Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
First topic message reminder :
@Munehira Aoi
Vance
04/04/2037 15:48
Vance DZWONI DO CIEBIE
odbierz odrzuć
ODEBRANO
Vance DZWONI DO CIEBIE
— Szybko. Na kogo tak czekałeś, Munehira? — w głosie słychać było rozbawienie, które stopniowo niknęło wraz z kolejnymi słowami; zastąpione już bardziej rzeczowym tonem. I czymś na kształt ledwo słyszalnej troski. — Chciałem upewnić się, że wszystko w porządku. Nie żebym uważał spacery po brudnych tunelach za oznakę dobrego samopoczucia. Powinienem się martwić, że cię tam wczoraj widziałem? — Pauza. Krótka, prawie niedająca czasu na jakąkolwiek odpowiedź. — Albo raczej tym, z kim cię tam widziałem? Skąd te niskie progi? — brzmiał na kogoś szczerze zaciekawionego tym dziwnym wyborem. Nie znali się na tyle dobrze, by mógł znaleźć sens w korelacji tamtej dwójki. Liczył na nagły przypływ oświecenia.
Seiwa-Genji Enma and Munehira Aoi szaleją za tym postem.
Vance
POŁĄCZENIE Z: Vance
12:56
— Nie uważam. Powiem więcej – pomyślałem, że oczekujesz bardziej spektakularnej reakcji, skoro chciałeś mi odmówić „z czystej ciekawości”. — To nie było pytanie, ale ciekawość, która z kolei rozbrzmiewała w jego tonie, była dziwnie wyczekująca. Na potwierdzenie lub zaprzeczenie; może na rozwinięcie tematu. — Nie oczekiwałem pozwolenia, ale dobrze, że czujesz się na to przygotowany. Wydaje mi się, że do tej gry nie muszę cię zapraszać — rzucił już nieco bardziej mrukliwie, ale dało się wyczuć, że mimo całej tej zagadkowości, która skumulowała się w tym chwilowym zawieszeniu, uśmiech już rozciągał jego usta. Nie był to jeden z tych wyuczonych i uprzejmych uśmiechów; należał do tych bardziej zuchwałych. — Już w nie gramy. Nie wiem tylko, jak długo potrwa „do skutku”. Zależy od tego, jak szybko zmęczysz się uciekaniem — zgryźliwość była jedynie prowokacyjnym dodatkiem do tego, jak postrzegał zasady gry. Zdawał się jednak w pełni rozumieć, że walka nie toczyła się pomiędzy drapieżnikiem i ofiarą. I to w tym wszystkim podobało mu się najbardziej.
O wiele bardziej podoba mi się- Znów krótki śmiech wprawił w ruch struny głosowe, ale tym razem, poza zadowoleniem, miał w sobie coś znacznie lżejszego, zalążek mimowolnego rozczulenia. — Zapamiętam — zabrzmiało niemalże jak obietnica. Już szykował się, by ku jego uciesze powtórzyć imię, ale nagła realizacja zmusiła go na skupieniu się na czymś znacznie istotniejszym: — Czy teraz to ja jestem zaproszony? Z chęcią sprawdzę, czy dasz radę mnie namówić. Na urlop, nie na spotkanie — doprecyzował, bo choć znów mówił językiem zaczepek, dla Munehiry być może jeszcze nie było tak oczywiste to, że szybko znalazłby dla niego miejsce w swoim grafiku. — Słuszna uwaga. Natomiast bezpańskie psy, mają szansę znaleźć sobie wygodniejsze miejsce, zwłaszcza jeśli są rasowe — podjął, odpłacając się własną aluzją, która wetknięta pomiędzy wiersze, uczyniła z wypowiedzi niewypowiedzianą bezpośrednio ofertę. Choć nie miał problemu z otwartym mówieniem tego, co chodziło mu po głowie, czasem dobrze było pozwolić sobie na odrobinę subtelności. Zwłaszcza że tak dobrze im się razem grało. — Nie lubię prosić, ale potrafię zrobić wyjątek. Przemyśl tę kwestię proszę — niemalże starannie oddzielił od siebie sylaby, by mieć pewność, że białowłosy go zrozumie. Wyartykułowane słowo jedynie sprawiało wrażenie przymilnego, bo nie sposób było nie wychwycić tej charakterystycznie brzmiącej zadziorności.
Może to już ten etap, gdy czuł się wręcz zobowiązany, by przyłączyć się do picia, bo na dźwięk szkła, to, które miał po swojej stronie, przesunęło się po blacie. Upił łyk, ale niewielki, bo nie zdążyło jeszcze zaschnąć mu w gardle, a rozmowa nie wywoływała żadnych skrajnych emocji. Właściwie czuł się dobrze. Za dobrze. Świetnie. — Trzymanie się jednego zdania tylko dla zasady jest przykrą przypadłością ograniczonych. Mam nadzieję, że uzbieram jeszcze kilka dużych plusów. Może dzięki temu nie poprzestaniemy na jednym spotkaniu — uśmiech znów wplótł się w słowa, ale ten zniknął wyjątkowo szybko, ustępując miejsca skupieniu. Był przecież ciekaw, jak wyglądał cały ten układ. Chwytał każde słowo, by wycisnąć z nich wszystko, co tylko się dało. Zauważył już, że Aoi lubił posługiwać się zagadkami. Choć chyba bliżej było Vance’owi do stwierdzenia, że białowłosy skrupulatnie badał teren. — Ciekawe — wymruczał pod nosem. Nie dostał jednak zbyt wiele czasu na to, by drążyć temat dalej. Zamierzał jednak cierpliwie poczekać na swoją kolej. — To żadna tajemnica. Wiem dużo różnych rzeczy, a to jedna z tych bardziej przydatnych kwestii. Zresztą trochę was się tu plącze. Jeśli jest się wystarczająco uważnym, trudno to przeoczyć. Chociaż może tym razem trochę się wymądrzam — ubrał to stwierdzenie w rozbawienie i uwieńczył je krótkim śmiechem. — Początkowo potrzebowałem solidnego dowodu. Sceptycy już tak mają, że nie uwierzą, dopóki nie zobaczą. Nie będę wdawał się w szczegóły, bo nie jest to szczególnie zaskakująca historia. Znałem kogoś, kto zginął – nie było co do tego żadnych wątpliwości – a po jakimś czasie, jak gdyby nigdy nic, znów chodził po ulicach i korzystał ze swojej drugiej szansy. Logiki nie było w tym żadnej, ale potrzebowałem wiedzy na ten temat i zdobyłem jej wystarczająco dużo, żeby teraz mnie to nie dziwiło. — Zawiesił głos w chwilowym zastanowieniu. Namysł ten znalazł swoje odzwierciedlenie w cichym stukocie paznokcia o szkło. Ważył słowa czy próbował przypomnieć sobie coś jeszcze, by go nie zawieść? — Wiem o tym już zbyt długo, żebyś mógł być pierwszym, ale z pewnością nie odbiera ci to pierwszeństwa w innych kwestiach. Moje zainteresowanie nie wynika z twojego faktycznego… hm, stanu skupienia. — Chociaż wypowiedź wymagała rozwinięcia, na tym poprzestał. Na pewno z całkowitą świadomością – nie dotyczyło to w końcu odpowiedzi na pytanie. Odstawił szklankę. — Nie boisz się? — odezwał się po chwilowej przerwie. To, o co spytał, było jednak zbyt ogólne. Ale trzymał go w tej chwilowej niepewności aż do ponownego dźwięku odpalanej zapalniczki, który rozbrzmiał w słuchawce. Gdy odezwał się na nowo, jego głos był niższy i znacznie cichszy. — Że któregoś dnia to twoje życie wyceni niżej niż inne? Jak mówiłem, lubię zdobywać wiedzę. Wiem, że kontrakty to dość śliska sprawa i niestety w tym przypadku – jeśli oczywiście nie jesteś dobrze przygotowany – to ty stoisz po bardziej niekorzystnej stronie tego układu. Chociaż nie rozumiem, czemu ktoś, kogo sposób wypowiadania się pozostawia wiele do życzenia, próbuje wykorzystywać ludzi seksualnie, nie panuje nad emocjami- — zaciągnął się dymem, jakby dawał sobie czas na znalezienie kolejnych określeń — który generalnie na pierwszy rzut oka nic szczególnego sobą nie reprezentuje, decyduje o jakości życia innych ludzi. Nadal dziwisz się, że byłem zmartwiony, Aoi?
O wiele bardziej podoba mi się- Znów krótki śmiech wprawił w ruch struny głosowe, ale tym razem, poza zadowoleniem, miał w sobie coś znacznie lżejszego, zalążek mimowolnego rozczulenia. — Zapamiętam — zabrzmiało niemalże jak obietnica. Już szykował się, by ku jego uciesze powtórzyć imię, ale nagła realizacja zmusiła go na skupieniu się na czymś znacznie istotniejszym: — Czy teraz to ja jestem zaproszony? Z chęcią sprawdzę, czy dasz radę mnie namówić. Na urlop, nie na spotkanie — doprecyzował, bo choć znów mówił językiem zaczepek, dla Munehiry być może jeszcze nie było tak oczywiste to, że szybko znalazłby dla niego miejsce w swoim grafiku. — Słuszna uwaga. Natomiast bezpańskie psy, mają szansę znaleźć sobie wygodniejsze miejsce, zwłaszcza jeśli są rasowe — podjął, odpłacając się własną aluzją, która wetknięta pomiędzy wiersze, uczyniła z wypowiedzi niewypowiedzianą bezpośrednio ofertę. Choć nie miał problemu z otwartym mówieniem tego, co chodziło mu po głowie, czasem dobrze było pozwolić sobie na odrobinę subtelności. Zwłaszcza że tak dobrze im się razem grało. — Nie lubię prosić, ale potrafię zrobić wyjątek. Przemyśl tę kwestię proszę — niemalże starannie oddzielił od siebie sylaby, by mieć pewność, że białowłosy go zrozumie. Wyartykułowane słowo jedynie sprawiało wrażenie przymilnego, bo nie sposób było nie wychwycić tej charakterystycznie brzmiącej zadziorności.
Może to już ten etap, gdy czuł się wręcz zobowiązany, by przyłączyć się do picia, bo na dźwięk szkła, to, które miał po swojej stronie, przesunęło się po blacie. Upił łyk, ale niewielki, bo nie zdążyło jeszcze zaschnąć mu w gardle, a rozmowa nie wywoływała żadnych skrajnych emocji. Właściwie czuł się dobrze. Za dobrze. Świetnie. — Trzymanie się jednego zdania tylko dla zasady jest przykrą przypadłością ograniczonych. Mam nadzieję, że uzbieram jeszcze kilka dużych plusów. Może dzięki temu nie poprzestaniemy na jednym spotkaniu — uśmiech znów wplótł się w słowa, ale ten zniknął wyjątkowo szybko, ustępując miejsca skupieniu. Był przecież ciekaw, jak wyglądał cały ten układ. Chwytał każde słowo, by wycisnąć z nich wszystko, co tylko się dało. Zauważył już, że Aoi lubił posługiwać się zagadkami. Choć chyba bliżej było Vance’owi do stwierdzenia, że białowłosy skrupulatnie badał teren. — Ciekawe — wymruczał pod nosem. Nie dostał jednak zbyt wiele czasu na to, by drążyć temat dalej. Zamierzał jednak cierpliwie poczekać na swoją kolej. — To żadna tajemnica. Wiem dużo różnych rzeczy, a to jedna z tych bardziej przydatnych kwestii. Zresztą trochę was się tu plącze. Jeśli jest się wystarczająco uważnym, trudno to przeoczyć. Chociaż może tym razem trochę się wymądrzam — ubrał to stwierdzenie w rozbawienie i uwieńczył je krótkim śmiechem. — Początkowo potrzebowałem solidnego dowodu. Sceptycy już tak mają, że nie uwierzą, dopóki nie zobaczą. Nie będę wdawał się w szczegóły, bo nie jest to szczególnie zaskakująca historia. Znałem kogoś, kto zginął – nie było co do tego żadnych wątpliwości – a po jakimś czasie, jak gdyby nigdy nic, znów chodził po ulicach i korzystał ze swojej drugiej szansy. Logiki nie było w tym żadnej, ale potrzebowałem wiedzy na ten temat i zdobyłem jej wystarczająco dużo, żeby teraz mnie to nie dziwiło. — Zawiesił głos w chwilowym zastanowieniu. Namysł ten znalazł swoje odzwierciedlenie w cichym stukocie paznokcia o szkło. Ważył słowa czy próbował przypomnieć sobie coś jeszcze, by go nie zawieść? — Wiem o tym już zbyt długo, żebyś mógł być pierwszym, ale z pewnością nie odbiera ci to pierwszeństwa w innych kwestiach. Moje zainteresowanie nie wynika z twojego faktycznego… hm, stanu skupienia. — Chociaż wypowiedź wymagała rozwinięcia, na tym poprzestał. Na pewno z całkowitą świadomością – nie dotyczyło to w końcu odpowiedzi na pytanie. Odstawił szklankę. — Nie boisz się? — odezwał się po chwilowej przerwie. To, o co spytał, było jednak zbyt ogólne. Ale trzymał go w tej chwilowej niepewności aż do ponownego dźwięku odpalanej zapalniczki, który rozbrzmiał w słuchawce. Gdy odezwał się na nowo, jego głos był niższy i znacznie cichszy. — Że któregoś dnia to twoje życie wyceni niżej niż inne? Jak mówiłem, lubię zdobywać wiedzę. Wiem, że kontrakty to dość śliska sprawa i niestety w tym przypadku – jeśli oczywiście nie jesteś dobrze przygotowany – to ty stoisz po bardziej niekorzystnej stronie tego układu. Chociaż nie rozumiem, czemu ktoś, kogo sposób wypowiadania się pozostawia wiele do życzenia, próbuje wykorzystywać ludzi seksualnie, nie panuje nad emocjami- — zaciągnął się dymem, jakby dawał sobie czas na znalezienie kolejnych określeń — który generalnie na pierwszy rzut oka nic szczególnego sobą nie reprezentuje, decyduje o jakości życia innych ludzi. Nadal dziwisz się, że byłem zmartwiony, Aoi?
Seiwa-Genji Enma and Munehira Aoi szaleją za tym postem.
Aoi
POŁĄCZENIE Z: Aoi
14:37
Krótki, wibrujący, rozciągły pomruk unosi się znad brzegu szklanki. — Nie pomyliłeś się, ale to pewnie coś, co przywykłeś słyszeć. Nie nudzi Cię to? Nadal sprawia Ci to przyjemność? — Nuta prowokacyjnego zastanowienia kręci się na czubku języka, zanim sam zdecyduje się odpowiedzieć na opadłe pytanie: — Doceniam widowiska, ciężko temu zaprzeczyć. Szybko się nudzę. Możemy uznać, że lubię być zabawianym, ale przez mój dosyć... wybredny gust, rzadko zdarza mi się dobrze bawić — w słuch wgryza się słodka arogancja, której teraz tak bardzo potrzebuje. Łapie się jej, otula w umyśle, karmiąc się budowanym napięciem, podążając za rozpaloną iskrą tnącą umysł. — Nie uciekam. Tchórzostwo nie leży w mojej naturze. Nie tylko ty jesteś cierpliwy. Tylko musisz uważać, bo ciemność działa na moją korzyść.
Na karku mości się ciepło, które długim językiem układa się za uchem Munehiry, wpełzając, ponownie uczuciem dziwnego uniesienia pod mostek. Gdyby tylko potrafił wrócić na tor racjonalności, zorientowałby się, że każde kolejne słowo, każda kolejna nuta śmiechu, jaka wypada spomiędzy warg Vance'a, ciągnie za sobą wrażenia, od których starał się odseparować. Odciąć. Przez lata skutecznie. — Myślę, że to zadanie, którego mogę się podjąć z przyjemnością. Podobno ciężko mi się oprzeć. Jedni nazywają to urokiem osobistym, ja wolę określać to jako bardzo przydatną, nabytą z czasem zdolnością.
...zwłaszcza jeśli są rasowe.
Umysł oczyszcza się, choć i napręża w ten specyficzny, drapieżny sposób. Czuje, że szczęka na moment zaciska się mocniej, żuchwa drga w krótkim napięciu okalających ją ścięgien i mięśni, nim rozluźni się w rozbawieniu. — Wygodniejsze miejsce? — Powtórzenie przemiela jakby sam ku sobie, zanim głos ponownie nabierze na ostrości, wybije się z wygłuszenia i wybrzmi wyraźniej: — Problem pojawia się w miejscu, w którym stajesz przed psem gończym, który żyje głodem, a nie przed spolegliwym pieskiem do towarzystwa — nie potrafi wyobrazić sobie, że pościg mógłby się kiedykolwiek skończyć. Podążanie za każdym, nawet tym najdelikatniejszym dźwiękiem niespokojnego serca, które tyka w ciszy przestrzeni jak stary zegar. Rytm, poprzez który nieświadome, sprowadza na siebie kataklizm. Wydaje mu się, że ma przecież teraz wszystko, czego potrzebuje. Bodziec, komendę do ugryzienia, pozwolenie na zatopienie kłów w spięte w lęku ciało, brak reprymendy, kiedy zębiska nie potrafią oderwać się od mięsa. — Głodne psy lubią gryźć dłonie, a te, które są naprawdę łapczywe, odgryzają palce — pomimo życia jakie pędzi w zaciemnieniu paranoją, zdaje sobie sprawę ze swojej gwałtowności. Nie wyobraża sobie przynależenia do kogoś, kto nie miałby dostatecznej siły, aby złapać go za kark, kiedy alabastrowy kościec kłów zamiast w kruchą tchawicę ofiary, kieruje się w miękkie zagłębienie przy aorcie właściciela.
Głęboki oddech zadowolenia rozpościera się na całą klatkę piersiową, kiedy proszę, pieści słuch. Potrzeba mu tak niewiele, a tak wiele zarazem. Prosty mechanizm spełniania drobnych życzeń. Tych, które niby nie posiadają względnie sensu, a tak naprawdę są dla drugiej strony wszystkim. — Przypomnij mi o tym, jeżeli się spotkamy. Pewne słowa brzmią o wiele lepiej, kiedy można je również poczuć, a nie tylko usłyszeć — przyciszony, napowietrzony ton, ten, który oktawą ociera się o zmysłową mrukliwość, pieści gardziel. Wie, jak wielką moc ma kajanie się. Ile potrafi zdziałać odpowiednio wyartykułowane przepraszam, kiedy ciepły oddech zapiera się na skórze i mości się w zagłębieniu ponad obojczykiem. Smugą oplatając kruchą konstrukcję ucha. Podgryzając zaczepnie jego płatek.
— Wszystko zależy od Ciebie, więc próbuj. Lubię nagradzać innych za ich dobre sprawowanie — wtóruje mu wrażeniem rozciągniętych w uśmiechu warg, chociaż kąciki cały czas skierowane ostro ku górze, zakrawają o drapieżny grymas.
Zainteresowanie wzrastało z każdym kolejnym słowem, odbijając się w nerwowym ruchu ciała między poduszkami kanapy, w szumie miękkich połów tekstyliów oplatających ciało. Pytania rodziły się z niesamowitą częstotliwością. Jedno za drugim. Ważył je jednak na języku, wybierając wyłącznie te, które mogły faktycznie przynieść mu jakąkolwiek korzyść. Łyk zaciągnięty z ostro ciosanej szklanki przerywa gładkość myśli, zimnem alkoholu głaszcząc myśli, nim w krótkim brzdęku grubego denka kryształ ląduje na stoliku. — Zawsze mnie to zastanawiało... Bo nie ukrywam, że już to trochę dla mnie trwa... Świadomość naszego istnienia jest raczej czymś spychanym na pobocze. Powiedzmy, że posiadam bliskie relacje z kimś, kto należy do... wyjątkowego środowiska zajmującego się ukrócaniem istnień podobnych do mojego. Idąc naszą skundloną alegorią; nazwijmy ich hyclami. Zdobywanie jakichkolwiek informacji nie jest takie łatwe. Oczywiście wiem, jaką wagę ma pieniądz. Aktualnie jest ponad nawet samą Amaterasu, czy jeżeli wolimy iść bardziej w Twoim kierunku, ponad czcigodną świętą Trójcą — krótka pauza rodzi się, aby w miękkości westchnienia, pełnego entuzjazmu mógł podjąć ponownie. — Chciałbym umieć Cię okłamywać, że ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie to, że kogoś straciłeś. Nie ma to dla mnie sensu. Ważniejsze jest dla mnie to, kto nakierował Cię w odpowiednim kierunku, Vance. Czy jestem samolubny? Całkiem prawdopodobne — śmiech, który niesie się na linii połączenia, ma w sobie nie tylko niepewność kolejnych dni, ale również nadzieję, że te zostaną ukrócone w gwałtowności, którą zdążył już sobie oswoić i nazwać własną.
— Innych kwestiach? — opada w miękkim zastanowieniu. Niepewność, która na jakiś czas została przygaszona, rozbrzmiewa na nowo i wybija się na powierzchnię, kąsając skórę Aoiego. Wiertło zastanowienia przebija się przez kościec czaszki, wlewając w jej wnętrze falę zwątpienia.
Żachnięcie się rozpoczyna powolną konstrukcję zdania, która złożona jest z zimnego, wręcz akademickiego tonu. — Pozwól, że rozjaśnię Ci parę kwestii — nerwy zaczynają znacząco popuszczać na linii szwów nałożonych na starych ranach. — Moje potrzeby są dosyć... skomplikowane. Przez kilka lat szukałem odpowiedniej osoby, która faktycznie będzie w stanie mnie udźwignąć. Początkowo, jedyne, o czym myślałem, to o obraniu sobie kogoś za naczynie. Jak bardzo jest to romantyczne, móc na kimś żerować, prawda? Kiedy druga osoba bezgranicznie wierzy w Twoje dobre intencje, że potrwa to zaledwie chwilę — nerwowy śmiech zaokrągla się pod podniebieniem, spływając na napiętą linię języka. — To nieco bardziej skomplikowane. Mój strach, jeżeli takowy istnieje, jest najmniejszym problemem. I zdecydowanie dotyczy zupełnie czegoś innego.
Na karku mości się ciepło, które długim językiem układa się za uchem Munehiry, wpełzając, ponownie uczuciem dziwnego uniesienia pod mostek. Gdyby tylko potrafił wrócić na tor racjonalności, zorientowałby się, że każde kolejne słowo, każda kolejna nuta śmiechu, jaka wypada spomiędzy warg Vance'a, ciągnie za sobą wrażenia, od których starał się odseparować. Odciąć. Przez lata skutecznie. — Myślę, że to zadanie, którego mogę się podjąć z przyjemnością. Podobno ciężko mi się oprzeć. Jedni nazywają to urokiem osobistym, ja wolę określać to jako bardzo przydatną, nabytą z czasem zdolnością.
...zwłaszcza jeśli są rasowe.
Umysł oczyszcza się, choć i napręża w ten specyficzny, drapieżny sposób. Czuje, że szczęka na moment zaciska się mocniej, żuchwa drga w krótkim napięciu okalających ją ścięgien i mięśni, nim rozluźni się w rozbawieniu. — Wygodniejsze miejsce? — Powtórzenie przemiela jakby sam ku sobie, zanim głos ponownie nabierze na ostrości, wybije się z wygłuszenia i wybrzmi wyraźniej: — Problem pojawia się w miejscu, w którym stajesz przed psem gończym, który żyje głodem, a nie przed spolegliwym pieskiem do towarzystwa — nie potrafi wyobrazić sobie, że pościg mógłby się kiedykolwiek skończyć. Podążanie za każdym, nawet tym najdelikatniejszym dźwiękiem niespokojnego serca, które tyka w ciszy przestrzeni jak stary zegar. Rytm, poprzez który nieświadome, sprowadza na siebie kataklizm. Wydaje mu się, że ma przecież teraz wszystko, czego potrzebuje. Bodziec, komendę do ugryzienia, pozwolenie na zatopienie kłów w spięte w lęku ciało, brak reprymendy, kiedy zębiska nie potrafią oderwać się od mięsa. — Głodne psy lubią gryźć dłonie, a te, które są naprawdę łapczywe, odgryzają palce — pomimo życia jakie pędzi w zaciemnieniu paranoją, zdaje sobie sprawę ze swojej gwałtowności. Nie wyobraża sobie przynależenia do kogoś, kto nie miałby dostatecznej siły, aby złapać go za kark, kiedy alabastrowy kościec kłów zamiast w kruchą tchawicę ofiary, kieruje się w miękkie zagłębienie przy aorcie właściciela.
Głęboki oddech zadowolenia rozpościera się na całą klatkę piersiową, kiedy proszę, pieści słuch. Potrzeba mu tak niewiele, a tak wiele zarazem. Prosty mechanizm spełniania drobnych życzeń. Tych, które niby nie posiadają względnie sensu, a tak naprawdę są dla drugiej strony wszystkim. — Przypomnij mi o tym, jeżeli się spotkamy. Pewne słowa brzmią o wiele lepiej, kiedy można je również poczuć, a nie tylko usłyszeć — przyciszony, napowietrzony ton, ten, który oktawą ociera się o zmysłową mrukliwość, pieści gardziel. Wie, jak wielką moc ma kajanie się. Ile potrafi zdziałać odpowiednio wyartykułowane przepraszam, kiedy ciepły oddech zapiera się na skórze i mości się w zagłębieniu ponad obojczykiem. Smugą oplatając kruchą konstrukcję ucha. Podgryzając zaczepnie jego płatek.
— Wszystko zależy od Ciebie, więc próbuj. Lubię nagradzać innych za ich dobre sprawowanie — wtóruje mu wrażeniem rozciągniętych w uśmiechu warg, chociaż kąciki cały czas skierowane ostro ku górze, zakrawają o drapieżny grymas.
Zainteresowanie wzrastało z każdym kolejnym słowem, odbijając się w nerwowym ruchu ciała między poduszkami kanapy, w szumie miękkich połów tekstyliów oplatających ciało. Pytania rodziły się z niesamowitą częstotliwością. Jedno za drugim. Ważył je jednak na języku, wybierając wyłącznie te, które mogły faktycznie przynieść mu jakąkolwiek korzyść. Łyk zaciągnięty z ostro ciosanej szklanki przerywa gładkość myśli, zimnem alkoholu głaszcząc myśli, nim w krótkim brzdęku grubego denka kryształ ląduje na stoliku. — Zawsze mnie to zastanawiało... Bo nie ukrywam, że już to trochę dla mnie trwa... Świadomość naszego istnienia jest raczej czymś spychanym na pobocze. Powiedzmy, że posiadam bliskie relacje z kimś, kto należy do... wyjątkowego środowiska zajmującego się ukrócaniem istnień podobnych do mojego. Idąc naszą skundloną alegorią; nazwijmy ich hyclami. Zdobywanie jakichkolwiek informacji nie jest takie łatwe. Oczywiście wiem, jaką wagę ma pieniądz. Aktualnie jest ponad nawet samą Amaterasu, czy jeżeli wolimy iść bardziej w Twoim kierunku, ponad czcigodną świętą Trójcą — krótka pauza rodzi się, aby w miękkości westchnienia, pełnego entuzjazmu mógł podjąć ponownie. — Chciałbym umieć Cię okłamywać, że ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie to, że kogoś straciłeś. Nie ma to dla mnie sensu. Ważniejsze jest dla mnie to, kto nakierował Cię w odpowiednim kierunku, Vance. Czy jestem samolubny? Całkiem prawdopodobne — śmiech, który niesie się na linii połączenia, ma w sobie nie tylko niepewność kolejnych dni, ale również nadzieję, że te zostaną ukrócone w gwałtowności, którą zdążył już sobie oswoić i nazwać własną.
— Innych kwestiach? — opada w miękkim zastanowieniu. Niepewność, która na jakiś czas została przygaszona, rozbrzmiewa na nowo i wybija się na powierzchnię, kąsając skórę Aoiego. Wiertło zastanowienia przebija się przez kościec czaszki, wlewając w jej wnętrze falę zwątpienia.
Żachnięcie się rozpoczyna powolną konstrukcję zdania, która złożona jest z zimnego, wręcz akademickiego tonu. — Pozwól, że rozjaśnię Ci parę kwestii — nerwy zaczynają znacząco popuszczać na linii szwów nałożonych na starych ranach. — Moje potrzeby są dosyć... skomplikowane. Przez kilka lat szukałem odpowiedniej osoby, która faktycznie będzie w stanie mnie udźwignąć. Początkowo, jedyne, o czym myślałem, to o obraniu sobie kogoś za naczynie. Jak bardzo jest to romantyczne, móc na kimś żerować, prawda? Kiedy druga osoba bezgranicznie wierzy w Twoje dobre intencje, że potrwa to zaledwie chwilę — nerwowy śmiech zaokrągla się pod podniebieniem, spływając na napiętą linię języka. — To nieco bardziej skomplikowane. Mój strach, jeżeli takowy istnieje, jest najmniejszym problemem. I zdecydowanie dotyczy zupełnie czegoś innego.
Vance Whitelaw ubóstwia ten post.
Vance
POŁĄCZENIE Z: Vance
17:44
— Czy nie nudzi mnie to, że się nie mylę? Schlebia mi, że po kilkunastominutowej rozmowie masz o mnie takie zdanie. Z typowo ludzkich pobudek lubię mieć rację, aczkolwiek cenię tych, którzy potrafią wyprowadzić mnie z błędu — wyjaśnił lekko, choć co czujniejsze uszy były w stanie wychwycić znaczący ton; jak sygnał do udziału w kolejnej zabawie. Tym razem w przerzucanie się argumentami, bo tak było ciekawiej. — Czy teraz dobrze się bawisz? — pytanie wypowiedziane zostało ze swobodą godną kogoś, kto nie obawiał się przeczącej odpowiedzi. Ze strony Whitelawa było ono, jak kolejne zaczepne uszczypnięcie. — Tak czy inaczej, lubię przerastać cudze oczekiwania. Całe szczęście, że całkiem dobrze znam się na rozrywce —pewność siebie wygrywała swoją charakterystyczną melodię na strunach głosowych. Dla niektórych jej brzmienie było irytujące, innych przytłaczała, a jeszcze inni potrafili docenić ją bardziej od sztucznej skromności. — No proszę. Wygląda na to, że jednak się pomyliłem — tym razem odezwał się w tonie teatralnego zakłopotania o obcym wydźwięku. Obcym, bo przecież nie dałby się tak łatwo zbić z tropu. I faktycznie – niski śmiech szybko zatarł wrażenie wcześniejszego skrępowania. — Skoro żadne z nas nie ucieka, to w co gramy?
Nie wydawało mu się, by nazwa była ważna, niezależnie od tego, czy była to walka o dominację czy szczenięca przepychanka. Cokolwiek to było, zadziorny uśmiech, który znajdował swoje odbicie w jego tonie, świadczył raczej o tym, że liczył na to, by gra trwała jak najdłużej. — Przekonam się, gdy już się spotkamy. Tylko muszę cię ostrzec, że znam się na urokach. Na pewno na tyle, by dłużej się im opierać. Dam ci szansę się odpowiednio przygotować, a ty daj mi znać, gdy będziesz gotowy na wyzwania — oczywista prowokacja była już nie tylko łagodnym łaskotaniem dla ucha; wbiła się w nie z większą mocą, jakby chciała pozostawić po sobie dokuczliwe echo. To, że zdecydował się przed nim nie uciekać, nie znaczyło, że łatwo ulegał.
— Nie widzę problemu — zaoponował, znajdując czas na to odważne wtrącenie pomiędzy jednym a drugim zdaniem. Dopiero, gdy miał pewność, że Munehira postawił definitywną kropkę na końcu swojego wywodu, kontynuował: — Chyba nie powiesz, że zmęczony pogonią pies gończy nie zasługuje na odpoczynek w bezpieczniejszym i przytulniejszym miejscu? To raz. A dwa – z tego, co zdążyłem zauważyć, jedyny pies, który wyszedł z ciemności tunelu, nie wyglądał na szczególnie wypoczętego — zauważył, kładąc nacisk na kluczowych słowach, które wyłuskał z wcześniejszych wypowiedzi. Przynajmniej dał mu do zrozumienia, że cały czas słuchał go uważnie. Może zbyt uważnie. — Głodne. Może wystarczy wyeliminować czynnik powodujący gryzienie? Różnica pomiędzy psem gończym a kanapowym jest taka, że z tym pierwszym uczysz się współpracować, drugiego układasz pod siebie wedle życzenia. Naturalnie każdy z nich może cię ugryźć, jeśli odpowiednio go sprowokujesz. Taki urok — rozwinął temat przy dziwnie uspokajających nutach zamyślenia. Jakby jeszcze czegoś szukał; wydobywał wiedzę z wcześniej zagraconych zakamarków swojej głowy. — Ale może masz na ten temat inne zdanie? — przeciągnął w zapytaniu, w którym dźwięczały już nuty zadowolenia, które wcześniej zatraciły się w chwilowym namyśle.
Bezsilne westchnienie wdarło się do słuchawki, ale wiedział przecież, że była to przyjemna bezsilność. Ale też drażniąca, bo nie sposób było przejść obojętnie obok zupełnie nowego nastroju rozmowy; obok tych mrukliwych brzmień. — Bardzo obrazowa wizja. Za chwilę pomyślę, że próbujesz mnie uwieść. Tym razem też z chęcią usłyszę, że się nie pomyliłem — im gra robiła się niebezpieczniejsza, tym chętniej się w nią angażował. Głos mężczyzny niewymuszenie dołączył się do nęcącej symfonii, by na koniec omotać słuch kolejną obietnicą: — Przypomnę — zawiesił na chwilę głos — jeżeli się spotkamy — dokończył, raz jeszcze kąsając, jakby „jeżeli” nagle stało się bronią obosieczną. Bo może cała ta otoczka wyczekiwania i droczenia się nie była do niczego potrzebna?
— Naprawdę? Nie lubię dzielić się nagrodami, więc będę musiał zgarnąć je innym sprzed nosa — choć brzmiał żartobliwie, była to żartobliwość, która zakrawała o zapowiedź rywalizacji. Bo znów pod powłokę miękko wypowiadanych słów wkradło się coś lisiego; gotowego do rozpoczęcia małego – tym razem już na pewno – polowania.
— Nie mogę nawet poczuć się urażony twoim brakiem przejęcia. To nie była moja strata. Widzę, że bardzo skrupulatnie badasz informacje na ten temat. Ta wiedza jest aż tak podejrzana? — dopytał, układając się wygodniej w fotelu – miękkie obicie zaszeleściło w tle, a on odchyliwszy głowę i ułożywszy ją na oparciu, odetchnął głośniej. — Masz rację. Pieniądze w tych kwestiach to za mało. Pozostają jeszcze kontakty, a tych – co pewnie cię nie zaskoczy – zdecydowanie mi nie brakuje. Powiedzmy, że prowadzę aktywną współpracę z profesjonalistami w kwestiach duchowych — rzucił z mrukliwym rozbawieniem. — Klan Minamoto. Nasze interesy nie mają co prawda nic wspólnego ze zjawiskami paranormalnymi, ale nie sposób nie zdobyć tej wiedzy, gdy już obracasz się w ich towarzystwie i jesteś całkiem lubiany. Nie mówię, że dostałem wszystko na tacy na pstryknięcie palcami. Niektóre sprawy wymagają czasu. Ale jak już mówiłem, jestem cierpliwy — wyjaśnił cierpliwie, niemalże ze znużeniem wobec tego tematu. Nawet jeśli pozyskiwanie informacji kosztowało go trochę pracy, wciąż uważał je za dziecinnie proste. I może właśnie to była rzecz, która go nudziła.
Innych kwestiach? W ciszy, która zapadła, kotłowało się dziwne napięcie. Może robił to celowo, by potrzymać go w niepewności; może dawał sobie czas na złapanie oddechu, choć ten znów wdzierał się do płuc wraz z papierosowym dymem. A może nie był pewien, czy w ogóle chce mu o tym mówić. Tylko przecież sam zaczął, wzbudził ciekawość, więc wypadałoby ją zaspokoić. — Powiedzmy, że lubię kłopoty. Może nie jesteś pierwszym duchem, którego spotkałem, ale na pewno pierwszym, do którego — głos ucichł na chwilę, gdy w tle zapanowało dziwne poruszenie. Ciało znów poruszyło się w fotelu, a gdzieś w tle – całkiem niedaleko – rozbrzmiało głośne i przeciągłe miauknięcie. Niewątpliwie kocie. — -dzwonię — dokończył. Musiał podnieść się z miejsca, bo głośnik wychwycił dźwięk stawianych na podłodze kroków; rozbrzmiewał też wespół z odpowiedzią Aoiego. — Teraz mam dwa pytania — odezwał się wraz z upuszczanym przez usta dymem, bo jeszcze chwilę temu dało się usłyszeć krótkie zaciągnięcie. Trzask zamykanej szafki. — Zacznę od ważniejszego. Swoją drogą, nie musisz się denerwować, chyba że masz mi za złe to, jakie zdanie wyrobiłem sobie o twoim kontrahencie. Nie ma to jednak nic wspólnego z tobą. Co to za potrzeby? — Nie powiedział, że nie może o nie zapytać. Kolejny trzask, jakby czegoś szukał, ale nie mógł znaleźć. — Odbieranie mniej cennego życia sprawia ci przyjemność? — Nie pasował tu ton, w jakim zadawał pytanie o coś, co u innych jeżyło włosy na karku. Był szczerze zaciekawiony – wręcz zafascynowany, bo to fascynacją można było nazwać uczucie układające się na jego języku.
Nie wydawało mu się, by nazwa była ważna, niezależnie od tego, czy była to walka o dominację czy szczenięca przepychanka. Cokolwiek to było, zadziorny uśmiech, który znajdował swoje odbicie w jego tonie, świadczył raczej o tym, że liczył na to, by gra trwała jak najdłużej. — Przekonam się, gdy już się spotkamy. Tylko muszę cię ostrzec, że znam się na urokach. Na pewno na tyle, by dłużej się im opierać. Dam ci szansę się odpowiednio przygotować, a ty daj mi znać, gdy będziesz gotowy na wyzwania — oczywista prowokacja była już nie tylko łagodnym łaskotaniem dla ucha; wbiła się w nie z większą mocą, jakby chciała pozostawić po sobie dokuczliwe echo. To, że zdecydował się przed nim nie uciekać, nie znaczyło, że łatwo ulegał.
— Nie widzę problemu — zaoponował, znajdując czas na to odważne wtrącenie pomiędzy jednym a drugim zdaniem. Dopiero, gdy miał pewność, że Munehira postawił definitywną kropkę na końcu swojego wywodu, kontynuował: — Chyba nie powiesz, że zmęczony pogonią pies gończy nie zasługuje na odpoczynek w bezpieczniejszym i przytulniejszym miejscu? To raz. A dwa – z tego, co zdążyłem zauważyć, jedyny pies, który wyszedł z ciemności tunelu, nie wyglądał na szczególnie wypoczętego — zauważył, kładąc nacisk na kluczowych słowach, które wyłuskał z wcześniejszych wypowiedzi. Przynajmniej dał mu do zrozumienia, że cały czas słuchał go uważnie. Może zbyt uważnie. — Głodne. Może wystarczy wyeliminować czynnik powodujący gryzienie? Różnica pomiędzy psem gończym a kanapowym jest taka, że z tym pierwszym uczysz się współpracować, drugiego układasz pod siebie wedle życzenia. Naturalnie każdy z nich może cię ugryźć, jeśli odpowiednio go sprowokujesz. Taki urok — rozwinął temat przy dziwnie uspokajających nutach zamyślenia. Jakby jeszcze czegoś szukał; wydobywał wiedzę z wcześniej zagraconych zakamarków swojej głowy. — Ale może masz na ten temat inne zdanie? — przeciągnął w zapytaniu, w którym dźwięczały już nuty zadowolenia, które wcześniej zatraciły się w chwilowym namyśle.
Bezsilne westchnienie wdarło się do słuchawki, ale wiedział przecież, że była to przyjemna bezsilność. Ale też drażniąca, bo nie sposób było przejść obojętnie obok zupełnie nowego nastroju rozmowy; obok tych mrukliwych brzmień. — Bardzo obrazowa wizja. Za chwilę pomyślę, że próbujesz mnie uwieść. Tym razem też z chęcią usłyszę, że się nie pomyliłem — im gra robiła się niebezpieczniejsza, tym chętniej się w nią angażował. Głos mężczyzny niewymuszenie dołączył się do nęcącej symfonii, by na koniec omotać słuch kolejną obietnicą: — Przypomnę — zawiesił na chwilę głos — jeżeli się spotkamy — dokończył, raz jeszcze kąsając, jakby „jeżeli” nagle stało się bronią obosieczną. Bo może cała ta otoczka wyczekiwania i droczenia się nie była do niczego potrzebna?
— Naprawdę? Nie lubię dzielić się nagrodami, więc będę musiał zgarnąć je innym sprzed nosa — choć brzmiał żartobliwie, była to żartobliwość, która zakrawała o zapowiedź rywalizacji. Bo znów pod powłokę miękko wypowiadanych słów wkradło się coś lisiego; gotowego do rozpoczęcia małego – tym razem już na pewno – polowania.
— Nie mogę nawet poczuć się urażony twoim brakiem przejęcia. To nie była moja strata. Widzę, że bardzo skrupulatnie badasz informacje na ten temat. Ta wiedza jest aż tak podejrzana? — dopytał, układając się wygodniej w fotelu – miękkie obicie zaszeleściło w tle, a on odchyliwszy głowę i ułożywszy ją na oparciu, odetchnął głośniej. — Masz rację. Pieniądze w tych kwestiach to za mało. Pozostają jeszcze kontakty, a tych – co pewnie cię nie zaskoczy – zdecydowanie mi nie brakuje. Powiedzmy, że prowadzę aktywną współpracę z profesjonalistami w kwestiach duchowych — rzucił z mrukliwym rozbawieniem. — Klan Minamoto. Nasze interesy nie mają co prawda nic wspólnego ze zjawiskami paranormalnymi, ale nie sposób nie zdobyć tej wiedzy, gdy już obracasz się w ich towarzystwie i jesteś całkiem lubiany. Nie mówię, że dostałem wszystko na tacy na pstryknięcie palcami. Niektóre sprawy wymagają czasu. Ale jak już mówiłem, jestem cierpliwy — wyjaśnił cierpliwie, niemalże ze znużeniem wobec tego tematu. Nawet jeśli pozyskiwanie informacji kosztowało go trochę pracy, wciąż uważał je za dziecinnie proste. I może właśnie to była rzecz, która go nudziła.
Innych kwestiach? W ciszy, która zapadła, kotłowało się dziwne napięcie. Może robił to celowo, by potrzymać go w niepewności; może dawał sobie czas na złapanie oddechu, choć ten znów wdzierał się do płuc wraz z papierosowym dymem. A może nie był pewien, czy w ogóle chce mu o tym mówić. Tylko przecież sam zaczął, wzbudził ciekawość, więc wypadałoby ją zaspokoić. — Powiedzmy, że lubię kłopoty. Może nie jesteś pierwszym duchem, którego spotkałem, ale na pewno pierwszym, do którego — głos ucichł na chwilę, gdy w tle zapanowało dziwne poruszenie. Ciało znów poruszyło się w fotelu, a gdzieś w tle – całkiem niedaleko – rozbrzmiało głośne i przeciągłe miauknięcie. Niewątpliwie kocie. — -dzwonię — dokończył. Musiał podnieść się z miejsca, bo głośnik wychwycił dźwięk stawianych na podłodze kroków; rozbrzmiewał też wespół z odpowiedzią Aoiego. — Teraz mam dwa pytania — odezwał się wraz z upuszczanym przez usta dymem, bo jeszcze chwilę temu dało się usłyszeć krótkie zaciągnięcie. Trzask zamykanej szafki. — Zacznę od ważniejszego. Swoją drogą, nie musisz się denerwować, chyba że masz mi za złe to, jakie zdanie wyrobiłem sobie o twoim kontrahencie. Nie ma to jednak nic wspólnego z tobą. Co to za potrzeby? — Nie powiedział, że nie może o nie zapytać. Kolejny trzask, jakby czegoś szukał, ale nie mógł znaleźć. — Odbieranie mniej cennego życia sprawia ci przyjemność? — Nie pasował tu ton, w jakim zadawał pytanie o coś, co u innych jeżyło włosy na karku. Był szczerze zaciekawiony – wręcz zafascynowany, bo to fascynacją można było nazwać uczucie układające się na jego języku.
Seiwa-Genji Enma and Munehira Aoi szaleją za tym postem.
Aoi
POŁĄCZENIE Z: Aoi
22:04
— Typowo ludzkich... takich jak brak pokory, pycha, wysokie ego... Ale jeżeli dla własnej uciechy pozwalasz innym głowić się, jak wyprowadzić Cię z błędu, to jeszcze możemy dorzucić do tego skromną bezduszność — szum toczonego po drewnie stolika denka szklanki unosi się nieznacznie, kiedy głos miękko osiada na język. Żmijowatość, ta, która muska podniebienie, przyjemnie drga na linii słuchu. Aoi nie odpuszcza okazji, nigdy nie zastanawia się dwukrotnie nad tym, czy podnieść rzuconą rękawicę. Działa instynktownie. Ku własnej uciesze.
— Nadal rozmawiamy, więc możesz potraktować to jako odpowiedź twierdzącą. Dodatkowo myślę, że nasza zabawa dopiero się zaczyna, a to wprawia mnie w nieco lepszy nastrój. Ostatnio trwałem w okropnym letargu. Drobna zmiana dobrze mi zrobi — rozbawienie wplotło się między każde słowo. Łagodne, chociaż posiadające w sobie dziwny ciężar, ołowiany posmak, który z jednej strony mógł wybrzmieć niczym subtelna groźba, kiedy z drugiej — skrzyła się zapowiedź czegoś nowego, smolistej tajemnicy, która nie została jeszcze obnażona.
Śmiech, ten, jak i wcześniej, rodzi się niesamowicie swobodnie. Brzdęk szkła rozbrzmiewa ostro, gdy szklanka przewraca się i ucieka spomiędzy palców, a w słuchawkę wsiąka głębsze westchnienie zrelaksowanego ciała, wyciszające rozbawienie. — Myślę, że przekonamy się o tym wtedy, kiedy któryś z nas przegra. Czasami dopiero uczucie porażki uświadamia nam, w co się wplątaliśmy — zwalnia rytm wypowiedzi w połowie, przyciszając nieznacznie głos, kurtuazyjnie zaokrąglając ostatnie słowa. Jest przekonany, że koniec końców każdy nabija się na własny sztylet, który wcześniej kierował w pierś przeciwnika. Nieważne czy chodziło o uczucia, nieważne czy to tylko zabawa, nieistotne czy druga strona wie, że została wciągnięta w matnię; ostrze zawsze znajdzie oparcie w ciele. Zazwyczaj w tym, którego palce ujmują rękojeść.
Fascynuje go to, z jaką płynnością każde słowo, każdy ton, jaki wypada spomiędzy ust, osiada w umysł Vance'a, nie wybijając go z rytmu, a jedynie rozbudzając do kolejnej reakcji; następny zbitek słów, który mrowieniem zawiesza się pod tchawicą Munehiry. Kolejne sprawnie, zbyt sprawnie wyprowadzone uderzenie kolczastej piłeczki. — Cóż za wielkoduszność. A może raczej przeceniasz swoje zdolności? Jest też druga opcja, ta, w której mnie nie doceniasz. Oraz, kto wie, może i trzecia, która daje Ci satysfakcję z przeświadczenia, że będę o Tobie myślał przez cały ten czas, planując te odpowiednie przygotowanie — pytający ton nie rozpościera się na linii głosu; zaczepne ugryzienie, które niczym śliski korpus robaka, przenika między zgłoskami, spijając z nich własną satysfakcję. Złapać stabilny grunt. Nie myśleć o tym, co dzieje się we własnym ciele i umyśle. Zakleszczyć się na czymś innym. Czymkolwiek miałoby to być. Nawet jeżeli nieświadomie podsuwał rozmówcy dłoń między kły pod kolejne ukąszenie.
— Zależy, co ty określasz bezpiecznym i przytulnym, a jak rozumuje to pies. Czy wasze definicje nie będą się rozmijać. To raz. A dwa... — pauza zgrywa się z szumem podnoszącego się ciała, przecięta cichym pomrukiem przeciągnięcia się. — Myślę, że to naturalne zmęczenie po krótkiej przebieżce. Mogło być gorzej, zważając na warunki, ale mogło być też lepiej, to prawda. Czasami należy odpuścić szybką, łatwą nagrodę i złapać trop tej większej, nawet jeżeli wiąże się to z kilkoma... draśnięciami — odpowiada w spokojnym wyjaśnieniu, doskonale pamiętając nijakość sytuacji w tunelach. Nie wyszedł stamtąd z pustym pyskiem; nowe kontakty, nowe cele, nowy głód... wystarczyło tylko silniej się w to zagłębić, wgryźć, poddać się nurtowi zdarzeń, ich biegowi. Ale nie teraz. Świadomość, chociaż rozszarpana paranoją, ostatkiem sił pozwalała mężczyźnie decydować o kolejnych krokach. Jeszcze. — Gorzej, jeżeli ten głód jest jedynym motywatorem. Co, jeżeli najedzony, rozleniwiony pies nie będzie współpracował? Czy dla właściciela taki widok nie jest gorszy od zaleczenia kilku ran po kłach? Oczywiście, nie możesz mieć wtedy pewności, że nie zostaniesz pewnego dnia zagryziony przez swojego ulubieńca — ale wszystko powinno mieć swój koniec, a przed niektórymi zakończeniami nie da się obronić. Nie na wszystko się przygotujesz.
Cisza. Ta zdaje się bardziej namacalna, bardziej znamienna niż którakolwiek z wcześniejszych. Gęstsza. Zbita w ciasny kłębek myśli, nim głos Aoiego znów rozbrzmi po drugiej stronie w zamyśleniu nadgryzionym subtelną prowokacją. — Może próbuję... jak mi to wychodzi? A może zaczynam Cię zwodzić w psie pyski? Obie opcje są równie rozkoszne — i niczym w łagodnym przyzwoleniu i oczekiwaniu, szybko podejmuje ponownie: — Nie mam zamiaru Cię powstrzymywać. Wszystkie chwyty dozwolone, Vance.
Swoboda jednak szybko opada niczym odcięta gwałtownym ruchem ostrza. Wydźwięk kolejnych słów zdaje się poważniejszym, ciężkim... zbyt formalnym. — Zdążyłem zauważyć, że osoby, które nieco za mocno interesują się tymi tematami, nie mają dobrych intencji — egzorcyzmy, paskudne wścibianie nosa w nieswoje sprawy, zaburzanie kruchej i praktycznie już nieistniejącej równowagi między martwymi a żywymi. Gniew szybko zaczyna tlić się pod mostkiem, paląc przełyk, cofając się na język gorzką zawiesiną, jadem minionych miesięcy. Trwać w spokoju, dokonać czego miał dokonać i zniknąć. Gdyby tylko było to tak łatwe. Gdyby tylko mu na to pozwolono.
Nie da się ukryć tego, że nastrój Munehiry zmienia się skrajnie szybko. Lekka zmiana tonu, tematu, kilka odpowiednio dobranych słów i ożywienie znów perli się w podszyciu kolejnej odpowiedzi: — Kłopoty? — śmiech, który osiada w krtani, wybija się nieznacznie, usycha jednak równie szybko, choć nadal w rozciągniętych w uśmiechu ustach dodaje: — W takim razie nie powinieneś rozmawiać ze mną, tylko z nim. Chyba że właśnie w ten sposób chcesz je na siebie ściągnąć — psi jęk między myślami naznacza rodzące się od dłuższej chwili przeświadczenie. Co, jeżeli właśnie o to chodzi? Co, jeżeli znów ktoś próbuje ułożyć go sobie na dłoniach niczym narzędzie? Element, który wygodnie przekazuje się z rąk do rąk. Ukłucie uderza w żołądek.
— To akurat żadna tajemnica, a dodatkowo raczej zakrawa na ten rodzaj informacji, który ludzie wolą traktować jako małośmieszny żart. Dla własnej wygody. Oczywiście, nie ma najmniejszej szansy, że jakkolwiek przybliżę Ci, dlaczego jeszcze tutaj jestem, a jak zapewne wiesz, to jest zawsze najsilniejszą potrzebą — rozpoczyna odpowiedź, wybijając rytm zdania monotonnie, w subtelnym znudzeniu, jakby powtarzał się po raz tysięczny. — Cóż, tak jak wspomniałem już wcześniej, mam dosyć wybredny gust. Szczególnie jeżeli chodzi o to, co jem. Mała przyjemność potrafiąca urozmaicić i umilić czas, jaki człowiek tutaj spędza, a podobno na drobnych przyjemnościach buduje się prawdziwe szczęście, nie sądzisz? — Radosna iskra wcina się w wypowiedź, kiedy głos niesie się na dźwięcznej, napowietrzonej linii ciepłego głosu. — Dodatkowo tak jak przy zdobywaniu informacji o tym jakże uroczym, ujmującym i wspaniałym drugim świecie — pieniądze to nie wszystko, a kontakty są na wagę złota. Nie satysfakcjonuję mnie bycie hieną, karmienie się padliną i ochłapami, lubię, kiedy mięso jest najwyższej jakości, zważając na to, że preferuję ludzi, a nie zwierzęta; a o to o wiele trudniej niż o nieskazitelną gatunkowo wołowinę — emocjonalność nie istnieje; obdarty ze współodczuwania w cierpieniu tych, którzy mieli wątpliwą przyjemność się z nim spotkać, gdy głód zaślepiał do tego stopnia, że palce mogłyby samodzielnie oddzielić kawał mięśnia od kości. To wszystko, każda śmierć, każdy plugawy czyn, gloryfikowany i tłumaczony na własną korzyść. Nie dla spokoju sumienia, a z czystego wyrachowania i przeświadczenia o swojej wyższości. — Nie i tak. To jedno z tych pytań, na które nie ma jednej, konkretnej odpowiedzi. Ale dla zaspokojenia Twojej ciekawości, możemy uznać, że świadomość wyswobodzenia kogoś z odpowiedzialności trwania w tym znoju, jest satysfakcjonująca — skupienie z samego siebie bardzo szybko przenosi się na szum po drugiej stronie; zwierze? Kot? Na krótki moment traci rozeznanie w toku własnego rozumowania, odklejając się od konwersacji, aby po krótkim milczeniu nieznacznie oczyścić krtań i nabrać głębszy oddech. —Pozwól, że zmienię nieco wagę zadawanych pytań. Masz kota? Wynika to z faktu, że z racji na pracę nie jesteś w stanie zapewnić psu odpowiedniej ilości uwagi, czy po prostu należysz do osób, które cenią je ponad inne pupile? — Pytanie tak bardzo niepodobne tym, które zdążyli między sobą wymienić. Silniej jedynie podkreślające fakt, że dla Aoiego każdy poruszony temat, zdaje się na równi z rozmowami o pogodzie i zdrowiu. Identyczne. Tak samo pospolite. Tak silnie przyzwyczajony do sposobu, jaki kształtuje jego egzystencję.
W tle, przez przestrzeń mieszkania odzywają się nagle dwa długie piknięcia, nim kobiecy, mechaniczny głos, znudzony, nijaki, ziarnisty jak każdy automatyczny syntezator wyrzuci z siebie krótkie przypomnienie. 16:10. Godzina do wyjścia. Pomruk niezadowolenia mości się na wargach: — Niestety, czeka mnie jeszcze dzisiaj pewne miałkie spotkanie, ale z racji, że tak miło wypełniłeś mój czas, a jak wspomniałem, lubię nagradzać tych, którzy na to zasłużyli, w ramach ostatniej rundy, możesz zażyczyć sobie jakiejkolwiek informacji na mój temat. Jedyne co znajduje się poza tą pulą, to kwestie związane z moim powrotem tutaj i reszty szczegółów mojego kontraktu.
— Nadal rozmawiamy, więc możesz potraktować to jako odpowiedź twierdzącą. Dodatkowo myślę, że nasza zabawa dopiero się zaczyna, a to wprawia mnie w nieco lepszy nastrój. Ostatnio trwałem w okropnym letargu. Drobna zmiana dobrze mi zrobi — rozbawienie wplotło się między każde słowo. Łagodne, chociaż posiadające w sobie dziwny ciężar, ołowiany posmak, który z jednej strony mógł wybrzmieć niczym subtelna groźba, kiedy z drugiej — skrzyła się zapowiedź czegoś nowego, smolistej tajemnicy, która nie została jeszcze obnażona.
Śmiech, ten, jak i wcześniej, rodzi się niesamowicie swobodnie. Brzdęk szkła rozbrzmiewa ostro, gdy szklanka przewraca się i ucieka spomiędzy palców, a w słuchawkę wsiąka głębsze westchnienie zrelaksowanego ciała, wyciszające rozbawienie. — Myślę, że przekonamy się o tym wtedy, kiedy któryś z nas przegra. Czasami dopiero uczucie porażki uświadamia nam, w co się wplątaliśmy — zwalnia rytm wypowiedzi w połowie, przyciszając nieznacznie głos, kurtuazyjnie zaokrąglając ostatnie słowa. Jest przekonany, że koniec końców każdy nabija się na własny sztylet, który wcześniej kierował w pierś przeciwnika. Nieważne czy chodziło o uczucia, nieważne czy to tylko zabawa, nieistotne czy druga strona wie, że została wciągnięta w matnię; ostrze zawsze znajdzie oparcie w ciele. Zazwyczaj w tym, którego palce ujmują rękojeść.
Fascynuje go to, z jaką płynnością każde słowo, każdy ton, jaki wypada spomiędzy ust, osiada w umysł Vance'a, nie wybijając go z rytmu, a jedynie rozbudzając do kolejnej reakcji; następny zbitek słów, który mrowieniem zawiesza się pod tchawicą Munehiry. Kolejne sprawnie, zbyt sprawnie wyprowadzone uderzenie kolczastej piłeczki. — Cóż za wielkoduszność. A może raczej przeceniasz swoje zdolności? Jest też druga opcja, ta, w której mnie nie doceniasz. Oraz, kto wie, może i trzecia, która daje Ci satysfakcję z przeświadczenia, że będę o Tobie myślał przez cały ten czas, planując te odpowiednie przygotowanie — pytający ton nie rozpościera się na linii głosu; zaczepne ugryzienie, które niczym śliski korpus robaka, przenika między zgłoskami, spijając z nich własną satysfakcję. Złapać stabilny grunt. Nie myśleć o tym, co dzieje się we własnym ciele i umyśle. Zakleszczyć się na czymś innym. Czymkolwiek miałoby to być. Nawet jeżeli nieświadomie podsuwał rozmówcy dłoń między kły pod kolejne ukąszenie.
— Zależy, co ty określasz bezpiecznym i przytulnym, a jak rozumuje to pies. Czy wasze definicje nie będą się rozmijać. To raz. A dwa... — pauza zgrywa się z szumem podnoszącego się ciała, przecięta cichym pomrukiem przeciągnięcia się. — Myślę, że to naturalne zmęczenie po krótkiej przebieżce. Mogło być gorzej, zważając na warunki, ale mogło być też lepiej, to prawda. Czasami należy odpuścić szybką, łatwą nagrodę i złapać trop tej większej, nawet jeżeli wiąże się to z kilkoma... draśnięciami — odpowiada w spokojnym wyjaśnieniu, doskonale pamiętając nijakość sytuacji w tunelach. Nie wyszedł stamtąd z pustym pyskiem; nowe kontakty, nowe cele, nowy głód... wystarczyło tylko silniej się w to zagłębić, wgryźć, poddać się nurtowi zdarzeń, ich biegowi. Ale nie teraz. Świadomość, chociaż rozszarpana paranoją, ostatkiem sił pozwalała mężczyźnie decydować o kolejnych krokach. Jeszcze. — Gorzej, jeżeli ten głód jest jedynym motywatorem. Co, jeżeli najedzony, rozleniwiony pies nie będzie współpracował? Czy dla właściciela taki widok nie jest gorszy od zaleczenia kilku ran po kłach? Oczywiście, nie możesz mieć wtedy pewności, że nie zostaniesz pewnego dnia zagryziony przez swojego ulubieńca — ale wszystko powinno mieć swój koniec, a przed niektórymi zakończeniami nie da się obronić. Nie na wszystko się przygotujesz.
Cisza. Ta zdaje się bardziej namacalna, bardziej znamienna niż którakolwiek z wcześniejszych. Gęstsza. Zbita w ciasny kłębek myśli, nim głos Aoiego znów rozbrzmi po drugiej stronie w zamyśleniu nadgryzionym subtelną prowokacją. — Może próbuję... jak mi to wychodzi? A może zaczynam Cię zwodzić w psie pyski? Obie opcje są równie rozkoszne — i niczym w łagodnym przyzwoleniu i oczekiwaniu, szybko podejmuje ponownie: — Nie mam zamiaru Cię powstrzymywać. Wszystkie chwyty dozwolone, Vance.
Swoboda jednak szybko opada niczym odcięta gwałtownym ruchem ostrza. Wydźwięk kolejnych słów zdaje się poważniejszym, ciężkim... zbyt formalnym. — Zdążyłem zauważyć, że osoby, które nieco za mocno interesują się tymi tematami, nie mają dobrych intencji — egzorcyzmy, paskudne wścibianie nosa w nieswoje sprawy, zaburzanie kruchej i praktycznie już nieistniejącej równowagi między martwymi a żywymi. Gniew szybko zaczyna tlić się pod mostkiem, paląc przełyk, cofając się na język gorzką zawiesiną, jadem minionych miesięcy. Trwać w spokoju, dokonać czego miał dokonać i zniknąć. Gdyby tylko było to tak łatwe. Gdyby tylko mu na to pozwolono.
Nie da się ukryć tego, że nastrój Munehiry zmienia się skrajnie szybko. Lekka zmiana tonu, tematu, kilka odpowiednio dobranych słów i ożywienie znów perli się w podszyciu kolejnej odpowiedzi: — Kłopoty? — śmiech, który osiada w krtani, wybija się nieznacznie, usycha jednak równie szybko, choć nadal w rozciągniętych w uśmiechu ustach dodaje: — W takim razie nie powinieneś rozmawiać ze mną, tylko z nim. Chyba że właśnie w ten sposób chcesz je na siebie ściągnąć — psi jęk między myślami naznacza rodzące się od dłuższej chwili przeświadczenie. Co, jeżeli właśnie o to chodzi? Co, jeżeli znów ktoś próbuje ułożyć go sobie na dłoniach niczym narzędzie? Element, który wygodnie przekazuje się z rąk do rąk. Ukłucie uderza w żołądek.
— To akurat żadna tajemnica, a dodatkowo raczej zakrawa na ten rodzaj informacji, który ludzie wolą traktować jako małośmieszny żart. Dla własnej wygody. Oczywiście, nie ma najmniejszej szansy, że jakkolwiek przybliżę Ci, dlaczego jeszcze tutaj jestem, a jak zapewne wiesz, to jest zawsze najsilniejszą potrzebą — rozpoczyna odpowiedź, wybijając rytm zdania monotonnie, w subtelnym znudzeniu, jakby powtarzał się po raz tysięczny. — Cóż, tak jak wspomniałem już wcześniej, mam dosyć wybredny gust. Szczególnie jeżeli chodzi o to, co jem. Mała przyjemność potrafiąca urozmaicić i umilić czas, jaki człowiek tutaj spędza, a podobno na drobnych przyjemnościach buduje się prawdziwe szczęście, nie sądzisz? — Radosna iskra wcina się w wypowiedź, kiedy głos niesie się na dźwięcznej, napowietrzonej linii ciepłego głosu. — Dodatkowo tak jak przy zdobywaniu informacji o tym jakże uroczym, ujmującym i wspaniałym drugim świecie — pieniądze to nie wszystko, a kontakty są na wagę złota. Nie satysfakcjonuję mnie bycie hieną, karmienie się padliną i ochłapami, lubię, kiedy mięso jest najwyższej jakości, zważając na to, że preferuję ludzi, a nie zwierzęta; a o to o wiele trudniej niż o nieskazitelną gatunkowo wołowinę — emocjonalność nie istnieje; obdarty ze współodczuwania w cierpieniu tych, którzy mieli wątpliwą przyjemność się z nim spotkać, gdy głód zaślepiał do tego stopnia, że palce mogłyby samodzielnie oddzielić kawał mięśnia od kości. To wszystko, każda śmierć, każdy plugawy czyn, gloryfikowany i tłumaczony na własną korzyść. Nie dla spokoju sumienia, a z czystego wyrachowania i przeświadczenia o swojej wyższości. — Nie i tak. To jedno z tych pytań, na które nie ma jednej, konkretnej odpowiedzi. Ale dla zaspokojenia Twojej ciekawości, możemy uznać, że świadomość wyswobodzenia kogoś z odpowiedzialności trwania w tym znoju, jest satysfakcjonująca — skupienie z samego siebie bardzo szybko przenosi się na szum po drugiej stronie; zwierze? Kot? Na krótki moment traci rozeznanie w toku własnego rozumowania, odklejając się od konwersacji, aby po krótkim milczeniu nieznacznie oczyścić krtań i nabrać głębszy oddech. —Pozwól, że zmienię nieco wagę zadawanych pytań. Masz kota? Wynika to z faktu, że z racji na pracę nie jesteś w stanie zapewnić psu odpowiedniej ilości uwagi, czy po prostu należysz do osób, które cenią je ponad inne pupile? — Pytanie tak bardzo niepodobne tym, które zdążyli między sobą wymienić. Silniej jedynie podkreślające fakt, że dla Aoiego każdy poruszony temat, zdaje się na równi z rozmowami o pogodzie i zdrowiu. Identyczne. Tak samo pospolite. Tak silnie przyzwyczajony do sposobu, jaki kształtuje jego egzystencję.
W tle, przez przestrzeń mieszkania odzywają się nagle dwa długie piknięcia, nim kobiecy, mechaniczny głos, znudzony, nijaki, ziarnisty jak każdy automatyczny syntezator wyrzuci z siebie krótkie przypomnienie. 16:10. Godzina do wyjścia. Pomruk niezadowolenia mości się na wargach: — Niestety, czeka mnie jeszcze dzisiaj pewne miałkie spotkanie, ale z racji, że tak miło wypełniłeś mój czas, a jak wspomniałem, lubię nagradzać tych, którzy na to zasłużyli, w ramach ostatniej rundy, możesz zażyczyć sobie jakiejkolwiek informacji na mój temat. Jedyne co znajduje się poza tą pulą, to kwestie związane z moim powrotem tutaj i reszty szczegółów mojego kontraktu.
Seiwa-Genji Enma and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.
Vance
POŁĄCZENIE Z: Vance
26:08
Krótki, rozbawiony śmiech przyjemnie połaskotał ucho; zabarwiony był nutą uprzejmości. Bez urazy przyjął do siebie wszystkie ludzkie niedociągnięcia. — Powiedzmy. Trochę zapędziłeś się z tym zmuszaniem innych do głowienia się. Jeżeli ktoś ma rację opartą na faktach, które z jakiegoś powodu umknęły mojej uwadze, nie musi specjalnie się wysilać, by mi je przedstawić. Nie jestem opornym rozmówcą — nawet jeśli zdawał sobie sprawę z wtłaczanego do ucha jadu, traktował go, jak element kolejnej, szczenięcej zaczepki. Nie pozwolił jednak, by pobłażliwość przedarła się niepostrzeżenie przez gardło, zamiast niej do uszu docierała jedynie słodka symfonia zadowolenia. Może z przepychanki słownej, może z samego siebie.
— To całkiem miły wstęp. Cieszę się, że poprawiłem ci humor. Teraz muszę dopilnować, żebyś zbyt szybko nie popadł w kolejny letarg. Liczę na rekompensatę — słowa pobrzmiewały uśmiechem; znów zaczepnym i znów prowokacyjnym, bo przecież też nie lubił nudy. Skoro przed sobą nie uciekali, musieli przynajmniej prowadzić walkę na równych sobie poziomach. Nie wątpił, że Munehira był w stanie go zaskoczyć, zresztą zrobił już kilkakrotnie w ciągu tych raptem dwudziestu minut.
(…) w co się wplątaliśmy. Nie był pewien, czy to samo słowo podziałało, jak zanęta czy może ton, którym zostało wypowiedziane. Zatrzymał się na chwilę, delektując się urojonym już pogłosem słów, bo żadnego rzeczywistego echa w słuchawce nie było. — Nie mogę się doczekać. — Wygranej? Przegranej? Wydawało się już, że największą przyjemność czerpał z samego procesu. Podobno też o to chodziło w skutecznym zdobywaniu swoich celów. Bawiła go nawet dosłowność tego określenia, bo w końcu na tym mu zależało – na zdobywaniu.
— To tylko moja rażąca pewność siebie. Bynajmniej nie uważam, że sobie nie poradzisz. Natomiast, jeśli chodzi trzecią opcję – są ciekawsze sposoby na to, żebyś o mnie wspominał. Niekoniecznie w kategoriach przyszłej rywalizacji — nie bez powodu wypowiedź owiana została brzmieniem zagadkowości, której towarzyszyły wyzywające tony. Wiadomo było, że choć kolejna zanęta została rzucona, tym razem nie zamierzał pozwolić na to, by szybko została złapana. Nie pozostawiał rozmówcy żadnych wątpliwości co do tego, że tym razem musiał obejść się smakiem względem bardziej szczegółowych informacji. W końcu nie tylko Aoi miał prawo do niejasnych odpowiedzi.
— Nawet buda jest przytulniejsza od wilgotnego, zimnego i śmierdzącego kanału, który nie brzmi, jak definicja wygody i bezpieczeństwa — rzucił przy krótkim westchnieniu. Wychowany w luksusie, rozumiał różne pojęcia po swojemu. — Dobrze, że skończyło się na niegroźnych zadrapaniach — mówił tak, jakby faktycznie zależało mu na tym, by psu nic nie było; w przeciwnym razie byłby co najmniej niepocieszony. Nie sposób jednak było nie wypowiadać się o tym bez rozciągającego usta uśmiechu, bo to śmieszne, że przy tak rażących oczywistościach, nadal posługiwali się psim szyfrem. — Nie powiedziałem, że zaspokajanie głodu to tylko podsuwanie miski pod nos. Psy gończe wyhodowano, by towarzyszyły przy polowaniach, więc to naturalne, że zwyczajna karma nie zagłuszy ich instynktu łowieckiego. Nie rozleniwią się, jeśli zaspokajanie głodu nadal będzie wiązało się z pogonią. To prawda, że nie na wszystko się przygotuję, ale sam przyznasz, że byłoby nudno, gdybym od samego początku wiedział, co się wydarzy — odpowiedział swobodnie i wydawało się, że lekceważąco wzruszył przy tym ramionami, które otarły się o fotel ze znajomym, ale szybko uciętym szelestem. Strach przed nieznanym nie szedł z nim w parze.
Mógł źle zinterpretować ciszę, bo wydawało mu się, że jego bezpośrednia uwaga zbiła Aoiego z tropu. Był gotów ukrócić ten niezręczny moment. Usta rozchyliły się gotowe do kontynuacji rozmowy, którą poprowadziłby innym torem, ale wraz z głosem ponownie rozbrzmiewającym w słuchawce, ostatecznie zdobył się na zadowolone parsknięcie. — Na razie całkiem dobrze. Problemem jest to, że rozmawiamy przez telefon, a to pozwala na większą swobodę. Spotkania na żywo są dla innych dużo bardziej onieśmielające, nieważne czy chodzi o uwodzenie czy zwodzenie — rzucił zgryźliwie pełen wątpliwości co do podobnej odwagi podczas spotkania twarzą w twarz. Te zawsze obnażały najwięcej prawd. — To moje trzy ulubione słowa. Świetnie.
W głośniku rozbrzmiało ciche „hm”, gdy najwyraźniej zastanawiał, jakie złe intencje mógł mieć na myśli. Albo raczej – jak powinien mu wybić z głowy te obawy, bo najwidoczniej poważny ton aż za bardzo uwierał. — Moje intencje są czysto profilaktyczne. Widzisz, to jak z nauką samoobrony. Uczysz się jej, by w razie potencjalnego zagrożenia móc wyjść z niego cało. Raczej nie wykorzystujesz jej, by dla zabawy katować ludzi na ulicy tylko dlatego, że wiesz jak skutecznie wyprowadzić cios. Ale nie sądzisz chyba, że stałbym bezczynnie, gdyby ktoś usiłował zagrozić mojemu bezpieczeństwu? Cenię swoje życie, a przez to, że mam odpowiednie środki, by w pełni z niego korzystać, mam ochotę pobawić się tu jeszcze przez jakiś czas. Myślę, że doskonale to zrozumiesz — położył nacisk na ostatnim zdaniu, jakby miało mu ono przypomnieć o apetycie, o którym sam przecież wspominał. Niezachwiana ani jednym zająknięciem wypowiedź, brzmiała wiarygodnie, jakby faktycznie kierowała nim prosta zasada niewchodzenia sobie nawzajem w drogę.
— Myślę, że dobrze dałeś mi do zrozumienia, że bywasz nieobliczalny. Jak już mówiłem, gdyby zależało mi na kontakcie z nim, zdobyłbym jego numer i nie rozmawialibyśmy teraz. Nie sądzę, by tamta rozmowa była tak ciekawa jak nasza, ale miło, że uprzedzasz, że może być o ciebie zazdrosny — ostatnie słowo wyrywało się z gardła z pomrukiem, który przerodził się w niski śmiech. — Nie żebym był tym szczególnie zaskoczony. Też dostał pozwolenie na wszystkie chwyty? Ciekawe urozmaicenie gry.
Wsłuchując się w odpowiedź, miał czas na milczące przeczesywanie kuchni. Dźwięki szafek w tle ustały, gdy rozsunął szufladę i wreszcie wydobył z niej szeleszczący pakunek. — Nie mogę się nie zgodzić — przyznał nieco niewyraźnym głosem, gdy w ustach przez chwilę przytrzymywał wcześniej zapalonego papierosa. Choć w tle zajmował się czymś innym, chłonął każde słowo z narastającym podekscytowaniem. W tle rozległo się kolejne zniecierpliwione miauknięcie. Zabawne, że kiedy Aoi mówił o swoich preferencjach smakowych, zwierzę domagało się własnego jedzenia. — To faktycznie dość unikalny gust kulinarny. Interesujące. Teraz przynajmniej w pełni rozumiem, skąd wzięło się wspominanie o głodzie i odgryzaniu rąk — odezwał się tak, jakby ich rozmowa nawiązywała do powszechnych spraw, a nie do sprowadzaniu ludzi do poziomu jadalnego bydła. Więcej – dobry humor ani na chwilę go nie opuszczał. Wydawał się jeszcze lepszy niż wcześniej, jakby nowy temat bardziej go zafascynował niż przeraził.
Szum wody. Krótki, wystarczający na opłukanie ręki. Nie miał szansy drążyć dalej, ale nowa informacja trwale zakodowała się w jego głowie. — Upewniasz się, czy poradziłbym sobie z psem? — odbił piłeczkę, artykułując pytanie w zaczepnym tonie. — To nie mój kot. Nie mam własnych zwierząt i nie mogę powiedzieć, które preferuję bardziej, a które mniej. Psia lojalność bywa godna podziwu, ale jednocześnie imponujące jest to, jak ciężko zdobyć kocie zaufanie i to, jak nierzadko podporządkowują sobie ludzi — doprecyzował, nie rozwodząc się nad tym, co kot robił w jego mieszkaniu ani do kogo należał.
Telefon ledwo wychwycił ciche stuknięcie palców o blat, gdy wsłuchiwał się w dźwięk komunikatu. — Szkoda — odezwał się, wtórując niezadowolonemu pomrukowi. Najwyraźniej jemu też nie było to na rękę. — Chociaż mam pewność, że muszę częściej zdobywać nagrody. Podoba mi się. Nie zamierzałem wnikać w powód twojego powrotu. O kontrakcie też usłyszałem już wystarczająco dużo, choć to dość dziwny układ biznesowy. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek obejmował ludzi, z którymi robię interesy. Może powinienem? — zaciągnął w zastanowieniu, balansującym na granicy rozbawienia. Ostatnia zaczepka. Przynajmniej na dzisiaj. Chyba że… — Gdzie się wybierasz? To moje pytanie.
— To całkiem miły wstęp. Cieszę się, że poprawiłem ci humor. Teraz muszę dopilnować, żebyś zbyt szybko nie popadł w kolejny letarg. Liczę na rekompensatę — słowa pobrzmiewały uśmiechem; znów zaczepnym i znów prowokacyjnym, bo przecież też nie lubił nudy. Skoro przed sobą nie uciekali, musieli przynajmniej prowadzić walkę na równych sobie poziomach. Nie wątpił, że Munehira był w stanie go zaskoczyć, zresztą zrobił już kilkakrotnie w ciągu tych raptem dwudziestu minut.
(…) w co się wplątaliśmy. Nie był pewien, czy to samo słowo podziałało, jak zanęta czy może ton, którym zostało wypowiedziane. Zatrzymał się na chwilę, delektując się urojonym już pogłosem słów, bo żadnego rzeczywistego echa w słuchawce nie było. — Nie mogę się doczekać. — Wygranej? Przegranej? Wydawało się już, że największą przyjemność czerpał z samego procesu. Podobno też o to chodziło w skutecznym zdobywaniu swoich celów. Bawiła go nawet dosłowność tego określenia, bo w końcu na tym mu zależało – na zdobywaniu.
— To tylko moja rażąca pewność siebie. Bynajmniej nie uważam, że sobie nie poradzisz. Natomiast, jeśli chodzi trzecią opcję – są ciekawsze sposoby na to, żebyś o mnie wspominał. Niekoniecznie w kategoriach przyszłej rywalizacji — nie bez powodu wypowiedź owiana została brzmieniem zagadkowości, której towarzyszyły wyzywające tony. Wiadomo było, że choć kolejna zanęta została rzucona, tym razem nie zamierzał pozwolić na to, by szybko została złapana. Nie pozostawiał rozmówcy żadnych wątpliwości co do tego, że tym razem musiał obejść się smakiem względem bardziej szczegółowych informacji. W końcu nie tylko Aoi miał prawo do niejasnych odpowiedzi.
— Nawet buda jest przytulniejsza od wilgotnego, zimnego i śmierdzącego kanału, który nie brzmi, jak definicja wygody i bezpieczeństwa — rzucił przy krótkim westchnieniu. Wychowany w luksusie, rozumiał różne pojęcia po swojemu. — Dobrze, że skończyło się na niegroźnych zadrapaniach — mówił tak, jakby faktycznie zależało mu na tym, by psu nic nie było; w przeciwnym razie byłby co najmniej niepocieszony. Nie sposób jednak było nie wypowiadać się o tym bez rozciągającego usta uśmiechu, bo to śmieszne, że przy tak rażących oczywistościach, nadal posługiwali się psim szyfrem. — Nie powiedziałem, że zaspokajanie głodu to tylko podsuwanie miski pod nos. Psy gończe wyhodowano, by towarzyszyły przy polowaniach, więc to naturalne, że zwyczajna karma nie zagłuszy ich instynktu łowieckiego. Nie rozleniwią się, jeśli zaspokajanie głodu nadal będzie wiązało się z pogonią. To prawda, że nie na wszystko się przygotuję, ale sam przyznasz, że byłoby nudno, gdybym od samego początku wiedział, co się wydarzy — odpowiedział swobodnie i wydawało się, że lekceważąco wzruszył przy tym ramionami, które otarły się o fotel ze znajomym, ale szybko uciętym szelestem. Strach przed nieznanym nie szedł z nim w parze.
Mógł źle zinterpretować ciszę, bo wydawało mu się, że jego bezpośrednia uwaga zbiła Aoiego z tropu. Był gotów ukrócić ten niezręczny moment. Usta rozchyliły się gotowe do kontynuacji rozmowy, którą poprowadziłby innym torem, ale wraz z głosem ponownie rozbrzmiewającym w słuchawce, ostatecznie zdobył się na zadowolone parsknięcie. — Na razie całkiem dobrze. Problemem jest to, że rozmawiamy przez telefon, a to pozwala na większą swobodę. Spotkania na żywo są dla innych dużo bardziej onieśmielające, nieważne czy chodzi o uwodzenie czy zwodzenie — rzucił zgryźliwie pełen wątpliwości co do podobnej odwagi podczas spotkania twarzą w twarz. Te zawsze obnażały najwięcej prawd. — To moje trzy ulubione słowa. Świetnie.
W głośniku rozbrzmiało ciche „hm”, gdy najwyraźniej zastanawiał, jakie złe intencje mógł mieć na myśli. Albo raczej – jak powinien mu wybić z głowy te obawy, bo najwidoczniej poważny ton aż za bardzo uwierał. — Moje intencje są czysto profilaktyczne. Widzisz, to jak z nauką samoobrony. Uczysz się jej, by w razie potencjalnego zagrożenia móc wyjść z niego cało. Raczej nie wykorzystujesz jej, by dla zabawy katować ludzi na ulicy tylko dlatego, że wiesz jak skutecznie wyprowadzić cios. Ale nie sądzisz chyba, że stałbym bezczynnie, gdyby ktoś usiłował zagrozić mojemu bezpieczeństwu? Cenię swoje życie, a przez to, że mam odpowiednie środki, by w pełni z niego korzystać, mam ochotę pobawić się tu jeszcze przez jakiś czas. Myślę, że doskonale to zrozumiesz — położył nacisk na ostatnim zdaniu, jakby miało mu ono przypomnieć o apetycie, o którym sam przecież wspominał. Niezachwiana ani jednym zająknięciem wypowiedź, brzmiała wiarygodnie, jakby faktycznie kierowała nim prosta zasada niewchodzenia sobie nawzajem w drogę.
— Myślę, że dobrze dałeś mi do zrozumienia, że bywasz nieobliczalny. Jak już mówiłem, gdyby zależało mi na kontakcie z nim, zdobyłbym jego numer i nie rozmawialibyśmy teraz. Nie sądzę, by tamta rozmowa była tak ciekawa jak nasza, ale miło, że uprzedzasz, że może być o ciebie zazdrosny — ostatnie słowo wyrywało się z gardła z pomrukiem, który przerodził się w niski śmiech. — Nie żebym był tym szczególnie zaskoczony. Też dostał pozwolenie na wszystkie chwyty? Ciekawe urozmaicenie gry.
Wsłuchując się w odpowiedź, miał czas na milczące przeczesywanie kuchni. Dźwięki szafek w tle ustały, gdy rozsunął szufladę i wreszcie wydobył z niej szeleszczący pakunek. — Nie mogę się nie zgodzić — przyznał nieco niewyraźnym głosem, gdy w ustach przez chwilę przytrzymywał wcześniej zapalonego papierosa. Choć w tle zajmował się czymś innym, chłonął każde słowo z narastającym podekscytowaniem. W tle rozległo się kolejne zniecierpliwione miauknięcie. Zabawne, że kiedy Aoi mówił o swoich preferencjach smakowych, zwierzę domagało się własnego jedzenia. — To faktycznie dość unikalny gust kulinarny. Interesujące. Teraz przynajmniej w pełni rozumiem, skąd wzięło się wspominanie o głodzie i odgryzaniu rąk — odezwał się tak, jakby ich rozmowa nawiązywała do powszechnych spraw, a nie do sprowadzaniu ludzi do poziomu jadalnego bydła. Więcej – dobry humor ani na chwilę go nie opuszczał. Wydawał się jeszcze lepszy niż wcześniej, jakby nowy temat bardziej go zafascynował niż przeraził.
Szum wody. Krótki, wystarczający na opłukanie ręki. Nie miał szansy drążyć dalej, ale nowa informacja trwale zakodowała się w jego głowie. — Upewniasz się, czy poradziłbym sobie z psem? — odbił piłeczkę, artykułując pytanie w zaczepnym tonie. — To nie mój kot. Nie mam własnych zwierząt i nie mogę powiedzieć, które preferuję bardziej, a które mniej. Psia lojalność bywa godna podziwu, ale jednocześnie imponujące jest to, jak ciężko zdobyć kocie zaufanie i to, jak nierzadko podporządkowują sobie ludzi — doprecyzował, nie rozwodząc się nad tym, co kot robił w jego mieszkaniu ani do kogo należał.
Telefon ledwo wychwycił ciche stuknięcie palców o blat, gdy wsłuchiwał się w dźwięk komunikatu. — Szkoda — odezwał się, wtórując niezadowolonemu pomrukowi. Najwyraźniej jemu też nie było to na rękę. — Chociaż mam pewność, że muszę częściej zdobywać nagrody. Podoba mi się. Nie zamierzałem wnikać w powód twojego powrotu. O kontrakcie też usłyszałem już wystarczająco dużo, choć to dość dziwny układ biznesowy. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek obejmował ludzi, z którymi robię interesy. Może powinienem? — zaciągnął w zastanowieniu, balansującym na granicy rozbawienia. Ostatnia zaczepka. Przynajmniej na dzisiaj. Chyba że… — Gdzie się wybierasz? To moje pytanie.
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Aoi
POŁĄCZENIE Z: Aoi
30:15
Śmiech po drugiej stronie sprawia mu przyjemność. Łapie się na tym, zauważa nieśmiałą myśl, która wije się w głowie; traktuje to jednak jako naturalną reakcję na czyjąś uwagę, która przez ostatnie ponad dwadzieścia minut skierowania jest wyłącznie na niego. A czy nie o to mu właśnie zazwyczaj chodzi? Zagrabić sobie kogoś wyłącznie dla siebie. Głos, obecność, świadomość, bliskość. Nie odpowiada; uśmiecha się — jest to faktem niezaprzeczalnym — ale milczy. Słowa były już mniej niż potrzebne, kiedy wywołały oczekiwaną reakcję. Czy testował go? Na swój pokrętny sposób, Aoi testował wszystkich, przy każdej możliwej sposobności.
— Rekompensatę? — Przegryza słowo starannie, zawieszając nieznacznie głos w rozbawionym zastanowieniu. — To takie cierpkie określenie, jakbyś uważał, że muszę Ci się odpłacić, bo coś podczas tej rozmowy straciłeś. Ale jeżeli chodzi o rewanż... zastanowię się — jednostronność go nie bawi; jest nużąca. Nie ważne czy stało się po stronie „daj” czy „bierz". Nawet ulubione danie jedzone zbyt często traci na swojej wyjątkowości i powszednieje. Z czasem sam jego zapach odrzuca. Munehira od zawsze potrzebuje różnorodności — a tą może uzyskać jedynie w połączeniu z kimś, kto rozumie ją w podobny sposób jak on.
Aoi przysłuchuje się każdemu dźwiękowi, ale i samej ciszy, z dokładnością i sumiennością godną drapieżnika. Z niej — ciszy — czerpie największą przyjemność. Ma ona dwie formy; jedna buduje napięcie i nerwowo obgryza kości, druga natomiast rozluźnia spięte mięśnie i wciska w gardło fascynację. Bodziec, ten osiada ciężko w głowie, uświadamiając, że nie ma już odwrotu; ale przecież nie ma zamiaru się wycofać. Byłby głupcem, gdyby to zrobił... Chociaż może właśnie był głupcem, bo nadal się droczył, nadal nęcił, nadal poddawał się zwodniczemu głosowi. Przyciszony, niski śmiech unosi się jedynie subtelnie, jakby będąc wyłącznie potwierdzeniem dla posłyszanej odpowiedzi.
Nie drąży, chociaż chciałby. Wewnętrznie przecież zależy mu na prostocie komunikatów, jasności znaczeń, na komendach, które są łatwe i proste. Wszystko, co zdaje się bardziej zawiłe, potrafi rozczłonkować w głowie i analizować zbyt dokładnie; do tego stopnia, że nawet z niewinnej niespodzianki, buduje fatalistyczną wizję. Podniecenie nie zawsze wiązało się z przyjemnym ukłuciem na wysokości lędźwi — podnieceniem była również myśl zdania się na kogoś innego, gdy zaufanie, nawet to skrajnie podstawowe, praktycznie nie istniało i spodziewał się ciosu od wszystkich. — W takim razie, teraz ja nie mogę się doczekać
— Cóż, przyzwyczajenie pojawia się dosyć szybko, kiedy skupiasz się na innych, zasadniczo ważniejszych kwestiach, do tego stopnia, że na moment przestajesz przywiązywać wagę czy jesteś w kanale, czy na miękkiej sofie — rytmika zdania jasno daje znać, że mężczyzna osunął się nieznacznie w głąb siebie, między rozważania, które podgryzały go najwidoczniej nie pierwszy raz. — Tak. Dobrze — miękko, spokojnie, na długim wydechu powietrza spomiędzy rozchylonych warg. Dla kogo dobrze? Dla niego? Czy zastanawiał się jeszcze nad tym, czy faktycznie to, co żywi określali jako niebezpiecznym, jest takim nadal dla niego? Przebłyski zdarzały się z rzadka, a im bardziej był zmęczony i poirytowany, tym trudniej było mu zakleszczyć się na świadomości własnego ciała i tego, że przecież nadal odczuwa jak inni, nadal może je okaleczyć przez własną nieuwagę.
Niebezpieczny uśmiech wkrada się na wargi, kiedy Vance kończy swoją wypowiedź. Szach mat; i to wcale nie wykonany przez Munehirę. — Brawo. I tu mnie masz. Nie mogę Ci zaprzeczyć. O to może właśnie chodzi, że pies nigdy nie pomyśli o tym, że może być lepiej, jeżeli to w czym trwa, jest jedynym, co zna — odpowiada w delikatnym rozbawieniu, które układa się na języku swobodnie, chociaż gdzieś z tyłu, między zgłoskami, w przyciszonym tonie, kręci się dosadność wymówionych słów. — Nieznane rozbudza zmysły. Wyostrza je, dlatego tak szybko się od tego uzależniamy. Więc z czasem, to już nie tylko nuda, a czysta potrzeba słodkiej niewiedzy i bycia zaskakiwanym. Ale to tylko moje zdanie.
Prowokacja po raz kolejny zagłębia się w ucho, moszcząc się z wygodą w głowie. Już przestaje przywiązywać do tego wagę, bo mężczyzna przyzwyczaja go do tej formy komunikacji, tej przepychanki, ugryzień, subtelnych ukąszeń i gry słów, która innych męczyła, a która w przypadku Aoiego była istną ucztą dla znużonych szarą, brejowatą codziennością neuronów. — Zdecydowanie w jednej z tych rzeczy mam o wiele większe doświadczenie. Pozwolę Ci się przekonać, w której dokładnie — odpowiada w subtelnym rozbawieniu, nadal jednak utrzymując ton nęcący, pozwalając głosowi drżeć na niskiej oktawie. Nie wyjdzie ze swojej roli tak szybko; bo ot, taka prawda, maską jest to tylko, która teraz wyjątkowo wygodnie do niego przylega.
— Rozumiem nawet zbyt dobrze — podsumowuje krótko, oddzielając się od formalności słów tym razem, nieco ugłaskany, nieznacznie ułagodzony. Nie ufa. Jest to bardziej niż pewne. Ale tak, jak nie ufa innym — nie ufa też samemu sobie. Ma w sobie jednak jeszcze ten okruch racjonalności, aby uciąć temat dostatecznie szybko, aby rozmowa nie stała się pospolicie nieprzyjemna.
Krótki brzdęk szkła odzywa się po drugiej stronie. Aoi prawdopodobnie poprawił przewróconą wcześniej szklankę i ułożył ją na stoliku w poprawnej pozycji. Zająć czymś dłonie. — Całkiem możliwe. Ale jest też cień szansy, że przez cały ten czas Cię okłamuję i nic z tego, co powiedziałem dotychczas, nie jest prawdą. Co by oznaczało, że jestem zwykłym, szarym, nudnym człowiekiem, pozostawiając, jak to ładnie określiłeś nieobliczalność jedynie w sferze moich fantazji — rozpoczyna, bawiąc się przy tym wybornie, bo wie przecież, że Vance nie należy do głupich płotek, z jakimi zazwyczaj ma do czynienia; wie, że choćby chciał, prawda została już wypowiedziana, a jej echo pozostanie obecnym już na zawsze. — Myślę, że gdyby dostał, nie mówiłbym o tym, że od dłuższego czasu jestem znudzony. Ale to miłe, że teraz ty pokusiłeś się o zazdrosne uszczypnięcie.
— Albo próbuję się dowiedzieć o Tobie informacji z tej nieco bardziej przyziemnej strony. Wiesz, kawa czy herbata, lato czy zima, pies czy kot — ton zdaje się znudzony, choć owa nuda, wystylizowana jest jedynie, wykreowana na potrzebę roli zwykłego człowieka w którą się wciela na ten ułamek sekundy. Nie sposób odnieść wrażenia, że doskonale rozumie, dlaczego dzisiaj rozmawiali. —Tak. To niesamowite, że psy są gotowe oddać własne życie, aby obronić swojego właściciela. Cóż, nie zawsze im to wychodzi, ale sama próba zasługuje na uznanie. Nie przypominam sobie, żebym miał zbyt wiele do czynienia z kotami w przeszłości. Są dla mnie zbyt ciche, zbyt niezależne, zbyt oporne na tresurę. Mało przydatne — przydatne. To zawsze chodzi o bycie przydatnym.
— Cóż za użądlenie... Może powinieneś. Choć jestem przekonany, że w normalnych przypadkach i warunkach, nie spotkasz się z aprobatą, jeżeli chodzi o takie zachowanie. Jeżeli natomiast mówimy o mnie, czasami jestem zmuszony zakotwiczyć się w rzeczywistości nieco mocniej, bo potrafię być, delikatnie mówiąc... — niestabilny, gwałtowny, agresywny, niebezpieczny.... —nerwowy. A jak się okazuje, poczucie, że ktoś, komu ufasz... — pauza, nagła i cięta gwałtownie, chociaż zaraz po niej rozbrzmiewa lekki, dźwięczny śmiech niosący się przez resztę wypowiedzi: — lub ufałeś, jest tuż obok działa całkiem kojąco. Wiedziałeś, że szczeniętom, które źle znoszą separację z matką, wkłada się do kojca zegarek, którego tykanie przypomina im bicie jej serca? Przestają jej wtedy szukać i skomleć.
Gdzie. Nie z kim, nie po co. Gdzie. I tak jak prosto zostało zadane pytanie, tak prosto powinien trzymać się odpowiedzi. Powinien... — Parallel 37. Chcesz zaoferować mi podwózkę czy to jedynie czysta ciekawość? — Bo czasami tak trudno jest ugryźć się w pieprzony język.
— Rekompensatę? — Przegryza słowo starannie, zawieszając nieznacznie głos w rozbawionym zastanowieniu. — To takie cierpkie określenie, jakbyś uważał, że muszę Ci się odpłacić, bo coś podczas tej rozmowy straciłeś. Ale jeżeli chodzi o rewanż... zastanowię się — jednostronność go nie bawi; jest nużąca. Nie ważne czy stało się po stronie „daj” czy „bierz". Nawet ulubione danie jedzone zbyt często traci na swojej wyjątkowości i powszednieje. Z czasem sam jego zapach odrzuca. Munehira od zawsze potrzebuje różnorodności — a tą może uzyskać jedynie w połączeniu z kimś, kto rozumie ją w podobny sposób jak on.
Aoi przysłuchuje się każdemu dźwiękowi, ale i samej ciszy, z dokładnością i sumiennością godną drapieżnika. Z niej — ciszy — czerpie największą przyjemność. Ma ona dwie formy; jedna buduje napięcie i nerwowo obgryza kości, druga natomiast rozluźnia spięte mięśnie i wciska w gardło fascynację. Bodziec, ten osiada ciężko w głowie, uświadamiając, że nie ma już odwrotu; ale przecież nie ma zamiaru się wycofać. Byłby głupcem, gdyby to zrobił... Chociaż może właśnie był głupcem, bo nadal się droczył, nadal nęcił, nadal poddawał się zwodniczemu głosowi. Przyciszony, niski śmiech unosi się jedynie subtelnie, jakby będąc wyłącznie potwierdzeniem dla posłyszanej odpowiedzi.
Nie drąży, chociaż chciałby. Wewnętrznie przecież zależy mu na prostocie komunikatów, jasności znaczeń, na komendach, które są łatwe i proste. Wszystko, co zdaje się bardziej zawiłe, potrafi rozczłonkować w głowie i analizować zbyt dokładnie; do tego stopnia, że nawet z niewinnej niespodzianki, buduje fatalistyczną wizję. Podniecenie nie zawsze wiązało się z przyjemnym ukłuciem na wysokości lędźwi — podnieceniem była również myśl zdania się na kogoś innego, gdy zaufanie, nawet to skrajnie podstawowe, praktycznie nie istniało i spodziewał się ciosu od wszystkich. — W takim razie, teraz ja nie mogę się doczekać
— Cóż, przyzwyczajenie pojawia się dosyć szybko, kiedy skupiasz się na innych, zasadniczo ważniejszych kwestiach, do tego stopnia, że na moment przestajesz przywiązywać wagę czy jesteś w kanale, czy na miękkiej sofie — rytmika zdania jasno daje znać, że mężczyzna osunął się nieznacznie w głąb siebie, między rozważania, które podgryzały go najwidoczniej nie pierwszy raz. — Tak. Dobrze — miękko, spokojnie, na długim wydechu powietrza spomiędzy rozchylonych warg. Dla kogo dobrze? Dla niego? Czy zastanawiał się jeszcze nad tym, czy faktycznie to, co żywi określali jako niebezpiecznym, jest takim nadal dla niego? Przebłyski zdarzały się z rzadka, a im bardziej był zmęczony i poirytowany, tym trudniej było mu zakleszczyć się na świadomości własnego ciała i tego, że przecież nadal odczuwa jak inni, nadal może je okaleczyć przez własną nieuwagę.
Niebezpieczny uśmiech wkrada się na wargi, kiedy Vance kończy swoją wypowiedź. Szach mat; i to wcale nie wykonany przez Munehirę. — Brawo. I tu mnie masz. Nie mogę Ci zaprzeczyć. O to może właśnie chodzi, że pies nigdy nie pomyśli o tym, że może być lepiej, jeżeli to w czym trwa, jest jedynym, co zna — odpowiada w delikatnym rozbawieniu, które układa się na języku swobodnie, chociaż gdzieś z tyłu, między zgłoskami, w przyciszonym tonie, kręci się dosadność wymówionych słów. — Nieznane rozbudza zmysły. Wyostrza je, dlatego tak szybko się od tego uzależniamy. Więc z czasem, to już nie tylko nuda, a czysta potrzeba słodkiej niewiedzy i bycia zaskakiwanym. Ale to tylko moje zdanie.
Prowokacja po raz kolejny zagłębia się w ucho, moszcząc się z wygodą w głowie. Już przestaje przywiązywać do tego wagę, bo mężczyzna przyzwyczaja go do tej formy komunikacji, tej przepychanki, ugryzień, subtelnych ukąszeń i gry słów, która innych męczyła, a która w przypadku Aoiego była istną ucztą dla znużonych szarą, brejowatą codziennością neuronów. — Zdecydowanie w jednej z tych rzeczy mam o wiele większe doświadczenie. Pozwolę Ci się przekonać, w której dokładnie — odpowiada w subtelnym rozbawieniu, nadal jednak utrzymując ton nęcący, pozwalając głosowi drżeć na niskiej oktawie. Nie wyjdzie ze swojej roli tak szybko; bo ot, taka prawda, maską jest to tylko, która teraz wyjątkowo wygodnie do niego przylega.
— Rozumiem nawet zbyt dobrze — podsumowuje krótko, oddzielając się od formalności słów tym razem, nieco ugłaskany, nieznacznie ułagodzony. Nie ufa. Jest to bardziej niż pewne. Ale tak, jak nie ufa innym — nie ufa też samemu sobie. Ma w sobie jednak jeszcze ten okruch racjonalności, aby uciąć temat dostatecznie szybko, aby rozmowa nie stała się pospolicie nieprzyjemna.
Krótki brzdęk szkła odzywa się po drugiej stronie. Aoi prawdopodobnie poprawił przewróconą wcześniej szklankę i ułożył ją na stoliku w poprawnej pozycji. Zająć czymś dłonie. — Całkiem możliwe. Ale jest też cień szansy, że przez cały ten czas Cię okłamuję i nic z tego, co powiedziałem dotychczas, nie jest prawdą. Co by oznaczało, że jestem zwykłym, szarym, nudnym człowiekiem, pozostawiając, jak to ładnie określiłeś nieobliczalność jedynie w sferze moich fantazji — rozpoczyna, bawiąc się przy tym wybornie, bo wie przecież, że Vance nie należy do głupich płotek, z jakimi zazwyczaj ma do czynienia; wie, że choćby chciał, prawda została już wypowiedziana, a jej echo pozostanie obecnym już na zawsze. — Myślę, że gdyby dostał, nie mówiłbym o tym, że od dłuższego czasu jestem znudzony. Ale to miłe, że teraz ty pokusiłeś się o zazdrosne uszczypnięcie.
— Albo próbuję się dowiedzieć o Tobie informacji z tej nieco bardziej przyziemnej strony. Wiesz, kawa czy herbata, lato czy zima, pies czy kot — ton zdaje się znudzony, choć owa nuda, wystylizowana jest jedynie, wykreowana na potrzebę roli zwykłego człowieka w którą się wciela na ten ułamek sekundy. Nie sposób odnieść wrażenia, że doskonale rozumie, dlaczego dzisiaj rozmawiali. —Tak. To niesamowite, że psy są gotowe oddać własne życie, aby obronić swojego właściciela. Cóż, nie zawsze im to wychodzi, ale sama próba zasługuje na uznanie. Nie przypominam sobie, żebym miał zbyt wiele do czynienia z kotami w przeszłości. Są dla mnie zbyt ciche, zbyt niezależne, zbyt oporne na tresurę. Mało przydatne — przydatne. To zawsze chodzi o bycie przydatnym.
— Cóż za użądlenie... Może powinieneś. Choć jestem przekonany, że w normalnych przypadkach i warunkach, nie spotkasz się z aprobatą, jeżeli chodzi o takie zachowanie. Jeżeli natomiast mówimy o mnie, czasami jestem zmuszony zakotwiczyć się w rzeczywistości nieco mocniej, bo potrafię być, delikatnie mówiąc... — niestabilny, gwałtowny, agresywny, niebezpieczny.... —nerwowy. A jak się okazuje, poczucie, że ktoś, komu ufasz... — pauza, nagła i cięta gwałtownie, chociaż zaraz po niej rozbrzmiewa lekki, dźwięczny śmiech niosący się przez resztę wypowiedzi: — lub ufałeś, jest tuż obok działa całkiem kojąco. Wiedziałeś, że szczeniętom, które źle znoszą separację z matką, wkłada się do kojca zegarek, którego tykanie przypomina im bicie jej serca? Przestają jej wtedy szukać i skomleć.
Gdzie. Nie z kim, nie po co. Gdzie. I tak jak prosto zostało zadane pytanie, tak prosto powinien trzymać się odpowiedzi. Powinien... — Parallel 37. Chcesz zaoferować mi podwózkę czy to jedynie czysta ciekawość? — Bo czasami tak trudno jest ugryźć się w pieprzony język.
Seiwa-Genji Enma and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.
Vance
POŁĄCZENIE Z: Vance
35:02
Rekompensatę? Nie odezwał się, choć może po drugiej stronie przytaknął głową w bezwarunkowym odruchu. Kto by pomyślał, że tak szybko da radę go ograć. — Tak, rewanż — poprawił się z rozciągającym usta uśmiechem. Nawet nie miał mu tego za złe, bo faktycznie nie siedział tu od dobrych kilkudziesięciu minut z przeświadczeniem, że coś na tym traci. Zamierzał tylko zyskiwać i wyglądało na to, że białowłosy nie zamierzał mu tego utrudniać.
Za bardzo.
— Czy to nie dlatego przyzwyczajenia są najgorsze? Łatwo wpaść w ich pułapkę. Niektórzy nazywają je swoją strefą komfortu, nawet jeśli oznacza ona godzenie się na absolutne minimum w obawie przed czymś nowym. Szkoda. Wiele dobrych okazji przemyka im tuż przed nosem — stwierdził, pozwalając sobie na drobny wyraz dezaprobaty. Bo może nie rozumiał tych obaw; może nigdy nie marnował okazji, nawet jeśli musiał zderzyć się z czymś obcym lub zwyczajnie czymś, co inni uznaliby za niewygodne. Po tym już znów dał mu chwilę na oddech, jakby przeczuwał, że cisza była potrzebna, zwłaszcza gdy ktoś słyszalnie pogrążał się w zamyśleniu. I może chwilę później, w mieszkaniu, którym przebywał, sam odpowiedział uśmiechem na uśmiech wyczuwalny w tonie, ale kąciki jego warg wygięły się w niemym usatysfakcjonowaniu, bo zawsze dobrze było wygrać choć jeden pojedynek w dopiero co rozpoczętej bitwie. — Dokładnie. Ale ponieważ tak dobrze znasz się na psach, wiesz też, że ich nawyki mogą zmienić się wraz z nowym otoczeniem. Wystarczy im je pokazać, a później… cóż, trochę je z nim zaznajomić — dokończył metodycznie, bo chociaż cały proces w uproszczeniu wydawał się łatwy do zrealizowania, musiał wiedzieć – nie było co do tego wątpliwości – że czas na wprowadzanie nowych nawyków czasami potrafił ciągnąć się w nieskończoność. Zależał od wielu czynników – najcięższe były traumy. I to zabawne, że z pełną premedytacją sięgnął po wyjątkowo potłuczone psisko. — Nie tylko twoje. Problem pojawia się wtedy, gdy pomimo niewiedzy, niewiele cię zaskakuje. Wtedy ciężko o uzależnienie i tym sposobem zaczynasz szukać sobie coraz to niebezpieczniejszych wrażeń — podsumował, artykułując słowa dość zagadkowym tonem. Czy to było jedno z jego „niebezpiecznych wrażeń”? Musiał uczepić się jakiejś przemykającej mu przez głowę myśli, bo pomiędzy nimi nie padł żaden żart, a mimo tego upuścił ciche parsknięcie przez nos.
— Chyba domyślam się, w której, ale dam szansę się zaskoczyć — odbił piłeczkę, utrzymując luźny ton, który coraz bardziej wchodził mu w krew podczas rozmowy. Znów jednak nie oszczędził prowokacji, jakby między słowami, miał nadzieję, że z czystej złośliwości białowłosy zrobi mu na przekór.
— Jest taka możliwość. Masz rację. Powiedzmy, że mam parę dowodów na to, by twierdzić, że jest inaczej. Nie wiem czy koniecznie zależy ci na tym, żebym się w to wdrażał i rozkładał cię na czynniki pierwsze. To bywa dość krępujące. Dla słuchacza, nie dla mnie. Pozwól po prostu, że przekonam się o tym na własnej skórze — rzucił w kolejnej słownej zaczepce. W zniżonym brzmieniu głosu znów znalazło się miejsce dla czegoś lisiego; czegoś, co tylko czekało na reakcję. Może nawet atak, jakby nawet on był dla niego formą zabawy. — Zawsze mógł nie skorzystać z tego przywileju. Nie każdy potrafi je docenić. Ale w porządku, przynajmniej nie muszę być aż tak zazdrosny — skomentował, kończąc zdanie kąśliwą nutą, która wydarła się spomiędzy warg. Droczył się, bo towarzyszące mu uczucie wiele wspólnego z zazdrością nie miało. Nie kiedy nie czuł się zagrożony. — Nie mam zestawu odpowiedzi na przyziemne pytania. Raczej rzadko zdarza się, żeby ktoś pytał mnie o moje ulubione zwierzę, kolor czy liczbę, więc nie miałem okazji się nad tym zastanowić. Nie sądzę, żeby to miało ci o mnie cokolwiek powiedzieć, ale może zapomniałem o jakiejś powszedniej sprawie, która mogłaby okazać się istotna dla rozwoju naszej relacji — swobodnie zakładał, że ta rozmowa nie będzie ich ostatnią. Nie naprowadzał go jednak na pytania, które powinien mu zadawać, żeby dowiedzieć się czegoś istotnego. — Wszystko zależy od tego, co uważasz za bycie przydatnym. Niektórzy nie potrzebują psiej obrony czy podawania łapy na zawołanie. Potrzebują za to uspokajacza, a podobno obecność kota potrafi zdziałać cuda. — Pauza; znów pełna zastanowienia, bo ostatnie głoski wpadały już w jego odległe tony. — No i wydaje mi się, że są dobrą opcją dla wyjątkowo samotnych osób, którym nie chce wychodzić się na spacery co kilka godzin. Ale to z kolei tylko moje zdanie — dokończył w akompaniamencie pokrywy kosza, która najpierw uniosła się, a potem opadła gwałtownie, szeleszcząc workiem na śmieci.
Cóż za użądlenie… — Wybacz. Zazdrosny nie jestem sobą — z mrukliwym rozbawieniem powrócił do wcześniejszego określenia. Zazdrość była zresztą doskonałym i prostym wytłumaczeniem dla uszczypliwych komentarzy; na pewno też bardzo pochlebiającym. — Słodkie — odezwał się po zdecydowanie zbyt długim milczeniu. Było jednak całkiem oczywistym, że musiał sobie to wszystko poukładać i przeanalizować. I kiedy już to zrobił, nie sposób było podejść do tego bez sceptycyzmu, który skumulował się w tym jednym, uroczym słówku. — Mam na myśli twoje niewinne intencje. Ufasz mu na tyle, by mieć pewność, że je podziela? Wydajesz się wystarczająco racjonalny jak na szczenię, dlatego wierzę, że zdajesz sobie sprawę z tego, że z daleka wyglądało to dość dwuznacznie. Zastanawia mnie tylko, która wersja wydarzeń byłaby gorsza do przetrawienia. To, że zdaje sobie sprawę z tego, że oboje jesteście dorośli i tak chętnie wykorzystuje chwile słabości — zdanie urwało się, gdy dał sobie czas na krótką pauzę; cisza była dziwnie napięta — czy może to, że widzi w tobie dzieciaka, a mimo tego nadal zbliża się do ciebie w taki sposób, jakby liczył na to, że nie tylko rzucisz mu się na szyję. Jak sądzisz? — Zaciągnął się dymem w wyczekującym milczeniu. Był ciekaw, czy kolejne słowa Munehiry wciąż będą splatać się ze sobą w przyjemnym dla ucha śmiechu. — Nie chcę psuć ci dobrego humoru, bo oczywiście nie ma nic złego w szukaniu sobie oparcia. Problem w tym, w kim je znajdujesz. Ale może niepotrzebnie ci to wszystko mówię, bo od samego początku zdawałeś sobie z tego sprawę i jest to dla ciebie całkowicie w porządku. Twoja szczerość sprawia jednak, że szczerze wątpię w to, że jesteś świadomy tego, że tkwisz samotnie w swoich cnotliwych przeświadczeniach. — Wypuścił ciężko powietrze ustami, jakby dawał mu do zrozumienia, że nie było mu na rękę dzielić się z nim tymi niefortunnymi prawdami. Ale miał to do siebie, że nie żałował oddechu, gdy miał do powiedzenia coś ważnego.
— W żadnym razie. Nie jestem szoferem. To też wyjaśniłoby, dlaczego ze mną nie dotarłbyś na spotkanie. Ale nie będę psuł twoich planów, choć z pewnością jest to bardzo kusząca perspektywa — uwieńczył wypowiedź krótkim, rozbawionym śmiechem. Ten urwał się nagle, bo Vance szybko musiał dać do zrozumienia rozmówcy, że jeszcze nie skończył. Gdy odezwał się ponownie, w głosie dało się słyszeć zdecydowane postanowienie: — Odbiorę cię. Daj mi znać, gdy będziesz chciał zebrać się do wyjścia. No i postaraj się nie przejeść. Myślę, że kolacja ze mną bardziej cię usatysfakcjonuje. Powiesz mi tylko, co wolisz. Kark? Policzki? Czy- — znów urywał, a cisza pomiędzy nimi naznaczona została zagadkowym uśmiechem. — Do zobaczenia, Aoi — ten sam przyjemny ton raz jeszcze podgryzł ucho, zanim pikanie w słuchawce dało znać o zakończonej rozmowie. Nie dał mu czasu na sprzeciw.
Za bardzo.
— Czy to nie dlatego przyzwyczajenia są najgorsze? Łatwo wpaść w ich pułapkę. Niektórzy nazywają je swoją strefą komfortu, nawet jeśli oznacza ona godzenie się na absolutne minimum w obawie przed czymś nowym. Szkoda. Wiele dobrych okazji przemyka im tuż przed nosem — stwierdził, pozwalając sobie na drobny wyraz dezaprobaty. Bo może nie rozumiał tych obaw; może nigdy nie marnował okazji, nawet jeśli musiał zderzyć się z czymś obcym lub zwyczajnie czymś, co inni uznaliby za niewygodne. Po tym już znów dał mu chwilę na oddech, jakby przeczuwał, że cisza była potrzebna, zwłaszcza gdy ktoś słyszalnie pogrążał się w zamyśleniu. I może chwilę później, w mieszkaniu, którym przebywał, sam odpowiedział uśmiechem na uśmiech wyczuwalny w tonie, ale kąciki jego warg wygięły się w niemym usatysfakcjonowaniu, bo zawsze dobrze było wygrać choć jeden pojedynek w dopiero co rozpoczętej bitwie. — Dokładnie. Ale ponieważ tak dobrze znasz się na psach, wiesz też, że ich nawyki mogą zmienić się wraz z nowym otoczeniem. Wystarczy im je pokazać, a później… cóż, trochę je z nim zaznajomić — dokończył metodycznie, bo chociaż cały proces w uproszczeniu wydawał się łatwy do zrealizowania, musiał wiedzieć – nie było co do tego wątpliwości – że czas na wprowadzanie nowych nawyków czasami potrafił ciągnąć się w nieskończoność. Zależał od wielu czynników – najcięższe były traumy. I to zabawne, że z pełną premedytacją sięgnął po wyjątkowo potłuczone psisko. — Nie tylko twoje. Problem pojawia się wtedy, gdy pomimo niewiedzy, niewiele cię zaskakuje. Wtedy ciężko o uzależnienie i tym sposobem zaczynasz szukać sobie coraz to niebezpieczniejszych wrażeń — podsumował, artykułując słowa dość zagadkowym tonem. Czy to było jedno z jego „niebezpiecznych wrażeń”? Musiał uczepić się jakiejś przemykającej mu przez głowę myśli, bo pomiędzy nimi nie padł żaden żart, a mimo tego upuścił ciche parsknięcie przez nos.
— Chyba domyślam się, w której, ale dam szansę się zaskoczyć — odbił piłeczkę, utrzymując luźny ton, który coraz bardziej wchodził mu w krew podczas rozmowy. Znów jednak nie oszczędził prowokacji, jakby między słowami, miał nadzieję, że z czystej złośliwości białowłosy zrobi mu na przekór.
— Jest taka możliwość. Masz rację. Powiedzmy, że mam parę dowodów na to, by twierdzić, że jest inaczej. Nie wiem czy koniecznie zależy ci na tym, żebym się w to wdrażał i rozkładał cię na czynniki pierwsze. To bywa dość krępujące. Dla słuchacza, nie dla mnie. Pozwól po prostu, że przekonam się o tym na własnej skórze — rzucił w kolejnej słownej zaczepce. W zniżonym brzmieniu głosu znów znalazło się miejsce dla czegoś lisiego; czegoś, co tylko czekało na reakcję. Może nawet atak, jakby nawet on był dla niego formą zabawy. — Zawsze mógł nie skorzystać z tego przywileju. Nie każdy potrafi je docenić. Ale w porządku, przynajmniej nie muszę być aż tak zazdrosny — skomentował, kończąc zdanie kąśliwą nutą, która wydarła się spomiędzy warg. Droczył się, bo towarzyszące mu uczucie wiele wspólnego z zazdrością nie miało. Nie kiedy nie czuł się zagrożony. — Nie mam zestawu odpowiedzi na przyziemne pytania. Raczej rzadko zdarza się, żeby ktoś pytał mnie o moje ulubione zwierzę, kolor czy liczbę, więc nie miałem okazji się nad tym zastanowić. Nie sądzę, żeby to miało ci o mnie cokolwiek powiedzieć, ale może zapomniałem o jakiejś powszedniej sprawie, która mogłaby okazać się istotna dla rozwoju naszej relacji — swobodnie zakładał, że ta rozmowa nie będzie ich ostatnią. Nie naprowadzał go jednak na pytania, które powinien mu zadawać, żeby dowiedzieć się czegoś istotnego. — Wszystko zależy od tego, co uważasz za bycie przydatnym. Niektórzy nie potrzebują psiej obrony czy podawania łapy na zawołanie. Potrzebują za to uspokajacza, a podobno obecność kota potrafi zdziałać cuda. — Pauza; znów pełna zastanowienia, bo ostatnie głoski wpadały już w jego odległe tony. — No i wydaje mi się, że są dobrą opcją dla wyjątkowo samotnych osób, którym nie chce wychodzić się na spacery co kilka godzin. Ale to z kolei tylko moje zdanie — dokończył w akompaniamencie pokrywy kosza, która najpierw uniosła się, a potem opadła gwałtownie, szeleszcząc workiem na śmieci.
Cóż za użądlenie… — Wybacz. Zazdrosny nie jestem sobą — z mrukliwym rozbawieniem powrócił do wcześniejszego określenia. Zazdrość była zresztą doskonałym i prostym wytłumaczeniem dla uszczypliwych komentarzy; na pewno też bardzo pochlebiającym. — Słodkie — odezwał się po zdecydowanie zbyt długim milczeniu. Było jednak całkiem oczywistym, że musiał sobie to wszystko poukładać i przeanalizować. I kiedy już to zrobił, nie sposób było podejść do tego bez sceptycyzmu, który skumulował się w tym jednym, uroczym słówku. — Mam na myśli twoje niewinne intencje. Ufasz mu na tyle, by mieć pewność, że je podziela? Wydajesz się wystarczająco racjonalny jak na szczenię, dlatego wierzę, że zdajesz sobie sprawę z tego, że z daleka wyglądało to dość dwuznacznie. Zastanawia mnie tylko, która wersja wydarzeń byłaby gorsza do przetrawienia. To, że zdaje sobie sprawę z tego, że oboje jesteście dorośli i tak chętnie wykorzystuje chwile słabości — zdanie urwało się, gdy dał sobie czas na krótką pauzę; cisza była dziwnie napięta — czy może to, że widzi w tobie dzieciaka, a mimo tego nadal zbliża się do ciebie w taki sposób, jakby liczył na to, że nie tylko rzucisz mu się na szyję. Jak sądzisz? — Zaciągnął się dymem w wyczekującym milczeniu. Był ciekaw, czy kolejne słowa Munehiry wciąż będą splatać się ze sobą w przyjemnym dla ucha śmiechu. — Nie chcę psuć ci dobrego humoru, bo oczywiście nie ma nic złego w szukaniu sobie oparcia. Problem w tym, w kim je znajdujesz. Ale może niepotrzebnie ci to wszystko mówię, bo od samego początku zdawałeś sobie z tego sprawę i jest to dla ciebie całkowicie w porządku. Twoja szczerość sprawia jednak, że szczerze wątpię w to, że jesteś świadomy tego, że tkwisz samotnie w swoich cnotliwych przeświadczeniach. — Wypuścił ciężko powietrze ustami, jakby dawał mu do zrozumienia, że nie było mu na rękę dzielić się z nim tymi niefortunnymi prawdami. Ale miał to do siebie, że nie żałował oddechu, gdy miał do powiedzenia coś ważnego.
— W żadnym razie. Nie jestem szoferem. To też wyjaśniłoby, dlaczego ze mną nie dotarłbyś na spotkanie. Ale nie będę psuł twoich planów, choć z pewnością jest to bardzo kusząca perspektywa — uwieńczył wypowiedź krótkim, rozbawionym śmiechem. Ten urwał się nagle, bo Vance szybko musiał dać do zrozumienia rozmówcy, że jeszcze nie skończył. Gdy odezwał się ponownie, w głosie dało się słyszeć zdecydowane postanowienie: — Odbiorę cię. Daj mi znać, gdy będziesz chciał zebrać się do wyjścia. No i postaraj się nie przejeść. Myślę, że kolacja ze mną bardziej cię usatysfakcjonuje. Powiesz mi tylko, co wolisz. Kark? Policzki? Czy- — znów urywał, a cisza pomiędzy nimi naznaczona została zagadkowym uśmiechem. — Do zobaczenia, Aoi — ten sam przyjemny ton raz jeszcze podgryzł ucho, zanim pikanie w słuchawce dało znać o zakończonej rozmowie. Nie dał mu czasu na sprzeciw.
POŁĄCZENIE ZAKOŃCZONE
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Aoi
POŁĄCZENIE Z: Aoi
35:02
Przez dłuższą chwilę milczał, przyjmując na siebie jedynie odpowiedzi. Nie był pewien czy to forma zmęczenia, czy czystej premedytacji. Przytłoczenie drgało na linii nerwów, szarpiąc nimi niebezpiecznie. Bawił się wyśmienicie, gdy z drugiej strony żadna ze zgłosek wyłapanych podczas konwersacji nie powinna sprawiać mu przyjemności. Miszmasz emocji rozpościerał ciężki całun na umysł, wybudzając zbyt wiele niepewności. Nie tylko dotyczących tych, których kochał i którym ufał, ale i tych, które dotyczyły niego samego. Zgryźliwość. Ciężka, niepojęta zgryźliwość kąsała resztki sumienia.
(...) zależy ci na tym, żebym się w to wdrażał i rozkładał cię na czynniki pierwsze. Krótki śmiech ucieka spomiędzy warg, zajmując miejsce słowom, których nie chciał wypowiadać, chociaż te kłaniały się rozkosznie na języku. Pewne rzeczy powinny zostać niewypowiedzianymi. Do czasu.
(...) ale może zapomniałem o jakiejś powszedniej sprawie, która mogłaby okazać się istotna dla rozwoju naszej relacji.
— Naszej relacji? — osiada miękko w zaokrąglonym pytaniu. — Cóż, należę do osób, które zadają wiele pytań. Tych trywialnych i tych mniej sztampowych. Więc możesz liczyć na to, że jeżeli jakakolwiek relacja się pojawi, nie omieszkam skorzystać ze swojego przywileju — nimi przecież głównie żył; przywilejami. Przyzwyczajony, ugłaskany jak najedzony, kanapowy pies, zaspokojony prostotą odpowiedzi na pytania, które dla jednych nie znaczyły nic i były jedynie marnym pyłem, kiedy jemu kreowały cały świat, od jego marnych, zgniłych w korzeniach podstaw.
Potrzebują za to uspokajacza, a podobno obecność kota potrafi zdziałać cuda.; Czy tym stał się dla Yoshidy? Czy tym chciał dla niego być? Czy w ten sposób chciał mu wszystko ułatwić i był przygotowany na to, że celowość istnienia Aoiego chyliła się już ku końcowi, że jedynym motorem napędowym było odejście? Kotłowało się w nim — wszystko i nic — pod fakturą gładkiej skóry wiły się długie języki nienawiści, gniewu, pożałowania dla samego siebie i smutku, którego źródła nie potrafił jeszcze odnaleźć. Cisza. Tej nauczył się dopiero z czasem, ale zrozumiał jej siłę, kiedy zapadała ciężko po drugiej stronie połączenia, naznaczając się jedynie w głębokim oddechu.
Krótkie kliknięcie opadającej klamki, kolejno szmer przesuwanych drzwi rozścielił się w eterze, nim podjął ponownie: — Jak na kogoś, kto uważa mnie za niebezpiecznego i kogo nie znasz praktycznie w ogóle, jeżeli właśnie nie „w ogóle”, Twoje zmartwienie wydaje się skrajnie duże. Przerysowane, jeśli tak mogę to ująć, Vance — swoboda głosu roluje się na języku w sposób wymuszony — Często Ci się to zdarza? Martwić się tak o obce psy? Jak wiele siedzi ich przy Twojej nodze? — Zawiesza się na ułamek sekundy, wierząc przecież na wskroś, że dla Yoshidy jest tym jedynym. Wyczekiwanym. Chcianym. Upragnioną iskrą, którą trzyma się między dłońmi, aby jej jałowy blask nie zgasł i nie obumarł przedwcześnie. Ryje to przez duszę zbyt intensywnie. Zbyt boleśnie. Jest zmęczony. Przerzucany z dłoni do dłoni. Zatapiając się w ruchomych piaskach złudzeń, które buduje od lat. Od dzieciństwa, aż po samą śmierć.
Cisza. Tym razem budująca podnieceniem napięcie na lini kręgosłupa, zaciskając się na karku z nagła. Usta otwierają się, aby wypuścić sprzeciw, zaprzeczenie, głęboką dezaprobatę. Piknięcie przedziera się przez szamotaninę skołowanego myślenia. Brak reakcji nie jest dla niego niczym nowym. Zna to. Zna to zbyt dobrze i nie chce pamiętać, ale układa się pod to łagodnie i tak. Spolegliwie i za tą właśnie spolegliwość będzie pluł sobie później w brodę.
(...) zależy ci na tym, żebym się w to wdrażał i rozkładał cię na czynniki pierwsze. Krótki śmiech ucieka spomiędzy warg, zajmując miejsce słowom, których nie chciał wypowiadać, chociaż te kłaniały się rozkosznie na języku. Pewne rzeczy powinny zostać niewypowiedzianymi. Do czasu.
(...) ale może zapomniałem o jakiejś powszedniej sprawie, która mogłaby okazać się istotna dla rozwoju naszej relacji.
— Naszej relacji? — osiada miękko w zaokrąglonym pytaniu. — Cóż, należę do osób, które zadają wiele pytań. Tych trywialnych i tych mniej sztampowych. Więc możesz liczyć na to, że jeżeli jakakolwiek relacja się pojawi, nie omieszkam skorzystać ze swojego przywileju — nimi przecież głównie żył; przywilejami. Przyzwyczajony, ugłaskany jak najedzony, kanapowy pies, zaspokojony prostotą odpowiedzi na pytania, które dla jednych nie znaczyły nic i były jedynie marnym pyłem, kiedy jemu kreowały cały świat, od jego marnych, zgniłych w korzeniach podstaw.
Potrzebują za to uspokajacza, a podobno obecność kota potrafi zdziałać cuda.; Czy tym stał się dla Yoshidy? Czy tym chciał dla niego być? Czy w ten sposób chciał mu wszystko ułatwić i był przygotowany na to, że celowość istnienia Aoiego chyliła się już ku końcowi, że jedynym motorem napędowym było odejście? Kotłowało się w nim — wszystko i nic — pod fakturą gładkiej skóry wiły się długie języki nienawiści, gniewu, pożałowania dla samego siebie i smutku, którego źródła nie potrafił jeszcze odnaleźć. Cisza. Tej nauczył się dopiero z czasem, ale zrozumiał jej siłę, kiedy zapadała ciężko po drugiej stronie połączenia, naznaczając się jedynie w głębokim oddechu.
Krótkie kliknięcie opadającej klamki, kolejno szmer przesuwanych drzwi rozścielił się w eterze, nim podjął ponownie: — Jak na kogoś, kto uważa mnie za niebezpiecznego i kogo nie znasz praktycznie w ogóle, jeżeli właśnie nie „w ogóle”, Twoje zmartwienie wydaje się skrajnie duże. Przerysowane, jeśli tak mogę to ująć, Vance — swoboda głosu roluje się na języku w sposób wymuszony — Często Ci się to zdarza? Martwić się tak o obce psy? Jak wiele siedzi ich przy Twojej nodze? — Zawiesza się na ułamek sekundy, wierząc przecież na wskroś, że dla Yoshidy jest tym jedynym. Wyczekiwanym. Chcianym. Upragnioną iskrą, którą trzyma się między dłońmi, aby jej jałowy blask nie zgasł i nie obumarł przedwcześnie. Ryje to przez duszę zbyt intensywnie. Zbyt boleśnie. Jest zmęczony. Przerzucany z dłoni do dłoni. Zatapiając się w ruchomych piaskach złudzeń, które buduje od lat. Od dzieciństwa, aż po samą śmierć.
Cisza. Tym razem budująca podnieceniem napięcie na lini kręgosłupa, zaciskając się na karku z nagła. Usta otwierają się, aby wypuścić sprzeciw, zaprzeczenie, głęboką dezaprobatę. Piknięcie przedziera się przez szamotaninę skołowanego myślenia. Brak reakcji nie jest dla niego niczym nowym. Zna to. Zna to zbyt dobrze i nie chce pamiętać, ale układa się pod to łagodnie i tak. Spolegliwie i za tą właśnie spolegliwość będzie pluł sobie później w brodę.
POŁĄCZENIE ZAKOŃCZONE
Aoi
04/04/2037 21:39
ZARAZ WYCHODZĘ
BĘDĘ CZEKAŁ PRZY WEJŚCIU DO BUDYNKU
Seiwa-Genji Enma and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.
Vance
04/04/2037 21:41
Co za entuzjazm. Już myślałem, że nie skorzystasz z oferty. Będę za jakieś dziesięć minut.
Wybór na ostatnią chwilę jest dość ograniczony – wolisz kolację w budynku czy w ogrodzie?
Seiwa-Genji Enma and Munehira Aoi szaleją za tym postem.
Seiwa-Genji Enma and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
maj 2038 roku