Była godzina dziewiąta rano w poniedziałek. Dwa czarne wany podjechały pod dom Howensów przywożąc na miejsce siedmioro uczestników programu. Dom otaczał prawie trzymetrowy, kamienny mur, przez który nie byliście w stanie niczego dostrzec.
- Postawiliśmy ten mur specjalnie na potrzeby programu! - powiedział z uśmiechem Charlie Benett, niemal dumnie, jakby dokonał czegoś niesamowitego, producent stacji telewizyjnej TTV. Był to dość niski mężczyzna, nieco przysadzisty o grubym wąsie, którego moda przeminęła chyba z dziesięć lat temu. Był lipiec, temperatura pomimo porannej pory zaczynała doskwierać. Było chyba z trzydzieści stopni w cieniu, a przecież nie było nawet południa.
- Przez czternaście dni będziecie odcięci zupełnie od świata. Zero kontaktu z rodzinami, przyjaciółmi, z nami. W zamrażalce i lodówce macie zapasy jedzenia na czternaście dni, a woda w kranie jest zdatna do picia. To co? - klasnął w dłonie, uśmiechając się promiennie spoglądając na każdego z was po kolei.
- To do zobaczenia! - pomachał wam, kiedy przekraczaliście metalowe drzwi, które bardziej przypominały zabezpieczenie, jakie stosuje się przy różnego rodzaju sejfach, aniżeli domach. Z drugiej strony ich grubość i ciche skrzypnięcie, gdy zamykały się za wami dodawały jedynie klimatu. Po chwili mogliście usłyszeć metalowy odgłos łańcucha, a na koniec pstryknięcie kłódki.
Staliście w siódemkę przed staro wyglądającym domem, w którym już na pierwszy rzut oka nikt nie mieszkał od paru dobrych lat. Trawa dookoła sięgała niemalże łydek i jeżeli kiedykolwiek była tutaj jakaś ścieżka - już dawno zniknęła pod naporem chwastów i gąszczy. Ciemna cegła domu straszyła wyblakłym kolorem, a w wielu miejscach odpadał tynk, z kolei na dachu mogliście dostrzec brak paru dachówek. Do starych, odrapanych i drewnianych drzwi prowadziły trzy schodki zbudowane z drewna, a każdy stawiany krok na nich niósł ze sobą dziwnie brzmiące skrzypienia, jakby w każdej chwili miały się zarwać.
Po wejściu do domu od razu w wasze nozdrza uderzył zapach stęchlizny oraz gęsty zaduch. Brudne i zakurzone podłogi od lat nie widziały szczotki i mydła, tak samo ściany, w których rogach znajdowały się grube pajęczyny. Tapety w blade kwiaty w wielu miejscach odpadały grubymi warstwami, a wszystko dookoła, zaiste, wyglądało gorzej od przysłowiowych "spartańskich warunków". A wy mieliście tu spędzić czternaście długich dni i nocy.
-------
Mapy:
- Spoiler:
- Termin na odpisy: 04.05 23:59
Nie obowiązują kolejki. Możecie pisać ile potrzebujecie. Jeżeli będziecie potrzebowali interwencji MG przed upływem terminu - oznaczcie mnie.
Z niektórymi z was mogę czasami prowadzić mini fabułę na pw, by nie psuć rozrywki innym.
@Ejiri Carei @Hasegawa Izaya @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro @Saga-Genji Momoka
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Shiba Ookami, Itou Alaesha, Matsumoto Hiroshi and Saga-Genji Momoka szaleją za tym postem.
— To akurat przez twoją starą — sarknął, wzruszając ramionami, jakby było to coś oczywistego. Nie był to tekst na poziomie, ale przynajmniej wpasowywał się w niską poprzeczkę rozmówcy, bo zaczynał odnosić wrażenie, że rozumie jedynie prymitywne przekazy. — Tak, dziwię się, bo to nie ja jestem rudym zjebem — odbił piłeczkę bez namysłu. To na pewno na jego widok chętniej wydłubano by sobie oczy. Zresztą to nie on przebywał w towarzystwie tamtego chłopaka, gdy doszło do tego wypadku. Wstydził się, że to na niego nie dało się patrzeć? Ha.
— Rzeczywiście czaiłem się jak jebany ninja, gdy wypierdalałem z łopatą za drzwi — odwarknął w odpowiedzi, nie zwracając uwagi na to, że ich wymiana zdań była kompletnie bezsensowna. To, że wspomniał czarnowłosego, z którym Yakushimaru miał okazję spędzić najwięcej czasu, nie miało teraz żadnego znaczenia. Rudy dopierdalał do pieca, napędzając machinę, której przyhamowanie było praktycznie niemożliwe, gdy już nabrała rozpędu. Nie interesowało go to, czy mu wierzono, dopóki sam sobie wierzył. Zresztą wyglądał jak ktoś, kto jeszcze chwilę temu babrał się w ziemi. Mokry podkoszulek lepił mu się do klatki piersiowej, a czarne kosmyki skręcały się na jego czole. Choć wcześniej zachłanne oblewał zgrzaną twarz, kark i ramiona wodą z kranu, na jego rękach gdzieniegdzie nadal odznaczały się ciemne smugi rozmytej ziemi. — A kto potwierdzi twoje alibi? Olbrzym, który leżał rozjebany jak żaba na liściu przez chuj wie ile czasu? Czy szczur ze strychu? Choć póki co jedynym szczurem tam jesteś kurwa ty.
Spluwanie na siebie obraźliwymi docinkami sprawiało, że Seiya postanowił nie ufać mu już tylko dla zasady. Nawet interwencja Shiby nie sprawiła, że intensywność jego spojrzenia zelżała – wciąż wiercił nim dziury w twarzy rudowłosego, nie poświęcając nawet sekundy, by zerknąć ku Ookamiemu, który w tej sytuacji był jedynie głosem rozsądku. Szkoda, że na ten rozsądek nie było miejsca, gdy dosłownie wszedł w pole rażenia; tam, gdzie ogień gasiło się ogniem.
Niedobrze, że oboje mieli gorący temperament.
Ale mężczyzna miał rację. Rudowłosy był za czysty, ale…
— Gdzie jest Hasegawa?
I zbyt przejęty, ale…
Yakushimaru na ułamek sekundy zacisnął usta w wąską linię. Wyglądało to tak, jakby przez moment wzbraniał się przed wypowiedzeniem na głos tej niepodważalnej prawdy, jakby to samo wspomnienie na głos o śmierci miało dobić Hasegawę na dobre. Wypuścił powietrze przez zęby z cichym świstem.
— Czy ty mnie kurwa w ogóle słuchasz? — spytał czysto retorycznie, bo nie spodziewał się cudów i skutecznego łączenia kropek po kimś kalibru rudego. — Nie mówiłem o Iseiu. Ja pierdolę. Trzy minuty temu byłem na dole z nim i z tą małą, gdy nagle coś spierdoliło się ze schodów. Oczywiście nie bez cholernej pomocy — podsumował i choć nadal wyglądał na nabuzowanego – bo kto by nie był? – zdołał spuścić nieco z tonu. Nie rozluźnił jednak uścisku palców, które nadal z taką samą zawziętością ujmowały kij. Atmosfera wciąż była napięta jak struna, która właśnie szykowała się do pęknięcia. Tak długo, jak ze strony drugiego chłopaka groziła mu kosa w żebra, tak długo pozostawał czujny. — Nie żyje, a jakiś pojeb rozjebał mu oczy. Myślałem, że dorwę tego chuja, ale na górze nikogo nie było. Poza wami — rzucił, wymownie przesuwając po nim spojrzeniem. Nic dziwnego, że to w nich dostrzegł prawdziwe zagrożenie. — Jest pod prześcieradłem, bo myślę, że wszyscy kurwa mamy dość widoku trupów na dziś. Więc jeśli jeszcze zastanawiasz się, czy mnie to kurwa bawi, to wcale — prychnął ze ściągniętymi brwiami. Przez cały czas uważnie przyglądał się twarzy rudowłosego, obserwując wszystkie zmiany, które zachodziły na niej, gdy okazało się, że przez cały czas chodziło o Hasegawę.
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Dom przypominał im o tragicznych zdarzeniach, których byli świadkiem w zaledwie niecałe dwadzieścia cztery godziny. I choć żar słońca nie lał się na nich z pełną mocną, to panujący dookoła zaduch i stęchlizna tylko potęgowały uczucie duchoty. Gęste krople potu znaczyły sobą umęczoną powierzchnię skóry, odbierały swobodny oddech, a pragnienie było tak silne, że ślinianki zdawały się działać ze zdwojoną mocą. Nie mieli pojęcia co się stało z pozostałą trójką, jednakże nie było im dane poświęcić zbyt dużo czasu na tę myśl, gdy dziewczyna poczuła przeszywający oraz kłujący ból w okolicach przedramienia. Kiedy jej zapłakane i umęczone spojrzenie opadło na rozpaloną skórę ręki pokrytą białymi bąblami, dostrzegła, jak największy z nich niebezpiecznie pulsuje. Wreszcie pękł, otwierając swe wnętrze przed nią. Biała maź przypominająca ropę zaczęła się sączyć z nowo powstałej rany, jednakże to, co mroziło krew w żyłach i sprawiało, że serce na moment przestawało bić, to para ciemnych, pokrytych włosami odnóży, które nieśmiało wysunęły się na wierzch.
Napięta atmosfera pomiędzy dwójką mężczyzn była tak gęsta, że dusiła swą lepkością. Zdawało się, że na kilka drobnych i nic nie znaczących sekund świat dookoła nich zatrzymał się, i wszystko przestało mieć znaczenie. Jak dwa koty, które wpatrują się w siebie intensywnie, i wystarczyła iskra, by zaatakowali w tej samej chwili. Nawet Shiba, który pomimo huczenia w obolałej głowie, spróbował jakoś ich spacyfikować, zdawał się być na przegranej pozycji. I kiedy mężczyzna odwrócił się i skierował w stronę schodów, by zejść na dół i sprawdzić stan pozostałej dwójki, uwagę wszystkich trzech mężczyzn przykuło uporczywe skrzypienie dochodzące z pokoju, w którym godzinę wcześniej znaleziono Hasegawę ze sznurem dookoła szyi. Na korytarz, z pokoju, padał cień chudej sylwetki mężczyzny zawieszonego pod sufitem, choć jego samego nie można było dostrzec z tej perspektywy.
A potem, w ułamku sekundy, Warui poczuł jak coś chwyta go za kostkę, zaciskając w miażdżącym i bolesnym uścisku imadła. Potem było szarpnięcie, które naruszyło równowagę rudowłosego. Nim ktokolwiek zdołał zareagować, Shin'ya upadł na ziemię z hukiem, a niewidzialna siła uniosła jego nogę i z impetem zaczęła ciągnąć w stronę ów pokoju.
---------------
Termin: 22.08 23:59
@Warui Shin'ya @Yakushimaru Seiya @Isei Yoshiro @Shiba Ookami @Ejiri Carei
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Położył dłoń na głowie dziewczyny, przeczesując delikatnie palcami jej włosy. Gładził rozgrzaną od słońca głowę w geście pocieszenia. Nie mieli zbyt wiele i była to jedna z niewielu rzeczy, jakie mógł jej teraz podarować — odrobinę wsparcia.
- Mną się nie martw. Nie jest źle, kostka boli zdecydowanie mniej. - Dotyk chłodnej dłoni był przyjemny i kojący, zadziwiający wręcz w obliczu lejącego się z nieba żaru. Przyjrzał się jej ręku, o którym w chwilę potem powiedziała i rzeczywiście, nie wyglądała ona najlepiej.
Po chwili wytchnienia od koszmaru programu, zaczęli iść w kierunku wejścia, gdzie napotkali Ookamiego.
- Tak, Seiya był cały czas z nami. Dlaczego pytasz? - Isei poczuł, jak jego przełyk się zaciska — czyżby i jemu coś się stało?
- Pewnie, dobrze będzie jak nas podsadzisz, ale i tak przydałoby się tutaj przyciągnąć jakikolwiek mebel. Ten mur jest naprawdę wysoki. Wejdźmy jeszcze na chwilę do środka, bo jest niemożliwie gorąco. - Powrócili do wnętrza domu, Ookami chyba szybko wrócił na piętro. Isei starał się nie patrzeć w kierunku schodów, nie chcąc zobaczyć nawet owiniętego prześcieradłem ciała kolejnego uczestnika, które tam zostawili. Obecnie działo się na tyle dużo, że chyba nawet ewentualne chowanie zwłok zeszło na dalszy plan. Przeszedł, a raczej dokuśtykał, do kuchni udając obojętność. Tam już obmył twarz wodą i napił się prosto z kranu. Boże, jak było gorąco... Niestety temperaturę wnętrza dodatkowo podkręcił temat narastającego bólu ręki Carei. Szkoda mu jej było i postanowił, że to on w końcu zajmie się przecięciem bąbli, skoro Warui nie potrafił się tym zająć. Nim jednak Isei zdążył podjąć jakąkolwiek akcję, to jeden z wrzodów na ręku pękł. Z ropiejącego i krwawiącego otworu ukazały się... odnóża. Nie było jednak czasu na myślenie o tym, jak bardzo było to irracjonalne. Yoshiro natychmiast zaczął się rozglądać za jakimkolwiek przedmiotem, którym mógłby chwycić pająka(?) nim ten sam wypełznie z dziewczyny.
@Ejiri Carei @Shiba Ookami
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Gwizdnął.
- Mówisz, że nawet ona miała większe jaja od ciebie? - Może faktycznie był rudym zjebem, skoro dawał się sprowokować komuś, kto najwidoczniej kija miał nie tylko w ręce. Bo problem w tym, że przelewała się przez niego agresja i nie znosił się za to z każdą chwilą coraz mocniej. Jeden głupi tekst sprawił, że cały się najeżył. I każdy kolejny jedynie silniej go podjudzał; był jak dźganie ostrym krańcem miotły pod żebra. Raz można zignorować (i zrobił to na samym początku ich niebywałej przygody), ale z każdym następnym stawało się to nie do wytrzymania.
Ten dom tak na nich działał; chora aura tego miejsca. Zwykle nie miał aż takich problemów, aby utrzymać emocje na wodzy, a teraz czuł się tak, jakby ktoś wpuścił mu do czaszki rój rozsierdzonych os. W porównaniu do towarzysza nie potrafił się więc roześmiać - ani sucho, ani w ogóle.
- Nie martw się - zezwolił w zamian, poruszając nadgarstkiem jak ktoś, kto mówi: "nie, nie, naprawdę, nie ma za co". - Faktycznie bym jeszcze poustalał na strychu swoje alibi, ale ktoś musiał wreszcie zejść do twojego poziomu. Zgłosiłem się na ochotnika.
I mogliby tak w nieskończoność. Jeden ciska piłeczką, drugi odbija; minęłoby więcej niż czternaście nocy, bo mieli w asortymencie niezliczoną ilość pocisków. Ale usta Shina nagle przestały się krzywić. Widać to było po rozluźnieniu mięśni; po tym jak zmarszczone czoło się wygładziło, jak przymrużone wściekle powieki nagle się rozwarły. Nie potrafił posłuchać Ookamiego, nawet jeżeli ten - w pewien sposób przynajmniej - stanął po jego stronie i chociażby przez to miał pewność, że nie zostałby zlinczowany. Nie miał zamiaru też słuchać niczego, co mówił czarnowłosy, ale sarkazm sytuacji sprawił, że mówił akurat o tym, co interesowało go najbardziej.
Hasegawa nie żyje.
- Co?
A jakiś pojeb rozjebał mu oczy.
Zaszurała podeszwa obuwia i wzrok pierwszy raz pomknął gdzieś poza Yakushimaru. Koncentracja nie potrafiła scentralizować się na niczym szczególnym, uciekła jednak gdzieś w stronę szczytu schodów, jakby była w stanie przebiec jeszcze kawałek i wymknąć się poza granice percepcji, zeskoczyć na parter i zweryfikować sprawę. Sensoryka zresztą na moment uległa zwarciu; chłopak wyłapał co drugie słowa, coś o dorwaniu tego chuja, coś o tym, że na górze byli tylko oni.
Zaprzeczył ruchem głowy; jak dzieciak.
- To nie... - to niemożliwe; to nie ja.
Usta nagle nabrały kleistości, źle się wypowiadało najprostsze komunikaty. W roztargnieniu wbił wzrok w twarz rozmówcy, ale nie zdążył nic więcej z siebie wykrztusić. Nic prócz gwałtownego sapnięcia, gdy nagle z płuc uszło całe powietrze, a on sam poczuł ból w łokciach - i dopiero po tym w pochwyconej kostce. Nie było żadnego płynnego przejścia (z jego perspektywy). W jednej chwili stał, zdjęty jakimś rodzajem irracjonalnego szoku, bo Hasegawę znał przecież raptem dzień, więc nie miał powodów, aby reagować tak przesadnie, a w drugiej sekundzie leżał już na podłodze, z promieniującym bólem w nodze, w akompaniamencie nieoczekiwanego tarcia ubrań o stare podłogowe panele i tylko przez ułamek momentu przyszło mu na myśl, że jego to też (kurwa) wcale nie bawi.
Nie miał zamiaru zginąć; nie tak łatwo. Musiał się więc czegoś złapać; mebla, framugi.
Czegokolwiek.
Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Wyczerpanie wtrącało - wszystkich - w stan podobny do manii. Emocje wymykały się, eskalowały w najróżniejszej postaci. Isei wydawał się z nich wszystkich najbardziej opanowany i to byc może sprawiało, że łatwiej było jej zaufać. Drgnęła na dotyk przy włosach, ale zamiast umknąć niemal podsunęła głowę, jak stęskniony pieszczoty zwierzak.
- To tak nie działa - odezwała się w odpowiedzi, nie otwierając jednak oczu, poddając się dotykowi i przez tych kilka chwil odrywając zmęczony umysł od ciągłego stanu napięcia.
Pojawienie się białowłosego, wydało się scena dziwnie wyrwaną z okoliczności. Mężczyzna jakby teleportował się z miejsca na miejsce. Gubiła się już w tym - kiedy i z kim się znajdował - Ookami, skąd to pytanie w ogóle? I co z Waruiem?... Coś tam się dzieje? - wciąż trzymała się boku Yoshiro, wysuwając się dopiero, gdy zadała sama pytanie.
Wiele czasu na rozwiązanie nurtujących kwestii nie miała. Ta odrobina chłodu, którą zyskali, wchodząc do środka, nie pozwalała na oddech. Wręcz przeciwnie. Ręka, od której próbowała odwracać uwagę, stopniowo, coraz mocniej dawała się we znaki. Ból, który rozpoczął się przecież od nikłego, pajęczego ugryzienia, przeradzało się w coś... na kształt zakażenia. Zagryzała wargi, próbując nie krzyknąć, gdy dostrzegła, jak jeden z pęcherzy pęka, ale dosłownie wrzasnęła, gdy wraz z wypływającą, bielącą mazią, z rany wypełzało... coś obrzydliwego. Czarne odnóża? szarpnęła się i jęknęła, gdy pojawił się przy niej Isei, ale nie patrzyła na niego. Była przerażona, umęczona, zapłakana i jedyne co przyszło jej do głowy, to znaleźć... nóż, coś ostrego, czy wydłubie z siebie to coś. Niezależnie od tego jak pozbawione było to sensu. Nic go nie przecież tu miało.
- Na wszystkich bogów, nie chcę już, wystarczy, proszę, proszę, już dość, niech to się już skończy...
Błagam.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Czarnowłosy wywrócił oczami, wciąż widocznie poirytowany. Tym razem jednak w ramach zachęty dwukrotnie zastukał kijem o podłogę, zapraszając go, by wreszcie zszedł z góry i przestał czaić się tam, jak szczerbaty na suchary.
— No chodź kurwa. Mam dla ciebie specjalne miejsce w piekle.
Trudno było przewidzieć jednak, że to nie siłą Yakushimaru urządzi drugiemu chłopakowi wspomniane piekło. Dwubarwne tęczówki zdawały się błysnąć intensywniej, gdy na wpół podejrzliwy, na wpół zdezorientowany przymrużył powieki, obserwując przemianę, która zachodziła na twarzy rudego. Nagle sam nie miał już nic do powiedzenia. Nagle trochę mu współczuł, bo nawet jeśli był wkurwiający, nie życzył mu ani śmierci ani utraty kumpla, nawet jeśli ta dwójka poznała się dopiero wczoraj i po prostu okazało się, że nadają na tych samych falach.
— Dobra. Powiedzmy, że ci kurwa wierzę — rzucił od niechcenia; poniekąd rozczarowany. Liczył na to, że znajdzie sprawcę, na którym będzie w stanie wyładować ten gniew. Liczył na to, że sprawcą będzie ktoś z uczestników – żywy, ludzki i zniszczalny. Ktoś, kto po prostu do tej pory wybierał nierównych sobie. Chciał stanąć z nim oko w oko, pokazać mu, gdzie jego jebane miejsce, nawet jeśli przeceniał własne siły. Cokolwiek. Choć stojący przed nim chłopak równie dobrze mógł być doskonałym aktorem, nie zmieniało to faktu, że zdołał zasiać w nim poczucie tego, że jakikolwiek atak sprawiłby, że Seiya czułby, że właśnie kopie leżącego.
Chwilę później rudowłosy naprawdę był leżący.
Czarnowłosy już szykował się do tego, by zakomunikować mu, że muszą stąd spierdalać, gdy ten runął na podłogę. Głos uwiązł mu w gardle, a on zastygł w chwilowym bezruchu z lekko rozchylonymi ustami. Co do kurwy? – przemknęło mu przez myśl, bo nie był w stanie wydusić słowa, gdy coś szarpnęło nogą chłopaka do góry. Próbował dopatrzeć się jakiegoś kształtu albo cienia rzucanego na podłogę przez niewidzialnego oprawcę, ale nie było niczego, co racjonalnie wyjaśniłoby to, czego właśnie był świadkiem. Nie wierzył w duchy i nie chciał wierzyć, ale teraz chyba musiał.
Gdyby nie okoliczności, ten widok mógłby sprawić Yakushimaru przyjemność po tych wszystkich gorzkich słowach, którymi zbombardowali siebie nawzajem w ciągu kilku ostatnich minut. Ale „okoliczności” właśnie się wydarzyły, a w Seiyi nie zatlił się choćby wątły płomień zadowolenia czy satysfakcji. Miał wrażenie, że jego umysł utkwił w punkcie, w którym stał i przyglądał się scenie, której nie rozumiał i może duchem wciąż tkwił kilka kroków dalej, ale ciało zupełnie instynktownie wyrwało się do przodu. Rzucając się ku ciągniętemu po zakurzonych panelach chłopakowi, wypuścił z ręki kij. Kolanami zarył o podłogę, gdy wyciągał dłoń, by zagarnąć palcami cokolwiek, co pozwoliłoby mu na utrzymanie rudowłosego w miejscu. Przy pierwszej próbie złapał w garść jedynie skrawek materiału koszulki – na szczęście druga ręka zdołała znaleźć oparcie w ramieniu chłopaka, gdy ten usiłował chwycić się framugi. Palce boleśnie zacisnęły się na jego ciele, gdy Yakushimaru zaparł się całym ciałem, by stoczyć bój z niewidzialnym wrogiem. Mięśnie miał napięte, a na przedramionach szybko uwydatniły się siatki żył, gdy w opozycji podjął próbę przeciągnięcia chłopaka ku sobie, z powrotem na korytarz.
Zajebiście. Jeszcze chwilę temu sam chciał go sklepać, a teraz walczył o niego, jak o jakiś cholerny kawał mięsa. Była to największa ironia losu.
— Odpierdol się — wycharczał gardłowo przez zaciśnięte zęby. Słowa pomknęły w eter – nie wiedział, go czego konkretnie się zwracał. Tysiące horrorów nauczyły go, że duchy rzadko się odpierdalały, ale kiedyś obiło mu się o uszy, że czasem tyle wystarczyło. Wątpił, ale był na tyle zdesperowany, że nie zaszkodziło spróbować.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Rzut na Siłę: 94 + 45 = Trzymam się rudego bardziej niż bezrobocie
#a2006d
Orville Lacenaire ubóstwia ten post.
Niespodziewany atak niewidzialnej, paranormalnej siły mógł wprawić w otępienie praktycznie każdego. Jednakże już po kilku milisekundach, Seiya jakby ocknął się z letargu i rzucił do przodu, chwytając rudowłosego, który z kolei każdym skrawkiem napiętych boleśnie mięśni starał się zahamować ciągnięcie w nieznane. Shiba dotarł na scenę praktycznie ostatni, i kiedy ciężkie kroki skierowały się w stronę walczącej dwójki, ciało Waru opadło swobodnie na drewnianą podłogę, a niewidzialny ścisk na nodze zniknął, pozostawiając po sobie jedynie chłodne uczucie.
Na korytarzu zapadła martwa cisza, jakby koszmar sprzed paru sekund był jedynie wytworem wyobraźni; fragmentem wyjętym wprost z tandetnego horroru, który można oglądać na szklanym ekranie telewizorów. Cała trójka miała krótką chwilę na wytchnienie, zaczerpnięcia oddechu i próbę ułożenia rozszalałych myśli.
A wtedy do waszych uszu dotarł głośny huk. Najpierw jeden, ale chwilę później zawtórowały mu kolejne. Drzwi prowadzące do dosłownie wszystkich pokoi zaczęły otwierać się i zamykać bardzo szybko, tworząc istny koncert prosto z piekła.
Przerażenie, rozpacz i czysta panika wkradły się w serce dziewczyny, która mogła jedynie w bezradności przyglądać się białym wypustkom na skórze. A było ich kilka, przynajmniej z sześć. Może siedem. A to oznaczało, że każda z nich chowała w sobie potencjalną istotę, która tylko czekała na odpowiedni moment, by wydostać się na zewnątrz. Czas naglił, sprawiając wrażenie, że z każdym następnym oddechem uciekał on wam przez palce.
Wted z góry dobiegły głośne dźwięki; huki, które przywodziły na myśl małe dziecko, które niesfornie trzaska drzwiami robiąc tym samym na złość rodzicom.
Ale w domu nie było żadnych dzieci.
Tylko ich piątka, choć czy aby na pewno? Wszakże pomimo słów Shiby, wciąż pozostawała nuta niepokoju. Znaliście się zaledwie jeden dzień.
A ktoś, bo przecież nie coś musiał być odpowiedzialny wpierw za śmierć Momoki, a teraz Izayi.
Tylko kto?
Huki stawały się coraz głośniejsze, jakby dochodziły z parteru, gdzie aktualnie się znajdowaliście.
Ale żadne drzwi nawet nie drgały.
-------
- Termin na odpisy: 29.08. 23:59
@Ejiri Carei @Yakushimaru Seiya @Shiba Ookami @Warui Shin'ya @Isei Yoshiro
Warui Shin'ya, Ejiri Carei, Yakushimaru Seiya and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Kokon, który pękł na ręku kobiety był największy, ale wciąż pozostało kilka mniejszych. Być może dopóki same się nie wyklują, to nie będą tak bardzo żywotne jak ten osobnik? Zanim Warui pobiegł na górę, rozłożył z apteczki Iseia parę przyrządów na stole. Zabrał ze sobą nożyczki, ale wciąż mieli skalpel i szczypce. Niebezpiecznym było dalej pozwalać się im wykluwać, bo najwyraźniej mogły poprzez ugryzienie składać jaja pod skórą.
- Ejiri, a może spróbujemy wyciągnąć resztę zanim same zaczną to robić? Rozciąłbym po kolei każdy... kokon... wyciągnął z niego pająka i zgniótł. Wytrzymasz?
Słyszał jak na górze trzaskają drzwi, jednak na parterze panowała cisza i mieli własne problemy do ogarnięcia. Po rozprawieniu się z pająkami będą mogli ruszyć na piętro, aby sprawdzić co dzieje się z resztą. Teraz najważniejsze było uwolnienie Carei od natrętnych pajęczaków. Yoshiro zatęsknił do upału na dworze, gdzie przez moment zapanował dla ich dwójki całkowity spokój. Nie chciał jej widzieć w takim stanie jak teraz, ten dom jej nie służył. Pod murem zachowywała się inaczej - ta myśl dodała Iseiowi motywacji do tego, żeby naprawdę stąd wyciągnąć kobietę. Niekoniecznie w całości, bo bez pajęczych bąbli będzie jej z pewnością lżej.
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Łapać chciał się wszystkiego, ale na pewno nie chciał złapać się na tym, jaki był zaskoczony, gdy poczuł nagłe szarpnięcie, dostrzegł napięty nadgarstek, a potem usłyszał tylko wycharczane "odpierdol się". Wolna noga wierzgnęła, trafiając jednak w jedno wielkie nic. Powietrze przeszyło uderzenie opadającej na deski podeszwy, Shin zaparł się i butem, i łokciem, i chyba wszystkim, co stykało się z jakąkolwiek powierzchnią...
... a potem nagle ta anormalna siła zniknęła. Nie stracił równowagi, bo i tak już leżał, ale jakaś część jego balastu opadła bardziej w kierunku Yakushimaru i (jak zorientował się dopiero po czasie kilku sekund) Ookamiego.
Obrócił się niezgrabnie, nie przekrzywiając głowy. Wzrokiem wciąż szukał czegoś, co powinno figurować w okolicy jego kostek, ale sylwetka przekrzywiła się na bok, wolna ręka opadła gdzieś w okolicę pochylonego Seiyi, zaczepiając się o przegub jego ręki.
- Pewnie uznacie, że zwariowałem... - zaczął słabym, zachrypniętym tonem; niepodobnym do siebie, do tego cholernego wyszczekania, nastoletniej butności. - Ale jestem pewien, że to miejsce jest nawiedzone. - I wierzył w to zdecydowanie bardziej niż powinien. Nagle śmierć Momoki przestała być powodem do obrzucania się winą, a żal po Hasegawie nabrał gniewu skierowanego gdzieś indziej niż na pierwszego, lepszego uczestnika.
Spróbował się podnieść z podłogi, skory nawet do tego, by przyjąć pomoc. Nastroszony i uważny rozglądał się po najbliższych elementach otoczenia, próbując znaleźć cokolwiek, co jednak wytłumaczyłoby zajście. Jakąś linkę, będącą częścią świetnie zakamuflowanego mechanizmu, zamontowanego w budynku dla nastraszenia zawodników, a tym samym dla zwiększenia oglądalności. Na razie jednak wzrósł wyłącznie poziom zestresowania, bo kiedy drzwi uchyliły się, a potem grzmotnęły o framugę, Shin nieporadnie cofnął się o krok, uderzając plecami w Shibę. Tym razem wyrwało mu się suche przekleństwo, jakieś rzucone w niebyt: kurwa!, podczas którego zmarszczył brwi, bo to, co się tu działo, wykraczało poza rozumowanie.
- Musimy stąd spadać... - Haust powietrza pozwolił mu na ostrzejszy głos, ale rozjaśnił też umysł. Przypomniał o tym, dlaczego w ogóle się tu znajdował. - Biegłem za jakimś dzieckiem. - Wymamrotał pomiędzy trzaśnięciami drzwi. - To musiało być dziecko, stawiało takie małe kroki... - Spojrzał nieoczekiwanie na Yakushimaru, jakby oczekiwał potwierdzenia. - Może powinniśmy..? - Tu zostać. Rozwiązać zagadkę. Ulżyć w cierpieniu. Oczyścić dom, bo na ich miejsce wkrótce pojawią się nowi frajerzy.
Nowe dziewczyny płonące na strychu, przebrane w starą suknię ślubną.
Nowe, niczego nieświadome dzieciaki z przetrąconym karkiem, strącone ze schodów jak szmaciane lalki.
Nowe ofiary.
Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.