Ye Lian and Hasegawa Jirō szaleją za tym postem.
Yelonek
POŁĄCZENIE Z: Yelonek
00:54
Przed odpowiedzią nabrał powietrza; musiał walczyć z ciężkim żołądkiem. Nieudolność reakcji prosiła się wręcz o wizualizację parszywego stanu; o skroń przytkniętą do kabiny prysznicowej, o delikatnie skwaszoną minę, na której usta poruszały się i płonnie łapały wyślizgujące słowa, o jasne pergaminowe włosy zasypujące podpuchnięte powieki. — Nie oglądam — zaoponował bełkotliwie; z pewnością ze zmarszczonymi brwiami. Na tyle wolno, iż przypominał w słuchawce starego wykładowcę, który za wszelką cenę próbuje wbić do głowy swoim uczniom obszerny materiał. — Nigdy takich nie oglądałem. — Pracujący nad głową wentylator był jedynym źródłem dźwięku. Poza nim do zamkniętej łazienki nie przemykał żaden inny, jakby wokół panowała grobowa cisza. Gdyby znajdował się sam pośrodku niczego. — Starasz się być dla mnie uprzejmy, prawda? — zawyrokował; usta ułożyły się do kolejnych słów, wydając przy tym wilgotne mlaśnięcie. — Przecież obaj wiemy, że nie chcesz na mnie patrzeć. — W mętnych słowach rozciągła się nuta — zagadkowa; zakrawała o rozbawienie. Były to jednak tylko przypuszczenia, tak samo jakoby na ustach tego mężczyzny miał pojawić się kiedyś uśmiech. Ciało się poruszyło. Palce dotknęły szyby, ponieważ drzwi delikatnie zadrżały. — Jestem u siebie. — Cichy trzask. — W łazience. — szum oddechu zagłuszył część słów, wyodrębniając z nich jedynie: — [...] zresztą... — nagłe zawahanie przerwał mamrot: — ... wiele rzeczy o mnie nie wiesz.
Warui Shin'ya and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.
He's the be(a)st!
POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
01:43
Jak na kogoś, kto nigdy nie oglądał, znasz niezłe smaczki.
[Mamrot rozbrzmiewa trochę niewyraźnie, jakby między wargami coś trzymał; lekko na tyle, aby pozostać zrozumiałym, ale niewygodnym wystarczająco, by niektóre literki z raptem jednego słowa zostały spłaszczone do miękkiej mowy. Potem nagle słychać wydech; i wyrazy nabierają ostrości, wypowiada się już normalnie; zapewne łatwo sobie wyobrazić, jak chwilę przed tym sięga po filtr papierosa, robi to brudnymi od farby palcami - wskazującym i kciukiem - wysuwając niedopałek spomiędzy pęknięć ust. Chwilę odczekuje; jakby sam potrzebował paru sekund do namysłu. Czy starał się być uprzejmy?]
Może.
[Strzepnięcie nagromadzonego, wypalonego popiołu w dół rozhulanego miasta; towarzyszące temu charakterystyczne skrzypnięcie zmaltretowanej życiem barierki. Za duży ciężar dla za słabej konstrukcji.]
Nie, żeby nie bawiło mnie to, jak się zachowujesz. Bawi. Ale ostatnim razem już wspominałem, że wiem jak to jest. Żadna radość, gdy tłum wytyka palcami kogoś, o kim...
o właśnie.
[Nie da się tego zobaczyć, ale ton ma nuty, po których łatwo stwierdzić uśmiech. Rozciągnięcie jednego z kącików - zabliźnionego? - ku górze w parodii skwaszonej wesołości.]
Ma gówniane pojęcie.
[Mija dość, by cisza stała się nieznośna. Opasła, betonowa bryła osiada z sekundy na sekundę rosnącym ciężarem na ramionach. Do czasu aż nie słychać zaczerpywanego tchu; świstu przemykającego przez zwarte zęby, nocnego powietrza.]
Ale przynajmniej wiem, że pijesz mleko bez laktozy i poprawiasz włosy nawet po krótkim biegu, znasz Nagaia i praktycznie do wszystkich zwracasz się po nazwisku, bo trzeba zachować stosowny dystans, co całkiem rozumiem, ale za to nigdy do mnie nie dotrze, ile lat mógłbyś spędzić w jednej i tej samej relacji bez zrobienia kroku naprzód. Bo blokuje cię strach, którego nie widać na co dzień. To jednak pokazuje, że jak już się uprzesz i przełamiesz, koniec końców trzymasz brzytwę do granic możliwości. W dodatku, czego pewnie by się ludzie nie spodziewali, sypiasz w szarej koszulce i dresowych spodniach, pijasz zielone herbatki jak stara ciotka i opozycyjnie do tego żresz posiłki, które w karcie menu podpisano by jako "piekielnie dobre danie". Z naciskiem na "piekielnie".
[Na jednym wydechu.]
Wiem, że masz starego kota, którego przygarnąłeś mimo jego kalectwa i zostawiasz zawsze porządek w portfelu. W Hakuchō widziałem nawet, że dalej trzymasz pewne zdjęcie. Więc zostajesz sentymentalny. No i zasada, którą dzisiaj złamałeś: wstajesz tak wcześnie, że wstyd słońcu się do tego przyznawać, ale o dwudziestej pierwszej jesteś już w wyrze, bo siedzenie do północy to samobójstwo dla cery.
[Mija dość, by cisza stała się nieznośna. Opasła, betonowa bryła osiadająca z sekundy na sekundę rosnącym ciężarem na ramionach.]
I pamiętam, że kiedy jesteś najbardziej zażenowany, przegryzasz dolną wargę, bezsensownie próbując zmienić temat. To całkiem urocze. Na to mógłbym patrzeć.
[Narastające napięcie czuć nawet mimo kilometrów, jakie ich dzielą.]
Ale mogę się dostosować. Wolałbym nie zakładać żadnej opaski, to za bardzo by mi krępowało swobodę, ale jak ci łatwiej, zamknę oczy, gdy będzie trzeba. Coś jeszcze powinienem wiedzieć?
[...]
Jakieś specjalne życzenia? Mam się ładnie ubrać i koniecznie uczesać włosy z przedziałkiem po prawej? Bo jak jesteśmy przy wymaganiach, i przy niewiedzy, to całkiem mnie ciekawi jedna rzecz.
Chciałeś dziś zadzwonić, więc się upiłeś czy odwrotnie: upiłeś się i zachciało ci się zadzwonić?
[Mamrot rozbrzmiewa trochę niewyraźnie, jakby między wargami coś trzymał; lekko na tyle, aby pozostać zrozumiałym, ale niewygodnym wystarczająco, by niektóre literki z raptem jednego słowa zostały spłaszczone do miękkiej mowy. Potem nagle słychać wydech; i wyrazy nabierają ostrości, wypowiada się już normalnie; zapewne łatwo sobie wyobrazić, jak chwilę przed tym sięga po filtr papierosa, robi to brudnymi od farby palcami - wskazującym i kciukiem - wysuwając niedopałek spomiędzy pęknięć ust. Chwilę odczekuje; jakby sam potrzebował paru sekund do namysłu. Czy starał się być uprzejmy?]
Może.
[Strzepnięcie nagromadzonego, wypalonego popiołu w dół rozhulanego miasta; towarzyszące temu charakterystyczne skrzypnięcie zmaltretowanej życiem barierki. Za duży ciężar dla za słabej konstrukcji.]
Nie, żeby nie bawiło mnie to, jak się zachowujesz. Bawi. Ale ostatnim razem już wspominałem, że wiem jak to jest. Żadna radość, gdy tłum wytyka palcami kogoś, o kim...
o właśnie.
[Nie da się tego zobaczyć, ale ton ma nuty, po których łatwo stwierdzić uśmiech. Rozciągnięcie jednego z kącików - zabliźnionego? - ku górze w parodii skwaszonej wesołości.]
Ma gówniane pojęcie.
[Mija dość, by cisza stała się nieznośna. Opasła, betonowa bryła osiada z sekundy na sekundę rosnącym ciężarem na ramionach. Do czasu aż nie słychać zaczerpywanego tchu; świstu przemykającego przez zwarte zęby, nocnego powietrza.]
Ale przynajmniej wiem, że pijesz mleko bez laktozy i poprawiasz włosy nawet po krótkim biegu, znasz Nagaia i praktycznie do wszystkich zwracasz się po nazwisku, bo trzeba zachować stosowny dystans, co całkiem rozumiem, ale za to nigdy do mnie nie dotrze, ile lat mógłbyś spędzić w jednej i tej samej relacji bez zrobienia kroku naprzód. Bo blokuje cię strach, którego nie widać na co dzień. To jednak pokazuje, że jak już się uprzesz i przełamiesz, koniec końców trzymasz brzytwę do granic możliwości. W dodatku, czego pewnie by się ludzie nie spodziewali, sypiasz w szarej koszulce i dresowych spodniach, pijasz zielone herbatki jak stara ciotka i opozycyjnie do tego żresz posiłki, które w karcie menu podpisano by jako "piekielnie dobre danie". Z naciskiem na "piekielnie".
[Na jednym wydechu.]
Wiem, że masz starego kota, którego przygarnąłeś mimo jego kalectwa i zostawiasz zawsze porządek w portfelu. W Hakuchō widziałem nawet, że dalej trzymasz pewne zdjęcie. Więc zostajesz sentymentalny. No i zasada, którą dzisiaj złamałeś: wstajesz tak wcześnie, że wstyd słońcu się do tego przyznawać, ale o dwudziestej pierwszej jesteś już w wyrze, bo siedzenie do północy to samobójstwo dla cery.
[Mija dość, by cisza stała się nieznośna. Opasła, betonowa bryła osiadająca z sekundy na sekundę rosnącym ciężarem na ramionach.]
I pamiętam, że kiedy jesteś najbardziej zażenowany, przegryzasz dolną wargę, bezsensownie próbując zmienić temat. To całkiem urocze. Na to mógłbym patrzeć.
[Narastające napięcie czuć nawet mimo kilometrów, jakie ich dzielą.]
Ale mogę się dostosować. Wolałbym nie zakładać żadnej opaski, to za bardzo by mi krępowało swobodę, ale jak ci łatwiej, zamknę oczy, gdy będzie trzeba. Coś jeszcze powinienem wiedzieć?
[...]
Jakieś specjalne życzenia? Mam się ładnie ubrać i koniecznie uczesać włosy z przedziałkiem po prawej? Bo jak jesteśmy przy wymaganiach, i przy niewiedzy, to całkiem mnie ciekawi jedna rzecz.
Chciałeś dziś zadzwonić, więc się upiłeś czy odwrotnie: upiłeś się i zachciało ci się zadzwonić?
Ye Lian and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.
Yelonek
POŁĄCZENIE Z: Yelonek
03:27
Przez cały monolog Ye Lian uparcie milczał. Jedynie wdechy i wydechy muskały stawiane na krańcach zdań kropki, obejmując podkreślane w szczeniackim głosie interpunkcje grobowym śladem zaskoczenia. Telefon komórkowy zastygł w bezruchu — przestał wyłapywać szmery, które powstawały wskutek wyślizgującego się spomiędzy palców urządzenia. Nie wtrącał się; posiadał maniery nawet w tak irracjonalnym stanie. Wsunął paliczki w grzywkę, opierając czoło na śródręczu zmarzniętej dłoni. — To dziwne uczucie słyszeć, jak mnie odbierasz. Kolejna wnikliwa analiza, równie skrupulatna, co moja. Chciałbyś jej posłuchać? — Najpierw zapiszczała skóra, ślizgająca się na kafelkach, później rozbrzmiała krótka prośba, aby poczekał. W tym czasie Shin'ya mógł usłyszeć, jak głośnik się oddala, jak opuszcza bliskość powściągliwych ust. Urządzenie spoczęło gdzieś poniżej. W zduszonej oddali dobiegały odgłosy zmieniającego pozycję ciała, niespiesznie, acz powoli; najpierw układających się na ziemi dłoni, a później zniżającej twarzy na wysokość wyczekującego głosu, policzka przyklejającego się do kafelkowej podłogi; znów powrócił do Shin'yi subtelny szmer, podkreślony dźwiękiem schowanego w ustach języka. — Obie te opcje są prawidłowe. Pewnie zastanawiasz się jak to możliwe? — Cisza. — Czy sądzisz, że zdobyłbym się na to i powiedział ci to w twarz? To nie był miesiąc. Myślałem o tym znacznie dłużej. Hakuchō było preludium. Nikt mnie dotąd tak... — spróbował odnaleźć odpowiednie słowa — na próżno; musiał zakropić je zawstydzającym szeptem — ...nie dotykał. Nie przypominałeś go. Wtedy jeszcze nie tak bardzo. Wszystko zmieniło się, jak odebrałeś mi wzrok i poczułem twój ciężar; kiedy pozwoliłeś mi czytać z szorstkości palców. To miało się już nie powtórzyć. Ale... — zaczerpnął oddechu i odetchnął z emfazą. — Wiem, co o mnie sądzisz. Widzisz we mnie ubytki, ale nie jesteś jedyny. Nie chcę, aby on stał się ich świadkiem, jak mógłbym stchórzyć? A wiem, że to zrobię. Pojawi się, a ja nie zrobię nic ponadto, do czego już go przyzwyczaiłem. Czyli do dystansu. Za drugim razem czegoś brakowało. — Ściągnął brwi. — A jedna rzecz niemal rozerwała wytwarzany w mojej głowie miraż — uciął, podkreślając napięcie. — Twoja bluza z kapturem. Chcę, abyś ubrał marynarkę. Tą sportową, szarą, którą nosił na specjalne okazje. I użył jego perfum. Koniecznie z nutą bergamotki. Przeleje ci pieniądze. — Zamilknął. Czy znów postanowił zagryźć dolną wagę? Palce przesunęły się po miękkim dywanie, wkradając się dźwiękiem pod głośnik. — Jesteś jedyną osobą, która okazała mi cierpliwość i nie potraktowała nieuczciwie. — Cisza podgryzała tysiące błąkających się w głowie myśli. — Jednocześnie jedyną, którą znam praktycznie od dziecka i z którą dzieli mnie tyle lat. Nie chcę, byś robił coś, czego będziesz żałować.
Warui Shin'ya, Shogo Tomomi and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
He's the be(a)st!
POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
04:50
[Bez nawet sekundy namysłu.]
Czemu nie? O ile ta analiza nie zacznie się od: "długo patrzyłem na ciebie przez pryzmat dawnych czasów, gdy miałeś osiem lat i dostawałeś nagany za wrzucanie błota do tornistra koleżanki z 3C".
[Nie ma w tym ostrzeżenia, żadnej urazy; wplątuje się tylko lekka drwina, choć może lepiej uznać, że zaczepka. Byłby nieswój, rezygnując z przypomnienia o różnicy wieku. O stałym nacisku. "Nie mogę". "Nie dam rady" - rozbrzmiewało na linii, choć żaden z nich w tym czasie się nie odzywał. "Bo jesteś młodszy" - te słowa z kolei nie padły nigdy, ale również dało się wyłapać ich szept, bo obydwoje wiedzieli o tym fakcie. O wszystkich faktach. "Nie znosisz mnie". Ale przede wszystkim: "Jesteś bratem mojego najlepszego..."]
Szczerze mówiąc nie sądziłem, że kiedykolwiek będziesz gotowy.
[Cichy, schrypnięty głos trafia do ucha. Zaraz po tym metalowy odgłos poruszanego, niewielkiego przedmiotu - być może puszki, w której wypełnionych częściowo wodą odmętach utonął niedopałek. Później już zostaje kompletne milczenie, nawet kakofonia nocnych hałasów jakby zelżała, dając dobry podkład pod historię; zamierając, by Ye Lian miał szansę w spokoju wyłowić rozpierzchające się myśli. Obrazy nasuwają się same; wspomnienia na nowo ożywają. Szelest zmiętej pościeli. Gwałtowny bezdech, gdy usta odnajdują miękką skórę. Mrowienie w opuszkach palców, sunących wzdłuż ubrań; niepotrzebnych, blokujących. Kadry migają jeden po drugim w milisekundowych odstępach, bombardują zmysły, chce się od nich zamknąć oczy, jakby to cokolwiek zmieniało. Ale nie zmienia. Pojawiają się nowe, jeszcze świeższe. Pedantyczny hotelowy pokój przeobraża się w graciarnię. Kąty obrastają dziesiątkami pudeł i zgniecionych kartek. Ściany zyskują zacieki. I profile setek twarzy; opisów; tytułów z gazet. Wyprana chemicznie pościel zamienia się w koce przesiąknięte indywidualnym zapachem; wonią konkretnego człowieka, używającego konkretnych produktów. Perfum.
Złych.]
Nutą, cholera, czego? To jakaś kobieca wersja Behemota?
[Gdy się wtrąca, słychać jakieś zaspanie znane tylko w momencie nagłego ocknięcia. Milczy długo; jedynie dźwięk wystukujących na barierce palców przypomina o jego obecności. Zastanawia się. Trawi to, co usłyszał. Szara marynarka. Sportowa. Bo musi wejść w cudzą skórę. Zrzucić własną. Z własną by nie wyszło. Jest tego świadom, bo wreszcie ulega.]
Nie możesz mi tego wszystkiego po prostu wysłać pod adres? Przecież go znasz.
[...]
Znasz też moje zdanie w tej kwestii, Ye Lian. Długo o tym myślałem. Przede wszystkim zastanawiałem się jakie to sarkastyczne, że jedną i tę samą osobę można darzyć tak sprzecznymi uczuciami. Ty podejmiesz się wszystkiego, żeby z nim być i móc go oglądać każdego dnia, a przynajmniej wszystkiego, aby na taką wersję zasługiwać. Ja z kolei jestem gotowy na wszystko, jeżeli dzięki temu już go nie zobaczę. Uwierz
[Ucina raptownie; sam szuka słów, ale w końcu wzdycha poddańczo.]
że to, co zrobimy, będzie niewielką ceną, jeżeli naprawdę przestanie mi struwać życie. Nie ma w tym więc jakiejś wielkiej uczciwości. Decyduję się na to, bo jestem w stanie
[dotknąć cię tak jak nikt nigdy cię...]
się na to zdecydować. Mam w tym interes, pamiętaj.
[Krótkie parsknięcie.]
I trochę zabawy.
Pewnie więcej niż ty.
Nawet teraz mam wrażenie, że się różnimy.
Przede mną rozciąga się całe miasto. Jestem ponad nim. Wszystko widzę z góry, jak król. A ty? Leżysz skulony w łazience, jak nietrudno zgadnąć: na sporym rauszu, walcząc o każdy oddech, bo sufit wiruje i pulsuje, tobą targa, a ponieważ jesteś eleganckim dżentelmenem to zmuszasz się, by nie zwymiotować do słuchawki.
[Pauza. Następne słowa mają w sobie coś dziwnego; obcego.]
Naprawdę mogę przyjechać. Ogarnę cię.
Czemu nie? O ile ta analiza nie zacznie się od: "długo patrzyłem na ciebie przez pryzmat dawnych czasów, gdy miałeś osiem lat i dostawałeś nagany za wrzucanie błota do tornistra koleżanki z 3C".
[Nie ma w tym ostrzeżenia, żadnej urazy; wplątuje się tylko lekka drwina, choć może lepiej uznać, że zaczepka. Byłby nieswój, rezygnując z przypomnienia o różnicy wieku. O stałym nacisku. "Nie mogę". "Nie dam rady" - rozbrzmiewało na linii, choć żaden z nich w tym czasie się nie odzywał. "Bo jesteś młodszy" - te słowa z kolei nie padły nigdy, ale również dało się wyłapać ich szept, bo obydwoje wiedzieli o tym fakcie. O wszystkich faktach. "Nie znosisz mnie". Ale przede wszystkim: "Jesteś bratem mojego najlepszego..."]
Szczerze mówiąc nie sądziłem, że kiedykolwiek będziesz gotowy.
[Cichy, schrypnięty głos trafia do ucha. Zaraz po tym metalowy odgłos poruszanego, niewielkiego przedmiotu - być może puszki, w której wypełnionych częściowo wodą odmętach utonął niedopałek. Później już zostaje kompletne milczenie, nawet kakofonia nocnych hałasów jakby zelżała, dając dobry podkład pod historię; zamierając, by Ye Lian miał szansę w spokoju wyłowić rozpierzchające się myśli. Obrazy nasuwają się same; wspomnienia na nowo ożywają. Szelest zmiętej pościeli. Gwałtowny bezdech, gdy usta odnajdują miękką skórę. Mrowienie w opuszkach palców, sunących wzdłuż ubrań; niepotrzebnych, blokujących. Kadry migają jeden po drugim w milisekundowych odstępach, bombardują zmysły, chce się od nich zamknąć oczy, jakby to cokolwiek zmieniało. Ale nie zmienia. Pojawiają się nowe, jeszcze świeższe. Pedantyczny hotelowy pokój przeobraża się w graciarnię. Kąty obrastają dziesiątkami pudeł i zgniecionych kartek. Ściany zyskują zacieki. I profile setek twarzy; opisów; tytułów z gazet. Wyprana chemicznie pościel zamienia się w koce przesiąknięte indywidualnym zapachem; wonią konkretnego człowieka, używającego konkretnych produktów. Perfum.
Złych.]
Nutą, cholera, czego? To jakaś kobieca wersja Behemota?
[Gdy się wtrąca, słychać jakieś zaspanie znane tylko w momencie nagłego ocknięcia. Milczy długo; jedynie dźwięk wystukujących na barierce palców przypomina o jego obecności. Zastanawia się. Trawi to, co usłyszał. Szara marynarka. Sportowa. Bo musi wejść w cudzą skórę. Zrzucić własną. Z własną by nie wyszło. Jest tego świadom, bo wreszcie ulega.]
Nie możesz mi tego wszystkiego po prostu wysłać pod adres? Przecież go znasz.
[...]
Znasz też moje zdanie w tej kwestii, Ye Lian. Długo o tym myślałem. Przede wszystkim zastanawiałem się jakie to sarkastyczne, że jedną i tę samą osobę można darzyć tak sprzecznymi uczuciami. Ty podejmiesz się wszystkiego, żeby z nim być i móc go oglądać każdego dnia, a przynajmniej wszystkiego, aby na taką wersję zasługiwać. Ja z kolei jestem gotowy na wszystko, jeżeli dzięki temu już go nie zobaczę. Uwierz
[Ucina raptownie; sam szuka słów, ale w końcu wzdycha poddańczo.]
że to, co zrobimy, będzie niewielką ceną, jeżeli naprawdę przestanie mi struwać życie. Nie ma w tym więc jakiejś wielkiej uczciwości. Decyduję się na to, bo jestem w stanie
[
się na to zdecydować. Mam w tym interes, pamiętaj.
[Krótkie parsknięcie.]
I trochę zabawy.
Pewnie więcej niż ty.
Nawet teraz mam wrażenie, że się różnimy.
Przede mną rozciąga się całe miasto. Jestem ponad nim. Wszystko widzę z góry, jak król. A ty? Leżysz skulony w łazience, jak nietrudno zgadnąć: na sporym rauszu, walcząc o każdy oddech, bo sufit wiruje i pulsuje, tobą targa, a ponieważ jesteś eleganckim dżentelmenem to zmuszasz się, by nie zwymiotować do słuchawki.
[Pauza. Następne słowa mają w sobie coś dziwnego; obcego.]
Naprawdę mogę przyjechać. Ogarnę cię.
Ye Lian, Shogo Tomomi and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Yelonek
POŁĄCZENIE Z: Yelonek
06:02
Nieśmiałość nie musiała posiadać słów; nie musiała skrywać istoty w bełkotliwych pomrukach. Zamiast tego doskonale zajmowała przestrzeń pomiędzy dwoma urządzeniami. Chwila milczenia podkreśliła narastającą w rozmówcy konsternację; rekapitulował z pewnością wszystko to, co zdążyło opuścić usta. Doszedł do konkretnej konkluzji: do myśli, że skrywane od miesięcy przemyślenia wyłożył przed chłopakiem niczym na złotej tacy. I choć nie spotkał się z odtrąceniem, dziwne napięcie trącało podtruty umysł — sugerowało, że nie robią nic innego, jak umawiają się na spotkanie. Nie takie, które zakończy się rozmową i bezcelowym spacerem po obrośniętym parku. To miało wyraźny przekaz: początek, przebieg i koniec, który na długą chwilę pozostawił Ye Liana w niebezpiecznej chybotliwości; w stęsknieniu. Już chciał się przyznać, że ta rozmowa pozostawiła w nim niezdrowe bicie serca, ale się powstrzymał. Między innymi dlatego, że powiedziałby pewnie coś dużo gorszego: może „brakuje mi tego” albo „chciałbym, abyś znów spróbował — tak jak wtedy”. Nie wiedział skąd, ale był pewien, że tak by się stało. A jednak niewiele brakowało. — Mogę. Zamówię i wyślę pod twój adres — odparł spokojnie, przystając na propozycję. Przysłuchiwał się uważnie każdemu swojemu słowu. W skupieniu przeszkadzał mu trawiony smak alkoholu szczypiący w język, niepokojący bulgot w żołądku, wir szalejących myśli, niebezpiecznie kołyszące się artykuły chemiczne i widok odsuwającej wanny. A pomimo tego jakaś część wstawionej świadomości uznała, że zabrzmiał w porządku. Chyba tylko dzięki tej myśli kontynuował: — Chciałbym, abyś podszedł do tego na poważnie. Żadnej zabawy. Żadnego ośmieszania — to jedna z najskuteczniejszych form społecznej agresji. — Nie miał pojęcia czemu, ale zdecydował się o tym wspomnieć. Chyba nie do końca świadomy, ponieważ gdy cichy wydech powstrzymał pierwsze nudności, kontynuował słabszym głosem: — Nie. Jak skończysz, wracaj do domu. Nie chcę, abyś zobaczył mnie w takim stanie. Jestem u siebie, tak jak mówiłem. Jeśli spędzę noc na kafelkach, to w najgorszym wypadku obudzę się z cieknącym katarem, ale przynajmniej bez świadomości, że byłeś tego świadkiem. Jak podoba ci się widok z wyżyn? — zagaił niespodziewanie; język nieco mu się plątał. — Wszedłeś w moją skórę. Stoisz w niedostępnym dla nikogo miejscu i tylko obserwujesz, jak gdzieś w oddali wolno toczy się życie. Czemu zamieniłeś się ze mną miejscem? Tu nie jest łatwo. — Tej nocy zaczął gubić się w myślach; został wydany na łup drobnej wątpliwości: kto tym razem obserwował kogo? Od zawsze uważał, że to jemu przypada ten zaszczyt ze względu na zdystansowanie i ukazywaną wyższość, jak i również na rozległe przygotowane fachowe. Tym razem kiełkujące podejrzenie odebrało mu ten zaszczyt. To on był przedmiotem obserwacji, a na samą myśl szczęknął zębami. — Shin'ya. Porozmawiamy jutro — wypowiedział te słowa niemal na wydechu; w telefonie znów rozległ się szmer, tym razem dziwnie niespokojny. — Muszę kończyć. Za dużo — sapnął; krótki wdech. — Jutro. Dokończymy rozmowę jutro — powtórzył z wyraźnym oporem tkwiącym w krtani. Kolana uderzyły o podłogę, a mężczyzna wydał się na coś wpaść, oddychając ciężko.
Warui Shin'ya, Shogo Tomomi and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
He's the be(a)st!
POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
07:27
[Żartował.
Żartował, gdy ktoś sam opowiedział żart, by utrzymać klimat wesołości. Żartował, gdy wymagano od niego bezkompromisowej powagi; bo powaga była ciężka, żarty nie. Żartował w chwili niepokoju, gdy z gardła samoistnie wyrywał się suchy śmiech i wtedy, gdy wszystko wokół waliło się z hukiem obracających w ruinę budynków, gdy nie zostawało wewnątrz nic prócz zatrzymanego gwałtownie serca i ścisku w skroni. Sam nie wiedział, co się wydarzy, gdy z tego zrezygnuje; nigdy nie próbował do końca stłamsić iskry rozbawienia. Czaiła się w oczach, w kąciku wygiętych przymilnie ust. Była nieodłącznym elementem charakteru, przywarta do niego jak rzep. Odrywając ją, zniszczy materiał własnej osobowości, do którego szorstkie włosie zdążyło na amen przylgnąć.
Dudnienie palców zelżało; oddech zamarł. Chwila konsternacji jednak mija, w słuchawce wreszcie rozlega się po tym neutralne:]
Jasne. Pełna powaga. Żadnego ośmieszania. Wytykania i komentarzy. Zresztą...
[Zaczerpywanie tchu jest ciche; niesie wraz ze sobą wizję dalekiego świstu wiatru, mknącego między nocnym lasem. W tym lesie też pada.]
... zrobiłem ostatnio coś nie tak? Wydawało mi się, że...
[Nagle milknie; ale choć przerywa, coś każe sądzić, że się prostuje, a dotychczas przymrużone powieki otwierają się szerzej.]
Ah. To cholerne ugryzienie.
[Przełyka ślinę, znów czując podobne co wtedy mrowienie kłów. Zęby zaciskają się, by między sobą zmiażdżyć wspomnienie miękkiej skóry pękającej pod naciskiem. Zrobiłby to jeszcze raz; i kolejny, i jeszcze jeden, i jest to oczywiste, nawet jeżeli nie przyznaje się do tego na głos.]
O to chodzi? Poza tym jednym uchybieniem nic nie przychodzi mi do głowy.
[Nieco cedzi słowa, daje im namiastkę swoistej dezaprobaty. Dla samego siebie? Dla słabości Ye Liana, jego dziewczęcej delikatności?]
Nie musisz się też tak przejmować. Starczy mówić, jeżeli napór będzie za duży. Nie sądziłem właściwie, że odbierzesz to, co robię, jako jakiś agresywny atak. To transakcja wymienna, Ye Lian, nie chodzi tylko o to, aby na mus cię przełamać. Przecież wiem, że brutalność w takich przypadkach raczej by cię przestraszyła niż otworzyła - a nie w tym rzecz. Powinieneś mieć na uwadze, że cię słucham. Przestałem cokolwiek robić, gdy odmówiłeś, pamiętasz?
["Przepraszam. Wszystko jest nie tak. To nie powinno się zdarzyć. Nie chcę mieć z tobą takiej relacji. Nie potrzebuję..." - setki szeptów są jak upchnięte w ciasnym ulu pszczoły. Bzyczenie bez kształtu słów, tylko zlewający się ze sobą bełkot, rozsierdzający czaszkę od środka kłębek kakofonicznych dźwięków. Każde z wypowiedzianych wtedy zdań odbiło się głębokim znamieniem; Shin może w każdej chwili przywołać dowolną część, przypomnieć co do sylaby kwestie negacji. Rumor cichnie dopiero, gdy przytyka palce do skroni, mocniej wdusza opuszki w dudniącą tkankę. To i tak jest niczym w porównaniu do stanu Ye Liana. Nie widzi go, ale potrafi wyobrazić sobie zsunięte na policzek perłowe włosy i mętne spojrzenie; stale drgające i zaciskające się wargi, walczące o oddech i ciszę, pragnące tylko tego, by nie wyrwał się spomiędzy nich żaden jęk i kwaśny posmak. A jednak sytuacja nabiera tempa i w głos Shina mimowolnie wkrada się to, czego jeszcze nie pozwolił z siebie wyplenić; rozbawienie.]
Jeszcze ci nie odpowiedziałem jak się czuję jako władca. A ty nie powiedziałeś, co zdąż-
Żartował, gdy ktoś sam opowiedział żart, by utrzymać klimat wesołości. Żartował, gdy wymagano od niego bezkompromisowej powagi; bo powaga była ciężka, żarty nie. Żartował w chwili niepokoju, gdy z gardła samoistnie wyrywał się suchy śmiech i wtedy, gdy wszystko wokół waliło się z hukiem obracających w ruinę budynków, gdy nie zostawało wewnątrz nic prócz zatrzymanego gwałtownie serca i ścisku w skroni. Sam nie wiedział, co się wydarzy, gdy z tego zrezygnuje; nigdy nie próbował do końca stłamsić iskry rozbawienia. Czaiła się w oczach, w kąciku wygiętych przymilnie ust. Była nieodłącznym elementem charakteru, przywarta do niego jak rzep. Odrywając ją, zniszczy materiał własnej osobowości, do którego szorstkie włosie zdążyło na amen przylgnąć.
Dudnienie palców zelżało; oddech zamarł. Chwila konsternacji jednak mija, w słuchawce wreszcie rozlega się po tym neutralne:]
Jasne. Pełna powaga. Żadnego ośmieszania. Wytykania i komentarzy. Zresztą...
[Zaczerpywanie tchu jest ciche; niesie wraz ze sobą wizję dalekiego świstu wiatru, mknącego między nocnym lasem. W tym lesie też pada.]
... zrobiłem ostatnio coś nie tak? Wydawało mi się, że...
[Nagle milknie; ale choć przerywa, coś każe sądzić, że się prostuje, a dotychczas przymrużone powieki otwierają się szerzej.]
Ah. To cholerne ugryzienie.
[Przełyka ślinę, znów czując podobne co wtedy mrowienie kłów. Zęby zaciskają się, by między sobą zmiażdżyć wspomnienie miękkiej skóry pękającej pod naciskiem. Zrobiłby to jeszcze raz; i kolejny, i jeszcze jeden, i jest to oczywiste, nawet jeżeli nie przyznaje się do tego na głos.]
O to chodzi? Poza tym jednym uchybieniem nic nie przychodzi mi do głowy.
[Nieco cedzi słowa, daje im namiastkę swoistej dezaprobaty. Dla samego siebie? Dla słabości Ye Liana, jego dziewczęcej delikatności?]
Nie musisz się też tak przejmować. Starczy mówić, jeżeli napór będzie za duży. Nie sądziłem właściwie, że odbierzesz to, co robię, jako jakiś agresywny atak. To transakcja wymienna, Ye Lian, nie chodzi tylko o to, aby na mus cię przełamać. Przecież wiem, że brutalność w takich przypadkach raczej by cię przestraszyła niż otworzyła - a nie w tym rzecz. Powinieneś mieć na uwadze, że cię słucham. Przestałem cokolwiek robić, gdy odmówiłeś, pamiętasz?
["Przepraszam. Wszystko jest nie tak. To nie powinno się zdarzyć. Nie chcę mieć z tobą takiej relacji. Nie potrzebuję..." - setki szeptów są jak upchnięte w ciasnym ulu pszczoły. Bzyczenie bez kształtu słów, tylko zlewający się ze sobą bełkot, rozsierdzający czaszkę od środka kłębek kakofonicznych dźwięków. Każde z wypowiedzianych wtedy zdań odbiło się głębokim znamieniem; Shin może w każdej chwili przywołać dowolną część, przypomnieć co do sylaby kwestie negacji. Rumor cichnie dopiero, gdy przytyka palce do skroni, mocniej wdusza opuszki w dudniącą tkankę. To i tak jest niczym w porównaniu do stanu Ye Liana. Nie widzi go, ale potrafi wyobrazić sobie zsunięte na policzek perłowe włosy i mętne spojrzenie; stale drgające i zaciskające się wargi, walczące o oddech i ciszę, pragnące tylko tego, by nie wyrwał się spomiędzy nich żaden jęk i kwaśny posmak. A jednak sytuacja nabiera tempa i w głos Shina mimowolnie wkrada się to, czego jeszcze nie pozwolił z siebie wyplenić; rozbawienie.]
Jeszcze ci nie odpowiedziałem jak się czuję jako władca. A ty nie powiedziałeś, co zdąż-
ZAKOŃCZONE POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
CZAS TRWANIA 09:44
CZAS TRWANIA 09:44
POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
00:05
W porządku?
Ye Lian, Shogo Tomomi and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Yelonek
POŁĄCZENIE Z: Yelonek
01:02
W pierwszej chwili przywitał go kaszel; napłynął ze znacznej odległości — sugerował, że mężczyzna, odbierając telefon, musiał obrócić głowę, aby go zdusić. Przy odchrząknięciu Shin'ya mógł wyłapać krótkie „mhm”, choć było tak marne, iż mogło się mu zwyczajnie pomylić z dźwiękiem przypominającym odstawiane na ceramiczną powierzchnię naczynie. — W porządku — poprawił słabo: na wydechu. I jakby zdał sobie sprawę, iż wcześniejsze mruknięcie nie mogło klasyfikować się na wystarczającą odpowiedź, doprecyzował: — Zadzwoniłeś. Brzmiałem na tyle źle? — mówił głosem niepodobnym, zdartym i miernym. Musiał spędzić te kilkadziesiąt minut na sumiennym opróżnianiu żołądka. Twarz pewnie świeciła się od potu, a oczy mrużyły w jaskrawym świetle. — Zdążyłem się rozłączyć? — zapytał. Nadbiegający chropowaty szept, pragnął zasugerować, że policzek Ye Liana został wetknięty w ramię. Zapadła długa chwila milczenia. Telefony nie szumiały i nie trzeszczały, jak za dawnych lat, ale w głośniku mógł wyraźnie usłyszeć, jak wielki dystans ich dzieli. Oddychał miarowo; szeleszcząco, jak zwijająca się pod paliczkami pościel. — Mam nadzieję, że tak. Nie wiem, czy po dzisiejszym dniu pozostał we mnie jakiś wstyd. To nie świadczy o mnie zbyt dobrze — pauza — ale jest lepiej. Dziękuję za troskę — dodał niemal bezdźwięcznie, układając delikatnie usta. Kiedy ustabilizował oddech podjął tonem pełnym rezygnacji: — Shin'ya, nie zrobiłeś nic nie tak — powrócił do odległej, nękającej myśli. — To ja zrobiłem wiele rzeczy źle. Nie nazwałbym tego uchybieniem, bo było czymś innym. Nie. Nie wiem. To było — szukał odpowiedniego słowa, zatapiając palce w wilgotne włosy — niespodziewane. Gdybyś mnie ostrzegł, zdążyłbym się przegotować. Może nie spanikowałbym, gdybym wiedział, co mnie czeka. — Kilka kolejnych długich sekund. — To pewnie dla ciebie abstrakcyjne. Wszystko, co mówię. Nikt się tak nie zachowuje. Ale chciałbym wiedzieć: czemu to zrobiłeś?
Warui Shin'ya, Shogo Tomomi and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
He's the be(a)st!
POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
02:30
[Odpowiedzi towarzyszy tłumiony śmiech, wprawiający pojedyncze sylaby w drżenie.]
Nie. Skąd.
Raczej nadal brzmisz źle. Jakbyś ostatnie trzy godziny łykał papier ścierny, a nie trochę wina.
[Nigdy nie miał okazji, aby zobaczyć go podczas spotkań zakrapianych alkoholem, ale nietrudno było sobie wyobrazić jak po paru przechyleniach kieliszka twarz nabiera barwy płynnego rubinu na spąsowiałych trunkiem policzkach; jak przelewa się stopniowo na uszy i nos. Prawie tak samo jak...
Shin nagle odchrząkuje znacząco, co ma uciąć niechciany nalot myśli, ale też okazuje się mimowolną odpowiedzią na pytanie Ye Liana, pozostawiając go z niewerbalną opcją zbyt blisko stojącą obok zaprzeczenia. Nie próbuje rozwiać ewentualnych wątpliwości, jakby kwestia tego, czy połączenie w porę zostało przerwane, nie ma w istocie znaczenia. Jest coś naturalnego w słuchaniu zwykłych, żenujących sytuacji po drugiej stronie. Jakby wreszcie dane mu było dostrzec to, co znajdowało się wewnątrz kuli, wcześniej zbyt brudnej i mętnej, aby móc odczuć satysfakcję z bogatego wnętrza. Słucha go więc uważnie; chrypliwych wdechów i walki o przytomność, uśmiechając się do słuchawki bez żadnej świadomości, że to robi. Telefon przyciska do ucha, nie odrywa go nawet wtedy, gdy naciska klamkę balkonowych drzwi i gdy kroki przemierzające może ze dwa metry zmieniają całą akustyczną scenerię. Znika świst wiatru, odległe hałasy wywoływane pojazdami i ludźmi. Pozostaje bezdźwięczna cisza; idealna pod wymaganą powagę.
Czemu to zrobił?]
Zależy o co pytasz.
[Coś szeleści w tle; pewnie folia rozłożona na podłodze, chroniąca panele przed przypadkowym odpryskiem farby.]
O ugryzienie czy bardziej o to, dlaczego wszystko zainicjowałem?
[Nie daje nawet szansy na sprostowanie. Następne pytanie wybrzmiewa samo, okraszone podobną chrypą, wyczuwalną też u Ye Liana - choć powód jej istnienia jest zupełnie inny.]
Ma to znaczenie?
Nie. Skąd.
Raczej nadal brzmisz źle. Jakbyś ostatnie trzy godziny łykał papier ścierny, a nie trochę wina.
[Nigdy nie miał okazji, aby zobaczyć go podczas spotkań zakrapianych alkoholem, ale nietrudno było sobie wyobrazić jak po paru przechyleniach kieliszka twarz nabiera barwy płynnego rubinu na spąsowiałych trunkiem policzkach; jak przelewa się stopniowo na uszy i nos. Prawie tak samo jak...
Shin nagle odchrząkuje znacząco, co ma uciąć niechciany nalot myśli, ale też okazuje się mimowolną odpowiedzią na pytanie Ye Liana, pozostawiając go z niewerbalną opcją zbyt blisko stojącą obok zaprzeczenia. Nie próbuje rozwiać ewentualnych wątpliwości, jakby kwestia tego, czy połączenie w porę zostało przerwane, nie ma w istocie znaczenia. Jest coś naturalnego w słuchaniu zwykłych, żenujących sytuacji po drugiej stronie. Jakby wreszcie dane mu było dostrzec to, co znajdowało się wewnątrz kuli, wcześniej zbyt brudnej i mętnej, aby móc odczuć satysfakcję z bogatego wnętrza. Słucha go więc uważnie; chrypliwych wdechów i walki o przytomność, uśmiechając się do słuchawki bez żadnej świadomości, że to robi. Telefon przyciska do ucha, nie odrywa go nawet wtedy, gdy naciska klamkę balkonowych drzwi i gdy kroki przemierzające może ze dwa metry zmieniają całą akustyczną scenerię. Znika świst wiatru, odległe hałasy wywoływane pojazdami i ludźmi. Pozostaje bezdźwięczna cisza; idealna pod wymaganą powagę.
Czemu to zrobił?]
Zależy o co pytasz.
[Coś szeleści w tle; pewnie folia rozłożona na podłodze, chroniąca panele przed przypadkowym odpryskiem farby.]
O ugryzienie czy bardziej o to, dlaczego wszystko zainicjowałem?
[Nie daje nawet szansy na sprostowanie. Następne pytanie wybrzmiewa samo, okraszone podobną chrypą, wyczuwalną też u Ye Liana - choć powód jej istnienia jest zupełnie inny.]
Ma to znaczenie?
Ye Lian and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.
Yelonek
POŁĄCZENIE Z: Yelonek
06:01
Położył głowę na brzegu i podążył drogą kafelkowych tafli. Dłoń przesunęła się po powierzchni, zaczepiła paliczki o niezidentyfikowaną krawędź. Zawahał się — można było to wywnioskować nie tylko w co chwila rozchylających i zamykających się wargach, ale również w pogrążonym echu toalety; jakby każda buteleczka kosmetyku pragnęła zdradzić Shin'yi upadlający widok. — Nie ma — odpowiedział z rezygnacją; miałko. Powietrze napełniło usta krótkim świstem. — Nie słuchaj mnie. — Zagłębił się w szelesty, w kroki niosące się po opróżnionym pokoju — działały na mężczyznę terapeutycznie. Gdyby tylko mogły pozbyć się tego nękającego ucisku pośrodku skroni... — ...Muszę wstać. — Zapadła cisza. Chyba dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, jak bardzo alkohol go otworzył, jednocześnie nie odbierając zdolności do formowania sensownych i poprawnych składniowo zdań. Milczał, zbierając w sobie siły. — Shin'ya? — Wyczekiwał potwierdzenia o obecności; trochę niewinnie, jak gdyby nie znajdował się kilkanaście kilometrów dalej, a stał obok niego; jakby mógł położyć mu dłoń na ramieniu i podeprzeć zmarnowane ciało. Poruszył się chwiejnie, nie mówiąc nic więcej. Musiał skupić się na utrzymaniu równowagi. Rozległo się kilka hałasów, jednak żaden nie sugerował potknięcia. Oddech umykał gwałtownie w głośnik, uświadamiając, jak wiele wysiłku kosztował go każdy ruch. Coś trzasnęło. Tło wypełnił relaksujący szum wody spływającej po brzegach umywalki. Poprosił, aby poczekał. Pozostawił telefon na krawędzi, na co ten zadrgał niebezpiecznie. Struga zacinała, zbierana w dłonie cichła gwałtownie, aby zaraz potem znów zmoczyć białe ścianki. Shin'ya słyszał, jak przemywa delikatnie twarz, jak przepłukuje usta. A potem woda szemrała niepokojąco bez żadnego dodatkowego pogłosu, poddając wątpliwościom czy oby na pewno Ye Lian wciąż trzymał się na nogach. Miękki dźwięk trącego materiału. Krótki stukot, gdy paliczki musnęły ekran i objęły urządzenie, przyciskając je stanowczo do prawego ucha. — Jestem. — Powrócił znany zmęczony półszept: — Spojrzałem na wyświetlacz. Jest po trzeciej, nie powinieneś wracać?
Warui Shin'ya, Shogo Tomomi and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
He's the be(a)st!
POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
07:44
[Zdążył poznać wiele wad natury bycia narwanym; choć siła charakteru i nawyków, do których był przyzwyczajony, zwykle tłamsiła racjonalność, tym razem zagryzał zęby w milczeniu, po prostu czekając. Jak nikt inny zdawał sobie sprawę, że cierpliwość ma gorzki i twardy smak kory, ale jej efekty przynoszą słodkie owoce. Jeden z tych owoców właśnie dojrzewał; rósł niemal w dłoni, stając się bardziej barwnym i soczystym.
Shin'ya?]
Przy telefonie.
Masz czas.
[Szum puszczonej wody w jednym z setek mieszkań w centrum miasta co jakiś czas przeszywało stuknięcie - przypadkowe uderzenie metalową częścią pędzla o kuwetę. Albo nagle zaszeleściła folia, zrolowana pod butem, zaraz wygładzona podeszwą w towarzystwie prawie niemych przekleństw. Turkotał wałek nasączony wodą, obracając się dookoła własnej osi, sunąc po ścianie, zakrywając jej białą powierzchnię konkretną barwą, podobnie jak kolorów nabierała wcześniej szara relacja. Zdarzyło się otarcie o siebie materiałów ubrania - poplamionej bluzy i t-shirtu - podczas zmiany pozycji.
I wreszcie słabe: jestem.
Dwa kroki wzbogacone o charakterystyczny, mokry odgłos przydeptywanego sztucznego tworzywa, poprawa telefonu.]
Zaraz będę się zbierał. Zacząłem się ociągać, więc jeszcze mam tu trochę pracy. Ruska baba posiada mieszkanie wielkości swojego kraju, kręcę się po nim z nawigacją GPS. A ty wlazłeś do wyra wreszcie?
[Parska.]
Brzmiało jakbyś walczył o życie z ławicą Krakenów. Nowa rzecz dla ciebie, co? Taki stan.
[...]
Ale na tym to w sumie polega. Puszczają hamulce i robisz coś, co normalnie nie przyszłoby ci do głowy. Mniej więcej tak było poprzednio.
[Ma to znaczenie?
Nie ma. Nie słuchaj mnie.]
Widocznie po prostu chciałem to zrobić.
[Dwa cykle ciszy.
Wdech. Wydech.
Wdech. Wydech.
Wdech...]
Nie podjąłem żadnej decyzji. Takie wybory mają jakiekolwiek "dlaczego", a w tamtym momencie konsekwencje nie wydawały się istotne. W ogóle ich nie było. Wyrzuciło się z głowy cały syf, zaczęło działać. Jak tak ci zależy na tym, żeby wiecznie kierować się mózgiem, to nie zapominaj, że łączy się bezpośrednio z całym twoim organizmem. Ciało mu podlega, więc jeśli jakoś reaguje, to może z przyczyny, którą zrozumiesz dopiero później. Wiesz jak jest. Na zrozumienie trzeba czasu i szczegółów, ale często nie masz ani jednego, ani drugiego, w chwili wybierania opcji. Wybierasz więc tą, która wydaje ci się teraz najlepsza. Wtedy wybrałem. To wszystko.
[Trzask jak huk z horroru.]
Cholera.
[Nagłe cmoknięcie niezadowolenia.]
Słyszę jak ruska baba się obraca w łóżku jakby ją nastawiło na końcowe odwirowanie. Muszę kończyć, żeby się do reszty nie wybudziła. Zacznie znów mnie wyzywać od krasnyy ublyudok łażąc z sierpem i kurą pod pachą. Zgadamy się, Ye Lian.
Spokoynoy nochi.
Shin'ya?]
Przy telefonie.
Masz czas.
[Szum puszczonej wody w jednym z setek mieszkań w centrum miasta co jakiś czas przeszywało stuknięcie - przypadkowe uderzenie metalową częścią pędzla o kuwetę. Albo nagle zaszeleściła folia, zrolowana pod butem, zaraz wygładzona podeszwą w towarzystwie prawie niemych przekleństw. Turkotał wałek nasączony wodą, obracając się dookoła własnej osi, sunąc po ścianie, zakrywając jej białą powierzchnię konkretną barwą, podobnie jak kolorów nabierała wcześniej szara relacja. Zdarzyło się otarcie o siebie materiałów ubrania - poplamionej bluzy i t-shirtu - podczas zmiany pozycji.
I wreszcie słabe: jestem.
Dwa kroki wzbogacone o charakterystyczny, mokry odgłos przydeptywanego sztucznego tworzywa, poprawa telefonu.]
Zaraz będę się zbierał. Zacząłem się ociągać, więc jeszcze mam tu trochę pracy. Ruska baba posiada mieszkanie wielkości swojego kraju, kręcę się po nim z nawigacją GPS. A ty wlazłeś do wyra wreszcie?
[Parska.]
Brzmiało jakbyś walczył o życie z ławicą Krakenów. Nowa rzecz dla ciebie, co? Taki stan.
[...]
Ale na tym to w sumie polega. Puszczają hamulce i robisz coś, co normalnie nie przyszłoby ci do głowy. Mniej więcej tak było poprzednio.
[Ma to znaczenie?
Nie ma. Nie słuchaj mnie.]
Widocznie po prostu chciałem to zrobić.
[Dwa cykle ciszy.
Wdech. Wydech.
Wdech. Wydech.
Wdech...]
Nie podjąłem żadnej decyzji. Takie wybory mają jakiekolwiek "dlaczego", a w tamtym momencie konsekwencje nie wydawały się istotne. W ogóle ich nie było. Wyrzuciło się z głowy cały syf, zaczęło działać. Jak tak ci zależy na tym, żeby wiecznie kierować się mózgiem, to nie zapominaj, że łączy się bezpośrednio z całym twoim organizmem. Ciało mu podlega, więc jeśli jakoś reaguje, to może z przyczyny, którą zrozumiesz dopiero później. Wiesz jak jest. Na zrozumienie trzeba czasu i szczegółów, ale często nie masz ani jednego, ani drugiego, w chwili wybierania opcji. Wybierasz więc tą, która wydaje ci się teraz najlepsza. Wtedy wybrałem. To wszystko.
[Trzask jak huk z horroru.]
Cholera.
[Nagłe cmoknięcie niezadowolenia.]
Słyszę jak ruska baba się obraca w łóżku jakby ją nastawiło na końcowe odwirowanie. Muszę kończyć, żeby się do reszty nie wybudziła. Zacznie znów mnie wyzywać od krasnyy ublyudok łażąc z sierpem i kurą pod pachą. Zgadamy się, Ye Lian.
Spokoynoy nochi.
ZAKOŃCZONE POŁĄCZENIE Z: He's the be(a)st!
CZAS TRWANIA 09:08
CZAS TRWANIA 09:08
19/05/2037 03:17
a. wlasnie. wpadłem na coś genialnego ye lian kiedy ostatnim razem pytales jak powinienes sie do mnie zwracac
dzwonilo mi wtedy w kosciele ale musialem sobie przypomniec lekcje z ichiru ktorymi mnie faszerowal
czy "xīn'ài" nie brzmi prawie jak moje imie?
19/05/2037 03:18
wracam do roboty.
zapisz mnie ladnie w nazwie zeby z rana wszystko pamietac
19/05/2037 03:20
znalazlem cos na ciebie
Liàn'ài
chiński jest pojebany z tymi odpryskami kreseczek nad kazdą literką ale to nie przypadek ze jest tam twoje imie
Ye Lian, Shogo Tomomi and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
maj 2038 roku