Stosunkowo skromny plac zabaw ulokowany za osiedlami mieszkalnymi Karafuruny, który postawiono na początku lat dwutysięcznych w niewielkim, osiedlowym parku. Zainwestowano wówczas w nową zjeżdżalnię, kilka huśtawek, karuzelę, piaskownicę i specjalne drabinki. Na początku plac zabaw cieszył się znacznie większym zainteresowaniem niż obecnie, stąd miasto nie wkłada większego wysiłku w jego renowację. Od rurek drabinek do wspinania czy huśtawek stale odchodzą kawałki farby, a odsłonięty metal zdążył już porządnie zardzewieć. W czasach, gdy technologia kompletnie zawładnęła światem, a dzieci częściej spotyka się pochylone nad nowiutkimi tabletami, rzadko kiedy za dnia spotyka się tutaj matki z dziećmi. Mimo wszystko zdarzają się te nieliczne przypadki, którym jeszcze zależy na tym, by ci najmłodsi zażywali trochę ruchu na świeżym powietrzu. Znacznie częściej widuje się tu nastolatków, którzy późnymi wieczorami celowo zwlekają z powrotem do domu. Plac ukryty pomiędzy drzewami jest dość dyskretnym miejscem, które pozwala na swobodne popalanie papierosów, picie alkoholu i zażywanie wszystkiego, co niedozwolone. To im zawdzięcza się niezbyt ładne dekoracje w postaci graffiti na zjeżdżalni czy drewnianych podestach do wspinaczki, a także wyżłobione ostrymi przedmiotami napisy w ławkach w korze pobliskich drzew – te wulgarne i te, którymi koniecznie trzeba było zakomunikować mieszkańcom, że Jun czy inny Haku „tu był”.
A jednak potrafię jeszcze jakoś działać. Może nie zahacza to aż nadto o rozsądek, ale nadal. Zastanawiam się, czy to jest coś, co mam po swoim poprzedniku, czy jednak całkowicie odrębna cecha, wynikająca z tego, kim ja tutaj, teraz, w chwili obecnej, jestem.
Mam tak wiele do odkrycia, a idzie mi to wyjątkowo powoli; dajcie czasu czas, mądry człowiek kiedyś powiedział. Niestety, to nie jest tak, iż ma się go w ilości nieskończonej.
Zachęcam psiaka najcudowniejszym patyczkiem wszechświata, który intryguje go na tyle, iż jest w stanie ignorować to, że ja go trzymam we własnych palcach, a z drugiej strony staram się zwrócić uwagę Chō, co idzie mi co najmniej dobrze. To właśnie w momencie jej odwrotu ze strony pijanych mężczyzn zauważam dokładnie zmianę na twarzy, która wywołała u mnie głęboko zachowane zdziwienie oraz... szok? Tak, myślę, iż w ten sposób mogę określić tę specyficzną emocję. Tęczówki potrafią być zwierciadłem, momentami otwartą księgą, a to, co udaje mi się dostrzec, wzbudza we mnie mieszaninę naprawdę dwóch skrajnych uczuć. Z jednej strony kobieta naprawdę martwiła się wszystkim, z drugiej strony... odnoszę wrażenie, że patrzenie na to, jak tamci rozwalają sobie twarze o własne pięści, sprawiło jej dziwną przyjemność.
Ukrywam to jednak w sobie, starając się wmówić, że na pewno mi się to przewidziało. Ciężko jest oszukiwać samego siebie, kiedy oczy nie kłamią i wiedzą, co widziały; gdzieś w środku serca czuję ukłucie i melancholię. Daję się skutecznie prowadzić w akompaniamencie warczenia psa, jego niezadowolenia na widok Amayi i nadal dość uporczywej próbie zyskania patyka na własność. Jeżeli miałbym być szczery, to dotyk nadal jest dla mnie obcy, wyalienowany i ciężko jest mi do niego się przyzwyczaić.
Z jednej strony mógłbym naciskać, z drugiej, jeżeli kiedykolwiek kobieta miałaby mi opowiedzieć o tym, co dokładnie zaszło, to wolałbym, aby ta informacja wyszła z jej własnej, nieprzymuszonej woli. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale nie mam siły ani odpowiednio wyćwiczonych umiejętności interpersonalnych, aby ją do tego zachęcić.
- Właśnie tak podejrzewałem. - przytakuję głową, akceptując los takim, jakim zadecydował, iż będzie. Może kiedyś, może w przyszłości, ale na pewno nie teraz - widziałem coś niepokojącego podczas jej interakcji z pijaczkami, lecz przywoływanie tego odniosłoby na pewno odwrotny skutek. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadać trzeba. - Nie musisz przepraszać, naprawdę. Cieszę się, że nic ci się nie stało. - posyłam jej słaby, acz widoczny uśmiech. Czuję ulgę, że już nie muszę się martwić o to, czy coś się jej stanie, czy psiakowi któryś z kamieni zaszkodzi bardziej, aniżeli poprzez uderzenie w ziemię. Jest to przyjemne uczucie, które zostało osiągnięte w sposób, jakiego to nie jestem w stanie obecnie zweryfikować.
Kim tak naprawdę jesteś?
- Za mną też nie przepada właśnie, ale przy tych mężczyznach to wielce szanowna kulka futra kręcić się nie zastanawiała... - gdybym mógł, to bym dłonie położył na własnych barkach niczym niezadowolony ojciec, jaki to patrzy na swoje dziecko z politowaniem, iż znowu coś odwaliło, że musiał przyjechać do gabinetu dyrektora. Psiak nadal próbował zdobyć kontrolę nad najlepszym kijkiem na świecie. - W każdym razie, dobrze, że udało się wszystko załatwić bez uszczerbku na naszym zdrowiu. - nie widzi mi się ponownie siedzieć w salach szpitalnych, w których to unosi się zapach najróżniejszych leków i płynów odkażających. - Już napiszę do właściciela... gdzieś go tutaj mam. - odpowiadam, szukając konkretnego profilu, aby następnie dotknąć przycisku wiadomości i powiadomić go o jego zgubie.
Dłoń ponownie wylądowała na mojej głowie, powodując spięcie wszystkich mięśni w ciele. Czuję, jak wrażliwa jest ta część, ale staram się nie pokazywać niechęci. Z jednej strony powinienem powiedzieć dla własnego komfortu, z drugiej wiem, iż normalny człowiek nie powinien mieć z tym problemu. Chociaż, jak wiadomo, pojęcie normalności potrafi być względne. Trwam w tym zatem, wsłuchując się w słowa Chō - wiem, że krzywdy nie zamierza mi zrobić. Dlaczego zatem, nawet jeżeli wiem, iż tak się dzieje przez wypadek, nie potrafię się przestawić?
- Nie wiem, czy jest w tym powód do dumy, tak szczerze. To znaczy się, wiem, iż to jest użalanie się i tak dalej, ale... mogłem jakoś lepiej zareagować. - może brzmi to trochę smętnie, ale nie potrafię inaczej. Czuję się jak kula u nogi i na razie nic na to nie poradzę. Wiem, iż z kolejnymi miesiącami się to polepszy, lecz na razie prawa dłoń, która jest po części wyłączona z użytku, wymaga rehabilitacji. I powinienem unikać niebezpiecznych sytuacji, jeżeli jest to możliwe, choć nie wątpię w to, że gdybym nie miał wyjścia, na pewno coś bym wymyślił. Mówię, choć chciałbym krzyczeć; egzystuję, choć chciałbym żyć pełnią życia. - Cieszę się, że tobie nic przede wszystkim nie jest. To ty się bardziej poświęciłaś w tej sytuacji. W moim przypadku miałbym gdzie uciec, ale w twoim? Byłoby zdecydowanie ciężej. - przyznaję, spoglądając na nią jeszcze ukradkiem, czy przypadkiem nie ma jakichś ran, które starałaby się ukryć. Nie zauważam żadnej szramy, która mogłaby odpowiednio zwrócić moją uwagę.
Zaciskam palce lewej ręki na gałęzi. Ach, życie byłoby piękniejsze, gdyby człowiek chodził na siłownię, był napakowany i w takiej sytuacji pijaczki z miłą chęcią uciekałyby tam, gdzie pieprz rośnie. Życie byłoby piękniejsze, gdyby jedna słaba dusza wiedziała, co w danej sytuacji poczynić.
Patrzę w rozbity telefon i widzę odpowiedź ze strony właściciela. Podaję mu pobliski adres, pod którym zwrócenie psiaka będzie na pewno bezpieczniejsze; stary plac zabaw ewidentnie do takich miejsc nie należy.
- Właściciel będzie za kilkanaście minut. Podałem mu adres ulicy obok, coby nie natknął się na poobijanych pijaczyn. To nie jest daleko, dosłownie parę minut drogi. - opowiadam, siadając na chwilę na chłodnej, drewnianej ławce, aby wziąć głębszy, orzeźwiający wdech. - Amaya, nie bałaś się, że coś ci się stanie? - spoglądam na nią uważnie, ale też i z troską. Rzadko kto jest pewien w takiej sytuacji, iż wyjdzie z tego bez najmniejszego zadrapania. Rzadko kto podejmuje się tego ryzyka, wiedząc, iż ktoś na pewno na niego czeka. - Jakby, nigdy nie wiadomo, co się może stać, co takie oprychy mogą trzymać w kieszeni. Wystarczy jedno ostre narzędzie, jedno pchnięcie i wtedy już nie ma odwrotu. - a jak jest, to szansy bardzo nikłej. Słowa te są bolesne i namacalne w skutkach.
No tak, mówię to z własnego doświadczenia, którego nie pamiętam. Nie wiem, co dokładnie robił Eiji w tamtej chwili, ale jestem pewien, iż podjął się naprawdę głupiej rzeczy. Pies nadal siłuje się o patyk, nadal nie reaguje na nas pozytywnie, ale przynajmniej jedno zmartwienie spada z głowy, pozwalając rzece myśli na chwilowy odpoczynek.
@Amaya Chō
Amaya Chō ubóstwia ten post.
Skoro właściciel zaraz zostanie powiadomiony o odnalezieniu pieska, to zapewne zjawi się tu za jakiś czas. Całe szczęście, bo może przysiąc, iż ta chodząca kulka nieszczęścia coraz agresywniej na nią patrzy. Przez co zaczyna mieć pewne obawy o to, że ten nagle straci zainteresowaniem tym najlepszym patykiem na świecie i obierze sobie ją za cel. Nie wytłumaczyłaby właścicielowi, czemu najpierw uratowali jego kochanego czworonoga, a potem stłukła go na kwaśne jabłko. Niewdzięczne z niego istnienie, a zwłaszcza gdy pomyśli, że jakoś spokojniej zachowywał się przy grupie tamtych pijaków. Co również zdaje się, zostało zauważone przez chłopaka, który na swoje nieszczęście musiał trzymać go na rękach. - niewdzięczna mała paskuda, mam nadzieję, że spotka cię kara w domu za ucieczkę, ale znając życie, dostaniesz nagrodę, bo miałeś sporo stresów zapewne. Normalnie żyć i nie umierać, prawda Hana? – swoje słowa starała się ubrać w żartobliwą formę i wydźwięk, jednak mówiła to całkiem serio, ale o tym chłopak nie musiał akurat wiedzieć.
- daj spokój. Nie chciałabym byś, się zmuszał do czegokolwiek ,więc nie obwiniaj się już uparciuchu. Skończyło się dobrze i tego się trzymajmy – nie rozumiała, dlaczego tak kurczowo trzymał się tego, że był bezużyteczny i nic nie zrobił. Powiedziała mu przecież, że wcale tak nie myśli i dla niej wykazał się sporą odwagą z samej racji bycia i przyciągnięcia psa do siebie. Wykonał swoją część perfekcyjnie i nie musi sobie nic ujmować. Oczywiście domyśla się, że posiada jakieś powody, dlaczego jest dla siebie taki surowy, ale nie będzie od tego drążyć. To jego prywatne sprawy, prywatne życie, a ona jest w nim jak na razie losowym zdarzeniem. Z czasem może się to zmienić, a i nie musi. To już jest zależne jedynie od nich samych, jak i to by opowiedzieli sobie swoją historię. - a jeśli mowa o ucieczce, to nie planowałam jej od samego początku. Dobrze wiedziałam, jak to się skończy, więc po co planować coś, czego nie zamierza się wykorzystać. – trochę blefu i odrobinę prawdy. Postawiła wszystko na jedną kartę i trzymała się kurczowo tego, że wszystko zadziała, tak jak sobie zaplanuje.
Po wiadomości od właściciela postanowiła usiąść obok chłopaka, bo skoro muszą i tak czekać, to po co ma stać i patrzeć na niego lekko z góry. Czasami może sprawiać to dyskomfort rozmówcy, a i ona sama potrzebowała trochę odpoczynku. - być może zabrzmi to absurdalnie względem tego, jak pewna siebie była, ale wspominałam już, że tylko głupiec nie boi się w takich sytuacjach. – i ona takowym głupcem była, kiedyś niczym Ikar przekona się, że może sparzyć się i wplątać się w sytuację, gdzie nie będzie już dla niej ratunku. - masz rację, więc tym bardziej się cieszę, że byli jednak bardziej klaunami niż zabijakami. Jeśli jednak chcesz, mogę ci obiecać, że następnym razem wezmę twoje słowa pod uwagę. Najlepiej by jednak nie było takowego następnego razu. – nie obawiała się zranienia, przynajmniej nie takiego. Zwykła broń może i potrafiła ją zranić boleśnie, lecz nigdy nie śmiertelnie. Obecny stan zatem posiadał swoje błogosławione plusy, lecz nadal był przekleństwem, przynajmniej dla niej. Czego pokrótce był świadkiem chłopak, a czego ona nie jest świadoma. Widział jej „drugie” ja, te bardziej mroczne, bardziej sadystyczne i chętne zemsty. Starała się, jak tylko mogła, lecz czasami przejmowało ono nad nią kontrolę, całe szczęście nie zrobiła jeszcze nikomu jakieś większej krzywdy. Tak było, aż do dzisiejszego dnia, bo pierwszy raz użyła mocy do namówienia kogoś, by sprał inne osoby. I ma jakieś chore wrażenie, że cholernie się jej wtedy podobało.- chociaż jak się tak zastanowić to dostanie ostrym czymś, musi być cholernie nieprzyjemne i zapewne bolesne.. - sama nie wie, czemu to właściwie powiedziała; jak i nie zdaje sobie również sprawy z tego, iż przyłożyła dłoń do swojej szyi. Przecież całkiem dobrze znała to uczucie, widziała swoje rany, gdy jest duchem. - ach wybacz, czasami mówię głupoty. Skoro pisałeś z nim, to masz bojowe zadanie w rozpoznaniu go, nie chcemy oddać psa komuś obcemu.
@Umemiya Eiji
Umemiya Eiji ubóstwia ten post.
Może wymagam za wiele, a może po prostu zachowuję się bardzo niewinnie wobec tego, co świat zdecyduje mi się pokazać. Mam tylko nadzieję, iż ta nadzieja, która kwitnie niczym wybudzone ze snu zimowego kwiaty, nie zostanie brutalnie zdeptana poprzez weryfikację podjętą chłodnymi dłońmi rzeczywistości.
- Mówiłaś, to prawda. - spoglądam na nią uważnie, nie zamierzając zaprzeczać. Tylko jesteśmy ludźmi, zwykłymi, którzy dzierżą na swoich barkach duży ciężar. Momentami za duży. Lekko się uśmiecham; nie potrafię inaczej. Nie potrafię się nie martwić. Jest to miłe uczucie, emocja docenienia, która powoli zajmuje umysł, podnosząc lekko i tak zaniżoną znacznie wcześniej samoocenę. - Faceci będący facetami, czyż nie? Myślę, że coś w tym jest, ta typowa, męska przyjaźń. - przyjaźń, w której do nieporozumień dochodzi rzadziej, a gdy coś trzeba zrobić, to po prostu się to robi. I oczywiście nie odejmuję przyjaźniom damskim, ale myślę, że płeć niekoniecznie ładna jest jedną z tych płci, które będą trzymały się razem, następnie dla zabawy obiją sobie twarze, a potem wypiją za własne zdrowie mocniejszy trunek, z uśmiechem wspominając wcześniejsze wydarzenia.
Trzymany przeze mnie pies jest niefortunnie dość... chętnym do ugryzienia Cho. I nie tylko Cho, bo też i mnie, ale póki patyk znajduje się w pysku, ciężko o tenże scenariusz. Jednak - biorąc pod uwagę okoliczności - jeżeli właściciel wcześniej przyjedzie, tym lepiej dla nas będzie.
- Urocza, acz upierdliwa mordka, to trzeba przyznać. - dodaję jeszcze, mając nadzieję jednak, iż właściciel będzie wyrozumiały. Zresztą, gdy się o Hanę martwił, to raczej z początkowego zdenerwowania ewoluuje to we zmartwienie. Jestem tego bardziej niż pewien; nie muszę się nawet zastanawiać. Ale skąd to wiem? Nie jestem pewien. Tak mi mówi przeczucie, którym to staram się kierować, które to działa pierwotnie w moim ciele i które to prowadzi mnie od samego początku. Dlatego też ten instynkt mi mówi o rzeczach, o jakich to poniekąd wiedzieć nie powinienem. Źródłem staje się rzecz jasna zauważenie wcześniejszego wyrazu twarzy Amayi; ciężko mi o tym nie myśleć. Co tak naprawdę nią kieruje? Dlaczego wydawała się być zadowolona z tego, iż ta trójka zaczęła się bić na jej oczach?
I nie, nie ma wielce czystych duszyczek, które nie myślą w ogóle o czymś złym. Podobno nawet matki w swoim życiu potrafią przejawiać myśli o chęci uduszenia własnego dziecka, choć nigdy tego nie robią. W każdym z nas znajduje się jakiś mrok, który może stać się bardziej widoczny pod wpływem sytuacji, które go zechcą wyrwać.
- W porządku. - użalanie się jest trochę teraz moją domeną. Wierzę, iż z czasem, gdy odkryję własne zalety i wady, gdy uda mi się utrzymać lepszą sprawność prawej ręki, jak i zdobędę lepszą sprawność w korzystaniu z lewej, będzie zdecydowanie lepiej. W sumie już powoli zauważam, jak palce w ręce niedominującej bardziej przejawiają w mojej woli i nie uciekają, powodując chociażby skrajnie ślamazarny styl pisania. Będzie lepiej, musi być lepiej. - Myślę, że planowanie to oznaka bycia przezornym, iż coś pójdzie nie po myśli. Osobiście chyba wolę mieć kilka planów, aby móc się do nich elastycznie dostosować, gdyby któryś z nich zawiódł. - w końcu nie da się wszystkiego przewidzieć. Ludzie są zmienni niczym nurt rzeki i wystarczy dosłownie jeden podmuch wiatru, aby zmienili swoje zdanie. Zastanawia mnie jednak ta pewność siebie w Cho. Na pewno nie jest naturalna; nikt w końcu nie urodził się nieśmiertelnym, aby ryzykować absolutnie wszystkim, co ma do zaoferowania. Chyba że już nie ma żadnego wyjścia, to wtedy prawdopodobnie można iść na całego.
- Tak, pamiętam. - odpowiadam szczerze. Być może dlatego udało mi się skończyć z amnezją, która na razie nie chce odejść. Ale czy w ogóle odejdzie? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Umysł nie może spać spokojnie po nocach od momentu wypadku, w sumie nawet nie wiem, czy przypadkiem nie zostanę znowu zaatakowany, a też nie chcę chować się po kątach niczym ostatni zbir, zlewając się z własnym cieniem. To boli. Boli niemożność bycia sobą, gdy od często patrzy się po kątach, szukając ewentualnego zagrożenia. - Zawsze wolę unikać ryzyka. Wiem, że może mieć ono bardzo nieprzyjemne skutki. - a skąd wiem? A z doświadczenia, które stało się jedynie mgłą, uszkodzonym zapisem. - Dlatego naprawdę czułbym się lepiej, gdybyś go unikała. - kim ja jestem, żeby komuś mówić, co ma robić? Nie mogę zakładać, iż kobieta będzie trzymała te słowa na zawsze w sobie, ale... gdyby coś jednak przyszło do głowy irracjonalnego, to żeby ten głos rozsądku rozbrzmiał echem pod kopułą czaszki, pozwalając na zastanowienie się chociaż te dwa razy.
Bo nie wierzę, że mężczyźni sami zaczęli się nawalać, ale, kiedy to niespokojne, zaczepiające mnie sylwetki zmasakrowanych ciał próbują zaczepić na ulicy, zaczynam poważnie się zastanawiać nad tym, czy jednak to się nie dzieje naprawdę. Niech mnie uznają za wariata, ale... od momentu wypadku dzieją się rzeczy, których nie jestem w stanie wytłumaczyć.
- Na pewno jest nieprzyjemne i bolesne, biorąc pod uwagę nawet to, iż człowiek często znajduje się podczas takiego ataku pod wpływem adrenaliny. Nie da się w pełni zanegować bólu bez medykamentów. - moje ciało aż na krótki moment się spina, jakby nasycone myślą o tym, jak ręka była zmasakrowana nawet w murach bezpiecznego szpitala i ile musiała ona przejść, zanim można było zdjąć szwy. A te niemiłosiernie bolały i niemiłosiernie swędziały, natomiast ciało znajdowało się na mocniejszych lekach przeciwbólowych. Naprawdę nieprzyjemne wspomnienia; staram się od nich odgonić. - Nie, nie mówisz głupot. Jeżeli jest coś, o czym chcesz porozmawiać, to wal śmiało. Może nie wyglądam na takiego, ale jestem w stanie zrozumieć naprawdę wiele. - kryzysy egzystencjonalne jakimś cudem nie wydają mi się być obce. Nie wydaje mi się być obce uczucie osamotnienia, nie wydaje mi się być obce uczucie znajdowania się na samym dnie.
Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale jakoś empatia wzrasta z każdą kolejną, poznaną osobą. Rozkwita, czekając na swój przełom. W uśpieniu, aby okryć znajomych i nieznajomych swym urokiem, swoim płaszczem bezpieczeństwa. Ale... czy jestem w stanie to bezpieczeństwo zagwarantować, nie będąc bezpieczną twierdzą? Może i sekrety będą bezpieczne, ale ciało już niespecjalnie.
- Damy rady - nie powinno być tak ciężko. Raczej losowy przechodzeń nie chciałby psiaka niewiadomego pochodzenia, chyba że byłby zbuntowanym pięciolatkiem, który od ostatnich świąt błaga rodziców o puchatą kulkę. - nieco ta wizja mnie rozbawia; wstaję z ławki i kieruję się powoli z Cho w stronę ulicy, o której wspomniałem właścicielowi. W sumie śmiesznie by było trafić na przechodnia, który zakochałby się w tym zwierzęciu od pierwszego wejrzenia, ale nie ma w tym nic dziwnego. Jedni wolą rozmawiać z ludźmi, drudzy z takimi istotami i jest to całkowicie normalne.
Kierujemy się zatem na uliczkę, aby spotkać użytkownika; może z dumą, może z nadzieją, ale na pewno z nietypowymi wspomnieniami. Po zakończonym precedensie zwrotu i dosłownym wepchnięciu przez mężczyznę pieniędzy, za które na pewno możemy kupić jakiś dobrej jakości, wysokoprocentowy trunek, nasza pierwsza przygoda się kończy.
Nasączona adrenaliną, może nie jedyna, ale miejmy nadzieję, iż w takim niebezpieczeństwie ostatnia - w końcu mamy wymienione numery i możemy się skontaktować. I patrzę w bliską przyszłość na to, iż nasze drogi jeszcze się pokrzyżują w tym sporym, pełnym ludzi mieście.
Dziwnie było wrócić na stare śmieci. Jak długo jej nie było? Nie spowiadała się nikomu ze swojego wyjazdu. Nie miało to też większego znaczenia. Wysłała kilka smsów, spakowała torbę i wsiadła do pierwszego pociągu po północy. Dostała zlecenie, nie mogła odmówić. Skończył się sezon nielegalnych walk w tym roku, więc nie była potrzebna w mieście. A może chodziło o jej dynamiczną, odrobinę zbyt bliską relację z Bakinem? Obydwoje mieli dużo wrogów. Shingetsu nie pytało czy masz czas, ono wymagało od ciebie czasu. Była zaledwie żołnierzem. Jednym z wielu. Wykonywała polecenia, była w tym całkiem dobra. Zwłaszcza, kiedy się nie wkurwiała, albo nie piła za wiele. Nie było ideałów. Teraz jednak miała wrócić. Z powrotem zacząć na poważnie trenować i wziąć udział w letnich lub jesiennych walkach w zależności od kondycji. Wciąż biegała i ćwiczyła sama, ale to nie było to samo.
Wysiadając z metra poprawiła torbę na ramieniu. Miała na sobie luźne spodnie z dresu opadające nisko na biodra w kolorze szarego melanżu i krótki czarny top na ramiączkach. Na górę narzuciła swoją ukochaną skórzaną kurtkę, którą ukradła kiedyś Seyi i czapkę bejsbolówkę. Przechodząc przez zatłoczoną stację miała okropną ochotę zapalić. Nie była zmęczona, chociaż podróż pociągiem się przedłużała z powodu nieprzystępnych warunków atmosferycznych. Nie ważne. Wychodząc na zewnątrz zaciągnęła się zapachem petów, spalin i alkoholu. Kochała Karafurunę, czuła się jak w domu. Jak by nigdy nie wyjechała.
Miała nadzieję, że Carei się spóźni i zdąży jeszcze chociaż zapalić. Wyciągnęła paczkę fajek i zapalniczkę w hello kitty, wychodząc na deszcz. Lało paskudnie. Pociągnęła nosem, bo ostatnio coś ją łapało. Stanęła na pasach, chcąc przejść przez ulicę, kiedy jakieś auto przejechało zbyt blisko krawężnika ochlapując jej buty trapery z rozwiązanymi sznurówkami.
- No kurwa serio - warknęła odpalając fajkę i w końcu zaciągając się przyjemnym dymem. Przeszła na drugą stronę idąc na niewielki plac zabaw, który obecnie stał pusty. Usiadła na huśtawce pozwalając, żeby deszcz spływał po jej czapce i kurtce.
Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya, Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.
Nikt jej więcej nie dotknie. Nikt więcej nie tknie. Nikt nie zechce.
W żołądku wywróciło się wszystko, chociaż i zawartość była niewielka. Bezsenność wyrywała siły i chęci, wypluwając ich resztkę, gdy siadała do pustek, jarzącej złowrogo bieli. W przerażaniu, ze jej dotknie. I zabrudzi. jak ludzie których mijała. Szeptali. Odsuwali się. Unikali. I bała się tego coraz bardziej.
I może dlatego tak bardzo płakała, gdy dostała wiadomość od Shey.
Naprawdę wracała. Naprawdę chciała się z nią spotkać. Czytała wielokrotnie wymianę wiadomości. A mimo to, zjadliwy szept podpowiadał, że wszystko to było ułudą. Że miało być to tylko potwierdzenie koszmarów, ze więcej, nie chciała jej widzieć. Czy nie mogą o tym jej napisać? Niepokój osiadł na języku, utrudniając oddychanie. I to wszystko, niosła aż do starego placu zabaw, gdzie miały się spotkać.
Dostrzegła ją z daleka. Zatrzymała się przy ułamanej furtce, z drżeniem, które wspięło się powyżej kolan. Wyglądała jak zawsze. Z jasnością włosów, tak wyraźnie bijącym kolorem spod czapki z daszkiem. Tłumiła płacz, ale w gardle zaległa głęboko gula, której nie była w stanie przełknąć. Pochyliła głowę, czując, jak rozpuszczone, lekko potargane włosy rozsypując się na ramiona. Przestała je splatać, w obawie, jakby ktoś zobaczył jej za dużo. Czarny półgolf, podciągała możliwie wysoko, tak, jak dopinała czarną koszulę na wszystkie guziki. Brakowało kolorów, które zazwyczaj nosiła. Chowała się. samej próbując stać się cieniem.
Wahanie zwyciężyła jednak tęsknota. Wypchnęła ciało do przodu, by wolnym krokiem pokonać dzielącą ją od przyjaciółki odległość. Zatrzymała się za dziewczyną, przyglądając przez kilka - wybijanych łomotem serca - sekund. Bała się podejść. Bała się - bez pozwolenia - złamać dozwoloną konwenansom przestrzeń, nawet - jeśli dawno temu dzieliły się swoją bliskością bez przerwy. Naturalnie. Patrzyła za to, z zaczarowaną niemal uwagą, jak półprzeźroczysta mgła tytoniowego dymu, otula drobną sylwetkę jasnowłosej, niby duszna aureola kami.
- Shey - głos miała schrypiały, jakby zapomniała o mówieniu - naprawdę jesteś - drżenie, które wcześniej kłębiło się pod skórą, wdarło się do głosu. Place zwinęły się, dokładnie tak jak robiła to Shey, gdy szykowała się do pięściarskiego uderzenia. Tyle, że Carei nie widziała swego wroga. ten zaszył się w jej koszmarach. I zapuszczał truciznę klątwy coraz głębiej, pozostawiając ją... żałosną.
@Amakasu Shey
Taka drobna, jak by najmniejszy wiatr mógł ją przewrócić.
Tak silna, że nawet sama Shey wypadała przy niej słabo.
Ejiri Carei.
Uniosła się powoli strzepując krople deszczu z namokłych spodni. Kiedy przestało padać? Niebo, chociaż wciąż zachmurzone wydało się pogodniejsze. A może jej humor zwyczajnie się poprawił na widok przyjaciółki? Coś ściskało ją w środku. Tęsknota.
- Carei - przywitała się poprawiając sportową torbę na ramieniu. Wyrzuciła niedopałek gdzieś w błoto nawet na niego nie patrząc. Przetarła dłonią zmoczone włosy podchodząc do dziewczyny. Uważne spojrzenie prześlizgnęło się przez jej ciało. Dobitnie oceniające, jak by próbowała ustalić jej stan. Niewielka zmarszczka między brwiami świadczyła o zmartwieniu, które nagle odrętwiało jej ciało. Wyglądała na skupioną. Patrzyła jak ta do niej podbiega. Jak się zatrzymuje pielęgnując drobną przestrzeń. Dlaczego? Podeszła do przyjaciółki przekrzywiając lekko głowę. Zdeptała dzielącą je odległość. Gdyby była chłopakiem na pewno Carei zostałaby miłością jej życia. Teraz jednak kochała ją inaczej. Na swój własny pojebany sposób. Była iskierką na końcu tunelu. Szczęśliwym zakończeniem tragedii życia.
Wyglądała na zmęczoną. Smutną?
Wyciągnęła dłoń kładąc ją płasko na ciemnych włosach przyjaciółki. Przejechała nimi po wilgotnych pasmach aż na jej kark. Przysunęła się bliżej przyciągając jej drobną sylwetkę do siebie otaczając ją opiekuńczo ramieniem.
- Co się stało, słońce? - Szepnęła odsuwając się lekko i patrząc uważnie na jej śliczną buzię. Szukała jakiś wskazówek. Czegokolwiek co mogłoby pomóc jej ustalić obecną sytuację. Puściła jej włosy dotykając lodowatą dłonią bladego policzka Carei. Spróbowała się uśmiechnąć, chociaż wyszedł jej jakiś krzywy grymas. Nigdy nie była dobra w przywitania. Jeszcze gorsza w pożegnaniach. Dlatego nie poinformowała nikogo o swoim wyjeździe. Napisała przyjaciółce zaledwie wiadomość. Jednego smsa. Nie potrafiła się żegnać. Spakowała w kwadrans i wyszła z mieszkania Bakina. Kłócili się. Chciał, żeby wybrała stronę. Chciał, żeby wybrała jego stronę. Starej gwardii, nie nowych psów Shingetsu. Ale przecież obiecywała inaczej. Wtedy, gdy go nie było oddała się w ręce gangu. Od dzieciństwa jej wybór był ograniczony. Od śmierci Hayato przestał po prostu istnieć. Wyzywała go, krzyczała. Trzasnęła drzwiami w akompaniamencie szczekania psa. Chciała tam wrócić. Wrócić do niego, ale była zbyt uparta.
Upartość jednak zawsze znikała przy Carei.
- Wyglądasz paskudnie - skwitowała próbując ją rozbawić. - To przez nowy szampon?
@Ejiri Carei
Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Nie była w tym osamotniona.
Mimowolnie podążyła wzrokiem za znikającym niedopałkiem. Zgaszona w kałuży smużka dymu wydawała się znikać z zawodem. Zupełnie jak nagromadzona ciężkość osiadła na barkach artystki. Ale ciemna źrenic przesunęła się na twarz przyjaciółki, zaglądając w końcu - do oczu, Dwie, jasne tarcze, który kryły mrok przysypanych popiołem tajemnic.
- Tak bardzo się zmieniłam? - zapytała cicho, niepewnie, niemal niewyraźnie, ale złamany nagle dystans, pozwolił by dźwięki osiały blisko, gdzieś na wysuniętej, bladej dłoni Shey, gdy ułożyła ją na wilgotnych włosach. Przymknięte oczy u Carei świadczyły o nagłym skupieniu, przypomnieniu czegoś, co - wydawało się - gdzieś zdążyło po drodze umknąć. I coś wydawało się pękać na zastygłej porcelanie dziewczęcego oblicza, bo gdy chłód palców wspiął się na kark, ciałem szarpnął dreszcz. Kolejnym gdy ramię otoczyło spięte do tej pory barki. Artystka przestała w końcu się zapierać. Zatrzymała pęd niekończącej ucieczki, gdy tylko poczuła ciepło ujęcia. Sama rozłożyła ręce, otaczając ciało przyjaciółki, wtulając się jakoś desperacko, jakby chwyciła się rzuconej na ratunek pomocy. Rozcapierzyła paliczki, wpijając paznokcie w materiał kurtki, rozpaczliwie mieląc twardość skóry między opuszkami. Głowę ułożyła na ramieniu jasnowłosej, by usta zatkać gdzieś przy dziewczęcej szyi. Włosy rozsypały się, tworząc wokół dziewcząt swoistą falę wilgotnej czerni.
Co się stało, słońce?
Usłyszała, ale pokręciła tylko głową, przysuwając się na powrót. Dopiero gdy minął spazm, a drżenie ulotniło dojmujące napięcie, pozwoliła się odsunąć, odsłaniając załzawione policzki i oszronione płaczem powieki.
Wyglądasz paskudnie
To przez nowy szampon?
- Przepraszam, nie powinnaś mnie takiej widzieć. Nie dziś - wciąż mówiła cicho, ale bez wcześniej wpisanej w ton desperacji. Przytuliła się do wnętrza opartej o policzek ręki. Nie miała pojęcia co mogła, albo powinna odpowiedzieć, gdy sama nie do końca potrafiła się z prawdą zmierzyć. Czuła się winna. Bo obecność Shey działała na nią kojąco, jakby czerpała od niej siły. Dlatego, gdy odezwała się ponownie, sama spróbowała zażartować. Nie szło jej to dobrze.
- Jeśli chciałabyś... możesz sprawdzić co to za szampon. I ewentualnie go wyrzucić - przełknęła ślinę, w końcu odsuwając się o krok - to znaczy... chciałabyś u mnie zostać? - w uszach jej zahuczało - na noc - doprecyzowała ciszej. Nie chcę być sama - dźwięczało na wargach, ale ledwie poruszyła językiem, nie pozwalając by strach przekuł się w werbalizację. Przełknęła jak ślinę niepokój odrzucenia
- jeśli nie masz innych planów.
@Amakasu Shey
Fenrys Umbra ubóstwia ten post.
Nic się nie zmieniło. Nawet jeśli ich życia szły dalej. Nie było przeszkód, które mogłyby je podzielić.
- Nie - odparła tylko wzruszając lekko ramionami. - Dla mnie zawsze będziesz taka sama.
Bliskość koiła nerwy, których od zawsze miała w sobie zbyt wiele. Chociaż z pozoru przypominała wrak człowieka. Osobę, która czuła już w życiu tak wiele, że prawie nic nie pozostało. Tak nerwy były ostatnim bastionem jej ludzkiej strony. Jak by tylko gniew wciąż stawiał, że była sobą. A jednak przy Carei zawsze go brakowało. Nie był potrzebny. Wyparowywał wraz z przyjemnym zapachem jej ulubionych perfum. Uśmiechem tak jasnym; że przyćmiłoby same słońce.
Odruchowo sięgnęła w górę ściągając czapkę d daszkiem i jednym ruchem naciągnęła ją na głowę przyjaciółki. I tak była już kompletnie przemoczona. Nie musiały obydwie trząść się z zimna.
- Chyba nie myślałaś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz - odparła tylko? jak by odpowiedź była oczywista. Zdecydowanie nie zamierzała zostawić jej w takim stanie samej. Ona też nie była jeszcze gotowa do rozłąki. Nie myśląc za wiele cofnęła się biorąc chłodną dłoń Carei w swoją. Ruszyła w stronę zaparkowanego samochodu trzymając ją blisko siebie. Splecione palce omywał wciąż lejący się deszcz, a jednak wciąż nie zamierzała jej puszczać. Poprawiła torbę na ramieniu patrząc sceptycznie w stronę auta.
- Na pewno potrafisz tym jeździć?
Wcale w nią nie wątpiła
W c a l e.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei, Ōgimachi-Genji Nozara and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
To dziś, było nieco inne, ale wina obarczała siebie. Strach, podobny temu na samym początku znajomości, jeszcze zanim w ogóle poznały źródło własnych blizn. Nieufność łamana ciekawością. Tą, wpleciona w natchnienie, gdy bezceremonialnie wzięła szkicownik, kreśląc na kartce dostrzeżone spojrzenie. pamiętała, że początkowo wzięła ją za yurei. Z obitymi kostkami, z krwią przy wraca i siniakiem na policzku. Pulsująca w piersi iskra wspięła się wyżej, rozlewając ciepłem.
Dla mnie zawsze będziesz taka sama
Odpowiedź dźwięczała w uszach i język plątał się w winnym komentarzu.
To znaczy jaka?
Ale z ust wymknęło się tylko pełne westchnienie. Oddech zabielił się mgłą od chłody. Uniosła ramiona, gdy czapeczka znalazła się na jej włosach. Uniosła wzrok na dziewczęce lico - Nawet nie wiesz, jaka jesteś piękna - spięte popielatością pasma, wilgotnymi strugami opadały na skórę, okalały twarz, przypominając rodzaj nadnaturalnej poświaty - znowu cię namaluję - zastrzegła cicho, ostatni raz opierając czoło na ramieniu przyjaciółki - bardzo, bardzo tęskniłam - ostatnie wyrazy stłumione były naciskiem warg na materiał kurtki i wydychanym powietrzem i wilgocią.
To wszystko nie było ważne.
- Nie myślałam za wiele widać, żebym wpadła na tak głupi pomysł - odsunęła się. Wracał jej spokojniejszy oddech. Ulga rozlewała się po skórze jak maźnięcia pędzlem, gdy palce obu dłoni splotły się ze sobą. Mocniej objęła rękę jasnowłosej, w niejasnej obawie, że za chwilę mogły się nawet przypadkiem rozdzielić. szła blisko, ocierając ramię własnej kurtki o tę skórzaną, przyjaciółki.
Jak dawniej.
- Chcesz poprowadzić za mnie? Też będzie potrzebowała... poduszki - przechyliła głowę, spoglądając to na zaparkowany suw, to na Shey - zdałam a pierwszy razem - przypomniała sobie, jakby mogło to mieć wpływ na decyzję - chodź - pociągnęła jasnowłosą w stronę drzwi - mam nadzieję, że mi zaufasz.
@Amakasu Shey