Yamazakura to całoroczna atrakcja turystyczna położona na skraju Kolorowej Dzielnicy. Podobnie jak reszta znajdujących się tu przybytków, ożywa dopiero z nastaniem zmroku. To wtedy tysiące świateł oświetla kolejkę górską, melodie kilku karuzel mieszają się ze sobą i gwarem odwiedzających park gości, a diabelski młyn leniwie zaczyna kolejny dzień swojej pracy. Cały teren przepełniony jest ogromem przeróżnych, często tematycznych, zjeżdżalni, torów dla gokartów, karuzel, huśtawek i kolejek. Gdzieniegdzie wśród nich wyrastają budynki skrywające w sobie domy strachów, strzelnice, pokoje zagadek, punkty gastronomiczne czy niewielkie stoiska z upominkami i zabawkami. W okresie zimowym większość atrakcji znajdujących się na świeżym powietrzu jest wyłączona z użytku, ustępując miejsca rozrywce pourywanej w zabudowaniach. Pokój zagadek, który spłonął rok temu nadal jest wyłączony z użytku, ukryty przed wzrokiem wścibskich ogromną drewnianą ścianką z zapowiedzią powstania tu labiryntu. Powietrze w parku przesycone jest charakterystycznym, słodkim zapachem waty cukrowej.
Liczył na to, że ją zagnie, zmusi do wymyślania imion, jakie mogłaby nosić ta pluszowa zabawka. Gdyby nie dostrzegł zbliżonych do siebie brwi i maksymalnego skupienia, które właśnie wymalowało się na jej twarzy, pomyślałby, że wymyśliła to na poczekaniu.
— W taki razie czuje się zaszczycony. — powiedział z rozbawieniem, rzucając jeszcze jedno badawcze spojrzenie w kierunku maskotki. — Z pyszczka całkiem podobny...
Parsknął śmiechem na wieść, że i nazwa nadana maskotce miałaby go przypominać. W rzeczy samej — angielskie słowo „Hero" brzmiało niemal jak początek jego imienia. Imienia, które sam sobie wybrał, nie myśląc wówczas o jego brzmieniu czy znaczeniu, choć i imiona w Korei z jakiegoś powodu podobnie jak w samej Japonii, także miały coś oznaczać. Zawsze uważał to za niepotrzebny idiotyzm, uważając, że to nie imię kształtuje człowieka, lecz jego doświadczenia.
Świadomość, że jego strzelanie po raz pierwszy w życiu nie przyniosło cierpienia, niebywale podniósł go na duchu, nawet jeśli broń, jaką się posłużył, była w istocie zwyczajną wiatrówką.
Nie usłyszał jej słów, że jego imię brzmi koreańsko. Musiała powiedzieć to zbyt cicho, a szum wiatru, który w tamtej chwili wprawił w ruch kwitnące nad nimi drzewa, skutecznie przytłumił głos kobiety.
— Zdecydowana większość Koreańczyków nosi Japońskie nazwiska. — zauważył. — Głównie dlatego, by nie brzmiały tak dziwnie. Ci, którzy się tutaj rodzą, często od urodzenia nadawane mają Japońskie. — nadmienił, a jego głos ponownie wybrzmiał smutno. — Ja zmieniłem swoje, nie tylko po to, by nie brzmiało tak obco, ale przede wszystkim dlatego, że chciałem odciąć się od mojej rodziny. — przyznał zupełnie szczerze.
— Dziękuję. — powiedział, zupełnie jakby nazwanie go Japońskim imieniem miało się stać co najmniej komplementem.
Przez krótką chwilę miał wrażenie, że się przesłyszał, kiedy faktycznie go usłyszał. W chwili, gdy Itou nawiązała do koloru jego skóry.
— Ładniejszy? — powtórzył za nią wyraźnie zdumiony. — Jesteś chyba jedyną osobą tutaj, która tak uważa. — uśmiechnął się blado, wciąż zdziwiony jej komentarzem, zważywszy, że w Japonii podobnie jak i w Korei (Południowej) wciąż panowała obsesja na punkcie białej cery, która stanowiła swoisty synonim piękna. Tymczasem tonacja Azjatów bywała równie różnorodna, jak i u przedstawicieli innych kolorów skóry. Od porcelanowej (tej niemal wymaganej) po te bardziej opalone po całkiem ciemniejsze i ochrowe, kojarzone głównie z Chinami, w których jak na ironię kanon piękna także odpowiadał posiadaniu jasnej skóry. I choć skóra Matsumoto niezaprzeczalnie należała do tych jaśniejszych, nosiła w sobie tę odcieniową skazę. Tak bardzo koreańską. Obcą dla kraju kwitnącej wiśni.
— Wiesz, nigdy nie przypuszczałem, że Japonia może być aż tak hermetyczna. — rzucił nieco bezmyślnie, po fakcie orientując się, jak źle mogło to zabrzmieć. (Nawet jeśli była to prawda) — Mam na myśli nie tylko poglądowo, ale i pod względem urody. — poprawił się natychmiast, tłumacząc się z własnej niewiedzy. Dzisiaj widział dokładne różnice między Koreańczykami a Japończykami. Nawet jeśli w Japonii nie każdy człowiek miał idealnie porcelanową cerę, wyróżniała go charakterystyczna dla tej wyspy delikatność urody, także wśród mężczyzn. To tutaj zresztą widział też najpiękniejszą twarz o niemal idealnych proporcjach.
— Portret...? — jeśli wcześniej był zszokowany jej uwagą, jakoby jego skóra miała być ładniejsza, tak teraz uczucia zdumienia nie potrafiłby nawet opisać. — Nie masz ciekawszych modeli do portretowania? — zapytał żartobliwym tonem. — Chcę go zobaczyć, kiedy skończysz, oczywiście, jeśli nie będziesz miała nic przeciwko.
Nie dziwił go fakt chęci malowania portretów, bo sam często przyglądał się twarzom, podświadomie oceniając je pod względem kształtu — równie często w chęci wyrzeźbienia, choć jeszcze nigdy nie wyrzeźbił żadnej z natury. Nie wiedział natomiast niczego interesującego we własnej twarzy, bezmiennie przypominającej jego ojca.
Uśmiechnął się pod nosem na jej „Więc chyba mamy coś wspólnego.", nie słyszał tego często, właściwie w ogóle i to jeszcze z ust rodowitej Japonki.
— Jesteś zupełnie inna niż Twoi rodacy. — zauważył, wciąż jednak na nią nie spoglądając — Bardzo uprzejma, ale tak na prawdę, a nie z przymusu.
Nie potrafił też na nią spojrzeć, kiedy mówił o wojsku i choć jego oczy nie gościły wówczas łez, wylewała z nich niebywała gorycz, którą nie chciał nikogo częstować. Gorycz, którą odczuwał, ilekroć wspominał swojego ojca.
— Całe życie powtarzał mi, jaki jestem beznadziejny i słaby, patrzył na mnie wiecznie zdegustowany. Powtarzał, że ten świat jest tylko dla silnych, ilekroć...
Zamilkł, by nie przekląć. Pozostawiając w ciszy to, co chciał powiedzieć i niemal płynnie zaczął mówić dalej.
— A kiedy dostałem wezwanie do wojska, nie miało znaczenia, czego ja chcę. Mówił, że tam zrobią ze mnie mężczyznę.
— Szybko okazało się, że mam talent w strzelaniu. Dowódca mojego oddziału powiedział, że mam talent po ojcu. Miało zabrzmieć jak komplement, a ja w życiu nie słyszałem większej obelgi... — wycedził przez zęby z trudem zupełnie, jakby miał to powiedzieć właśnie jemu. — Talent po ojcu. — prychnął. — A mi już w zupełności wystarczy fakt, że wyglądam niemal identycznie jak on.
Nie udało mu się powstrzymać własnego słownictwa, gdy wiedziony emocjami umysł wylał jad w postaci wulgaryzmu.
Przeklinał się właśnie w duchu, za ten wielki nietakt, jakim było użycie w towarzystwie kobiety przekleństwa. Gdyby nie fakt, że jej głowa opierała się miękko o jego ramię, z pewnością by wstał tylko po to, by w przepraszającym geście się pokłonić.
Do czasu. Kiedy nie usłyszał z jej ust znamiennego „strasznie chujowo", które sprawiło, że jego ciemne oczy otworzyły się na pełną szerokość. To, co wyszło z jej strun głosowych w chwilę potem, spowodowało, że niemal zakrztusił się wdychanym powietrzem. Był bliski temu, by się roześmiać, pomimo całej tej powagi jaka narosła wokół ich rozmowy.
Dopiero wówczas, gdy Itou wspomniała o własnej matce, a jej smukłe palce splotły się w pokrzepiającym geście z jego dłonią, spojrzał w jej stronę, dostrzegając mokre od łez policzki.
— Alaesho, ja też chętnie posłucham.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
— Z pyszczka całkiem podobny...
— Bez przesady! Teraz się uśmiechasz! Na dodatek przy mnie raczej nie chodzisz z takim wyrazem twarzy. — Raz rzeczywiście zdarzyło się, że Alaesha zobaczyła Hiroshiego po prostu przechodzącego koło jej galerii. Miała już zamknięte i nie mógł jej zobaczyć w środku, bo zachodzące słońce mocno uderzało w przeszkloną witrynę. Wtedy faktycznie szedł z całkiem srogą miną. Niemniej pluszęcie było z tą miną całkowicie urocze. Czy Hiroshi natomiast był uroczy... Nie myślała o nim w takich kategoriach, ale z pewnością był miły i łagodny dla niej. W końcu pojawił się dzisiaj w Yamazakurze i nie zrobił tego dla siebie.
— Nie wiedziałam. — Nie wiedziała za wiele o życiu Koreańczyków w Japonii. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele przeszedł i że emigracja musiała być pewnie ostatecznym krokiem, by pozbyć się jarzma, które nałożył na niego ojciec. Jednak odparła krótko, dając mu dalszą przestrzeń do zwierzeń. Najwyraźniej dzisiaj oboje tego potrzebowali.
— Dla mnie ładniejszy. W tym odcieniu jest więcej życia i koloru. Nie rozumiem tej mody na absolutną bladość. Okay, sama stosuję kremy z filtrami przeciwsłonecznymi, ale robię to przede wszystkim dla zdrowia. A na pewno widziałeś ile dziewczyn chodzi w długich rękawiczkach, wielkich kapeluszach, a nawet tych jakby kominiarkach? Bawi mnie to. Ale mówisz serio, że ludzie tak często zauważają, że wyglądasz koreańsko? — Itou wręcz studiowała ludzkie twarze, aby je odpowiednio przenieść na płótno. Trudno jej było jednak uwierzyć, że standardowy Japończyk był aż tak spostrzegawczy. A może był aż tak uprzedzony, że doszukiwał się wszelkich poszlak inności? Ta myśl ją zasmuciła.
— Masz rację, Japonia dalej jest strasznie ksenofobiczna. Nie tak, jak była kiedyś, jednak to dalej jest tutaj problemem. Przykro mi, jeśli czujesz się tutaj obco. U mnie jesteś zawsze mile widziany.
— Tak, portret. I nie, nie mam ciekawszych modeli. Po prostu lubię malować ludzi, których lubię. - Zaczęła nieco bawić się pluszakiem, którego ułożyła sobie na kolanach. Przyjrzała się „złowrogo” ułożonym brwiom i w kąciku ust zadrgał jakiś mięsień.
— Już jest od dawna skończony. Pokażę Ci go, jeśli chcesz.
— Trudno byłoby mi sobie wyobrazić Ciebie jako wojskowego. To jest tak dalekie od snycerstwa. Mundur zupełnie mi do Ciebie nie pasuje — jesteś człowiekiem sztuki. Twój ojciec chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy albo nie chciał widzieć Cię takim, jakim jesteś. Źle jest żyć według nie swoich wymagań i obcego pomysłu na życie. Też odrobinę o tym wiem. Naprawdę mi przykro, że musiałeś przez to wszystko przejść. Ja również nienawidziłam bycia porównywaną do swojej matki. — Dobrze, że Hiroshi nie poczuł się zdegustowany przekleństwami, które wcześniej padły z ust artystki. Okazuje się, że strzelanie w oczach Matsumoto wyjątkowo kobiecie nie wypadało, ale rzeczowe obrzucenie bluzgiem chujowych rodziców mogło już spowodować zakołysanie się kącików ust.
— Niemniej przynajmniej ustrzeliłeś dla mnie Hero, dziękuję. Ja bym w życiu nie dała rady z moim zupełnym brakiem celności.
— Jestem ostatnio taka gorzka, bo... w snach wraca do mnie przeszłość. Na dodatek przedstawiona w krzywym zwierciadle. — Głośno i wyraźnie westchnęła.
— Od kilku nocy śni mi się, że się tnę i nie mogę przestać, nawet gdy tego chcę. A dzisiaj nad ranem obudziłam się w swojej łazience, trzymając w ręku żyletkę. Lunatykowałam, ale... nawet nie wiem, skąd wzięłam to ostrze. Przeraziło mnie to. Nie wiem, dlaczego akurat teraz te myśli tak do mnie wracają. Może jestem przemęczona, zestresowana? Ale jak mam pójść spać po takiej sytuacji jak ta dzisiaj — jakby rzeczywistość zmieszała mi się ze snem? — Wciąż nie puszczała ręki przyjaciela, szukając otuchy w tym uścisku, nie zwracając zupełnie uwagi na otoczenie i to, jak mogłoby to wyglądać z zewnątrz.
@Matsumoto Hiroshi
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Tymczasem Alaesha i Hiroshi wciąż trwali w rozmowie, nie przejmując się atrakcjami, które muzyką i mnogością kolorów miały zachęcać, a jakie mogą ich finalnie dzisiejszego wieczora ominąć, znajdując ukojenie we własnym towarzystwie, gdy zwierzali się sobie z przeszłości.
Matsumoto mówił jej na tyle, na ile pozwalała mu na to jego ostrożna natura. Wciąż nie dojrzał do tego, by powiedzieć jej o wszystkim, choć czuł podskórnie, że pomogłoby mu to zdjąć z siebie ogromny ciężar. Nie był natomiast pewny, czy chce ten ciężar zrzucać na nią. Tą prawdą, która przygważdżała do ziemi. Dlatego milcząco pominął kwestie jego profesji w ojczystym kraju, która stanowiła chyba główny powód, dla którego umiał tak dobrze posługiwać się bronią.
Nie wiedział, czy kiedykolwiek dojrzeje do tej decyzji, mimo że dzisiaj, wydawało mu się, że tak znacząco się do siebie zbliżyli.
Nie miał doświadczenia w relacjach międzyludzkich, nigdy dotąd nie nawiązywał przyjaźni, przekonany, że w życiu nie czeka go nic poza byciem samotnikiem, za którego się z resztą uważał.
Tym bardziej płynął do niego przekaz z kart, mówiący o zachodzących w jego życiu zmianach.
I nie był to też ten czas, by przyznać się do całej prawdy, tej skrytej za zasłoną milczenia, a którą przysiągł sobie strzec do śmierci. Lecz nawet pomniejsza prawda nie chciała przejść mu przez gardło, jak chociażby to, że pochodził z Korei Północnej. Zdecydowanie lżej było mu z myślą, że z pewnością zakładała z góry jego przynależność to południa, jak każdy. Przyznanie, że jest inaczej, mogłoby też narazić go na niewygodne pytania.
— Stałem się zdrajcą, gdy w urzędzie w Seulu zmieniłem nazwisko na japońskie, mówili mi, że dobrowolnie poddaje się Sōshi kaimei, pewnie znasz historię... —urwał na sekundę pewien, że nie musi tłumaczyć. W końcu Alaesha była wykształconą kobietą i sam fakt ich wcześniej rozmowy na temat prehistorycznych gadów, tylko go w nim utwierdził. Zaskakiwała go wiedzą, choć nie musieli się ze sobą do końca we wszystkim zgadzać.
— Przeszłość, to przeszłość. Warto wyciągać z niej wnioski, ale nie warto w niej tkwić. Bawi mnie, że Korea i Japonia są de facto sojusznikami, że łączy je tak wiele powiązań kulturowych i gospodarczych, a ludzie niekiedy zachowują się, jakby nadal mieli do czynienia z wrogiem... — głos wybrzmiał na moment, jakby podsycił go wyrzut, by zaraz potem zupełnie zmięknąć w wyraźnie smutnym tonie.
— W każdym razie chcieli mnie zniechęcić. A ja już wtedy wiedziałem, że chce wyjechać gdzieś, gdzie zapomnę, kim jestem. Chciałem zacząć od nowa. W nowym kraju, bo nawet język koreański przypominał mi o ojcu. — dokończył w taki sposób, jakby chciał to z siebie wyrzucić, jakby chciał wyrzucić i samego siebie, bo paradoksalnie kraj kwitnącej wiśni, wcale nie sprawił, że zapomniał. Bo bywało wręcz, że mu to
— Powtarzali mi, że oni w Japonii nas nie lubią. Jakich nas? Strasznie mnie to drażni. My, Wy, Oni, a przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. — mówił dalej, choć przygaszonym głosem był wyraźnie zachęcony faktem, że nie wyczuł z jej strony, choć odrobiny niechęci. Jej głowa nadal miękko spoczywała na jego ramieniu, nie dostrzegł żadnego niepokojącego spięcia mięśni czy chociażby jakiejkolwiek reakcji mogącej to sugerować.
— Tak widziałem, może cię to zdziwi, ale Koreanki robią dokładnie to samo, gdybyś przeszła się ulicami Seulu, zobaczyłabyś, ile z nich nosi parasole lub kapelusze. To istna plaga. Popieram stosowanie filtrów przeciwsłonecznych, ale rękawiczki w czasie upalnego lata to przesada. —rzucił lekko jakby rozbawiony.
— A nie wyglądam? — zapytał szczerze lekko zdziwiony — Wielu ludzi po jednym spojrzeniu rozpoznaje, że nie jestem Japończykiem. Choć przyznaję, nie zawsze jest to niemiłe z ich strony, to jednak zdarzają się... — uciął nagle, nie chcąc wyrażać się niepochlebnie o Japończykach. W końcu Itou była jedną z nich. Mimo wszystko z wielką łatwością udało się jej odczytać, co chciał powiedzieć, gdy nieoczekiwanie przyznała, że jej kraj jest ksenofobiczny.
— Tak, wiem. Wiele zmieniło się na lepsze. — odpowiedział niemal natychmiast.
„Przykro mi, jeśli czujesz się tutaj obco. U mnie jesteś zawsze mile widziany." — zdanie wypowiedziane w przyjaznym tonie przez kobietę zawisło na dłuższą chwilę w ciszy, gdy Hiroshi
— Dziękuję... — wydukał nieśmiało. — To bardzo miłe.
— Bardzo chciałbym go kiedyś zobaczyć. — powiedział, nawiązując do wciąż zaskakującego dla niego faktu, że namalowała jego portret.
— Ja siebie też nie widziałem w mundurze, zdecydowanie lepiej czułem się fartuchu snycerskim. I do dziś mi to pozostało.
— Człowiekiem sztuki? — powtórzył za nią z niedowierzaniem. — Schlebiasz mi, Alaesho, ale jestem tylko prostym rzemieślnikiem. — z jego ust na nowo wypłynęła fraza, zasłyszała już z resztą zimą w Minigalerii sztuki, gdy oboje byli dla siebie jedynie zaprzyjaźnionymi biznesowo osobami. Niewiele zmieniło się od tamtego czasu w kwestii określenia własnego zawodu, jeśli chodzi o Hiroshiego. Zresztą zdobienie mebli czy innych przedmiotów codziennego użytku leżało w jego postrzeganiu z dala od sztuki. Jak chociażby jego ramy do obrazów. Były przecież wyłącznie dodatkiem, gdzie główną rolę wciąż grało namalowane przez nią dzieło.
— Mój ojciec... — zamyślił się, kiedy znów na językach pojawiło się to obce dla niego słowo. — Nigdy w życiu nie powiedziałem do niego... „tato" — na twarzy wymalował się nagle grymas przygnębienia. — Od dziecka byłem uczony, by zwracać się do niego na „Pan". I nigdy się to nie zmieniło. Zresztą ojcem był dla mnie żadnym. — wzruszył ramionami zupełnie jakby to, o czym mówił, było nic nieznaczącą błahostką. — Miał swoje własne, jedyne słuszne spojrzenie na świat i na to, co powinien, a czego nie powinien mężczyzna. I chciał mi to wbijać do głowy pięścią do dnia, aż sam nie stanę się taki sam jak on. — jego słowa przez chwilę zawisły w ciszy, zniekształcanej szumem niewielkiego wiatru.
— Poniekąd mu się to udało... — przyznał niechętnie po dłuższej chwili przerwy. — bo wyglądam zupełnie jak on. — wlepił wzrok w ziemię. — Ironia losu, czyż nie?
Spojrzał na nią, kiedy znowu wspomniała o byciu porównywaną, wydźwięk jej głosu sprawił, że po ciele przeszło stado nieprzyjemnych dreszczy.
— Wygląda na to, że faktycznie wiele nas łączy. — wyraził głośno swoją myśl, jeszcze na chwilę wracając do tematu matki Itou. — Bardzo przeżyłaś jej śmierć? — zapytał nagle. Odpowiedź mogłaby być oczywista, ale w zasadzie mogło się kryć za nią znacznie więcej niż myślał. — Nie musisz oczywiście odpowiadać na moje pytanie. — poprawił się niemal natychmiast.
— Można mieć żal do rodziców, ale wciąż ich kochać, prawda? — zapytał, nie znając na nie odpowiedzi. Co on mógł wiedzieć, dorastając w tak dysfunkcyjnym środowisku. — Ja nie kocham moich rodziców. — powiedział nagle. — z wzajemnością. Wątpię, czy w ogóle oboje siebie kochają...
— Myślę z resztą, że mój ojciec nie jest zdolny do żadnych wyższych uczuć. Jest trochę jak ten zimnokrwisty gad, nastawiony wyłącznie na własne przetrwanie. — przyznał brutalnie szczerze, a jego ciemny wzrok bez czucia błądził po otaczającej ich zieleni, skąpanej w ciepłych światłach okolicznych latarni. Działała na niego tak uspokajająco. Sam się zdziwił, że od dłuższego czasu, z jego ust nie wypłynęło żadne przekleństwo.
— To okropne, co powiem, ale nie przejąłbym się śmiercią mojego ojca. Zresztą dla niego ja sam od dawna byłem już martwy. — jego kąciki ust uniosły się w smutnym uśmiechu.
Tysiące myśli kotłowało się w jego głowie, gdy temat ponownie wrócił na pluszęcie, które Alaesha obracała w swoich dłoniach niepotrzebnie dziękując mu już kolejny raz za zdobycie tej nagrody.
— Nie ma o czym mówić. — jego smutny dotąd uśmiech nabrał radośniejszych barw, choć wciąż daleko mu było radości. Wciąż znajdowali się w środku poważnej, w gruncie rzeczy nieplanowanej rozmowy. — Cieszę się, że mój BEZUŻYTECZNY talent na coś się wreszcie przydał. — dodał nieco żartobliwym tonem, kładąc wyraźny nacisk na jedno z użytych słów.
Alaesha i Hiroshi wciąż siedzieli na ławce, pogrążeni w rozmowie, wymieniali się przeżyciami, a czasem przez chwilę po prostu siedzieli w milczeniu, wsłuchując się jedynie w przytłumione zielenią hałasy dochodzące z samego serca Yamazakury.
Jej łzy nie uciekły jego uwadze, a Hiroshi bez pewności czego były wynikiem, starał się zachęcić ją do dalszej rozmowy. Nie naciskał jednak, dając jej pełną swobodę co do decyzji, czy zechce się z nim tym podzielić. Pamiętał ich rozmowę sprzed kilku godzin, jej bliżej nieokreślony smutek, który powodował, że nie była dzisiaj sobą. I w końcu fakt, że nie chciała wówczas o tym rozmawiać.
Znieruchomiał wyraźnie, gdy zaczęła mówić o dręczącym jej koszmarze. Przeszłość powracająca jak w krzywym zwierciadle to coś, co dręczyło nie tylko Alaeshę. Nie wchodził jej jednak w słowo i spokojnie wysłuchał całej wypowiedzi. Zmroziły go wyobrażenia ostrza przemieszczającego się po skórze i pozostawiającego przykre szkarłatne pamiątki. W echu całkiem świeżych przeżyć w Ikidomari coś bardzo nieprzyjemnie ścisnęło w trzewiach, co wzbogacił wyjątkowo przeraźliwy dreszcz, który przeszedł jego ciało.
Pozwolił sobie nawet mocniej ująć jej dłoń, która była niemal zabawnie mała w porównaniu do jego własnej, choć on sam wcale nie miał „wielkich łap".
— To okropne. — skomentował krótko, gdy kciuk jego dłoni jakby instynktownie gładził jej nadgarstek. — Może to faktycznie przemęczenie.
— Mnie też dręczą koszmary, a od tamtej nocy, w której odebrałaś mnie ze szpitala... — zamilkł na sekundę. — Ciężko mi spać. Nie zdążyłem jeszcze ci za to podziękować, że po mnie przyjechałaś i przeprosić zarazem za kłopot...
@Itou Alaesha
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
— To przykre... Choć jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdybym ja chciała zmienić obywatelstwo na inne, to Japończycy również nie zostawiliby na mnie suchej nitki. Przecież tutaj nawet nie da się zmienić pracy bez złożenia przeprosin zarządowi, całej firmie i najlepiej każdemu pracownikowi z osobna. A co dopiero zmienić obywatelstwo... — Nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć na niektóre rzeczy, o których opowiadał. Marnym dziś była pocieszycielem, ale z pewnością niezłym słuchaczem.
— Mam nadzieję, że żyje Ci się tutaj chociaż trochę lepiej niż w Korei. — Całkowicie się z nim zgadzała — według niej również nie było podziałów na my czy oni. Ludzie de facto byli do siebie podobni, wystarczyło trochę chęci, aby spróbować się zrozumieć. Nawet nie umiała sobie wyobrazić tego, jak musiał się czuć odrzucony przez swój kraj, jednocześnie czując się nie do końca akceptowanym tu, gdzie znajdował się teraz. Widziała jak cierpi, jak wyrzuca z siebie słowa przepełnione goryczą. Najwyraźniej za długo był ze swoimi myślami całkiem sam. Dobrze, że już dłużej tak nie musiało być.
— Może Cię to zdziwi, ale niektóre koreańskie kosmetyki są lepsze od japońskich — szczególnie te z filtrem. Więc nie, nie dziwi mnie to, co powiedziałeś. — Zachichotała lekko pod nosem. Natomiast zakrywanie ciała latem miało sporo sensu — przewiewny len czy bawełna długich nogawek i rękawów był nawet bardziej komfortowy aniżeli ich krótkie odpowiedniki. Natomiast rękawiczki rzeczywiście były czystą przesadą.
Alaesha wcale tak od słońca nie stroniła, szczególnie że bardzo lubiła uczucie ciepłych promieni na twarzy. Jak komuś się nie podobały piegi, które wychodziły jej od słońca to jego sprawa. Jej się podobały!
Natomiast Itou nie zauważała tak bardzo tej inności w Hiroshim, o której jej wspominał. Może już przyzwyczaiła się do jego wyglądu? A może nie oceniała tak mocno ludzi po wyglądzie, bo jej to po prostu nie przeszkadzało, że są odmiennej narodowości? Niemniej jej zdaniem zdecydowanie łatwiej było odróżnić Chińczyka od Japończyka aniżeli Koreańczyka. Natomiast Hiroshi ze swoją „innością” zawsze mógł przyjść do jej pracowni i poczuć się zupełnie normalnie.
— Cóż, masz szczęście że w takim razie Twój Pan Ojciec nie był brzydki, skoro już wyglądasz tak jak on.
— Tak. To znaczy wtedy zacisnęłam zęby i nie pozwoliłam sobie tego poczuć. Dopiero potem, lata później zaczęło to wychodzić z każdej możliwej strony. Te koszmary... to też przez nią, bo z jej powodu robiłam to, co teraz powraca do mnie w koszmarach. — Owinęła w odrobinę bawełny to, co miała do powiedzenia, aczkolwiek z pewnością rozumiał, jaką czynność miała na myśli. — Nie mam pojęcia czy ją kocham i chyba za tego życia się nie dowiem. Ale ja się już wyleczyłam z tego, że muszę ją kochać. Nic nie muszę i Ty też nie musisz.
— Hiroshi, ale ostrzegam Cię — dinusie zostaw w spokoju, bo inaczej będziemy się sprzeczać aż do nocy. — Uśmiechnęła się i zwróciła głowę niego w górę, żeby mógł zobaczyć, że żartuje. Swojego ojca mógł do woli przy niej obrażać, ale już niech biednych prehistorycznych stworzeń, ani tych niczemu winnych teraźniejszych gadów, w to nie miesza. No nie zasłużyły przecież!
Nie odpowiedziała za to nic więcej o tym, że nie przejąłby się śmiercią ojca. Ani ona, ani on w rzeczywistości nie mogli tego wiedzieć. Alaesha również nie przeżyła śmierci matki w tradycyjnym wydaniu żałoby — nie płakała ze smutku i żalu ani za nią nie tęskniła — co nie zmieniało faktu, że i tak zostawiło to w niej głęboką zadrę. Zagarnęła pluszęcie ramieniem i pozwoliła sobie dłużej trwać w zastanej chwili, dając też Hiroshiemu mówić więcej. Zazwyczaj to jej nie zamykała się buzia, więc odwrócenie ról było ciekawą odmianą.
— Przecież już Ci mówiłam, że nie masz za co dziękować. Cieszę się, że mogłam Ci pomóc i zabrać Cię z tego szpitala. Zresztą po dzisiejszym dniu... myślę, że jesteśmy kwita. — Pokrzepiający był ten mocniejszy uścisk dłoni. Dzięki temu wiedziała, że rzeczywiście jej słuchał, ale też że jej dotyk nie był mu niechcianym.
— Jak dalej nie będziemy tak mogli spać, to musimy zacząć chodzić na nocne maratony filmowe. Chociaż zrobimy w tym czasie coś ciekawszego niż przewracanie się z boku na bok po łóżkach. — Nawet się zaśmiała. Zdecydowanie rozmowa z Hiroshim poprawiła jej humor.
— Jest tutaj ktoś, kogo dobrze znam! — Rzuciła do Matsumoto, aby mógł przygotować się na to, że zaraz do nich podejdzie jej znajomy.
@Naiya Kō @Matsumoto Hiroshi
KONIEC FABUŁY DOTYCZĄCEJ EVENTU
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
- Spoiler:
Jasna, pudroworóżowa peruka była zapewne czymś, co mogło pasować chyba tylko komuś o równie porcelanowym odcieniu skóry. Doprawdy; wyglądał jak lalka, z biodrami wyraźnie poszerzonymi całokształtem materiału który w okolicach talii zwężał się, dając wrażenie jakby tą chudą sylwetkę mógłby złamać pierwszy lepszy podmuch wiatru. Wiatru, który roznosił za nim wiśniowy zapach perfum z nutą czegoś, tajemniczego składnika przypominającego woń ciała tuz po prysznicu, bądź przewietrzonej na zewnątrz miękkiej pościeli, aby uczynić ten zapach świeżym i wiosennym mimo gęstej aury czerwonych owoców.
Sam zapewne także miał na skórze więcej kremu z filtrami niż oleju w głowie, w taki dzień jak dziś. Zapewne też nie pogardziłby parasolką która może nie tyle co chroniła by jego i tak nie łapiącą słońca, gładką skórę, ale ratującą przed poczuciem że zaraz pochłonie go udar słoneczny pod tą starannie dopracowaną peruką. Nie zrażał się jednak. Chcesz być piękny? Musisz cierpieć, było jednym z jego życiowych motto, gdyż poczucie posiadania na sobie w pełni dopracowanego wyglądu wynagradzało mu wszystko. Czuł się slay. Nie do zdarcia. Niemożliwy, by to zmienić. I to się liczyło.
Wracał od znajomych, z którymi był na cosplayowym evencie, jednym z tych na których odnajdował się zawsze tak, jakby dla nich się specjalnie urodził. Postanowili pójść jeszcze do parku rozrywki, leczy gdy całe towarzystwo się rozeszło, dwumetrowy przebieraniec pozostał sam ze sobą i swoimi rozmyśleniami. Przemierzał tak drogę na tych swoich gigantycznych wydawałoby się szpilach, dla większości ludzi narzędziach tortur, wyglądając jednak jakby zupełnie nic sobie z tego nie robił. Żadnego zawahania, żadnego zwątpienia w ruchach bioder i idealnie wyważonych kostkach, które zawsze wiedziały z dokładnością karateki, jak wymierzyć swój środek ciężkości. Wyglądało to jak nie lada wyzwanie; wyzwanie, które jemu w tym momencie życia nie sprawiało już nawet najmniejszego problemu. Kroczył jak flaming, równie różowy i dumnie stroszący swoje piórka, dobrze wiedzący, że ma co pokazać.
Masa zwyczajnych ludzi wpatrywała swoje zwyczajne oczy w tą niezwyczajną lalkę, której każdy krok był przepełniony pewną niewyjaśnialną dla jego wzrostu gracją. Widok potencjalnego cosplayera w Japonii może i nie był niczym nadzwyczajnym, jednak niezaprzeczalnie jego strój był dopracowany w każdym możliwym detalu, tak że można by się zastanowić, czy nogi także sobie doszył? Przecież to chyba niemożliwe, by być tak... bardzo? ...A jednak.
Co bardzo? I jak bardzo? Te pytania wciąż wiązły mu w głowie, choć odpowiedź zdawałaby się zupełnie domyślna, jego głowa trzymała się nieodparcie wciąż tego jednego, wyjątkowego odcienia czerni przy której każda inna myśl zdawała się blaknąć. Być pusta, mdła, jak brudny róż przy czerwieni, jak zwiędła róża przy całym polu ciepło uderzającej oczy lawendy. Chciałby wiedzieć, kryło się w tych drobnych kwiatkach, przez których mnogość nie dało się przeniknąć, wybrać jednej możliwości spośród tysiąca, bo każdy z milionów płatków mógł mieć swoją własną historię i kształt.
Chciałby być motylem podróżującym po tej łące. Grzać się w cieple słońca, którego po tak długim czasie życia na surowej ziemi tak długo w swoim życiu nie widział. A może nawet wcale go do tej pory nie znał?
Wyrwana z zamyślenia, barwna rusałka nagle jakby zbudziła się. Radość utkwiona w geście rozpościerających się skrzydeł na widok czarnowłosej dziewczyny musiała jednak znowu zderzyć się z brudną ziemią, jakby jakiś pajęczak niespodziewanie złapał ją w swoją sieć.
Szeroki uśmiech, który dopiero co chwilę temu pojawił się na pomazanej szeregiem barw twarzy, momentalnie zadrżał. Na zewnątrz może i był to zaledwie minimalny, ledwie widzialny odruch, porównywalny z tym, który mogłoby wywołać drobny powiew wiatru łaskoczący wrażliwą skórę pod nosem. W rzeczywistości wewnątrz tej świetnie wykonanej maski tym, co zadrżało była cała lawina posunięta gwałtownym trzęsieniem ziemi, siłą miażdżącą wszelkie beztroskie wizje w ciągu zaledwie sekundy.
Z początku, będąc w tak dużej oddali nie rozpoznał mężczyzny z którym przebywała. Uznał, że to musiał być jej facet, skoro tak się do siebie przytulali łapiąc za rączki. Kou to zauważył, acz szedł w stronę koleżanki zadowolony że ją widzi, do momentu, kiedy jego mózg zarejestrował w o wiele wyższym od niej mężczyźnie bardzo specyficzne, znajome rysy.
Kou miał dobrą pamięć do twarzy. Nie ma szans, że by się pomylił.
Zza zgrabnej sylwetki otulonej czerwoną barwą Itou, której rysy rozpoznał niemal od razu, wyłoniły się kolejne, równie kojarzone z poznaniem z procentami we krwi, równie mgliście znajome. Rysy które ostatnimi czasy stały się dlań codziennym widokiem stającym za kurtyną powiek i działającym na wyobraźnię zawsze, gdy spoglądał w telefon niecierpliwie wyczekując powiadomienia masz nową wiadomość.
I wtedy coś, niby ciekły azot rozlał się od gardła po same kończyny, spowijając je nagłym przypływem emocji. Mrożących emocji. Uderzających emocji, które były tak silne, że w pierwszej chwili zamiast zapłonąć chciały go utrzymać w bezruchu. To on, ich wrzask zdawał się drażnić kolejno po sobie wszystkie organy, w których płynęły niczym prąd elektryczny o wysokim napięciu, nie mogąc znaleźć ujścia, niszcząc wszystko na swojej drodze. Jak bazyliszek spoglądający nań z oddali, dążący by zamienić go w kamień, jeżeli tylko spojrzy nań zamiast skupić się na otoczeniu, a potem nagłym wstrząsem ziemi rozsypać jego figurę w popiół.
What a sight for sore eyes
Brighter than a blue sky
She's got you mesmerized
While I die
Tak się właśnie czuł. Widok spowodował nagłe przeciążenie, w trakcie którego na moment, dosłownie moment zatrzymał się, czując jak czas gwałtownie staje w miejscu. Ale jego myśli nie stawały. One były w epicentrum, które intensywnie pulsowało, wydalając na świat nowe przeczucia, gdy tylko rozpoznał podłużną twarz czającą się zza Itou.
Minęło wiele miesięcy od kiedy ostatni raz go widział. I choć od już jakiegoś czasu pisali ze sobą, wciąż nie mógł powiedzieć, że dobrze się znają. Nie wiedział skąd pochodzi, nie wiedział jak ma na imię, ani nie widział jego zdjęcia. Nie istniał nawet na portalach społecznościowych. Wszystkie te fakty były zbiorem różnych zbiegów okoliczności które je wywoływały, ale w głowie która była zawsze o kilka kroków do przodu, niemal automatycznie pisał się już czarny scenariusz, do roli którą czarnooki odgrywał.
A więc jesteś z nią...
I'm not even half as pretty
You gave her your sweater
It's just polyester
But you like her better
Wish I were Heather
A piszesz ze mną dla pocieszenia...? Ona o niczym nie wie...?
Emocje wyśpiewywaly jednak coraz smutniejszą melodię. Wiedząc, że nie mogą, po prostu nie mogą w tej chwili wyjść na powierzchnię, wpełzły w pewien dysonans poznawczy, jaki każdy z nas zapewne niejednokrotnie przeżywa musząc zachowywać się jakby nic się nie stało. Nie pokazywać swoich przywar, unikać braku kontroli, aby nie poruszać się po towarzystwie dorosłych ludzi jak dziecko wybuchające z każdą ze swoich wewnętrznych potrzeb. Kou był paranoikiem, tym bardziej nie mógł sobie pozwolić na postępowanie zgodnie ze swoimi przeczuciami, jak silne one nie były, jak bardzo nie musiał z nimi walczyć. Jakaś część świadomości zawsze go przed tym powstrzymywała; "nie mogę ocenić czy mam rację, ale POCZEKAJ, bo pewnie mam rację, ktoś cię na pewno oszukuje", mówiła, w rzeczy samej będąc tą, która oszukiwała go w tym wszystkim najbardziej.
Choć z drugiej strony ten piorun, ta myśl, która wszystko zapoczątkowała, uderzała mocno i boleśnie, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Ruszył znowu w ich stronę. Smutek przeradzał się w gniew tym mocniej, im bardziej się zbliżał, wciąż trzymając ten udawany szeroki uśmiech na swojej twarzy. Był niemal perfekcyjnie oddany, nie można mu tego zarzucić, złe emocje stanowiły w tym momencie jego siłę napędową której nadmiar wyrzucał poprzez okłamywanie świata całym sobą.
Widział przecież, jak puszcza jego rękę.
Jak odsuwa się od ramienia.
Może i był osobą niszczącą stereotypy, której społeczeństwo równie wisi co powiewa, jednak i w jego japońskich oczach nikt na ulicy nie trzyma się w tej sposób osoby, z którą nie jest bardzo, bardzo blisko. Jakaż szkoda, że nie znał na tyle Alaeshy, by wiedzieć że dla niej ten schemat wygląda zupełnie inaczej. Że wcale nie musi tak być. Kou miał nieco inne doświadczenia i wizje, dodatkowo podsycone przez jego... zazdrość.
Put your arm 'round her shoulder
Now I'm getting colder
But how could I hate her?
She's such an angel
But then again, kinda wish she were dead
- ALAAA! Ohayō, kochana!!! - Będąc już przy nich, również zamachał dłonią i krzyknął niemalże z podbitym żarem entuzjazmem, skrywając pod nim całkowicie swoje wewnętrzne uczucia. Nie chciał, mimo wszystko, by wypływały na wierzch. Nie chciał, by jego kumpela czegokolwiek się dowiedziała. Nie czuł by mogła jakkolwiek zasłużyć, żeby jego własna zazdrość spłynęła na nią, nie chciał jej tego robić. - Co u ciebie, skarbie?!? -
Wtedy dostrzegł coś, zjawisko w rzeczy samej niesamowite i uderzająco potwierdzające mu jego teorię. A tak bardzo nie chciał w to wierzyć - tak przynajmniej myślał, nie dostrzegając rzeczywiście jak sam doszukiwał się w tej sytuacji archetypów, które ją potwierdzały. Jednak... jak wyjaśnić to, że mężczyzna który regularnie z nim pisał w taki sposób, nie pokazując swojej twarzy nawet na avatarze, teraz tak nagle SKŁONIŁ SIĘ JAK DO OBCEGO, WITAJĄC Z NIM JAK Z OBCYM?
Jak śmiał? Jak śmiał tak po prostu udawać, że go nie zna, po tych wszystkich wspólnie wymienionych zdaniach i podtekstach?
Tego było już za wiele. Kou nie należał do ludzi, którym łatwo byłoby się z tym pogodzić.
Także skłonił się w odpowiedzi. Głęboko, zachowując się jakby przyjął zaproszenie do gry w udawanie nieznajomych. Łącząc ze sobą ręce z przodu, jak dziewczyna.
- Konnichi-wa. - Rzekł chłodno, acz ostro niemal przez zęby, w zupełnej opozycji do tonu w jakim przywitał się z Itou, jakby siedziały w nim dwie zupełnie odmienne osoby w tym momencie. Nagle podnosząc się z niezwykle, wręcz niekomfortowo długo trwającego ukłonu, uniósł także głowę, tnąc mężczyznę swoim spojrzeniem w którym ukrył się cały żar, który go przepełniał.
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Obywatelstwo?
Zmienił wyłącznie nazwisko, jego obywatelstwo pozostało takie samo. Posiadał paszport Korei Południowej, której obywatelstwo uzyskał z urzędu, odgórnie wraz z chwilą gdy pojawił się w Seulu. Polityka państwa widziała uciekinierów jako własnych obywateli wszak zarówno Korea Południowa jak i Północna nie uznawały podziału państwa, pozostając de facto w stanie wojny, niezmiennie od kilkudziesięciu lat.
— Nie zmieniłem obywatelstwa, Alaesho, a tylko nazwisko. Mam wyłącznie wizę na pobyt tymczasowy, który jest mi nadawany od kilku lat, odkąd tutaj mieszkam. — poprawił ją nieśmiało. — I szczerzę wątpię w to, że uda mi się kiedykolwiek uzyskać zgodę na pobyt stały. Wedle Japonii jestem jednym z wielu imigrantów zarobkowych, który w końcu wróci tam, skąd przyszedł. — odparł gorzko, wlepiając wzrok w we własne dłonie, których palce bezsensownie splatały się i rozłączały, zupełnie jakby nie wiedział, co ma ze sobą począć.
— Zdecydowanie lepiej. — odpowiedział krótko, nie chcąc już ciągnąć tego tematu, dlatego posłał jej krótki uśmiech, który mimo wyjątkowo smutnego wydźwięku jego słów, wciąż był szczery.
---
Uśmiechnął się pod nosem słysząc jakoby w oczach Alaeshy był człowiekiem sztuki. Wygląda na to, że nic nie było w stanie odwieść jej od tego postrzegania, tak samo jak nie można było odwieść snycerza od własnej skromności i krnąbrności, gdy pozwolił sobie w akcie sprzeciwu pokręcić głową.
— Cóż, masz szczęście, że w takim razie Twój Pan Ojciec nie był brzydki, skoro już wyglądasz tak jak on.
Słowa, które właśnie wybrzmiały z jej ust, skupiły na niej jego nad wyraz zdziwione spojrzenie.
Szczęście?
Może w innych okolicznościach zrozumiałby ten niewinny komplement i podziękowałby, pomimo faktu, że kompletnie nie podzielał jej opinii. Nie omieszkał jednak podzielić się z nią własnymi przekonaniami z szeroko pojętą estetyką, jeśli chodzi fizjonomię.
— Brzydota to coś, co można mieć wyłącznie tutaj. — skomentował, a jego wolna dłoń znalazła się na jego klatce piersiowej, na której położył swoje długie palce dokładnie na wysokości serca. — Jeśli ktoś ma brzydkie uczucia w środku, nie przyćmi tego nawet najbardziej z urodziwych twarzy. Nawet jeśli myślisz, że mój ojciec nie był brzydki, daję słowo, że jego powierzchowność nie była w stanie zakryć tej brzydoty, którą miał w sobie. — dokończył niemal na jednym wdechu pozwalając, by dłoń opadła w bezsile, by spocząć na jego kolanach. — To bardzo wstrętny człowiek.
— Ty na przykład masz piękne uczucia w sobie i uważam, że dlatego i piękno twojej twarzy jest bardziej dostrzegalne. — niecodzienny komplement wybrzmiał w pozbawiony zalotności sposób. Typowy dla niego, pełen powściągliwej uprzejmości.
---
Przymknął w bólu powieki, doskonale odczytując między wierszami znaczenie, jakie kryły koszmary, o których właśnie mówiła. Sama wyobraźnia bezwiednie kreśliła mu te obrazy, gdy tak bardzo przywodziła na myśl szkarłat krwi, jaki bezsprzecznie krył się za samookaleczeniem. Ponownie zrobiło mu się niedobrze, nie pozwalając mu w żaden sposób ustosunkować się do jej słów, powodując jedynie, że pokrzepiający uścisk jego dłoni na jej dłoni wyraźnie się wzmocnił.
Jego ciemny wzrok wlepiony był w jeden punkt przed sobą, nie patrząc de facto na nic konkretnego. Nie zwracał też uwagi na poruszający się w nieznacznej oddali tłum ludzi, nie przejmując się tym samym karcącym odwracanym spojrzeniom bardziej konserwatywnych światopoglądowo Japończyków. Był rok 2038, lecz narosłych przez tysiąclecia naleciałości nie mógł przyćmić upływ czasu, w miejscu, gdzie publiczne okazywanie uczuć uchodziło za wielki nietakt. W jego ojczyźnie było z resztą całkiem podobnie, a dużo większą swobodę dostrzegał w Korei Południowej, w której wyraźne zachodnie wpływy dodały dużo więcej swobody jeśli chodzi o okazywanie uczuć względem drugiej osoby. Choć dla człowieka z drugiego końca świata, wciąż byłby one bardzo azjatyckie i powściągliwe.
Jeszcze przez chwilę trwali tak w milczeniu i budującej bliskości, gdy błogiego spoczynku nie zaburzył wyraźny entuzjazm, który tak nagle pojawił się na ustach Itou.
— Jest tutaj ktoś, kogo dobrze znam!
Nie zdążył w żaden sposób zareagować na jej słowa, gdy nagłe poruszenie jej sylwetki wybudziło go z niemal całkowitego bezruchu, gdy kobiece palce, uprzednio splecione z jego dłonią, wysunęły się spod jego opuszek, odbierając mu ten dotyk. Zwrócił głowę w jej stronę czując jak i jej głowa unosi się z jego ramienia, a zaraz potem cała jej sylwetka podniosła się do góry, opuszczając ławkę, gdy ręką zaczęła gdzieś energicznie machać.
Wiedziony wyuczoną przed laty uprzejmością także się podniósł, badawczo spoglądając za kierunkiem jej spojrzenia, by dostrzec zmierzającą w ich stronę /różową postać.
Widywał już cosplayerów, pierwszy raz spotykając się z tym zjawiskiem jeszcze w Seulu. Dowiedziawszy się wówczas, że tematyka dotyczyła głównie gier, z którymi nie było mu szczególnie po drodze. Z prostej przyczyny: nie był nauczony tej rozrywki, nie był nauczony spędzania czasu wolnego, którego w ojczystym kraju prawie nie doświadczał.
Zauważył to pewne zawahanie, w którym tajemnicza osoba zastygła na moment zaniechając pewnego kroku w ich kierunku.
Przez krótką chwilę zwątpił, czy widzi kobietę, czy mężczyznę, a może wręcz porcelanową lalkę(?), za którą wciąż odwracały się zaciekawione spojrzenia tłumu, przemieszczającego się za plecami tajemniczej postaci, której wysoką sylwetkę okalały pudrowo różowe falbany sukienki, wzmocnione czarnymi akcentami kokard, przewiązanych gdzieniegdzie po bokach, zwężając sylwetkę tam, gdzie potrzeba, a puszczając wolno fragmenty materiału, które falowały z każdym kołyszącym się przy kroczeniu ruchem bioder.
Ten bez zwątpienia babski kolor z początku pozwolił mu zwątpić, że widzi mężczyznę, jednak ewidentnie wysoki wzrost i trochę nazbyt szerokie jak na kobietę ramiona, sprowadziły go na ziemię równie szybko, gdy tylko (na bogów) widząc w jaki sposób się poruszał, natychmiast odwrócił spojrzenie, wlepiając je pytająco wprost na stojącą obok niego Alaehę.
Jaka wielka szkoda, że nie skupił się na twarzy, gdy atencję jego wzroku zgarnął wówczas wystaranny outfit i pokaźnej ilości aplikacje zdobiące ubranie, ale dostrzegalność, gdzieś kątem oka, równie różowych pukli włosów, sprowokował to pełne przekonanie, że nie widzi w tajemniczej postaci nikogo znajomego.
I choć przez głowę przemknął mu na moment sam Naiya, nie przypuszczał, że spotka go przypadkiem w tak wielkiej metropolii, jak Fukkatsu. Bo prawdopodobieństwo ponownego, przypadkowego skrzyżowania ich dróg było niemal zerowe.
Bo przecież tylko ze sobą pisali, a żaden z nich dotąd nie zaproponował spotkania, mimo że daleko posunięte rozmowy i odważne żarty, mogłyby wzbudzić zwątpienie każdego, kto tylko jakimś cudem miałby mieć dostęp do ich konwersacji.
Ostatecznie wspomnienie Kou w jego umyśle ustąpiło temu przeświadczeniu, a także nieomylnej świadomości, że kojarzył go głównie z zielenią traw, której barwę nosiły jego włosy, zapominając o fakcie, że na Instagramie nie uświadczył go w takim wydaniu. Wyczulony wzrok sokoła wbity w ekran telefonu nigdy jednak nie przywiązywał uwagi do kolorowych kosmyków okalających subtelność jego twarzy, bo to właśnie na niej skupiał się w stu procentach, skrupulatnie poszukując na niej jakiejkolwiek skazy. Bezskutecznie.
Skoro już raz spotkał na swej drodze Kolorowego ptaka, równie prawdopodobnie mieszkały w tym mieście także inne jednostki wyrażające się w ten sposób. Choć pewnie nie był to codzienny widok dla zachowawczej i bez zwątpienia konfucjańskiej Japonii.
Nauczony doświadczeniem minionych wydarzeń ani razu nie zastanowił się, odwracając własne spojrzenie, uciekając wzrokiem na stojącą obok siebie przyjaciółkę, gdy w głowie paliła się ledwie jedna alarmowa lampka. Pamiętał doskonale, z czym spotkało się jego pytające spojrzenie, na które pozwolił sobie ledwie kilka miesięcy temu w barze. Nie chciał powtórki z rozrywki, ewidentnie nie chcąc zostać odebrany w podobny sposób, a w jaki odebrał go wówczas Naiya, szczególnie że tajemnicza postać najwyraźniej przyjaźniła się z Alaeshą.
— ALAAA! Ohayō, kochana!!!(...)
Głos, który wybrzmiał z ust tajemniczej postaci, w żaden sposób nie przywołał w jego myślach Kou, jedynie charakterystyczna maniera, mogłaby mu cokolwiek zasugerować, gdyby aż tak bardzo nie skupiał się na własnej roli, w której... robił wszystko, byleby bezczelnie nie wpatrywać się w tę zjawiskową lalkę.
Ostatnim razem słyszał Naiyę na żywo w nieczystej melodii własnej nietrzeźwości, która znacznie zaburzyła jego pamięć, dotyczącą tamtego wieczoru. I choć od tamtego czasu zdarzało im się wymieniać wiadomości głosowe, lub słuchać go na niezliczonej ilości rolkach na Instagramie, dźwięk tonu głosu nie był przecież tak czysty i niezmącony elektroniką jak w rzeczywistości.
Wyczuł pełną dozę rezerwy w głosie, który właśnie został skierowany do niego w słowie Konnichi-wa. W pierwszej chwili pomyślał, że komuś znowu przeszkadzają jego koreańskie rysy. Tym bardziej nie podniósł na niego wzroku także w chwili, gdy zjawiskowa różowa sylwetka nie zwróciła się w jego kierunku, by mu się (najpewniej) pokłonić. Uprzedził go jednak, kłaniając się jako pierwszy, pamiętając równie dobrze o zasadzie, że przy skłonie wielkim nietaktem jest patrzenie komuś w oczy. Posłusznie więc czarne jak noc tęczówki wbiły się w ziemię, by pozostać w tym stanie przez kilka zaskakująco długich sekund.
Gdyby tylko Kou znał go, choć odrobinę lepiej, może dostrzegłby pewne schematy, którymi kierował się snycerz, gdzie jego własny niski pokłon, wychodził z jego inicjatywy znacznie częściej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Że jego saikeirei pojawia się niemal zawsze, gdy winien jest przeprosiny, bądź podziękowanie, poruszając się niemal bez skazy w tradycyjnej kulturalności Japonii.
Jego ciało jeszcze przez chwilę pozostało w tym perfekcyjnym zgięciu, gdy ciemnego wzroku nie przekłuły, złączone z sobą niemal kobieco wyglądające dłonie, lewa nałożona na prawą w iście tradycyjnym, japońskim stylu. Charakterystycznym dla kobiet.
Kącik ust Matsumoto niemal wygiął się do góry w niemej odpowiedzi na tę małą uszczypliwość, jednak widok niecodziennych jednak na Japonię tatuażach zdobiących porcelanową skórę dłoni, spowodował, że krew odpłynęła mu z twarzy.
Pamiętał je. Pamiętał je tak doskonale, gdy nietrzeźwa świadomość wyryła je w jego pamięci z najmniejszymi detalami.
Pamiętał tatuaże na dłoniach Naiyi, gdy jego umysł tak często przywoływał widok sprzed kilku miesięcy, kiedy obserwował ten eteryczny ruch nadgarstka, gdy Naiya mieszał słomką własnego drinka.
Szlag, szlag, szlag.
Pomimo wyraźnie odczuwalnego spięcia obecnego chyba w każdej możliwej części jego ciała, jego sylwetka nie zatraciła swojego niewzruszonego spokoju, choć ciemne oczy, które z wolna unosiły się, wraz z jego sylwetką na
Ta twarz.
naznaczona w tej chwili serduszkami, zdobiącymi te wysokie kości policzkowe. Ale to bez zwątpienia był ON. Te idealne proporcje twarzy, te same znamiona na tak subtelnie zaznaczonej szczęce, ten sam mały, zgrabny nosek. I te oczy, niezmiennie podkręcone makijażem, których żółtawy kolor skrył się w tej chwili za kolorowymi soczewkami, choć mógł przysiąc, że patrzyły na niego w taki sposób, że niemal czuł wylewającą się nich jadowitość.
Czarne oczy otworzyły się na pełną szerokość, gdy starał się wydusić z siebie coś jedno małe słowo. Ostatecznie jedynie nabierając wody w usta, nie mogąc uczynić niczego, by w jakikolwiek sposób rozluźnić atmosferę, a tym samym uwolnić się w ciężaru nietaktu, który spadł na niego z chwilą rozpoznania w tajemniczej postaci swojego towarzysza w bezsenności.
Nagle przerwał nieznośny w tej chwili kontakt wzrokowy i spojrzał na Alaeshę, która chyba przygotowywała się do tego, by ich sobie przedstawić...
@Naiya Kō @Itou Alaesha
Naiya Kō ubóstwia ten post.
Swoim komplementem chciała jedynie dodać Hiroshiemu otuchy. Domyślała się, jak ciężko było mu dostrzegać w lustrze podobieństwo do swojego ojca, gdy ona również z niesmakiem spoglądała na części własnego ciała, które nie należały do niej — wyglądając najzupełniej jak przekalkowane z sylwetki jej matki. Nic jednak nie zmieniało tego, że ciało Hiroshiego należało do Hiroshiego, a ciało Alaeshy należało tylko do niej. Nie można było się nienawidzić jedynie za podobieństwo do rodzica, którego się nienawidziło. Widziała kątem oka, jak przyłożył dłoń do serca. Ten Matsumoto to jednak miał romantyczną duszę.
— Masz rację. — Matsumoto w zasadzie był nawet w jej typie faceta. Miał wszystko, co potrzeba — wzrost, posturę, ciemny, głęboki odcień oczu. Był dobrze ułożony, miły, zabawny. Coś jednak sprawiało, że w żadnym stopniu między nimi nie zaklikało na stopie romantycznej. Niemal od pierwszego spotkania ich relacja szła w kierunku znajomości, następnie koleżeństwa, a teraz chyba przyjaźni. Tego rodzaju iskry wywoływała w malarce nieprzewidywalność, zaczepność i jakiś rodzaj nieokrzesania — rzeczy które kojarzyły się jej z czerwienią, gdy Hiroshi jednak był fioletem.
— Nigdy nie widziałam Twojego ojca i pewnie nie zobaczę. Widzę tylko Ciebie i mogę powiedzieć, że niczego Ci nie brakuje ani tutaj, ani tutaj. — Uniosła dłoń do góry, siedząc cały czas tak samo, niemal nieruchomo opierając głowę o jego ramię. Wyciągnęła palec wskazujący, którym najpierw pokazała w kierunku klatki piersiowej, a potem na twarz snycerza, po czym opuściła dłoń na miękkość leżącego na jej kolanach pluszęcia.
Nie spodziewała się usłyszeć komplementu również od niego, szczególnie że zupełnie nie czuła się dzisiaj ładna. Gorzej, że prędzej była w stanie uwierzyć, że jest ładna fizycznie, aniżeli ładna w środku. Dobrze wiedziała jakie koszmarności krążyły jej ostatnio po głowie w śnie i na jawie, dobitnie przypominając niewybaczalne grzechy wobec własnego ciała. Krew, alkohol, nikotyna. Nic z tych rzeczy nie przywoływało pięknych uczuć, o których wspomniał snycerz. Chciała jednak wierzyć w to, co do niej mówił, bo było to kochane, ciepłe i urocze z jego strony. Miała ochotę uchwycić się tych wrażeń, aby nie pochłonął ją na nowo smutek. Uśmiechnęła się więc nieco na słowa towarzysza.
— Dziękuję. Dobrze że ktoś widzi we mnie coś pięknego, gdy ja tego nie widzę. — Pokrzepiający uścisk dużej i ciepłej dłoni był najzupełniej wystarczającym wsparciem. Alaesha chyba nawet nie umiałaby powiedzieć czegokolwiek więcej o swoich przeżyciach i uczuciach. Właśnie przed chwilą źródełko łez wyschło. Musiała z niego skorzystać, kiedy mogła, ponieważ płacz nie przychodził zawsze. Tak przyzwyczajona była do tamowania w sobie wielu odczuć, że nawet gdy chciała, czuła że winna ich nieco ulać, to często nie potrafiła. I tak jej ulżyło i zrobiło się jej lepiej. Na więcej nie byłaby w stanie sobie pozwolić — dzielenie się tymi najgłębszymi i najbrzydszymi emocjami wciąż sprawiało jej wiele trudności.
Naiya wyglądał absolutnie zjawiskowo. Tak szczupły, a jednocześnie tak pełen kształtów. Delikatny niby liść na wietrze, a jednak stabilny i silny jak gałąź, na której owy liść trzymał się resztką siły podczas podmuchów jesiennego wiatru. Miał niezwykle wiele gracji, kobiecości i męskości, choć ubrany był dzisiaj wyjątkowo wręcz dziewczęco. Moment jednak w którym zatrzymał się na chwilę, nim podszedł do nich siedzących na ławce, naznaczyła jakaś sztywność i spięcie nieznanego pochodzenia, ledwie uchwytne kątem zmysłów Alaeshy. Było to wrażenie, które odczuwa się czasem podskórnie, ale nie wierzy się mu w pierwszym momencie, zrzucając je na karb czegokolwiek innego. Jakby człowiek nie mógł posłuchać w pierwszym odruchu własnej intuicji, że czyjeś negatywne uczucia mogą być naprawdę wymierzone w ciebie. Jednak gdy później coś pęka i atmosfera ulega zmianie, okazuje się, że wrażenie to pasuje jak idealny puzzelek do całego nieszczęśliwego obrazka. Odłożyła pluszęcie obok na ławce i wstała, by jeszcze dodatkowo zamachać do Kou, już mniej obszernie, niż za pierwszym razem.
Itou zdawała sobie sprawę z tego, że pewnie jej twarz nie wygląda najlepiej. Choć ostatnia łza zaschła już chwilę temu na jej policzku, to prawdopodobnie mogły ją zdradzać zaczerwienione i napuchłe powieki lub wykwitłe, spąsowiałe plamy na skórze. Być może makijaż, który wcześniej przygotowała tak skrupulatnie, aby poczuć się lepiej, właśnie odznaczał się rozmazaną w kącikach oczu maskarą lub wyżłobionymi ścieżkami w podkładzie. A może jednak chłodny wiaterek uspokoił zbolałą od płaczu skórę, a łzy prześlizgnęły się po odpowiednio zabezpieczonej powierzchni makijażu wyrównującej koloryt jej skóry i skrywający ciemniejsze i jaśniejsze kropeczki dziewczęco wyglądających piegów? Niemniej nawet najlepiej zrobiony przez Alaeshę makijaż miał się nijak do czystej perfekcji, jaką swoim make-up'em przedstawiał Naiya. Naprawdę podziwiała go za tę dbałość o szczegóły, na którą ona nigdy nie miała cierpliwości. Zdarzało się jej czasem wychodzić na miasto zupełnie bez makijażu, nawet lubiąc swoją twarz taką zupełnie sauté, jednak nigdy jeszcze nie widziała Kou bez choćby minimalnego makijażu, który wyrównywał, co należało i podkreślał jego swoją drogą bardzo zgrabną buzię.
Według matki wyglądała brzydko, gdy płakała. Tak jakby parę kropel spływających z oczu i zmiana zabarwienia twarzy miała sprawić, że inni ludzie natychmiast będą ją odrzucać, patrzeć z niechęcią i nią gardzić. Tak jak i ona to robiła wobec Itou, niemal swoimi słowami zabraniając jej upuszczać smutku. Nie tylko w jej obecności, a czasem też gdy przyłapała ją na samotnym płaczu, to musiała zrobić jej właściwy do sytuacji przytyk. Tym samym, choć Ala wiedziała jakie to bzdury, choć pozwalała już sobie na płacz przy najbliższych, przynajmniej choć trochę, w tej ograniczonej ilości, jaka była w stanie z niej wypłynąć, to wstydziła się wtedy swojej twarzy. Strach przed porzuceniem z powodu jej wyglądu był silniejszy niż logiczne myślenie. Teraz natomiast nie miała pojęcia jak wyglądała, więc próbowała skryć się za swoimi włosami, a w każdej pozie i spojrzeniu starała się nieco pochylić głowę. Gorzej że mogło to być odebrane jako zawstydzenie wynikające z zupełnie innych przyczyn, a za powód można było odczytać samego Matsumoto.
— Ohayō, kochanie! Na bogów, jak przecudnie wyglądasz. Błagam, wystylizuj mnie kiedyś. Skądś wracasz, czy może dziś po prostu miałeś mood na taki ubiór? — Wpierw zagaiła tak po prostu, w swoim stylu, najlżej jak dzisiaj była w stanie z racji na swój dosyć parszywy humor. Trudno jednak było Ali być smutną w pobliżu Drzazgi, który zazwyczaj otaczał się pozytywną aurą — nawet gdy sam niekoniecznie bywał w najlepszej formie. Było w tym jednocześnie coś mogącego brzmieć jak fałszywa nutka w pięknej uwerturze, jak i pięknego. Często nie warto było brać świata zbyt poważnie, a uśmiech, nawet ten sztuczny, badacze określili jako mogący poprawić sobie samemu humor. Tym samym udawanie radości przynajmniej w niewielkiej skali sprawiało, że naprawdę człowiek czuł się lepiej i zdawało się Alaeshy, że Kou te prawidła rozumie naturalnie i wypływają one po prostu z jego wnętrza i tego, kim był.
— U mnie w porządku, w zasadzie nic nowego... — Skłamała. Jednak co miała powiedzieć? Że właśnie wypłakała się znajomemu w rękaw, że nie wiedziała, dlaczego dręczą ją te paskudne sny, że czuła się jak kupka nieszczęścia i dzisiaj tylko to nieoczekiwane spotkanie ratowało ją przed otępiałym leżeniem w domu na kanapie? Cóż, takich rzeczy nie mówiło się tak po prostu na dzień dobry, nawet jeśli była to osoba, której można byłoby się z czegoś takiego zwierzyć.
— Nayia, poznaj mojego... — Jakieś dziecko przejechało tuż obok na hulajnodze, robiąc przy tym sporo hałasu, w wyniku czego tak drobne, a tak ważne słowo przyjaciel umknęło w niebycie, rozpraszając artystkę, która nagle zgubiła myśl. — Poznaj Matsumoto Hiroshiego. Hiroshi, to mój bardzo dobry znajomy Kou Nayia. — Tymczasem zauważyła jakąś niepewność, zawieszone gęstniejące coś w powietrzu, czego nie umiała zrozumieć. Kou nie spodobał się jej towarzysz? Widział coś, czego ona nie mogła dostrzec? A może to Matsumoto nie był w stanie przełknąć tak barwnej osoby, którą właśnie przed nim postawiła?
@Naiya Kō @Matsumoto Hiroshi
Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.
Naiya w rzeczy samej wizualnie przypominał gałąź, niby silną, a jednak paradoksalnie gibką. Tym razem jednak ta elastyczność naruszyła się, wyginając jego osobowość w drugą stronę. Zmieniając w prawdziwą, zesztywniałą drzazgę.
Złość.
Niewytłumaczalna złość, która zatrząsnęła jego sylwetką, dobijała od żołądka aż do mózgu. Nie potrzebowała zaproszenia, weszła z brudnymi butami do tej sytuacji, nie chcąc tak po prostu odejść. Patrząc na czarnowłosego i jego potknięcia, które w zielonkawych oczach wydawały się celowe, czuł tylko jak to wszystko w nim narasta. Miałby już ochotę wziąć to w garść i wyrzucić gdzieś daleko, bo niepotrzebne mu takie silne odczucia do życia, ale zapewne musiałby w tym celu rozpruć sobie brzuch. Bo właśnie tam kuliła się ta mała, bezduszna bestia, podgryzająca i kłująca wszystkie organy. Odczuwany w tym miejscu ciężar, który mieszał mu w głowie, nie pozwalał zachować dobrej miny do złej gry. Schowanie za obliczem maski nie wchodziło w grę; tak jak nie wchodziło w grę, by kogoś, kto nim gardzi przytulać na powitanie i głaskać. A tak mu się właśnie wydawało, że mimo emocji jakie już związał z tą internetową relacją, znowu jest traktowany nie po ludzku. Jak rzecz. Że Hiroshi się na niego wypina, udaje przy swojej dziewczynie że go nie zna, żeby ukryć ile czasu spędza z jego avatarem wieczorami. W zasadzie, uroił to sobie szybciej, niż sam by się tego spodziewał i tym bardziej wydawało mu się to realne, że myśli te przyszły szybko i intuicyjnie. Jak bardzo się mylił.
Widok, który trafił go w miejsce, w którym winno znajdować się niesfornie biegnące serce. Zakłuło, jakby właśnie odbiło się od startu, zaczynając maraton. Maraton, którego nie miało nawet większej szansy skończyć dobrze. Nie wiedzieć czemu widział w nich pewien archetyp. Nie znał wystarczająco dobrze ich obu, co tylko pomogło mu w myśleniu, że wyglądają jak idealna para. Alaesha mogła nie czuć się w tej chwili ładna, do Kou jednak w życiu by taka myśl nawet nie dotarła. W jego oczach, była śliczna. Miała wszystko, czego mógłby jej zazdrościć - jej wzrost, dziewczęcą twarz, naturalną delikatność i brak tego nieprzerwanego lęku w oczach. Uprzejmy głos i usposobienie wskazujące na to, że nie była nigdy czyimś workiem treningowym. Kou ciągle żył z przeświadczeniem, że widać to po nim i czuł się temu winny; jakby to była JEGO wina, że przynajmniej połowa jego ciała doświadczała siniaków i brudnego poczucia dyskomfortu związanego z bólem, a ludzie mogli jakoś magicznie wychwycić i zacząć traktować jak równie żałosnego, jak czuł się gdy bez ruchu czekał aż ojciec się wyładuje. Choć w istocie był bardzo delikatny, z daleka wyglądał jak lalka, a w środku krył się przerażony szczeniak - robił wciąż co mógł, by stworzyć tarczę mówiącą wszystkim kłamstwo, że jest agresywnym wilkiem. Potrzebował jej, choć paradoksalnie to ona sprawiała, że nie mógł czuć się do końca swobodnie.
Ale nie miał do kobiet nigdy z tego tytułu problemu, właściwie miał na tyle niebinarny sposób myślenia, że było mu do nich o wiele bliżej niż wskazywałby jego nienaturalnie ogromny wzrost. Aprobował ich swobodę w wyrażaniu siebie całym sobą, tak samo nie śmiałby lekkiej zazdrości wobec Ali przekuć nic w złego.
Lecz teraz... teraz uderzyło go zupełnie co innego. Nie miał nawet pojęcia, dlaczego aż tak.
Zbliżył się jednak, pomimo wcześniejszego zawahania, krokiem wyjątkowo lekkim, eterycznym i pewnym siebie.
— Ohayō, kochanie! Na bogów, jak przecudnie wyglądasz. Błagam, wystylizuj mnie kiedyś. Skądś wracasz, czy może dziś po prostu miałeś mood na taki ubiór? —
Usłyszał słowa koleżanki, w chwili, gdy schylał się z rękami wyciągniętymi z przodu, by powitać wcalenietaknieznajimego mężczyznę o głęboko czarnych oczach, który najwyraźniej zachowywał się, jakby go nie znał.
Choć nie chciał być odebrany tak, jak go odebrał wówczas ten bezimienny, zniewieściały zielonowłosy, Hiroshi nie uniknął zostania odebranym w sposób, w jaki tylko Naiya mógł go w tej sytuacji odebrać.
Popełnione wówczas błędy wracały do niego dziwnym trafem, jak przeznaczenie z góry ustalone przez bogów. Przecież prawie niemożliwe było by spotkać się w takim czasie i okolicznościach, a jednak. Osobliwy przypadek który skierował Naiyę właśnie tutaj, także właśnie tutaj sprawił, że wysoki drag poczuł się potraktowany jak śmieć. Bez powodu.
Dusiło go to poczucie, nawet jeśli pozornie nie było dość realne, by miało czym.
Dziwne spojrzenie na Alaeshę, uparte unikanie nawiązywanego przez Kou kontaktu wzrokowego. Głęboki, obcy ukłon i ten chwilowy tik wyginający kącik ust w nerwowym uśmiechu.
Chwilę później, gdy jego sylwetka nieruchomo stała czekając na choćby jeden, zmieniający wszystko ruch - zawiódł się. Podnosząc się tylko obserwował jego ignorancki spokój, jego obojętną reakcję na jadowicie przeszywające spojrzenie, którym go uraczył. Zadarł głowę delikatnie a jego powieka drgnęła. Przymrużył oczy jakby na coś czekał, choć sam zapewnie nie wiedział, na co. Snycerz zapewne musiałby się tego domyślić, żeby załagodzić sytuację, a logicznie nie było teraz takiej możliwości. Pozorne złagodnienie na zapudrowanej twarzy spowodował dopiero nagły, miły głos jego znajomej z festiwalu. Odwrócił się niemal od razu w jej stronę, chowając wszystko za niezwykle udaną maską stworzoną specjalnie dla Ali, jakby zapomniał co się w ogóle przed chwilą wydarzyło.
- Ahh, pewnie, aniołku. Musimy się zgadać kiedyś. - Uśmiechał się nadal, jakby łapiąc wiatr w żagle potrzebny do jak największego sprawiania pozorów. - Wracam z jednego pięknego spotkania, miałem okazję się przebrać na event, więc wiesz jak jest, nie mogłem odmówić. A wy... Co tu robicie, hm? - Łypnął wywyższającym się wzrokiem na schowanego za Alą mężczyznę, w którym wydawało się, jakby nagle zabłysnęło coś, jakby... przerażenie? Napięcie? Oho, kotku, i tu cię mam. Widzisz, co mogę zrobić i teraz się boisz? Ahhh, jakże mi przykro, trzeba było nie zgrywać greka.
Nikt nie będzie Nai ignorował.
- U mnie w porządku, w zasadzie nic nowego... — Nie wiedział co na to odpowiedzieć, bo też zabrzmiało mu to jak jakaś nieco wymijająca wypowiedź. Cóż. Może gdyby Ala mogła wiedzieć, co kroi się w umyśle wszystko ukrywającego Nai, szczera odpowiedź zmieniłaby cały przebieg sytuacji, a nawet uspokoiła wzbierający wulkan. Gdyby może wiedział, jaki był kontekst całej tej sytuacji, ale... niestety. Znając go czy nie, czytanie w tej księdze pełnej kłamstw i uparcie trzymanych tajemnic nie było łatwym zadaniem. Rozmycia makijażu na jej twarzy także nie spostrzegł, niemal całkowicie zaślepiony przez swoje emocje.
- Naiya, poznaj mojego... - I znów wzrok popłynął nań jak brzytwa. Ostry, intensywny, oceniający. No, no, no dalej. Mojego... Co? Niech cię wyda, niech mówi otwarcie - kim dla niej jesteś, hm? Czekał nie zwracając na otoczenie najmniejszej uwagi, zupełnie skupiony na sylwetce mężczyzny, od paru miesięcy nazywanego przez siebie Pustułką i swojej kumpeli, na której rozproszeniu uwagi nie skupił się w ogóle. Czekał tylko aż rozwiąże wszelkie wątpliwości, nie widział nic poza tym. I wtedy padło...
Matsumoto Hiroshi.
Japońskie imię i nazwisko?
A-ha? Czyli swoją prawdziwą godność też ukrywasz?
I dlaczego akurat MATSUMOTO, jak Matsumoto Chizuo? To jakiś żart?
Jeśli tak naprawdę nie było jego, to czy on w ogóle wiedział co robi, jakie znane w Japonii nazwisko w ogóle sobie nadał? A co jeśli wymyślił je na poczekaniu, słysząc gdzieś w gazecie, i Alę też okłamywał? Paranoiczny statek płynął po całym morzu podejrzeń, których poziom rósł wraz z każdą informacją trafiającą do głowy draga.
Nic to nazwisko. Żadnego tytułu...?
Ah, tak. Bo to jest JEJ MATSUMOTO HIROSHI. Na co komu tytuł, skoro są z sobą zbyt blisko, by mówić do siebie oficjalnie. No przecież, czy w innej sytuacji trzymaliby się tak publicznie za rączki...? Zakłucie, które poczuł sprawiło kolejne wrażenie, jakby świat rozsypywał się na kawałki.
Ale dlaczego?
Naprawdę nie wiedział. Może gdyby miał dość rozumu, by zadać sobie w głowie to pytanie, odkryłby że jego działanie nie ma logicznego sensu. Ale nie zrobił tego, porywając się w wir emocji. Jego serce mówiło za niego, nie wyjaśniając nic.
Podniósł się na równi z czarnowłosym, choć jego sylwetka wyprostowała się jakby nieco bardziej pewnie, bardziej agresywnie.
- Sugoi, Sugoi. - Piękne przedstawienie skarbie. Aż sam prawie uwierzyłem, że się nie znamy.
Nagle chude nadgarstki uniosły się. Zaklaskał, złośliwie wyginając kąciki warg, choć całokształt jego twarzy wyrażał niezadowolenie.
- Hiroshi, Hiroshi... więc to jest twój Matsumoto Hiroshi. - Dodał cicho, przyglądając się mu uważnie, jak warzywom wybieranym w sklepie.
- Tak trudno zapamiętać, czyż nie? Hahah. Excuse me. - Machnął ręką, jakby udawał, że całej sytuacji nie traktował poważnie. - Ależ miło poznać... wybacz moje zachowanie skarbie, prostu nie wyglądasz jakbyś naprawdę tak miał na imię. Ale chyba mi się tylko tak wydaje, zabawne. - Zaśmiał się niby to niewinnie, ale chyba jednak nie do końca.
- Nie bierz tego do siebie. - Wyciągnąl dłoń w jego stronę nieoczekiwanie, poklepując go lekko po ramieniu. Gest ten mógł wyglądać z punktu widzenia trzeciej osoby bardzo dziwnie, zwłaszcza dla Alaeshy która mogła dalej myśleć, że się nie znają. Kou nie zamierzał zdradzać jaka prawda, przyjmując wciąż wyimaginowaną grę pozorów, którą był przekonany że Hiroshi sam zapoczątkował. Same poklepanie po ramieniu mogłoby być naiwnie odebrane za przyjazne, zwłaszcza w towarzystwie Kou który tą przyjazną aurę zazwyczaj wokół siebie tworzył. Dlatego właśnie uwielbiał takie pozory tworzyć. Był nieprzewidywalny, jeżeli tylko tego chciał to niewielu poza nim samym było w stanie stwierdzić, co dokładnie znaczy który jego gest. A ten, skierowany do Hiroshiego który mógł już się domyślać, o co Kou chodzi, był perfekcyjnie wymierzony. Dla osoby z zewnątrz mógł być po prostu dziwny, niejasny, może nawet przyjacielski. A jadowite spojrzenie, które oplotło Hiroshiego tylko potwierdzało, że był niczym innym jak podkreśleniem swojej dominacji i nieprzewidywalności. Mogę cię tak po prostu dotknąć, bo się ciebie nie boję, więc lepiej uważaj, co robisz.
Naiya nieodzownie kojarzył się z głęboką czerwienią agresywnej szminki, złamanej trawiastą zielenią farbowanych włosów; choć wszystkie jego odcienie były raczej ciepłe, a wręcz jadowite, ciężko byłoby narzucić mu posiadanie tylko jednego koloru. Jednak to tak naprawdę fiolet był dla niego najbardziej wyjątkowy z całej palety barw. Mimo, że mentalnie wydawał się raczej średnio do niego pasować - sam miał w sobie tyle energii i pewnego rodzaju ostrości, płomienności rozbuchającej w ciągu ledwie sekundy, że stanowiący dla niego przeciwwagę spokojny i tajemniczy odcień przynosił mu pewną ulgę.
Nie był w stanie stwierdzić czy był synestetykiem, jednak instynktownie wyczuwał pisząc z Hiroshim ten wyjątkowy odcień, tak rzadko spotykany i wyjątkowo głęboki niczym najwyśmienitszej jakości ametyst. Kolor pochłaniający, grzejący choć dość chłodny by zmieniał jego własny rozdmuchany ogień w aurę gęstą niczym magma. Uwielbiał tę niewytłumaczalną, specyficzną gęstość. Ze stopionej skały można było nawet utworzyć nową wyspę, dając poczucie odrębności i bezpieczeństwa. Fiolet przywodził na myśl magię, a więc coś, z czym Kou po godzinach nieodłącznie związał swoje życie. Coś, z czym zespolił swoją osobowość przyciągając wzrok na ekranach śledzonych przez tysiące par oczu, spośród których ta jedna, jedyna otrzymała szczerze odwzajemnioną uwagę.
Choć trzeba przyznać, że ich nocne wymiany cyfrowych zdań zupełnie inaczej wyglądały niż wypowiedzi czarnowłosego przy Alaeshy. Może i nie miał aż takiej zdolności jak Ala, przy której akceptującej naturze język rozwiązywał się sam, jednak i przy Kou snycerz zdawał się zdejmować z siebie jedną z warstw, taką, którą trzeba było delikatnie choć podstępnie zerwać. Czy to energia Kou, którego drugim imieniem była prowokacja do takich zachowań była tego powodem? A może był inny powód? Tego, z pewnością, sam nadal nie wiedział. Nie wiedział o nim wystarczająco, by wiedzieć nawet o tym, na ile w różnych sytuacjach zachowuje się nieco inaczej, choć miał tego pokaz porównując ich aktualne niekończące się rozmowy do chwili, w której się poznali.
Wtedy zauważył coś, zdawało mu się że Alaeshą patrzy na niego badawczo.
- To nic takiego Aluś, po prostu wydawało mi się, że znałem kogoś cholernie podobnego. Cóż za przypadek, czyż nie? -
Spojrzał na niego podstępnie wypowiadając ostatnie zdanie. Na jego twarzy gościł lekki uśmiech, choć naprawdę nie było mu do śmiechu.
- Ale to nic. Bo chyba mi się tylko wydaje. Przypadki się zdarzają, czasem tylko trzeba na nie spojrzeć i o nich zapomnieć, hm? - Tak jak on, o mnie. Zaśmiał się niby to uprzejmie, spoglądając na Hiroshiego z ukosa.
Uderzył jak z bicza swoją wieloznaczną mową. Ton, którym się posługiwał był wciąż bardzo mocno zmanieryzowany, jakby nabierał głębii wraz z emocjami wyciągającymi dramatyczność jego wydłużonych, wypowiadanych głosek.
Wciąż mówił pewnym szyfrem, który z miał z boku brzmieć jak nieintencjonalny bełkot. Widać było po nim to napięcie, które można by łatwo uznać za stres, choć w rzeczywistości zupełnie nim nie było. Nie wiedział, czy Itou wyczuwa intuicyjnie, że coś jest na rzeczy, ale tylko Hiroshi mógł wyczytać dokładnie między wierszami, ile zajadłości się tak naprawdę w tym kryło. I na to właśnie Kou liczył, sam nieświadomy zaś, że bijąc nie do tej bramki co trzeba, może go emocjonalnie uderzyć. I to nie tam, gdzie tak naprawdę chciał. Bo to, w co chciał, przykrym trafem tak naprawdę nawet nie istniało.
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Wciąż jednak podskórnie czuł tę niechęć wobec swojej osoby, ilekroć stał w kolejce w urzędzie do spraw cudzoziemców, by złożyć już kolejny, niezliczony raz wniosek o przyznanie pozwolenia na pobyt stały.
Zawsze z tym samym skutkiem, pomimo skrupulatnego pilnowania terminów i pełnej transparentności jego działalności na terenie Japonii, otrzymywał przedłużenie pozwolenia na pobyt na kolejne sześć miesięcy, zupełnie jakby jego już kilkuletni pobyt, nie był wystarczającą sugestią, że nie zamierza się stąd wynosić.
Znosił zawsze tę ujmę reagując na nią bezsilnym westchnieniem, ilekroć przychodził list drogą pocztową, którego koperta zawsze skrywała to samo. Rozgoryczenie.
Nie poddawał się jednak tak samo jak uparcie starał się o pozwolenie o wjazd do Japonii, którego ten kraj tak wiele razy nie chciał mu udzielić, najpewniej obawiając się szpiegostwa. Zresztą gdziekolwiek by się nie udał, spotkałoby go dokładnie to samo. Miejsce, w którym przyszedł na świat, było nie tylko jego brzemieniem, było swoistym oznaczeniem z przekazem pochodzącym od dyktatora, zupełnie jakby miał wypisane na czole "przychodzę w złych zamiarach" i choć wielu tak jak on podjęło się rozpaczliwej próby zmiany swojego losu, często spotykali na swej drodze niechęć i uprzedzenia, nawet w ojczystej najśmielej wybieranej Korei Południowej.
— Dziękuję. — wydukał nieśmiało w odpowiedzi na jej słowa uznania co do jego znajomości języka japońskiego. Podziękował, zniżając dodatkowo delikatnie głowę, gdyby nie siedzieli na tej ławce, z pewnością cały by jej się pokłonił, choć wiedział doskonale, że tego nie oczekiwała.
Przemilczał jednak jej kolejne słowa, w których mówiła o jego skrytości i choć w tonie jej głosu na próżno było szukać jakiejkolwiek sugestii, zrobiło mu się słabo na samą myśl o tym, że mogłaby czuć się przez niego oszukiwana. Co poniekąd było prawdą, a przynajmniej w umyśle snycerza.
Spowiadanie się z własnej przeszłości kojarzyło mu się głównie z wielogodzinnymi przesłuchaniami, tuż po tym jak trafił do Seulu. Maglowali go niemal bez końca, skrupulatnie sprawdzając i notując każdą informację, jaką im podał. Wracając do tych samych pytań po kilku tygodniach, a nawet miesiącach, podejrzewając wyssaną z palca historię, której szczegółów, nie sposób było spamiętać w przypadku kłamstwa. Ciche liczenie na jego potkniecie, zmianę zeznań, lub podanie sprzecznej informacji, byleby udowodnić jego niewiarygodność i podeprzeć własnymi podejrzeniami o szpiegowanie.
Nie miał pojęcia, jak temu podoła, ale skrycie czuł, że przyjdzie czas, w którym będzie musiał jej przyznać całą prawdę, jak ciężka do przetrawienia by nie była. Nie chciał w niczym okłamywać Alaeshy, dlaczego tak często zdarzało mu się tym samym milczeć, w chwilach takich jak ta, gdy przyznanie prawdy nie było możliwe, lecz kłamstwo tym bardziej nie było w stanie wydostać się z jego ust. Malarka była jedną z niewielu osób, które od samego początku nie wykazywały wobec niego żadnej niechęci. Nie wyczuwał uprzedzeń narosłych w umysłach tak wielu Japończyków. Nie przelewała na nim nawet własnych frustracji, choć widział ją dzisiaj w zupełnie innym wydaniu niż zazwyczaj i nie ganiła nawet jeśli zdarzało mu się popełnić jakąś gafę.
Nie chciał też niczym jej zamartwiać, choć przecież to ona odbierała go w środku nocy z izby przyjęć, całego we krwi, czego do tej pory nie był w stanie wyjaśnić. Nie wiedział też jak wiele demonów (dosłownie) prześladuje ją samą, nie mając świadomości, że umarła, że widzi rzeczy, których on nie jest w stanie dostrzec jako zwykły człowiek. Tego, że jej koszmary wcale nie muszą dotykać jej przeszłości, że zmaga się w nich z innymi bytami, o których istnieniu nie miał bladego pojęcia.
Ale bardzo cenił, że potrafią w swoim towarzystwie swobodnie milczeć.
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc, że niczego mu nie brakuje.
— Dziękuję, Alaesho. — powiedział szczerze, choć zupełnie nie zgadzał się z tym, co usłyszał. Zresztą jak Itou miała widzieć jego wnętrze, skoro nie miała pojęcia o tym, co przygważdżało go do ziemi ponad wszystkie znane sobie kompleksy. Jego przeszłość, jego demony i jego ofiary, które prześladowały go po dziś dzień, nie pozwalając spojrzeć na siebie przychylniejszym okiem.
— Dziękuję. Dobrze, że ktoś widzi we mnie coś pięknego, gdy ja tego nie widzę.
Spojrzał na nią z boku, na jej głowę ułożoną ufnie na jego ramieniu, na delikatnie rozmyty makijaż, który spłynął po naznaczonych piegami policzkach wskutek łez. Na leciutko zaczerwienione oczy, których szklistość odbijała teraz każdą możliwą, obecną w parku rozrywki barwę. Na leciutko podpuchnięte powieki i delikatnie potargane wiatrem włosy. Lecz nawet to. Nawet ta nic nieznacząca
Do czasu gdy nie nastąpił chaos, który pojawił się wraz z nadejściem barwnej różowej rusałki.
Ten jeden niepasujący element, który pomimo pastelowej barwy tak agresywnie wyróżniał się na tle masy bezbarwnego tłumu. Wystarczyło jedno badawcze spojrzenie, by już w chwilę potem uciec nim gdziekolwiek indziej, byleby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Dostrzegł to wycofanie i w samej Alaeshy, która odwracała delikatnie głowę, zupełnie jakby próbowała coś ukryć przed wzrokiem wysokiego, niewątpliwie zniewieściałego mężczyzny.
Hiroshi nie odezwał się nawet słowem, gdy pytanie nagłego przybysza wybrzmiało w swojej nieoczywistej manierze niemal dokładnie tak, jakby oczekiwał tłumaczeń.
— A wy... Co tu robicie, hm?
Wzrok niezmiennie skoncentrowany na przyjaciółce, która stała obok niego, znacznie bliżej różowej rusałki nie pozwolił mu dostrzec jadu, który już wkrótce miał zacząć dostrzegać w zielonkawych tęczówkach skrytych za soczewkami, w pasujących do outfitu odcieniach, które tak nagle przeszyło jego nieświadome tego zabiegu ciało.
Nieco wymijająca odpowiedź Alaeshy tylko utwierdziła go w przekonaniu, że o pewnych sprawach w Japonii zwyczajnie się nie rozmawia, nawet jeśli dwójka — najwyraźniej dobrze znanych sobie osób, tak bez wahania wita się na ulicy, prawiąc sobie całkiem udane komplementy.
A wtedy widok znajomo wyglądających tatuaży zdobiących smukłość niemal kobiecych dłoni zmroził go do reszty, gdy uniósł na niego to niewybaczalnie zwlekające z tym faktem spojrzenie, które tylko potwierdziło jego obawy, momentalnie wymalowane na jego koreańskiej twarzy.
Stał tak przez dłuższą chwilę w całkowitym bezruchu, gdy delikatny wiosenny wiatr wprawiał jego czarne kosmyki włosów w falujący ruch. Ledwy ruch jego pobladłych od natłoku myśli warg zdawał się bezgłośnie wypowiedzieć nieme "Pszczółka", choć szumu wiatru nie przyćmiła nawet jedna sylaba.
Chwilowe milczenie, które zapadło w gęstości ciszy, którą zagłuszał podmuch wiatru, pchnęło Alaeshę do tego, by ich sobie przedstawić. Matsumoto nie zamierzał protestować, bo wciąż nie znał przecież imienia zniewieściałego mężczyzny, z którym paradoksalnie zdążył wymienić już setki wysłanych głównie po nocach wiadomości.
— Naiya, poznaj mojego...
Twojego, co?
Pytanie momentalnie przemknęło mu przez myśli, gdy tylko usłyszał to nagłe, dziwne, niepasujące zacięcie, czy zawahanie, którego nie potrafił w tej chwili zrozumieć.
Gdzieś z boku przemknęło dziecko na hulajnodze, nie rozpraszając jednak jego uwagi, gdy wbił w Aleshę pytające spojrzenie, a kąciki ust ledwie wygięły się w smutnym wyrażającym zawód uśmiechu, nie otrzymując żadnego tytułu.
"Poznaj mojego..."
Przyjaciela?
Kolegę?
Cisza.
Znajomego...?
NIKOGO — werdykt w jego głowie był jeden. Podtrzymany przez demony przeszłości, które natychmiast podłapały milczenie ze strony kobiety, dopisując ukryte intencje w niewypowiedzianym słowie. Ledwe drgnięcie szczęki będące reakcją na usłyszenie własnego nazwiska, nie otrzymując odpowiedzi na nurtujące go w głowie pytania. Poczuł się jak ostatni idiota, wmawiając sobie nawiązywanie relacji, które nie istniały, gdy wciąż powoływał w umyśle własną niewiedzę i nieobycie w kontaktach międzyludzkich. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że mógłby być kimś szczególnym? Jak w ogóle mógł pomyśleć, że ktoś miałby go polubić?
Najwyraźniej bycie nieokreśloną osobą w życiu innych, było szczytem jego możliwości, co przyjął do świadomości z nieco gorzkim wyrazem twarzy, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, jak mogłoby to wyglądać z boku.
— Naiya, poznaj mojego...
— Poznaj Matsumoto Hiroshiego. Hiroshi, to mój bardzo dobry znajomy Kou Naiya.
"Naiya Kou, dobry znajomy"
"A to Matsumoto Hiroshi." Pan Nikt.
Ponownie wlepił w niego swoje spojrzenie, przyswajając informacje o jego imieniu. Niejednokrotnie zastanawiał się, jak nazywa się ta barwna postać, od której momentami nie potrafił oderwać wzroku, obserwując ją na niezliczonej ilości relacjach i zdjęć, niemal nałogowo wrzucanych na Instagrama.
Ani przez chwilę nie przeszła go refleksja na temat tego jak jego własne nazwisko zostanie odebrane przez
Gdyby ktokolwiek zapytałby teraz Hiroshiego o niejakiego Matsumoto Chizuo, nie potrafiłby udzielić żadnej zadowalającej odpowiedzi, gdyż dane te nie przywodziły mu na myśl tego, co mogło przywodzić w pamięci potencjalnemu Japończykowi. Nie znał aż tak dobrze historii tego kraju, by wśród tysięcy ważnych nazwisk skojarzyć to jedno, nadane sobie w przeszłości. Nawet jeśli pamiętałby o przeczytanych dawno temu informacjach o zamachu w tokijskim metrze, prędzej spamiętałby pseudonim Shōkō Asahara, które przybrał ten niechlubny osobnik. Pamiętał za to doskonale, dlaczego sam wybrał nazwisko Matsumoto. To, które tak wielką czyniło dla niego różnicę, gdy znalazł je w spisie kilkunastu najbardziej powszechnych nazwisk w Japonii. Spodobało mu się, bo już wtedy posiadając jakąkolwiek znajomość języka, zwrócił na nie szczególną uwagę, bowiem Matsu znaczy Sosna, będąca w Japonii swoistym symbolem odporności, siły i wytrwałości. Czy mogło istnieć lepsze nazwisko dla człowieka, który wiązał swą przyszłość z pracą w drewnie?
Matsumoto spoglądał na Draga z coraz większym zdziwieniem, nie potrafiąc odnaleźć wytłumaczenia dla przedstawienia, które właśnie rozgrywało się na jego oczach, gdy w zupełnie niezrozumiałym mu geście szczupłe, porcelanowo białe nadgarstki uniosły się, by zaklaskać, wówczas, gdy wzrok pozstał tak samo zajadły jak przed chwilą.
Choć Naiya tak bardzo starał się skryć zadrżenie rozgniewanej zniewieściałości w głosie, by brzmieć możliwie przyjaźnie, percepcja Hiroshiego nie pozostała na te znaki ślepa, wychwytując każdy najmniejszy grymas zniekształcający te piękne rysy i każdą przeciągniętą w emocjach sylabę.
— Hiroshi, Hiroshi... — eteryczne usta powtarzały zażarcie, zupełnie jakby potrzebowały je przyswoić, by nie zapomnieć. Dopiero po chwili zrozumiał, że było to zamierzone.
Brwi snycerza zbliżyły się do siebie, gdy obserwował ten wyreżyserowany w najmniejszym detalu teatr.
Cóż to był za niedorzeczny widok... Różowe, niepozorne serduszka zdobiące wysokie kości policzkowe zadrżały w wymuszonym, nieszczerym uśmiechu, jakby nawet nie próbował oszukiwać samego siebie. Tylko właściwie, co go tak rozgniewało? Dlaczego sam nie sprostował Alaeshy i nie przyznał, że przecież się znają?
— [...] nie wyglądasz jakbyś naprawdę tak miał na imię.
Gaikokujin.
Ukryty przekaz w słowach wybrzmiał aż nazbyt zrozumiale, by mógł to zignorować.
Ledwy tik nerwowy, który na moment uniósł w reakcji jedną ciemną brew, wówczas gdy ciemne niczym otchłań oczy zmieniły wyraz w zraniony i pytający.
Ah, więc to tak? Najpierw karmisz mnie tymi słodkimi słówkami, by ponownie uczynić mnie nic nieznaczącym Gaijin'em.
Aż za dobrze pamiętał nacjonalistyczny ton, który wybrzmiał w przeszłości z agresywnie czerwonych wówczas warg, gdy obaj upojeni alkoholem i paranoją nie szczędzili sobie przykrych słów rzucanych pod swoim adresem.
Żądło pszczółki zaopatrzone w szczypiącą toksynę ukłuło w sam środek najdelikatniejszej części jego jestestwa ugruntowując jego pozycje na samym dnie tego społeczeństwa. Choć patrząc na nienadchodzącą w oczach agonię a jedynie jeszcze większą zajadłość, zaczął przywodzić mu na myśl wściekłą osę, gotową żądlić bez żadnych konsekwencji. Nawet w tej chwili patrząc na jego niemożliwie wąską, podkreśloną w starannym outficie talię, nie potrafił wyzbyć się tego wrażenia.
I już miał mu odpowiedzieć równie zaczepnym stwierdzeniem, że sam nie wygląda jakby miał na imię Kou i że chyba powinien nosić damskie, gdy nie zorientował się, że zwyczajnie nie chce tego robić. Że nie chce być niegrzeczny.
— Może dlatego, że nie jestem Japończykiem. — przyznał spokojnie i bez ogródek, gdy delikatność głosu nabrała gorzkich barw. Tych szczerych, niezakłamanych w udawanej uprzejmości, do której tak perfidnie posuwał się jego rozmówca. A snycerz przecież widział, jak bardzo w tej chwili Pszczółka nim gardziła.
Ale przecież ty już o tym wiesz.
Skorzystał z okazji i przyznał tę znaną wszystkim w towarzystwie oczywistość. W zasadzie stanowiła piękne potwierdzenie słów Hiroshiego, rzuconych kilkanaście minut temu do Alaeshy, że ludzie często zdawali się dostrzegać, że zwyczajnie nie wyglądał na Japończyka. I choć Kou dowiedział się tego z toczonych między nimi nocnych rozmów, wciąż należał do osób, które już po pierwszym spojrzeniu, dostrzegały obcość jego urody.
— Nie bierz tego do siebie.
Wyciągnięta w jego kierunku dłoń przyozdobiona długą pastelową hybrydą na paznokciach zdążyła ledwie "klepnąć" materiał koszuli dwa razy, gdy Hiroshi nie zważając na nic, wycofał się o pół kroku, dając łatwy do odczytania przekaz. Patrzył na niego z jeszcze większym bólem. Nie dbał o to, jak mogło to wyglądać z boku, na krótką chwilę zapominając o stojącej obok Alaeshy, upajając się całkowicie poczuciu wyobcowania, które pojawiło się wraz z echem wszystkich uprzedzeń, które właśnie stanęły mu przed oczami.
Dlaczego mu to robił? Czemu miało służyć przedstawienie, które właśnie odgrywał.
W żaden sposób nie ustosunkował się do słów, które uderzały tam, gdzie miało zaboleć najbardziej, nie pozwalając sobie na wybuch emocji, które mimo wszystko w nim narastały, choć twarz na nowo nabrała charakterystycznego zimnego i dumnego wyrazu, gdy obserwował kolejne zagrywki upojonego niezrozumiałym mu gniewem Pszczółki.
Przetoczył ciemnym spojrzeniem, bo obu
Nie pierwszy raz poczuł się zmieszany z błotem z samego tytułu posiadania Japońskich danych, lecz teraz dosłownie poczuł, że nie zasługiwał na to, żeby je nosić, gdy tylko ta para jadowicie żółtawych tęczówek, skrytych pod niewinnymi pastelami różu i fioletu, patrzyła na niego w ten zajadły, pozbawiony skrupułów sposób.
— Przypadki się zdarzają, czasem tylko trzeba na nie spojrzeć i o nich zapomnieć, hm?
Niby uprzejmy śmiech tak bardzo nie pasował do kontekstu całej sytuacji, że Hiroshi niemal sam poczuł, jakby to on był obiektem drwin, powodujących to nieczyste w intencjach rozbawienie na tej pięknej twarzy.
Kompletnie go nie rozumiał, lecz jeśli chciał w niego emocjonalnie uderzyć, to właśnie mu się udało.
@Naiya Kō @Itou Alaesha
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Nie chciała więc, żeby patrzył na to, jak teraz wyglądała. Czuła się nie tyle brzydka, ile niegodna jego uwagi i pokrzepienia, jakie oferował. Był dla niej za dobry, za kochany, za spokojny, zbyt kojący, a ona przecież na to nie zasłużyła — a tak przynajmniej szeptały negatywne myśli, których nie była w stanie wyplenić z głowy po dzisiejszej nocy. Hiroshi dawał jej o wiele więcej aniżeli ona jemu, prawda? Niemniej z ulgą przyjęła dotyk męskiego policzka. Był ciepły i taki łagodny, dawał wytchnienie od myśli, przywracał na ziemię i ugruntowywał w rzeczywistości, choć ta jakby przemykała pomiędzy palcami i przemijała koło zajętej przez nich ławki. Mimo wszystko bliskość Matsumoto przywołała gdzieś w głębi serca Alaeshy tęsknotę za posiadaniem kogoś tylko swojego. W jej sercu ktoś się nawet ostatnio zadomowił, ale chyba przestawała widzieć dla tego szansy. Wyrywała od mężczyzn dla siebie jedynie fragmenty ciepła i uwagi, nie otrzymując nigdy czułości tak po prostu — bo ktoś chciałby ją ofiarować i oddać na własność kawałek własnego serca. Tymczasem od Hiroshiego otrzymała już tak wiele, zupełnie za darmo, a była przekonana, że niczego od niej nie chciał w tego typu kategoriach.
W życiu nie pomyślałaby, że tak barwna osoba jaką był Kou mogłaby jej czegokolwiek zazdrościć. Wzrost i wagę miała odrobinę ponad przeciętną Japonkę — z tego względu, choć była szczuplutka i zgrabna, to od najmłodszych lat wyglądała inaczej od koleżanek. Nikt jej tego nie wyjaśnił że wyższy wzrost niemal automatycznie dodawał kilka kilo do sylwetki, szczególnie gdy rówieśniczki potrafiły kończyć się nawet na 155 cm wzrostu. Do tego w ich kraju niemal nie było mowy o różnorodności. Najlepiej by było, aby każdy został odlany od jednego wzoru. Tymczasem zaokrąglone biodra, uda i biust przyciągały nie do końca chciane spojrzenia chłopców, a ze strony dziewcząt i nastawionej na chudość popkultury płynęły drwiny. W rzeczywistości dopiero jako dorosła kobieta odkryła na ile jej sylwetka jest pożądana i piękna, ale kompleksy z nią związane wciąż tkwiły jakimś zapomnianym cierniem. Jednocześnie rzeczywiście nie była dotknięta fizyczną przemocą, a jej ciało nie doznawało brutalnych razów tak jak te należące do Kou czy Hiroshiego, zgarniające uderzenia raz za razem. Kilkukrotnie otrzymane od matki strzały w policzek nie były nawet niczym specjalnym, ot zwykłe wychowywanie dziecka. Niemniej każdorazowo tak samo piekły brakiem szacunku. To na co jednak Alaesha była stale wystawiana to psychiczne uderzenia, godzące w jej osobę i wartość. Nie miała wypisanego strachu w oczach, o ile nie czuła się prawdziwie przytłoczona i przerażona. Nie mogła sobie pozwolić na tak wyraźną słabość, ponieważ zostałaby ona natychmiast wykorzystana i skrytykowana. Swojego czasu zrobiła się naprawdę dobra w przybieraniu masek, które nie mogły być barwne jak te w teatrze kabuki, a raczej jak make up no make up — będąc niemal jak druga skóra dziewczyny. Liczne docinki, poniżanie, nierealne wymagania wobec nastolatki i matczyna nienawiść — do tego że była młoda, a życie wciąż miała przed sobą. Finalnie też zazdrość o to, że nie umierała na raka, więc powinna oddać swoje życie rodzicielce, co i zrobiła. Nie tylko na przedłużające się miesiące opieki nad nią, ale też wiele późniejszych lat, gdy nie uważała że zasługuje na jakiekolwiek inne życie niż to, jakie wtłaczała jej do głowy. Trwając boleśnie w czymś, co w ogóle nie pasowało ani nie należało do niej. Matka od najmłodszych lat Itou używała sobie na jej delikatnej psychice, prawdopodobnie święcie wierząc że robi to dla jej dobra, co natomiast ona przypłaciła reanimacją i zostaniem senkenshą.
Początkowo Alaesha nie zauważyła innego niż zwykle zachowania Kou. Nie dostrzegła też wzroku, który przed nią uciekał, ponieważ sama unikała bezpośredniego kontaktu. Po tym jak wcześniej spojrzał na nią Hiroshi, była pewna że widać jednak po niej, że płakała. Wolała nie pokazywać tego. Zielonowłosy gotów byłby jeszcze pomyśleć, że wyrządził jej jakąś krzywdę lub powiedział coś, co mogło ją zranić. A to przecież było najzupełniej nie tak. Choć być może ta wersja wydarzeń pomogłaby im wszystkim uniknąć nieporozumienia zupełnie innej natury. Naiya nie musiałby wtedy przywdziewać żadnej maski. Szkoda że nie wiedział, że Ala kocha wszelkie pieski, zarówno urocze szczeniaczki, psotne psiaki, jak i podziwiła groźne wilki. Mógł być takim czworonogiem, na jakiego się właśnie czuł.
Mimo wszystko pytanie Naiyi zelektryzowało artystkę.
— A wy... Co tu robicie, hm? — Bo w zasadzie co oni tutaj robili? Znaleźli się tutaj jedynie z dobroci serca Matsumoto i jej egoizmu, chęci nakarmienia się kosztem kogoś, zgarnięcia jego energii, aby trochę podnieść się na duchu. Miałaby powiedzieć, że miała tak fatalny humor, że Hiroshi zaproponował spotkanie po usłyszeniu jej głosu? Że przed chwilą bez większego powodu popłakała się mu w ramię, choć byli w jednym z weselszych miejsc w całym Fukkatsu?
— My? Ymmm... — Nie umiała wyłączyć zawahania w głosie, tego niechcianego dźwięku, który psuły całą melodię wypowiedzi, wkładając w jej usta niepewność.
— Hiroshi był na tyle miły, że zaproponował spotkanie. — Tak głupio było jej dodać, że zrobił to, żeby poprawić jej humor, pocieszyć. Uciekła wzrokiem, gdzieś pod swoje buty, woląc najpierw ich ze sobą przedstawić, co wybitnie się Alaeshy nie udało. Najwyraźniej nawet nie chcąc ranić innych ludzi, miała do tego wybitną smykałkę. Nie nadała Hiroshiemu żadnego konkretnego tytułu w wyniku rozproszenia i uraziła tym wszystkich. Może matka miała rację, że było z nią coś u podstaw nie tak? Że była zepsuta i nie do naprawienia, nawet gdy tak usilnie starała się nikomu więcej w swoim życiu nie sprawić problemów? Nie wystarczyły już błędy, które popełniała na innych, odrzucanie osób, których nigdy nie powinna odstąpić na krok, odtrącanie pomocy z kochanych rąk? Dlaczego właśnie sprawiała przykrość dwojgu ludzi, których naprawdę lubiła? Wystarczyłoby się nie rozpraszać prawda? Skupić umysł... czego jednak nie potrafiła. Świadomość reagowała na bodźce z intensywnością, z którą nie umiała walczyć, rozmywając jej myśli i wytrącając z należnej słuchaczom uwagi.
Początkowo za bardzo zajęta była sobą, aby dostrzec co dzieje się między tym dwojgiem. Nie była wybitna w prowadzeniu rozmów, w poznawaniu ze sobą ludzi, szczególnie gdy ona sama często ledwo sama była w stanie podtrzymywać własne rozmowy. Tutaj zrobiła wyjątek. Nie widziała się z Kou już jakiś czas i naprawdę miała ochotę się przywitać. Nawet w stanie, w jakim się dzisiaj znajdowała, co znaczyło o poziomie sympatii, którą go obdarzała. Jednocześnie spokój Matsumoto i doświadczenie w prowadzeniu własnej działalności oceniła na tyle wysoko, że stwierdziła iż da radę poprowadzić krótki, acz nietypowy, tak bardzo jak nietypowy był Naiya, small talk. Nawet nie wiedziała, jak wielkiego ambarasu narobiła dobrymi chęciami, którymi wybrukowane było jej osobiste piekiełko. Wszystko zaczęło toczyć się jakoś szybciej, a Alaesha miała wrażenie, że stoi obok tej sytuacji i że nie do końca w niej uczestniczy. Umysł był zamroczony własnymi dolegliwościami i jak na złość rozmywał słowa, niuanse i gesty, czując się tak, jakby obserwowała scenę z filmu w obcym dla niej języku.
Z wcześniejszej rozmowy z Hiroshim wynikało, że to nie jest jego prawdziwe imię, ale czemu Naiya to tak podkreślał? Coś się ewidentnie nie stykało, przecież nie podejrzewałaby go o nacjonalizm, ksenofobię czy cokolwiek podobnego. Zaczęła się mocniej przyglądać im obojgu.
— Mój? Mój to może snycerz, który robi doskonałe ramy do moich obrazów. — Roześmiała się. Może nieco zbyt nerwowo, ale jednak próbując rozładować dziwnie narastające napięcie. — I mój znajo... w zasadzie to raczej przyjaciel. — Miała nadzieję, że przyjaciel się nie obrazi za tę wylewność z jej strony, ale słowo znajomy jakoś zupełnie nie chciało przejść malarce przez usta w obliczu dzisiejszego dnia — sporów o dinozaurach, wygraniu pluszęcia i pocieszaniu na ławce. Może doprecyzowana odpowiedź na wcześniejsze pytanie Kou sprawi, że przestanie częstować ich oboje tym dziwnym dla siebie uśmiechem, niemal jakby przyklejonym do twarzy. Zupełnie innym nieszczerym grymasem, jaki potrafił przywdziewać przy okazji innych sytuacji.
— To nic takiego Aluś, po prostu wydawało mi się, że znałem kogoś cholernie podobnego. Cóż za przypadek, czyż nie? — W pierwszym odruchu zaniemówiła i nie wiedziała, co miałaby na to odpowiedzieć. Czy to wszystko było jedynie pospolitą pomyłką? To że Naiya zachowywał się teatralnie, wiedziała od dawna, teraz jednak jakby bez powodu otrzymywała przystawkę z czystej niechęci jedynie przykrytą w cukrową otoczkę.
— Ale to nic. Bo chyba mi się tylko wydaje. Przypadki się zdarzają, czasem tylko trzeba na nie spojrzeć i o nich zapomnieć, hm?
— Może dlatego, że nie jestem Japończykiem.
Zaskoczyła ją szorstka odpowiedź Hiroshiego o tym, że nie był Japończykiem. Wiedziała już poniekąd, jak wrażliwy był to dla niego temat. Dlaczego Kou tak się do niego zwrócił i czemu ten mówił takim tonem? Zachowywał się dziwnie i nic z tego nie rozumiała, zaczynając się czuć nie wiedzieć czemu jak między młotem a kowadłem. Wtem coś błysnęło pod kopułą kobiecej czaszki. Rozwiązanie tej sytuacji mogło być chyba tylko jedno.
— Czy wy się znacie?
@Naiya Kō @Matsumoto Hiroshi
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.