wyliczać aż zabrakłoby jej palców, nawet jeśli nie miało to żadnego sensu. No, przynajmniej zajęłaby czymś głowę, przestając chociaż na chwilę wpatrywać się w niego jak w drogocenny eksponat na muzealnym podeście.
    Chciała się odezwać, zagrać odważną, ale jakaś magiczna nić splotła jej usta. Nie mogła wydusić z siebie nawet słowa. Czuła, że mimo zachowania resztek trzeźwości umysłu powinna być w stanie wydać z siebie jakiś dźwięk, ale jakaś odgórna, wyższa siła jej to uniemożliwiała. Dlatego próbowała odnaleźć się w tej chwili ciszy. Musiała wykazać się spokojem, napotkać jego wzrok kilka razy i wreszcie dojść do wniosku, że tutaj nic jej nie grozi. Tuż obok stał mężczyzna, przy którym mogła poczuć się bezpiecznie. Przy którym już wiele razy czuła się bezpiecznie, nawet jako mała dziewczynka. Był jak kamienny posąg, który przetrwał wszystko – deszcz, śnieg, wiatr, skwar. A ona skrywała się za nim. Bezpieczna, w jednym kawałku.
    Poczuła ulgę, gdy wypowiedział jej imię, choć w głowie nadal miała mętlik. Niewidoczna nić, która plątała jej usta zelżała. Ale co w ogóle powinna powiedzieć? Strasznie głupio się czuła po ostatnim – zniknęła tak nagle, praktycznie bez słowa. I choć nie była dla Hotaru nikim szczególnie ważnym, to czuła potrzebę usprawiedliwienia swojego zachowania, jak na spowiedzi u starszego brata.
    Uniosła nieśmiało dłoń, chwytając za puszkę, którą jej podarował. W podziękowaniu niemalże się ukłoniła – o dziwo w tym krótkim geście było dużo dziewczęcej gracji. Ten ruch można by było porównać do aktora teatru, który wraz z kolegami z grupy kłania się na koniec spektaklu. Tak właśnie wyglądała. Na jej ustach oczywiście pojawił się delikatny uśmiech, typowe, oszczędne wygięcie warg, za którym na pewno skrywało się coś jeszcze – głęboko zakopany ból, niepewność.
    — Nie będę się w żaden sposób usprawiedliwiać, po prostu przepraszam — wypaliła nagle, niemal na jednym wdechu. Jej smukłe palce zacisnęły się mocno na metalowej puszce, wbijając w nią wzrok tak, jakby była jej chwilowym bezpiecznym punktem. Mogła się skupić na niej, żeby uciec od wzroku wojskowego. Raczej nie spodziewała się z jego strony jakiejkolwiek reprymendy, ale lepiej było dmuchać na zimne. Albo po prostu zasypać go słowami, choć na to nie była jeszcze gotowa. Co innego jakby miała zacząć nawijać o książkach naukowych...
    — Wiesz dlaczego wybrałam to miejsce? — To pytanie retoryczne zadała tylko po to, by przebić się przez ciszę i rozrzedzić gęstą atmosferę. Poza tym wolała zacząć od czegoś miłego, czegoś co na początku mogło się okazać drobną słodyczą, która pozwoli łatwiej przetrawić dalszy gorzki smak. Bo dalsza część historii, którą miała opowiedzieć nie należała do tych najszczęśliwszych. Przynajmniej dla niej. — Dziękuję za napój, to miłe z twojej strony — dodała jeszcze, jakby wcześniejsze, teatralne dygnięcie miało okazać się niewystarczające.

    Nie zapomnij.
    Może zasługiwała na zapomnienie, tak jak sama zapominała o wszystkim. Jeśli człowiek siecią historii, momentów i wspomnień to powinna zostać zapomniana. Częściowo poplątane lub poprzecinane więzy, które niegdyś coś znaczyły przestawały mieć znaczenie. Bez nich była nikim, pustą lalką bez głębi. Chwytała się ostatnich obrazów, które jej pozostały. To wspomnienia, którymi żyła, do których wciąż wracała, które stale odgrywała. Były tymi najjaśniejszymi, zakorzenionymi głęboko. Dlatego ten plac zabaw nie był przypadkowym wyborem. To jedyny słuszny wybór. Powrót do dawnych lat dawał jej szczęście i nadzieję, na chwilę zapominała o smutku i o tym, że traci panowanie nad resztą sieci, którą latami tak czule się zajmowała.

Murayama Hanaa

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Arihyoshi Hotaru

Sro 6 Mar - 17:13
Chyba tak to zwykle właśnie wyglądało. Wyciągał coś w jej stronę - czasami zakupiony niedaleko łakoć albo, jak teraz, puszkę ciepłej herbaty, czasami rękę, gdy przewróciła się, zdzierając kolana do krwi. A ona to przyjmowała. Obejmowała dłońmi, które z biegiem czasu urosły, sięgając po więcej. Dalej były w jego oczach filigranowe, zdecydowanie zbyt kruche, aby nie czuć się w ich obecności jak obok łamliwych gałęzi, ale życie nauczyło go dostrzegać detale w rozwijających się ciałach. Znał doskonale ten prędki, nieoczekiwany proces. Jednego dnia przyrządza się śniadanie o szóstej nad ranem, by wpakować wypełniony nim po brzegi pojemnik do tornistra z podstawówki, by następnego popołudnia dzwonić po klubach i znajomych wypytując o nadgorliwą nastolatkę. Widział więc mimowolnie jak rozwijają się u niej doroślejsze nawyki. Jak zaczęła zwracać uwagę na swój wygląd i dodawać do niego nowe szczegóły. Sięgała po błyszczyki i smarowała wargi ich cienką, lepką warstwą, pełną cekinowych kryształków i rejestrował też jak te usta zaczęły przyciągać wygłodniałe spojrzenia mijanych na chodniku rówieśników. Krzywił się na to, podobnie jak krzywił się, gdy identyczne reakcje obcych dostrzegał wobec Reiko. Wydawało mu się to obleśne i nie na miejscu. Uprzedmiotowienie dziewcząt traktował jak zbrodnię, a przecież sam w podobny sposób spoglądał w stronę koleżanek, gdy siedział zamknięty w ciasnych ramach szkolnej ławki, kompletnie wynudzony i pozbawiony manier.

Może Jun miała rację, że się zestarzał. Choć najgłośniej wrzeszczała na jego widok, przecinając dziedziniec piskliwym "BRAT!", zbyt wiele przypadkowych person z góry zakładało, że raczej jest ojcem, nie rodzeństwem. Przez moment, gdy podawał Murayamie napój, przeszło mu przez myśl, że kiedyś taki nie był. Nie zmienił się jakoś diametralnie, ale wymęczenie zebrało plony. Zgorzknienie odbiło się na jego twarzy, oczy napuchły od sińców po nieprzespanych nocach. Przestał zwracać uwagę na aparycję, zapominał o tym, aby skrócić włosy, zwykle po wojskowemu ostrzyżone, od dłuższego czasu wijące się na skroni masą gęstych skrętów. Niemal wszędzie, choćby idąc z wizytą do sklepu spożywczego po drugiej stronie ulicy, ubierał się formalnie. Wyprasowana koszula, wymierzone spodnie. Miał swój nieciekawy, schematyczny plan doby, którego się trzymał i który nagle wydał mu się cholernie niepotrzebny. Uwłaczający. Przede wszystkim przeczący temu jak mógłby się zachowywać, gdyby nie nałożone na psychikę ograniczenia. Bo na trywialność pozwalał jeszcze jego wiek. Bo miał prawo imprezować, nie zastanawiać się nad jutrem, nie analizować przyszłości w cudzych perspektywach.

Bo, być może, gdyby nie to wszystko, nie traktowałby Murayamy z takim obsesyjnie wyważonym dystansem. Z osobowością kogoś, kto musi zachować gardę, by nie stracić wizerunku. Wżarła się w niego ta powaga i dorosłość. Wymóg, aby nad wszystkim sprawował pieczę. Musiał dzwonić po lekarzach, rejestrować wizyty na dodatkowe zajęcia rozwojowe, musiał sprzątać w mieszkaniu i wyrabiać nawyki w młodych, chłonnych umysłach, póki były wystarczająco plastyczne. Kojarzył też wszystkie najistotniejsze daty - urodziny, najbliższe mecze reprezentacyjne Jun, deadliny projektów Karaia, przedstawienia w przedszkolu, w którym Yuudai odegra jakąś rolę, prace zaliczeniowe Reiko. Pamiętał więc też o tym, o czym mówiła Hanaa.

Wiesz, dlaczego wybrałam to miejsce?

- Nic poza tym, że tutaj spotkaliśmy się pierwszy raz. - Przypieczętował to ruchem brody, krótkim gestem wskazując poruszane wiatrem huśtawki. Obydwie kilkulatki krzyczały wtedy tak, jakby jutra miało nie być. Taka domena młodych i tym się pewnie różnili. On nie krzyczał nigdy.

A może powinien. Bo był zły na to, że zniknęła bez słowa, choć wbrew sobie rzucił tylko szorstkie: miej pewność, że nie wymagam usprawiedliwień. To był twój wybór. - Jakby rzeczywiście mu nie zależało. Odkleił wtedy wzrok od metalowych konstrukcji i wbił go ponownie w ładne oblicze dziewczyny. Kiedy chwilę temu się kłaniała dziwny ścisk targnął wnętrznościami. I ten chwyt nie zelżał do teraz. Bo chociaż odruch stanowił jedynie powielenie zwykłego, tradycyjnego podziękowania, gdzieś w tyle głowy zamajaczyło skojarzenie z ukłonem po zakończonym spektaklu.

Prawie tak, jakby przyszła tutaj, by się pożegnać. Pochylić głowę, po prostu przeprosić, i zejść ze sceny, bo i tak nie miała zamiaru odgrywać kolejnych aktów.

Ten sam nerwowo napięty organizm pamiętał jednak masę nawyków wyrobionych w towarzystwie Murayamy i Reiko. Dlatego teraz, nawet nie orientując się kiedy dokładnie, wyciągnął ramię w jej stronę. Dłoń nie dotknęła wyprostowanych pleców, ale automatycznie, kiedy się przysunął na krok, znalazła się gdzieś pod poziomem jej łopatek, bez fizycznego kontaktu obejmując ją protekcjonalnym zwyczajem. Drugą ręką wskazał jej kierunek - prosto ku jednej z ławek wciśniętych pomiędzy żywopłot. Jak parawan całorocznie zielone krzewy obwarowały jedno z siedzisk z trzech stron.

- Nie będzie tak wietrznie, chodź. Tam pogadamy.



Ostatnio zmieniony przez Arihyoshi Hotaru dnia Pon 1 Kwi - 19:59, w całości zmieniany 2 razy
Arihyoshi Hotaru

Murayama Hanaa ubóstwia ten post.

Murayama Hanaa

Pon 18 Mar - 22:19
Sprezentowany napój trzymała silnie – drobne palce ciasno oplatały naczynie; nie mogło wypaść jej z rąk. Herbatę potraktowała jak skarb, którego nie chciała utracić. Największe znaczenie miało dla niej to, że dostała ją od niego. Ten drobny gest sprawił, że poczuła te same ciepło, które było przy niej za każdym razem gdy pojawiał w pobliżu, a oszczędny uśmiech wyginał jego spierzchnięte wargi. Przez pierwsze sekundy zawsze na nie patrzyła – wiedziała co chce powiedzieć jeszcze zanim usta poruszyły się w odpowiedni sposób. Czytała z ruchu warg. I zawsze witał się w ten sam sposób.
    Kiedy odpowiedział, że spotkali się tu po raz pierwszy poczuła jak jej serce zaczyna uderzać mocniej, szybciej. Wspomnienie od razu powróciło. Gdyby zamknęła oczy, to mogłaby sobie wyobrazić tamten dzień, wsiąknąć w tamten czas. Usiąść na tej samej huśtawce, zajadając się tym samym smakołykiem. Mogłaby, gdyby retrospekcja, o której dopiero co wspominała nie zaczęła się zamazywać. Przywołanie dobrze znanych jej obrazów zdawało się w tamtej chwili niemożliwe, zablokowane. Czarne plamy przysłoniły jej na moment wzrok, a kolejna próba sięgnięcia do wspomnień sprowadziła na nią tylko migrenę. Ale starała się to skrywać, nie chciała niepotrzebnie niepokoić swojego towarzysza.
    Niemożność chwycenia głębiej napełniła ją smutkiem, z którym mogła się uporać tylko dlatego, że nie była sama. I choć Hotaru nie miał pojęcia o wewnętrznej walce uczennicy, to sama jego obecność pozwalała jej rozgonić cienie i skierować się w stronę jasności. To zaskakujące, że czasami wystarczyło naprawdę niewiele.

Nie wymagał usprawiedliwień.
    A może powinien?

    Jego podejście do tematu mogłoby ją zirytować, gdyby nie to, że zawsze był dla niej bezpiecznym punktem. Kiedy na horyzoncie pojawiały się czarne chmury, to właśnie on potrafił je rozgonić jednym, z pozoru nic nieznaczącym słowem. Ktoś powiedziałby, że wcale nie miał kojącego głosu – ją uspokajał, i nawet nie musiał się specjalnie starać. Nie musiał też mówić nic konkretnego. Wystarczyło jedynie żeby się odezwał i spojrzał w jej stronę. Po prostu był i jeśli faktycznie czuła jego obecność w pobliżu to wszystko stawało się łatwiejsze, prostsze do zniesienia.
    Szkoda, że wiedział tak mało.
    W odpowiedzi skinęła jedynie głową – w tamtej chwili brakowało jej odwagi by zrobić cokolwiek więcej. Miała ochotę złapać go za ramiona i nim potrząsnąć. Mogłaby głośno wypowiedzieć wszystko to, co zalegało pod jej skórą. Dowiedziałby się wszystkiego. Ale nie zrozumiałby zbyt wiele, bo sama nie rozumiała swoich uczuć. Dlatego nie zrobiła nic. To bardzo w jej stylu – przecież stale bagatelizowała swój stan, ciągle wyparowujące z głowy myśli i wciąż zwęglające się karty swoich własnych wspomnień. A wyczytanie czegoś z popiołów w większości przypadków jest niemożliwe.
    ...stanę się popiołem?

    Posłusznie ruszyła przed siebie, gdy zaproponował zmianę miejsca. Dłonią strzepała z ławki osiadłe na niej drobinki piasku, a następnie usiadła wygodnie. Zaraz po tym pozbyła się brudu również z drugiej części, żeby zapraszającym gestem poklepać już czysty kawałek drewna, na którym mógł swobodnie usiąść. Otrzepała rękę i dopiero wtedy upiła pierwszy łyk napoju. Siorbnęła powoli, jak mała dziewczynka bojąca się oparzenia.
    Zaczekała na niego – pozwoliła mu w spokoju zająć miejsce obok siebie. Kiedy był obok na tyle blisko, że bez problemu mogliby się zetknąć nogami postanowiła wziąć pierwszy, głębszy oddech, wraz z którym miała się pozbyć całego napięcia, które zalegało w komórkach jej ciała.
    — Przestaję istnieć — powiedziała twardo, bardzo pewna swoich słów. Przełknęła głośno ślinę, odnajdując jego wzrok. Pogodziła się ze swoim losem, ale widok jego ciemnych oczu wciąż ją uspokajał. — Nie zniknęłam bez powodu. Było coraz gorzej, dolegliwości nasilały się, stawały coraz trudniejsze do zniesienia. Mrok zalewał moje oczy, a mgliste wspomnienia nie przypominały obrazów, do których tak chętnie wracałam. Czuję jak z każdym dniem wszystko rozmywa mi się coraz bardziej, tracę kontrolę. Czuję się jakbym powoli traciła wszystko to, co niegdyś było częścią mnie. Skrawki, które teraz nie są już moje. To strzępy, z których nie mogę ułożyć już nic. Wypadają mi z rąk, nie potrafię ich wszystkich sięgnąć. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam – a jeśli już, to na pewno nie tak otwarcie. Nigdy przed nikim się tak nie obnażyłam, nikt inny nie był taki jak ty.
    Odetchnęła ciężej, nie odrywając od niego wzroku nawet na chwilę. Nigdy nie bała się tego zmęczonego spojrzenia.
    — Rodzice wysłali mnie do prywatnej kliniki. Przez ostatnie miesiące doglądał mnie zespół najlepszych lekarzy. Próbowali wszystkiego. Realizowali wszystkie swoje pomysły. Czułam ulgę przez chwilę, ale z każdym kolejnym porankiem traciłam część siebie. Kiedy mówiłam o tym, że kolejne z moich wspomnień zostały wymazane wszyscy zaczęli bezradnie rozkładać ręce. Leki nie działają, staram się robić wszystko, trzymam się każdego zalecenia. Sporządzam notatki, wszystko ładnie opisuję, łykam tabletki, zmieniłam dietę. Nie jestem w stanie zrobić nic więcej. Kawałeczek po kawałeczku – wkrótce stanę się pustą lalką, samym ciałem, które nie będzie w stanie wydusić z siebie słowa.
p r z e s t a j ę _ i s t n i e ć.
    Bardzo długo udawało jej się być twardą. Możliwe, że już teraz czuła się trochę jak marionetka, która bez swojego lalkarza nie może zrobić nic. Tylko odpowiednie pociągnięcie za sznurki mogło ją wprawić w ruch. Czy w ogóle powinna się czymkolwiek przejmować, skoro już i tak skazała się na wieczne zapomnienie?
    W szarawych oczętach zakręciła się pierwsza kropla – słona łza, której pozwoliła opaść swoim własnym, niewymuszonym tempem.

@Arihyoshi Hotaru
Murayama Hanaa

Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.

Arihyoshi Hotaru

Pon 1 Kwi - 20:41
Dystans, jaki musieli pokonać do ławki, wydawał się nieskończony. Jak rozkładana na długość guma, tak ta niedługa trasa rozciągała się mimo stawianych kroków; pod ciężkim obuwiem chrzęściły drobinki piasku. Dziwnie było iść przez pusty plac, pozbawiony wrzasków najmłodszych, zamarły w milczącym bezruchu, jak przyczajone drapieżniki. Niemal równą niewygodę czuło się przemierzając wyludnione korytarze szpitala. Zgasłe światła, puste sale, pozostawione w nieładzie elementy umeblowania i medyczne sprzęty odłączone od prądu. Coś nie pasowało, napinało skórę karku i pleców, zamykało lekko palce w luźne jeszcze pięści, ale w dłonie gotowe zacisnąć się mocniej, aby wyprowadzić atak.

Nawet bodźce, które powinny dobiegać zewsząd - charakterystyczna kakofonia ryczących silników i piszczących klaksonów, ujadanie jakiegoś odległego psa wściekłego za bogowie wiedzą jaki powód, huragan wiatru od którego świszczałoby w uszach - zniknęły, pozostawiając jedynie ten nieszczęsny odgłos szurania i - wreszcie - ocierających się o siebie ubrań.

Usiadł obok niej, stosunkowo blisko, choć wciąż zachowując odpowiednią lukę. Nieco rozstawione w kolanach nogi dodały mu zaskakująco nastoletniego wyglądu. Z pewnością większość, która zdążyła go poznać, zakładałaby sztywną postawę, jednak tym razem opadł głucho na oparcie twardej, wyziębionej ławki, ciepłą puszkę napoju objął oburącz i wzrok skierował gdzieś w stronę huśtawek - bo wtedy było o wiele prościej. Wystarczyło trochę słońca, łakocie, ogólny nadzór. Nie trzeba było rozmawiać na trudne tematy, tłumić w sobie agresji przypominaniem obietnic. Bo przed laty postanowił, że nie podniesie głosu. Że nie zamachnie się bez przyczyny. W nadgarstku czuł pulsowanie wściekłej krwi. Pod ciśnieniem płynęła w jego żyłach uwypuklonych pod rękawem kurtki. Dudniło mu jednak nie tylko w przegubach; w całym organizmie, w głowie, w gardle.

Zaczęła mówić, ale im dalej się tłumaczyła, tym mniej chciał słuchać. Mógłby jej przerwać; usłuchałaby go. Potrafiła się buntować, zaciskać smagnięte błyszczykiem wargi, umiała skrzyżować ramiona na piersi, zamykając tym samym temat na własnych racjach. Ale bywały momenty, gdzie wiedział, że ma nad nią przewagę. I do pewnego etapu rzeczywiście miał - jeżeli by się zdecydował, wciął się jej, przyznał, że nie ma ochoty na płaczliwe ckliwości. Stracił jednak tę możliwość bezpowrotnie, gdy pojął, że naprawdę przestawała istnieć, że nie ma ratunku, że ilekroć sięgał po telefon, męcząc się w technologicznych zawiłościach, próbując mimo wszystko sprawdzić czy jednak się nie odezwała, ona walczyła o każdy ochłap swojej osobowości.

Zastanawiał się na ile potrafił ją zrozumieć. Czy wchłaniając zwierzenie jednocześnie nie odpychał od siebie nachalnego przeświadczenia, że Murayama nawiązuje do niego, nie do siebie. Wynędzniała skorupa bez żadnej wewnętrznej wartości. Brak pamięci do osobistych wydarzeń. Mrok zalewający percepcję - nie tylko oczy, ale też uszy, nos, podniebienie, jakby odcinał się od bodźców, zasypiał, choć jego ciało funkcjonowało dalej. Wstawało, aby odwieźć dzieciaki do przedszkola, do szkół. Meldowało się na treningach. Odhaczało sklep, by zakupić składniki na obiad. Dziękowało opiekunce za kolejny dzień zajmowania się rodzeństwem, a jeżeli była potrzeba - zawoził jeszcze Karaia na zajęcia plastyczne lub odmachiwał na trybunach zgrzanej po meczu Jun. Później na krótki moment się budził, leżał już wtedy pod - zawsze świeżą - pościelą, wpatrywał w blady sufit i ta płaska powierzchnia była jedynie kartką kolejnego dnia. Niezapisaną, bo jaką historię niby sobą reprezentował?

Palce uniosły się do skroni, opuszki nacisnęły na atakowane bólem miejsce. Jakby sprzedała mu zbyt wiele informacji, których umysł nie był w stanie pojąć, cierpiąc od szpikulców wiadomości próbujących za wszelką cenę przebić się do psychiki, zakorzenić w niej jak choroba. Nie - twarde zaprzeczenie odbiło się od czaszki, uchyliło mu zmęczone powieki, nakierowało wzrok na pobladłe oblicze dziewczyny. Nawet nie zauważył kiedy ręka zmniejszyła dzielącą ich przestrzeń, szorstki paliczek dotknął miejsca tuż pod zawilgoconym kącikiem, w oszczędnym geście ścierając łzę. Była gorąca jak kropla wrzątku.

Powinien pluć sobie w twarz przy każdym mijanym lustrze, witrynie i okiennej szybie. Powinien się nienawidzić i może to uczucie właśnie zaczęło trawić jego zgnieciony nerwami żołądek. Może powinien też przegryźć język do krwi, dławiąc się metalicznym posmakiem, bo po co te wszystkie rozkazy, furiacki wrzask podświadomości, aby zamknął gębę, aby tego NIE robił, skoro słyszał już swój ton?

- Gdyby dane ci było zatrzymać proces na obecnym poziomie, byłabyś w ogóle zadowolona?

To wydawało się nie na miejscu; jakby zignorował wszystkie z trudem wypowiedziane sekrety. Przyznała przecież, że przed nikim wcześniej się tak nie otworzyła. Musiało ją to kosztować o wiele więcej niż jego, gdy zsuwał zgięte w stawach palce po gładkości policzka, wreszcie ujmując ją pod brodę, nakierowując ku sobie i szukając zamglonego rozpaczą spojrzenia.

Była zrozpaczona?

Musiała być. Świat uciekał jej spod nóg, kruszył się, wzburzał i trząsł, aż upadała, rozbijała kolana, nie mogła już wstać i czekała jedynie na to, aby zostać pogrzebaną żywcem. Zasypaną tak, aby nikt jej nie odnalazł. Odciętą od obrazów, odgłosów, zapachów, od powietrza.

Odetchnął powoli przez nos, jeszcze się wahając; dalej walcząc, zaciskając szczęki, bezgłośnym zgrzytnięciem zębów pokazując rosnącą od wewnątrz nerwicę. Dłoń unosząca głowę Murayamy omsknęła się płynnie niżej, na bok smukłej szyi, ten zawsze ubierany choker, wyczuwalny pod śródręczem.

- Bez opcji na cofnięcie choroby - zaznaczył dobitnie jakby składał jej ofertą; prosty pakt bez zobowiązań - i bez wskrzeszenia utraconych wspomnień. Zaczynasz z obecnej linii. Ile byś za to zapłaciła?

Arihyoshi Hotaru

Seiwa-Genji Enma and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.

Murayama Hanaa

Nie 14 Kwi - 21:25
    Powinna poczuć ulgę.
    Powinna.
    Zamiast tego przygniótł ją ciężar tak wielki, że na moment straciła dech w piersiach. Zastygła, nie była w stanie nawet poruszyć ustami. I choć bardzo chciała wyszeptać te jedno, niezwykle ważne dla niej słowo (pomocy!), nie potrafiła tego zrobić. Skamieniałe wargi nawet nie drgnęły, jakby rzucono na nią zaklęcie wyciszające ją już na zawsze. Procedura wymazywania jej z tego świata zdawała się stale postępować do przodu.
    Tę chwilę słabości prawdopodobnie udało jej się zakamuflować – choć gdyby dokładnie się jej przyjrzeć to w tym wciąż obecnym na jej ustach uśmiechu dałoby się wyczytać smutek. Jego głębia rozciągała się do granic możliwości, ale ona musiała stwarzać pozory. Siebie nie zdołałaby okłamać, ale jego mogła. Nie chciała żeby bezsensownie się przejmował, żeby próbował jej pomóc i użalał się nad nią. Wszyscy próbowali pomagać – smutek pojawiał zawsze wtedy, kiedy każda próba pomocy spadała na dno razem z innymi. Nawet lekarze notowali same druzgocące porażki. Już prawie pogodziła się z tym, że każda jej komórka, każda część wymiera. Rozpada się kawałek po kawałku.
    Nie była pewna czy podczas swojej przemowy dostrzegła w jego zachowaniu drastyczne zmiany. Mogła sobie wmówić, że to, co właśnie powiedziała w ogóle go nie obchodzi. Że nie powinno go obchodzić, bo kim tak naprawdę dla siebie byli? To śmieszne, bo nigdy nie potrafiła określić go tym jednym, trafnym słowem. W swoim pustym sercu miała bardzo dużo miejsca – ulokowała go w specjalnej części, liczył się dla niej, nawet jeśli ciężko było jej powiedzieć kim właściwie jest. Bo im bardziej próbowała znaleźć odpowiednie określenie, tym bardziej się we wszystkim gubiła. Chociaż słowo pogubiona coraz bardziej zaczynało do niej przylegać, pasować.
    Zamarła gdy uniósł dłoń – drobny gest rozmasowania skroni całkowicie zbił ją z pantałyku. W jej głowie od razu pojawiły myśli sugerujące, że zrobiła coś źle albo zwyczajnie niepotrzebnie obarcza go swoimi problemami. Chociaż z drugiej strony powinien zrozumieć, że jest dla niej ważny. Nie bez powodu zdecydowała się wyłożyć na stół wszystkie karty – bo nie miała już nic więcej, nie pozostawiła sobie nawet żadnego asa w rękawie. Wystrzelała się ze wszystkiego.
    Nie miała kontroli nas zwilgoconymi oczętami – sama przegapiła moment, w którym ta jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku. Nie spodziewała się jednak, że Hotaru zdecyduje się jej przeszkodzić. Ta chwila, w której szorstki palec zmazał kroplę był bardzo krótki, ale chciała go dla siebie zachować na zawsze. Była na tyle zdeterminowana, że mogłaby wydusić z siebie jeszcze więcej łez, byleby powtórzył ten gest. Żeby na pewno go zapamiętała.
To desperacja.
    Walka z niepamięcią była nierówna i niezwykle trudna. Mimo usilnych starań odbierane było jej to, o co tak naprawdę najbardziej walczyła. Dawne dzieje były ogromną częścią jej istnienia – kiedy traciła jeden z kluczowych momentów czuła, że siły wyższe po prostu się nią bawią. Targało nią jak szmacianą lalką, którą wcale nie była – choć niejednokrotnie przestawała się czuć jak żywy organizm. Miała stać się wydmuszką – piękną na zewnątrz, ale zupełnie pustą w środku. I wszystko wskazywało na to, że jest na dobrej drodze by osiągnąć ten stan. Któregoś dnia obudzi się rano, a gdy spojrzy w lustro nie pozna samej siebie – przywita się z nieznajomą po drugiej stronie, z wyuczonym, pełnym smutku uśmiechem na ustach.
    Zadane przed niego pytanie było jak uderzenie wymierzone w już i tak lekko rumiany policzek. Zobojętniała twarz nie zdradziła bólu, który właśnie przeżywała. Odkryła przed nim całe swoje wnętrze, bo tylko tyle jej zostało. Może nie spodziewała się żadnej konkretnej reakcji czy nawet światłego pomysłu, który pomógłby jej się uporać z postępującą chorobą, ale to jedno, oszczędne zdanie, które usłyszała było dla niej niewystarczające. Bardzo szybko zakwestionowała wszystkie odczucia, którymi go darzyła. Wydawało jej się, że zrozumiała, że po drugiej stronie nie stoi osoba, przez którą powinna się uzewnętrzniać.
    Zabolało jakby na żywca próbowano rozerwać jej klatkę piersiową i gołą dłonią złapać za znerwicowane serce.
    Okropne uczucie.
    Na to zasłużyła?
    Kiedy palcami nakierował jej twarz musiał dostrzec te wszystkie emocje, które wręcz krzyczały przez jej oczy. Szarość jej oczu była głębsza, prawie jakby z dostępnych odcieni w zagubionym spojrzeniu widoczne były wszystkie. Cały koloryt, wszystkie gamy. Smutek i niezrozumienie wysuwały się na sam przód. Pod powiekami czaiły się kolejne łzy – w każdej chwili gotowe by zsunąć się po jasnej skórze. Wyglądała naprawdę żałośnie, jak mała dziewczyna rzucona w dorosły świat, którego nie zdołała do końca zrozumieć.
    Wybuchła płaczem nagle – bezdźwięcznie, bo usta miała zaciśnięte tak, jakby właśnie nie chciała z siebie wydobyć żadnego niepotrzebnego dźwięku.
    — N-nie myślę o rz-rzecza-ch, które są nniemożliwe — wydusiła z siebie z trudem. Z ust poleciały jej drobinki śliny, które w innych okolicznościach na pewno próbowałaby pospiesznie wytrzeć. Ale nie tym razem. — Naprawdę uważasz, że mam czas na zastanawianie się nad jakimś cudownym uzdrowieniem po tylu porażkach? Właśnie ci powiedziałam, że jest coraz gorzej. Że prawie mnie nie ma. Nie chciałam żebyś mi powiedział, że ci przykro. Jesteś jedną z nielicznych osób, które wiedzą. Chciałam się odpowiednio pożegnać, pogodziłam się już prawie ze wszystkim. Nie mogłam tylko przeboleć utraty... Ciebie.
    Zaszlochała naprawdę głośno, pochylając głowę do przodu. Opadła na niego niemalże całym ciężarem, chowając rozmazaną twarz w materiale jego płaszcza. Objęła go, układając dłonie na jego plecach. Palcami silnie się w nie wbiła – żeby nikt nie mógł jej od niego oderwać, nawet jeśli chwilę wcześniej chciała po prostu wstać i odejść.
    Odejść wcześniej niż to zaplanował świat.

@Arihyoshi Hotaru
Murayama Hanaa

Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.

Arihyoshi Hotaru

Sro 1 Maj - 21:57
Talmudyczne reakcje doprowadzały do sytuacji takiej jak ta wielokrotnie i nigdy nie były w stanie naprawić ogromu ich niewygody. Był jak zastałe urządzenie o nienaoliwionych zastawkach i złączeniach; zamierzał poruszać się płynnie w sferze emocjonalnej, subtelniej prowadzić wątek, dodać jej miękkiej otuchy w jednym z najgorszych etapów, ale każda czynność wychodziła zbyt wymuszona. Walczył o byle odpowiedź jakby przeciwstawiał się korozji umysłu, w efekcie zacinając się, przegrzewając i nieruchomiejąc z i tak nieefektywnego przepracowania.

Na sto tysięcy sposobów potrafił przecież przeładować broń, ale na ironię nie trafiał w sedno sprawy w praktycznie żadnej dyskusji, utwierdzając się jedynie w przeświadczeniu o byciu prymitywnie niedostoswanym idiotą, obojętnym na krzywdy delikatnych, młodych umysłów, zbyt newralgicznych i podatnych na ocenę i wpływy otoczenia, aby nie odciskać na nich śladu swoich przypadkowo brutalnych odpowiedzi. Targały nim cholernie sprzeczne uczucia. Z jednej strony pragnął wybronić własną postawę, uprzytomnić jej, że nie był aroganckim ignorantem, na którego nie można liczyć w kluczowych momentach. Bo przecież przyszedł na jej wezwanie. Bo wysłuchał monologu, którego nie rozumiał, ale którego nie poddawał subiektywnym bilansom, wykrzesując z siebie przynajmniej minimum dobrego smaku. Bo nie użalał się nad nią i było to wyrazem bezkompromisowego zaufania wobec jej siły, a nie jedynie, jak zapewne sądziła, oschłością spowodowaną brakiem zainteresowania. Jednocześnie drapało go w gardle na tak żywe wzburzenie z jej strony, jakby zapomniała, że zawsze taki był i że spod gruboskórnej bariery wali pięścią typ, który dziesięć lat temu w zgrabiałych palcach ujmował patyczki z dango dla dwójki rozchichotanych dziewczynek.

Wyparł jednak naturalny odruch, aby chwycić za wątłe ramiona i nią potrząsnąć. Ciężar nagle opadły na pierś spiął mięśnie pod materiałem golfu w czymś obronnym i irracjonalnym, jakby go tym zaatakowała, a nie jedynie szukała wsparcia. Mimo pierwszej reakcji, umysł mu szybko oprzytomniał. Podniósł dłoń, sięgając przygarbionych pleców, dotknął miejsca tuż pod linią łopatek. Ciepło roztaczane przez Murayamę kontrastowało z chłodem jaki zdawał się przylgnąć do jego skóry na amen; charakterystycznym nawet w najbardziej upalne dni. Gwałtownym załamaniem totalnie zbiła go z pantałyku. Nie wiedział już czy jest zdenerwowany, czy współczujący, czy powinien przywołać ją do porządku, czy pozwolić się wypłakać. Gorąco oddechu wsiąkające we włókna ubrań przechyliło szalę na drugą wersję. Przygarnął ją ściślej do siebie, rękę opierając wpierw o kark, później wplątując palce we włosy, dotykając głowy.

Nikogo tutaj nie było. Świat wymarł, wszystkie szumiące w tle pojazdy wyparowały, odległe rozmowy i śmiechy ucichły jak po użyciu pokrętła w starym radio. Wiatr studził skroń, ale również przestał być tak nachalny, nie zawłaszczał już sobie uwagi nadmiernym gwizdem i szarpaniem za korony parkowych drzew. Dał im moment dla siebie, ale to gwałtowne zatrzymanie się wszelkich dźwięków i rozpraszaczy tylko wyszczególniły szloch dziewczyny.

Wyrazy pocieszenia ugrzęzły mu w gardle jako wyjątkowo uporczywy rzep uczepiający się cienkich nitek głosowych wiązadeł. Skrzywił się, czując przez ruch miękkie pasma i dopiero zauważając, że sam pochylił brodę, aby oprzeć ją o błękitne kosmyki. Jakby naprawdę zamykał ją w klatce z samego siebie, nawet jeżeli nie był na tyle naiwny, aby zakładać, że byłby w stanie objąć ją protekcją w walce z wyniszczającą chorobą.

- Murayama - twardość głosek nie pasowała do tkliwości sytuacji, ale nie było w tym nic zaskakującego, skoro on sam nie pasował do narzuconej roli pocieszyciela. - Nie proponowałem ci uzdrowienia. Wiem, że jest niemożliwe. - Nie kazał jej się odsunąć, choć poluzował uchwyt na tyle, aby  była w stanie to zrobić. Jeżeli będzie chciała. Jeżeli będzie gotowa. Zapach jej szamponu mieszał się z wonią męskich perfum. Z rana Hotaru potraktował punkt tuż za uchem i jeden z nadgarstków rozpryskiem mikrokropel. Normalnie nie zwracał na to takiej uwagi, ale teraz wszystkie aromaty były gryzące, choć jakby się na to zastanowić to nawet farba pokrywająca włosy dziewczyny zdawała się podkręcona w kontraście. Nie tyle mocniejsza, co wręcz rażąca. Na tle absolutnie szarego otoczenia mimowolnie przyciągała uwagę.

- Kojarzysz czym się zajmuję.

Kiedyś jej powiedział; nie było to wielkim sekretem. Wracał do mieszkania w mundurze, ilekroć spieszył się z odebraniem Junniyi i Karaia, nie mając czasu przebrać się po kolejnym nużącym spotkaniu podczas którego stał na baczność i wysłuchiwał wzniosłych przemów, jednocześnie przyjmując mentalne kopniaki motywujące do walki. Więc zdarzało się, że otwierał drzwi i napotykał spojrzenie obydwu... wtedy dziewczynek, później nastolatek. Uniform przed ponad rokiem się zmienił. Zaczął też wystarczająco się wyróżniać, aby stanowić pewien rodzaj denerwującej tajemnicy poliszynela. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że specjalistyczna jednostka Tsunami istniała, ale nikt w rzeczywistości nie potrafił określić czym tak bardzo zasłużyła sobie na zupełnie osobne traktowanie. Internet wybuchał od zażartych spekulacji, przy których brakowało jednak potwierdzeń i choćby pojedynczej oficjalnej deklaracji ze strony przywódcy oddziału dowodzącego. Arihyoshi, bez względu na rodzaj zakładanej odzieży, dalej powracał z tym samym żołnierskim spojrzeniem, będącym czernią zakutą w lodzie o tej samej, onyksowej powierzchni. Miał w sobie coś z kamiennego posądu, w którego wnętrzu schowano żywy ogień. Gdyby tylko wiedziała ile razy zamykał ręce w pięści, ile ciosów wykonał, ile trafień, po których matka krzyczała, aby przestał, na litość boską, ON JUŻ MA DOŚĆ!, ale ten skurwysyn nigdy nie miał dość, należało mu się, nienawidził go do obłędu, ale był mu też wdzięczny, bo to przez pijackie burdy wykiełkował pomysł na ścieżkę kariery. Murayama znała powierzchnię góry lodowej i to musiało wystarczyć.

- Nie wdam się teraz w szczegóły - jak zawsze - ale być może znam kogoś, kto przyhamuje proces. Mamy specyficznych lekarzy w jednostce. Ta osoba nie cofnie choroby i raczej nie uleczy, ale jeżeli chcesz się żegnać, to chociaż to rozważ. Odpowiedz na pytanie, które zadałem i jeżeli decyzja będzie twierdząca, napisz do mnie. Spotkamy się w... - zacisnął szczęki; co on robił do cholery? - Podam adres. To specyficzne miejsce. - Brzmiał jak wariat? I znów te nieszczęsne niedopowiedzenia; stek ogólnikowych bzdetów, które nie dadzą nikomu sensownych argumentów, aby poczuć zaciekawienie i pewność przy podejmowaniu wyboru. - Nie byłoby to przyjemne.

Arihyoshi Hotaru

Sugiyama Nobuo, Chishiya Yue and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.

Haraedo

Wto 23 Lip - 19:46
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Sponsored content
maj 2038 roku