Park centralny - Page 11
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 16:58
First topic message reminder :

Park centralny


Park oblegany jest zwłaszcza na przełomie marca i kwietnia, kiedy zakwitają wszechobecne sakury. Wokół tworzą się wtedy ścieżki o liliowo-różowym kolorze, w powietrzu czuć słodki zapach wiśni, a sceneria nabiera romantycznej atmosfery. Bez względu jednak na porę roku, miejsce to stanowi doskonałe pole do odpoczynku od miejskiego zgiełku. Park wprawdzie został ulokowany w centralnej części Fukkatsu, jednak jego rozległość sprzyja wyciszeniu, a zadbane trawniki, czyste, zawsze wyremontowane ławki i regularnie opróżniane śmietniki cieszą oko nawet najbardziej zaawansowanych pedantów. Terenami zielonymi pieczołowicie zajmują się ogrodnicy, których zadaniem jest dbanie o przejrzystość sadzawek, odpowiednio przystrzyżoną trawę czy odpowiednią ilość barwnych kwiatów. W parku znajdzie się również kilka niewielkich budek z lodami lub napojami.

Haraedo

Hattori Heizō

Nie 20 Lis - 1:36
Skoro tak mówisz — rzucił, przytakując krótko. Odpowiadało mu to, że przynajmniej jedna reguła została mu otwarcie przedstawiona. Nie dopytywał, czy posiada ten sam przywilej, bo uznał to za fakt, skoro także był uczestnikiem gry. Hattori, mimo że sprawiał wrażenie kogoś, kto bardziej ceni sobie milczenie niż otwarte rozmowy, nigdy nie omieszkał uprzedzać rozmówców, jeśli coś mu nie odpowiadało. W takich momentach doceniał, gdy szanowano jego granice, bo nie zawsze do każdego przekaz docierał za pierwszym razem. Zbywali to głupim śmiechem, jakby tylko się droczyli; jakby to on przesadzał i wyolbrzymiał wagę problemu. Może tak właśnie było, a może nie. W obliczu tego, że nie znaczyło nie, nie przywiązywał żadnej wagi do opinii innych.
    — Ciekawy z ciebie przypadek — pozwolił tym słowom zawisnąć w powietrzu, nie mając w planach rozwijania tego tematu. W jego tonie rozbrzmiała pobłażliwa nuta, która ledwo słyszalnie ociepliła niski głos. Jakby zmęczony życiem musiał włożyć sporo energii w to, by przyłączyć się do tych szczeniackich przepychanek. A mimo tego trudno było mu zaprzeczyć, że gdzieś wewnątrz zapłonął drobny płomyk niewyjaśnionej ekscytacji. Jakby podświadomie poszukiwał czegoś, co zajęłoby jego myśli przynajmniej na chwilę i teraz podsunięto mu to na tacy.
    Ostrożność jednak wciąż spoczywała na jednym z jego ramion, jak cichy anioł stróż, który na razie postanowił jedynie przyglądać się temu surowym, obiektywnym spojrzeniem.
    — To zależy — odezwał się po chwili namysłu, gdy z uwagą wysłuchał wywodu na temat dusz broni. Przesunął palcami po lakierowanym drewnie łuku, choć w tym geście nie było nic z chęci uspokojenia kiełkującego w nim bytu. — Wiele z tych broni już dawno przekroczyło setkę. Jeżeli dusze nie są bezpośrednio uwiązane, przedmiot na nowo staje się tylko pustym naczyniem, a one same pewnie już dawno błąkają się po świecie. Możliwe, że to lepiej dla nich – z taką wiedzą, byłby łatwym celem. Ale to tylko moja teoria. Twoja matka na pewno jest wiarygodniejszym źródłem. Wydaje się całkiem… doświadczona — przyznał bez ironii. Kiedyś słyszał wiele historii o duchach, ale wtedy uważał je za legendy, które przekazywano z pokolenia na pokolenie jako element japońskiej tradycji. Dzisiaj musiał przyznać, że było w tym coś więcej, dlatego zbierając podobne informacje, dostrzegał w nich rzeczywistą wiedzę. — Sto lat to jednak dużo czasu. Nie będzie mnie tutaj i kiedyś ktoś inny będzie musiał zająć się ugłaskiwaniem Yūki.
    Mając pełną świadomość tego, że nie każdy po śmierci bezpowrotnie schodził ze sceny, powinien wypowiedzieć te słowa z dużo mniejszym przekonaniem. Gdy jednak szedł i wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą, jego głos nawet na moment się nie zawahał. Nie spieszyło mu się w objęcia śmierci i nie zastanawiał się nad tym, kiedy ta postanowi go zabrać, mimo że pewnej nocy miał okazję uścisnąć jej dłoń; przekonać się, że wcale nie była taka zła.
    „Nigdy żadnego nie spotkałem.”
    Wzruszył ramionami, wierząc mu na słowo i jednocześnie chcąc przekazać, że nie miał podstaw, by twierdzić, że przedmioty odradzały się za sprawą jakiejś iskry. Szczerze mówiąc, powątpiewał, by w tych czasach przedmioty były tworzone z takim zaangażowaniem, co kiedyś.
    — Tak. Początkujący korzystają z nich, bo zostały stworzone do tego, by ułatwić sobie życie. Wymagają mniejszego nakładu siły przy naciąganiu cięciwy, łatwiej nałożyć na nie strzały i opanować celowanie. Nie ma sensu zarzynać się przed opanowaniem właściwej techniki — wyjaśnił. Dla niego to ten temat był czymś naturalnym, dlatego bez zająknięcia opisał największe korzyści z sięgania po łuki bloczkowe na dobry początek. Zrobił to tylko dlatego, że chłopak sam otworzył mu tę furtkę, ale nie przejmował się tym, że może rzucać słowa na wiatr. Nie każdy miał ochotę bawić się w łowcę, gdy żyli w erze, którą rządziła broń palna.
    Uczucie narastającego chłodu sprawiło, że odruchowo się przygarbił. Ten chłód wydawał się tak nagły, jakby brnąc dalej w głąb parku, przekraczali granicę innego wymiaru. Mniej przyjemnego, choć poza tym, że nie był przygotowany na tę wieczorną pogodę, nie odczuwał dyskomfortu. Zimno miało w sobie coś orzeźwiającego, dlatego mimo wszystko nie narzekał na ten nietypowy spacer.
    — Czyżby? — spytał, kończąc to krótkim parsknięciem. Zerknął z ukosa na Rainera, a w srebrnych tęczówkach czarnowłosego pojawił się błysk rozbawienia. Jeden zdradliwy  ognik. Heizō albo uznał osładzanie za żart, albo śmiech bruneta zwyczajnie się udzielał. — Będę musiał bardziej uważać.
    Nie brzmiał jednak na kogoś, kto koniecznie zamierzał wcielić to postanowienie w życie.
    „W to wiesz… życie społeczne.”
    To brzmiało już mniej drastycznie. Szybko przyjął to do wiadomości, co dał po sobie poznać, gdy przestał drążyć temat. Trudno, żeby nie rozumiał jego podejścia, skoro i Hattoriemu zdarzało się, że miał ochotę powłóczyć się z dala od innych i najzwyczajniej w świecie spędzić czas w towarzystwie swoich własnych myśli. Z dala od cudzych głosów, widoków czy jakiejkolwiek innej formy bliskości. Jeszcze niecałą godzinę temu wydawało mu się, że dzisiaj był jeden z tych dni, dopóki Rainer nie postanowił zmienić jego planów. To nie tak, że nie miał wyboru, żeby zrezygnować, ale teraz, gdy siedzieli na chropowatej gałęzi, w sumie niczego nie żałował.
    — Jeszcze nie wiem — odpowiedział całkiem szczerze. Taka forma dotyku wydawała się być nie na miejscu, ale jednocześnie nie widział w tym nic dziwnego. Nie wiadomo, czy to dlatego, że wydawał mu się niegroźny, czy brak jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego sprawiał, że przyjmował go na siebie ze stoickim spokojem. — Zależy skąd pomysł, że jestem dobrą okazją. Mogłoby istnieć wiele powodów, dla których w tym momencie właśnie traciłbyś swój czas. Może właśnie popełniam niewybaczalną zbrodnię, siedząc tu z tobą?
    Obrzucił go dość wymownym wzrokiem. To jasne, że prawie nic o nim nie wiedział.
    Podparł się dłońmi o gałąź po obu stronach swojego ciała. Płatek śniegu nie tylko opadł na jego czarne kosmyki, ale kolejny stopił się też na wierzchu jego ręki. Za wcześnie – z tą myślą, uniósł wzrok ku niebu, które łatwo było dostrzec przez niemalże doszczętnie ogołoconą z jesiennych liści koronę drzewa. Odpowiedzi udzielone mu przez Rainera, odwróciły jego uwagę od ciężkich chmur nad głową. Dziwne, że po całym tym rytuale miał do powiedzenia tylko tyle. Z drugiej strony trudno było mieć mu za złe to, że nie znał ich prawdziwych motywacji. W przeciwieństwie do zbłąkanych dusz, czarnowłosy wciąż żył.
    — Zawsze to lepszy powód niż zemsta — stwierdził mrukliwie. Miał szczerą nadzieję, że niegroźne dusze były zawiedzione smakiem ostatniego posiłku – może dzięki temu nic nie będzie ich tutaj trzymać.
    Milknąc już, rozejrzał się po okolicy. Białe płatki na ten moment leniwie opadały z chmur, nie dając większych nadziei na to, że jutro miasto zostanie skąpane w nieskazitelnej bieli. Oderwawszy jedną rękę od gałęzi, uniósł ją na wysokość ust, by nieco rozgrzać ją ciepłym oddechem.
    — Może to też sprawka duchów — rzucił, nieszczególnie przywiązany do tej idei. Ale nie przypominał sobie, by zapowiadano taką pogodę.

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō
Seiwa-Genji Rainer

Nie 20 Lis - 13:07
— Moja matka jest… specyficzna — doprecyzowuje po krótkiej pauzie.
  Zastanawiał się, czy warto przywoływać jej postać, tak przecież oryginalną. Długie, czarne jak smoła włosy o nierównych końcówkach, przy oficjalnych wyjściach przekształcanych w ciasny kok. Zapadnięte, choć zawsze maźnięte czerwienią policzki i oczy, rodzinne, jak spodki głębokie i uważne, czujne niczym u polującego zwierzęca. Dłonie ma gładkie, delikatne w swej formie, podobnie do tych chłopięcych. Długie palce i paznokcie rzeźbione w kształt migdała. Zadbane, bo i im poświęca więcej czasu. Palcom, spod których wylewają się coraz to lepsze szkice i rysunki. Artystka, mówi o niej ojciec, po czym tę skupioną na pergaminach twarzyczkę całuje w czoło. W środowisku opowiada się, że oszalała, że jej malowanie to sposób na niedookreślone przez nikogo traumy, ale on wie. Rainer widzi w niej duszę obumierającą, wetkniętą w kąt w dniu małżeństwa. Nie komentuje, każdy sam kreśli linię własnego życia. Górnolotne, przez co pobłażliwie uśmiecha się do tej myśli. Zastanawia się, czy i Heizō doszły nienawistne szepty. Nie pyta, bo niesmak grzęźnie w gardle.
— Jeszcze nie wiem.
  Niewielka igła wpada pomiędzy żebra i pędzi ku wolno pulsującemu sercu. Tam wbija się w organ i pozostaje gdzieś pomiędzy innymi, które od dawien dawna tkwią pod skórą i czasami raz jeszcze zabolą, gdy wspomnienie z nimi powiązane na nowo zagra w teraźniejszości. Przełyka niesmak, choć uśmiech spłaszcza się do cienkiej linii ust a wraz z nim kark w gładkim, tanecznym niemal ruchu odsuwa się od drugiego ciała. Oczy poważnieją i z tych dziecięcych, radosnych stają się zadziwiająco neutralne. Spojrzenie jest więc oschłe, ponownie wrzucone za ścianę wyuczonej rezerwy.
Pozwól, że sam zdecyduję, kiedy i na kogo będę tracić swój czas. Świadomie bądź nie — odpowiada przy nagłym uśmiechu, może za wesołym, za bardzo próbującym zneutralizować wwiercająca się w serce szpilkę. Dodaje: — Poza tym i w najgorszym wypadku to ja zmarnuję parę chwil, ty nie.
  Rozkłada bezradnie ręce, by w geście tym schwytać i płatek śniegu sprytnie umykający przed wcześniejszymi przeszkodami. Przełknięta niewygoda zdaje się mościć pośród innych, zepchniętych na drugi plan niepokojów. Wprawdzie przyzwyczajony jest do wpychania się w ludzkie życia na siłę, na mus, kiedy nieszczególnie jest ku temu okazja. Ale przecież, gdy w domu nie ma dla niego miejsca, gdzieś musi się zagnieździć. Chociażby tymczasowo. Dlatego choć ciałem targa zimno to dyskomfort zlizuje z czułością, jakby z momentu rozmowy czerpał do ostatniego, skroplonego na ciele płatka śniegu.
Zemsta? — powtarza po nim widocznie zdziwiony, wciąż przy zadziornym, acz wesołym uśmiechu. — Musimy więc zmienić myślenie. Zamiast bać się tej zemsty z zaświatów, sami im pogroźmy.
  Rozbawione powietrze ucieka z ust, skrapla się w powietrzu i unosi do góry, ponad ich głowy. Groźba rozpuszcza się w świecie a on w niej, w pewnym też komforcie, patrzy ponownie ku miejscu, w którym tańczyły ogniki.
Jedyna rzecz, która w przypadku portali wydaje się dziwna to to, że dusze, tak jak te tutaj, nagle mają możliwość dotknięcia przedmiotu. Patrz, kilka orzechów jest nadgryzionych. Chyba. — Milknie w krótkim zastanowieniu, bo albo to ogniki naruszyły pozostawione smakołyki, albo ciemność nadgryzła ich kontury, na powierzchni malując ułudne ślady zębów; ponownie unosi spojrzenie ku rozmówcy. —  Myślisz, że duchy mają możliwość kontrolowania pogody?
  W swej dziwnej, bo wcale nie dziecięcej, ale mającej charakter sporej ku teoriom otwartości, uśmiecha się ni to pobłażliwie, ni figlarnie i podbródek zbliża do obojczyków.
Może — odpowiada cicho, by dłonie mocniej wbić w uda i raz jeszcze strzepać z siebie mróz gładzący kości. — Powinienem wracać. Byłem wyjęty ze świata przez trzy miesiące. Nie widzi mi się, by teraz skończyć z zapaleniem płuc.
  Ale nie rusza się z miejsca a patrzy ku Hattoriemu wyczekująco, jakby to chłopcu oddawał możliwość podjęcia decyzji. W międzyczasie sięgnie do sporej kieszeni zarzuconej na ciało bluzy i wyciągnie małego batona z wysoką zawartością białka.
Chcesz pół? — pyta, po czym w zupełnej oczywistości dodaje: — Za pierwszą lekcję strzelania z… łuku bloczkowego? Tak to szło?

@Hattori Heizō


Park centralny - Page 11 Vibu4ed
Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō

Nie 20 Lis - 22:07
Mówisz? Może taki już urok matek — stwierdził bez dociekania, co Rainer mógł mieć w tej chwili na myśli. Wyglądało na to, że i Hattori uważał, że jego matka miała w sobie coś specyficznego. Nie było to zamiłowanie do legend o duchach, chociaż zastanawiało go, dlaczego klątwa pokoleniowa jakimś sposobem ją ominęła. Rozważał różne możliwości, ale przed nim rozciągał się długi szlak wiedzy do zdobycia. Jej specyficzność odnajdował w emocjonalnej rezerwie; w ostrożności, z jaką nawet po tylu latach podchodziła do niego i jego młodszej siostry. Zamiast żyć teraźniejszością, pozwalała na to, by widmo przeszłości wisiało nad jej głową, odbijając się rażącym poczuciem winy w jej jasnych oczach. Może to za dużo, żeby powiedzieć, że ten teatrzyk przynosił jej ukojenie, ale zdając sobie sprawę ze starań wkładanych w to, by przynajmniej teraz wszystko było dobrze, Heizo nie przyznał otwarcie, że nie musi tego robić.
    Zabrałby wszystko, co miała.
    Tylko on sam wiedział, że nie robił tego specjalnie, a jednocześnie nigdy nie żałował swoich słów, nawet jeśli sygnały, że nieco przesadził, były dość oczywiste. Teraz z niewzruszonym spokojem wypisanym na twarzy, spoglądał w bezdenne czarne oczy, na ułamek sekundy racząc też spojrzeniem ściągnięte w wąską linię wargi. Zazwyczaj uważnie przyglądał się swoim rozmówcom, by upewnić się, że myśli, które chciał im przekazać, były dla nich do zniesienia. Nie dlatego, że szukał złotego środka do zmiany swojego postępowania, ale dlatego, że na dłuższą metę oszczędzało to kłopotów jemu i innym.
    Szeroki uśmiech nie pozwolił mu zapomnieć o wcześniejszym wrażeniu, ale mimo tego pokręcił głową w zrezygnowaniu, jakby nie mógł nie zgodzić się z jego argumentami. Niczego mu nie zabraniał.
    — Uznajmy, że nie jestem egoistą — odezwał się, choć z pewnością słowa te słyszane z ludzkich ust brzmiały niewiarygodnie. Brak egoizmu w tych czasach był czymś na miarę towaru luksusowego. — Nie chcę marnować czasu kogoś, kto wydaje się być w porządku. Chociaż może jest w tym trochę egoizmu? — Zamyślił się na chwilę, wzrok kierując z powrotem ku scenerii otoczenia. Jeszcze wcześniej wodził wzrokiem za spadającymi liśćmi, a teraz podążał nim za drobnymi płatkami śniegu. — W końcu uprzedziłem cię dla własnego spokoju ducha. Nie dlatego, że uważam, że faktycznie tracisz czas. Taki już urok zgorzkniałych.
    Nie zamierzał mu tego zapomnieć?
    W życiu. Patrząc przed siebie, przymrużył nieznacznie oczy, a obserwowanie wyłącznie jego profilu utrudniało dostrzeżenie tlącego się w nich rozbawienia. Czarnowłosy nie zamierzał ułatwiać mu życia, dając otwarcie do zrozumienia, że tylko się droczył. Skoro już tak zawzięcie deklarował, że podjął decyzję i zamierzał stracić parę chwil, musiał liczyć się ze znoszeniem całego pakietu, który oferował. Nie przepadał za udawaniem. Od niedawna nie znosił go jeszcze bardziej.
    „Zamiast bać się tej zemsty z zaświatów, sami im pogroźmy.”
    — Nie boję się zemsty — zanegował od razu, przechylając głowę na bok. — Uważam, że jest bezcelowa. Nie ma w niej niczego, co przynosiłoby spełnienie. Dlatego to dziwne, że często to właśnie ona ich tu trzyma. Wiesz, to jak rezygnowanie ze spokojnego snu, żeby uganiać się za frajerem, za którym nawet nie przepadasz.
    Nie wiedział, co na ten temat miał do powiedzenia Rainer, ale on zdecydowanie lubił sen. Polubił go tym bardziej, gdy zdał sobie sprawę, jak często mu go zakłócano. Stojąc przed wyborem pomiędzy zemstą a zaśnięciem, nie miałby dylematu.
    — Ciężko stwierdzić. Ale może dokarmianie ich to też jakaś forma kontraktu. — Przyjrzał się uważniej portalowi, który z zewnątrz w sumie nijak przyciągał uwagę na tyle, by skojarzyć go ze światem duchów. Kilka kamieni, orzechy rzucone jak na zanętę dla wiewiórki. — Nie. Szczerze mówiąc, nie sądzę, że same z siebie mają jakiekolwiek zdolności. To wyjaśnia, dlaczego pośmiertnie muszą na kimś żerować. Na kimś żywym. Jeśli wierzyć teoriom spiskowym, pogoda to tylko sprawka rządu — dokończył, celowo zniżając głos do konspiracyjnego pomruku. Na całe szczęście nie on sam wysnuł i wierzył w ten spisek.
    Oderwawszy wzrok od kamiennego kręgu, przyjrzał się Rainerowi i pokiwał głową. Chyba żadne z nich nie było odpowiednio przygotowane na tę pogodę, ale to nie Hattori miał za sobą morderczy bieg i to nie on nie miał na sobie dodatkowego zabezpieczenia w postaci kurtki. Jedynie nieosłonięte rękawiczkami dłonie dawały mu popalić. Sięgnął po przewieszony przez gałąź łuk i zrzucił go na ziemię tak, by upadł kawałek dalej. Sięgając po kołczan, zerknął na zaoferowanego batona.
    — To ten sposób na osładzanie? — spytał mimowolnie i parsknął pod nosem, przewieszając futerał ze strzałami przez ramię. Zanim zdążyłby poczęstować go połówką przekąski, Heizo zsunął się z gałęzi, by zeskoczyć i wylądować na ugiętych nogach. — Tak to szło, ale nie musisz się odwdzięczać. To było tylko trochę teorii. Dzięki.
    Odsunąwszy się o jeden niewielki krok, zadarł głowę do góry, by na niego spojrzeć i poprawił pasek na ramieniu.
    — Zbieraj się, bo nie jestem fanem odwiedzin w szpitalu — rzucił zgryźliwie, nawiązując do jego możliwości zachorowania. Nie zakładał, że Seiwa w ogóle oczekiwał jego odwiedzin, ale gdyby tak było, wolał uprzedzić. Choćby żartobliwie.

z/t [+ Rainer].

@Seiwa-Genji Rainer
Hattori Heizō
Raikatsuji Shiimaura

Wto 6 Gru - 1:01
11/11/2036 22:44

Jej oblicze zniknęło na moment w obłoku mlecznej pary, gdy wypuściła powietrze przez zęby; świst jaki temu towarzyszył wydawał się jedynym dźwiękiem na świecie. Głośniejsze mogło być już tylko serce, tłukące się w piersi jak trzepoczący w panice wróbel uderzający w metalowe pręty klatki parą kruchych skrzydeł; nie była pewna, co odczuwała w pierwszej kolejności. Dławiącą irytację, bo kolejny raz musiała spędzić noc poza akademikiem, szlajając się od jednej całodobowej stacji do drugiej, zaskarbiając sobie miejsce w kącie kawiarni, z której wypraszano ją tuż przed jedenastą, z uprzejmym, zmęczonym uśmiechem przyklejonym do wyczerpanej twarzy, czy jednak zwykłe, ludzkie zdenerwowanie, bo zanim się zorientowała, opuszką palca wcisnęła wyślij i teraz, gdy minęło kilkanaście minut, wciąż nie potrafiła zrozumieć dlaczego.
Racjonalna część osobowości upierała się, że to nie miało sensu; przeżywała podobne akcje dziesiątki razy. Może nawet setki. Tohan była dobrą znajomą i chociażby dlatego, że cierpliwie pomagała w przygotowaniach do halloweenowego wypadu, Raikatsuji zacisnęła szczęki, gdy dostała cynk, by pod żadnym pozorem nie wracać do pokoju przed dwunastą; w południe następnego dnia. To nic nowego, gdy za sprawą pojedynczego smsa stawała się bezdomna, skazana na nocne uroki miasta. Bawiąc się elektronicznym papierosem przeszło jej przez myśl, że mogłaby jednak wrócić; to przecież także jej rewir, jej życie. Płaciła za nie słone pieniądze. Po zajęciach na uniwersytecie, a potem ponad siedmiogodzinnym wdychaniu całego wachlarza zapachów podwozia starego BMW e90 miała zwyczajnie dość.
Nie sądziła natomiast, że zamiast wparować do pomieszczenia, jakie dzieliła z Hereną i ignorując przeładowane zawodem wyrzuty rzucić się na łóżko, wyciągnie telefon. Ten sam, w którego ekran wpatrywała się teraz z mieszaniną roztargnienia, nadziei i poczucia, że zrobiła z siebie kompletną idiotkę. W gardle zaległa miękka klucha, niemożliwa do przełknięcia mimo ciągłych prób; stanowiła żywy dowód na to, że dziewczyna czuła się w potrzasku; niekomfortowo, jak ktoś, kto niepotrzebnie odezwał się podczas dyskusji, nie wnosząc do niej żadnych priorytetów.
Palce zwarły się na urządzeniu mocniej, gdy komórka zadrżała, zwiastując kolejną wiadomość. Kciuk od razu prześlizgnął się wzdłuż szybki, odblokowując pulpit.
20 minut.
Było jej niedobrze.
To, co rozpychało się w krtani, odbierało dech. Jechał tutaj. Niewidzialny sznur zadzierzgnięto nie tylko na jej karku, ale też żołądku; a kiedy ruszyła z miejsca w stronę umówionego punktu, ścisk objął również głowę. Schowała ostrożnie sprzęt do przedniej kieszeni spodni; zaraz potem w drugiej zniknęło elektroniczne świadectwo jej nałogu; w normalnych okolicznościach posmak liquidu osiadający na języku i słodki zapach, jaki moment później owiewał nozdrza, pozwalał jej ściągnąć wodze nerwów, ale tym razem czuła, że i to by nie poskutkowało. Nienawidziła się narzucać.
Nie mogło minąć więcej niż pięć minut, gdy w zasięgu wzroku dostrzegła paskudną fontannę; w jej wnętrzu mętniała woda, o tej porze doby wyglądająca jak płynne srebro. Gdy jednak przyjrzeć się bliżej, pod marszczoną strumieniem taflą dostrzegało się mnóstwo pordzewiałych jenów. Uroczy symbol cudzych nadziei oddanych w ręce nieistniejącym bóstwom.
Znów to robię.
Zorientowała się, że wsunęła paznokieć na nadgarstek, drapiąc linię graniczącą ze sportowym zegarkiem, dopiero gdy zawiał mocniejszy podmuch; zimno wślizgnęło się przez niezapiętą kurtkę, powodując automatyczne spięcie mięśni, cucąc nieprzytomną świadomość, wyostrzając obraz poszarzałego parku. Beznadziejny nawyk niegroźnego drapania został jej jeszcze z czasów Sāwy; poza zaczerwienieniem nie niosło to ze sobą żadnych efektów, ale koniec końców irytowało ją, że nie potrafi wyzbyć się tej skazy.
Chociaż były rzeczy irytujące bardziej.
Jak zmęczenie, które spadło na nią z siłą bomby atomowej, gdy tylko przysiadła na kamiennym brzegu fontanny. Pocierając knykciami zaspane oczy przywołała z pamięci ostatnią wiadomość. 20 minut. I będzie mogła spocząć.

wygląd;
@Nakajima Haru
+ kurtka zarzucona na ramiona; joggery;
na stopach różowe skarpetki w Hello Kitty,
ale niewidoczne dzięki czarnym traperom.


She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Nakajima Haru ubóstwia ten post.

Nakajima Haru

Nie 11 Gru - 4:45
Wyobraża sobie, że nie ma już nic. Nic ponad kłębiącą się czerń, łapczywie pochłaniającą wszelki koloryt na swej drodze. Niezgłębiona przepaść mroku wyciągająca mgliste pasma, z czułością zapraszająca w swe objęcia, szepcąc słodkie obietnice o zanurzeniu się weń jak w miękką watę, kojący całun zapomnienia. I byłoby to zastanawiająco proste, zamknąć oczy oraz nabrać ostatniego tchu, pozwolić zimnu powietrza złożyć mroźne, pożegnalne pocałunki na odsłoniętej skórze, a następnie osunąć się w niebyt. Bez żalu, bez myśli, bez życia. Bawi się tą ideą, jak znudzone dziecko obracające nowym, lśniącym przedmiotem, tak podobnym do wszystkich innych (czasem jest to szorstkość grubego sznura, innym gorycz tabletek łykanych raz za razem, słone wody oceanu, aż wreszcie ostrze łączące się z błękitem linii żył), bez szans najmniejszych na to, że odnajdzie weń coś wyjątkowego. Bo to byłoby łatwe, teraz, tutaj, ze stopami zawieszonymi nad miejską przepaścią, z dłońmi, póki co opartymi na podłożu płaskiej platformy opuszczonego lądowiska dla helikopterów, a jednak gotowymi wznieść się, rozłożyć szeroko ramiona niby ptasie skrzydła skore do lotu. Proste, łatwe, bez większego znaczenia. Jak on. Ale kiedy unosi znużone powieki, a czerwień tęczówek pada na panoramę rozświetlonego miasta, tak spokojnego w tym bezczasie, w którym zastygł, wie, że to jeszcze nie pora. Że jeszcze ma pare historii do przekazania, nim sam stanie się jedną z nich. Z westchnieniem na wargach skrytych za materiałową maseczką kładzie się na plecach, ręce na wysokości brzucha pogrzebowo składa i ze wzrokiem wbitym w niebo, nostalgicznie przywołuje słowa Longfellowa. W piersi mojej nie ma blasku, lecz gwiazd zimnych migotanie. I może coś w tym jest, kiedy tak leży, nie licząc upływających minut, w ciszy która niebawem zostanie przerwana przez zbierającą się młodzież, czekającą tylko by rozpalić niewielkie ogniska oraz raczyć się nie do końca legalnie w większości przypadków zdobytym alkoholem. Kącik ust drga i opada zaraz, gdy wibracja wyrywa go z odrętwienia, jakby tkwił w swoistym transie i świat zewnętrzny do niego nie docierał. Leniwym gestem wysuwa urządzenie świadomy, że wszystkie powiadomienia tego wieczora zablokował, osoby, które wciąż jakimś cudem utrzymywały z nim kontakt, miały już inne plany, jego harmonogram był pusty. Wtem siada gwałtownie, nie rozumiejąc do końca, na co tak właściwie patrzy. Na wiadomość, coś zauważa w nim niemożliwie złośliwie, lecz ignoruje ten głosik i chyba chce zignorować wszystko inne, pozostać sam na sam ze swoją wielkomiejską przepaścią oraz znienawidzonym cytatem Nietzschego, który aż się prosił by go wygłosić w noc taką jak ta. Ale nie potrafi, nie tak do końca, choć minuty miną, nim zgrabiałe palce odpowiedzą, nim poczuje w pełni niską temperaturę listopada. Ale jest to lepsze niż zastanawianie się, czy odpisał dobrze. Czy te dwa smsy to jednak nie za dużo albo za mało? Zbyt oschło bądź nazbyt gorliwie? Tkwiła w tym w ogóle jakaś gorliwość? Haru nie wie, wydaje się to być ponad jego zdolność pojmowania, aczkolwiek zakłopotanie formuje się w postaci lekko zmarszczonych brwi oraz pospiesznego, niezbyt zgrabnego zebrania się z ziemi. Zdąży zamówić transport, nim zarzuci przez ramie plecak i opracuje trasę złożoną z dachów pobliskich budynków oraz furtek. Zastałe mięśnie rwą się odrobinę, kiedy tak przemyka znaną sobie drogą, wprawnie zeskakując bądź wspinając się i zachowuje tempo, nawet wtedy, gdy Raikatsuji podaje swoją lokalizację. 20 minut, na tyle ocenił dystans ich dzielący (ale coś szepce w jego wnętrzu, że nie ma takiej liczby, która tak naprawdę mogłaby określić odległość, jaka zapanowała między nimi). 20 minut i spotkają się ponownie. Chyba było mu niedobrze, wspomnienia z balu kąsały mocniej niźli panujący ziąb. Żadnych więcej błędów Nakajima, obiecał sobie.
No więc popełnił błąd. Ciążył on nad nim niby widmo, ciężar zmuszający ramiona do skulenia się, oczy do pozostania na poziomie podłoża. Jeśli park należał do tych dobrze oświetlonych, tak w momencie mijania przez niego latarni, ich intensywność stawała się znacznie bardziej przytłumiona pod wpływem przygnębienia chłopaka. Spóźnił się. Piętnaście minut, których nawet nie zapowiedział, nie będąc nawykłym do ciągłego kontaktu oraz informowania o swojej sytuacji drugiej osoby, to było nienaturalne, acz w tej sytuacji totalnie niegrzeczne. Spodziewał się trochę, że nie ujrzy drobnej sylwetki, że wiatr nie prześlizgnie się między hebanem jej kosmyków, poruszając nimi tak delikatnie, jakby lękał narazić się niskiemu dziewczęciu w jakikolwiek sposób. Lecz nie potrafił wyrzucić z głowy jej wiadomości, słowo marznę echem odbijało się w czaszce i nie pozwalało na żadne skupienie. Marznę, marznę, marznę. Po części miał nadzieję, że może już nie jest jej zimno, że tak jak sądził zrezygnowała, uświadamiając sobie, że spacery — z nim — nie są najlepszym pomysłem o tej porze. Było to lepsze, niż wyobrażać sobie co mogło wydarzyć się podczas kwadransa samotnej studentce. Głupi, głupi dureń, powtarza niby mantrę, unosząc spojrzenie, które bezbłędnie zlokalizowało siedzącą na brzegu fontanny Maurę. Dlaczego? Ma ochotę spytać, zmierzwić lekko kręcone ciemne włosy w nerwowym geście, cofnąć się, najlepiej zawrócić. Dlaczego czeka (sama ci to zaproponowała głupcze), kiedy nie stawił się tak, jak obiecał (odległość między nimi pogłębia się na długość pospiesznych uderzeń serca)? Zamiast tego kuca tuż przed nią, z kieszeni płaszcza wyciągając małą, acz wciąż gorącą butelkę zakupioną w sklepie całodobowym. Stał przed wystawą z podgrzewanymi napojami dosyć długo, debatując czy powinien kupić jej zieloną herbatę na ten mróz, czy może jednak mleko czekoladowe, ale co jeśli nie lubiła słodyczy? Albo była na diecie, albo gorzej miała cukrzycę i właśnie zamierzał ją zabić, plamy krwi na rękach się powiększają, a on nie wie, czy właśnie nie narazi jej na niebezpieczeństwo, tylko że nie może kupić jej kawy, bo jest już późno, a poza tym skąd ma wiedzieć, czy woli americano, czy latte, a jeśli już to czy na mleku sojowym a może migdałowym, z jakiejś plantacji, gdzie zbierają orzechy o konkretnej godzinie? I być może trochę spanikował, bo zakupił wszystkie trzy butelki, niemniej miał chociaż alternatywę jeśli stwierdzi, że nie przepada za kakao. Powinien zapytać. Powinien się dowiedzieć. Chciał w ogóle się dowiedzieć? Powinien znać cokolwiek jej dotyczyło? Pytania kruszyły stopniowo jego pewność siebie, ale milczał nie zmieniając pozycji, czekając cierpliwie, aż srebrne tarcze łapiące wszelkie barwy niczym pajęczyna owady, uniosą się by napotkać jego oko. Nie mówi nic, brakuje mu zdań i wszelkie próby zagadania umykają, kiedy dostrzega jak jest ubrana.
 ...  — brew unosi się, jakby pytał, czy naprawdę narzekała na to, że jest jej zimno, nie zapinając kurtki? Na bogów, miał ochotę pstryknąć ją w czoło jak niegrzecznego uczniaka, pokazać jak dziecku, w jaki sposób powinno się używać suwaka, lecz to byłoby zbyt...zbyt intymne? Bliskie? Nie byli w takiej relacji...Byli w jakiejś relacji?

wygląd + czarna opaska medyczna na prawym oku
i tegoż koloru maseczka materiałowa na twarzy.


@Raikatsuji Shiimaura


here we are
i'm kneeling at your altar
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Nakajima Haru

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Sro 21 Gru - 22:50
Dziwiła się sobie, że jeszcze tu czekała; że ciało przywarło do fontanny, dłonie sięgnęły dna kieszeni kurtki, a wzrok stale rozglądał się - ukradkiem - po otoczeniu; szukając elementu, który zwróciłby uwagę, przestał być tylko martwym fragmentem parku, pojedynczą ławką, karykaturalnym drzewem lub niewielkim pomnikiem z popiersiem artysty bez żadnego nazwiska i bez rysów twarzy. Kusiło ją, by wyłowić komórkę, sprawdzić wiadomości, chociaż wiedziała, że nie ujrzy żadnej nowej - przecież wyczułaby drżenie wibracji - i walczyła ze sobą, co rusz unosząc spojrzenie i opuszczając je na zabrudzone czubki butów. Telefon spoczywał w spodniach, a jedyne, co miała pod ręką, to opakowanie bezprzewodowych słuchawek; obracała je więc niecierpliwie w palcach; chciała zająć czymś myśli, odepchnąć namolny głos; szept z głębin kościstego gardła jak zaklęcie powtarzający: nie przyjdzie, nie przyjdzie, nie...
Bo może jednak zawrócił; uznał, że jest za chłodno, a kto normalny ma ochotę na spacer chwilę przed północą, przy raptem siedmiu stopniach i wietrze jakby stanąć centymetr od włączonego na najwyższe obroty wiatraka? Właściwie to nierealne - prosić kogoś całkowicie obcego o przysługę, szczuć go wizją bez pokrycia, nawet nie mając pewności czy nie podchodzi to już pod narzucanie się... Albo po drodze spotkał znajomych, których towarzystwo kompletnie wymazało jej istnienie z bezceremonialną prostotą, z jaką ściera się kredę z butelkowo zielonej szkolnej tablicy? Łatwo było sobie wyobrazić, jak przecinając jedną z ulic wpada na grupkę ludzi, jak jego kark ugina się od zarzuconego nań ramienia, jak ktoś parska głośnym śmiechem, zapraszając go na piwo...
... ale Nakajima nie pił.
Śliskie pudełeczko słuchawek zatrzymało się w pięści, wspomnienia z balu napłynęły wraz z chłodnym podmuchem; przypomniała sobie jego dłoń zastygłą przy twarzy, palec wskazujący maskę, pod którą wciąż kryły się opatrunki; białe tkaniny chroniące kosekwencje wypadku, o którym nie miała żadnego pojęcia. Nie mogę pić - tak powiedział i wtedy było to prawdą, ale ile z tego zostało, skoro nie widzieli się niemal dwa tygodnie? Jego obraz tworzyły plotki na uniwersytecie, przekazywane z ust do uszu w setkach tysięcy wariantów, zawsze wzbogacanych kolejnym szczegółem; drobnym elementem, który jak szczypta soli zmieniał cały smak całości. A ona nie chciała pytać, nie mogła bardziej, choć w gardle czuła garść szpil, gdy przełykała swoją ciekawość. Mniej by raniło ją samą, gdyby wreszcie to wykrztusiła; zaznałaby przynajmniej częściowej satysfakcji, że sięgnęła czyjegoś - jego - muru, przestając być bierną obserwatorką. Ale jeszcze nie teraz, oczywiście, że nie, bo właśnie go ujrzała, a głowa wypełniona myślami opustoszała w tej samej sekundzie.
Z zaciśniętymi ustami przyglądała się jak podchodzi, jak kuca, jak w milczeniu wyciąga ku niej jedną z butelek, o którą mimowolnie oparła palce, jakby cała ta scena była odgrywana kolejny raz; idealnie wyuczona, mięśniowo zapamiętana, choć to ich pierwsze spotkanie, gdy są bez ludzi; bez tłumów i muzyki innej niż miarowy szum ulatującej w fontannie wody. Opuszki wsunęły się na ciepły wciąż plastik aż po jego dłoń, ale nie sięgnęły dalej, ledwie muskając materiał rękawiczki.
Na końcu języka miała przywitanie, ale zbyt się na nim skupiła, by nie zobaczyć zmiany; tego mimowolnego drgnięcia brwi i czerwieni tęczówki sięgającej pod rozpiętą kurtkę.
Spojrzała za nim; w kierunku swojego odkrytego brzucha, napiętych mięśni i fałd wierzchniego okrycia zwisających po bokach jak kurtyny przed finiszem spektaklu; okrycia, którego funkcja sprawdziłaby się lepiej, gdyby sięgnęła po suwak, szarpnęła nim aż pod brodę, materiałem odcinając wiatrowi dostęp do zziębniętej skóry. A jednak nie była w stanie tego zrobić, na widok jego roztargnienia jedynie tłumiąc śmiech - częściowo. Parsknięcie, które i tak się wyrwało, skróciła wolną dłonią - dotknęła wykrzywionych w uśmiechu ust; drżących warg, których mimo skrupulatnie szlifowanych umiejętności nie potrafiła zmusić do przyjęcia poważnej roli.
- Nakajima... - ledwie szept.
- Sądziłam, że twoje poczucie czasu jest nadwyrężone, ale nad humorem też musimy jeszcze popracować. - My; jakby było coś więcej niż dwie niezależne jednostki ścierające się pod wpływem przypadkowych wydarzeń. - Nie jest mi aż tak zimno, bym marzła do nieprzytomności. To żart - dodała wyjaśniająco; odchrząkując i tym odchrząknięciem sprowadzając się na właściwy tor. Nie opuszczała jej ochota, by pochylić się w jego kierunku; zmniejszyć dystans jaki ich dzieli, bo teraz, w obecnej pozycji, miała nad nim przewagę; przecież nie mógłby się wycofać, nie tak szybko, a to dawało nieskończenie wiele możliwości. Ale zamiast tego skoncentrowała się na butelce z mlekiem czekoladowym.
W rzeczywistości miał rację.
Było zbyt chłodno.
To zdanie osiadło w ustach cierpką nutą. Jak miałaby się jednak przyznać, że chłód, choć irytujący, cucił zaspany umysł? Że ostatnie pół godziny to właśnie on był głównym argumentem, dla którego powieki nie skleiły się na dobre? Że tylko dzięki niemu cienie pod oczami jedynie się pogłębiały, ale ona była wystarczająco czujna i przytomna?
- To będzie długa noc. Cukier się przyda - forma podziękowania, na jaką było ją stać, gdy prostowała się, opierając podarowany napój o uda. Od razu wyczuła ciepło wypełniające butelkę; przedarło się przez materiał jej spodni, docierając głębiej, wzdłuż ciała, sięgając stref, które przestały mieć znaczenie fizyczne. Obróciła etykietę frontem do siebie, paznokciem kciuka przeciągając tuż pod linią nazwy, choć nie interesowała ją firma ani faktyczna zawartość. Tak było prościej niż patrzenie na niego, gdy smagnięte uśmiechem usta poruszyły się na kształt następnych słów.
- Chociaż ty bardziej.
Z ich dwójki to nie Nakajima mierzył się z konsekwencjami swoich wyborów - konsekwencjami, dla których nie dało się znaleźć dobrych powodów. Gdyby zapytał, dlaczego go wezwała - dlaczego wezwała akurat jego spośród wszystkich możliwych opcji - co miałaby odpowiedzieć?
Z lekkim odrętwieniem, tak jak obiecała, wyciągnęła ku niemu słodycz wyłuskaną niespiesznie z - niezapiętej, ty atencyjna, mała... - kurtki. Lizak wydawał jej się nagle o wiele drobniejszy niż w momencie, w którym go fotografowała. Był za to jej kartą przetargową; niewielką rzeczą, która pozwoliła ostudzić poczucie winy, gdy pisała wiadomość o tak późnej porze.
- Powiedz. Wierzysz w gwiazdy? - Milczała dość długo, a gdy wreszcie się do niego odezwała, temat wydawał się niepowiązany. Uniosła jednak wzrok, kierując go ku sklepieniu, ale tylko na ułamek chwili, bo miasto miało swoje defekty. Gdyby nie przeraźliwie jasne światło parkowych latarni, niebo nad nimi byłoby nieskończenie roziskrzone, ale teraz ledwo dało się dostrzec cokolwiek bez piekącego uczucia w kącikach oczu. - Matka powiedziała mi kiedyś, że jeśli znajdę taką, która spadła, spełni moje życzenie. - Przymrużone powieki zwęziły się nieco bardziej, gdy opuszczała brodę i - raz jeszcze - odszukała skrytą za maską twarz Nakajimy. Intensywność tego spojrzenia stała się prawie niestosowna.
- Jeżeli oddam ci jedną, ziściłbyś moje?


She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Nakajima Haru ubóstwia ten post.

Nakajima Haru

Pon 9 Sty - 2:56
Czas przeciąga się i wyciąga, dzieląc sekundy na nieprzebyte kilometry i uderzenia serca na przesypujące się ziarna piasku, nielogicznie oraz nieregularnie, cały sens niczym kawałki puzzli rozrzucając bezskładnie, gdy niepewność rozlewa się po wnętrzu z siłą wartkiego potoku. Umysł zastyga w przedziwnym stanie bezruchu, a zarazem szaleńczej pogoni myśli, kiedy to nierzeczywiste scenariusze ścielą się w głowie, nachodząc na siebie, depcząc wszelkie stopnie prawdopodobieństwa, a sama jaźń jest gdzieś obok, obserwując, czekając cierpliwie by móc przy nadarzającej się okazji pochwycić umykające nitki zdrowego rozsądku. Nagle wszystko zdaje się błędne, nie takie, jakie powinno zaś pomysł dotąd uznawany w porywie troski pragmatyczności za dobry, chwieje się teraz w swych posadach, pęka i kruszeje, ukazując brzydkie prawdy oraz ryzyko, jakie niesie ze sobą materia nocy. I jest to dosyć paradoksalne, z jaką łatwością przed karminem tęczówek rozciąga się obraz wszystkich tych spraw kryminalnych, o których dane było mu opowiadać na swoim kanale, wyciągać z meandrów pamięci coraz to gorsze, straszniejsze przypadki, bądź wczepiać widmowe palce w złudną nadzieję, że może robi z siebie kompletnego idiotę, bo przecież ona nie czeka, nie na niego — niż przyznać się przed strachem. Być może było to zbyt mocne słowo, ten strach, nie do końca pasujące do sytuacji, ale nerwowość często lękom dotrzymywała tempa w tym pokręconym tańcu emocji, a to, czego się obawiał to przemijanie. Nie rozmawiali ze sobą niemal dwa tygodnie, nie był nawet pewny, czy mijali się na korytarzu — terminy oddania wstępnego szkicu pracy licencjackiej kąsają sumienie niezmiennie — i Nakajima nie wie, kiedy tak przychodzi mu balansować na granicy, w którą stronę winien się przechylić. Czy odległych znajomych, kiwających sobie głową na powitanie, czy też skłonić się ku kompletnie obcym sobie jednostkom, które po prostu dzieliły wspólnie ledwie kilka chwil, o których wkrótce zapomną? Tylko wiadomość zachowana na telefonie przeczy obu tym terminom, wprawia duszę w skołowanie, zmysły w nieznaczne odrętwienie i jest w stanie przyznać przed sobą samym, że się gubi. Że nie wie, jak zareagować, jak się zachować w całkiem normalnej towarzyskiej sytuacji — wydaje się, że z każdym dniem odsuwa się od każdego coraz bardziej, im bliżej mary odbijające się w kąciku oka wyciągają w jego stronę zakrwawione dłonie — co powiedzieć, jak układać ciało, żeby nie ukazać skrępowania oraz dyskomfortu, nie wyjść na kompletnego dziwaka. Żadne słowa nie układają się na języku, zmyślne zdania nie są przygotowywane wprzód, to Kai był od gadania, Haru zwykle miał za zadanie stać smętnie w jego cieniu i nie zrobić z siebie idioty. Ciężar na barkach gromadzi się coraz bardziej, ramiona naturalnie w dół ściągając, choć kiedy ją zauważa, samotną iskrę w ciemności, kręgosłup prostuje się odrobinę. I wmawia sobie, że to dziwne łaskotanie, swoiste ciepło rozchodzi się tak naprawdę od przekazywanej butelki z mlekiem czekoladowym, bo przecież ono znika w momencie, gdy Shiimaura parska śmiechem. Nie jest to przykre, ten śmiech, chociaż wzrok umyka zakłopotany, bo nie przewidział, że dziewczyna może teatralnie wyolbrzymiać swoje zziębnięcie i mógłby przysiąc, że pozostałe dwie butelki w kieszeniach płaszcza po stokroć zwiększają swą wagę, rechocząc w nierzeczywisty sposób nad jego naiwnością. Spojrzenie powraca do niej z ostrożnością spłoszonego zwierzęcia, wpierw lekko muskając końcówki hebanowych włosów, które z łatwością mogłyby wtopić się w nocne niebo — srebro jej oczu odbija światło niczym gwiazdy na firmamencie — nim osiądą na twarzy studentki. Ciemne rzęsy rzucają głębokie cienie na dolne powieki roszone pocałunkami zmęczenia, wyraziste policzki, płatki uszu oraz końcówka nosa kąsane są bladym różem chłodu, a rozchylone wargi pozostają zaczerwienione, prawdopodobny efekt ich częstego przygryzania. Czerń źrenic nosi w sobie znamiona znużenia i nagle, w niezrozumiały sposób Raikatsuji zdaje się delikatniejsza, mniejsza na tle panoszącej się w najlepsze jesieni, nawet jeśli hardość w jej głosie przeczy owemu stanowi.
— ...Hm — tylko to jest w stanie z siebie wydusić i z chęcią oddałby się na wieczność ciszy, bo więcej nie chciał już popełniać błędów, ale coś zmusza gardło do pracy, nie zezwalając milczeniu osiąść w powietrzu — Kto będzie się śmiał, kiedy twój żart skończy się przeziębieniem? — nie ma w tym przytyku, tak mu się wydaje, ni oceniania, pewnego rodzaju matkowania, czy poczucia wywyższania się. Jest szczere zainteresowanie, zastanawiająca łagodność i coś jeszcze, lecz nie jest w stanie tego nazwać, nadać odpowiedniego kształtu. Nie musi, kolejna wypowiedź studentki wywołuje mimowolne zamarcie. Ciała, serca, oddechu.
Chociaż ty bardziej.
Usta dotąd złączone w wąską linię rozdzielają się, lecz pod materiałem czarnej maseczki nie sposób tego dostrzec. Mógł jej się przydać, jak? Dlaczego? Czemu ta noc miałaby być długa? Pytania cisną się, gromadzą, kłębią tłumnie, acz nie ukazują się w żadnej innej formie niż skry mimowolnej paniki. Kiwa głową, jakby akceptował jej stwierdzenie, jakby przyjmował tę prawdę jak własną, bo może tak było. Wezwała go z konkretnego powodu, a może był to li jedynie kaprys, niemniej napisała do niego — coś złośliwie szepce, zastanawiając się, ile osób musiało ją odrzucić, że zdecydowała się na tak skrajnie desperacki krok — bo miała z niego użytek. Godził się na to, podobnie jak na zapłatę w formie lizaka, który odebrał, tylko trochę muskając opuszki jej smukłych palców. Podniósł się, jednak miast się cofnąć, usiadł tuż obok, na odpowiedni dystans, choć ciepło bijące od dwóch ciał było doskonale wyczuwalne. Nie przerywał, kiedy mówiła, lekkie zmarszczenie brwi wskazywało, że Nakajima z początku z niezrozumieniem podchodził do jej pytań, nim czerwień oczu sięgnęła nieba.
— Kuliste ciała niebieskie, które są skupiskami powiązanej grawitacyjnie materii, są tuż nad nami, ciężko w nie nie wierzyć — zauważa, gryząc się w język, bo doprawdy jego poczucie humoru delikatnie to ujmując...ssało na całego. Obraca w dłoniach podarowany smakołyk w milczeniu, skupiając się nań zdecydowanie dłużej, niż powinien, nim spojrzenie sięgnęło szarych tafli jej ślepi — Nie — odpowiada, krótko. Niemal okrutnie. Zlepek trzech liter odbiera całe powietrze, dźwięki szemrzącej w tle fontanny — Bo nie mam życzeń — dodaje, chowając lizak, nim stopniowo, metodycznie, zacznie zsuwać palec po palcu rękawiczki z dłoni — A każde życzenie ma swoją cenę — czarna skóra rękawiczek jest miękka w zetknięciu z jego własną — Słyszałaś kiedyś opowieść o Rumpelstiltskinie? — teraz on pyta, unosząc brew niemal prowokująco, a karmin tęczówek płonie nagłym zaintrygowaniem, potencjalnym wyzwaniem, bo legendy i baśnie, wszystko, co nieprawdopodobne rozbudzało w nim ogniste języki pasji. I kiedy zadaje pytanie, oddaje dziewczynie swoje rękawiczki, mając nadzieję, że w jakiś pokrętny sposób Shii zrozumie, co próbował przekazać, co mówił a czego nie.

@Raikatsuji Shiimaura


here we are
i'm kneeling at your altar
i'm down here on my knees
take me to your sweet oblivion
Nakajima Haru

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Sro 1 Lut - 23:23
Wyczekiwała tej odpowiedzi, ale kiedy padła, mięśnie dziewczęcego oblicza napięły się i choć, gdyby patrzeć na nią cały czas, mimika nie zmieniła się ani o drgnięcie, coś się w niej jednak przestroiło; stężało, nabrało twardości, jak modelina wysunięta z pieca na rozgrzanej blasze. Kształt ten sam, ale faktura zupełnie inna. Bardziej szorstka. Myśl, że mógłby jej odmówić - w tak prosty, kategoryczny, wręcz brutalny sposób - wywołała wewnętrzny sprzeciw. Drgnęły smagnięte czerwienią usta; może chciała dodać jeszcze zwykłe, naiwne pytanie dlaczego?, ale w ostatnim momencie zrezygnowała. Wiedziała przecież, że nie przyszedł tu po to, by realizować trywialne zachcianki. Przedarł się przez - bogowie wiedzą jak wielką - część miasta tylko dlatego, że w pewnym momencie postanowiła przycisnąć kciuk do ekranu telefonu i posłać wiadomość setkami niewidzialnych dróg wprost do jego urządzenia. Już samo to było zaskakujące; podstawiona pod mur musiałaby przyznać, że nie spodziewała się po nim nawet tego. Już sama odpowiedź - sam fakt, że jej cokolwiek odpisał - wywołała zaskoczenie, a kiedy przeczytała treść, ledwie zasiane ziarno zdziwienia zamieniło się w potężnie zakorzeniony szok. Wtedy to uczucie nie było nieprzyjemne; początkowe zlodowacenie ogrzało lakoniczne: przyjadę.
Bo nagle okazało się, że ogromny park, dla niej będący niemożliwą do objęcia przez świadomość lokacją, zawęził się, stał przytulniejszy. Przemienił się w coś na wzór strzeżonego parkingu - choć nie miała obok siebie żywej duszy, z ulgą dostrzegała kamery rejestrujące zdarzenia, będące naocznymi świadkami jej działań i, jeżeli się nie poszczęści, kłopotów. Z tyłu głowy zalęgła się wiadomość, że ktoś o niej wie; pamięta. To w jakiś sposób pozwalało wysiedzieć w absolutnej ciszy, przerywanej jedynie chłodnymi podmuchami wiatru. Dawało perspektywę na przyszłą godzinę albo dwie, bo Nakajima wydawał się dobrą postacią do roli, jakiej potrzebowała.
Może pokładała w nim zbyt trywialne nadzieje; może za bardzo uparła się, aby działał pod jej dyktando. Przybiegł, jak poprosiła, zażądała wręcz, czemu więc dalej ma pełnić funkcję potulnego? Czemu jak raz nie zaprzeczyć, nie zmienić biegu rozmowy, by stała się bardziej chaotyczna? By jej charakter przestał być tak oczywisty?
Shiimaura wyprostowała się dokładnie w chwili, w której Nakajima podniósł się do pionu. Raz jeszcze nad nią zagórował; może los chciał jedynie podkreślić, że nie zawsze wygrywała, czasami zaś, jak teraz, musiała zamilknąć i poczekać na swoją kolej. Grzecznie.
Zawiesiła spojrzenie na trzymanej butelce, dalej przypatrując się etykiecie, nie czytając jej, nie widząc obrazków. Oczy nieruchomo śledziły naklejkę, ale wzrok sięgał głębiej. Może przebijał się przez czas i materię, dotarł do odmętów pełnych kurzu i wspomnień. Dolna warga zaczerwieniła się mocniej, zagryziona przez zęby.
Bo nagle usłyszała, że nie miał życzeń. I to w jakiś pokrętny sposób do niego pasowało, choć w niej samej odezwał się kolejny bunt. Zajęła się próbą odsunięcia od siebie myśli, by mu się wtrącić. Jak można nie mieć żadnych pragnień? - dudniło w jej skroni. Jak można nie postawić sobie choć jednego odległego celu? Malutka rzecz, jakiś prezent, osiągnięcie, zdobycie uznania, wynalezienie czegoś. Nie chciał nic z tych rzeczy? Nie chciał wspiąć się na szczyt kariery albo przemawiać przed tłumami bez zająknięcia? Nie chciał...
(wsunęła  nakrętkę między kciuk i palec wskazujący, naciskając na nią wystarczająco, by uległa pod naporem siły)
... brnąć dalej w świat pełen nadnaturalnych możliwości, niewyjaśnionych zjawisk, paranormalnych interwencji?
I jakby czytał w jej myślach.
- Słyszałaś kiedyś opowieść o Rumpelstiltskinie?
Głęboki głos obrócił oblicze Raikatsuji frontem do mężczyzny; srebrne spojrzenie utkwiło wpierw w jego twarzy, w zasłoniętej cząstce, w tajemnicy skrytej za maską, by zaraz jednak objąć w rejestr parę rękawiczek. Skostniałym ruchem ujęła miękki materiał, przez chwilę zbyt długą, by nie dodać do niej wahania, obserwując podarunek.
- Bardzo pobieżnie - stwierdziła, odkładając butelkę napoju na betonową powierzchnię fontanny. Znała tę opowieść, choć rzeczywiście bez szczegółów. Co jednak było w tym istotnego? Przede wszystkim jednak: dlaczego nie pociągnąć tego dalej, skoro wzrok Nakajimy zalśnił formą do połysku wyszlifowanego rubinu? - Widzisz nas tak teraz? Lizak jako pierścionek córki młynarza? I postać, której nikt nie zna, o niewypowiadanym imieniu? - Wraz z tym wsunęła dłoń w rękawiczkę. Blade palce zniknęły za czernią skóry, knykcie skryły się w cieple materiału.
- Dzięki.
Jego ręka była o tyle większa od jej samej... co za ironia.
Jeszcze nie dalej jak pół minuty wstecz wydawał jej się mały; zapadnięty w sobie, skulony. Atakowane zwierzę, stworzenie zapędzone w ślepy zaułek, w blask reflektorów nadjeżdżającego auta. A teraz? Nic nie pozostało po tamtej wizji. Rozmyła się z łatwością, z jaką szumiące wodospady za ich plecami mąciły gładkość tafli.
Shiimaura ubrała drugą rękawiczkę, zaraz ściągając poły kurtki, by szczelniej się zasłonić. Wiedziała, że powinna zapiąć zamek, wiedziała jednak również, że chłód cucił ją sprawniej niż siła woli. Nie mogła usnąć tylko dlatego, że budzik postawił ją na nogi o szóstej, a odpoczynek czeka ją najprędzej jutro - bogowie wiedzą o której. Musiała wytrwać i kotwicą z rzeczywistością okazał się ton Nakajimy. Może dlatego, gdy ponownie ujęła butelkę, przysunęła się do niego o milimetr. To niezauważalny gest; nieistniejący dla przypadkowego przechodnia, uwieńczony prawie niewykrywalnym przekręceniem ciała. Jej kolana przechyliły się tylko trochę w jego stronę, korpus obrócił o jeden ruch tkanek; pozycja sugerowała jednak, że miał jej uwagę.
- Zdradź mi tę opowieść.


 @Nakajima Haru

wątek wstrzymany
[zt x2]


She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura
Seiwa-Genji Enma

Sro 15 Mar - 23:32
Lubił zimę, choć ironicznie nie lubił zimna i marznąć. Jego tolerancja na zmiany temperatur była zaskakująco niska. W lecie narzekał na upały, przez co większość czasu spędzał w zamknięciu, gdzie do dyspozycji miał klimatyzację, z kolei podczas zimy jęczał na mrozy, przez które odmrażał sobie kończyny. Zresztą, na jesień i wiosnę też narzekał. A bo za dużo padało. Albo zbyt dużo owadów i insektów latało. Za dużo kwiatów i drzew pyliło. Zbyt dużo ludzi wychodziło. Krzyki dzieciaków. Rowerzyści. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Gdyby był organizowany konkurs na największego marudę, Enma z pewnością uplasowałby się na honorowym, wysokim miejscu. Naciągnął mocniej czapkę, by skryć pod ciepłym materiałem czerwone od mrozu uszy i opatulił się mocniej grubym szalikiem, kiedy szedł ścieżką w parku. Spuścił ze smyczy Måne, która radośnie pognała przed siebie obwąchując każdy możliwy skrawek parku. O tej porze nie było tu zbyt wielu ludzi, więc nie bał się, że stanie się jej krzywda. od momentu, kiedy ją przygarnął, rzadko kiedy miał czas na takie chwile jak ta. Długie spacery, tylko we dwójkę. Ona i on. Długo mu zajęło, żeby przyzwyczaiła się do jego obecności. Z początku podchodziła niepewnie do jego osoby, schowana zazwyczaj pod łóżkiem czy w innych kątach mieszkania. Na całe szczęście trudne początki mieli już za sobą i teraz pozostała dalsza budowa zaufania pomiędzy nimi.
Uśmiechnął się do siebie widząc, ile radości sprawia jej tak zwykła czynność jak spacer. Nie przewidział jednak tego, że Måne w pewnym momencie zwęszy trop, który pociągnie ją w zupełnie inną stronę, w głąb parku, gdzie sam Enma nie miał jeszcze okazji na zapuszczenie się. Kiedy pies odbił się od zaśnieżonej ścieżki i ruszył przed siebie, chłopak od razu skierował się za nią, chwytając mocniej smycz chcąc pochwycić ją jak najszybciej.
- Måne! - krzyknął za nią, wiedząc, że nie miał najmniejszych szans, aby ją dogonić. Atletą to on nie był, choć był przecież trenowany do walki i zabijania. Ciężko powiedzieć ile zajął mu bieg za psem, kiedy wreszcie wybiegł na polanę, gdzie znajdowały się dwie osoby. Måne podbiegła bliżej mężczyzny i kobiety, gdzie zatrzymawszy się w bezpiecznej odległości zaczęła szczekać, machając szybko ogonem.
- Cholera, Måne! - ponownie krzyknął Enma dobiegając do psa, modląc się w duchu, aby ta nie rzuciła się na żadnego z nich. Jeszcze tego mu brakowało, aby jego własny pies, którego miał od zaledwie paru miesięcy pogryzł jakieś obce osoby. Na samą myśl o konsekwencjach robiło mu się niedobrze. Kiedy wreszcie udało mu się dopaść do psa, od razu zapiął na jej szelkach smycz i pociągnął do siebie, aby odciągnąć ją od dwójki osób.
- Przepraszam za nią, ale.... he? Hattori? - przechylił lekko głowę, rozpoznając w mężczyźnie znajomego z klubu strzeleckiego. Kątem oka dostrzegł kobietę, ale w ostatniej chwili postanowił nie zwracać na nią uwagę. Wystarczyło jedno spojrzenie aby zrozumieć, że nie należała już do żywego padołu.
A takie osoby najlepiej było ignorować. Najgorsze co Enma mógł zrobić w tym momencie, to dać jej znać, że ją widzi. Wtedy byty praktycznie nigdy nie odpuszczały. Mimo wszystko Enma potrafił ignorować ich nachalne spojrzenia i udawać, że ich nie widzi. Trudno, żeby tego nie potrafił, skoro od praktycznie siedemnastu lat był tego uczony. Ile to razy jego własny dziadek zamykał go w kryptach wypełnionych duchami i kazał uczyć się ignorować ich obecność? Ile to razu zostawiał go w przerażających miejscach aż Enma przestawał krzyczeć i się rzucać, wyciszając umysł oraz uspokajając ciało? Jasne, zdarzały się pojedyncze, zaskakująco irytujące przypadki, gdzie i Enma nie wytrzymywał, ale było to na tyle rzadkie, że większość czasu po prostu ignorował obecność duchów czy też yokai.
Zdziwił się jednak, że jeden z nich przyczepił się do Hattoriego. Yurei zazwyczaj przyklejały do członków rodziny bądź innych osób, z którymi byli powiązani, ale nawet wtedy trzymali się na dystans, a nie skakali praktycznie przed ich nosami. Chyba że Hattori....
- Twoje tajemne miejsce na trening? - zapytał dostrzegając tarczę, a potem przesunął wzrok na łuk, który mężczyzna trzymał.
- Woah, podziwiam, że jesteś w stanie trenować w takim mrozie. - jęknął przechodząc z nogi na nogę, czując coraz bardziej doskwierający mróz. Måne ponownie zaszczekała, ale Enma czuł, że nie kieruje swego niepokoju w stronę Hattoriego, a kobiety.
- Masz ochotę na coś ciepłego do picia? Znam w okolicy parku spoko kawiarnię. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Stoi trochę na uboczu. - uśmiechnął się lekko. A duchy tam nie mają wstępu. Próbował delikatnie wybadać teren. Jeżeli Hattori rzeczywiście należał do t y c h osób, powinien wyłapać aluzję, wszakże do głupich nie należał. Jeżeli jednak podejrzenia Enmy okazałyby się błędne, to przynajmniej nie zrobiłby z siebie wariata, który widzi dziwne rzeczy.
- To jak? - zapytał, zaciskając palce mocniej na smyczy, przytrzymując psa.


Wątek przerwany.


Ostatnio zmieniony przez Seiwa-Genji Enma dnia Sob 6 Maj - 18:14, w całości zmieniany 2 razy


Park centralny - Page 11 Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma
Kakita Mari

Nie 2 Kwi - 23:20
1.04.2037

Uwielbiała Hanami całym sercem. Co roku z infantylnym utęsknieniem czeka, aż miasto z szarego zmieni barwę na pastelowy róż. W tym okresie nawet codzienne spotykanie martwych szczurów na chodniku nie ma aż tak depresyjnego charakteru, a ogólny odór rozpaczy unoszący się w powietrzu i gaszący płomienie nadziei miesza się ze słodkim zapachem kwiatów. Każde wyjście na zewnątrz w tym czasie ma dla niej wręcz terapeutyczny charakter, co jest bardzo pomocne i ekonomiczne, bo żeby zapłacić za prawdziwą terapię, to by musiała sprzedać chociaż nerkę. A na nią miała inne, ważne biznesowe plany. Nie może nią szastać niepotrzebnie na nieistotne problemy.
Dziękuję jeszcze raz za leki dla babuszki. Jak dziś rano chciałam jej dać zastrzyk, to rzuciła we mnie kapciem, więc widocznie jej się poprawia! — zaśmiała się na wspomnienie poranka, spacerując obok Kamiko. Wyrwała ją na wspólne świętowanie hanami, bo w sumie czemu by nie miała. Lubiła jej towarzystwo, a samemu nie ma żadnej zabawy. Ile można przecież mówić do siebie. Dziewczyna od długiego czasu była ogromną pomocą dla ludzi z Nanashi, w tym i Mari. Nie było wielu osób, które choćby spojrzały na nich bardziej empatycznym okiem, a co dopiero, żeby przynosić im regularnie zapasy najpotrzebniejszych do życia rzeczy. Kyoken stara się jak może, by pilnować bezpieczeństwa mieszkańców w południowym rejonie, ale każde dodatkowe wsparcie jest zawsze mile widziane. Mari z pensji sklepikarki pod względem finansowym to prędzej osiwieje niż coś zdziała. Zawsze przemyca coś ze sklepu, bo jakaś premia przecież jej się należy za wytrzymywanie za kasą, ale w większej ilości to może zabrać  jedynie pieczywo, które nie sprzedało się w ciągu dnia lub produkty, które przekroczyły datę przydatności - marnotrawstwo, jak nie ma grzyba to bezpieczne! -. Te jej małe oszustwa uliczne też niewiele dają. Czasem ludzie zakładają się o większe sumy pieniędzy, ale im więcej przegrają, tym później większe z nimi problemy.
Kłamać nie będzie, trochę duma ją bolała, że sama pomóc babuszce nie może w żaden znaczący sposób, ale z własną niemocą trzeba się jednak czasami pogodzić. Już pomijając, jak wmówiła sobie, że kobieta zachorowała, bo Mari zapomniała raz o swoim rytuale pstrykania palcami pięć razy przed snem, co oczywiście, że przyniosło jej pecha. Chociaż, równie dobrze może to być jednak jakaś rzucona klątwa... Czuła ostatnio w otoczeniu dziwniejszą atmosferę, niż zazwyczaj. Znowu te parszywe wrony…nie dadzą jej spokoju.
O, wolne miejsce! Szybko, zanim jakaś szczęśliwa rodzinka je zauważy!  — wyrwała się z zamyślenia i wskazała na trochę oddalone od głównej ścieżki drzewo sakury, które nie było aktualnie przez nikogo oblegane. Park w tym okresie był oczywiście zapełniony ludźmi, którzy tak samo jak one przyszli oglądać kwitnące kwiaty. I chociaż miło się patrzyło na te wszystkie promienne osoby w każdym wieku, to ona też po spacerze miała ochotę się zrelaksować pod ładnym drzewkiem nie bojąc się, że jakieś dziecko wpadnie jej pod nogi. Bez więc zbędnego czekania, poprowadziła fioletowłosą na wybrane miejsce i rozsiadła się pod sakurą, opierając plecy o pień drzewa. Idealnie.
Dobrze czasem powdychać świeżego powietrza, nie? Czuję, jak płuca mi się odradzają — mówi uśmiechając się i rozciągając napięte mięśnie ramion. Przymknęła oczy na kilka sekund, by zatopić się w chwili, ale ten melancholijny moment skończył się, gdy prawie panicznie podniosła się gwałtownie do siadu, przypominając sobie o swoim plecaku.
Aj, prawie zapomniałam, a tak się chciałam pochwalić przecież  — rozpięła swój plecak i przegrzebując się przez wszystkie pierdoły, które miały jej przynosić szczęście, wyciągnęła niewielki pojemnik. — Zrobiłam tradycyjne dango! Hm, przyniosłam, bo wydaje mi się, że dobrze wyszły, ale mogą być za słodkie… Podobno trudno to ocenić, jak ma się w zwyczaju żreć cukier łyżkami —  otworzyła pojemnik i podała Kamiko do poczęstowania się, sama biorąc sobie jedno. Dobrze, że te słodkie, różowo-biało-zielone kulki mają taki w miarę prosty przepis, jak nawet na jej standardy, choć już miała lekki problem z barwnikami. Przy jednej próbie zielony barwnik stał się niebieski i nadal nie wie, jak do tego doszło. Pewnie to wina wro– nie, nieważne.
To jak, wszystko dobrze u ciebie? Jakieś masz jeszcze plany na hanami? Możemy pomarudzić, możemy się porelaksować…to i to też wchodzi w grę, kto nam zabroni

Kakita Mari
Sponsored content
maj 2038 roku