Yamazakura to całoroczna atrakcja turystyczna położona na skraju Kolorowej Dzielnicy. Podobnie jak reszta znajdujących się tu przybytków, ożywa dopiero z nastaniem zmroku. To wtedy tysiące świateł oświetla kolejkę górską, melodie kilku karuzel mieszają się ze sobą i gwarem odwiedzających park gości, a diabelski młyn leniwie zaczyna kolejny dzień swojej pracy. Cały teren przepełniony jest ogromem przeróżnych, często tematycznych, zjeżdżalni, torów dla gokartów, karuzel, huśtawek i kolejek. Gdzieniegdzie wśród nich wyrastają budynki skrywające w sobie domy strachów, strzelnice, pokoje zagadek, punkty gastronomiczne czy niewielkie stoiska z upominkami i zabawkami. W okresie zimowym większość atrakcji znajdujących się na świeżym powietrzu jest wyłączona z użytku, ustępując miejsca rozrywce pourywanej w zabudowaniach. Pokój zagadek, który spłonął rok temu nadal jest wyłączony z użytku, ukryty przed wzrokiem wścibskich ogromną drewnianą ścianką z zapowiedzią powstania tu labiryntu. Powietrze w parku przesycone jest charakterystycznym, słodkim zapachem waty cukrowej.
— Hiroshi był na tyle miły, że zaproponował spotkanie. — Zerknął na niego badawczo, nic na to nie odpowiadając. Co znaczyło "na tyle miły...?" W jego głowie byli już praktycznie parą, jednak ta wypowiedź zasiała w nim jakieś ziarno niepewności, które mimo wszystko szybko zgasło ustępując miejsca wzrastającej, nieuzasadnionej złości. Ciężko było mu myśleć, tym bardziej że wciąż tylko wydawało mu się że rozumiał, co się tutaj tak właściwie dzieje.
Za to zupełnie nie rozumiał Hiroshiego, zatopiony całkowicie w rzeczywistości widzianej przez swoje własne filtry. Przez historię, przez kulturę, czy w końcu przez problem o psychicznym podłożu, który ciągnął się za nim przez niemal całe życie. Od kiedy tylko nauczył się chodzić musiał nauczyć się stąpać cicho niczym myszka, do której rozmiarów nie było mu po drodze. Musiał, po prostu musiał być wyczulony na każdy dźwięk, każdy szmer, każdy błędny ruch który mógł świadczyć o niebezpieczeństwie. Nawet na dworzu wydawałoby się, pośród szemranych uliczek czuł się jakoś dziwnie bezpieczniej, bo tam przynajmniej zagrożenie było przypadkowe, nie oczekiwane. Nawet, gdy ostatni raz dostał wpierdol w domu nie był świadomy, że to się więcej nie powtórzy i wydawałoby się, że do dziś ciągle czekał aż ten dzień nadejdzie. Całe jego ciało tego wyczekiwało; wciąż chodził jak czapla - niemal bezszelestnie, w każdej chwili gotowy do ucieczki. Wciąż nie mógł spać. Wciąż nie mógł oprzeć się iluzji, w której nawet najbliższy przyjaciel mógłby zrobić mu coś złego. Niekoniecznie pobić; wielokrotnie przekonał się jednak, że nikomu, naprawdę nikomu na tym świecie nie może do końca ufać. Wpadał w tym samym w pułapkę umysłu, która kazała mu ufać aż nadto swoim lękom i najgorszym scenariuszom, przychodzącym do głowy szybciej niż jakakolwiek prawda.
Im bliższa była mu pozbawiona avatara ikonka z podpisem Pustułka, tym większe budziła w jego głowie kontrowersje. Tego właśnie się podświadomie cały czas obawiał; dlatego miał tyle pustych, fałszywych relacji, w które wchodził całkowicie świadomie. Bał się bliskości, bo gdy już ją miał, bardzo łatwo było go zranić. Czy może raczej - głupiał wtedy, na ironię raniąc się sam. Bliskość tej ikonki przyciągała go niezmiernie a jednocześnie równie mocni przerażała; nie mógł się już jej jednak oprzeć, gdy tak bardzo intensywnie przenikała do jego życia. Przez to właśnie, jego zepsuty umysł zaczynał niemal dosłownie szaleć.
Przyjaciel...?
Czy aby na pewno dobrze usłyszał?
Poczuł się przez chwilę, jakby świat się od niego oddalał, zdając sobie sprawę, że się pomylił.
Wyparł to szybciej niż można było się spodziewać. Przyjaciel czy nie, w końcu nie popełnił błędu wypowiadając na głos swoje podejrzenia, nie nazwał go przecież jej chłopakiem. A tak czy siak, Hiroshi go przecież ZIGNOROWAŁ. Skupił się na tej myśli chyba z samego faktu żeby nie wyprowadzać się przed samym sobą z pozycji ofiary całego zajścia, mimo że to on tak naprawdę był jej głównym prowokatorem.
Snycerz... ramy do obrazów...
Ich relacja naprawdę jest tylko biznesowa, zabarwiona prywatną sympatią? Przez chwilę logiczna myśl przeszła przez jego głowę, jednak równie szybko spadło na nią kowadło z narysowanym obrazkiem jak trzymają się za ręce. Nie. Cholera, nie. Czy oni oboje są w jakiejś zmowie? Kto w takiej relacji przytula się i trzyma za ręce?! Wciąż nie mieściło mu się to w głowie. Dużo łatwiej było mu poczuć do nich obu jeszcze większą nieufność, podniósł więc głowę spoglądając na nich zimno. Poczuł się, jakby wyglądał conajmniej na idiotę, który mógłby w takie cos uwierzyć.
- Ah tak... ramy. Mhm... -
Później odniósł się do Hiroshiego, próbując nadal nie naciskać na Alaeshę, podświadomie nie czując od niej złych zamiarów. Jakoś tak... tak zwyczajnie było, że choć poprzednia sprawa podniosła jedną jego brew do góry, nie chciał myśleć że byłaby w stanie go okłamać. Za to Koreańczykowi obrywało się z góry dużo bardziej, z powodów, nie ukrywajmy tego, bardzo głupich. Nic do tego nie miało jego pochodzenie, które rzeczywiście dla Nai było jedną z najmniej ważnych rzeczy jakie można sobie wyobrazić. Po prostu... był mężczyzną. Wstyd się przyznać, ale jego wieloletni uraz powodował, że do płci do której go ciągnęło miał paradoksalnie najmniej zaufania i budziła w nim największe emocje. A już szczególnie on. Ten mężczyzna, który mimo wszystko uratował go przed dalszym cierpieniem w ciemnym zaułku za barem, choć naprawdę nie musiał tego robić. Nikt mu za to nie zapłacił, a jednak wsparł go w drodze do taksówki, upewniając się czy był bezpieczny. Różne słowa na swoim punkcie już słyszał i to co się działo wcześniej w barze zapominał dużo szybciej, ale w tak asekuracyjny sposób nie potraktował go do tej pory jeszcze nikt. Później przykładając do zasiniaczonego miejsca chłodny okład myślał o nim i o tym ile więcej miałby ran do wygojenia, gdyby czarnowłosy się tam nie zjawił. O tym, że po powrocie pewnie by się spił lub nabrał leków, ale dzięki niemu... jakoś tak nie czuł aż tak bardzo tej potrzeby. Nawet nie wiedział, na ilu poziomach go wtedy uratował, stając przeciwko niemu w drzwiach tej cholernej taksówki, z której jak głupi próbował uciec.
Dlatego gdy parę miesięcy później otrzymał przeprosiny, droczył się, ale rzeczywiście nie miał już do niego żalu za żadne z wypowiedzianych słów. One nie miały znaczenia. Efekt całego zajścia miał.
Teraz za to Kou mimo wszystko miał żal. Za te wszystkie miłe słowa, za te wszystkie spędzone we wspólnym towarzystwie wieczory. Bo miał wrażenie, że okropnie go okłamał, które było tym silniejsze, im bardziej jego fałszywa wizja sama nakręcała się w nieopanowanym tempie.
- Może to dlatego, że nie jestem Japończykiem. -
Zapudrowany nos zmarszczył się, słysząc tą zabarwioną niepocieszonym tonem kontrę.
- Ah, doprawdy? - Odparł ostro, unosząc chudy podbródek. - Zbyt pamiętliwy chyba też nie jesteś, co? - Kolejna kąśliwa uwaga wypełzła z jego ust, gdy nawet nie rozumiał, że został odebrany jak jakiś okrutny nacjonalista. Nie słyszał ich poprzedniej rozmowy, nie miał zielonego pojęcia skąd tak naprawdę pochodzi Hiroshi ani że Koreańczycy przybierali japońskie nazwiska. Był święcie przekonany że to jakaś forma ukrywania swojej tożsamości, a kto w filmach ukrywa swoją tożsamość? Ludzie, którzy mają coś za uszami. Kierowała nim jedyna logika jaką znał, nie znał za wielu obcokrajowców w swoim życiu i czuł się jak w takim właśnie dokumentalnym dramacie. Oczywiście, że przeczuwał, że coś się tu nie zgadzało, ale nigdy w życiu nie wpadłby sam na to, że obcokrajowcy chcieliby zmieniać nazwiska na japońskie. Temat japońskiej ksenofobii nigdy go bezpośrednio nie dotyczył. Za to temat paranoicznego wkręcania sobie samemu kitu, jak najbardziej.
— Czy wy się znacie? -
Nagle kobiecy głos wyrwał go z tego napięcia, uświadamiając mu że Alaesha najwyraźniej musi choć po części czuć już, co się między nimi dzieje. Nie miał świadomości jak daleko zachodzi jej intuicja; choć sam miał jej całkiem sporo, wydawałoby się że czasem nie rozumiał sam, jak wiele może jej mieć niezwykle empatyczna dziewczyna w jego otoczeniu.
Z początku stał w ciszy słysząc to pytanie, spojrzał jednak na Hiroshiego z nietęgą miną w dziwny sposób, trudny do zrozumienia. Jakby się zastanawiał czy przyznać prawdę, czy dalej się wypierać skoro Hiroshi także się go "wyparł". W sumie jednak po co robić albo jedno albo drugie? Dajmy mu mikrofon, w oczach Kou to on zaczął, więc niech to wszystko odkręca.
- Jego zapytaj. -
Nabrał głośno powietrza w płuca, chuda klatka piersiowa poruszyła się agresywnie szybko, gdy spoglądając na snycerza emocjonalnie zacisnął wargi.
- Też chciałbym umieć tak łatwo udawać że kogoś nie znam, po tym jak piszę z nim praktycznie codziennie. - Dodał na jednym tchu, czując jak jego głos pod koniec cichnie, stając się niemal piskliwym. Wtedy też, nieuchronnie spuścił z tonu. Przyznał się jednocześnie w końcu, że się znają i co go w tym wszystkim tak właściwie aż tak strasznie boli, by zachowywać się jak największy idiota.
Dolna warga draga zatrzęsła się, gdy wyrzucił z siebie te słowa. Po tym nastąpiła głucha cisza. A przynajmniej na pewno w jego głowie była ona nieprzerwana, bo nawet jeśli ktoś z towarzystwa coś w tej chwili powiedział, Kou nie słuchał już niczego.
Pozwolił swojemu głosowi się załamać, było to jednak zupełnie szczere, już nie tak teatralne jak wcześniej. Tak jak nieteatralne wbrew pozorom było to, że cofnął się o dwa kroki i obrócił na pięcie, nie mogąc dłużej znieść tych wszystkich emocji. Gdy tylko uznał że dwójka znajomych nie widzi już jego wymalowanej twarzy, ta przestała nagle kąsić, pozostała smutna. Splótł ze sobą ręce chowając przynajmniej część napięcia w sobie, gdy małymi krokami zaczął iść gdzieś przed siebie, w przeciwnym kierunku. Wysokie buty wydawały się tym mocniej stąpać, jakby ciężar jego paranoi wgniatał wysokie obcasy jeszcze mocniej w ziemię.
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Nawet przez myśl nie przeszłoby mu, że w dzisiejszym nieco niecodziennym postrzeganiu Malarki, miał oferować jej więcej od tego, na co (w jej zasłoniętych koszmarem oczach) zasługiwała, wówczas gdy w jego głowie bez przerwy rodziły się wątpliwości co do tego, czy jego obecność mogła cokolwiek zmienić. Nie mniej Alaesha nie chciała być dzisiaj sama, podobnie jak sam nie chciał być snycerz, bo choć starał się tego po sobie nie pokazywać, momentami paraliżowało go to dziwne uczucie, ilekroć wrócił myślami do epizodu ze szpitala.
W żaden sposób nie wymuszał na Alaeshy tego, by spowiadała mu się ze wszystkiego. Pozostawiał jej uchyloną furtkę na wypadek, gdyby chciała podzielić się z nim czymś jeszcze. Przyjmował jej milczenie jako decyzję, jaką musiał zaakceptować, świadomy, że sam przecież nie powiedział jej jeszcze o wszystkim. Ale gdzieś przebijająca się potrzeba, by kiedyś wyznać jej prawdę, już wystarczająco dała mu do myślenia, że ich znajomość jest czymś znacznie więcej niżeli współpracą biznesową i czymś ponad zwyczajnym koleżeństwem. I choć w jego głowie nieustannie rozbrzmiewała wątpliwość, napędzana niewiedzą podszytą brakiem doświadczenia w kontaktach międzyludzkich, wyraźnie czuł, jak wiele zmienił dzisiejszy nieoczekiwanie spędzony wieczór.
I właśnie dlatego tak bardzo zabolało to.
— Naiya, poznaj mojego...
Twojego, co?
Zastygłe w nieporozumieniu zacięcie, które jego aseksualnemu umysłowi nie mogło niczego sugestywnego podpowiedzieć, gdy w wyraźnym rozgoryczeniu przysłuchiwał się temu milczeniu, którego w żaden sposób nie powiązał z rozproszeniem.
Demony krążące w jego głowie już wydały osąd, z którym nie potrafił dyskutować. Nie miał w umyśle adwokata, który mógłby go wybronić sprzed tyrad wygłaszanych przez prokuratora — jego własnej świadomości, która tak bardzo pielęgnowała każdą z najbardziej negatywnych myśli.
Z tego też względu nawet nie usłyszał dalszej wypowiedzi odzianej w różu postaci, sugerującą, że miałby w jakikolwiek sposób
Nie mógł wiedzieć, że dzisiaj i Alaesha, podobnie jak on sam, uciekała gdzieś wzrokiem, skrywając twarz za kotarą kasztanowych włosów, byleby nie pokazać słabości,
— Mój? Mój to może snycerz, który robi doskonałe ramy do moich obrazów.
I tym razem niewinne i krótkie słowo mój w żaden sposób nie podpowiadało Hiroshiemu jakiegokolwiek podtekstu, ale wyraźna nerwowość w tonie kobiecego głosu zmusiła go, by zerknął badawczo w jej stronę. Nie zdążył jednak nawet się zastanowić nad niecodziennym niepokojem, który opanował jej struny głosowe, gdyż późniejsze, tak wyczekiwane słowo przyjaciel wymalowało chwilowe zaskoczenie na jego twarzy, z nutą nieokazanego entuzjazmu, który zgasł jednak z chwilą, gdy zniewieściały mężczyzna zapragnął zabawić się jego kosztem, wytykając mu japońskie dane.
— Ah tak... ramy. Mhm...
Zdawkowa odpowiedz w tak skrupulatnie wymalowanych wargach, nie pozostawiała złudzeń. Coś ewidentnie było nie tak.
Matsumoto nawet przez myśl nie przeszło, że barwna rusałka wątpiła w zasłyszane usprawiedliwienie. Gniew, który początkowo zwiastował jego rozdrażnienie nieznanej Hiroshiemu przyczyny, zaskakująco ustąpiło miejsca innemu odczuciu. Temu, które tak ekspresowo podłapały nieprzestające osądzania demony krążące wokół jego głowy.
Wystarczyło ledwie małe ukłucie, wytknięcie jakimkolwiek słowem lub gestem jego nie przynależności do kraju kwitnącej wiśni, by korowód wspomnień i uczucia wyobcowania nawarstwiały się, przykrywając wszystko inne. Nie tak dawne wydarzenie, bo z zaledwie sprzed kilku dni,
Zabawne, że los zdecydował się tak cynicznie zadrwić z całej trójki postawionych w tej sytuacji ludzi, stawiając ich w tym miejscu i w tym czasie wówczas, gdy każde z nich tak bardzo nie było sobą.
Itou, wciąż pozostająca pod wpływem dzisiejszego koszmaru.
Matsumoto wciąż próbujący się pozbierać po ostatnim wybitnie piętnującym pokazie ksenofobii ze strony służb mundurowych.
Aż w końcu Naiya, tonący w paranoicznych myślach, które wciąż podpowiadały mu zbyt daleko idące spostrzeżenia.
Bez względu na okoliczności, myśli, jakie mogły się roić w głowie, którą okalała różowa peruka, ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się usłyszeć snycerz, było jego precyzyjne uderzenie właśnie w to jedno wrażliwe miejsce. W świadomość jak bardzo nie zasługiwał, by nosić japońskie imię. Patrzył na niego z coraz większym rozgoryczeniem, gdy przed oczami odtwarzał w pamięci, każde z wymienionych nie tak dawno wiadomości. W każdym słodkim "pięknie mówisz po japońsku", w każdym przekłamanym w cukierkowym oszustwie "nie ma znaczenia, skąd pochodzisz", które teraz już tylko unosiły jego policzki w gorzkim uśmiechu. Doskonale zdając sobie sprawę, jak wielką różnicę czyniły dla obcego, pośród masy tradycyjnych do cna Japończyków.
Tego jak bardzo ratowały go te słowa, ilekroć zasmakował gorzkiego wyobcowania w każdym z wywyższających się spojrzeń rzucanych mu niekiedy na ulicy. Jak bardzo ten przyjazny, zmanierowany ton nagrany na wiadomościach głosowych studził każdy, najmniejszy wspinający się grzbietem gniew, zrodzony wizytą kolejnego japońskiego klienta z zamiłowaniem do tradycji, w której nie było miejsca dla takich jak on. Aż jak bardzo ratowała go ta świadomość, że chociaż on, ten z początku tak nieprzyjaźnie nastawiony, pozna się na nim i oceni po czymś innym, niżeli po obcej nucie ochry, która naznaczała jego obcą skórę.
Nie dawało mu to spokoju, brak odnalezienia wytłumaczenia dla tego, co tak bardzo zmieniło się w tym tak przemiłym tonie zniewieściałego głosu, który teraz na myśl przywodził już tylko skąpane w nacjonalistycznym tonie epitety zasłyszane kilka miesięcy temu w barze.
Teraz on sam poczuł się tak niesprawiedliwie potraktowany, po tych wszystkich wymienionych wiadomościach, po tych wszystkich rozmowach, zapełniających tę dziwną do opisania pustkę. Poczuł się oszukany, wodzony słodkimi słówkami i zainteresowaniem, by teraz znów zrównać go z ziemią. Nic nieznaczącym w tym kraju Gaikokujin.
— Zbyt pamiętliwy chyba też nie jesteś, co?
Zaśmiał się nerwowo, słysząc te słowa.
— Chyba właśnie jestem. — sprostował, unosząc w niespokojnym geście jedną brew, która wspięła się w zastanawianiu, czego jeszcze może się spodziewać po tak przykrej niespodziance, tak kuriozalnie przyozdobionej różowymi falbanami dziewczęcego materiału, okalającego tę zniewalająca sylwetkę.
Oh, jak bardzo się to teraz gryzło.
A wtedy...
— Czy wy się znacie?
Rzucone tak nagle pytanie uciszyło pełną zajadłości wymianę zdań między Kou a Hiroshim. Usta obojga z nich zdały się momentalnie przymknąć, mimo że równie zajadłe spojrzenia nie odwróciły się nawet na moment. Zdawało się, jakby obaj się zastanawiali.
W istocie jeden zerkał na drugiego, chcąc chyba sprawdzić, co ma do powiedzenia.
— Jego zapytaj.
Szorstka odpowiedź Pszczółki zupełnie go nie zaskoczyła. Niemal prychnął bezgłośnie pod nosem, przez ledwie chwilę kręcąc głową, jakby nie dowierzał, tylko po to, by pełnym jadu i goryczy głosem wygrzmieć:
— MYŚLAŁEM, ŻE GO ZNAŁEM.
Dołożył wszelkich starań, by wybrzmiało to wystarczająco dobitnie. By zabolało, jak i jego bolały rzucone w zgryźliwości słowa. Nie wyparł się go, a zwyczajnie co do niego pomylił, wciąż mimo wszystko częstując go tą zranioną głębią ciemnego spojrzenia. Z gorzką satysfakcją obserwował to nagłe spięcie w nabranym w gwałtowności oddechu, który dał wyraz na zniewieściałości ust, które natychmiast się zacisnęły.
— Też chciałbym umieć tak łatwo udawać, że kogoś nie znam, po tym jak piszę z nim praktycznie codziennie.
Nie odpowiedział. Tylko na niego patrzył tym samym smutnym spojrzenie, kiedy dotarło do niego, że
Z początku ani myślał, by ruszyć za różową postacią w celu zatrzymania jej ucieczki. Upojony rozgoryczeniem, w nieprzyjemnym rozedrganiu tej jednej tak wrażliwej struny męskiego ego, ukłutego w sam środek jego koreańskiego jestestwa, przez dłużej nieokreśloną chwilę spoglądał jedynie w milczeniu na oddalającą się sylwetkę towarzysza nocnych rozmów.
Głośno wypuścił powietrze ust, uświadamiając sobie rychły koniec tego, co tak bardzo znaczyło dla niego tych kilka niepozornie długich tygodni wymiany wiadomości.
I choć świadomość ta kłuła nieznośnie w klatce piersiowej, nie mógł ot, tak pozwolić mu odejść bez słowa. Nie po tym jak wreszcie wcześniej zaciemniony uprzedzeniami umysł nie chciał dopuścić znaczenia ostatniego, wypowiedzianego przez Draga zdania.
Zerknął na oniemiałą Itou, która chyba zastanawiała się nad powinnością podjęcia jakiejkolwek akcji.
— Alaesho, przepraszam na sekundkę.
Ruszył za nim szybkim krokiem, nie musząc jednak rzucać się do biegu. Pozostającej w niebotycznych obcasach postaci, nie trzeba było gonić.
— Kou. — rzucił gdy był wystarczająco blisko. Widząc jednak, że barwna rusałka kontynuowała przemarsz, prześcignął go, by stanąć tuż przed nim.
— Więc o to ci chodziło? — spytał dla pewności. — wkurzyłeś się, że cię nie rozpoznałem...?
@Naiya Kō @Itou Alaesha
Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
— Alaesho, przepraszam na sekundkę.
Kiwnęła głową do Hiroshiego z miną wskazującą na to, że rozumie, ale w rzeczywistości niczego nie rozumiała. Najwyraźniej jej znajomi ewidentnie się znali, jednak co to był za rodzaj relacji? Z początku nasuwała jej się myśl, że może wybitnie się nie lubią. Im jednak więcej zdań, a raczej wyplutych z ust obu mężczyzn zarzutów wypłynęło, tym mniej to twierdzenie miało sensu. Słowa wskazywały na to, że rozmawiali ze sobą niegdyś dużo i często. Nie rozmawia się jednak codziennie z człowiekiem, którego nie darzy się jakąś sympatią, prawda? Czyżby byli przyjaciółmi? Jeśli tak, to jeden drugiemu musiał wyrządzić jakąś krzywdę, ból, którego jad wypływał nawet w momencie, gdzie w miejscu publicznym można było unieść się honorem. Tylko to neutralne przywitanie ze strony Hiroshiego... Cała ta sytuacja brzmiała jak kłótnia kochanków, ale była to myśl nazbyt abstrakcyjna — ze względu na sam szok, w jakim właśnie w tym momencie znajdowała się Itou, jak i jakąś dziwną niewiarygodność. O ile po Kou mogła spodziewać się przeróżnych kombinacji utożsamiania się z daną orientacją czy płcią, tak Matsumoto stanowił dla niej czystą kartę. Nic nie wiedziała o nim pod tym względem i nawet nie chciała — co ją to obchodziło i kto miałby przyznać jej prawo do wścibstwa w tak prywatnej kwestii? Mógł mieć takie upodobania, jakie tylko chciał. To czy według szybkiego oglądu mogły one Alaeshy do niego pasować lub nie, to zupełnie inna sprawa, ale też nie jej sprawa. Patrzyła przez chwilę na zrównującą się sylwetkę snycerza wraz z tą różową. Stanowili wyjątkowo kontrastowy obrazek, ciekawy i wcale nie brzydki. Niemiłymi jedynie wydały się Alaeshy emocje między nimi krążące, których się przestraszyła i na które w tym momencie nie miała siły. Czuła się całkiem wyczerpana, potraktowana jak kawałek poszarzałego prześcieradła wybielaczem, który nie oddał materiałowi blasku, a tylko sprawił, że stał się podatny na podarcie. Przez moment stała jeszcze jak wryta, patrząc na nich. Zdało się jej, że nie będą odchodzili nigdzie dalej, więc cofnęła się kilka kroków do ławki, gdzie samotnie leżało pluszęcie. Nie wypadało jej po prostu odejść. Przyszła do Yamazakury z Hiroshim, do tego dopiero co przed chwilą przywitała się z Kou.
Ich trójkę przysypała lawina zdarzeń, gdzie nie było winnych. Mimo tego każde działanie było jak dołożenie cegiełki do muru, który między sobą budowali, nie potrafiąc dojść do porozumienia. Jednocześnie uważając, że mur drugiej osoby jest twardszy od jego własnego, dając przyzwolenie na zadawanie coraz to mocniejszych uderzeń. W tym wszystkim chyba tylko Alaesha nie chciała ani eskalacji konfliktu, ani nikogo zranić. Choć musiała szczerze przyznać, że nadwyrężało to jej cierpliwość, której dzisiaj nie miała zbyt wiele w zasobach. W normalnej sytuacji skończyłoby się to krótkim lontem, teraz jednak bliżej było jej do mentalnej rozsypki i łez. Poczuła się osamotniona i nieważna. Może gdyby nie kłębiące się po głowie nocne koszmary to po prostu wkurzyłaby się na tę dwójkę i ochrzaniła ich — o co chodzi i co wy do cholery wyprawiacie? Pewnie byłaby zła na nich, że właśnie obaj wystawili ją do wiatru, zupełnie ignorując w tej sytuacji, ale nie dziś. Tej nocy obudziła się stojąc przed lustrem we własnej łazience z nieznanego pochodzenia żyletką w dłoni. Od lat nie miała już żadnej w swoim domu. Było to szokujące przeżycie po sesji nocnej mary, w której musiała oglądać to, jak niekontrolowanie robi sobie krzywdę. Jak niszczy swoje ciało kawałek po kawałeczku, czując tę wszechogarniającą niemoc, która właśnie wróciła do niej z częścią swojej siły. Teraz też czuła się bezsilna wobec tego, że właśnie dwoje ludzi, których naprawdę lubiła, właśnie się kłóciło, a ona stała między nimi niczym młotem a kowadłem. Jak zwykle coś schrzaniła, bo przecież to z pewnością jej wina, że tak się stało. Chciała poznać ze sobą Hiroshiego i Kou i źle ocenila sytuację. Dlaczego tego nie przewidziała — czyż nie powinna być w stanie przewidzieć i uchować się przed takimi nieprzyjemnościami, których i tak starała się unikać ? W głowie artystki odbijały się echa niesprawiedliwych myśli, że inni ludzie z pewnością nie doprowadzają do takich sytuacji i to tylko ona raz po raz pakuje siebie i innych na miny. Co gorsza, nie mając pojęcia jak i dlaczego.
Usiadła na powrót na ławce, sprawdzając telefon i możliwość dojazdu do domu taksówką. Nie wiedziała cóż to była za okazja w mieście, że żaden kierowca nie mógł przyjechać za mniej niż 15-20 minut, co oznaczało że czas oczekiwania w aplikacji mógł się jeszcze wydłużyć. To była kolejna kwestia, która nie pozwalała jej na angielskie wyjście. Możliwością były też autobusy, jednak robiło się coraz później i czułaby się bezpieczniej, gdyby ktoś ją zawiózł pod sam dom. Odłożyła więc na razie telefon na powrót do torebki, chwilowo nie podejmując żadnej decyzji. Spojrzała na leżącego obok pluszowego pieska i położyła go sobie na kolanach — pyszczkiem i łapkami do siebie. Patrzył na nią tą uroczą, groźną miną, przypominając Itou, że został jej podarowany jako obrońca. Pluszęcie więc chyba miało pierwszą okazję do wykazania się.
— Trochę mnie takiej pooglądasz, wiesz? — Powiedziała po cichutku do pluszaka. Przytuliła zwierzaka do siebie, zgniatając mu boczki i sprawiając, że łapki rozjechały mu się na boki. Wtuliła głowę w mięciutką gąbkę i otarła jakąś zabłąkaną, kolejną już tego dnia łzę.
— Ale nie tylko. Różnych mnie się naoglądasz, bo od dzisiaj śpimy razem. — Opierając głowę o pluszęcie, wróciła wzrokiem do tamtej dwójki, czekając na rozwój dalszych wydarzeń.
@Naiya Kō @Matsumoto Hiroshi
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
- MYŚLAŁEM, ŻE GO ZNAŁEM. -
Snycerz mimo raczej spokojnej aury miał ten pewien talent, że jak już ku końcowi szła jego cierpliwość, a nie było to częste, potrafił uderzyć w samo sedno. Nawet, jeśli słowa te opatrzone były niezrozumieniem ze strony Kouszka, w całej swej istocie, zabolały.
Trzeba było przyznać, że głos snycerza był w jego uszach niczym doskonale zaprojektowany i nastrojony instrument. W jednej strony dźwięk, który tworzył potrafił wprawić w osłupienie swoją doskonałą, głęboką harmonią. Z drugiej... gdy wybrzmiał w tej szczególnej, gniewnej oktawie przepełnionej żalem, był jak symfonia zagrana przez grzmot samego Zeusa. Miał w sobie tyle siły która potrafiła wprawić go zarówno w poczucie niepojmowalnego bezpieczeństwa, jak i nieuzasadnionego strachu, że ta broń okaże się mieczem obosiecznym i zwróci przeciwko niemu. Hiroshi nic złego co prawda nie zrobił, nic co mogłoby podsycić w tej chwili jego obawy - jednak Nai był już z góry bardzo mocno przeczulony, nie potrzebował zapalnika by każdy podniesiony, męski głos wywoływał w nim pewien strach. Jego oczy na ulotną chwilę przed odwróceniem rozszerzyły się nadmiernie szeroko, czego nie był w stanie nawet opanować. Łącząc z tymi wszystkimi emocjami ten ton jak i to, co usłyszał, nie wytrzymał ani chwili dłużej. Po prostu obrócił się trzymając dłońmi własne skrzyżowane ręce, odruchowo zaciskając spłoszone palce na różowym materiale.
Choć jego chód był szybki, fizycznie nie dał rady ulotnić się wystarczająco szybko z miejsca zdarzenia. Słysząc za sobą nagle stąpanie sam przyspieszył kroku w durnej, bezskutecznej ucieczce, niewiele mogąc zdziałać na wysokich butach które zdecydowanie skracały jego pęd.
- Kou. -
- Pszczółko. - Poprawił go, w złości i żalu ironicznie nakreślając między nimi pewien dystans. Szedł jednocześnie dalej, jak na zawołanie przyspieszając kroku.
Zachwiał się szurając butem o ziemię, gdy snycerz wyrósł przed nim nie pozwalając iść dalej. Dosłownie w tej samej sekundzie jego słowa odruchowo przecięły powietrze.
- Zejdź z drogi, gdy królowa idzie. - Wycedził niemal natychmiast, szybciej niż zdążył o czymkolwiek pomyśleć. Jego serce zabiło szybko, choć nie miał ku temu dobrych powodów. Bo to nie tylko Hiroshi teraz stanął przed nim. Za nim zjawiły się demony przeszłości, każące widzieć w mężczyźnie ograniczającym jego ruchy niewyjaśnione zagrożenie. Nawet, jeśli w żaden sposób go nie dotknął, stał teraz przed nim, sprawiając że chuda klatka piersiowa zaczęła unosić się szybciej i o wiele płyciej, jakby duszony był jakąś niewidzialną liną, zwiastując zbierającą się energię zdolną wywołać atak paniki. W jego oczach wymalował się nagły lęk, nawet jeśli pozornie nie miał powodów do obaw.
— Więc o to ci chodziło? Wkurzyłeś się, że cię nie rozpoznałem...? -
Nie rozpoznałeś mnie?
Nie chciał w to wierzyć, jednak coś w nim zrodziło wstrzqsjące zwątpienie na dźwięk tych słów. Lęk w jego oczach zniknął ustępując miejsca zdezorientowaniu, nic jednak nie odpowiedział. Jakby była między nimi szyba, oddzielająca to co realne od osamotnionego w swojej głowie Kou. Bańka, w której trwał przez chwilę zapragnęła pęknąć, jednak siła jego podejrzliwych przekonań powstrzymała ten proceder.
Nagle rozdzierający w jego biegnące serce lodowiec zaczął jednak topnieć, oddając mu odrobinę lżejszego oddechu. Spłoszenie w jego oczach również zaczęło znikać, chociaż pozostał w nich dalej smutek i mieszanka nieokreślonych emocji, przez które w pierwszych kilku sekundach nie wiedział, co powiedzieć.
Przełknął ślinę, jakby wypowiadał to, co miał do przekazania samemu nie będąc już do końca przekonanym. Był do tego jednak przekonany zbyt długo, by tak od razu uwierzyć Hiroshiemu i zmienić wersję. A co, jeżeli to kolejna manipulacja? Jedna z tych, których nigdy nie było, a jednak uroił je sobie we własnej głowie?
- Nie kłam, bo ci zaszkodzi... Udawałeś, że mnie nie znasz. - Wyrzucił z siebie, odwracając uparcie wzrok. Nie chciał patrzeć mu w oczy; nie chciał dostrzec ani więcej złości, ani rzekomych kłamstw, ani prawdy, jaką mogło się okazać, że zupełnie nie miał racji, tak jak nie miał racji co do tego cz snycerz jest dla Ali czymś więcej niż przyjacielem. Wszystko było dla niego w tej chwili przeciążające. - Po wszystkim co mi napisałeś, teraz się mnie wypierasz. Tak bardzo wstydzisz się trzymać z kimś, kto ubiera się jak baba, siedzi jak baba i nawet drinki pije JAK BABA, co? Daruj sobie tłumaczenie. Nie ty pierwszy i nie ostatni. Znam te pieprzone sztuczki na wylot. -
- Wróć do Itou, zamiast zajmować się jakimiś jebanymi pedałami. -
W tym momencie odwrócił się by wskazać mu głową dokąd ma od niego spadać, gdy w jego gniewnym wyrazie twarzy zaszła nagła zmiana.
Spojrzał jedynie jeszcze raz na Hiro z miną w rodzaju "I co ty najlepszego narobiłeś?".
Brwi ścisnęły się gniewnie gdy zobaczył w jego oczach dosłownie to samo, zacisnął dłonie by rozładować choć część emocji, lecz od początku nie miał zamiaru ich fizycznie wykorzystać. Znów się obrócił, zostawiając snycerza na pastwę jego własnych decyzji, czy pójdzie za nim, czy zrobi cokolwiek innego. Kou ruszył w kierunku Itou. Widok jej załamanej miny, wpatrzonej do pozostałej z nią jako jedynej przytulanki, poruszył go jednak mocniej niż jego własne emocje. Dalej był zły na snycerza, jednak natychmiastowo postanowił że schowa to wszystko do kieszeni, i wróci po niego potem.
Nie chciał mieszać w samopoczuciu Ali, tak samo jak ciężko było mu w tej chwili samemu przed sobą przyznać, że mu to nie wyszło. W jego oczach wszystko było winą Hira, który odszedł od niej zostawiając samą, by zagrodzić Kou drogę której nie chciał mieć zagradzanej. Sam się okłamywał, zupełnie nieświadomy że to, co robi to zwykłe przewalanie winy za sytuację, którą sam przecież stworzył.
Zrobił niespodziewaną rzecz, tak jak to miał być nieprzewidywalnym w zwyczaju. Nie chciał patrzeć na Alaeshę z góry gdy była smutna, ale zamiast zwyczajnie usiąść na ławce obok niej rozejrzał się, uniósł palcami delikatny materiał różowej sukienki i ...przyklęknął tuż przy niej, zachowując jednak zdroworozsądkową odległość. Prawie jak do dziecka, albo kotka, któremu chciało sie zmniejszyć optycznie różnicę rozmiarów, żeby mogło poczuć się swobodniej. Był z resztą na tyle wysoki, żeby przy siedzącej dziewczynie nawet w tej pozycji wyglądać jak tyczka. Widok ten musiał być naprawdę groteskowy, no nie na codzień widzi się w Japonii dziewczynę z przytulanką przy której klęka facet ubrany w ogromne obcasy, perukę i różową sukienkę.
Uspokoił swój głos na tyle ile to było możliwe, łagodnie odzywając się do koleżanki.
- Alu... skarbie, nie przejmuj się tym wszystkim, dobrze? To sprawa między nami, najmocniej przepraszamy, że cię w to wplątaliśmy. - Mówił za nich dwóch, bo trochę głupio brzmiałoby gdyby powiedział, że Hiroshi ja przeprasza, a te pojedyncze "ja" brzmiałoby tu dla niego jak coś nie do zdzierżenia.
- Mogę ci jakoś pomóc, girl? - Zaś tu, jak widać, "ja" przyszło mu bez oporów. Jak miałby dać furtkę do zbierania laur Hiroshiemu, na którego był zły?
- Masz pięknego pluszaka. - Dodał, uśmiechając się promiennie, doskonale aktorząc i maskując swoje wewnętrzne roztrzęsienie, próbując przekonać Alę że już wszystko okej. - Chciałby żebyś się uśmiechnęła, bo też jesteś piękna, widzisz? Bo ja tak, widzę to w jego oczach, no zobacz. - Wskazał entuzjastycznie na oczy pluszaka, mając nadzieję, że cokolwiek w ten sposób zdziała.
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Podczas gdy wszystko wokół zacierało się w bezimienny chaos, niedostrzegalny w tle bezkresny tłum, wszechobecny chaos dźwięków i melodii towarzyszący takim miejscom, pośród tego wszystkiego wciąż pozostawała ona, niezmiennie stojąca pośrodku, choć nie w samym centrum zainteresowania. Będąca nieodłączną, choć jednocześnie tak bardzo pomijaną częścią pojedynku, w którym w istocie w żaden sposób nie uczestniczyła. Alaehsa zupełnie jak sędzia przemieszczający się pomiędzy dwoma zawodnikami, którzy w swym zajadłym skupieniu na samych sobie, zdawali się ignorować obecność trzeciej osoby. I to paradoksalnie tej, dla której znalazł się w tym miejscu Matsumoto.
Hiroshi ani przez krótką chwilę nie zastanowił się kiedy po raz ostatni odwracał spojrzenie od Alaeshy, gdy całość jego zmysłów zareagowała na ten jeden szczególny przekaz płynący z teatru odgrywanego przez zniewieściałego powiernika nocnych rozmów, który poznany w nieciekawych okolicznościach, ponownie zaczął wzbudzać w nim narastające zirytowanie, uszczypnięciem w tak bardzo wrażliwe miejsce. Dzisiaj nie potrzebował wiele, by stracić cierpliwość i na nowo zanurzyć się w toni własnego mroku skrytego w ciemnym spojrzeniu, gdzie demony przeszłości z największą radością wyłapywały każdą z najmniejszych oznak niechęci na tle narodowościowym. I choć sam pragnął w tej chwili uderzyć w równie bojowo nastawioną Pszczółkę wzbudzanie w nim strachu(?) nie było jego intencją.
A wtedy przez zaledwie ułamek sekundy udało mu się dostrzec to nagłe niczym niewyjaśnione zatrwożenie, które zmusiło wymalowane powieki do otwarcia się na pełną szerokość. Nie zrozumiał strachu, jaki mógł nieść jego ton głosu, który, pomimo że nie wybrzmiał w podniesionych decybelach, podkreślony został wyraźną stanowczością, gdy pełen żalu wypluł z siebie tę niejednoznaczną odpowiedź.
Spodziewał się pełnej kąśliwości uwagi, ponownego pełnego uprzedzeń uszczypnięcia w to delikatne koreańskie ego, niespodziewanie otrzymując jednak pełnych wyrzutu słów, zupełnie jakby to on sam był winny całej tej sytuacji.
Potem spoglądając, jak ten odchodził, ponownie zapragnął poświęcić całość swojej atencji osobie, dla której właściwie tutaj był.
Ale nie potrafił.
Widok oddalającego się Nai przybliżała świadomość nieuchronnego zerwania kontaktu z kimś, kto ostatnio tak bardzo wsiąknął w jego życie, tak bardzo je odmieniając samym byciem, nawet jeśli obecność ta skupiała się na byciu online kolorową ikonką. Z kimś, kto dzisiaj zdawał się być zupełnie innym człowiekiem, niż tym z którym wymienił już tysiące wiadomości. I choć tak bardzo bolały go rzucone wcześniej przez niego w gniewie słowa, nie potrafił pozostać obojętny na ten widok.
Jego ostatnie wycedzone w załamanym tonie zniewieściałego głosu zdanie, sugerowało, że doszło do jakiejś wierutnej pomyłki.
Rzucił Malarce to jedno pełne skruchy spojrzenie, gdy dostrzegając w jej oczach zrozumienie, natychmiast ruszył za różową rusałką, nie mogąc tym samym dostrzec całokształtu z pewnością negatywnych emocji, które miały w posiadaniu jej zgrabną sylwetkę.
Z początku zdawało mu się, że Kou nie reaguje na własne imię, które snycerz poznał z resztą zaledwie kilka minut temu, lecz pełna sugestii odpowiedź utwierdziła go w przekonaniu, że tak nie jest.
— Pszczółko.
Wybrzmiało wystarczająco jadowicie, by żądło uszczypnęło ponownie, tym razem z trochę innej strony.
Nie oszczędził sobie sarkastycznych słów rzuconych pod nosem, nie dbając w ogóle czy je usłyszy.
— Do mnie też nie zwracaj się imieniem, bo przecież nawet mi nie pasuje. Jedyne, na co zasługuje zwykły nic nieznaczący gaikokujin, to nazwa pospolitego drapieżnego ptaka, czyż nie?
Hiroshi dostrzegając, jak ten przyspiesza, sam także przyspieszył, zawczasu torując mu drogę, udaremniając zbyt duże oddalenie się od Alaeshy, która wciąż pozostawała jednak Koreańczykowi z tyłu głowy. Nie mógł jej tak po prostu zostawić, tak samo jak nie mógł pozwolić, by Naiya odszedł.
— Zejdź z drogi, gdy królowa idzie.
Zaśmiał się nerwowo, słysząc to sformowanie.
— Królowa? — powtórzył z dziwnym rozbawieniem, lecz pozbawionym szyderczości. — W tej chwili raczej nadąsana księżniczka. — był jednak zbyt podirytowany całą sytuacją, by ugryźć się w porę język.
Wydawało mu się, że wiedział już wszystko, że urażona królewska duma nie mogła zdzierżyć faktu, że go nie rozpoznał.
"Udawałeś, że mnie nie znasz."
— Co? — w pierwszym odruchu jego struny głosowe dały wyraz zaskoczeniu, by zaraz potem płynnie przejść do wytłumaczeń. — Posłuchaj mnie Pszczółko. — wyraźnie zaakcentował to słowo. Wciąż starał się złapać z nim kontakt wzrokowy, którego on tak bardzo unikał, bez ceregieli zmieniając kierunek twarzy, ilekroć Hiroshi próbował to na nim wymusić. — Pozwoliłem Alaeshy, by nas sobie przedstawiła, bo nie znaliśmy nawet swoich imion. Chciałem jej to wytłumaczyć, ale potem zacząłeś ten cały nacjonalistyczny cyrk. — wyrzucił dłonie lekko w górę, by zaraz, opadły w bezsilności. Wciąż był na niego zły, ale jednocześnie wystarczająco sfokusowany, by dowiedzieć się prawdy. Czy jego pochodzenie faktycznie stanowi nagle problem, czy może była to jedynie zemsta za... no właśnie? Właściwie za co? Odpowiedź nadeszła szybciej niż mógłby się spodziewać, powodując w nim jeszcze większe zdezorientowanie.
— Po wszystkim, co mi napisałeś, teraz się mnie wypierasz. Tak bardzo wstydzisz się trzymać z kimś, kto ubiera się jak baba, siedzi jak baba i nawet drinki pije JAK BABA, co?
— Co takiego? — powtórzył, czując, że nie rozumie już niczego. Nawet przez chwilę przez jego umysł nie przeszła myśl, że gorzkie słowa mogły być wyrażone zazdrością. — Jakie znowu sztuczki? — totalnie się zgubił w labiryncie, próbując odnaleźć zaginione gdzieś po drodze elementy układanki.
Zerknął badawczo w stronę przyjaciółki pozostającej
w nieznacznej odległości i osamotnieniu. Zdawała się odganiać smutki rozmową z pluszęciem, które tak miękko spoczywało na jej kolanach. Nie mogła usłyszeć ich rozmowy, bo podniesionym w decybelach głosach pozostały resztki zdrowego rozsądku, niepozwalające na krzyk, gdy obaj pozwalali sobie na uciszoną melodię podniesionego w emocjach tembru. Za to gesty wychodzące spod ich sylwetek były wystarczająco sugestywne, by nie pozostawiać złudzeń, że kryzys wcale nie został zażegnany.
Smutek Alaeshy nie uszedł też uwadze zniewieściałego mężczyzny, który zdawał się obarczać winą snycerza za obecny stan kobiety toczącej rozmowę z pluszową zabawką, wówczas gdy głównym winowajcą w oczach Hiroshiego był
— Wróć do Itou, zamiast zajmować się jakimiś jebanymi pedałami.
Zdziwiony spostrzegł, jak różowa postać zmieniła wcześniej obrany kierunek i ponownie skierowała swe kroki w stronę malarki.
— Tak. Wróć do Itou, zamiast zajmować się jakimś jebanym gaikokujin'em. — musiał, po prostu musiał mu się odgryźć. Po czym sam skierował się w stronę ławki, na której
Zmarszczył brwi zdziwiony niecodziennym widokiem, jakim miał być Naiya klęczący przed kimś
— Przepraszam, to było bardzo niegrzeczne. — wtrącił własnych kilka słów by nisko jej się pokłonić, w typowym sobie przepraszającym geście. Propozycja Pszczółki dotycząca pomocy w żaden sposób nie wybrzmiała mu jakoby Kou chciał zbierać laury, wówczas gdy snycerz winą za całą sytuację obarczał jego.
Jak sam nabroił, to niech sam naprawia, ot co!
— Masz pięknego pluszaka.
Korciło, oj korciło, by wziąć udział w tej rywalizacji i zaznaczyć od kogo otrzymała ową maskotkę. Ostatecznie przemilczał sprawę, zastanawiając się, czy sama Alaesha zechce o tym wspomnieć.
Sytuacja mogła wydawać się kuriozalna gdy kobieta wcześniej ignorowana przez dwójkę mężczyzn otrzymuję uwagę ich obu.
Na jego twarz wspiął się pobłażliwy uśmiech, będący niemą odpowiedzią na dość infantylne w jegi postrzeganiu słowa Pszczółki, który postanowił mówić za pluszaka, jednak wygięcie kącików ust do góry zniknęło szybciej, niż ktokolwiek mógł zauważyć. Dotarło do niego bowiem, że przecież sam dostrzegał w malarce ten specyficzny rodzaj energii, zupełnie jakby ta dusza dziecka nigdy jej nie opuściła. Dusza ta najwyraźniej istniała także w samym Dragu, a snycerza najwyraźniej ciągnęło do takich osób, szczególnie że jego dziecięcą stronę stłamszono już dawno temu.
Jeszcze raz zerknął na Pszczółkę. Obaj będą musieli sobie wszystko wyjaśnić, tym razem bez świadków.
@Naiya Kō @Itou Alaesha
Warui Shin'ya, Itou Alaesha and Naiya Kō szaleją za tym postem.
Dostrzegała z daleka jak gestykulują i mówią najwyraźniej podniesionymi głosami. Nie była w stanie dosłyszeć treści rozmowy, dopiero teraz zdając sobie jakkolwiek sprawę z nadal istniejącego otoczenia. Na dłuższy moment zupełnie zapomniała, że znajdują się w Yamazakurze. Przestała słyszeć wesołe dźwięki zabawy, śmiechu dzieci i muzyki dobiegającej z różnych atrakcji. Od momentu przedstawiania sobie chłopaków, skupiła się na tej sytuacji i przestała zauważać otoczenie. Znalezienie się na powrót w radosnej rzeczywistości stało się wyjątkowo przytłaczające, gdy ją od wnętrza rozszarpywały ją negatywne emocje. Spodziewała się, że rozmowa między mężczyznami zajmie dłuższy czas, dlatego po chwili przypatrywania się im, włożyła twarz w pluszaka i zatopiła się we własnych myślach. Nie zdawała sobie sprawy, że to jak czuje się wewnątrz — zagubiona, mała i bezbronna — widać aż tak wyraźnie na zewnątrz. Była przecież naprawdę dobra w przybieraniu masek, w nie pokazywaniu tego, co się w niej dzieje, milczeniu na niewygodne lub osobiste tematy, a nawet całkiem niezła w kłamaniu. Życie w cieniu apodyktycznej matki wymagało wielu środków, aby miewać choć chwile spokoju. Zdecydowanie łatwiej było nauczyć się bycia nieszczerą — dla własnej wygody i spokoju ducha — niż tłumaczyć się z własnych myśli, uczuć i działań. Alaesha samodzielnie wybierała co jest dla niej dobre, a co nie. Na czym postanawiała się sparzyć, a gdzie działała ostrożnie, wszystko i tak robiąc pod solidną przykrywką dobrej i grzecznej uczennicy. Dobrej i grzecznej dziewczyny. Dobrej i grzecznej córki, którą nie mogła się nazywać, chociażby przez zaszytą pod skórą nienawiść do matki. Niechęć i odrazę za to, że dzisiaj tak trudno było się jej otworzyć przed innymi ludźmi; że często nieświadomie w pierwszym odruchu wybierała nieszczerość, czując się w niej bezpieczniej niż z sercem na dłoni; że z taką łatwością doszukiwała się w innych złych intencji, nawet gdy ich tam nie było — często nie potrafiąc przemówić sobie do rozsądku; za nieopuszczające artystkę poczucie winy, które niegdyś zawsze było zrzucane na nią, a ona dzisiaj doszukiwała się wszędzie błędów ze swojej strony. Tak jak teraz czuła się przyczyną całego zdarzenia, choć w rzeczywistości jedyną jej przewiną było rozproszenie się podczas przedstawiania sobie mężczyzn. Dlatego nie spodziewała się, że teraz wyjątkowo wygląda jak kupka nieszczęścia, siedząc zupełnie rozsypana na ławce niczym smutna nastolatka, a nie dorosła trzydziestodwulatka. Nie miała pojęcia, że marze udało się wykroić i wyrzucić na wierzch tak wiele z jej miękkiego środka, a nie tylko przeciąć się przez sennie stworzoną powłokę ciała. Łzy same cisnęły się na brązowe oczy, ale sama oszukiwała się, że nie lecą, bo natychmiast zostawały wchłaniane przez miękki plusz. W tej kanonadzie negatywnych wrażeń nie dostrzegła zbliżającego się Kou, zdając sobie sprawę z obecności, którą zdradził dopiero cieplejszy podmuch, przynoszący ze sobą zapach wiśni. Wnet wyprostowała się, patrząc w zdziwieniu na szczupłego jak witka Kouszka. Taki śliczny przy niej przyklękiwał. Czemu?
Zabrakło jej słów na to, żeby coś odpowiedzieć zarówno na pierwsze zdanie Kou, jak i wtórującemu po chwili Hiroshiemu, który również zaskoczył Itou nagłym jak dla niej znalezieniem się obok. Jeden szorował kolanami po betonie, a drugi zaraz przetrze nosem o chodnik. Co oni wyprawiali i jak to się stało, że nagle zyskała uwagę obojgu? Dlaczego tak bardzo się nią przejęli? Jakoś nie potrafiła zrozumieć tego, na jak bardzo smutną i maleńką musiała wyglądać. Może to i dobrze, bo pewnie zrobiłoby się jej głupio, że prezentuje się tak infantylnie. Od jakiegoś czasu starała się pielęgnować w sobie tę dziecięcą iskrę, którą utraciła na wiele trudnych lat. Nie spodziewała się jednak, że odnalezienie swojego wewnętrznego dziecka zaowocuje tym, że czasem będzie ono chciało się rozbeczeć w parku rozrywki. Na dodatek nie czuła tego dnia, przez paskudne podszepty dręczących ją mocy, aby w ogóle zasługiwała na ciepło z ich strony. Okłamywałaby się jednak, gdyby miała powiedzieć, że nie poruszyło jej to i nie wzbudziło przyjemnego uczucia gdzieś pod żebrami.
Zerknęła po jednym i po drugim mężczyźnie. Dalej nie wiedziała, o co chodziło, ale teraz przynajmniej słowa Nai nie wskazywały na to, że się śmiertelnie wyrzeka Hiroshiego. Podobnie jak późniejszy lekki uśmiech, który przemknął na króciutki moment po twarzy czarnowłosego. Mieli jakąś sprawę między sobą, ale najwyraźniej była to relacja(?) do odratowania. Ich zachowanie tłumaczyło zdecydowanie więcej niż wcześniej miotane na oślep słowa, ale dalej obraz ich dwójki był dla Itou mętny.
— Czy możesz coś dla mnie zrobić? Nie wiem, o co Wam poszło i w ogóle jestem zaskoczona, że się znacie, ale może... przestaniecie się kłócić? — Przygryzła niepewnie wargę, licząc na to, że mając teraz uwagę Kou uda jej się coś dla nich wytargować. Niech chociaż porozmawiają spokojnie, bo najwyraźniej mają sobie coś do wyjaśnienia.
— Dzięki, jest świetny... Hiroshi go dla mnie wygrał na poprawę humoru. Bo mam dzisiaj wyjątkowo zły dzień... — Dodała, głaszcząc odruchowo pluszaka po łebku, tłumacząc się niejako ze swojego stanu, ale też całego spotkania z czarnowłosym. Nie było ono w końcu romantyczne, a Hiroshi jedynie próbował podreperować jej paskudne samopoczucie.
— Nai, daj spokój, ja i piękna? Czy ty widzisz moją zapuchniętą i zapłakaną twarz? — Komu jak komu, ale jemu mogła się wyżalić z czucia się jak mała paskuda. Nawet gdyby nie uważał jej teraz za brzydką, z czym Itou by się kategorycznie nie zgodziła, to mógł z pewnością zrozumieć, że może się tak postrzegać w tym stanie emocjonalnym.
— Nie musisz mnie pocieszać i nie musisz udawać, że wszystko jest ok. Widziałam tę plejadę emocji. No, już, wstawaj z tych kolan, bo sobie siniaków narobisz na tych kościstych kolankach... — Klepnęła ławkę koło siebie, ale nie było to koniecznością, aby koło niej usiadał. Uśmiechnęła się blado, ale bez przymusu, tylko tyle, na ile było ją teraz stać.
@Naiya Kō @Matsumoto Hiroshi
Raikatsuji Shiimaura, Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.