Za dnia wygląda olśniewająco, za to podczas nocy... przerażająco. Podłużne cienie rzucane przez nagie wierzby sprawiają wrażenie powykrzywianych istot, które tylko czekają na śmiałków, bądź głupców, którzy ośmielą się udać na samotny spacer po ogrodzie. Nawet blade żarówki zawieszone przed wejściem do środka, jak i sporadyczne latarnie nie są w stanie odegnać mroku, jaki tu panuje.
Ale przecież właśnie o to chodzi w Halloween. O grozę i strach. Może więc dlatego ogrody od dawna cieszą się ogromnym zainteresowaniem gości. To idealne miejsce na potajemne schadzki, ukrycie ciała w gęstwinach różanych krzaków czy chociażby skrycie się przed niechcianymi oczami.
Słyszałeś? Gdzieś niedaleko zawył wilk. A tam? Nie, nie, nie martw się. To tylko sowa.
Słyszysz coś jeszcze? Kroki?
Uciekaj.
I schowaj się.
I pod żadnym pozorem nie patrz im w oczy. One tego nie lubią.
Czy nie tym byli właśnie? Czymś żałosnym, nie potrafili się z czymś pogodzić i odpuścić - niezależnie od tego, jak wyglądał świat dookoła. Byli słabi czy silni? Jaka była różnica w tej kwestii? Gdzie ona się zacierała? Czy tchórzyli przed śmiercią, czy byli odważni zostając gdzieś pomiędzy światami, balansując na tej delikatnej granicy...
Zawahał się, kiedy tylko jego dłoń została ujęta w tak dziwny i nietypowy sposób. Przesunął spojrzenie na mężczyznę, zatrzymując się w miejscu, decydując się na czekanie - jakby przez jego myśl nawet nie przemknęła opcja ucieczki. Może to było przyzwyczajenie? Dziesięć lat nie musiał obawiać się o jakiekolwiek reakcje - nie mógł wpłynąć na nic, ale i niewiele mogło wpłynąć na niego. Przyzwyczaił się do tego, może właśnie dlatego był tak bierny na zachowanie niewidomego?
Zmarszczył brwi, słysząc o czym on mówił. Dlaczego? O czym...
Wycofał się o pół kroku w nieudolnej próbie zwiększenia dystansu. Nie starał się wyrywać czy siłować. Nie miał po co, prawda? Nie musiał się obawiać - nie potrzebował obawiać się w tej chwili?
Czego potrzebował? Po prostu kogoś obok, bliskości..? Zaczynał płakać? Nie był pewny, ale obserwował mężczyznę - w spokoju, starając się przynajmniej go zachować. Widział już znacznie gorsze sytuacje, widział gorsze obrazy już po śmierci. Przywykł do wielu rzeczy, bytując przez ostatnie dziesięć lat w niebycie.
- Jakiej diecie? - zapytał naiwnie, wciąż czekając. Dlaczego zawsze czekał na rozwój sytuacji? Powinien się wyrwać - mógłby, na pewno. W końcu miał do czynienia z niewidomym, ucieczka powinna być dziecinnie łatwa, tym bardziej jeśli mężczyzna zarówno wcześniej jak i teraz zdawał się niezrównoważony - a może właśnie to mogłoby być problemem? To, że nie myślał trzeźwo - nie powinien oceniać go zwyczajnymi kategoriami, tak jak innych ludzi? Co z yurei, które znał? Był podobny do nich? W podobnym obłędzie - nie był do końca pewny.
Powinien pociągnąć z nim rozmowę? Zbadać to, co w nim siedziało; wyciągnąć to co kłębiło się w jego głowie niezrozumiałe? Pomóc mu to wszystko wyrzucić, poradzić sobie? Oboje byli w końcu duchami - mieli tyle czasu, ile tylko mogliby potrzebować. Czas i życie przecież już ich nie dotyczyło, nie czekało na nich nic dokładnego...
- Z czym walczysz? - spróbował go pociągnąć dalej, a dostając dalszą odpowiedź zdawało mu się, że mężczyzna nie jest tutaj obecny przy nim - mówił, bełkotał sam do siebie? Coś niezrozumiałego, o rządzach...
Czuł się niekomfortowo, a jednak stał, czekając. Nie mógł uciec, nie mógł zdobyć się na wyrwanie od niego ręki, może biorąc pod uwagę to w jak wielkim rozsypaniu musiałby się po tym znaleźć? Był niczym w jakimś transie...
- ... Puść - powiedział w osłupieniu, tonem jakby upomniał jednego z młodszych uczniów o tym, że nie powinien próbować kolorować gałek ocznych kolegi kredką świecową. Dzieci wpadały na dziwne pomysły - czy właśnie tym był mężczyzna przed nim, dzieckiem? Nakamura nie rozumiał co właśnie miało miejsce, kiedy poczuł - nie, nie tylko poczuł, ale też zobaczył jak mężczyzna wkłada sobie jego dłoń do ust i zaciska na niej swoje zęby, choć wciąż nienachalnie, jakby się z nim bawił. Tak jak szczeniaki? Jak kocięta? Nie rozumiał, co właśnie miało miejsce w tej chwili...
Spróbował znów wycofać się krok w tył, ostrożnie próbując cofnąć również dłoń z ust niewidomego.
@Munehira Aoi
I jednak... Mętna zmora, niźli człowiek, rozchyliła usta i wypuściła napiętą skórę spomiędzy wtopionych w nią zębów, aby jedynie mocniej zacisnąć palce wokół nadgarstka swojej ofiary. Czuł jego ruch, usilną próbę wycofania się. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, jak cenny i ważny stał się dla wygłodniałego drapieżnika. Jak nierozerwalnie połączyło ich przeznaczenie, to przypadkowe wpadnięcie na siebie w najcudowniejszą noc w całym roku. Potrzebował go; ciepłego i żywego. Czy ta chwila była tylko i wyłącznie związana z głodem, czy też ocierała się o wewnętrzną potrzebę poczucia czyjegoś lęku wywołanego przymuszoną bliskości? Bliskością, z którą obcy, prawdopodobnie nigdy nie miał do czynienia. Grzęznąca na dolnej powiece łza, nie była wywołana smutkiem; zrodziła się z czegoś piękniejszego, czystej euforii, która nabierała na sile. Gdyby tylko mógł mu o tym opowiedzieć, gdyby tylko ten potrafił go zrozumieć... wszystko stałoby się tak cudownie łatwe.
Munehira miał cichą nadzieję, że jego zachowanie spowoduje szarpaninę, wprowadzi więcej napięcia, silniejszą reakcję. Spokój, jakim wykazywał się mężczyzna, nie był czymś, czego oczekiwał. Nie był czymś, czego chciał. Zależało mu na zupełnie odwrotnej reakcji. Potrzebował więcej, mocniej, silniej, potrzebował dodatkowego powodu, aby kły, chociaż nie tak ostre jakby tego pragnął, mogły usadzić się silniej w tkance. Chociaż trawił go głód, paskudnie rozszarpujący żołądek — nadal wyczuwał blokadę, kiedy miał przed sobą kogoś, kto jedynie trwał. Osłupiały niczym sarna stojąca w długim świetle reflektorów zbliżającego się samochodu.
Dlaczego nie wyrywał się mocniej, silniej walcząc o swoje ciało. Dlaczego był pusty, dlaczego nadal stał, jedynie subtelnie dając znać, że sytuacja, w której się znajduje, nie jest dla niego komfortowa...
Nie bierze mnie na poważnie... Wydaje mu się, że nie posunę się dalej.
W nagłym przypływie emocji gwałtownym ruchem odepchnął dłoń nieznajomego od swoich ust. Siekacze zagryzły się na wewnętrznej stronie policzka, rozrywając go dostatecznie, aby ciepła jucha rozlała się na język i przykleiła swoją lepkością do twardego podniebienia.
Zapamiętasz mnie.
Dźwięczny, chociaż tragicznie niepokojący śmiech wypłyną samoistnie, razem ze strugą krwi, która sunąc ciasno przy bladym dziąśle, błysnęła w kąciku rozchylonych warg, barwiąc białą kość zębów.
Zapamiętasz mnie, a kiedy pojawię się znowu... będziemy zupełnie inni.
- Może i puszczę - wydusił z siebie, w tym samym momencie wsuwając wskazujący palec po ścieżce posoki, zagłębiając się we wnętrze paszczy, zbierając gęstą ciecz na skórzaną rękawiczkę. Ten śmiech, ten rozrywający ciszę ogrodu śmiech, należał do niego, a zarazem wydobywał się z zupełnie innego bytu. Rozdzielony na pół, balansując cały czas na cienkiej granicy.
Rozcierając na koniuszku kciuka samego siebie, zatracony w śliskości, jaką nabrał sztywny materiał opięty na dłoni, westchnął uspokajając się nagle. - Dba się o to, żeby zwierzęta w rzeźniach nie wiedziały, że czeka je śmierć - rozpoczął, unosząc podbródek ku górze, kierując ślepe spojrzenie w nocne niebo. - Kiedy zwierze umiera gwałtownie, ale przy tym spokojnie, nieświadome swojego końca, jego mięso jest bardziej rozluźnione, nie da się w nim wyczuć cierpienia, lęku i tragedii, jakiej doświadczyło. My tacy nie jesteśmy. Chociaż mamy „nowe ciało”, „nową krew”, smakujemy jak ścierwo. Nasze ciała przeszły smrodem agonii.
@Nakamura Kyou
Boom, boom, boom.
Bał się, ale to ten strach go paraliżował. Nie miał do czego uciec, jak uciec, ani... powodu, żeby uciec. Był martwy. Nawet jeśli dzisiaj miał ciało, to nie ryzykował niczym. Był po prostu martwy...
Czuł ból, czuł dyskomfort - czuł, że nie chciał być w tym miejscu, w tej sytuacji, jednocześnie nie mogąc się ruszyć. To nie było takie proste, aby spróbować walczyć, kiedy nie miało się jasnego celu, o który można by było to robić.
Znów wykonał ten ruch, lekkie szarpnięcie jakby badał teren czy ucisk jakkolwiek się poluźnił - może właśnie to było jego działanie na swoją korzyść? Może intuicyjnie wiedział, że jeśli gdzieś utknie, nie powinien się szarpać? Może wiedział, że panika była niewskazana, tak samo jak gwałtowne ruchy? Moment, w którym traciło się opanowanie, mógł decydować o śmierci i życiu - kiedy nie można było uciec przez drapieżnikiem, warto było spróbować nie prowokować go; nie dawać mu sygnału, że zabawa w polowanie się rozpoczęła. Przecież wiedział, że dla wielu drapieżników właśnie ta pogoń była równie istotna...
Znów szarpnął ręką, idealnie w momencie, w którym niewidomy puścił jego dłoń, a on wycofywał się o krok, zupełnie nie spodziewając się tym razem uwolnienia. Potknął się o własne nogi, przewracając na tyłek i przez moment jeszcze wpatrując w mężczyznę, siedząc na ziemi. Nie był pewny czy jego ręka rzeczywiście go bolała czy było to jakieś dziwne widmo i jego mózg próbował mu wmówić ból, wyłącznie przez sam fakt dyskomfortu.
Nie musiał patrzeć na dłoń, żeby wiedzieć że była zaśliniona - żeby czuć silnie odciśnięte zęby mężczyzny na niej. Blefował? Chciał go wyłącznie nastraszyć, zagrozić? W pewien sposób przekonać, że był zły..? Że...
Zaciągnął się powietrzem z głośnym świstem dopiero teraz orientując się, że wstrzymywał podświadomie powietrze. Chciał się uspokoić w ten sposób? Obniżyć poziom własnego stresu? A może zapomniał o tym, że powinien oddychać. Nie przerywał jednak wywodu mężczyźnie. Groził mu? Że będzie na niego polować? Nie, nie wydawało mu się... to nie brzmiało jak groźby, choć może z początku? Może...
- Czyli po prostu jestem niesmaczny, ale tego mogłeś się spodziewać, skoro wiesz że jestem martwy - odpowiedział, w rzeczywistości zaskakując i samego siebie swoją śmiałością, mając wrażenie że więcej w niej było dzisiaj wypitego alkoholu niż rzeczywistej brawury. Tym bardziej, że brzmiał jakby przebiegł dopiero maraton. Stres i adrenalina zaczynała z niego schodzić, a on, gdyby to ciało miało służyć mu dłużej niż jedną noc, powinien zastanowić się nad zbadaniem kwestii swojego braku ucieczki. W końcu to ułatwiał zawyżony poziom adrenaliny - powinien się móc wyrywać, powinien móc biec, a jednak przez cały wywód mężczyzny, czuł że nawet nie ustałby na własnych nogach w tym momencie. Dopiero teraz zaczął powoli podnosić się na nogi, wycofując przy tym kolejny krok i kolejny. Znów, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, podejmując swoją próbę ucieczki. Tak, tym razem już ucieczki, kiedy jego kroki powoli kierowały się w stronę wyjścia, ale wciąż próbował zachować ciszę - chociaż przecież nie potrafił. Jego próby skradania się były żałosne, jego zachowanie równowagi praktycznie nie istniało, kiedy znów potknął się o jeden z leżących na ścieżce kamieni, mało nie wracając z powrotem na ziemię.
| Kyou z/t jeśli Aoi go nie goni/nie próbuj mu przeszkodzić.
@Munehira Aoi
"... skoro wiesz, że jestem martwy."
Wiedział. I właśnie ta wiedza bolała najbardziej. Czy nie powinien być taki jak on? Różniący się od tych nadal żyjących, owładnięty, choć minimalnym szaleństwem? Gdzie jego łaknienie, gdzie jego fascynacja?
Czy tylko ja jestem tak żałosny?
Nawet gdyby próby cichego opuszczenia ogrodu przez znajomego, byłyby naprawdę ciche, Aoi zorientowałby się, że po tym małym przedstawieniu, pierzchnie niczym zlękniona lisa kura. Poczucie samotności, zawieszenia w pustej przestrzeni, było mu doskonale znane. Brak ciepła ciała. Brak głosu, który snułby się łagodnie. Brak czyichś oczu spoglądających w jego puste, ślepe spojrzenie. Pustka. Wibrująca na brzegu ucha, zagryzająca się na linii żuchwy.
Musiał się uspokoić, zanim wróci na salę. Nie chciał, aby jego towarzyszka zadawała pytania, chociaż jej, wyśpiewałby wszystko niczym kanarek, snując słodką opowieść o tym, jak te kilka sekund ze smakiem ludzkiej skóry, na nowo wybudziło w nim nadzieję. Ale ona również miała się dobrze bawić; nie niańczyć go jak kalekę, a korzystać z dobrodziejstwa fizycznego ciała. Pląsać, skakać, wlewać w siebie alkohol, jakby jutro miało nigdy nie nadejść; a przecież nadejdzie i to już za chwilę. Jednak oni, bezpańskie yurei, będą mierzyli się nie z miażdżącym czaszkę i szarpiącym żołądek kacem, a czymś innym, bardziej wyniszczającym.
Munehira sięgnął do kieszeni futrzanego płaszcza, wyciągając z niego pachnącą, materiałową chusteczkę, w którą zaczął mozolnymi ruchami ocierać z ust krew, przeciągając delikatną tkaniną przez rękawiczki. Musiał... do jasnej cholery, musiał się uspokoić, ale śmiech nadal drgał w gardzieli, przyczepiony do niej jak paskudny kleszcz.
Minuty mijały zaskakująco powoli. Nie nosiły już w sobie sześćdziesięciu sekund, a całą wieczność. Zdawać by się mogło, że mężczyzna siedział i dokładnie ocierał twarz przez godziny, doprowadzając się do względnego ładu. Materiałem wędrując ku zębom, ściągając z nich krwawy osad, delikatnie zagłębiając się do wnętrza ust, na moment przykładając skrawek chustki do piekącej rany. Za kilka godzin już nie poczuje bólu. Zapomni o nim. Zapewne tak samo, jak i zapomni o swoim nowym przyjacielu.
Sylwetka niewidomego uniosła się ku górze, kiedy ten poprawił futro na ramionach, zostawiając na metalowym blacie ogrodowego mebla zakrwawiony fant, wspomnienie rozedrganego zdarzenia, które jeszcze niosło się w ciszy ogrodu, muskając stare drzewa, lawirując między późnokwitnącymi kwiatami. Chociaż usilnie starał się złapać mentalny pion, wnętrze nadal było rozszarpane. Przez moment nasłuchiwał w skupieniu, z której strony dociera do niego najwięcej ludzkich dźwięków, decydując, w którym kierunku powinien się udać. Prowadzony nosem, do którego wsuwał się odór spoconych pod kostiumami ciał, Aoi wysunął się z ogrodu niczym zjawa.
z/t
@Nakamura Kyou
Nie miałem nic przeciwko tłocznym miejscom, jednak duża ilość bodźców napływająca zewsząd zwyczajnie męczyła. Potrzebowałem chwili przerwy, zapalić papierosa, pozwolić by chłód nieco mnie ocucił, odświeżył. W pierwszej kolejności skierowałem swoje kroki w stronę balkonów ale zmieniłem zdanie widząc, że z okolic tego wydobywają się dźwięki jakiejś bitki. Tsk. Niezadowolony ale niezniechęcony, stukając tradycyjnymi chodakami o marmurowe posadzki, udałem się w poszukiwanie innego azylu. Sprawnie wymijałem przy tym tych którzy mnie dziś mogli zdenerwować lub tych których mój widok mógł zdenerwować. Tym sposobem znalazłem się na tyłach ogrodów, które szczęśliwie dla mnie, okazały się opuszczone. Zbiłem sobie samemu piątkę w myślach za fantastyczny szósty zmysł.
Rozluźniony wykonałem klasyczny, mafijny przykuc godny niejednego Słowianina. Zapalona fajka tliła się na zmianę w ustach to między moimi palcami. Wypuściłem z westchnięciem kłąb dymu. Peruka łaskotała mnie po karku to się podrapałem. Gruby makijaż kabuki swędział. Zmarszczyłem kilka razy nos by sobie ulżyć. Spojrzenie bezsensownie utknąłem gdzieś w oddali myśląc sobie o tym, że już dziś więcej nie piję. Lekka, nieważkość drapiąca od wnętrza skóry dawała znać, że wystarczy, a melancholijne myśli o wyjeździe na jakiś zapomniany przez bogów wygwizdów tylko przyznawały mi rację.
- Yo~ - przywitałem przybyły cień
— Przyjemny bal — mówi ku jednemu z rodzeństwa Aikiryu. — Chociaż nie spodziewałem się odłamków szkła wycelowanych w aorty gości.
Uśmiecha się ku wysokiej, najstarszej z rodowych sióstr. Zapomniał jej imienia, ale w pamięci zgoła co innego. Charakter narwany, koci, wiecznie też nastroszony. I niemal widzi jak fantomowa sierść jeży się na jej plecach, gdy odpowiada:
— Rainer, nie powinno cię tutaj być.
Z tymi słowami w pośpiechu kończy prowadzoną na boku rozmowę i w szybkim tempie drepta ku głównej sali.
Na zewnątrz scena teatralna dużo żywsza. Aktorzy bardziej w roli, jeszcze niewybici z narzuconej im choreografii. A on postanawia zbadać każdy z kątów, każdą rozrywkę wyczuć i wybrać, która najbardziej podpada jego dzisiejszym upodobaniom. Ale jeszcze zanim zatopi ciekawskie szpony w dzisiejszych ofiarach, to i dostrzeże kolejną znaną mu sylwetkę. A tych jest tak niewiele, więc ciągnie go ku tej przypadkowości, chociaż na ciele zimno, bo skóra przykryta jedynie skromnym jedwabiem. Rozgrzewa ciało mocnym sake podstawionym pod nos w małym, porcelanowym naczynku. Z reguły nie pija, ale chłód na tyle objął ciało w ramiona, że spoglądając na sinawe ręce postanowił działać.
To Noriaki w swym mało rodowym animuszu kuca przy ziemi jak ostatni pajac. Rainer nie może powstrzymać oczu, które w podirytowanym geście chowają się pod na wpół przymkniętymi powiekami. Nerwy uwidaczniają się i w języku, który gładzi zziębnięte usta. Zbliżając się do kuzyna myśli, że hierarchia jest jednak w rodzinie potrzebna. Eliminuje jednostki gubiące przypadły im autorytet. On, choć renomę otrzymaną z ramienia Minamoto zakopał wraz z pierwszym poważniejszym konfliktem, to zyskał inną — diablęta o czystej krwi. Staje więc przy nim w pozornym spokoju i z oschłością komunikuje:
— Podnieś się do pionu, Noriaki. — Pomiędzy słowami pojawią się stanowcze pauzy. — Nie dość, że wyglądasz jak najprawdziwsze Oni albo inne Yōkai, to jeszcze brak ci ogłady.
Milknie na moment, by po chwili dodać już groźniej:
— Powiedziałem, wstań.
Za nimi wybuch głośnego śmiechu bądź krzyku, trudno określić, który wybija chłopca z rosnącego zdenerwowania a przekierowuje uwagę ku wejściu na główną salę. Jego twarz podkreśla pobliskie światło niskiej latarni, przez co nawilżona olejkami skóra zdaje się pobłyskiwać odbitym ciepłem.
— Poza tym powinieneś bardziej uważać na Enmę. Nie będę nadstawiać karku dla kogoś, kto zaraz zginie z rąk mojego ojca. — Uśmiecha się prawie niezauważalnie, po czym spojrzeniem wraca ku mężczyźnie. — Ale ty już chyba musisz?
Lustrując go raz jeszcze w zdziwieniu i dużo większej neutralności doda:
— Swoją drogą, co tutaj robisz? Ojciec powiedział, że idziesz jako… — Palcem wskazuje jego strój. — W tym. Zresztą, nieważne. Nie jesteś teraz pochłonięty sprawą morderstw?
@Yōzei-Genji Noriaki
Podnieś się do pionu, Noriaki.
Spiąłem się, a fajek prawie mi się wywinął z pomiędzy palców na ziemie. Wyraźnie zaskoczony spojrzałem na mężczyznę w zdezorientowaniu zastanawiając się skąd wiedział. Powieki rozchyliły się szerzej, kiedy zadzierając głowę do góry rozpoznałem członka głównej linii.
- Ach, tak...mhm... - pośpiesznie, a nawet trochę nerwowo docisnąłem papieros do chodnikowej płyty, podrywając się do pionu - Rainer-sama, proszę o wybaczenie mojej postawy... - wyznałem refleksyjnie pochylając głowę w geście przyznania się do winy. Wszystko bez grama niezadowolenia. Zdawałem sobie sprawy ze swojego miejsca i był to mój błąd, że nie zwróciłem uwagi na przybyłego, a w konsekwencji nie rozpoznanie z kim mam do czynienia.
Podniosłem spojrzenie na Seiwe z konsternacją, a potem z tym samym wyrazem zwróciłem uwagę w źródło podniosłych dźwięków. Czy to radość, czy kłótnie - nie miałem pojęcia. Wszystkie kakofoniczne dźwięki dookoła przywodziły na myśl zabawę dlatego nie miałem pojęcia czemu tak zaintrygował się nimi akurat teraz. Połączenie szorstko mierzwiących pod włos słów dawały mi już pewien obraz. Zgrabne upomnienie. Dziś nie miałem konkretnie nakazu strzec Enmy ale było prawdą, że powinienem. To nie był obowiązek który się kończył i zaczynał. Nie musiałem być nawet z nazwy ochroniarzem by to wiedzieć. Yōzei powinno pilnować Seiwa. Po prostu było - To prawda - przyznałem mrużąc nieco nietrzeźwe, lecz wyjątkowo poważne i ostrożne spojrzenie z uwagę na Rainera. Sytuacja mi się nie podobała ale z nią nie walczyłem. Nie byłem w pozycji, która mi na to pozwalała.
- Matsuōmaru ze sztuki Sugawara Denju Tenarai Kagami. Matsu był jedną z postaci wspierających głównego bohatera, który fałszywie oskarżony wybielał swoje imię. Sztuka jest z XVIII wieku. W przyszłym tygodniu będzie reżyserowana przez moją matkę. Jeżeli Panicz miałby ochotę spojrzeć myślę, że poczułaby się zaszczycona - opowiedziałem mimo wszystko o genezie swojego wyglądu skoro został poruszony bo jednak trochę mnie gryzło, że zyskał miano demonicznego. Moja matka pochodziła z odpowiedniej rodziny i wychowywana do tego by zostać żoną mojego ojca. Była dość rozpoznawaną osobą w świecie teatru i klasycznej sztuki japońskiej. Nie miałem się czego wstydzić. Wręcz przeciwnie - byłem całkiem dumny - I jestem. Interesuje cię Rainer-sama coś konkretnego w związku z tym...? Nie wiem czy słyszałeś, ale Tsunami również badało równolegle sprawę co skończyło się tym, że natrafili i wyeliminowali yōkai kategorii B w samym centrum Fukkatsu. Ofiary jednak ciągle się pojawiają - tym razem kobieta, a nie mężczyzna - uniosłem brew wyżej wykorzystując 110% swojego skupienia by trzeźwo zrelacjonować sytuację. Czułem też potrzebę udania się na sale by z ciekawości zbadać sytuację ale nie mogłem w tym momencie zignorować też kompletnie rozmówcy. Niewygodne kompromisy.
@Seiwa-Genji Rainer
Za impulsywność zwykło się płacić wysoką cenę o czym Senzaki przekonał się na własne oczy, czy może konkretniej - oko. Uraz jednak był zaledwie błahym przypomnieniem o braku ostrożności i pomyślunku i tylko okazjonalnie okazywał się utrapieniem. Bohaterstwo Hayate niosło ze sobą konsekwencje, które wydawały się trwałe i nieodwracalne... aż do dzisiejszego wieczoru.
Chociaż aktor paplał niemalże bez przerwy, Tetsu nadal odnosił wrażenie, że tak na prawdę nic o nim nie wie. Wszystko co kiedykolwiek usłyszał z ust jasnowłosego było tak nacechowane emocjonalnie, że aż fałszywe w swoim brzmieniu. Mężczyzna nigdy nie wiedział kiedy celebryta nadal gra a kiedy obnaża się przed nim ze swoim prawdziwym "ja". Jednak solidna dawka alkoholu miała szansę to zmienić.
Póki co mógł tylko gdybać co tak na prawdę rozgrywa się w martwym jestestwie Hayate, chociaż natłok informacji dotyczący zaświatów nie był szczególnie optymistyczny. Jakkolwiek była jednak wielka desperacja ze strony nieboszczyka, Senzakiemu nawet przez myśl nie przeszło, że mógłby zostać zakwalifikowany jako ewentualny kontrahent. Z tak obszernego grona wyznawców gotowych na wszystko, wielką głupotą byłoby związać się z facetem, który nie pofatygował się nawet z kwiatami na cmentarz.
W innym wypadku nie napełniał by im kieliszków z taką beztroską, szykując się na ewentualną jatkę z ofiarą wytypowaną przez Hayate. Akurat tyle mógł dla niego zrobić. Przycisnąć jakiegoś typa, żeby zgodził się na wszystko, byle zachować pełne uzębienie czy sprawność w stawach kolanowych. Zwykle w tej kwestii mało kto chciał podważać prawdziwość jego gróźb, zwykle wystarczyło spojrzeć na twarz Tetsu - zarazem opanowaną jak i drapieżną, żeby zrozumieć, że z żartem to nie ma nic wspólnego.
- Domyślam się, że nie jest, ale zarazem nie jest też niewykonalne. - Zauważył dość ostro, nic sobie nie robiąc z wprawiania celebryty w zakłopotanie. I postępujące upojenie alkoholowe.
Najprawdopodobniej pakował się w niezłe bagno, ale skoro już to robił to musiał znać konkrety. Nie będzie się przecież błaźnił, musząc zgadywać do czego trzeba zmusić jakiegoś nieszczęśnika.
- Dobra, to brzmi na wystarczająco popieprzone, żeby zwątpić i odmówić. - Przyznał niechętnie, krzywiąc się nieznacznie na podobną wizję. Nie tego się spodziewał. Owszem, miał w wyobraźni jakiś nieszczególnie przyjemny czy mroczny rytuał, ale babranie się w cudzej krwi brzmiało co najmniej upiornie. I pompatycznie zarazem. Ohyda.
- Kurwa, czyli to na prawdę jak pasożytnictwo? - Kolejna informacja już nieco zmroziła mężczyznę bo nie przewidział tego w swoich zwyrodniałych fantazjach. Sprawa nie prezentowała się już tak prosto jak początkowo zakładał a co gorsza już niejako obiecał, że w swej łaskawości czy też rewanżu pomoże aktorowi. I nie zamierzał stchórzyć, nawet jeśli nie była to szczególnie przemyślana decyzja.
Zwłaszcza, że w tak podchmielonym stanie szanse Hayate, żeby kogoś zbałamucić i namówić na podobne działania zmalały drastycznie, żeby nie powiedzieć - prezentowały się aktualnie dość żałośnie.
Senzaki z namysłem zerknął w swój pusty kieliszek, następnie na Smoka, któremu język plątał się już całkiem konkretnie... i bez cienia protestu pozwolił się wyprowadzić na świeże powietrze. Odpychał od siebie tę natrętną myśl, jakoby po raz kolejny miał się przyczynić do kłopotów celebryty z nie mniej smutnymi konsekwencjami niż ostatnio.
- Czy ktokolwiek się godzi na coś takiego? - Spytał nadal w miarę cicho, mimo, że aktualnie w zasięgu słuchu mieli ewentualnie zbłąkane ptaki czy inne wiewiórki. W każdym razie nikogo zdatnego, żeby wrobić go w to szaleństwo. - Brzmi jak wielki życiowy błąd. No bo co z tego ma taki człowiek? Symulację wiecznego małżeństwa bez intercyzy? - Zakpił nieco, świadomy, że i on nie pozostaje obojętny na działanie alkoholu. Może nadal trzymał się lepiej niż jego na wpół martwy towarzysz, ale nazwanie go trzeźwym podchodziło już pod nadużycie.
Z nieco kwaśnym uśmiechem poklepał Hayate po ramieniu, ni to na pocieszenie ni próbę przywrócenia mu minimum kontaktu z rzeczywistością.
- Więc co proponujesz? - Senzaki znów przyglądał się wnikliwie swojemu rozmówcy, ciekawy czy ten przed balem przemyślał sprawę nawiązania kontraktu równie skrupulatnie co dobór stroju. Bo jeśli celebryta przyszedł tylko zabłysnąć by wraz z promieniami poranka dramatycznie rozwiać się we mgle... to musiał przyznać, że poczułby się rozczarowany.
W tej scenerii rodem z kiepskiego filmu grozy, cała sprawa prezentowała się jeszcze bardziej posępnie, co Senzaki skomentował uzupełnieniem ich kieliszków do pełna.
@Saga-Genji Hayate
— Mogłeś być seksownym wampirem a zostałeś samurajem. — Cmoka przy cichym śmiechu, ale głos ma przyjazny i zdecydowanie bardziej przystępny, niż wcześniejszej.
Historii o teatrze wysłuchuje w ciszy, choć oczy krążą po detalach makijażu, dużej peruce i stroju powiększającym ciało Noriakiego przynajmniej trzykrotnie. Nic dziwnego, że to parszywe rozbawienie, dziecięce wręcz, bulgocze gdzieś w gardle i ubarwią każde kolejne słowo. I jak, w tym całym animuszu kuzyna, brać go na poważnie? Mimo to przełyka każdy komentarz o sarkastycznym wydźwięku, uspokajając torpedujące myśli porównania.
Poważnieje w momencie przejścia tematu ku morderstwom, choć nie całkiem ulatuje z atmosfery rozrywkowa kropla. Krzyżując ręce na piersi marszczy brwi i spogląda ku niemu w zamyśleniu, mieląc przez chwilę przekazaną wiadomość.
— To są publiczne informacje, więc tak, to jest mi znane. Kwestia tego, czy wiesz albo jesteś w stanie dowiedzieć się więcej? Nie ukrywam, że śmierć moich rówieśników z mojego uniwersytetu jest conajmniej niepokojąca — Pauza. — Ale myślę, że obaj zgodzimy się co do tego, że nie jest to sprawka człowieka?
@Yōzei-Genji Noriaki
Pomijam oczywiście fakt, że gotowy byłem stwierdzić iż Rainer celowo próbował być wypominający oraz nieprzyjemny. Przypominał mi przez chwilę jakiegoś wielkiego kota, który zrzucał z półki rzeczy i patrzył z zainteresowaniem, jaki da to efekt. Oczywiście odpowiednio wcześniej krzątając się i poszukując odpowiedniego widza vel ofiary. Chociaż może nie kota tylko bardziej drapieżne i nieprzewidywalne zwierzę. Czająca się cieniu drzew puma wydawała się lepsza. Nie umiałem go wyczuć. Dlatego z rezerwą podchodziłem do nastroju, który w pierwszej chwili był chłodny, a w drugiej kojarzył się z wiosenną bryzą. Usta wygięte w lekkim uśmiechu i przystępny ton nie rozluźniał mojej postawy - uświadczył w przekonaniu, że ten roller coaster może wykręcić jeszcze kilka kółek, a ja właśnie dostałem bilet na miejscówki na czołowy wagonik.
- Lateks, zaczesane na żel włosy, sztuczna szczeka i brokat...? Och tak, faktycznie, mogłem coś stracić rezygnując z podobnego pomysłu na przebranie - przykładowo godność i poczucie własnej wartości. Prychnąłem ze wzgardą - Będę miał na uwadze opinię za rok - skłamałem czując jak usta wyginają mi się szyderczo w odniesieniu do podobnego pomysłu. Nie czułem że traciłem, może do tej myśli podszedłem bardziej na poważnie niż powinienem ale nie było na to rady. Matka była dla mnie bardzo ważna i ceniłem to co ceniła ona. Byłem też trochę wstawiony więc no płynąłem z tematem jak surfer po fali na Kalifornijskiej plaży. Może daje to komiczny obraz mnie samego ale nie zdawałem sobie z tego w ogóle sprawy. Tak naprawdę miałem nadzieję, że rano nie będę zdawał sobie sprawy z wielu rzeczy które będą miały dziś miejsce.
- Nie jestem pewien - zacząłem chowając dłonie w szerokich rękawach i starając się zebrać myśli - Z obecną technologią nie problem wydrenować z krwi człowieka bawiąc się w wampira. Trzeba byłoby zbadać ciała nim takie zostanie skremowane lub zagrzebane w ziemi. Może być to trudne więc zacznę od prób dostania się do kartotek. Planuję kręcić się też po kampusie, trochę słuchać co ludzie mówią - to tak w sprawie tego, czy jestem wstanie się czegoś dowiedzieć. Bo być byłem ale z jakim skutkiem? Zobaczymy - Najbardziej martwi mnie jednak, że prawdziwy zabójca zdaje sobie sprawę z tego co robi i w jakim celu. Przypuszczam, że wiedział o tym, iż w parku znajduje się yōkai i celowo przelał na niego uwagę innych, uśpił czujność, a teraz na nowo zaczął kontynuować swoje zabójstwa. Czy podejrzewam, że to sprawka innego yōkai...? - zadałem sobie pytanie na które zaraz odpowiedziałem. Przelałem ciężar ciała z nogi na nogę. - Jeżeli moje podejrzenia są słuszne to nie słyszałem do tej pory o tak wyrafinowanym, rozważnym yōkai, który mógłby planować w takim stopniu swoje ruchy. Musiałby wykraczać poza rangę A. Więc myślę, że nie jest to robota yōkai, a przynajmniej żadnego działającego w pojedynkę samego z siebie. Ale człowiek lub senkensha - może... - Z zamyśleniem przeniosłem uwagę na kuzyna. Wpatrywałem się wprost w jego oczy chcąc wyłapać, czy pomysł ten nieco go niepokoi, a może śmieszy.
@SEIWA-GENJI RAINER