31 października główna sala to spełnienie marzeń wszystkich wielbicieli grozy. Ogromną przestrzeń przemodelowano na pomieszczenie pełne pajęczyn i ciężkich kotar w kolorze płynnego wina, obrazy zamieniono na malunki powykręcanych monstrów i zjaw, a stoły zastawiono potrawami wzorowanymi na częściach ciał, owadach i zwierzętach. Wokół panuje klimatyczny półmrok, mimo zdecydowanie dobrego przepływu prądu - nad głowami zebranych migają dające skąpe światło żarówki ciężkich żyrandoli, resztę ciemności rozganiają zaś liczne świeczki i świecie różnych wielkości.
W rogu gra wynajęta specjalnie na bal orkiestra, której zadaniem jest podsycenie uroku Halloween. Nie szczędzą zatem swoich sił przy odtwarzaniu najpopularniejszych utworów kojarzonych z tym świętem - w repertuarze nie zabraknie choćby Spooky Scary Skeletons Andrew Golda, ale również melodii z kultowych soundtracków kina grozy.
Zabawa rozpoczyna się o godzinie 21:00 - wtedy gargantuicznych rozmiarów wrota uchylają się, wpuszczając tłumy wiedźm, wilkołaków, wampirów i mumii, których stukot obcasów rozprzestrzenia się po pomieszczeniach jak klekot tysięcy kości. Wśród gości nietrudno wychwycić okiem poprzebieranych na zakrwawionych lekarzy i pielęgniarki kelnerów, lawirujących między ciałami z tacami.
Mój.
Długie palce kobiety sunące przez gęste futro na ramieniu, te kościste paliczki pnące się przez kark przyprawiły go o mdłości. Nie chciał tego dotyku, a zarazem wewnętrznie łkał za nim jak skopane szczenie. Gdyby tylko potrafił, gdyby tylko udało mu się wynieść ponad gniew, mościłby się pod jej dłonią, domagając się czułości. Gdyby tylko potrafił... Gdyby tylko pamiętał, jak to zrobić; jak przeprosić, jak przyznać się do winy, jak powiedzieć, że tak, to właśnie ona znaczyła dla niego wszystko. Była wszystkim. Była warta każdej minuty jego śmierci, jeżeli to właśnie ta śmierć, ubrana w przeraźliwe cierpienie, doprowadziła go w jej ramiona.
Nienawidził jej. Kochał ją. Tak bardzo paliła go tęsknota, która była bardziej podobna do jadu żmii, który przeżerał i trawił skórę na jeszcze żyjącej ofierze, niźli do słodkiego smutku za zaginioną opiekunką. Za ciepłem, które uleciało razem z jej zniknięciem. On je utracił. Ta bliskość to wsparcie było jego. Należało mu się. Po tym wszystkim, co przeżył, przez to, co przeszedł, jak wyglądało jego życie — należało mu się jak psu buda.
Mój. Mój... mój. Byłem Twój.
Czy nie był zdolny do empatii? Czy nie był już zdolny do odczuwania ludzkich uczuć, które nie były tylko gniewem i zawiścią? Czy to właśnie nie one były najbardziej ludzkie, najbardziej prawdziwe i szczere? Przecież zależało mu na Yuri, zależało mu na tym, żeby była bezpieczna, żeby nadal przy nim trwała, ofiarowując swoje słodkie słowa, swój delikatny śmiech... Żeby była częścią niego samego; wypełniając pustkę, która trawiła tak boleśnie, dociskając rozpalone psie kły do twardej skroni. Ten warkot... Duszący smród sączący się z pysków. Czuł go teraz tak wyraźnie. Dlaczego więc nie potrafił wymuskać z siebie nawet odrobiny współczucia w kierunku Miyazaki? Jeżeli yurei, które poznał niedawno, prześlizgnęło się do jego wnętrza z taką czułością, dlaczego była przyjaciółka, mogła liczyć jedynie na pogardę i rozszalały gniew? W przeznaczeniu, o którym tyle opowiadała mu Chie, było więcej prawdy, niźli zdawało mu się na początku. Przeznaczenie nie miało połączyć go z Miyazaki, a z drobną, efemeryczną istotą baletnicy. To jej głos miał być kojącym, prowadząc go przez szaleństwo — nie te wariacko wyważone i rozsądne zdania układające się na wargach Tsukiko.
Odciągnął szklane ostrze od szyi Miyazaki, rozkoszując się w krótkim rozedrganiu dźwiękiem obijających się kryształków i koronkowej tkaniny o jednolitą taflę, kiedy z rozmysłem, powoli przesuwał nim w dół, przez jej obojczyk. Tak bardzo chciał docisnąć z całej siły wystrzępiony brzeg i poczuć jak krew sączy się na kraniec rękawiczki, zaglądając pod jej materiał gęstą strugą... To psie zawodzenie. Zwierzęcy ryk uderzający o białą kość czaszki.
” Wiesz, że przecież nigdy bym Ciebie celowo nie skrzywdziła, prawda?"
Czy aby na pewno? Czy to właśnie nie ona pokazała mu, że istnieje coś poza zapachem chloru unoszącego się nad zimnem podłogowych kafli, coś poza beznamiętnym "skończ i będziesz mógł ze mną porozmawiać."? Czy to właśnie wykreowana przez nią opiekuńczość, nie wżarła się najboleśniej w tęskną duszę niewidomego, niosąc ze sobą ból za czymś, czego nigdy nie posiadał...?
Dźwięk upadającego srebrnego narzędzia; brzdęk odbijający się o marmur i niosący się nieprzyjemnie przez eter, szamotanina, wyrywkowe ostrzeżenia i uwagi kierowane do towarzysza Miyazaki który, jak Munehira się domyślał, wystartował w jego kierunku chcąc bronić żałosną jej wysokość Tsukiko. Krótki, parszywy śmiech osadził się na wargach, prowadząc je do uśmiechu, jakby właśnie tego potrzebował. Potwierdzenia, że komuś na niej zależało. Raniąc ją, zrani kogoś jeszcze. Tak. Właśnie tego chciał. Właśnie tego teraz zapragnął.
Jushi... ona też tutaj jest. Jej cząstka.
Munehira intuicyjnie, na moment skierował twarz w kierunku Shury, trwając w krótkim zamyśleniu. Nie pomagał mu swoją obecnością. Ścielącymi się pojedynczymi włosami z grzbietu ukochanej towarzyszki. Ona również należała do niego, tak jak Miyazaki dawniej była JEGO wsparciem, opoką, nadzieją, słodkim zapachem róży sunącym po gładzonym policzku. Jego policzku. Znajomy głos, chociaż zdawał się spokojny, niósł ze sobą dojmujący ciężar groźby, z którą Aoi nigdy sobie nie radził i reagował na nią jedynie spotęgowanym gniewem.
- Shura... nie ładnie tak wtrącać się w nie swoje sprawy i wyciągać pochopne wnioski. Uważam Cię za kogoś rozsądnego, więc... nie psuj tego. Dobrze? - nabierając powietrza w zaciśnięte emocjami płuca, subtelnie przechylił głowę, kierując ślepe spojrzenie na twarz znajomego, spuszczając przy tym do połowy wyblakłych tęczówek pergaminowe powieki. Z wyrazu jego twarzy ciężko było wyczytać... cokolwiek. Gładkie czoło, spokojnie przylegające do siebie wargi nabiegłe istnym rozognieniem i jedynie ten długi fragment szkła obracający się między palcami, jak moneta w dłoniach magika. Błysk za błyskiem, tafla odbijająca jałowe światło. Raz za razem. Spokojnie.
Sylwetka wycofała się nieznacznie, jednak nie na tyle, aby Miyazaki znajdowała się dalej niż na wyciągnięcie ramienia. Żachnął się krótkim śmiechem, słysząc wzmiankę o przedstawieniu. Cóż. Za. Paskudne. Kłamstwo. I to jego o to oskarżała? Doprawdy. Hipokryzja.
- Jak go nazwałaś... rudy szczeniak? Tak. Rudy szczeniak, może też powinien znać prawdę, hmm? Czy już wie? Ach tak... No tak - nagle świadomość, że mężczyzna, o którym mówiła, był prawdopodobnie pierwszą osobą, jaką odnalazła po swoim powrocie lub był pierwszym, który ją znalazł, wgryzła się boleśnie w trzewia, ale przez spokojny głos nie przebija się smutek. Nie było słychać w nim nic poza lekkim rozbawieniem. Natomiast w czaszce sączyło się smolistą cieczą i rozbijało prawdziwe piekło. Wibrujący, lepki warkot... Przez większość czasu jednostajny, jedynie chwilami szarpany świstem wciąganego w psi pysk powietrza. Aoi natomiast delikatnie układając między palcami resztkę szklanki, jeszcze czysty, niezroszony krwią odłamek, opukiwał jego ostrym koniuszkiem dolną, zaróżowioną intensywnie od buzującej w delikatnej tkance krwi dolną wargę - jest tutaj z Tobą, a przecież wiesz, gdzie mogłaś mnie znaleźć - zdanie zawisło w powietrzu wymówione głośnym, choć syczącym półszeptem.
- Czy to nie jest niesamowite, że pomimo tego, że nic nie widzę, to ze wszystkich widzę najlepiej to, jaka jesteś naprawdę, Miyazaki? Źle to ująłem... Czuję to... - palce wolnej dłoni przesunęły się przez linię górnej wargi, zahaczając o skrzydełka nozdrzy, jakby mężczyzna starał się uchronić samego siebie przed paskudnym smrodem. Krótki, niski śmiech otarł się o jego gardło, które zaciskało się w rosnących emocjach. Splunął na ziemię, ocierając ostentacyjnie kciukiem kącik ust, przeciągając opuszką okrytą skórzaną rękawiczką przez całą linię dolnej wargi, uśmiechając się przy tym powoli, rozwlekając w czasie ułożenie się na nich prowokacyjnej kpiny. Nie, nie będzie jej szanował. Na tym jej zależało; a on zrobi wszystko, aby tylko zmusić kobietę do konfrontacji na oczach wszystkich i nie przestanie, nawet jeżeli jej dłonie zagłębią się gwałtownie w jego ciele. Będzie prowokował, nęcił tak długo, aż dostanie to, czego pragnie.
- Możemy dopiero rozpocząć przedstawienie... - chrapliwa tonacja głosu nie zapowiadała niczego dobrego. Aoi szykował się do monologu, który miał zakończyć się wielkim finiszem; wspaniałym zakończeniem. Przedstawienie — tym miało być im spotkanie, a więc niech zakończy się epickim finałem godnym ich dwójki oklaskami na stojąco od całej widowni.
- Ja do niczego nie wróciłem, Miyazaki... Cały czas w tym tkwiłem, ale tak bardzo zależało mi na tym, żebyś przy mnie była, że troszkę, może troszeczkę kłamałem. Dla wspólnego dobra. Może jestem kłamcą, tak samo, jak i ty. Z tą różnicą, że moje kłamstwa nikogo nie raniły. Do czasu. Twoje odejście pomogło mi zrozumieć, jak bardzo głupi byłem, wierząc, że to, co czuje, jest złe. Że to, czym jestem, jest jedynie plugawą brutalnością, której powinienem się wyzbyć - łagodnym ruchem zwrócił ostry szpic ku swojej krtani, wodząc nim w dół, w tym samym czasie wolną dłonią rozluźniając splot aksamitnego krawatu, palcami przechodząc do pierwszych dwóch guzików koszuli, rozpinając je mozolnie. Miał czas. Usadawiając końcówkę szkła w zagłębieniu nad obojczykami, docisnął go nieco mocniej, pozwalając skórze napiąć się pod nim i wypuścić pierwszą, ospałą kroplę krwi. - Mogę Ci dać szansę na zniszczenie tego, co tak pragnęłaś ze mnie wyrwać. Teraz jest to mną, całkowicie, w sposób absolutny, tak rozkosznie... Nigdy byś mnie celowo nie skrzywdziła? Robiłaś to przez cały ten czas, oszukując mnie.
Z lewą dłonią dzierżącą szklaną brzytwę, wbitą delikatnie w skórze, przysunął się o niewielki krok ku byłej przyjaciółce, sięgając do jej ramienia, przez które przesunął skostniałe palce, wędrując ku jej nadgarstkowi. Szarpnął nim, przesuwając jej dłoń na ostrze, zmuszając ją do objęcia go tak, jak on robił to przez ostatnią chwilę. - Pchnij. Proszę. Zrób to, co robiłaś cały czas. Teraz jednak fizycznie - i najsłodszy uśmiech wykwitł na jego wargach, kiedy ślepe spojrzenie przecinało przestrzeń wokół twarzy kobiety.
@Yuri Chie @Miyazaki Żałość Tsukiko @Seiwa-Genji Enma @Hattori Heizō @Warui Shin'ya
Hasegawa Jirō and Yuri Chie szaleją za tym postem.
Przez własną nieuwagę i szczęśliwy przepadek zbiegu okoliczności, dzisiejszego wieczoru miała być pomylona z kimś innym nawet dwa razy. W tym wypadku, chociaż prawdziwa atencja miała być skierowana do kogoś innego, przyjęła rolę niemal bez zawahania, przejmując pakunek i chłonąć słowa, które wprowadzały ją do niezrozumiałych jeszcze przedsięwzięć. Nieważne. Nieznajomy w pokojowej sukience, miał się okazać dla niej bohaterem wieczoru. I tylko fakt, że ten, odezwał się do istoty znajdującej się obok sprawił, ze swoją uwagę i ciemne źrenice, przekierowała na jasne oblicze istoty, którą nieznajomy określał mianem Blotki. Na ocenę jednak i próbę odgadnięcia przebrania, niemal zaprotestowała. Dostrzegała bowiem coś zgoła innego.
- Inżynier? I to raczej anioł z mitologii zachodniej - odezwała się mrużąc ślepia, niby kotka obserwująca niezwykle interesujący obiekt. Ten w przypadku Carei, po prostu plasował się w kategoriach artystycznych wrażeń i chęci odwzorowania widoku na papierze. Ale zamilkła, wchłonięta taflą emocji. Malarskie zapędy wciąż nie umiały wygrać z emocją o wiele silniejszą, a ta - kazała jej uciekać, a pociągając nieznajomego, ścieżka do wyjścia wydawała się zdecydowanie prostsza.
Nie tak łatwo było zgadnąć, co myślał nieznajomy, kiedy twarz kryła się pod maseczką. Głos i jego ton potrafiła uźródłowić, tak jak nawet nieco mętne od alkoholu spojrzenie - Dziękuję - szept miała stłumiony, ale poruszała się płynnie na ścieżce do drzwi, tym razem, z celem - lawirując między zebranymi w pośpiesznym kroku. Z westchnieniem przyjęła powiew powietrza, gdy w końcu przekroczyli próg wyjścia. Mieli iść do auta. Gdzie był parking?
Dopiero na zewnątrz zwolniła kroku, oddychając pełniej, dając szansę, by chłód przegonił pulsujący pod skórą niepokój - Dziękuję - powtórzyła, odwracając się w stronę mężczyzny i w końcu, puszczając jego rękę - i przepraszam, nie mam prawa jazdy. Ale pomogę ci - była mu to winna. Nawet jeśli nieświadomie, uratował ją przed ...przed własną paniką. Mówiła szybko, unosząc podbródek wyżej, by uchwycić się błądzącego gdzieś spojrzenia towarzysza. Możliwe, że powinna przypisaną rolę zagrać dłużej, ale nie chciała.
zt
@Hasegawa Jirō @Nagai Blotka Kōji
Posłyszawszy możliwy cel, jaki mógłby przyjąć w momencie śmierci, usta drgnęły nad brzegiem kieliszka, spijając z niego ostatni łyk zalegający na dnie kieliszka. Uśmiech przyszedł z łatwością; nieco cieplejszy, nie tak wymuszony, wędrujący ku spokojnemu spojrzeniu. Tak, trzy kieliszki szampana i jeden kieliszek wina wypite w mniej niż godzinę, zalewające puste bebechy, to był cholernie głupi pomysł. Varmus łagodniał, pozwalając ramionom rozluźnić się, a lewej dłoni wsunąć w kieszeń spodni, odchylając przy tym nieznacznie poły marynarki. - Pewnie coś w ten deseń. Obiecuję, że sam Cię znajdę i poproszę o ekspresowe wysłanie na drugą stronę. Ale proszę delikatnie, bo to będzie mój pierwszy raz - krótkim westchnięciem zakończył swoją wypowiedź, nie chcąc już schodzić na trudniejsze, coraz trudniejsze dla niego tematy, które w sposób skrajnie niewygodny ścieliły się w klatce piersiowej, przyśpieszając bicie serca w nerwowych podrygach, jakby dzieliły go minuty od ataku paniki. Śmierć, yurei, Siergiej, tamta noc. Zbyt dużo elementów, którym karmiło się jego PTSD, zbyt dużo rzeczy, które napędzały tylko gorączkowo wirujące w głowie myśli.
- Widzisz, od razu lepiej - skłamał ze słyszalnym przekąsem, odbijając piłeczkę drażnienia się i przekomarzania - jeszcze kilka powtórzeń i pomyślę, że francuski to Twój drugi język - dłoń mężczyzny zaparła się na pustym kieliszku, obejmując go od góry wszystkimi palcami, okrągłą podstawą turlając w tę i z powrotem w formę kształtnych pół księżyców. - Nie wiem, czy to problem, Eri. Potrzebuję więcej czasu, żeby się o tym przekonać. I też Twojej pomocy w zrozumieniu tego - o wszystkie narody tego świata, powstańcie, ponieważ Randolph Éric Varmus przyznał się, że potrzebuje czyjejś pomocy. Jego głos nie zdradzał faktu, że słowa trzymały się ścian gardła i nie chciały wydostać się na powierzchnię; ujma na godność powiedzieć na głos, że czegoś się nie rozumie. Ujmą na godności było też to, że sam nie potrafił sobie pomóc, tak, jak robił to zawsze. Palce zakleszczyły się na kieliszku jedynie nieco mocniej, zatrzymując jego ruch, skupiając wszystkie swoje zmysły na chłodnej tafli, która przyjemnie uziemiała w lekkim rozprężeniu, jakiego zaczął doznawać.
- Banda imbecyli... - krótki, głęboki, acz cichy śmiech rozbił się na kilka sekund w muzyce płynącej przez gęsty eter sali balowej. Widząc, jak Eri przechyla kieliszek całkowicie go opróżniając, pokręcił subtelnie głową, z automatu porzucając myśl, że to on przesadza z tempem wypijanego alkoholu. Przynajmniej zachowywał jeszcze (JESZCZE) pozory i nie zerował alkoholu, jakby miał lat 15 i dopiero zaczynał przygodę z rozrywkowym piciem, albo pił już od 15 lat i byłoby mu obojętne, w jakim tempie wlewa w siebie procenty. Wypełnił ponownie swój kieliszek, jednak zwlekając z ponownym skosztowaniem wina. Potrzeba zapalenia papierosa zaczynała piąć się przez grzbiet, powoli wślizgując się do czaszki, a jeżeli chciał zapalić, musiał zwolnić — inaczej promil rozpędzi się niczym kierowca F1 i uderzy z potrójną siłą; a doskonale wiedział, jaki był po alkoholu. Spolegliwy, łagodny, nagle towarzyski i rozgadany. Świadomość wad nadal była silna, bardzo dobrze, więc jeszcze można spowolnić proces staczania się w kierunku braku rozwagi. - Zrobiłbym Ci miejsce przy moim biurku. Nie byłoby tak źle. Najwyżej trochę ciasno - odezwał się, przesuwając spojrzeniem przez twarz Eri, z niej płynnie przeskakując na parkiet, lawirując uważną źrenicą między bestiami, potworami, pokojówkami i lateksowym zakonnicom. Niby mu to nie przeszkadzało, niby stroje halloweenowe miały to do siebie, że całkowicie pluły na chrześcijańskie wartości — tak jak i samo święto — i z czasem każdy powinien przywyknąć do tego stanu rzeczy. Było jednak trudno. Niewygodnie. Ciężko. I cholernie ciepło... czemu zaczynało się robić tak ciepło? Varmus odstawił kieliszek na niski stolik, ściągając z ramion marynarkę i przewieszając ją przez przegub prawej ręki, na sekundę zwracając nadgarstek w kierunku oczu, zerkając na tarczę zegarka. Przyzwyczajenie. Był zmęczony, nie tylko z racji na godzinę, która byłą już bezbożna, ale też przez fakt, że nie pamiętał, kiedy ostatni raz się porządnie wyspał, a akurat w tę jedną, specyficzną noc w roku miał na to szansę, nietargany koszmarami, albo obecnością Siergieja; nie wiedział, gdzie ten się podziewa. Dał mu znać, co sam ma zamiar robić, ofiarując mu jak zawsze całkowicie wolną rękę w kwestii dysponowania czasem, jaki on posiadał, zwalając się ponownie na ten świat. Ran chciał mieć wychodne. Jeden dzień plus jedną noc dla siebie. Nie mogąc odegnać jednak zmęczenia, które faktycznie zaczynało ścielić się w umyśle, mężczyzna subtelnie przeciągnął się, napinając korpus, unosząc lewę ramie, przegub z dłonią kierując za plecy, sięgając dalej za łopatki, wzdłuż kręgosłupa; który zachrzęścił cichutko, co było najmniejszym problemem. Czerwony golf wysunął się zza linii spodni, odsłaniając kawałek smukłego, rzeźbionego brzucha. W pierwszej chwili Varmus nie poczuł subtelnego przewiewu, bo skóra nagrzewała się pod tkaniną od dłuższego czasu. Jakby kobieta nie mogła zaproponować im czegoś, co nie przylegało aż tak ciasno do skóry i może oddychało nieco bardziej. Już sam fakt, że cały strój palił gałki oczne krwistą czerwienią, był dostatecznym ciosem dla Kanadyjczyka. Cała reszta, krój, przylegająca ciasnota, dodawały tylko dodatkowe punkty wkurwienia.
I gdyby nie kelnerka, która przesuwając się przed nimi, pociągnęła za sobą tunel chłodniejszego powietrza, pewnie nie zorientowałby się, że za chwil kilka, cała sala będzie mogła zapoznać się z jego pępkiem, a później resztą torsu, jeżeli sprężysty materiał, będzie zawijał się dalej, zmieniając w crop top. Westchnąwszy ciężko, poprawił koszulkę jedną dłonią, ponownie wsuwając ją za pasek, dla pewności zaciągając go nieco mocniej, silniej spinając go na biodrach. - Naprawdę nie mogłaś wybrać czegoś innego? - bąknął, dla pewności jeszcze na moment wsuwając palce za pasmo materiału spodni, upewniając się, że górna część garderoby zostanie teraz na swoim miejscu. Chujbytojasnystrzeliłwszystkomamjużdosyć...
Nieco rozdrażniony sięgnął po kieliszek, upijając z niego większy łyk, mrużąc oczy. Potrzebował tego. Połowy kieliszka w gardzieli na raz.
- Zdajesz sobie sprawę, jak to wszystko abstrakcyjnie dla mnie brzmi, prawda? - podjął po uważnym wysłuchaniu monologu towarzyszki, w jego trakcie spoglądając to na nią, to na przestrzeń wokół nich, nie mogąc skupić spojrzenia na żadnym konkretnym punkcie. Za dużo informacji, które trafiały na zbyt niestabilny grunt, jakim było przemęczenie, alkohol zalegający na dnie pustego żołądka i napięta atmosfera na balu, którą starał się wszelkimi siłami ignorować. - Ale bardzo Ci dziękuję. Będę potrzebował sporo czasu, żeby wszystko przemielić i poukładać sobie w głowie. Nie wiem, czy w ogóle będzie to możliwe... - i ten smutny przebłysk przesuwający się przez niezmąconą zazwyczaj taflę tęczówek. Kącik ust wędrujący nieznacznie ku górze, ściągając na twarz Kanadyjczyka ponury uśmiech. Kolejny łyk wina. Już drobniejszy, mniejszy, dużo mniejszy. Mniej pewny. Może nieco stroskany.
@Kitamuro Eri
... a potem nagle to wszystko zatrzymało się, jakby ktoś ze znudzeniem wcisnął przycisk "stop" na pilocie telewizora. Shin zamarł z drżącym od dalszego nacisku przegubem tuż przy swojej skroni; ze zwiniętą do pobielenia knykci dłonią, która nie sięgnęła celu.
Spomiędzy spierzchniętych warg wyrwał się głuchy, niski dźwięk; jak warknięcie otoczonego przez drapieżników psa. Jego świadomość była rozszczepiona na dwie części. Jedna przeznaczona została na nią. Tsukiko. Była teraz najważniejsza; zabrał ją tu. Przeprowadził przez tłum. Przedstawił. Nie mógł wiedzieć, że wśród zgromadzonych zjawi się ktoś, kto rozpocznie całe to show, ale to nie miało żadnego znaczenia. Ciąg przyczynowo-skutkowy był prosty. Gdyby nie zaprosił jej na bal, nie przyszłaby.
Gdyby nie przyszła, nie byłaby w niebezpieczeństwie.
Cholera. Cholera, szlag.
Zamroczenie czarną płachtą przysłoniło cały plener; jakby na wszystko dookoła ktoś zarzucił transparentną tkaninę, tłumiącą kształty i kolory, zostawiając jedynie wyeksponowany szklany sztylet podetknięty pod wąskie gardło - z całą jego feerią kolorów i ostrych brzegów.
Spojrzenie Shina stało się opiłkami podążającymi za magnesem. Każdy ruch Żałości wywoływał w nim natychmiastowe skorygowanie obrazu. Jeżeli przesunęła się pół milimetra w lewo, gwałtownie rozszerzone źrenice przeskakiwały pół milimetra w prawo.
Niczego nie mógł przeoczyć.
Ale była też druga część świata.
Ta, w której siła jego uderzenia została zniwelowana. Jakim
do licha
cudem?
W klatce piersiowej zacisnął się szorstki węzeł, gniotąc płuca i serce. Rude kosmyki, wcześniej schludnie ułożone w odpowiednią do stroju fryzurę, zmierzwiły się pod wpływem agresywnego ruchu chłopaka. Obrócił się szybko w stronę tego, który próbował go powstrzymać...
- Shin, do cholery.
... i wciągnął powietrze.
Shin. To krótkie zdanie - jego imię wypowiadane w konkretny sposób, szczególny i znajomy - wywołało spięcie. Podobny głos, jakby odtworzony przez ledwo dychający magnetofon, dobiegł go z oddali; zza wielu warstw grubych błon zapomnienia. Ktoś coś mówił. Shin. Powstrzymywał go. Do cholery. Na samym dnie umysłu od kilku lat leżały stare kadry z przeszłości. Próbował je odkopywać; zwykle na próżno. A teraz prosto przed twarzą pojawił mu się wycinek. Twarz jak napis na tablicy starty ręką - niewyraźna, bez konkretów, drżąca niczym w zgliczowanym obrazie starego monitora.
W czaszkę wwiercał się rozżarzony do czerwoności gwóźdź.
Tego dnia padało. Wokół dudniło od kropel uderzających w powierzchnie parapetów i dach - dźwięk setek tysięcy przemykających wzdłuż trasy olbrzymich pajęczych odnóży.
Zza barier słyszał dobijający się, zniekształcony głos.
Zrobisz sobie krzywdę.
To tylko nóż. Potrzebował go, żeby...
Powieki Waruiego nagle mocno się zamknęły; na czole wyrysowała się zmarszczka, gdy ściągnął ku sobie brwi. Znów się poruszył, ale tym razem po to, aby cofnąć się pół kroku. Do uszu dotarło wyraźnie jak podeszwa buta przesuwa się po parkiecie - krótkim, prędkim ruchem.
Dość.
Otwierając oczy wbił je w twarz ciemnowłosego, ignorując przy okazji irytujące pulsowanie gdzieś w skroni.
- Puść mnie, palancie - syknął, strzepując wolną rękę - typowa czynność kogoś, kto szykuje się do walki. Rozluźnia mięśnie, by zaraz znów je naprężyć. Był jak otwarta księga, jak podkreślone zdanie w ściśniętym tekście.
Z gorącą kalkulacją trzymał wzrok na nieznajomym; ale nawet nie zarejestrował, kiedy dokładnie sięgnął do jego ubrania. Kiedy zacisnął palce na bluzie, przybliżając się, by ostrzeżenie usłyszał tylko on.
- Nie wtrącaj się. Tobie też przyjebie, jeżeli staniesz mi na drodze. Dotarło?
Spod stert wspomnień wygrzebywało się coś, czego ewidentnie nie chciał teraz wywoływać. Nie miał na to czasu. Musiał...
- Panie i panowie...
Heizo mógł poczuć, jak ręka pod jego uchwytem nagle drgnęła; cała sylwetka rudowłosego przesunęła się, w amoku szykując, by ruszyć ku Miyazaki. Puścił niespodziewanie fałdę materiału, który ściskał, dopiero co będąc gotowym do bójki. Ale sekundę później zamarł - raz jeszcze - tym razem nie kryjąc zaskoczenia. Na rozbudzonej furią twarzy pojawił się wyraz, któremu daleko do wcześniejszej butności. Usta lekko się rozchyliły, powieki rozszerzyły o te niemal niewidoczne, ale zdecydowanie zmieniające całość ćwierć cala.
Co?
Znów wśród szmerów, rozmów i mamrotu rozległo się jego imię. Shin'ya. Tym razem wypowiedziane przez znany głos, który w pełni zignorował. Nie znosił, gdy Enma nagle zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni.
Gdy na jaw wychodziła kolejna jego osobowość.
Zbywał to wtedy machnięciem ręki, jakby podobny proces nie miał miejsca - tym razem instynktownie też tak uczynił, zbyt zaangażowany w treść historii rozgrywanej dwa metry obok. Z niekrytym niezrozumieniem przesuwał spojrzeniem po szklanym odłamku, który niespiesznie odsunął się od krtani Miyazaki.
Przypatrywał, jak kobieta prostuje plecy, coś mówi do zebranych.
- ... jestem pewien, że byłoby jej miło, gdybyś...
Znów Minamoto.
Warui parsknął, ale choć na ustach pojawił się uśmiech, zabrakło w tym wesołości. Oczywiście. Byłoby miło, gdybyś...
Nadgarstek trzymany przez nieznajomego wreszcie został puszczony; a Shin opuścił rękę, marszcząc nieco nos, czując, jak kąciki wygiętych w uśmiechu ust jednak wracają do zdegustowania.
Nic z tego nie pojmował.
Natężenie bodźców powodowało u niego szczękościsk; z tyłu czaszki piętrzyły się wyrwane z kontekstu zdania. Byłoby miło, gdybyś zapytał jak się czuje.
JEBNIJ MU, RUDY!
Shin, do cholery.
Jak go nazwałaś... rudy szczeniak?
Też powinien znać prawdę.
Przełknął ślinę, spuszczając nagle wzrok, tocząc nim po wypolerowanej powierzchni podłogi, najwidoczniej szukając tam czegoś, co byłoby w stanie wyjaśnić mu rozegraną scenę. Odetchnął ciężej; szczupłe, wyrobione pracą ramiona uniosły się i niespiesznie opadły, ale tego typu metody na uspokojenie nigdy mu nie służyły.
Minęły wieki nim ponownie uniósł spojrzenie, wpierw przeciągając nim po brunecie, z którym niemal wszedł w konflikt, potem zahaczając o zastawiony łakociami i zimnymi już daniami stół, z którego parę minut wstecz sięgnął po sztuciec... a ostatecznie zatrzymując się na Miyazaki.
Dłonie mu dziwnie ścierpły. Od środka przebiegały elektryczne spięcia, tworzące wewnątrz organizmu szalejącą burzę. Na zewnątrz był jednak - nagle - dziwnie cichy. Niespokojne zwierzę, które zamarło, wpadając w snop przeraźliwie jasnego światła reflektora.
- Co tu się dzieje, do kurwy nędzy? - Ten schrypnięty mamrot był w stanie wyłowić jedynie stojący najbliżej Heizo; choć pytanie ewidentnie kierowane było do Miyazaki.
I do mężczyzny, który podetknął pod gardło szklany fragment szklanki.
@Hattori Heizō, @Miyazaki Żałość Tsukiko, @Munehira Aoi, @Seiwa-Genji Enma
i cała reszta z pobliża.
Psikus - rozpoczęcie kłótni/bójki.
Nie teraz.
Minoru potrafił przemknąć się przez tworzące się na jej powierzchni szczeliny, wbić igiełkę tam, gdzie bolało najbardziej. Nie była to nawet kwestia jego słów, a jeśli, to nie tylko ich. Hayami po prostu był zbyt słaby w jego obliczu, zbyt przejęty tym, co może pomyśleć, zrobić. Bo zależało mu tak mocno.
Drgnął, niekontrolowanie i ledwo zauważalnie, gdy ten wyciągnął do niego dłoń. Trudno mu też było stwierdzić dlaczego tak zareagował, gdy w ułamku sekundy rozpuścił się od dotyku obejmującego rozgrzany policzek. Twarz się wygładziła, powieki opadły nieznacznie tak, by rzęsy mogły rzucić cień. Odetchnął powoli przez nos, własną dłonią przytrzymując tę drugą w miejscu, żeby nawet nie próbował jej zabrać, choćby i sekundę dłużej. Pod powiekami mignął mu jedynie nikły ruch zsunięcia maski, zanim oczy nie otworzyły się szerzej, by wreszcie na niego spojrzeć. By w źrenicach odbić mogła się jego twarz, w którą ten wpatrywał się jak w święty obrazek, który po sekundzie dopełnił pocałunek. Powietrze uciekło z ust, stracił na moment oddech, gdy sam przylgnął bliżej, łapiąc się tej czułości jak ostatniej deski ratunku. Nie miał już serca się denerwować, nie miał w nim miejsca na jakikolwiek żal związany z tym, co usłyszał chwilę wcześniej. Wszystko odeszło w niepamięć.
— Proszę — mruknął, przytrzymując go przy sobie na zaledwie chwilę dłużej, by ostatni pocałunek zostawić jeszcze pod okiem. Dłoń przesunął niżej, by spleść ich palce razem, delikatny uśmiech również odwzajemniając.
Na krótki moment jego uwagę przejmuje sytuacja z drugiego końca sali. Spomiędzy wielorakich postaci wyrasta niewielka grupa w sytuacji niezmiernie niepasującej do tła, pełnego zabaw, śmiechu i tańców. Bójka, szklane fragmenty rozsypane gdzieś dookoła. To na nich spoglądał Yoshida, gdy Hime go szukał. To właśnie przyciągnęło jego uwagę.
Uniósł nieznacznie brwi, niezbyt przekonany, czy dobrze widzi. To nie byle klub, gdzie bójki były na porządku dziennym, przecież miało być tak kulturalnie. Zacisnął delikatnie palce na jego dłoni — Wiesz kto to? — spytał, niezbyt głośno, kątem oka znów na niego spoglądając. Na krótki ułamek sekundy, który pozwolił mu zarejestrować w centrum sytuacji kogoś jeszcze. Heizo.
Upewnił się, że spojrzenie wcale nie płata mu figla. Jego ręce blisko rudowłosego chłopięcia, które to najbardziej do bitki się wyrywało. Zacisnął szczękę, powietrze nerwowo uleciało nosem. Przecież teraz sam nic nie poczyni, spierdolił wcześniej jak ostatni tchórz, gdzie tej decyzji naprawić już nie może. Cofnął się o pół kroku, nieznacznie chowając się za wyższym mężczyzną.
— Może... może nie powinniśmy się w to mieszać — zęby nerwowo zahaczyły o usta, jakby przeczuwając, że Minoru właśnie tego mógłby chcieć. Kimkolwiek była reszta ludzi w centrum zainteresowania. Rękawy koszuli oplotły jego ramię wraz z dłońmi mężczyzny, nieznacznie przytrzymując go przy sobie — Napijemy się jeszcze? Albo... albo przejdziemy do ogrodu? — dodał, z nadzieją, że jednak uda im się usunąć z ewentualnego pola rażenia.
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Starała się ignorować to, co działo się w innym miejscu głównej sali, póki nie przegrała szybkiej rundki w kamień-papier-nożyce o to, kto idzie po kolejne drinki. Wystarczyło, żeby się odwróciła i przeszła pierwsze metry, żeby dotrzeć do małego tłumku obserwującego… no właśnie Shirai sama nie wiedziała co. Niewzruszona bijatyką, stosunkowo szybko stanęła przed szeregiem gapiów, którzy z obawy cofnęli się odrobinę, próbowała jednakże ogarnąć, co tam właściwie się działo.
Wysunęła przed siebie dłonie, odruchowo chcąc złapać niebezpiecznie zbliżające się do niej dziewczę. Objąć palcami drobne ramiona, uchronić przed przewróceniem ich obu, albo przynajmniej jakoś asekurować panienkę. Ta jednak zdążyła się jakoś wywinąć i umknąć spod jej dotyku, choć zaraz Asami znów stała się ofiarą dotyku nieznajomej.
– Romantyczny tulipan z butelki? Nooo, zawsze i wszędzie – odparła ze sporą dozą sarkazmu. Już ona znała tych dresiarskich romantyków. Łobuz kocha najbardziej i tym podobne teksty patusiar z osiedla, które uważały, że nie ma lepszego wyrazu miłości niż śliwa pod okiem i parę pękniętych żeber. Nie wiedziała na kim zawiesić oko, bo całość wyglądała co najmniej na kibolską ustawkę i to raczej nie po przegranej ulubionego łyżwiarza figurowego. Co było ciekawsze, biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy tu byli tak ładnie ubrani, a posiadłość tak cudownie, klimatycznie udekorowana. Akane powinna była tu stać zamiast niej, świetnie by się bawiła.
– Co to, kłótnia o to, czy romantyczniejsze są wampiry czy wilkołaki? Raczej nie o to, że ktoś tu się ubrał tak samo – przerwała, żeby zlustrować przebrania całej zgrai. Nie no, nie było dwóch mumii i trzech Mrocznych Kosiarzy. Poza tym, ona z Kawai się nie zamordowały, a podobno to laskom odwala jak druga założy taką samą kieckę. – Wielka batalia o przeklęte rodzynki w serniku, a może różnica zdań pomiędzy słusznością i niesłusznością kładzenia ananasa na pizzy? – zapytała na tyle głośno, żeby tamci też mogli ją słyszeć. Miała jakiś nastrój na dolanie oliwy do ognia, trochę chyba się nudziła i nie przeszkadzałoby jej sprzedanie kopa z długiego kozaka, w które była ubrana, prosto w czyjś zadek. A może takim odwróceniem uwagi jakimś cudem ochłodziłaby morderczy zapał zbiegowiska? Raczej wątpiła.
– Życie potrafi sprawić niezły zawód, co nie? – mruknęła do drobnej dziewczynki, która tak dopiero wzdychała na widok tej scenki rodzajowej. Oparła dłonie na biodrach, przez co teraz zyskała wyglądu jakiejś siostry zakonnej wyraźnie niezadowolonej z zachowania nowicjuszek. Tym bardziej, że jej wzrok utkwiony został w jakiejś rudej czuprynie.
@Yuri Chie
Aczkolwiek gapię się też na Warui.
Ona też była dumna; z Hereny, bo dręczyła ten strój zdecydowanie zbyt długo, by dopiąć jego perfekcyjność na ostatni guzik; i z siebie samej, że zdecydowała się przyjść na ten bal, mimo atakujących żołądek wątpliwości. Nie do końca znała nawet powód zawahania; bo to prawda, że nie należała do osób ulegających społecznemu naciskowi. To, że więcej niż połowa szkoły postanowiła wybrać się na imprezę nie było wystarczającym argumentem, aby sama zdecydowała się tu pojawić. Przytakując Nakajimie nie zakładała, że dziewięć godzin przed wyjazdem do Sāwy zacznie się zwyczajnie stresować. Niespodziewanie w lustrze wyłapywała rzeczy, które na ogół nie przykuwały jej uwagi.
Ten dziwny, krótszy kosmyk w grzywce, niechlujnie ścięty, gdy zirytowana wpadającymi do oczu włosami zabawiła się w fryzjerkę.
Poharatane przez ciągłą pracę w salonie ręce, które nagle musiały być bardziej dziewczęce.
Może za dużo ostatnio jadła niezdrowego żarcia? Gdy tak zerkała na swoje odbicie, dwa nadprogramowe kilogramy...
Potem jednak uznała, że niepotrzebnie się przejmuje. Nie szła tam jako ozdoba; nie musiała być piękna, kobieca i zjawiskowa. Nie szła też z kimś, kto w jakikolwiek sposób znaczył dla niej więcej niż przypadkowy przechodzień. Zgodziła się, by tu wpaść, bo w tamtym momencie uznała, że trochę rozrywki jej się przyda.
Miała dość zapadania się w zbyt miękkim materacu, patrząc w sufit i na okrągło odtwarzając głos z nagrania. Dość nieprzespanych nocy, dość kręcenia się blisko policyjnych komisariatów. Dość węszenia i trafiania na ślepe zaułki. Przeładowana nałożonymi przez samą siebie zadaniami nieomal doprowadziła się do ruiny...
... i wtedy na ścieżce, którą biegła do utraty tchu, pojawił się Nakajima, zastępując sobą całą drogę. Musiała się zatrzymać. A zatrzymując, zdała też sobie sprawę, że potrzebowała odpoczynku. Oddechu.
Więc uległa.
Znalazła się tu.
Wśród zjaw, upiorów, wampirów i wilkołaków.
Z chłopakiem, od którego biło zimno, choć trzymana dłoń zdawała jej się ciepła. Powinna się na nim skoncentrować.
- Obawiam się, że ofiary dżumy są zmuszone zachować milczenie w tym przypadku.
Przewróciła oczami, ale oblicze rozjaśnił uśmiech; nie była w stanie ukryć mimowolnego rozbawienia, nawet jeżeli tekst był rzeczywiście słaby.
- Przynajmniej dzięki nim próbujesz żartować - rzuciła w przestrzeń, zdając sobie sprawę, że jest już dwie sytuacje do przodu. Stała do niego tyłem, z ręką trzymającą gumkę, którą podawała przez chude ramię. Do uszu dotarł głos; jej własny, wciąż drżący od wesołości, ale z każdym słowem poważniejszy, jakby co wyraz coraz bardziej docierało do niej, że mówi coś, co chciała zachować dla siebie: - *Bo naprawdę lubię twój głos, Nakajima. Mów więcej.
Czuła dotyk jego palców, raz za razem przeczesujących grube, wijące się pasma. Czuła doskonale każdy moment, gdy - zaskakująco taktownie - przeplatał jedną część z kolejną, tworząc splot. Czuła jak dech w piersi staje, kiedy przypadkiem tknął knykciami odsłoniętą skórę; parzącą jak powierzchnia nagrzanego naczynia, a potem jak powietrze znów trafia do płuc, wraz z powolnym wciągnięciem go przez zęby.
Pytanie.
Nie przepadasz za przyjęciami czy za tematyką?
Opuściła rękę, gdy odebrał od niej zwykłą, czarną gumkę.
- Mam uraz do Halloween - przyznała się; chciała powiedzieć więcej. Wyjaśnić mu, że 31 października dla wszystkich jest świętem pełnym cukierków, komercji i obrzędów sprzed lat. Że wszyscy się przebierają i pieką straszne ciastka, ale nikt nie pokusi się o to, aby założyć papierową czapeczkę i upiec jej tort. Zamilkła jednak; milczała może o pół sekundy za długo, skoro wkrótce poczuła na barkach jego ręce.
Drgnęła, przechylając głowę, by na niego spojrzeć, ale zdążyła jedynie zakodować, że cały obraz rozmywa się wraz z niespodziewanym obrotem.
Nie gwałtownym i agresywnym, ale było to coś, czego nawet abstrakcyjnie nie założyła, więc gdy stanęła przodem do Haru, potrafiła jedynie poddać się jego zabiegowi. Temu, jak sięgnął ku jej twarzy, jak ujął brodę w smukłe palce, naciskając na tyle, by zadarła głowę. Wspięła się zaskoczonym wzrokiem po jego piersi, gardle, po masce kryjącej oblicze - aż natrafiła na jego wzrok, skupiony na zadaniu.
Parę czarnych nitek jej włosów załaskotało, wypuszczanych z warkocza prosto na skroń; policzek; muskając końcówką napiętą żuchwę.
- Gotowe.
Przesunęła palcami po szczęce; ledwo, delikatnie, by nie zepsuć nałożonego przez Herenę makijażu, ale wystarczająco, by zbadać ścieżkę, jaką wytyczyła jego dłoń. Stalowe tęczówki, wpatrzone uważnie w zamaskowaną postać partnera, zdawały się podchwycać każdą barwę otoczenia - na ich neutralnej powierzchni zamigotało złote światło bijące od pobliskiej świecy, rażąca biel rozbłysku z czyjegoś aparatu w telefonie komórkowym, toksyczna zieleń pojawiająca się i znikająca we wnętrzu ułożonej na stole dyni z plastikową lampką w środku. Teksty o tym, że oczy były zwierciadłami Raikatsuji zawsze zbywała; wydawały jej się głupie, naiwne, przesycone zbyt często powtarzanymi, romantycznymi wymysłami. Tak rozpowszechnionymi, że do rozdrażnienia nudnymi. Ale tym razem, gdyby ktoś powiedział coś podobnego, prawdopodobnie by w to uwierzyła. Może za sprawą klimatycznego wieczoru - otoczki tajemnicy, strachu przesyconego dreszczami i podnieceniem - a może dlatego, że przypatrując się Nakajimie, mimowolnie czuła, że mu ulega. Że nawet gdyby chciała odegrać jakąś rolę, srebro tęczówek byłoby jedynie taflą szkła, w którym nie odbiłby się obraz towarzysza, a wszystko to, co kryło się za powierzchnią - setki galopujących, łatwowiernych myśli, na które lekko zmarszczyła brwi.
Odsunęła się od chłopaka - na pół kroku, obracając do niego bokiem, uciekając spojrzeniem gdzieś w tłum wijących się, podskakujących ciał. Co było powodem rozpychającej się w gardle guli - nie wiedziała. Zdawała sobie natomiast sprawę, że to, co przed chwilą miało miejsce, szarpnęło za struny, których nie była dotychczas świadoma. Sytuacja była obca, niewygodna.
Raikatsuji odgięła ramię w tył, dłonią natrafiając na twardy kant stołu, o który się oparła. Nadal nie patrzyła na Nakajimę, ganiąc się za te niewytłumaczalne sceny. Nie zrobił nic złego, a poza tym - sama poprosiła go o pomoc. Co z tego, że w ferworze walki, przytłoczona nagłym uderzeniem bodźców, nie przemyślała propozycji wystarczająco, by dopuścić do siebie taki scenariusz?
Scenariusz, w którym poza byle jakim związaniem niesfornych pasm Haru zachowa się jak...
- Moglibyśmy zatańczyć - odpowiedziała wreszcie, wciąż wpatrzona w pary na parkiecie. Kobiety opierały się o ramiona mężczyzn, mężczyźni ślizgali się palcami, podkreślając figury trzymanych w objęciach partnerek. Muzyka dla wielu z nich nie miała znaczenia; liczyła się bliskość, zacieśnienie więzów. Liczył się dotyk.
Palce Shiimaury zadudniły o spód blatu, nim nie westchnęła.
- Gdybym tylko potrafiła - dokończyła z rozbawieniem, nagle czując, że wraz z wypuszczonym powietrzem znika pierwsza nić napięcia pętająca umysł. Głupia. Przyszli się zabawić. Po co tworzyć dziwne historie, gdy wokół tyle dobrych, naturalnych podstaw? Spod gęstych rzęs zerknęła więc w kierunku wysokiego chłopaka, przez moment szukając w załamaniach jego wymyślnego stroju jakiegoś fizycznego, nagiego fragmentu. Linii szczęki wystającej spod nakrycia, kawałka skóry nieosłoniętego materiałem przebrania. To jedna z niewielu konfrontacji, gdy nie nosił maski, szczelnie chroniącej twarz; i emocje. Czasami, choć rzadko, zastanawiała się, skąd u niego tak silna potrzeba chowania się, ale ilekroć podobne pytanie zaczynało się krystalizować, zbywała je machnięciem ręki; aż do incydentu ich ścieżki nie zbiegały się zbyt często. Jeden bal nie zmieniał tutaj niczego. Byli dla siebie nieznajomymi; łączył ich jedynie szkolny kampus i nadaktywna Tohan, której energia działała jak spoiwo, ilekroć przypadkiem się na siebie natknęli. Koniec końców Raika wróciła więc do szkarłatnej źrenicy; i dopiero wtedy na jej smagniętych tu i ówdzie czarną farbą wargach pojawił się uśmiech. - Więc może jednak alkohol dla odwagi?
Korciło ją, by zadać parę niewygodnych, prywatnych pytań, ale stłumiła to w sobie, podobnie jak długo tłumiła chęć, by zajrzeć mu pod maskę plagi. Opuszki palców świerzbiły, dręczone dziecięcym pragnieniem zaspokojenia ciekawości. Znała jednak swoje miejsce.
Potrafiła zacisnąć zęby, gdy wymagała tego sytuacja.
Poza tym, miała wrażenie, przyjdzie im jeszcze porozmawiać sam-na-sam.
Może wtedy...
Skrzywiła się lekko, gdy coś przyciągnęło jej uwagę. Nagły ruch, świst wielu wciąganych wdechów, szelest ubrań, po których szukano telefonów. Ze swojego punktu nie mogła dostrzec, co jest powodem zamieszania, ale w rzeczywistości niezbyt ją to interesowało.
- Ludzie lubią takie przedstawienia - wymamrotała nagle, zwracając się ku grupce, która między wciąż tańczącymi, zdawała się odgrywać własny spektakl. Tłoczyli się, tworząc jednolitą, wielokolorową masę; zasłaniali wszystko to, co rozgrywało się w ciasnym okręgu, a to jego środek musiał być prawdziwym powodem poruszenia; Raika nie wiedziała, że wewnątrz ktoś komuś groził ostrym kawałkiem szkła; że ludzie byli zafascynowani, zdegustowani, przerażeni. Z oddali prezentowali się jak potwor o wielu głowach, kończynach i barwach. Nie wszystkich to zresztą dotyczyło. Niektórzy na to reagowali. Inni nie. Bal miał w sobie teraz kilka zupełnie niedopasowanych scen; a ona i Haru nie należeli do żadnej z nich. Byli jak obserwatorzy, starający się skupić na monitorze, na którym włączono zbyt wiele filmów naraz. - Dramaty i tragedie. Co w tym takiego interesującego?
Jej usta zdawały się mówić coś ponad to, co było słychać.
Mięśnie twarzy były nieruchome, ale spojrzenie pytało:
- Nie, żebym mogła ich winić. - Była taka sama. Wszyscy byli. - Adrenalina uzależnia, a co wyzwoli więcej adrenaliny, jak nie cierpienie i strach?
Zatrzymała się; na ułamek chwili, jakby nie do końca pewna, czy powinna ciągnąć temat. Przegryzła jednak dolną wargę, zostawiając na niej czerwonawy ślad.
- Czy twoja najważniejsza historia ma szczęśliwe zakończenie, Nakajima?
* Realizacja psikusa - wyznanie uczuć.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Podobnie jak gra pozorów, którą był zmuszony odgrywać na posterunku po swoim powrocie z martwych. Rzecz jasna nikomu nie przedstawił faktycznej wersji wydarzeń, natomiast wiarygodne wymyślanie tego, co się działo po tym, gdy jego ciało wpadło do wody... ah. Zimno to jedno z niewielu doznać, które zapamiętał, które wgryzło mu się w skórę i zostawiło ślad. Nienaturalny dla gorącego temperamentu.
Nie przyszedł tutaj jednak, by rozmyślać nad przeszłością, czy przyszłością. Przyszedł, bo trawiący go od środka gniew musiał znaleźć gdzieś swoje ujście, a odkąd wrócił do Japonii nie mógł już korzystać z tych samych metod co w Kanadzie. Fakt, że Randolph znalazł się na balu (wiem, że nie przyszedł tutaj s a m), w pewien sposób go drażnił. A może po prostu zaczynała go męczyć zabawa w kotka i myszkę, którą uprawiali odkąd zawarli kontrakt.
Może nie dopowiedział pewnych kwestii, ale kto by się przejmował drobnymi szczegółami.
Wkracza na główną salę leniwym, niespiesznym krokiem, ale ciemne oczy uważnie przeczesują tłum. Jego wzrost gwarantuje mu lepszy widok, a sylwetka miejsce, bo większość ludzi odruchowo schodzi mu z drogi, tym bardziej, że łobuzerski uśmieszek w kącikach jego warg niesie ze sobą zapowiedź kłopotów. Nie potrzebuje dużo czasu, by namierzyć obiekt swojej obsesji. @Randolph Éric Varmus nie jest w stanie ukryć się przed jego spojrzeniem, jak z resztą towarzysząca mu kobieta. Na ułamek sekundy Siergiej nieruchomieje, swoboda, z jaką nieznajoma zdaje się obcować blisko jego kontraktora wywołuje w nim iskrę gniewu. Albo to może nieczujna, rozluźniona sylwetka mężczyzny sprawia, że żebra na moment zaciskają się mocniej, a fala irytacji wspina się po jego kręgosłupie w kierunku czaszki. Ogar siedzący gdzieś w środku jego klatki piersiowej warczy.
Mija jednak chwila i jego spojrzenie staje się pozornie obojętne i prześlizguje się na tłum. Wdech. Wydech. Niech i tak będzie. Dwoje może grać w tą grę, a właściwie... tak. Właściwie to nawet troje. Uśmiech mężczyzny staje się szerszy, gdy jego oczom ukazuje się @Seiwa-Genji Rainer. Krok Rihito staje się bardziej miękki, chociaż przy tej sylwetce i tak bliżej mu to niedźwiedzia, niż łabędzia. Jest rasowym drapieżnikiem.
— Witaj, gwiazdo zaranna, jakże wspaniale, że udało mi się ujrzeć dzisiejszej nocy twój spaczony blask — Głos Serga jest niebezpiecznie, wręcz nienaturalnie łagodny. — Taaak, rozgrzeszyć ze wszystkich nieładnie nakładanych na samych siebie ograniczeń, więc coś czuję, że chętnie byś mi pomógł z jednym wyjątkowo ciężkim... grzesznikiem.
Klatka piersiowa wibruje, gdy Rihito śmieje się nisko, acz ten śmiech jest podbity wyczuwalną kpiną. Strój kardynała wybrał nieprzypadkowo, tylko i wyłącznie po to, by działać na nerwach tego jednego człowieka, wokół którego kręcił się jego świat. Chociaż wciąż pozwalał, by zaistniały również inne osoby, dlatego na krótką chwilę jego oczy kierują się w bok, a uśmiech staje się nieco mniej... nienaturalny, gdy widzi @Yuri Chie. Jeżeli go zauważa, to kiwa lekko głowę w jej stronę, po czym poświęca niemal całą swoją uwagę aktualnemu towarzyszowi.
Jego dotyk jest dla niego obojętny, podobnie jak dotyk niemalże wszystkich ludzi. Kariya niespecjalnie przejmuje się normami przestrzeni osobistej, a większość osób i tak niespecjalnie chętnie wchodzi w jego strefę, co z kolei on sam często wykorzystuje, bo nie ma problemu z byciem za blisko. Ni go to grzeje, ni ziębi, a przynajmniej w neutralnym kontekście sytuacyjnym. Bo są i inne, o których nie trzeba było teraz wspominać.
Rainer w jego oczach jest sensualny, ładny i na swój sposób niebezpieczny (swój pozna swego), a do tego szybko czyta sytuację. I raczej sprawia wrażenie świadomego, że Kariya niespecjalnie jest zainteresowany nim w kontekście romantycznym, czy intymnym. Te wszystkie czynniki sprawiają, że jest idealnym towarzyszem na ten wieczór.
— Mam wrażenie, że połowa towarzystwa na tej imprezie jest już pijana, chyba sporo muszę nadrobić — rzuca, palcami lewej dłoni prześlizgując się po przedramieniu Rainera, a następnie zgrabnie przesuwając się swoim ciałem tak, by móc go prowadzić pod rękę — Ominęło mnie coś ciekawego?
Ignoruje palącą potrzebę, by spojrzeć w stronę swojego kontraktora. Ma teraz konkretny plan do zrealizowania, w który musi wprowadzić aktualnego towarzysza.
Randolph Éric Varmus ubóstwia ten post.
Ona przecież jej nie potrzebowała. Nie w momencie, kiedy miała przed sobą dowód na to, że świat po drugiej stronie istniał. Nie musiała wierzyć, rozważać możliwości i opcji. One po prostu istniały, tuż przed jej oczami.
A może to zasługa męża? Może jednak członek Tsunami już wtedy zasiał w niej podobne rozważanie i branie za pewnik tego, co było tuż przed nią.
Stawiając swoje pierwsze kroki jako medium, gubiła się niemalże na każdym kroku. Nie wiedziała, gdzie miała ruszyć się dalej - nie miała pewności w tym, jakie decyzje podejmować... Nie pamiętała już tak dobrze tego szoku, który przeżyła. Ale ze wszystkie co wiedziała i co rozumiała - on tego nie widział. Nie w taki sposób, w jaki ona czy inne medium widzieli.
Ale czy to było coś, co byli w stanie z łatwością ocenić? Z łatwością zmienić? Wyjaśnić?
- Pójdziemy do świątyni. Zrelaksujesz się, pomedytujesz czy pomodlisz do swojego bóstewka - stwierdziła, jak gdyby nigdy nic. W jej głowie nie istniało pojęcie świętokradztwa - nie rozumiała go, dorastając w Japonii. Shinto czy buddyzm, czy jeszcze cokolwiek innego nie pojawiało się wśród obywateli Japonii, zdawało się nie przejmować pełni nad nimi. Nie w takim stopniu, w jakim ten mężczyzna był...
Właśnie jaki? Nie wierzył, próbował się okłamywać. Gdyby wierzył lub nie wierzył, nie mógłby zaprzeczać temu co widział - nie w taki sposób, starając się wszystko dopasować do własnego świata. Dla niej było to proste - nie mogła zaprzeczać czemuś, co miała przed własnymi oczami. A on? On zdawał się... za każdym razem szukać kolejnej, i kolejnej, i kolejnej wymówki. To co miał próbował dopasować do tego, co znał. Mimo, że nie pasowało.
- Nie martw się, będę bardzo delikatna za każdym twoim pierwszym razem - odpowiedziała z uśmiechem. Rozluźniał się? Powoli upijał, to na pewno. Ale to tylko lepiej dla niego - może jego umysł po wszystkim będzie bardziej plastyczniejszy? Musiała znaleźć jakiś sposób na to, aby przestał tak silnie zastanawiać się nad tym, co działo się dookoła niego i czego doświadczał. Powinien to... zaakceptować. Jak trudne to mogło się nie zdawać.
- Masz cały mój czas, ale jak się obudzisz z twarzą głęboko w sedesie, bo ci tak duch na głowę wlazł to proszę nie płakać, bo sam sobie sprowokowałeś. I rezerwuję prawo do wyśmiania cię wtedy - powiedziała, wzdychając cicho i kręcąc delikatnie głową. Nie myślała o zostawieniu go na lodzie - nie jeśli pokazywał choć minimalne chęci i próby zrozumienia tego, co miało miejsce i dlaczego. Gdyby przestał... nie była przecież jego niańką. Nie miała magicznej mocy sprawczej, żeby wbić mu do głowy niektóre rzeczy - mogła wyłącznie posprzątać po jego błędach, kiedy przyjdzie na to moment.
- Pozwoliłbyś mi siedzieć na kolanku? Ojej, to urocze - rzuciła, chociaż nawet nie myślała o tym, żeby kiedykolwiek wrócić. Żarty były zwykłymi żartami, niczym więcej. Zresztą, nie wytrzymałaby już za biurkiem.
Odłożyła pusty kieliszek, obserwujac swojego towarzysza. To było niesamowite jak niektórzy potrafili się zmienić po wychyleniu kilku kieliszków alkoholu - ale to było dobre. Skoro sam mówił, że nie potrafił się zrelaksować, powinien znaleźć na to sposoby. Nawet gdyby miał chodzić i chlać, albo popaść w alkoholizm. Pytaniem było czy mogło mu to pomóc...
Z rozbawieniem go obserwowała. Jak robił się nieporadny, jak tracił pewnego rodzaju zorientowanie wokół swojej własnej osoby i otoczenia. Nie przejmował się, jakby jego blokady zupełnie znikały - ale czy blokady nie powstawały w wyniku wychowania? W wyniku doświadczeń? W wyniku...
Sama je przecież łamała. Swoje własne przekonania, jeszcze lata temu zanim dołączyła do wojska.
Wyciągnęła dłoń, zaraz klepiąc go po odsłoniętym brzuchu ze śmiechem.
- Ładnie ci przecież pasuje, nie rozumiem o co ci chodzi - powiedziała z uśmiechem, zabierając dłoń, kiedy ten próbował się z powrotem ubrać. - Powinieneś się bardziej zrelaksować, wiesz? Co się stanie to się stanie, jesteś tutaj żeby się bawić, a nie stresować czymkolwiek tam tylko chcesz się stresować... - powiedziała, samej nieco się przeciągając. Kark, prawą rękę, prężąc wygodnie jakby się zastała - jakby miało to pomóc jej w pozbyciu się tego nieprzyjemnego mrowienia u dłoni, której od tak wielu lat nie posiadała.
Czy wiedziała? Zdawała sobie sprawę? Nie, niekoniecznie. Nie potrafiła tego do końca zrozumieć...
- Nie układaj tego, pozwól temu wsiąknąć... - powiedziała, wzruszając ramionami. - Wiesz, co widzisz. To nie są zmory, to nie szaleństwo... przyzwyczaj się do tego widoku. Chociaż co ja powinnam mówić o szaleństwie? Chyba słyszałeś plotki o mojej jednostce... - rzuciła luźno, przesuwając wzrokiem po sali, jakby znów miała napotkać znajome twarze. Byli dziwakami? Byli wyrzutkami społecznymi...
- Chociaż idąc za moimi radami, tutaj do Japończyków się nie upodobnisz - stwierdziła, lekko wzruszając ramionami. - Odpocznij, zrelaksuj się... i następnym razem zabiorę cię do świątyni na medytacje, wyciszysz się i łatwiej przyswoisz wszystko - rzuciła, znów rozglądając się po pomieszczeniu, po balowiczach, którzy zdawali się zupełnie pogrążeni we własnym świecie, własnych tańcach, zabawach i konfliktach.
- Potrzebujesz wyjść na balkon? Zapalimy... - zaproponowała mężczyźnie, może nieco chłodnego powietrza mu zrobi na dobrze, bo jego nastrój i humor zdawał się zmieniać nieco zbyt gwałtownie.
@Randolph Éric Varmus
Kariya Siergiej Rihito gardzi postem aż przykro.
— Grzesznikiem, hah.
Grzeszący, zbłąkana owca w ramionach nieznanej mu kobiety, której dłonie, skalane nie przynależnością jego do niej, co za pech, pełzną po jego ciele jak małe żmijki chcące ugryźć, stłumić, w końcu pożreć. Brwi chłopca spijają się groźnie a uśmiech niknie, w twarzy malując wyzwanie godne jego samego. I niemal czuje wibrującą w klatce piersiowej mężczyzny złość, którą na ten moment współdzieli i w niej się pławi, jakby to jego własność dotykano. Spojrzenie na moment, krótką chwilę znaczoną nagłą nieuwagą pnie się po bohaterach wokół, by wyszukać inne ciało panoszące się gdzieś w tle. Heizō. Uśmiecha się ku niemu, delikatnie, choć tamten zapewne nie widzi, zaaferowany balem jako takim. Zmarszczone brwi rozluźniają się, twarz ze złoszczonej przybiera wyraz neutralny, by w sekundę wpaść w dłuższe zastanowienie. Czy to ten moment, w którym kończą się jego miesiące w marazmie? Chwila, która pozwoli wyrwać się z parszywej ku świecie niechęci? Być może. I sama nadzieja głaszcze skamieniałe w ostatnich miesiącach serce i budzi na twarzy chłopca realną, rzadko widzianą i odczuwalną ulgę. Wreszcie.
— Nie warto — odpowiada mu szczerze, zdejmując z ust nieprzystający uśmiech a głos zaniżając do konspiracyjnego, a w tym wygładzonego neutralnością; jakby jego rolą, od samego tutaj początku, było zdanie mężczyźnie relacji z wydarzeń, współudział w planowanej przez niego zbrodni, rozegranie kolejnego teatrzyku. — Szkło przy gardłach i na podłodze, bezpodstawne zarzuty, za słodkie motchi i złe sake. Ale przynajmniej cel mają… jakiś. Ale nie to cię interesuje. Co mam zrobić?
Oczy zachodzą poważniejszą mgłą a i spokój wlewa się w narwane ciało. Jest to jednak złudne, przytrzymujące skoczne kończyny przed przedwczesnym atakiem.
— Naruszono twoje prawo własności, hm?
@Randolph Éric Varmus @Kitamuro Eri @Hattori Heizō @Kariya Siergiej Rihito