Park oblegany jest zwłaszcza na przełomie marca i kwietnia, kiedy zakwitają wszechobecne sakury. Wokół tworzą się wtedy ścieżki o liliowo-różowym kolorze, w powietrzu czuć słodki zapach wiśni, a sceneria nabiera romantycznej atmosfery. Bez względu jednak na porę roku, miejsce to stanowi doskonałe pole do odpoczynku od miejskiego zgiełku. Park wprawdzie został ulokowany w centralnej części Fukkatsu, jednak jego rozległość sprzyja wyciszeniu, a zadbane trawniki, czyste, zawsze wyremontowane ławki i regularnie opróżniane śmietniki cieszą oko nawet najbardziej zaawansowanych pedantów. Terenami zielonymi pieczołowicie zajmują się ogrodnicy, których zadaniem jest dbanie o przejrzystość sadzawek, odpowiednio przystrzyżoną trawę czy odpowiednią ilość barwnych kwiatów. W parku znajdzie się również kilka niewielkich budek z lodami lub napojami.
Dlatego na zadane pytanie Minory pokręcił głową, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie rozumiał skąd u niego ciekawość tym, co zobaczył, więc nie potrafił płynnie odpowiedzieć na zadane przez chłopaka pytanie.
— A czym jest "robienie coś dziwnego"? — uśmiechnął się pokrzepiająco nim zdążyli zbliżyć się do siebie nieco bardziej — Nie oceniam Cię, zapytałem... — zawahał się przez moment, nie wiedząc jakiego odpowiedniego słowa użyć — z ciekawości. Jak nie chcesz to nie mów.
Nie zamierzał drążyć, przynajmniej nie teraz. Co prawda opowiadanie własnych traum na pierwszej randce jest dosyć kuszącą perspektywą, tak wolał skupić się na urokliwym mężczyźnie w otoczeniu kwitnących drzew, gdzie ich płatki bezlitośnie atakowały przechodniów.
— Zobaczymy po spacerze — zaśmiał się dokuczliwie, nie mogąc odmówić sobie szczypty uszczypliwości. Przecież nie mógł przyznać się do tego od razu. Niech trochę ma z tego zabawę.
Poczuł, że chwycenie ręki długowłosego było słusznym wyborem. Wsparcie jakie w tym momencie doświadczył było niesamowicie odczuwalne. Równomiernie rozchodziło się po ciele mężczyzny, powoli powracając na ziemię ze swojej melancholijnej duszy, pozbywając się utęsknionego spojrzenia, które zatrzymał na otaczającym go krajobrazie; przez chwilę wydawał mu się cholernie przytłaczający. Taki kolorowy i normalny. Coś, co do niego nie pasuje.
— No proszę, czyli strzeliłem w dziesiątkę z miejscem naszego pierwszego spotkania? — spytał, odwracając w jego kierunku głowę, by na chwilę stracić z oczu jasnoróżową przestrzeń otoczoną intensywną zielenią. Podziwiał inną atrakcyjność, tę, którą miał przy sobie, a jej ciepło rozchodziło się po ciele Yoshidy.
— Czemu? Natłok nauki? A może miałeś intensywne życie, mm? — zaczepił go, przy okazji szturchając go w bok łokciem, by móc wybadać to, czy faktycznie mężczyzna zawsze był taki otwarty do obcych ludzi.
— Cholera, moje mieszkanie zapewne capi fajkami i jakimś innym gównem — zaśmiał się, wiedząc, że w mieszkaniu, do którego zaprosił Kisarę było typowo męskie. Nie miał czasu oto aby o nie dbać.
Mimo to większą uwagę przykuł do płatku, który postanowił tym razem zaatakować i jego. Tkliwy uśmiech wkradł się na wargi Caya, gdy dostrzegł jak ciemnowłosy sięga po delikatny kwiatek. Ciekawe jaki zapach miał — po tylu latach pozapominał jak pachnął poszczególne rośliny, jak i inne rzeczy posiadające jakąkolwiek woń. Przez chwilę zatracił się w tym widoku, zamyślając się nad pytaniem jakie usłyszał od chłopaka. Zwilżył wargi, a wolną dłonią sięgnął do dłoni jasnookiego, zabierając mu spomiędzy palców spadniętego kwiatka.
— Wiesz, nieszczególnie chodzę w takie miejsca — przyznał, wpinając kolorową roślinność we włosy Kisary, z nadzieją, że trochę tam posiedzi — W zasadzie to mój pierwszy raz jak jestem w takim otoczeniu. Nigdy nie byłem na tego typu okazjach. Zawsze wydawało mi się, że... — zagryzł wargę, zatrzymując się na moment. Spojrzał mężczyźnie prosto w oczy, w te radosne, jasne oczy, które były zupełnie inne od tych, które znał najlepiej. Nie było w nich przepełnionego smutku, ani odbijającej się szarości. Widział w nich siebie, nie pustkę, z którą żył przez wiele lat i nieustannie nie daje mu spokoju — Nieszczególnie nadaję się do tego, wiesz? Trochę mi dziwnie — zarechotał krótko, będąc delikatny zmieszany w sytuacji, której przyszło mu się znaleźć. To nie tak, że nie chciał miło spędzić czasu z nim u boku, ale z jakiegoś powodu czuł się inaczej. Niecodziennie. Po prostu dziwnie.
@SATŌ KISARA
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Zamiast jednak krążyć myślami wokół tego problemu, wolał skupić się chwilowo na czymś znacznie przyjemniejszym. Coś takiego dostarczyły mu słowa Minoru, które w moment przywołały wspomnienia wczorajszego wieczoru, na które uśmiechnął się kątem ust. Nie mógł zaprzeczyć, że coś przyciągało ich do siebie, jak dwa magnesy o różnoimiennych biegunach, co było odczuwalne również i dzisiaj.
— Och, a co niby wydarzy się po spacerze? — spytał zaczepnie, sekundę później, rzecz jasna, wyobrażając sobie co najmniej kilka opcji, co takiego mogłoby to być. Ciekawy był dla niego ten aspekt ich znajomości: niemalże od razu stało się jasne, że wzajemne przekomarzanie się będzie na porządku dziennym, ku szczerym zachwycie Kisary.
Spojrzał w dół, na ścieżkę wyraźnie ozdobioną różowo-białym dywanem kwiatów wiśni. Przez chwilę pochłonął go widok falującego, luźnego materiału jego bordowych spodni, który w ruchu prezentował się praktycznie jak bardzo długa spódnica. Na ogół był bardzo zadowolony z tego efektu, gdyż nieraz powodował w ludziach potrzebę, by spojrzeli na niego co najmniej dwa razy, nie mogąc zdecydować się, w odniesieniu do jakiej płci się do niego zwrócić. Szczególnie doceniał to w początkowych latach studiów, kiedy zaczynał bardziej eksperymentować z kobiecym ubiorem, a nadal bał się założyć prawdziwą sukienkę czy spódniczkę — tego typu spodnie były w pewnym sensie kompromisem, jedynym, na który go było wtedy stać.
— Owszem, trafiłeś — odparł, uśmiechając się. Założył za ucho kosmyk ze śnieżnobiałej partii jego włosów, który wiosenny wiatr wytarmosił z luźno splecionego warkocza. Usłyszawszy jego następne pytanie, najpierw zmrużył oczy w udawanym oburzeniu na taką skandaliczną sugestię, ale chwilę potem wybuchł śmiechem. — Uwierz, wtedy byłem sto razy gorszy, jeśli chodzi o intensywność, jak to określiłeś. Ale na medycznych studiach też nauki wcale nie brakowało. Byłem naprawdę zdeterminowany, więc bardzo dużo się uczyłem. — Wolną dłonią dotknął swoich ust w namyśle. — Pierwsze trochę rekompensowało drugie, chociaż też zabierało dużo mojego czasu.
Mimo że Kisara znajdował się bardziej po ekstrawertycznej stronie społeczeństwa, nieraz był tak wykończony swoim trybem życia, że był bliski rzucenia go w cholerę. Ale— Kuro potrzebował pomocy, więc był w stanie jakoś to przetrwać.
— Cóż, nie mogę zaprzeczyć, że zapach papierosów był wyraźny — parsknął. — Niezbyt go lubię, ale to przecież nie sprawi, że wszyscy nagle przestaną je palić.
Kątem oka przyglądał się, jak mężczyzna umiejscawiał sakurę pośród jego włosów. Uśmiechnął się na uroczy gest; na moment puścił rękę Yoshidy, aby sięgnąć po wsuwkę z innego miejsca na swojej głowie i zręcznie unieruchomił nią drobny kwit, żeby pozostał tam na nieco dłużej. Gdy mężczyzna ich zatrzymał i skrzyżował z nią spojrzenie, Kisara przekrzywiła głowę z zainteresowaniem, także mu się przyglądając. Przyjęła jego wyznanie ze stosowną sobie otwartością, choć nie zdziwiła się specjalnie.
— Naprawdę? A dobrze ci idzie — odparł, z powrotem sięgając, aby go dotknąć, aczkolwiek tym razem chwytając po prostu jego dłoń w swoją. — Każdy potrzebuje trochę odpoczynku. Prawdopodobnie nikt obecny w tym parku cię nie zna. — Oczywiście tylko zgadywał, ale miasto było całkiem spore i większość społeczeństwa istotnie nie miało o sobie pojęcia. Nie tu, w centrum, w sercu jego funkcjonowania, które przyciągało tak wiele różnych osobowości. — Co oznacza, że przed nikim nie musisz… Hmmm. Jak by to powiedzieć… — Zaśmiała się krótko, czując, że zaczyna komplikować. — Nawet jeśli miałbyś się zachowywać nie tak, jak zwykle — twoim zdaniem również — nikt ci tego nie wypomni. — Zaczęła ciągnąć go w stronę wolnej ławki umiejscowionej idealnie w cieniu, ale delikatnie, z uwagi na nadal ranną nogę mężczyzny. — Bo przy mnie to możesz być kimkolwiek chcesz. W końcu sam jestem naczelnym dziwakiem.
Usiadł z gracją, wzrokiem przesuwając po koronach kolorowych drzew, a potem zachęcająco spoglądając na Yoshidę. Westchnął cicho. Jego własne słowa przypomniały mu o kwestii, którą wcześniej spróbował zamieść pod dywan, a która ostatecznie nie dawała mu spokoju.
— Wcześniej… w aucie. Mógłbyś mi powiedzieć, czy coś sobie robiłam? Mam tendencje do… — Nie wiedział, jak ubrać to w słowa, więc wpierw pokrótce zaprezentował jedną opcję, jaką było ściśnięcie się za nadgarstek, a drugą mu wiadomą, choć prawdopodobnie występującą znacznie rzadziej — złapanie się za szyję. — Nie pamiętam… a chcę— Powinienem wiedzieć.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
— Jeszcze tego nie wiem. Zobaczymy jak dotrzemy do jego końca — zagrał kokieterią, nie chcąc zdradzić tej drobnej tajemnicy, która kryła się za tymi słowami. Na koniec ich spotkania chciał upamiętnić ich wczorajszy wieczór, który miło zapadał w pamięć nie tylko u Yoshidy, ale również i u chłopaka. Miał różne przemyślenia, ale z pewnością wiedział, że randka nie zakończy się wyłącznie na samym parku. Miał dla niego jeszcze parę propozycji wspólnego spędzenia tego dnia, by choć na chwilę zająć swój umysł czymś przyjemnym, nie martwiąc się chociażby o Aoi, który od kilku dni nie odbierał od niego telefonu.
— Taki z Ciebie był gagatek, co? — zażartował, choć przez głowę przemknęła mu pewna myśl, dosyć zastanawiająca. Skoro mężczyzna był taki rozrywkowy, to... — Czemu nie chciałeś wczoraj skończyć razem w łóżku? — spytał się, ponieważ z uwagi na zainteresowania chłopaka życiem seksualnym, zaczęła nurtować go ta myśl.
— Wyobrażam sobie, miałeś pewnie od chuja wkuwania. Ja w sumie swoje studia porzuciłem gdzieś na ostatnim roku — przyznał się, skoro już zaczęli rozmawiać o temacie dosyć dawnym. Jak pomyśleć, nie pamiętał kiedy ostatnio mówił o sobie takie rzeczy; raczej grono osób, którymi otacza się na co dzień, nie interesowały takie pierdolenie trzy po trzy. Zdecydowanie było to nienaturalne dla Minoru, trwać teraz w takiej chwili oraz chłonąć ją, nabywając nowe doświadczenia w swoim przebrzydłym życiu.
— Hah, wybacz. Ja osobiście tego nie czuję, więc nie do końca jestem świadom będących tam zapachów — przyznał się, póki co nie mówiąc bezpośrednio o tym, że od lat nie ma zmysłu węchu. Dlatego w tym momencie otaczający go park mógł podziwiać zmysłem wzroku, ponieważ zapachy, które wydobywała z siebie różnokolorowa roślinność była dla Yoshidy w żadnym stopniu niewyczuwalna. Nawet nie mógł poczuć tego, w jaki sposób pachnie Kisara, a jedynie wyobrazić sobie woń, który go otaczał. Choć to też bywało trudne, ponieważ nie miał w sobie tyle zdolności, by móc przypasować do kogoś konkretne aromaty.
— Czyli mówisz, że jakoś znosisz to, że walę fajkami? — spytał kąśliwie, w sumie nie wiedząc jaki stosunek do końca miał wobec tego mężczyzna. Skoro nie lubił ich woń, a Cayenne głównie pachniał papierosami, zastanawiał się, czy dla niego było to w jakimś stopniu obrzydliwe gdyby mieli się razem pocałować. Z uwagi na poziom swojego nałogu, nieuniknione jest to, że niezależnie co będzie robił, zapach ten bezpowrotnie wsiąknął w mężczyznę, będąc z nim na wieki.
Odwzajemnił uśmiech, gdy chłopak posilił się na to, by odpiąć ze swoich włosów niewielką wsuwkę, która miałaby zatrzymać śliczny kwiat na włosach równie przepięknej osoby. Doceniał również to, że z taką samą intensywnością odwzajemnił jego spojrzenie. Lubił tą wymianę, trwanie w jego oczach, by oprócz siebie widzieć w nich również otaczający krajobraz kwitnących zza sobą drzew.
— Nie robię nic specjalnego raczej — odpowiedział, wzruszając ramionami, nie uważając, że sili się jakoś szczególnie. Nie wiedział, czy rzeczywiście w taki sposób wyglądają typowe randki zakochanych. W przeszłości zdarzało mu się na takowe chodzić, choć wziąć bywały zgoła inne od tej, które teraz doświadczał. W tym zamyśleniu uścisnął mocniej ciepłą dłoń, która na nim spoczęła, splątując ich palce razem. Niby wiedział, że prawdopodobnie nikogo tu takiego nie spotka, kto oceniałby jego sposób spędzania wolnego czasu. A co jeśli jednak?
— Wiesz, to nie takie proste. Kiedy tak długo trwasz w życiu, którego ja doświadczyłem, przestajesz widzieć sens w kolorowych kwiatach — przyznał się, nie wspominając już o tym, że z czasem każdy z tych pąków nabiera czarno-białej barwy, czując ich nieprzyjemną gorzkość na języku.
— Tak samo nie ma dnia, gdzie nie spoglądałbym za siebie. Wbrew pozorom dużo mam wrogów, którzy z przyjemnością daliby mi kosę pod żebra — odpowiedział spokojnie, choć nie dało się zauważyć powagi, która kryła się za tymi słowami — Tak wygląda moje życie. Jest niebezpieczne nie tylko dla mnie — odparł, wspominając osoby bliskie, które stracił z uwagi na obsesję za podążającą obsesję. Chęć władzy, ciągłe dążenie po trupach — to wszystko powodowało, że nie dało się uniknąć porażek, którymi obdarowywał go los, odbierając osoby bliskie w jego otoczeniu. W najróżniejszy, przykry sposób.
Wyrzucając z siebie skrywający się ciężar istnienia, powoli podążył za nim. Nie mógł iść szczególnie szybko z uwagi na ranę, która cały czas goiła się po wypadku sprzed 4 dni. Tak naprawdę powinienem chodzić o kulach, ale był zbyt uparty na to, więc utykał, męcząc się gdy robił nieco dłuższe dystanse. Przysiadając na ławce, najpierw swoje spojrzenie skupił na otaczającym go parku, wciąż starając się podziwiać piękno natury, a mimo to ciągle przychodziło mu to z niebywałą trudnością. Może rzeczywiście nie nadaje się do tego typu schadzek? Lub zamartwienie się nieodzywającym się kontrahentem było tak silne, że przejmował jego racjonalną część umysłu, której prawie nie miał.
Prychnął na słowa chłopaka, odwracając w jego stronę zamglone spojrzenie ciemnych oczu. Mimowolnie przygarnął go do siebie, obejmując zgrabną talię.
— Dziwakiem? W takim razie ja jestem kompletnym spierdoleńcem — zaśmiał się, nie oszczędzając w słowach — Kimkolwiek chcę powiadasz? Czyli kręci Cię role play? — zaśmiał się lubieżnie, chcąc zboczyć z tematu, który im się napatoczył. Wystarczająco już powiedział, póki co więcej nie musiał.
— Hmm? — uniósł w zaciekawieniu brwi, wolną dłonią przeczesując mu pasmo włosów tak, by nie strącić kwiatka, który cały czas był przyczepiony do jego włosów. O dziwo całkiem nieźle trzymał się — Ah, to nie było nic takiego. Po prostu widziałem jak na chwilę chwyciłeś się za szyję. W sumie pomyślałem, że po prostu stresujesz się przed spotkaniem — odpowiedział, może nie do końca zgodnie z prawdą, ponieważ w rzeczywistości nie myślał o niczym konkretnym. Jedynie namiastka jakiegoś problemu przemknęła mu przez umysł wraz zżerającą go ciekawością. Mimo wszystko miło poczuł się, gdy mężczyzna postanowił do tego wrócić. Nie spodziewał się tego.
— Czy to jakiś głębszy problem skoro tego nie pamiętasz? — spytał ostrożnie, mocniej ściskając go przy pasie, natomiast drugą dłonią wylądował na jego udzie, gdy przestał bawić się długimi włosami.
— Wiesz, spotykałem różnych dziwaków, jak to mówisz. Twoje dziwadła są najmniej dziwne pośród tego, co na własne oczy widziałem — lub do czego sam potrafił się dopuszczać.
@SATŌ KISARA
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Na następne słowa mężczyzny przywdział minę, jakby pierwszy raz słyszał o czymś takim, jak stosunek seksualny.
— Yoshi, o czym ty mówisz? Ja nie wiem nawet, co moglibyśmy robić w łóżku oprócz spania — powiedział z udawaną niewinnością, podczas gdy w jasnoniebieskich oczach tańczyły mu iskierki rozbawienia. — Może wczoraj nie pokazałeś mi wystarczająco jasno, że chciałeś czegoś więcej i ja zwyczajnie nie zrozumiałam… — Położył dłoń na swojej klatce piersiowej i lekko wydął dolną wargę, aby dodać sobie dramatyzmu. — Musisz mi dobitnie pokazać, bo niestety nie jestem zbyt bystra.
Roześmiał się ponownie, zwieńczając tym swoje małe dramatyczne przedstawienie. Yoshidzie zdecydowanie uprzedniego wieczoru nie brakowało bezpośredniości, której nie sposób było nie zauważyć. Kisara z kimś innym prawdopodobnie już dawno by straciła cierpliwość lub w ogóle nie rozpoczynałaby takiej… gry. Bo to coś na kształt gry właśnie między nimi się wywiązało. Niełatwo było jej zrezygnować z ekscytacji, którą odczuwała dzięki temu, jak wpierw zbliżali się do siebie niemal do przekroczenia granicy, a potem cofali o krok, pół kroku w tył, aby podtrzymać jeszcze trochę dłużej wyraźnie istniejące między nimi napięcie. Można było porównać je do struny gitary, którą stopniowo nakręcano aż do momentu, w jakim finalnie najmniejsze pociągnięcie za nią spowodowałoby, że pęknie z przeładowania. Kisara był pewien, że prędzej czy później łącząca ich struna pęknie, choć sam nie wiedział, czy wolałby, aby nastąpiło to rzeczywiście później czy wcześniej. Gdyby dało się wybrać obie te opcje naraz, tak by właśnie uczynił.
— Dokładnie tyle wkuwania było — potwierdził, wzdychając cicho; jak dobrze, że już to miał za sobą. Następne stwierdzenie przykuło jego uwagę. — Och, jakie to były studia? Porzucone z wyboru czy z przymusu? — Prawdopodobnie brzmiał na nieco wścibskiego, ale odmówił przejmowania się tym nad wyraz. Nadal twierdził, że jak ktoś nie chciał odpowiadać na pytanie, powinien po prostu odmówić.
— Nie czujesz… W takim sensie, że już się na tyle przyzwyczaiłeś czy w ogóle nie? — Jeśli to drugie, był to całkiem zabawny zbieg okoliczności, zważywszy na to, że Kisara była z kolei szczególnie wyczulona na bodźce zewnętrzne oddziałujące na różne zmysły, w tym również i zapach. Nieraz nawet zbyt intensywne perfumy taksówkarza były w stanie wywołać u niej niesamowity ból głowy lub okropne nudności. Co do tego… — Jestem przyzwyczajony do zapachu papierosów, bo też ich kiedyś dużo paliłem, więc jakoś znoszę. — Wpierw wzruszył ramionami, aczkolwiek potem wyszczerzył się figlarnie. — Najwyżej spryskam cię moimi perfumami i będziesz wtedy pachniał poziomkami. Iście onieśmielająco i przerażająco, jeśli ktoś zapytałby mnie o zdanie.
Usiadłszy już, założył nogę na nogę i oparł się wygodnie o drewniany szkielet ławki. Słuchał niskiego, lekko zachrypniętego głosu Yoshidy, wzrokiem śledząc tor, jaki pokonywały płatki wiosennych kwiatów w drodze na ziemię.
— Cóż… Rozumiem cię, tak myślę. — Zastanowił się chwilę. — Jak ja to widzę… Kolorowe kwiaty faktycznie trochę nie mają sensu. Ale nadal pozostaną kolorowe, niezależnie od tego, co się przytrafiło tobie czy mi. Tak naprawdę natura jest bardzo bezlitosna, istniejąc sobie i pozostając piękna, i jednocześnie nie przejmując się wcale, czy ludziom wokół niej jest źle. — Złapał bezwiednie za jeden z łańcuszków tworzących prosty harness, który miał na sobie. — Kwiaty nie więdną nagle, gdy ktoś nad nimi płacze. Może się to wydawać depresyjne, jednak w moim odczuciu właśnie ten ich brak przejęcia jest kojący. Gdy ja jestem smutny, w nich nic się nie zmienia, zatem mogę się pocieszyć ich nadal trwającym pięknem.
Spojrzał na brązowowłosego, łapiąc się nagle na tym, w jak melancholijny nastrój wpadł tym przemyśleniem. Uśmiechnął się trochę zakłopotany.
— To mogło zabrzmieć na trochę zagmatwane, wybacz. — Zagryzł wargę. — Czy w takim razie nie odpowiada ci życie, jakie prowadzisz? Rozumiem, że zmienienie go już nie bardzo wchodzi w grę.
Wraz z oplatającym go ramieniem Yoshidy poczuł rozprzestrzeniające się po jego ciele ciepło. Westchnął z nieukrywaną przyjemnością, wcale nie próbując się odsunąć. Zamrugał natomiast na jego pytanie, odrobinę zaskoczony, że jego słowa zostały przekręcone w taki sposób, a potem zaśmiał się cicho.
— Yoshi, a czym jest roleplay? Pamiętaj, tępa główka... — powiedział, kontynuując żartobliwie swoje zachowanie z wcześniej. Schował na chwilę głowę w szyi mężczyzny, podczas gdy ramiona drżały mu z rozbawienia. Po chwili jednak ustami przesunął po najbliższym mu fragmencie skóry Yoshidy, w miejscu zaraz po uchem, i mruknął cicho: — Kręci. A ciebie, mój panie?
Nie mogąc się powstrzymać, przerzucił swoją długą, szczupłą nogę przez udo Minoru (na szczęście to zdrowe), przysuwając się jeszcze bliżej. Gdy dodatkowo dłoń mężczyzny znalazła się na jej udzie, poczuła się zdecydowanie mniej przytłoczona tematem, który sama na siebie z powrotem zrzuciła. Ułożyła swoje palce na wierzchu wytatuowanej ręki Yoshidy, by upewnić się, że na razie tam pozostanie.
Westchnęła, gdy jej przypuszczenia okazały się prawdą.
— Chyba robi się coraz większy — mruknęła. — Od dziecka robię tak z nadgarstkiem, gdy się wściekam, ale nie wydawało się to jakieś bardzo niebezpieczne. Z szyją z kolei— To dość świeże odkrycie, tak mi się zdaje. — Może i pojawiało się wcześniej, ale właśnie… nie pamiętała. Przesuwała palcami wzdłuż tatuaży i blizn na dłoni i przedramieniu mężczyzny, o tyle większych od jej własnych, delikatnych. Naprawdę lubiła jego dłonie. — Przypuszczam, że przez—
Burknęła, sfrustrowana sobą, że ponownie się zawahała. Najwidoczniej musiała zrobić z siebie przedstawienie, nawet jak sama przecież zdecydowała się o tym powiedzieć.
— Przypuszczam, że od śmierci mojego brata, od paru miesięcy — a właściwie to dokładnie od trzech miesięcy i czternastu dni.
Kolejne zdanie trochę stopiło chłód, jaki wdarł się do jej serca po wyznaniu swojej tragedii na głos. Uśmiechnęła się kącikiem ust.
— Tak dobrze jeszcze mnie nie znasz — powiedziała, wsuwając swoją obutą w trampka stopę pod łydkę mężczyzny, owijając mu tym samym nogą całą jego kończynę jak precel. — Aczkolwiek to najsłodszy komplement, jaki w życiu słyszałam. Przysięgam!
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Dłonią sięgnął do jego nosa, pstrykając go z niemałą intensywnością, gdy usłyszał z jego ust miękkie Yoshi. Tak bawić się nie będą.
— Kisara, a Ty do kogo mówisz? — spytał się, dając po sobie zauważyć, że dla niego zdecydowanie za wcześnie było nazywanie go jakkolwiek zdrobniale — Jasne, nie jesteś — prychnął cicho, kręcąc głową na jej słabej jakości zagrywki. Dobrze wiedział, że nie była na to za mało bystra, ale jeżeli lubiła taką grać, to niech będzie. Yoshida nie miał nic przeciwko takiej rozrywce. To właśnie ona powodowała, że w podbrzuszu czuł z tego powodu lekkie pobudzenie.
— To mówisz, że to, jak i wiele innych rzeczy, które wczoraj robiłem, były za mało wystarczające? — spytał się, odsłaniając przy tym fragment jego golfu, który tak sprytnie ukrył zaczerwienione ślady, pozostawione po wygłodniałym wilku. Teraz zaledwie musnął opuszkami palców za siniaczony fragment skóry, uśmiechając się do siebie lisio. Odsuwając rękę zostawił po sobie tęskne wspomnienie tego, co działo się wczoraj.
— Więc co musiałbym zrobić, aby było to dla Ciebie bardziej zauważalne? — spytał się z jawną ciekawością, w jaki sposób odpowie mu na zadane pytanie. Był też zainteresowany tym, z czym dokładnie musiał się zmierzyć — miała to być łatwa czy trudna gra? Ile będzie musiał poziomów przejść o jakim poziomie, by dotrzeć do mety?
Mimo wszystko nie mógł powiedzieć, że te zagrywki nie sprawiały satysfakcji i jemu. Było to coś na pozór innego i świeżego; nawet wybryki z Yuushinem nie dostarczały mu takiej adrenaliny, jaką dostarczał mu Kisara, będąc bliski tego, aby sięgnąć gdzieś dalej; ścisnąć mocniej. Jednak w takich momentach pojawiała się granica, której razem przekroczyć jeszcze nie chcieli — a raczej długowłosy trwale uskuteczniał to, by Minoru jej nie przekroczył, a przecież miał na to tak wielką ochotę. Niewielu, z którymi spotykał się w swoim życiu, grali tak trudnych do zdobycia. Chociaż co to za trudność, skoro pozwalał mu się obmacywać? Nie do końca tego rozumiał, ale wcale nie musiał — liczyła się dobra zabawa, a on z Kisarą bawił się wyśmienicie.
— A wiesz, i to i to. Po prostu nie były mi już do niczego potrzebne, a też przestałem mieć czas, by na zajęcia chodzić. Nie zależało mi na papierze jakoś szczególnie, więc w sumie nie żałuję swojego wyboru. A studiowałem kryminologię i kryminalistykę — odpowiedział dosyć obszernie na zadane mu pytanie, nie potrafiąc zmieścić się z tym w jednym, konkretnym zdaniu.
— W takim sensie, że lata temu straciłem węch. Pozapominałem większość zapachów w sumie, czasem nie wiem, czy jak myślę o jakimś aromacie to faktycznie moje wspomnienie jest słuszne — przyznał bez jakiegoś szczególnego smutku w głoście. Stało się to dla niego dość naturalnego. Znajdował się już na takim etapie, gdzie gdyby miał możliwość odzyskać węch, nie wiedziałby, czy rzeczywiście tego by chciał. Może tylko wyłącznie po to, by lepiej czuć smak potraw lub wyczuć toksynę, którą normalnie nie poczuje.
— Naprawdę? Nie wyglądasz mi na palacza, chociaż w sumie różnie w życiu bywa — dostrzegł, wzruszając jedynie ramionami, nie będąc w jakimś szczególnym szoku kiedy Kisara przyznała, że miała swój epizod nałogu z nikotyną. Cayenne okazuje się, że nie miał problemu wyłącznie z papierosami, ale z alkoholem również, czego nie do końca uznawał jako za swój problem. Zaśmiał się jednak na stwierdzenie o perfumach, podłapując jego figlarność.
— No ładnie. I tak mam się z nimi pokazać na przykład w pracy? Przecież zjedzą mnie żywcem od takiego zapachu — zaśmiał się, choć to iście go nie do końca przekonywało, to jednak wciąż bawiło.
Kiedy rozsiadli się wygodnie na ławce, nie spodziewał się, że chłopak rzeczywiście tak metaforycznie podejdzie do słów, które z siebie zrzucił. To prawda, jego życie bywało nagłe i pełen niespodziewanych chwil. Z każdym dniem stawało się ono trudniejsze wraz z wyborami, które decydował się podejmować, przez co coraz częściej był narażony na przeróżne niebezpieczeństwa. Czasem spływający ciężar przyduszał go i miał dość, ale nie na tyle, by od tego życia uciec. Wiedział też, że na życie samo w sobie nigdy nie spojrzy oczami przeciętnego obywatela. Było to nierealne; nawet jak żywe kolory otaczały go do porzygu, zawsze będzie widział w nich pustkę. Słuchał go więc, z dostojnym skupieniem, dając mu wystarczające poczucie bycia słuchanym. Mielił wypowiedziane słowa, spoglądał na każde drgnięcie warg i każde przygryzienie. Dawał mu odczucie skupienia uwagi całościowej, a gdy skończył, uśmiechnął się do niego nieznacznie, chwytając w palce jego delikatny podbródek.
— Miło mi się Ciebie słuchało, więc nie mam Ci co wybaczać — odpowiedział z głosem aksamitnym, zupełnie nie pasujący do tematu, który wymsknął im się z ust. Kciukiem pogładził jego twarz, by po tym geście ręka mogła ułożyć się wygodnie na udzie mężczyzny, chłonąc od niego bijące ciepło.
— Chciałbym chociaż na chwilę zobaczyć świat Twoimi oczami. Wydaje się być... smutnie piękny, wiesz? Nie umiem lepiej tego określić, ale jest on intrygujący. To oczywiście komplement — przyznał, machinalnie ściskając palce na mięśniu mężczyzny, śląc mu jednej z wielu uśmiechów, które dziś gościły na jego twarzy — Wiesz, nie wyobrażam sobie innego życia od tego, co mam teraz. To nie jest tak, że chcę z niego zrezygnować. W jakiś chory sposób podoba mi się jakie jest. Tylko... nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto będzie umiał je zaakceptować, wytrwać w nim ze mną u boku, po prostu. Nie przestraszyć się tego, w jaki sposób widzę świat. Jak go traktuję zresztą też — odpowiedział, nawiązując do tego, co mówił wcześniej. Dziś nie zamierzał podejmować się tematu, chociaż sytuacja w podziemnym garażu mogła częściowo naprowadzić Kisarę na to, jakie życie wiedzie Yoshida. A to był zaledwie zalążek tego, co faktycznie robi i jakie okrucieństwa potrafi wymierzyć w całkiem niewinnych ludzi. Od pobicia wścibskich studentek, przechodząc przez morderstwo, kończąc na handlu ludźmi i ich organami.
Spojrzał się na opadający płatek, który wylądował na ramieniu przechodzącego. Musiał przyznać, że im dłużej siedział w otoczeniu tych kwiatków, tym bardziej robiło mu się przytłaczająco. Nie do końca rozumiał tego stanu, ale możliwe, że brak przyzwyczajenia się do życia w naturze była dla niego męcząca. Ostatnio jedyne co ma z tym wspólnego, to bukiety kwiatków, które dostaje od swojego kontrahenta i które Kisara miał okazję zauważyć na jego stoliku w salonie. Możliwe, że ten element mieszkania spodobał mu się najbardziej.
— Oj Kisara, chodzisz do mojego klubu, nie uwierzę w to, że nie wiesz czym to jest — odpowiedział w pierwszym odruchu z mrukliwym śmiechem w głosie, chcąc odrobinę podrażnić się z nim. Jednocześnie wsparł głowę o ławkę, odchylając nieznacznie głowę, by móc spojrzenie przenieść z kolorowych kwiatów na błękitne niebo. Czując jednak bliskość ust przy swojej szyi, przez plecy przebiegł go miły dreszcz, wspomnieniami nieznacznie wracając do wczorajszego dnia. Kącikiem ust uśmiechnął się do siebie, natomiast dłoń, którą luźno trzymał na udzie długowłosego, zaczął nią sunąć to w górę, to w dół, paliczkami drażniąc wrażliwsze nerwy na mięśniu bliżej pachwiny mężczyzny.
— To dobrze. Twojego pana też, kruszynko — stwierdził niemalże szeptem, na chwilę pozwalając się pochłonąć w tej krótkiej chwili. Może dlatego też na moment przymknął oczy, zgarniając pełnymi garściami obecność Kisary przy sobie.
— To brzmi jak najsłodsze wyładowanie złych emocji — zaśmiał się, choć w rzeczywistości nie powinien. Kiedy on złościł się, potrafił rozwalić mieszkanie w drobny mak, raniąc przy tym nie tylko siebie, ale i innych. Później jednak nie było mu tak mocno do śmiechu, jednocześnie też nie odczuwał żalu w związku z informacją o śmierci. Ten aspekt był mu tak dobrze znany, że z czasem człowiek wyzbywał z siebie wszelakie emocje, które odpowiadały za współczucie, aby zwyczajnie całkiem nie zwariować. Swoją drogą u Minoru zabijanie sprawiało wybudzenie się najczarniejszych instynktów jaki w nim istniały.
— Ciężka sprawa — odpowiedział, ponieważ jedynie na tyle było go stać w tym momencie. Mówił szczerze, ponieważ wielokrotnie tracił ludzi, czy to ze swojej dywizji czy przyjaciela, jedynego z niewielu, z którym rozumieli się bez słów.
Podniósł głowę, otwierając również oczy. Spojrzeniem powędrował na czubek głowy ciemnowłosego, by nagle oprzeć się o nią policzkiem. Tak było mu zdecydowanie o wiele lepiej i wygodniej.
— Chyba będę musiał mówić je więcej i częściej w takim razie. Zresztą, Ty też mnie jeszcze nie znasz — odparł, doglądając nabywających ludzi do parku, w tym i dzieci, które zaczęły robić sporo hałasu — Masz ochotę pójść gdzie indziej? Jednak kwitnące parki nie są moją mocną stroną — zaśmiał się w oczekiwaniu na decyzję mężczyzny.
@SATŌ KISARA
Satō Kisara and Fukai Ichigo szaleją za tym postem.
Cóż, teraz już za długo milczał; nie mógł zacząć dręczyć Yoshidę pieszczotliwymi, najwidoczniej niechcianymi określeniami. Takim właśnie sposobem z łaskawością go oszczędził. Tym razem.
— A czemu mam ci zdradzać takie sekrety? — mruknął, kontynuując droczenie się z nim, choć wiedział, że powoli zbliżał się do granicy, przy której takie komentarze mogą stać się dla Yoshidy zbyt irytujące. Był ciekaw jednak, jak daleko może się posunąć w swoich prowokacjach i jak długo testować jego cierpliwość. Czy Minoru był osobą, która szybko traciła opanowanie — w takich sytuacjach, a może po prostu był porywczy w codziennym życiu? Kisara był pewien tylko jednego: że nie do końca przeszkadzała mu wizja, w której mężczyzna ostatecznie ma dość bycia tak brutalnie przez niego drażnionym i wreszcie bierze go tak, jak tego chce, nie pytając już Kisarę o zdanie. Uśmiechnął się chytrze na tą myśl, obserwując uważnie reakcje Yoshidy. A widział w nich… duży potencjał.
Temat studiów odrobinę ujarzmił jego rozwiązłe przemyślenia. Kiwnął głową na jego słowa.
— Masz rację, nie ma co robić ich na siłę — powiedział i choć naprawdę wierzył w tę opinię, z jego ust wybrzmiało to z bardzo hipokrytycznym wydźwiękiem. Yoshida, rzecz jasna, nie mógł tego dostrzec, lecz gdyby usłyszeli to jego znajomi, spojrzeliby na niego z ogromnym powątpiewaniem. W tym Kaname. A może przede wszystkim Kaname. Postanawiając jednak radośnie zignorować swoje podwójne standardy (takiej rady w swoich studenckich latach nie przyjąłby do wiadomości), uśmiechnął się, słysząc nazwę kierunku. — Kryminologia i kryminalistyka, co? Cóż za piękna ironia.
Nie wiedział nadal, czym dokładnie zajmuje się brązowowłosy, aczkolwiek bazując na wydarzeniach z minionych dni, nie było to nic… konwencjonalnego, mówiąc górnolotnie. I czy w ogóle chciał wiedzieć detale? Był już świadom, że nie było to bezpieczne; czy powinien zatem dociekać? Czy jemu też mogło grozić teraz niebezpieczeństwo? Czemu nie był tym odpowiednio przejęty?
Coś zmieniało się w jej głowie. Ten proces zaczął się prawdopodobnie już wcześniej, rozwijając się tym bardziej po dowiedzeniu się, że jej brat nie zginął w wyniku przypadku, jak ich rodzice, a został zabity przez kogoś. Świat był surowym, bezlitosnym tworem. Może nie było w nim zawsze miejsca na łagodność Kisary.
— Och, to ciekawe — odparła, zastanawiając się, jakby to by było funkcjonować bez tak istotnego zmysłu. W jej życiu sprawiał on dużo kłopotów, z drugiej zaś strony wiele jej wspomnień bazowało właśnie na odczuciu jakiegoś konkretnego zapachu: woń pieczonych w południe drożdżówek z cynamonem przez jej biologiczną matkę, gdy jeszcze wszystko było obleczone warstwą bezpieczeństwa i niewiedzy; nuta truskawek w połączeniu z mlekiem, która stale zdawała się być obecna na materiale jeansowej kurtki Ichigo; jaśmin, blisko jego skóry. Intensywny odór krwi, gdy pierwszy raz widziała otworzoną ludzką klatkę piersiową… Mogłaby pewnie wymieniać tak bez końca. Zamiast tego uśmiechnęła się szeroko, gdy podłapał jej humor. — Też bym cię zjadła. Ale z tego powodu może byś się ucieszył, hm?
Gdy po zakończeniu swojej długiej, wnikliwej wypowiedzi Yoshida pogłaskał ją po policzku, Kisara westchnęła cicho. Smutno piękny... Gdy szeptem powtórzyła to określenie, uświadomiła sobie, że w istocie mogło do niej pasować. Choć często dostrzegał wiele pięknych aspektów w swoim życiu, smutne było to, jak równie często spotykał go zawód.
— Brzmi to tak, jakby już ktoś wcześniej nie wytrwał — zauważył. Dopiero gdy słowa opuściły już jego usta, uświadomił sobie, że być może nie powinien tego mówić. Była granica jego wścibskości, której nie musiał przekraczać na pierwszej randce. Dotknął dłoni, która spoczywała na udzie Kisary, a oczami przekazał mu, że nie musi wcale na to odpowiadać.
Jej poczynania mogły również służyć jako pewnego rodzaju odwrócenie uwagi od poważnych tematów. Wciąż z ustami blisko jego szyi Kisara wzięła głęboki wdech, by zamaskować jęknięcie, które prawie wydostało się z jej gardła, gdy palce mężczyzny znalazły się niebezpiecznie blisko jej członka, a następnie — na jego słowa. Twojego pana też, kruszynko. Poczuł znajome uczucie chwilowej pustki nisko w brzuchu, manifestację jego podniecenia. Będąc tak blisko siebie (o co sam również zadbał, oplatając się wokół mężczyzny jak koala), łatwo było zapomnieć, że nadal znajdowali się w miejscu publicznym.
— To nie jest słodkie — powiedziała z mocą — w końcu w momencie, gdy to się działo, wcale nie odczuwała rozbawienia — choć widząc, jak Minoru się śmieje, jej rysy twarzy również nieco złagodniały. — Ech, no może trochę. Porównując do innych sposobów okazywania złości… — Prychnęła. — Tylko nie zapomnij się śmiać, jak całkiem się uduszę w takim razie.
O śmierci Kuro natomiast postanowiła uciąć już temat. W końcu… wcale nie musiała o tym rozmawiać. Tyle, ile powiedziała, było i tak już wielkim wyczynem, jeśli ktoś zapytałby ją o ocenę.
— Jeszcze — potwierdził. Po usłyszeniu następnego pytania bez wahania wstał z ławki, podekscytowany. Jeszcze na chwilę pochylił się nad Minoru, łagodnie ucałował go w skroń, a następnie wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać. — Jasne! Prowadź!
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Przytknęła skroń do nierówności kory wiśniowego drzewa, na które - bez mniejszego namysłu się wspięła, podciągając i zwijając pop kolana długą, zwiewną spódnicę w kolorze podobnym rozsypującym się płatkom. Przerzucona przez ramię torba nie przeszkadzała, by wspiąć się nieco wyżej, a i pień, na który służył a wsparcie, zachęcał, by usiadła na niewysokiej gałęzi, opierając finalnie plecami o chłód kory. Wygoda pozycji i osiągniętej perspektywy skłoniła smukłe dłonie, by wysunęły obleczony zieloną oprawą szkicownik. Ochotników do znalezienia się na pergaminie było wystarczająco, by pozostawić na wargach lekki, zamyślony uśmiech. Całość, owionięta ulotnością płynących świąt Hanami, wyznaczało nieśpieszny kierunek na społeczna interakcję, gdzie centrum stały się kwitnące drzewa. Nawet o tak wczesnej, bo porannej porze, ścieżkami parku przechodziło się sporo osób. Większość - urzeczona widokiem, trzymała się wyznaczonych ścieżek i rozsianych urokliwie ławeczek. Niektórzy korzystali ze słońca, rozkładając koce na zielonych przestrzeniach. Na rozsianych wokół drzewach, jeszcze - nie wiedziała nikogo. Prawdopodobnie.
Uwielbiała porę kwitnienia, płomień różu, bieli i drobin jaśniejącego fioletu. Przestrzeń, jak wyrwana z sennej wizji, znaczyła powietrze wirującą fasadą koncertu, jaki tworzyły ludzkie szepty, westchnienia, śmiech i szum prószących się drobin, jak różowych śnieżyn. I nawet jeśli świadomość łatwo było uchwycić w fakcie popularności motywu malarskiego - jak to, obejmowane czernią źrenic, wodziła modlitwę kreślonych linii po swojemu. Wyrywała historii fragment i wrzucała w nowe barwy. Przerwała z westchnieniem, bo ruchem zamaszystym pociągnęła kreskę tak silnie, że ułamała końcówkę grafitu, a sam ołówek wystrzelił do przodu, niemal jak pocisk z procy, prosto.., w przechodzącą obok sylwetkę. W pośpiechu nachyliła się, zsuwając jedną dłoń na drewno pnia, w drugiej zakleszczając rozwarty kartkami szkicownik. Opuściła nogi i wychyliła się, by dostrzec, komu winna była przeprosiny. Włosy rozsypały się luźno po ramionach, tworząc opadającą, czarną kotarę wokół twarzy. Policzki zaróżowiły się wkradającą się niecnie emocją.
- Nie chciałam! Przepraszam! - zawołała z przejęciem, wciąż nie widząc wyraźnie między kwietną aureolą nic, ponad zarys zbliżającej się sylwetki (a może sylwetek?). Poruszyła nerwowo stopami skrytymi pod czarnymi, wiązanymi bucikami, machając nimi jak podlotek na huśtawce, by zachować wdzięczna równowagę i nie zachwiać się zbytnio i nie wykonać niezbyt spektakularnego salta na ziemię.
| Eji kogoś ustrzeliła ołówkiem. I starałam się krótko!
@Seiwa-Genji Enma @Hattori Heizō @Munehira Aoi
Munehira Aoi ubóstwia ten post.
Już jestem w parku. Będę tam gdzie zawsze.
Siatka z zakupami kołysała się zawieszona na nadgarstku, gdy Hattori wystukiwał wiadomość na ekranie telefonu na chwilę przed schowaniem go do kieszeni. Park centralny zawsze cieszył się dużą popularnością, ale odkąd marzec zniknął z kart kalendarza, ludzie zlecieli się tutaj jak ta chmara owadów zwabiona widokiem kwiatów. Dookoła było kolorowo nie tylko od barwnej roślinności – nawet niektórzy mieszkańcy, który poczuli wiosenny zew, narzucali na siebie barwne, bardziej nowoczesne kimona. On z kolei nie zrezygnował ze swojego monochromatycznego wydania. W tej feerii kolorów nie sposób było się na czymkolwiek skupić, nawet znajoma sylwetka mogła bez trudu wtopić się w tłum, nawet jeśli skupiony wzrok przeskakiwał kolejno z jednej mijanej osoby na drugą, choć gdyby tylko Seiwa znajdował się już gdzieś w zasięgu, oczy same przylgnęłyby do znajomej sylwetki. Bo przecież była charakterystyczna – w wyglądzie, w posturze i nawet w chodzie. Nie miał powodu do zniecierpliwienia, a mimo tego czuł je za każdym razem, gdy musiał czekać; gdy mrowiące opuszki palców za sprawą dotyku nie upewniły się, że nadal tu był.
Nie mówił o tym.
Obiecał, że będzie tam gdzie zawsze – nic dziwnego, że w końcu przyszło mu zboczyć z wytyczonej dla spacerowiczów ścieżki, depcząc świeżą trawę. Przez te kilka miesięcy odzwyczaił się od widoku ludzi, którzy urządzali sobie pikniki; odwykł od tej wszędobylskości, przez którą tak ciężko było się w pełni unikać. Właśnie przechodził pod jednym z drzew, gdy coś – może zwykła, mała gałąź – odbiło się od jego ramienia. Prawdopodobnie nie zwróciłby na to większej uwagi, gdyby nie dobiegający znad jego głowy, przejęty głos. Zadarł głowę wyżej, najpierw natrafiając wzrokiem na poruszające się w powietrzu buty, dopiero po chwili oczy sięgnęły ku dziewczęcej twarzy. Dziwnie znajomej, ale w tej chwili nie potrafił przypomnieć sobie, skąd w ogóle ją znał, choć przez kilka pierwszych sekund, gdy brwi ściągnęły się w zamyśleniu, wyraźnie próbował to zrobić.
— Nie szkodzi — zapewnił, zupełnie mimowolnie opuszczając wzrok na ziemię. Chwilę błądził nią po trawniku dookoła siebie, zanim upuszczony ołówek rzucił mu się w oczy. Choć żadna prośba o podanie go nie padła, sięgnął po przedmiot i wyprostowawszy się, wyciągnął rękę do góry, by zwrócić go właścicielce. — Twoje?
Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Bleh, obrzydlistwo.
Wsunął do ust kawałek jednego z dwóch dango, które miał przy sobie, krocząc wolnym krokiem przez park. Enma nie był sympatykiem tłocznych miejsc, zwłaszcza, że wszechobecny harmider podrażniał jego wrażliwe uszy, aczkolwiek zmiana dotychczasowej scenerii działała w pewien sposób kojąco na znerwicowane myśli, które ostatnimi czasy kłębiły się w jego głowie. Nie planował zatrzymywać się tu na dłużej. Zresztą, nawet jakby chciał gdzieś odpocząć, to praktycznie nie było miejsca, gdzie mógłby usiąść ze swoim dupskiem, nie mówiąc już o wolnych ławkach.
Ale hej, spokojny spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Los jednak miał dla niego zupełnie inny plan, kiedy kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę. Co jak co, ale akurat jego najmniej się tutaj spodziewał. Mimo wszystko obraz Hattoriego na tle różowych kwiatów wydawał się tak abstrakcyjny jak krowa tańcząca w balecie.
A jednak, o dziwo, jego osoba całkiem dobrze komponowała się ze scenerią.
Nieświadomie zboczył ze ścieżki i żwawym krokiem ruszył w jego stronę, powoli unosząc rękę z dango, które zdążył już zjeść do połowy.
- Hej, Hat- - zamilkł, kiedy ujrzał lecący w powietrzu przedmiot, chyba ołówek, który zaatakował bezbronnego bruneta. Zamarł, wpatrując się w tę scenę totalnie zbity z tropu, choć jego wnętrze zaczynało drżeć z rozbawienia. Wzrok powędrował w bok, na drzewo, gdzie z kolei ujrzał kolejną znajomą sylwetkę.
- Ej- - chciał się odezwać, jednak i to słowo ugrzęzło mu w gardle, bowiem obraz, którego właśnie był świadkiem, wyglądał jak scena wycięta z typowego filmu romantycznego.
Ona, piękna i nieśmiała, z różowymi płatkami sakury wplątanymi w rozwiane, czarne pasma włosów.
On, przystojny i stonowany, marzenie zapewne niejednej kobiety, a jednak zapatrzony tylko w nią.
Połączył ich mały wypadek. Magiczny ołówek.
A po środku stał on, Enma, jedzący dango.
@Hattori Heizō @Ejiri Carei @Munehira Aoi @Seiwa-Genji Rainer
Munehira Aoi and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Tak jak myślał, potrzebuje jedynie kilku kolejnych minut spaceru w szumie białej laski trącej przez chodnik, nim znajomy głos odzywa się w przestrzeni przed nim. I uśmiech ponownie drga na różu ust, tonąc w bielmie wejrzenia.
— Aoi...
— Podaj mi swoje ramię, Yūji — pada komendą, gdy dłoń, zanim zawinie się na masywnym przedramieniu obitym w czarną, skórzaną kurtkę, składa pomocniczą laskę i przewiesza ją przez nadgarstek. — A teraz zamieniam się w słuch — paliczki Munehiry zakleszczają się mocniej na twardości materiału, na jednym ze sztywnych wybrzuszeń w zgięciu łokcia. Wie, jak wygląda jego aktualny towarzysz; wie, że popiel jego własnych włosów, sięga jedynie do ramienia mężczyzny, że twarz zawsze skupiona jest i napięta na linii kanciastej szczęki, naprężonym ścięgnem wędrując ku zdeformowanemu lewemu uchu, które niegdyś rozszarpane, teraz przylega w zbliznowaceniu do wygolonego boku głowy resztką miękkich kostek i błyszczącej od dawnych ran skóry. Szerokie to, ostre w rysach, zimnem i ordynacją wybrzmiewając w zachrypłym głosie. Od kogoś innego Aoi tka w głowie wspomnienie, że ten szorstki zwierzęcy włos na głowie Yūjiego jarzy się neonową zielenią, jak jeszcze nierozwarty, bo zbyt młody, kwiatowy pąk. Nie pasuje mu to teraz, bo przecież są w parku, który niesie się zapachem wiśni, które już za kilka dni zalegną zgnilizną na ziemi i z delikatnych płatków zmienią się w maź brunatną i lepką. Koi zapach, który może i zbyt nachalnie drga w jeszcze chłodnym powietrzu, przez co nie potrafi wynieść się na wyżynę zdegustowania i zdenerwowania na znajomego. Na jego przejaw braku profesjonalizmu. Na to, że będą musieli zakończyć swoją biznesową relację, bo ten jest wart tyle samo co inni — nic.
— Dobrze wiesz, że to nie są... zwykli ludzie. Ukrywają się dobrze. Szczególnie ona. Na pewno nie są teraz razem. Wiem, że On specjalnie wyjechał do Tokio. Ale nie w ten sam dzień co Ona... — w przyciszeniu plecie historię, którą Aoi zna zbyt dobrze, bo już ją raz przerabiał. Już słyszał podobny bełkot. Daje się jednak prowadzić przez park, zanim poczuje subtelne szarpnięcie i szeroką dłoń układającą się na jego. — Stój. Także nie wiem, czy teraz ma to sens — Munehirę uderza déjà vu, bo gdy zatrzymuje się w pół kroku, wyłapuje znajome brzmienia głosów, chociaż te są niewyraźne, niepewne między kołtunem myśli, a przecież dzieli ich maksymalnie długość szerokiego wykroku. Stanąć w zbiegowisku, no tak. Byleby nie wyglądać na podejrzanych. Byleby nie przyciągać spojrzeń innych; kiedy to wydawało się niemożliwym, mając pod ręką ślepca; ślepca, który przylega ciasno do góry poszarpanego bliznami mięsa, jakie jak to mawiał Takashi, nieszczęsny poprzednik Yūjiego, strzela pustym, czarnym spojrzeniem w każdą stronę, jakby wszyscy byli zdrajcami. Kontrastują ze sobą zbyt silnie. Bo Aoi znów opływa w miękkości drogich tkanin, mieniąc się biżuterią, tą zwisającą z mlecznych płatków uszu, zapiętą na łabędzim łuku szyi, odbijając kwietniowe słońce od pierścieni; gdy Yūji rysuje się na tle romantycznej scenerii jak głaz na samym środku kwietnika.
Opuszki palców sięgają na moment ku uchu, przecierając delikatność długiego krzyża, nim rozczapierzona dłoń zaprze się dynamicznie na piersi mężczyzny. — Zawsze jest to samo. „Nie da się", „spróbujemy inaczej", „może innym razem", „nie wiem". Wiesz, co ja o tym myślę, prawda? — Półszept, gdy podbródek unosi się nieznacznie ku górze, a blada tęczówka w przymrużeniu powiek strzela ku twarzy. Zachowuj się spokojnie...; ścieli się w umyśle, gdy prostuje się i znów oplata dłoń przez przedramię mężczyzny. Skupić się. Ale ta znajoma woń, znajomy głos, znajoma aura uderza w skorupę i zaczyna ją rozłamywać.
(dłuższy, bo musiałam się jakoś przy was osadzić... Dalej będę już grzeczna.)
____________
HANAMI (1/3)
Hattori Heizō, Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.