Park oblegany jest zwłaszcza na przełomie marca i kwietnia, kiedy zakwitają wszechobecne sakury. Wokół tworzą się wtedy ścieżki o liliowo-różowym kolorze, w powietrzu czuć słodki zapach wiśni, a sceneria nabiera romantycznej atmosfery. Bez względu jednak na porę roku, miejsce to stanowi doskonałe pole do odpoczynku od miejskiego zgiełku. Park wprawdzie został ulokowany w centralnej części Fukkatsu, jednak jego rozległość sprzyja wyciszeniu, a zadbane trawniki, czyste, zawsze wyremontowane ławki i regularnie opróżniane śmietniki cieszą oko nawet najbardziej zaawansowanych pedantów. Terenami zielonymi pieczołowicie zajmują się ogrodnicy, których zadaniem jest dbanie o przejrzystość sadzawek, odpowiednio przystrzyżoną trawę czy odpowiednią ilość barwnych kwiatów. W parku znajdzie się również kilka niewielkich budek z lodami lub napojami.
Mija więc i Enmę, i Heizo, by wyciągnąć ku Ejiri wpierw jedną, później drugą dłoń. Maluje się na twarzy chłopca skromny, ale wciąż niewymuszonych uśmiech. Ten sam, który niejednokrotnie składał na twarzy dziewczęcia. Teraz, gdy jej dotyk łączy się z jego, zauważa, że jej dłonie, co dziwne, wciąż są delikatne. Być może to wiek. Tak inne od opuszek matki, gdzie w liniach papilarnych już na dobre skrył się grafit ołówków. Chwyta więc jej dłoń w uścisku czysto teatralnym, by asekuracyjnie posłużyć się drugą ręką — obłość palców otacza jej talię, by raz jeszcze rozbawione, ale w rozbawieniu odprężające parsknięcie uciekło spomiędzy chłopięcych ust.
— Pokażesz? — pyta cicho, szepcąc niemal. W automatycznym geście strzepuje z ramienia różowy kwiat, choć ten zdaje się przez moment być wyszytą tamże częścią marynarki. Dopiero wtedy kiwa głową ku szkicownikowi i jeszcze bardziej się ku niej nachyla. Raz jeszcze łapie słodkawy zapach wiśni otaczający dziewczynę; zabawne, bo tak inny od tego rzeczywistego. Przetkany łagodnością, ale skrytą w niej i figlarną nutą. Nie sposób więc wycofać ciała, które lgnie do drugiego jak ta pszczoła siadająca na kwiecie. Raz tylko obróci głowę, by w zabawnym zawieszeniu wyłapać rozmowę pomiędzy Heizo a Enmą. Marszczy brwi, przekrzywia głowę do prawego barku.
— Dlaczego powinien ponosić odpowiedzialność za mnie? Chociaż, niech będzie. Najwyżej mu potem to wynagrodzę — Syczący, ale w swej jadowitości lekki żart zakończony zostaje dołeczkiem wykwitającym na lewym policzku. Zaraz potem wraca spojrzeniem ku Ejiri. Opiera na jej twarzy badawcze, wstrzymane zastanowienie, by dodać:
— Z uczelni. Współdzielimy jedne zajęcia — i rodzinę.
Hattori Heizō, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
— Odpowiedzialność? — spytał, w międzyczasie cofając się o dwa kroki, by zrobić czarnowłosemu miejsce pod gałęzią, na której czekała na niego dziewczyna. — Przecież sam nie upilnowałeś swojej własności — zauważył i chociaż sam przekaz wydawał się zgryźliwy, ton Heizo o wiele bardziej przypominał logiczną kalkulację. Nie sposób było wyczytać, ile Enma wiedział na temat ich relacji, więc zupełnie mimowolnie zerknął ku swojemu Seiwie porozumiewawczo, zauważając przy okazji, że jego wzrok i tak skupiał się właśnie na szkicowniku.
„Dlaczego powinien ponosić odpowiedzialność za mnie?”
Wraz z upuszczonym przez nos parsknięciem, skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Reklamówka znów zaszeleściła zachęcająco, ale nie zdążył otwarcie odmówić przyszłej głowie Minamoto, bo oferta wynagrodzenia mu tego szlachetnego gestu zatrzymała go w zawieszeniu. Zastanawiał się. Trwało to dokładnie przez trzy bezgłośne stuknięcia palca wskazującego o własne ramię.
— Niech będzie — zdecydował wreszcie, a w srebrnych tęczówkach, które jeszcze przez moment utrzymywały spojrzenie na twarzy Rainera, zatliły się figlarne iskry. Był to rzadki widok, ale dla odmiany czarnowłosemu już dobrze znany. — Pamiętaj, że kupiłem je całe dwadzieścia minut temu. Zdążyło już nabrać wartości sentymentalnej — rzucił zgryźliwie, licząc na to, że utarguje coś z nawiązką. W rzeczywistości niczego nie oczekiwał, a raczej nie miał wątpliwości co do tego, że w ferworze ich dzisiejszych planów zdąży zapomnieć o podzieleniu się z Enmą swoimi zdobyczami.
Już bez zbędnego ociągania wyciągnął z reklamówki przysmak. Był już bliski wręczenia go chłopakowi, gdy zatrzymał go nie tylko obcy głos – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o mojej suce – ale i sam widok dwóch sylwetek, które nagle zawłaszczyły sobie dodatkowe miejsce w ich niewielkim kręgu. Chociaż dosięgnąwszy bielma spojrzenia, był wręcz przekonany, że mężczyzna go nie widzi, to jego ślepym tęczówkom poświęcił uwagę, teraz nie mając już pewność, że się nie pomylił. Co za zbieg okoliczności, biorąc pod uwagę, że aż czworo z nich brało udział w tym samym wydarzeniu kilka miesięcy temu. Wspomnienie, mimo że już wyblakłe, nie pozostawiło go bez choćby szczątkowej podejrzliwości wobec białowłosego.
Suka?
— Nie sądziłem, że jesteście tak blisko, Enma.
Seiwa-Genji Enma, Munehira Aoi, Gotō Keita and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Czasami konstrukcja Enmy była niezwykle prosta. Wystarczyło dobre jedzenie - a jego stosunek do otaczającego go świata zmieniał się o praktycznie sto osiemdziesiąt stopni. Kiedy Hattori wyciągnął aby mu ją podać, Enma również sięgnął po dango, ale dłoń zawisła w powietrzu, kiedy w jego stronę zbliżyły się kolejne dwie osoby. W pierwszych sekundach nie poznał rozmówcy, szybko próbując przekartkować poupychane w przeróżne zakurzone zakamarki pamięci swoje wspomnienia.
Ach, no tak.
Teraz pamiętał.
Jak mógł zapomnieć?
- Aoi. - odpowiedział krótko, co jednocześnie miało posłużyć za przywitanie. Jego towarzysza Enma omiótł szybkim spojrzeniem, jakby nie chcąc poświęcać mu nieco więcej swej uwagi, zwłaszcza, że akurat jego nie znał. Tego był akurat pewien. Ale dobra, gadka gadką, ale wciąż nie dostał swojego dango. Jego pełna uwaga skupiła się na trzywarstwowym przysmaku wciąż trzymanym przez Hattoriego. Korzystając z jego zawieszenia, odebrał je z błyskiem w oku, bo przecież nie ma chuja we wsi, żeby odpuścił. Zadowolony z siebie wgryzł się w przysmak uważając, że w sumie wszelakie rozmowy z jego strony zostały zakończone i on sam będzie mógł spokojnie powrócić na wcześniej obraną przez niego ścieżkę. Nie spodziewał się jednak, że mamrotanie Aoi'ego przyniesie ze sobą tak bardzo absurdalne konkluzje.
- Oi, Hattori - zwrócił się do stojącego obok mężczyzny - Tylko niczego sobie nie wyobrażaj i nie dopowiadaj. Nic z tych rzeczy, na Buddę! Aoi'ego spotkałem raz... no, drugi raz na balu ale akurat to nie ma znaczenia. Kiedy go poznałem wciąż był w swojej- - zamilkł, skupiając uwagę na towarzyszu jasnowłosego. O ile przy Hattorim czy swoim kuzynie bez najmniejszego problemu mógł podzielić się swoimi myślami na głos, tak nie wiedział na ile może pozwolić sobie przy nieznajomym.
-... poznałem go jeszcze przed zawarciem kontraktu przez niego. - to powinno wystarczyć, aby osoby wtajemniczone w świat duchów zrozumiały, co miał na myśli.
- Aoi, widzę, że ci się udało. I jak się czujesz? - wyciągnął wolną dłoń w stronę jasnowłosego i wyplątał z mlecznych kosmyków zawieruszony płatek sakury.
- Kiedy na nowo możesz czuć świat? - zagadnął, pozwalając, aby w jego głos wtargnęła się psotna nuta.
@Hattori Heizō @Seiwa-Genji Rainer @Munehira Aoi @Ejiri Carei
Hattori Heizō, Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Głosy, gdzie jeden pamięta znakomicie, drugi, jak przez kłęby pary. Grudzień jest już przecież tak jak i jego śnieg — nieistotny, choć zdarzenia z balu nadal przyjemnie muskają niespokojne wnętrze, które złaknione jest zamknięcia „sztuki", skłonienia się głęboko przed widownią w końcowych oklaskach, kiedy zamiast czystego ostrza szkła, między palcami powolnym ruchem gęstej krwi piekliłaby się w swojej zgryźliwości Miyazaki. Więc i usta Aoiego drgają teraz delikatnie w uśmiechu, bo wszystkie elementy spinają się w całość, gdy smukłe zdanie, wpisuje się w żywą osobę. Hattori.
— Och, uwielbiam to szczegółowe wyjaśnianie już na samym początku — skroń nieznacznie pochyla się ku ramieniu w sztucznym rozbawieniu rozsypanym między zgłoskami niczym tłuczone szkło — pragnie je utkać w jak najbardziej autentyczny wydźwięk „radości”, ale nie wychodzi mu to, bo nerwowość spina struny głosowe zbyt silnie. Stara się ocenić, jak wiele osób skupia na nich teraz spojrzenia, ale to przecież jest niewykonalne, póki nie wyłapie tonu za tonem, odrębnych zapachów, różnych, odmiennych od siebie, bo liżących fakturę ciała indywidualną i wyjątkową. Czubek języka delikatnie łagodzi paskudną kpinę, jaką chciałby z siebie wypluć, przesuwając się nieznacznie przez dolną wargę. Oddychaj... I gdyby nie ściana złożona z mięśni i grubego kośćca tuż za plecami, gdyby nie świadomość, że musi się kontrolować... Oddychaj.
Łagodnieje.
Nagle.
Ramiona ze spięcia zaokrąglają się, a pobłysk przedłużonych w platynie kłów wspomnieniem jedynie, bo nie ważą się wychylić poza miękkość ust.
— Tak, jak mówiłem, Shura. To była tylko kwestia czasu — aby odnaleźć swoje naczynie, z którego będzie mógł czerpać garściami, spijać energię, jakiej teraz tak cholernie potrzebował. — Dziękuję za troskę, nigdy nie czułem się lepiej. I mówiąc nigdy, mam na myśli, nigdy-nigdy, to wcześniejsze również — zapada w srebrzystym głosie, jakoby ten nigdy nie poznał wcześniejszego spięcia, nigdy nie tarł o niewygodę wywołaną wywleczeniem jego jakże cudownej, zdechłej tożsamości.
Subtelny ruch powietrza przed twarzą, pędzony swobodą ruchu Enmy, Aoi wita ze spokojem, przymrużając pergaminową zasłoną powiek pastelowe tarcze tęczówek, ignorując nerwowe napięcie się jednego z ramion Yūjiego. Czujny, bo na nim spoczywa świadomość, że jeżeli wydarzy się coś "złego" to on zgarnie na siebie wszystkie cięgi. To na nim teraz zalega paskudne poczucie odpowiedzialności za bezpieczeństwo kogoś, kto przecież już dawno sczezł. Bezpieczeństwo. Śmieszne to słowo, bo największym niebezpieczeństwem dla Munehiry, jest dla siebie on sam.
W subtelności ruchu, przeguby mężczyzny rozplatają się, a jedna z rąk, między długie paliczki, ujmuje brzeg dłoni Enmy, nim ten ją w pełni wycofa, kciuk osadzając na pulsujących żyłach biegnących pod skórą nadgarstka. Delikatnie, zdać by się mogło czule, choć to dalekie jest od prawdy, którą przecież tylko Aoi zna i tylko on może się do swoich myśli, tych prawdziwych, uśmiechnąć.
— Jak bardzo niegrzecznym będzie z mojej strony, jeżeli porwę Cię teraz na obiecaną rozmowę? Pamiętam Shura, może trochę zbyt dobrze — obniża głos o oktawę, przesuwając linię kciuka nieco niżej, wzdłuż wrażenia ciepła płynącego pod fakturą skóry, aby rozpoczynając kolejne zdanie, oderwać opuszki od ciała Enmy: — bo my już na dzisiaj skończyliśmy, prawda? — Stara się, aby twardość kończąca pytanie nie wybrzmiała zbyt intensywnie, gdy rozmazaną pod bielmem źrenicę kieruje przez ramię ku twarzy towarzysza, jakby mógł go zauważyć, a przecież czuje jeno jego obecność, bo wzrok ginie w ciemnościach ciasnych i klaustrofobicznych. — I oczywiście, jeżeli właśnie nie pokrzyżowałem wam jakichś niesamowicie ważnych planów, Hattori — emfaza obłej, mdłej, posmakiem amigdaliny trwającej w ślinie, pada na nazwisko; wymodelowana przesadnie łagodności osadza się na nim, gdy płynny ruch podbródka stara się ustawić twarz w kierunku Heizo, wzrok jednak zawieszając pusto, martwo — bo przecież oczy zwierciadłami duszy — tuż nad ziemią.
Hattori Heizō, Seiwa-Genji Enma, Seiwa-Genji Rainer and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
- Nie spadnę - obiecała jeszcze cicho Heizo, chociaż uwaga i jego i jej, pomknęła ku zbliżającym się obecnościom, co niosły ze sobą subtelność nowych wrażeń. Carei ułożyłaby je w obraz, jak jeden z tych malowanych, pełen kolorów, które czasem określano niedopasowanymi. Tak jak perspektywa, jaką osiągnęła wspinając się na jedną z gładkich gałęzi. Rzeczywistość, pełna różu, bieli, fioletu i światła. A pomiędzy nimi obrysy, niby mijających ją duchów - postaci. Jedna z nich wyraźniejsza, znajoma. Bliska, chociaż zdawała się nią dziś niezainteresowana. Milczenie ze strony Enmy, więc przygryzła wargą, opuszczonym na moment spojrzeniem w dół, na dłonie zaciśnięte na ołówku i na szkicowniku. Kąciki warg uniosły się, maskując wciśniętą pod język gorzkość zawodu.
Shura. Ton melodyjny i drażliwa jakaś bliskość wyrywa uwagę, która osiadła na białowłosym. Źrenice czernią kawy błyszczące rozszerzyły się, chłonąc widok szczegółów, które wcześniej, z daleka, umykały percepcji. Właściciel jasności mlecznej spoglądania, zdaje się zawładnąć przestrzenią wokół Enmy i to jego otacza lepką tęsknotą. Dziwne. Niejasność intencji kłuje ulotnym bólem, ale znowu, ilość wrażeń co kusiły spojrzenie, rozpływa się, opierając znowu na jednej, oddechem ulgi witanej, gdy dłoń wyciągniętą ujmował ciepłem, jak cienki pędzel, co kruchością szczegółów malował witraże. Ulga wpijała się w rozchylone skupieniem wargi, wieńcząc uśmiechem, pozbawionym wcześniejszej maski. Palce zaplata na męskiej dłoni, jedną bo drugą wsparła na barku, bliżej ramienia. Wieńczyła chłód własnego dotyku z tym cieplejszym. Twardszym o siłę, której jej brakowało. Na krótko bardzo, wiedziona dawną skazą, zadrżała dreszczem zimnym, gdy smukłość paliczków oparł przy talii, ale niepokój równie szybko umknął, rozmyty w opalizującej czerni spojrzenia ulotnego rozbawienia. Bezpiecznie opadła na ziemię, czując niemal puls pod stopami, spódnica długa zwirowała wokół kostek - Pokażę, ale nie teraz - płomyk iskier figlarnością przeskoczył i do jej oczu, gdy wysuwała się z objęcia, dłoń na moment dłużej, dwa uderzenia serca zaledwie, zatrzymując w tej drugiej, by opuszkiem zaznaczyć we wnętrzu malowaną linię podziękowania. Pochyliła się lekko, w potwierdzeniu tego, dopiero potem przyciskając szkicownik do piersi. Ołówek w drugim ręku zakręciła zwinnie, by wsunąć końcówkę we wnętrze paliczków. Odetchnęła cicho, już w znajomej wysokości, spoglądając na męskie sylwetki zebrane wokół. I słuchała też, kiwając głową, na potwierdzenie słów Rainera i pytania Heizo, chociaż zdawało jej się, że w zdaniu wypowiedzianym czaiła się tajemnica, której wytłumaczyć sama też nie mogła.
Dalszość rozmów witała milczeniem, cofając o krok tylko, by plecy oprzeć o pień wiśni. W jakiś sposób, widziała wyraźniej swoją dziś tutaj rolę. Zapalnik, katalizator, co w niepojętności zasad gry losu, zebrała pozostałych. W rozumieniu jednak nie było smutku, a jakaś pewność, że skoro jej rola dokończona, powinna była ulotnić się, pozostawiając dwie pary spotkań już ich właściwym celom. Raz jeszcze spojrzała w górę, bo wołanie szumu, złagodziło pełznącą cicho ciężkość bijącego serca. Odchyliła się finalnie, zerkając na pozostałych, nadal trzymając szkicownik przed sobą, niby swoistą tarczę - Myślę, że już sobie pójdę - usta kąsał uśmiech delikatny, ciepłością znacząc każdy wyraz - Cieszę się, że mogłam was spotkać lub... poznać - dodała, pochylając się lekko, wdzięcznie. Czerń włosów rozsypała się z ramion, niżej, tworząc kotarę aureoli podobną tej, którą, prezentowała wcześniej z gałęzi.
- Być może uda mi się jeszcze uchwycić gdzieś dango.
@Seiwa-Genji Enma @Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō @Munehira Aoi
Hattori Heizō, Munehira Aoi and Bakin Ryoma szaleją za tym postem.
— Co o niej myślisz? — pyta cicho, może za cicho, bo nie chce wpadać w niepotrzebną aktualnie konspiracyjność. Jedynie oprzeć swoje uwagi o kogoś innego. Kogoś, kogo srebro tęczówek równie dobrze chwyta zawahania ciała. — Jest jakąś odnogą Minamoto. Nie wiem dokładnie, gdzie szukać jej ojca, ale stawiałbym na Saga–Genjich. Ma w oczach coś im podobnego. — Zamyśla się a w zamyśleniu tym chłopiec rysuje się bardziej rozmyty niż zwykle. Oddalony nie jak drapieżnik. Wyzbyty charakterystycznej Rainerowi czujności. Błądzi więc myślami we wspomnieniach rozmów, powiązań, plotek i informacji zasłyszanych. Z każdym kolejnym drgnięciem ciekawości pod sercem rodzą się pnącza, które wolno oplatają bijący mięsień. Zabawa a on przecież lubi zabawy. Zaraz jednak wybija się z zamyślenia, by do aktualnej sytuacji powrócić już trzeźwiejszym.
— Poza tym zapomniałeś o czymś — To powiedziawszy połyka wcześniej wykwitły uśmiech i z lewą dłonią przylegającą do policzka Hattoriego, gdzie druga sięga torby ze słodyczami, składa na jego ustach urwany pocałunek. Jeden z tych krótkich, ale wolnych, u gruntu drażniących. Odrywając się a już wtedy posiadając słodycze w dłoni, chwyta kolejne dango, to już wyrwane partnerowi, i wkłada je na usta. — Idziemy?
Ale zanim pierwsze kroki stawi ku wyjściu z parku, raz jeszcze powróci do Enmy, do białawego spojrzenia obcego mężczyzny. Brwi zawężają się, ale w kontraście po strunach głosowych pędzi rozbawienie. Stłamszone zaraz pod językiem, gdy ten naprze na gładką fakturę wrzuconej na nań słodyczy. Interesujące. Nie dołącza do konwersacji, choć nie sposób pominąć cichego, smukłego parsknięcia towarzyszącego pierwszemu z komentarzy nieznajomego. A więc yūrei? Dłonie Rainera, zaraz po przekazaniu pakunku na nowo w ręce Heizo, wpełzają do kieszeni spodni. Sylwetka prostuje się, nawet zbyt bardzo, gdy czysta przyjemność widza spływa na wcześniejszą niewygodę ciała. Shura?
Ma w sobie coś z gada. Białego, szczupłego węża z wolna owijającego się wokół twojego nadgarstka. Fakt, że nie widzi tudzież niedowidzi, jest mylnie pociągający. Fascynujący na tyle, że z pozoru stajesz się biernym jego zmysłom, jeśli ku uszom tamtego nie dopuścisz swojego głosu. Ale jednak. Wystarczy powiew wiatru i zbyt mocna woń perfum, byś został zdradzonym. Rainer odchyla głowę do tyłu i uporczywe, badawcze spojrzenie rysuje linię pomiędzy nim a dziedzicem. Bo my już na dzisiaj skończyliśmy, prawda?
Zadowolony niski pomruk. Na dodatek jadowity, myśli. I drze się pod potylicą wyobrażenie tejże sytuacji na dwoje. Bo powinien zostać. Iskra niezdrowego przeczucia, że winien jak ten grecki Cerber strzec ciała dziedzica. Własną szyję nadstawić pod tamtego kły i jego martwe, rybie spojrzenie. Ale tętno — i tak już przyspieszone — podekscytowane już zabawą. Daleką obserwacją nie jego znajomości. I niech tak zostanie.
Cichy śmiech.
— Jego najważniejszym planem jestem dzisiaj ja. — Wtrąca z rozbawieniem dziwnie nieprzystającym sytuacji. Ostrzegawczym, malującym sylaby w sposób, w który psy dają pierwsze znaki ostrzegawcze. Te dla niewprawnego oka niezauważalne.
— Smacznego. — Dopowiada w tym samym rozbawieniu, pod którym roztapia się czarna, cerberowska maź sklejająca litery w pożegnalne słowo.
Nic dziwnego. Nie przepada za gadami.
@Seiwa-Genji Enma @Munehira Aoi @Hattori Heizō @Ejiri Carei
Hanami 3/3
Hattori Heizō, Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Zresztą, Aoi i tak nie mógłby tego dostrzec.
Enma zmarszczył brwi, słysząc niecodzienne pytanie. Nie oponuje jednak, robiąc krok w tył, kiedy jego dłoń zostaje wyswobodzona z ciepłego dotyku opuszek mężczyzny. I tak nie miał jakiś szczególnych planów na dzisiaj i zmierzał w kierunku swojego mieszkania, żeby spędzić ten dzień na obijaniu się i grzesznym obżeraniu. Równie dobrze mógł przeznaczyć ów czas na rozmowę z Aoi'm, którego zresztą i tak chciał spytać o parę rzeczy.
- Porywacze nie pytają o zdanie swoich ofiar. - rzucił z przekąsem, odwracając się i stając bokiem w stronę reszty osób. Przesunął spojrzeniem dwubarwnych tęczówek po znajomych twarzach, po czym uniósł dłoń lekko ku górze, na znak pożegnania.
- W takim razie ja się zbieram. Eji, nie siadaj tak wysoko na gałęzi i uważaj bardziej na siebie. Rainer. Hattori. - w stronę tych ostatnich jedynie kiwnął głową. Właściwie w ich przypadku nie było potrzeby na zbędne słowa czy ckliwe pożegnania.
- To chodźmy. - tym razem zwrócił się do jasnowłosego, dziwiąc się nieznacznie, że porzuca swojego dotychczasowego towarzysza. Nie wnikał jednak, ani też nie naciskał, bo najwidoczniej Aoi miał swój powód, dla którego chciał zostać sam na sam z młodym dziedzicem.
Do parku napływały kolejne masy bezkształtnych ludzi, którzy nie wyróżniali się na tle społeczeństwa niczym szczególnym. Byli bo byli. Wegetowali z dnia na dzień i powtarzali sobie, że tak powinno wyglądać ich wymarzone życie. Gówno prawda. Mimochodem posłał mało przyjemne spojrzenie w bok, w stronę bogu winnej kobiety, która właśnie wtulała się w swojego chłopaka zapewne czekając, aż ten wyszepcze jej do ucha tandetną, romantyczną klepanke. Kącik wargi drgnął, jakby niewidzialna siła próbowała wymusić na nim uśmiech.
Nagle kątem oka dostrzegł pieprzonego rowerzystę mknącego samym środkiem drogi, zmuszając tym samym wszystkich spacerowiczów do odskoczenia w bok i ustępując mu tym samym miejsca. Pieprzony król szos.
Enma złapał za łokieć swojego towarzysza i szarpnął nim w swoją stronę, aby przypadkiem nie został rozjechany przez bezmózgą amebę.
- Musisz bardziej uważać. - mruknął miękko, jednocześnie rozglądając się dookoła, by odnaleźć spojrzeniem fragment upragnionego Edenu - z dala od ludzi.
- Tam. Tam jest ich zdecydowanie mniej. - odezwał się nagle, choć słowa bardziej kierował do samego siebie. Nie wypuszczając z żelaznego uchwytu mężczyznę, ruszył dość żwawym krokiem do wypatrzonego miejsca, tuż pod jedną z sakur.
Ależ romantycznie.
zt + Aoi
@Seiwa-Genji Rainer @Ejiri Carei @Munehira Aoi @Hattori Heizō
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Z tęczówkami nieruchomo wpatrującymi się w plecy czarnowłosej, przysłuchiwał się Seiwie. Nieświadomie przechylił głowę na bok, jakby na wzmiankę o Minamoto zaczął szukać podobieństw, mimo że nie znał ich zbyt wielu. Cały pakiet kojarzonych przez niego Genjich miał dzisiaj na miejscu.
— Sam nie wiem. Trochę się od was różni. Nie mówię o wyglądzie, ale może to tylko pierwsze wrażenie — stwierdził, mrużąc lekko powieki. Sądząc po wyrazie jego twarzy, nad czymś się zastanawiał. — Wydaje mi się, że gdzieś ją już widziałem, ale nie jestem pewien gdzie. Może to po prostu jedna z tych twarzy, które mignęły mi na ulicy albo w klubie. — Wzruszył ramionami, samemu uznając to za nieistotny fakt. Nie było o czym mówić, nawet jeśli towarzyszące mu przeczucie było znacznie silniejsze niż gdyby natknął się na kogoś przypadkowego.
„Poza tym o czymś zapomniałeś.”
— Hm? — Zanim zdążył obrócić twarz ku czarnowłosemu, chłopięca dłoń już dosięgnęła jego policzka. Gdy na ustach złożony został krótki pocałunek – pół-pocałunek – dotarło do niego, że faktycznie nie mieli okazji przywitać się jak należy. Przyglądając się oddalającemu się od niego Rainerowi, przesunął końcówką języka po dolnej wardze, jakby było mu mało i sprawdzał, czy w trakcie tego krótkiego powitania zostawił na niej słodki posmak wcześniej zjedzonego dango. Nie był nawet zły, że odebrano mu jego zdobycze. — Idziemy. Obiecałeś, że dasz mi popalić — przypomniał w tonie głosu kumulując rozbawienie, tak jakby do końca nie wierzył, że pójdzie mu tak łatwo.
Uśmiech majaczący w kącikach ust – zaprezentowany wyłącznie Rainerowi – zniknął z twarzy Heizo, gdy jego uwaga powróciła ku pozostałej dwójce. Już na balu zauważył, że z białowłosym coś było nie tak. Chciałoby się powiedzieć, że od teraz wszystko było jasne, ale nawet on, nawet jeśli nie pałał sympatią do zmarłych chodzących w świecie żywych, wiedział, że nie każdy z nich był pokroju Aoiego. Nie potrzebował specjalnych zdolności, by wyczuć tę fałszywą otoczkę, która nie miała nawet związku z tym, że kiedyś wywarł na nim złe pierwsze wrażenie. Zresztą nie tylko na nim – co najmniej jedna czwarta sali przyglądała się temu zbiorowisku. Był pewien, że dziś towarzyszyłyby mu te same uczucia, nawet gdyby nie pojawił się na balu. Bo tak to już było, gdy zbyt często patrzyło się w oczy potworom – zauważało się je pod pozornie owczą przykrywką. Niechęć jednak ziębiła jedynie z oczu Hattoriego, bo sam wyraz twarzy nie zdradzał niczego więcej poza neutralnością, która dla większości wydawała się czystą kartą nawet w otwartej księdze.
Słysząc szelest, odruchowo złapał za uchwyt reklamówki, przeciągając go sobie na nadgarstek. Nieprzyjemnie było słyszeć swoje nazwisko oblepione śliskim tonem. Zanim jednak zdążył udzielić odpowiedzi, czarnowłosy już wtrącił się do rozmowy. I całe szczęście, bo na język już wpełzała gorycz podobna tamtej, którą, zdawało się, wyczuł w wibracjach powietrza.
— Tak jak powiedział — przyznał i pożegnawszy się z Enmą skinieniem głowy równie krótkim temu, którym uraczył wcześniej czarnowłosą, odwrócił się, by odejść we właściwą stronę. Przechodząc obok Rainera, wymownie otarł się o niego ramieniem. — „Smacznego?” — spytał, gdy zdążyli oddalić się już na odpowiednią odległość, by nie musieć zniżać głosu do bezsensownie konspiracyjnego szeptu. Kątem oka zerknął na Seiwę, unosząc brew. Co to miało znaczyć?
Pędząc w taksówce wyciągnęła z niewielkiej torebeczki jasnoróżowy błyszczyk. Przyglądając się swojemu mizernemu odbiciu w wyłączonym ekranie iphona westchnęła teatralnie. Smarując pełne usta obfitą warstwą szminki, doskonale wiedziała, że gówno to dało. Ciemne cienie pod oczami odznaczały się nawet pomimo cholernej warstwy korektora. Chociaż czuła się względnie w porządku, wspomnienia poprzedniej nocy odbijały się na jej twarzy aż za bardzo. Kac wciąż jej dokuczał pomieszany ze zmęczeniem wszystkich mięśni. Bawiła się świetnie tańcząc godzinami w tłumie innych imprezowiczów. Pijąc kolorowe drinki i śpiewając na całe gardło kolejne popowe piosenki z listy hitów tego roku. Wszystko było idealnie do momentu, w którym film zaczął się urywać. Smak kolejnych drinków zlewał się w jedną całość i następne wspomnienia poprzedniego wieczoru stały pod wielkim znakiem zapytania. Jakimś cudem dotarła do mieszkania, kiedy pierwsze promyki słońca rozświetlały zaspane Fukkatsu. Dotarła do siebie w przydużej, męskiej koszuli, której właściciela nie pamiętała; o rozmazanej szmince i łabędziej szyi pokrytej siniejącymi malinkami, teraz pokrytymi warstwą makijażu.
Przeglądając wczorajsze wiadomości, kiedy taksówkarz pędził w stronę festiwalu zaczęła od tych do Shizuru, w których zapewniała go, że szła z koleżankami na jednego drinka. Potem przescrollowała listę połączeń. Dwie minuty i trzydzieści pięć sekund rozmowy z Sorą, której za cholerę nie potrafiła sobie przypomnieć. Cztery nieodebrane połączenia i wiadomość "Masz przejebane", o czwartej rano. Chowając telefon z powrotem do torebeczki zapłaciła mężczyźnie za podwózkę. Wyszła na zewnątrz przeciągając się i wdychając rześkie, miejskie powietrze. Przykleiła na ponętne błyszczące usta piękny uśmiech gotowa bawić się zajebiście. Wyruszyła na poszukiwania Shizuru.
@Saga-Genji Shizuru
Saga-Genji Shizuru ubóstwia ten post.
Do tej pory nagromadziło się już naprawdę sporo ludzi pragnących posmakować atrakcji festiwalu. Choć niewiele było po nim widać, Shizuru również był stosownie podekscytowany; samym wydarzeniem, na które nie zawsze ma okazję pójść, ale też spotkaniem z Naksu. Choć od czasu jej
Obawiał się zatem, w jakiej kondycji ją dzisiaj zastanie.
Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu różowego tradycyjnego stroju i jego nosicielki, lecz nie dostrzegł jej na pierwszy rzut oka. Ruszył więc tam, gdzie mieli się zobaczyć, przy stoiskach z grami.
Yōzei-Genji Naksu ubóstwia ten post.