Podziemne tunele - Page 16
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 8 Kwi - 18:00
First topic message reminder :

Podziemne tunele


Pozbawione jakiegokolwiek oświetlenia, ciemne, wilgotne i pełne brudu. Ciągną się pod całym miastem, skręcając, rozwidlając i plącząc niczym setki węży. Niektóre z nich zawaliły się podczas trzęsienia ziemi, inne zalała częściowo woda, przez jeszcze inne przemykają stworzenia o wiele mniej przyjazne od zwykłych szczurów. Do tuneli nie zapuszcza się nikt o zdrowych zmysłach i czystym sumieniu - bywają miejscem nielegalnych wymian, a czasem kryjówką dla uciekających przed prawem. Od lat krążą plotki, że ci, którzy się tu zapuszczą, już nie wracają lub powracają, jednak nie tacy sami, jak wcześniej. Prawdą natomiast jest, że łatwo o zgubienie się w tych czeluściach.

MOŻLIWE WYDARZENIE - RZUT KOŚCIĄ K6

1 - postać natrafia na czyjąś słabo zamaskowaną skrytkę. Cóż, cudza strata, bo teraz ktoś inny wejdzie w posiadanie paru wartościowych przedmiotów; +50PF.
2-5 - postać wpada do zastałej, zatęchłej wody. Teraz ma przemoczone buty i niezbyt przyjemnie pachnie.
6 - postać napotyka bardzo nieprzyjaźnie nastawione yōkai (lub grupę zbirów), które tylko czekało na ofiarę; interwencja MG.

Haraedo

Sugiyama Nobuo

Sro 24 Maj - 22:03
    Nie zamierzał wchodzić w paszczę lwa – jego myśli skupiały się jedynie wokół bezpiecznego wyjścia z tuneli. Zdrowy rozsądek nakazywał mu taktyczny odwrót. Nie uważał się za jednostkę, która w pojedynkę dałaby radę rozprawić się z problemem. Daleko mu było do pobudzenia wszystkich pokładów swojej bojowości – zdecydowanie bardziej przemawiała do niego wizja powrotu ze wsparciem, bo choć potrafił wziąć sprawy w swoje ręce kiedy była taka potrzeba, to tym razem zdecydował się nie podejmować niepotrzebnego ryzyka. Przez tunele przemierzało teraz zbyt wielu ludzi – zapewne tych świadomych zagrożenia i tych zupełnie nieświadomych.
    Zrobił tyle ile mógł, dlatego bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia ruszył w stronę wyjścia. Nie przejmował się tymi, którzy bez jakiegokolwiek przygotowania postanowili z własnej, nieprzymuszonej woli wejść do miejskiego labiryntu. Sami sobie byli winni. Za głupotę się płaci, czasem nawet własnym życiem – a akurat on zdawał sobie z tego sprawę jak nikt inny. Kiedy na noszach trafiali do niego pacjenci, to wiedział, że to on pociąga za sznurki. Ludzkie życia przelatywały mu przez palce jak rozlany na dłoń miód – tylko przy odrobinie sprytu mógł sprawić, by kleista ciecz w całości nie zabrudziła czystych butów.
    Postanowił, że jak najszybciej zmniejszy szanse na spotkanie uzbrojonej grupy do minimum. Starał się nie myśleć o tym co mogło się przytrafić zagubionej dziewczynie, choć był najgorszych myśli. Nie był typem nieustraszonego rycerza, który rzuciłby się na pomoc nieznajomej, a już na pewno nie podjąłby się żadnych ryzykownych działań, kiedy to nie widział realnych szans na powodzenie takiej akcji ratunkowej.
    Wkrótce przed oczyma pojawiło się światło. Nawet nie wiedział kiedy dokładnie wydostał się na zewnątrz... ale to bez znaczenia, najważniejsze, że miał informacje i był bezpieczny.

z tematu.
Sugiyama Nobuo

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Munehira Aoi

Czw 25 Maj - 1:57

   Wspomnienie tężejącego w ustach języka, piekące wrażenie ostrych odłamków szkła, które zdawać by się mogło, raniły delikatne wnętrze ciała, pnące się nieprzyjemnie przez gardło wprost w komory zatok bardzo szybko uświadomiło mu, że to, co trzymał tak blisko ciała, tam powinno pozostać. Przy nim. Dla bezpieczeństwa. Nie własnego; bo to było niezaprzeczalne, ale innych, którzy razem z nim dzielili ten na wskroś przesiąknięty jadem padół. Czy szurające brzuchem po ziemi dziewczę, jeżeli w ogóle tutaj była, powinno zostać odesłane? Czy nie należała się jej zemsta? Czy nie powinna zaspokoić swojego głodu i spocząć "w spokoju" na własnych zasadach? Kącik warg drga nieznacznie, kiedy czuje, jak moc zaczyna odpuszczać. Nie jemu — bo w uszach szumi krew płynąca w przyśpieszeniu, a pod sklepieniem czaszki ryczy z oddali kolejny psi pysk. Jedynie wyswobadza Kakitę, zabierając to, czym otulał ją dotychczas, łagodnością zapachów i zapewnieniem wrażenia spokoju i bezpieczeństwa. "Oddychaj"; zwraca się w myślach do samego siebie, ostatni raz, pieszczotliwie układając opuszki na bokach szyi Mari, zaraz to odrywając się od niej całkowicie. Czuje, że serce szarpie się i uderza zbyt silnie, za mocno rytm wybija w szkielet, między organy, w samo dno wygłodniałego żołądka. 
   — Kamiko — powtarza w perlistości głosu za dziewczyną, zaraz to podążając nieznacznie lewym uchem w kierunku nowego głosu.  — Nie ma potrzeby oglądania dziecięcych zabawek. Nie żyjcie za bardzo mitami i legendami, bo to niezdrowe — dobrotliwość, która wspina się przez struny głosowe, sztuczna jest i stylizowana, a westchnienie na końcu niczym ciężka kropka sadowi się na języku, kończąc wypowiedź jednoznacznie; nie ma zamiaru pokazywać fantów, które znalazł. Prostuje się, ponownie dłoń zapierając na szorstkości ściany, wycofując się o trzy kroki. Musi wyjść. Uciec. Uwolnić się. Wszystko zaczyna przytłaczać. Szarpać się w nim zbyt mocno. Zbyt szaleńczo. Nie będzie w stanie dłużej udawać. Nie będzie w stanie dłużej się kontrolować.  — Ta jakże emocjonująca wycieczka była dla mnie ogromną przyjemnością, Mari. Uważaj na siebie i kto wie... Może jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy. Kamiko. Tak samo. Bawcie się dobrze. Nie siedźcie za długo, dziewczynki. Wyjdźcie złapać świeżego powietrza  — ... dobrotliwy, łagodny, spokojny, kiedy trzewia obracają się o 180 stopni, wywijają jelitami na drugą stronę, kiedy najchętniej wbiłby zęby w szyję, którą wcześniej z opiekuńczością okalał paliczkami. 
  Lewa dłoń znów zapiera się na szczeblach drabinki, ale zanim ciało uniesie się ku górze, mężczyzna przystaje jeszcze na moment. Nie rozpoznaje głosu, który akompaniuje Kiryuu. Ale jeżeli rozmawiają ze sobą tak swobodnie; wie, że oktawy ścielące się w tunelu, nie należą do „żywego". Kwestia jedynie, jak bardzo martwy jest nowy gość. Czy tylko połowicznie, czy może, jak i oni, całkowicie pogrążony we wspomnieniu umierania?  — Bawcie się dobrze w takim razie  i wy... ach, póki pamiętam. Jeżeli jakkolwiek zmienisz zdanie... Wystarczy podpytać w centrum o Aoiego, ale nie wśród ludzi, raczej tych, którzy wychylają się dopiero po zmroku — snuje słowa w przyciszonym tonie, jeszcze raz sprawdzając sprawnym ruchem dłoni, czy wszystkie rzeczy, które ze sobą miał i które zebrał, będąc już tutaj, są bezpieczne w kieszeniach ubrań, w miękkości materiału bluzy. W ukryciu. Przy ciele. Łagodne skinienie głowy kończy jego obecność — ta wyłania się ponownie w niewielkim składziku nad nimi. Słyszał szmery już w połowie drogi przez drabinę. Dlatego, kiedy wysunął się z włazu, na moment przysiadając na betonie pomieszczenia, odetchnął ciężko, nieznacznie unosząc ku górze podbródek, nieco głośniej odzywając się w permanentną ciemność.  — Zwolniło się jedno miejsce na dole. Zainteresowanych zapraszam — rozbawienie ociera się o gardziel jak leniwy kot, gdy Aoi rozkładając laskę, już przenika ponownie ku drzwiom, ramieniem bliżej ściany, pokonując tę samą trasę, którą podążali wcześniej. Wtedy wszyscy razem, teraz; wyłącznie on. Sam. Przez grzbiet elektrycznym smagnięciem przebiegła nerwowość; gdzie była Raja? Co się tak naprawdę z nią stało? Czy już wyszła... Zbyt dużo myśli, zbyt dużo niepewności, zbyt dużo wszystkiego, kiedy krew gorąca niczym lawa targa delikatną strukturę żył.
  Pierwsze uderzenie świeżego powietrza łączy się z głębokim westchnieniem ulgi. Czuje, że kuleje nieznacznie, że spowolniony jest przez zmęczenie i brudny kurzem tunelów, pajęczynami, które wplątały się w popielatość kosmyków. I ten trupi swąd. Ten czuje najmocniej, ten przylega ciasno do skóry. Najchętniej dałby się teraz wyszorować pumeksem pod lejącym się wodospadem chlorem. Jeszcze dwa kroki do przodu, aby złożyć laskę, usadowić ją w kieszeni, a plecami zaprzeć się na najbliższej latarni, dłonią przeszukując kieszeń spodni za komórką. Trwa to chwilę, bo początkowo łapie za tą, która należała do zmarłej nastolatki. Takahashi Chie. Krótki, przyciszony śmiech uwalnia się spomiędzy warg, kiedy głowa kręci się nieznacznie w niedowierzaniu, że wychodzi z tego całego barłogu z praktycznie niczym. Westchnienie ni to ulgi, ni rozgoryczenia unosi klatkę piersiową, kiedy wolna dłoń rozpina czarną bluzę Rajki, rozkładając jej bawełniane poły, pozwalając przyjemnemu, rześkiemu tchnieniu wiosny rozbudzić rozgrzane klaustrofobiczną przestrzenią ciało, które w cieple zasypia zbyt szybko, spowalniając każdy ruch, który i tak mozolniejszy jest, bo stopę z obolałą kostką stara się ustawić tak, aby ciężar ciała spoczywał na tej zdrowej. Telefon. Palec przylega do błyszczącego w jasnym świetle pikseli ekranu.  — Siri zadzwoń do Yoshidy — odzywa się, kiedy smartphone już ląduje przy uchu, a Munehira karmi się dźwiękiem oczekującego połączenia. Pociągłe pikanie wprowadza w krótki trans, kiedy lewa dłoń osiada na jednej z rac sygnalizacyjnych, które spięte są przy bokach torsu. Zamyślenie opada ciężko w mroki umysłu, piekląc się między ciężkim posapywaniem skundlonych pysków... Jeszcze tylko chwila...;  — Yoshida? Tak... Już koniec. Znaczy koniec... Wiesz, tak to można nazwać. Czekam na zewnątrz. Wysyłałem ci chyba wcześniej już lokalizację, prawda? Tak, tak, ta sama. Mhm... mhmm... Czekam. Jestem sam. Raja nie wiem, gdzie jest. Pośpiesz się. Proszę. Będziesz szybciej, jak Ci powiem, że jestem poważnie, śmiertelnie wręcz kontuzjowany i nie mogę chodzić? Że ledwo się czołgam? W ogóle nie wiem jakim cudem stoję, wiesz? Nie no. Mogę chodzić. Jest ok. Tylko trochę dyskomfort czuję. Co? Aaaa... Prawie spadłem z drabiny. Nic wielkiego. Nie wiem, jaka była wysoka, skąd mam to wiedzieć, co mam na oko Ci powiedzieć? Długa. Jakbym walnął o beton to pewnie łeb roztrzaskany. Jak to dlaczego? Musiałem tam zejść... Nie, dobra, koniec Yoshida, bo mi ciśnienie aż skacze, wiesz co, pogadamy, jak już przyjedziesz. Chcę już wrócić do domu i wziąć kąpiel. Śmierdzę padliną, jakbym spędził kilka godzin w Nanashi. Ale serio się pośpiesz, mam przy sobie wszystko, żeby wykonać egzorcyzm, jak mi wszyscy kami świadkami, jestem na granicy, żeby się stąd samoistnie ewakuować. To groźba. Tak. Skąd mam? Wyciągnąłem z trupa... Ja wiem. Dlatego tak śmierdzę. To dłuższa historia. Mhm. Nigdzie się nie ruszam i czekam — głos rozbawiony, choć momentami nabiera syczącego tonu, bo jedyne czego przecież potrzebuje to spokój i odpoczynek, a nawet teraz zamiast tego, czuje, jakby zrobił coś złego. Jakby znów opadały na niego ograniczenia, kontrola, której nie chce. Szczęka zakleszcza się nieznacznie, gdy odsuwa telefon od ucha i wsuwa go w kieszeń spodni. Tył czaszki zapiera się na zimnej stali korpusu latarni, gdy powieki opadają na pastelowe spojrzenie. Oddech miarowy, chociaż głęboki świszczy, gdy Aoi próbuje uspokoić drżenie w przełyku. Wrócić do siebie mentalnie, do pionu, do stabilności, do pewności, że jeżeli ktoś teraz by ku niemu sięgnął, to nie wgryzie się w dłoń jak wściekły pies. Ramiona splatają się na piersi. Oddech. Równy. Jednostajny. Monotonny. Gdy w głowie wiruje gorąc, osiadający na karku mrówczym biegiem przebijając się przez napięte ścięgna i mięśnie, do samego kośćca kręgosłupa i do jego rdzenia.

[1/4 "ładowanie mocy"]


Podziemne tunele - Page 16 0YAOCnr
Munehira Aoi

Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Minoru Yoshida, Ejiri Carei, Touya Kiryuu and Kakita Mari szaleją za tym postem.

Ye Lian

Czw 25 Maj - 19:18
Do niedawna marzył jedynie o tym, aby dobiec do wyjścia, aby spojrzeć na powiększające się u wylotu kształty, oślepiające go jaskrawymi latarkami. Jedynym spowalniającym go ciężarem byłaby ta nieszczęsna uderzająca o biodro torba, pełna poprzewracanej zawartości. Nie musiałby zastanawiać się nad tym, czy nie zostanie zmuszony do kolejnej walki z zaczepionym o ścianę niebezpieczeństwem gotowym rzucić się niczym wygłodniały tygrys. Dopiero teraz zorientował się, że w tej całej obawie nie chodziło o niego — to uzmysłowienie oczywistości poskutkowało przebiegającym po karku zimnym dreszczem. Rozpoznał je — uczucie pełne troski; stare, zakurzone, nieużywane, niemal całkowicie zapomniane.

Nie poświecił chłopakowi w twarz. Zdawał sobie sprawę, kogo dogonił — już kilka kroków przed tym, aż ich ramiona przypadkowo się otarły, dostrzegł w zawieszonym tumanie kurzu charakterystyczną czapkę z daszkiem, spod której niesforne kosmyki połyskiwały matową miedzią. Nie odezwał się słowem. Odczuwany sprzeczny psychiczny komfort pustoszył zapełnioną myślami czaszkę.

Zwolnił. Bieg przerodził się w chód, a chód w krok — jeden ruch przepuszczający resztę. W pierwszej kolejności błysk przytrzymanego telefonu rozjaśnił miejsce, z którego coś spadło, ale kiedy uzmysłowił sobie, że to jeden z poszukiwaczy przygód — w dodatku kierujący się przeciwnym kierunku — jasność objęła kłębiącego się przy Nagaim Hasegawę i dołączającego Shin'yę. Czuł, że Eiji znajduje się przy nim; słowa, które popłynęły z dziewczęcych ust, jedynie w tym uzmysłowiły.

— Trzeba surowicy, nie?

W blasku latarki dostrzegł parę wpatrujących się w niego złotych ślepi. Nie wiedział co mu odpowiedzieć. Daleko za plecami Eiji i Ye Liana pobłyskiwały ogniste pozostałości po wolno trawionych pajęczynach.

Musimy przyjąć taką opcję — odpowiedział oszczędnie, będąc przerażony i zawstydzony własnym stwierdzeniem — nienawidził udzielać takich odpowiedzi. Niestety nie miał żadnej pewności mówiącej, że jad pokonanego yokai różni się od tego znajdującego się w silnie toksycznym, egzotycznym stworzeniu; że trucizny działały na tej samej zasadzie. Każde yokai było unikalne; było jak osobny organizm oderwany od rzeczywistego świata, działały wbrew ludzkiej logice. Próbował sobie przypomnieć czy kiedykolwiek czytał o takim rodzaju. Próbował wrócić do starych książek, do linijek, które lustrował spojrzeniem, do jakiejkolwiek informacji, która utwierdziłaby go w przekonaniu, iż jad nie okaże się śmiertelny, albo, że straci moc na skutek osłabienia właściciela.

W czasie kiedy przeczesywał myśli, przybliżył się i zajrzał we wnętrze zwieszonej na ramieniu torby; poświecił w bezdenny ekwipaż latarką.

— Nie ma pulsu?

Miał wrażenie, że krew odeszła mu z twarzy, jednak wciąż zdawał się spokojny. Przykucnął, nie dotykając kolanem zakurzonego gruntu. Wyciągnął w stronę Shin'yi i Jiro butelkę z wodą. W rzeczach jakie mógł jeszcze zaoferować, pojawił się również bandaż. Wspomnienie lnianej tkaniny sprawiło, iż twarz Ye Liana skierowała krystaliczne spojrzenie w skamieniałą dziewczęcą sylwetkę.

— Będzie w porządku. Shin'ya jesteś pewny, że nie ma pulsu? Możesz sprawdzić jeszcze raz? — Nie czuł się pewnie na stanowisku medycznym, co prawda w szkole wojskowej miał obowiązek zdać jej podstawy, jednakże nie był lekarzem znającym się na postępowaniu z wysoko toksycznym jadem, aplikowanym przez dwumetrowego pająka. A obawiał się, że nawet lekarz nie był na to gotowy. Na czole pojawiła się pierwsza kropla potu, mówił jednak przytomnym głosem: — Czy moglibyście mi pomóc? — Skierował srebrne spojrzenie na Hasegawe i Eji. — Zakryjmy ranę, aby nie dostał się brud. Opaska uciskowa w tym miejscu nie przyniesie rezultatu — odpowiedział Shin'yi. — Musimy go stąd zabrać. Wiem, że to ryzykowne — przyznał. — Ale bez względu na to, co zrobimy, toksyna nie przestanie krążyć w jego żyłach. Jeśli tutaj zostaniemy, szanse spadną. 

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale dźwięk niosącego się dzwonka zamknął rozchylone wargi. Sięgnął do torby i wyciągnął telefon Kōjiego, spoglądając w wyświetlacz. Jasność nadała cerze jaskrawego alabastrowego odcienia. Odebrał. Długo milczał, nim odezwał się swoim szeptliwym głosem:

— Kōji nie może podejść do telefonu [...].


egzorcyzmy (46) — niepowodzenie
siła woli — (51) — sukces

Ye Lian

Warui Shin'ya, Nagai Blotka Kōji, Ejiri Carei and Vance Whitelaw szaleją za tym postem.

Vance Whitelaw

Czw 25 Maj - 23:19
Lubił przedstawienia, ale nie zawsze mu się podobały. Od kilkunastu minut, wsparty o zaparkowany przed tunelem samochód, wpatrywał się nieprzeniknioną czerń tunelu; ciemniejszą niż sama noc. Na razie było nudno, bo oczekiwanie na aktorów pojawiających się na scenie, nie było dla niego oczekiwaniem w napięciu. Był spokojny, nawet jeśli idea miejsca i czasu akcji nie przypadła mu do gustu. Brudne miejsca odwiedzał tylko w ostateczności, a z ostatecznościami bywało tak, że nikt nie lubił być do nich zmuszany. Nie narzekał też na brak zajęć późnymi nocami, ale zamiast oddawać się swoim prywatnym rozrywkom, stał tu – przed kanałami, gdzie smród smogu pobliskich fabryk mieszał się z nieprzyjemnie wilgotnym odorem miejskich odpadów. Zaciągając się dymem papierosowym na dobitkę, próbował zrozumieć, co Nagai miał w głowie, gdy planował swoją wycieczkę. Nie pasował do szlajania się po kanałach, tak samo, jak Vance nie pasował do tej scenerii ze swoim wypolerowanym na błysk McLarenem za plecami i platynowym Rolexem, który raz po raz wychylał się zza rękawa, ilekroć przykładał filtr żarzącego się papierosa do ust.
  Z początku chciał mu zrobić niespodziankę, ale jego oczy o dwa razy za wiele zwróciły się ku poruszającym się leniwie wskazówkom. Tik. Tak. Sięgnął po telefon i po kilku kliknięciach, przystawił telefon do ucha. Wsłuchując się w dźwięk połączenia, strząsnął popiół na ziemię. Był w stanie przetrawić pierwszy nieodebrany telefon. Przy drugim oczekiwałby solidnych wyjaśnień. A trzeci-
  — Kōjimasz cholerne szczęście.
  Szczęście, które nie trwało długo. Skończyło się dokładnie w chwili, w której obcy głos rozległ się w słuchawce. Whitelaw zaczynał odnosić wrażenie, że kiedy inni ustawiali się w kolejce po wartościowe cechy, z którymi przyjdą na świat, Nagai odwiedził stoisko z pechem tylko dlatego, żeby rozdającemu nie było przykro. Z każdym kolejnym słowem, które wpadało do jego ucha przez słuchawkę, utwierdzał się w przekonaniu, że blondyn powinien znajdować się pod stałym nadzorem opiekuna prawnego. Zero podejmowania własnych decyzji. Zero szalonych pomysłów. Areszt na resztę życia. I to wszystko dla jego dobra.
  Milczał przez chwilę, ale nie tylko dlatego, że historia z pająkiem wydawała mu się kompletnym absurdem. Tęczówki błysnęły, gdy uniósł lekko głowę, dostrzegając pierwszego aktora na scenie. Nie ruszył się z miejsca, choć już na pierwszy rzut oka osoba, którą miał przed sobą, potrzebowała pomocy. Mężczyzna utykał, był brudny, ale tym, co przede wszystkim trzymało Vance’a w miejscu, był fakt, że to nie na niego czekał. Jeden chwiejny krok. Drugi. Trzeci. Czwarty. Ich dźwięk powoli zaczynał przypominać kolejno odkrywane sylaby czegoś dobrze mu znanego. Czegoś, na co też czekał, ale był to inny rodzaj czekania.
  Mu-ne-hi-ra.
  Zmrużył powieki, bo wzrok usiłował przebić się przez ciemność nocy. Chciałby się pomylić, ale już nieraz przyglądał mu się uważnie na tyle, by nie przegapić żadnego istotnego detalu. Mógł być brudny, kulawy, połamany – rozpoznałby go w każdym wydaniu. Nie widział jeszcze wszystkiego, ale to, co już znał, w zupełności wystarczyło. I wiedział, że gdyby nie okoliczności – Bandaże to zbyt mało – wybór byłby oczywisty. Teraz musiał udawać, że go tu nie ma, choć wzrok sunął za sylwetką, jak u drapieżnika, który czekał na odpowiedni moment, bo głód już rodził się w środku, ale musiał obejść się smakiem. Aoi nie wyglądał dziś najlepiej.
  Co tu w ogóle robił?
  — Yokai — powtórzył, gdy mężczyzna po drugiej stronie się rozłączył. Uwieńczył to krótkim parsknięciem, gdy schował telefon z powrotem do kieszeni. Obiecał, że się tym zajmie, ale nie było to pierwsze kłamstwo w jego życiu. Zresztą nawet najbardziej wyspecjalizowana kadra medyczna nie poradziłaby sobie z czymś nie z tego świata. Rzucił niedopałek na ziemię i zdusił go podeszwą buta. Powoli zaczynał rozumieć wydźwięk przedstawienia. Niektórzy uznaliby, że to horror, ale Whitelaw miał inne zdanie na ten temat. Komedia. Grupa bohaterów wybiera się na wyprawę w poszukiwaniu odpowiedzialnego za morderstwa potwora. Jest tylko jeden problem – „nie mają żadnych środków”, jeden jest pechowcem, drugi niewidomy, trzeci… to niespodzianka.
  Już nie mógł się doczekać.


Każdy kto wejdzie w interakcję z tą postacią, musi pamiętać, że moc Vance’a sprawia, że każdy widzi jego oczy w swoim ulubionym kolorze albo łudząco przypominają one oczy kogoś ważnego dla waszych postaci.


 @Ye Lian  @Munehira Aoi  @Nagai Blotka Kōji  @Hasegawa Jirō  
Vance Whitelaw

Ye Lian, Munehira Aoi, Nagai Blotka Kōji, Ejiri Carei and Touya Kiryuu szaleją za tym postem.

Miyashita Ruuka

Czw 25 Maj - 23:27
Przynajmniej nie musiał długo czekać na odpowiedź. Najwyraźniej jego współlokatorka miała się na tyle dobrze, że raczej nie musiał się o nią martwić. Do tego marzenie zmarłej, półprzezroczystej także zostało ziszczone i po spełnionym celu ta zaczęła zanikać. Być może odetchnąłby mimowolnie, ale towarzyszący mu zapach niekoniecznie to umożliwiał. Przynajmniej nie w sytuacji, w której nie chciał pozbyć się znacznej części treści żołądkowych. Niemniej, zrobiwszy swoje, napisał Asami, że niedługo powinien wrócić i udał się w znanym sobie już kierunku. Przynajmniej uniknąłby w ten sposób jakiś nader niezręcznych rozmów z policją, czy zgrają osób w tunelach i dookoła.

z/t?


Podziemne tunele - Page 16 3TGCubZ
Miyashita Ruuka
Hasegawa Jirō

Czw 25 Maj - 23:56
  Myśli całkowicie pochłonięte leżącym przed nim martwym przyjacielem, nie dopuszczały do siebie niczego innego. Otoczenie jakby przestało istnieć, rozmywając swoje krawędzie, pozwalając skupić się tylko na jednym. Nie liczył się pająk, który wydał z siebie najpewniej agonalny pisk, ani tym bardziej nie liczyła się wyrwa, która pojawiła się tuż nad nimi. Wypadające z niej cielsko, które tak bezceremonialnie spadło im na głowy mogło należeć nawet i do teke-teke, Jiro nie zarejestrowałby tego bardziej niż wymagało tego gwałtowne podparcie się ręką, by nie zaryć łbem o ziemię.
  Załzawione oczy jeszcze skuteczniej utrudniały rozeznanie się dookoła. Powiódł spojrzeniem próbując zlokalizować znajomy głos wymawiający jego nazwisko, nie docierając jednak do źródła. Kluseczka nie żył, a on sam i tak był duchem. Nic gorszego nie mogło ich tu już spotkać. Nie musiał reagować na nic.
  Świadomość tego, że kolejna osoba, którą ośmielił się nazwać przyjacielem, ginęła przez niego, zaciskała się coraz ciaśniejszą obręczą, nie pozwalając nawet wziąć pełnego wdechu. Pytania zadawane przez rudzielca zdawały się nie docierać do yurei, choć ten zdawał sobie sprawę z obecności tego drugiego. Przetarł oczy przedramieniem, nie będąc wcale pewnym czy nie upierdoli się całym tym tunelowym syfem, który na pewno zdążył osiąść na jego ubraniu. Dopiero uderzenie w policzek zdołało go choć trochę otrzeźwić, choć przecież wcale nie on był jego adresatem.
  Zamachnął się i przypierdolił w ten rudy czerep otwartą dłonią, prosto w potylicę młodego, zmuszając go tym samym do lekkiego pochylenia głowy, w akcie przeproszenia Blotki.
  – Wystarczy. Nie rób mu krzywdy.
  Tylko tyle - i tyle, bo zrezygnowany głos, pozbawiony choć cienia złości na to, co Shin'ya przed chwilą odwalił, jasno wskazywał jak bardzo właściciel miał już dość. Może tego dnia, a może wszystkiego.
  Tuszkot kręcący się pod nogami całego towarzystwa, nie mogąc znaleźć dla siebie żadnego miejsca, podreptał w końcu do Blotki, by wlepić w niego ogromne atramentowe ślepia. Nie rozumiał skąd to nagłe zamieszanie dookoła ciała, przecież typ tylko leżał i nic nie robił. Nawet nie umierał, by tuszkot mógł szybko pożreć odradzającego się ducha zanim ktokolwiek zdoła go powstrzymać. Smolisty jęzor stworzonka przemknął po twarzy Blotki z głośnym mlaśnięciem, gdy yokai próbował chociaż posmakować jak pożywna mogłaby być jego dusza, gdyby tylko udało mu się wyrwać ją z ciała.
  Hasegawa skinął głową, gdy padła wzmianka o wyniesieniu stąd Blotki. Nie pchał się za to w ogóle do opatrywania rany. Wystarczająco trzęsły mu się dłonie. Zostawił to innym.

przerwa w użyciu mocy: 2/7
siła woli (Tuszkot): 45 - 20 = 25 (niepowodzenie)




Hasegawa Jirō

Warui Shin'ya, Ye Lian, Munehira Aoi, Nagai Blotka Kōji, Ejiri Carei and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pią 26 Maj - 2:40
Sam nie wiedział co dokładnie próbuje wskórać. Do Kōjiego wypruł jakby zadziałała grawitacja na zupełnie innych trajektoriach niż działała naturalnie - zamiast na glebę, parł do przodu, szybkim krokiem tarana drogowego, gotowy odepchnąć wszystko i wszystkich, co znalazłoby się na linii trasy. Kiedy jednak kolana opadły prosto w białawy pył zalegający paskudnie grubą warstwą na ziemi i gdy ręce zaczęły ślizgać się, uderzać i wciskać w nieprzytomne ciało, wtedy nie miał już żadnej kontroli nad tym co robi.
Tak naprawdę Kōji nie był mu szczególnie bliski; właściwie ledwo go kojarzył, a o tym, co dotychczas ich spotkało, wolałby zwyczajnie zapomnieć. Dzisiejsza sytuacja tylko potwierdzała ich wzajemną pechowość, mimo której opuszki Shina błądziły gdzieś po smukłej szyi, szukając pod cienką warstwą skóry choć jednego, słabego uderzenia.
Możesz sprawdzić jeszcze raz?
Kurwa, sprawdzał już tysiąc razy. Dlaczego nagle miałoby być inaczej? Wiedziony rosnącym rozdrażnieniem wcisnął już wszystkie palce o pół milimetra głębiej aż - był tego pewien - zostawi po sobie zbyt intensywne w czerwieni ślady po obu stronach gardła. Ale dokładnie wtedy o czubek wetkniętego pod żuchwę kciuka uderzył niemrawy puls, a on sam wciągnął gwałtowniej powietrze do płuc.
Brwi ściągnęły się, tworząc zmarszczkę pełnego skupienia; przez chwilę trwał jak rażony piorunem, oczekując dalszych potwierdzeń, że ofiara jednak żyje. I rzeczywiście. Akcja serca, choć ledwo możliwa do wychwycenia, jeszcze trwała. Przez zwarte zęby prześliznął się wypuszczony z płuc tlen - głośne westchnienie było jedynym komentarzem ulgi, bo ręka już wędrowała wyżej, by klepnięciem spróbować ocucić kryptodenata.
Ale tak na serio zdążył spoliczkować go tylko raz - nawet niezbyt imponująco. Palce omsknęły się o szczękę jasnowłosego, a moment później, nie do końca rejestrując kiedy, widok nagle przekręcił się wraz z głuchym dźwiękiem uderzenia.
Głowa opadła mu natychmiast do przodu, broda prawie zderzyła się ze splotem. Czapka, przetrącona, przysłoniła daszkiem pełną gamę emocjonalnego zaskoczenia, które jak światło neonów zabłysło w źrenicy Shin’yi. Chłopak automatycznie sięgnął do obolałego miejsca; nie było to na tyle groźne huknięcie, żeby zawitał na SOR ramię w ramię z Kōjim. Chodziło bardziej o szok, który ścisnął gardło pierwszą falą gniewu.
Trzymając ochronnie rękę na potylicy, jakby w obawie, że atak zostanie ponowiony, zadarł gwałtownie czerep. Wolną dłonią złapał za brzeg daszka, aby poprawić nakrycie, wzrok wbił się w Hasegawę. Chciał coś warknąć; pewnie oblegane przez bluzgi zapytanie co mu strzeliło do łba albo chociaż wyrzucić z siebie samotną kurwę dla podkreślenia wagi oburzenia. Tyle, że nie spodziewał się widoku nabiegłych czerwienią ślepi Jiro, ani jego paradoksalnej do charakteru powagi. Ta powaga jak jakaś pandemiczna choroba przeniosła się od razu na Shina. Wbrew sobie usłyszał własny głos - schrypnięty, dalej nieco zdziwiony, ale jednak wystarczająco głośny, by dotarł do wspólnika.
- Spanikowałem. - Mamrot równie dobrze mógł uformować się w zwykłe, ludzkie "przepraszam"; ale najwidoczniej nie był to jeszcze etap, w którym podobne cuda jest w stanie z siebie wykrzesać.
Odsuwając nadgarstek, którym tarł punkt uderzenia, ponownie zogniskował uwagę na Kōjim. Gdzieś w tle dobiegały do niego słowa Ye Liana i Ejiri, ale nieco przygłuszone zbyt prędkim przepływem własnej krwi. Szumiało mu w skroniach, przyciszając dźwięki otoczenia. Z jednej strony może to dobrze, bo w gruncie rzeczy pozwoliło mu to zapomnieć o pogłębiających się ciemnościach.
Ogień z pajęczyn gasł w zastraszającym tempie.
Może w podobnej prędkości gasł sam Kōji.
Opaska uciskowa […] nie przyniesie rezultatu.
Musimy go stąd zabrać.
Przytaknął prawie w tej samej chwili co Hasegawa, dalej nerwowo spoglądając na pozbawioną przytomności sylwetkę, raz za razem wracając do boku. Paskudne ugryzienie pająka i myśl, że w organizm wtoczyła się jakaś - zapewne spora - ilość toksyny, wywoływały w nim naturalny odruch wrogości.
Idąc jednak za radą Jiro, nie ruszył już pechowca. Siedział przy nim jak uczniak, pozwalając, by to Ejiri, jako bardziej delikatna, zajęła się opatrzeniem obrażeń. Miała do tego naturalny talent, jak sam przecież wiedział, i może od początku to ona powinna zerknąć na stan rany.
W milczeniu przypatrywał się próbom uratowania kogoś, kto nagle stał się dla niego o wiele sensowniejszy - pewnie pod wpływem zaangażowania praktycznie całej grupy. Nie zauważył nawet, w którym dokładnie punkcie zamieszania jego dłoń znalazła się na ramieniu Hasegawy; palce ścisnęły się mocniej tuż przy karku mężczyzny w formie czegoś, co z litości można nazwać wsparciem.
Podniósł się zaraz, robiąc dwa kroki w tył. Wycofał się, dając większą przestrzeń.
- Jesteś silniejszy. - Pod maską krył się grymas i chociaż materiał zasłaniał usta, dawało się bez problemu wyczuć skrzywienie w tonie głosu. Nie chodziło o to, że palił się, aby bohatersko wynieść Kōjiego z tuneli. Nie chciał zwyczajnie tracić Hasegawy z pola widzenia; obraz zdruzgotania, jaki wrył się w jego menelskie oblicze, działał jak wystrzelona tuż przy uchu raca. Zmysły nie potrafiły dostroić się do normalności. Zagryzając wnętrze dolnej wargi zmusił się, by zerknąć ku Ejiri, a potem, po całej wieczności, wreszcie spojrzał na Ye Liana.
- Muszę wrócić do tunelu - wyrzucił z siebie nagle. Za ostro. - Z różnych powodów.
Morderca był jednym z nich, ale w rzeczywistości nie mógł wyprzeć z pamięci wspomnienia porwanego, nieznajomego chłopaka, po którym została długa smuga światła latarki i urwane echo krzyku. Bo w podobny sposób mógł skończyć Kōji; a tego Jiro by nie zniósł.
- Ejiri - zawahał się, jakby dopiero uświadamiając, że raptem kilka chwil wstecz usłyszał wyrwane spomiędzy jej ust ciche imię. Enma. - Na pewno wpadnę na Seiwę, ale żeby tam znów pójść, potrzebuję lepszego światła. - Aluzja, choć dająca pewien wybór. Nie kłamał jednak; na jego nadgarstku wciąż zaciskał się sznurek od małej latarki. Zbyt skąpej w możliwości, aby odpowiednio odgnić nadchodzący mrok. Jego komórka nie działała, nie miał też innych źródeł, które uspokoiłyby paranoję. Wyciągnął rękę w jej stronę.

rzut na pokonanie nyktofobii (62) - sukces;
Warui Shin'ya

Ye Lian, Hasegawa Jirō, Nagai Blotka Kōji and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Nagai Blotka Kōji

Pią 26 Maj - 11:34
   Podczas gdy cała drużyna utkwiła nad jego bladym, ale jednak wciąż żywym ciałem, to Blotka zaliczał właśnie wakacje swojego życia... wakacje, które coraz mniej mu się podobały pomimo pozornie przyjemnych okoliczności. Nie był świadomy tego, że jego paranoiczna, skłonna do martwienia się każdym drobiazgiem natura tym razem w jakiś sposób mu się właśnie przydawała, ale jednocześnie definitywnie brakowało mu siły woli, czy wytrzymałości, by poradzić sobie ze skutkami bycia ukąszonym przez pająka.
   Gdyby był przytomny, pewnie pierwsze, o czym by wspomniał, to że metoda sprawdzania pulsu w ramach pierwszej pomocy nie jest zbyt skuteczna wbrew temu co mówią filmy, a tym bardziej u sparaliżowanej osoby, u której funkcje życiowe są spowolnione. Chociaż z drugiej strony poziom zakłopotania z jego strony sprawiłby zapewne, że wykrztusiłby krótkie dziękuje i przepraszam, a potem spaliłby się ze wstydu. Żywcem najpewniej. Wdzięczność byłaby pomieszana z chęcią wtopienia się w ziemię, ale przynajmniej mógłby pocieszyć Ejiri, że jednak to on stawił najsłabsze ogniwo w drużynie. Jedyną sensowną rzeczą, którą mógł dzisiaj robić, to właśnie służyć pomocą medyczną, a tymczasem to jego jako pierwszego zmiotło z planszy. Czeka go spora ilość przeprosinowych smsów i podziękowań, które będzie musiał pewnie potem wysłać... jeśli przeżyje. I jak ktoś mu opowie, jak bardzo pogrążył całą sprawę.
   — Jeże? Nie wiedziałem, że węże lubią się z jeżami. Ale jeżyki są słodkie, to fakt. Może powinienem sobie jednego sprawić albo dwa... czy jeże są zwierzętami stadnymi? — wymamrotał, zbity z tropu.
   Jego oczy przeskakiwały ze zwierzęcia na zwierzę i znów miał wrażenie, że tylko wymyśla problemy, jakby nie miał nic lepszego do roboty. A jednak dobiegające go przytłumione głosy nie pasowały mu do całego tego otoczenia, co regularnie wybijało go z rytmu. Drażniło, jak malutki kamyk w bucie, który nie chce wypaść i co jakiś czas o sobie przypomina.
   — Jaki pan i zbawca? — Tym razem Nagai wyglądał na autentycznie zaskoczonego.
   Naprawdę powoli przestawał rozumieć, co się konkretnie działo. Chciał przestać czuć tyle emocji, żeby móc na spokojnie korzystać z urlopu, chociaż z drugiej strony nie mógł sobie przypomnieć, by takowy brał. W gruncie rzeczy jego pracoholizm sprawiał, że trzeba było go wypychać siłą nawet na chorobowe, a co dopiero dobrowolne na wolne. Zrezygnowany łypnął na ciemność i cofnął się o krok... a potem następne dwa, gdy nagle pojawił się dym. Odruchowo chwycił węża i położył na swoim ramieniu, chcąc chronić go przed zagrożeniem, jednocześnie intensywnie myśląc, czy kiedykolwiek czytał o czymś podobnym, a jednak niestety nie mógł sobie niczego takiego przypomnieć.
   Dalej więc jego ciało leżało jak kłoda, i nie był nawet w stanie powiedzieć, że Warui mógłby w sumie zgarnąć sobie rzeczy z jego torby, bo pewnie przydałyby mu się bardziej. Nie był też świadomy rozpaczy swojego przyjaciela, ogólnego przejęcia, czy zbliżającej się dezaprobaty pod postacią yūrei, z którym zawarł kontrakt... o czym generalnie raczej nikt nie powinien się na razie dowiedzieć, biorąc pod uwagę fakt, któremu ugrupowaniu Kōji służył jako wsparcie.

Rzut na egzorcyzmy: 50, nieudany.


Podziemne tunele - Page 16 I3axZ7I
Nagai Blotka Kōji

Hattori Heizō, Ye Lian, Hasegawa Jirō and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Ejiri Carei

Pią 26 Maj - 13:44
Drzazgi myśli kotłowały się w głowie, przez krótki moment pozostawiając ją otępiała,sparaliżowaną wręcz, z oczami utkwionymi za znikającą sylwetką Enmy. Ramionami wzruszył dreszcz z kroplą kiełkującej, zupełnie innej niż początkowo przypuszczała emocji - złości. Długo jednak nie pozostawała oderwana. Rzeczywistość była wystarczająco zajmująca okolicznościami, by przejecie rozlało się spojrzeniem w dół na lecącą postać nieprzytomnego. Bo BYŁ nieprzytomny. Ściśnięta w supeł krtań rozluźniła się, uwalniając ciche przytaknięcie, dopiero, gdy usłyszała głos Ye Liana. Z chustką w dłoniach, usiadła przy boku Blotki, odgarniając wierzchni materiał i najdelikatniej jak potrafiła, zaglądając w miejscu, gdzie szczerzyła się rana. Zmrużyła oczy, chcąc w umykającym świetle, oczyścić ranę na ile pozwalały warunku i otrzymane pomoce. Zwilżyła materiał, pozbywając się nagromadzonego brudu i dopiero wtedy osłonić przed potencjalnym podrażnieniem i rozognieniem. Musiała pamiętać, że powinna wziąć nieco przyspieszony kurs pierwszej pomocy, bo częstotliwość opatrywanych ran wydawała się zaskakująco zwiększać.
Nie zwróciła nawet uwagi na zamieszanie obok i uderzenie wymierzone rudowłosemu.Ledwie kątem oka zerknęła, nie dając się rozproszyć. Nie tym razem. Skupiona na zadaniu, nie myślała o dręczących umysł demonach. Każdy miał swoje - Na ile się dało... gotowe - podniosła głowę, wciąż będąc na klęczkach i wtedy dopiero mierząc się z zaczerwienionym wzrokiem brata. Serce zakuło. Tak skupiła się na własnych przeżyciach, że umknęła jej tragedia pożerająca Jiro - Już dobrze - powtórzyła coś, co wcześniej powiedział jasnowłosy. Na krótki moment, podniosła się na kolana, zgarniając ramię brata ku sobie, pociągając odrobinę i opierając na krótko, wargi i czoło przy barku. Odsunęła się, podnosząc finalnie do pionu - Teraz, tylko go wynieść na zewnątrz - wiedziała, że Jiro w tym momencie nadawał się do tego najlepiej. Zerknęła na Shibę, który trzymał pajęczy łeb - tam...jest jeszcze klucz - przekrzywiła głowę, ale spojrzenie powędrowało do Ye Liana, pamiętając, że to on dzierżył ...broń.
Drgnęła, gdy ostrość głosu Waruia przecięłą powietrze. Zatrzymała na nim spojrzenie, sięgając oczu, które nawet w panującym mroku zdawały się jaśnieć złotem. Nie od światła, a iskrzącej tam emocji. Palce splotła mocniej na własnej latarce. Drugą, wcisnęła w kieszeń, ściskając zapalniczkę, niby talizman, jaki otrzymała od brata - Pójdę z Tobą - odwróciła twarz, przenosząc dłoń z kieszeni na warkocz, jakby w ciemnych pasmach kryła się jakaś dodatkowa siła. Przymknęła powieki, wciąż czując piekącą, ale rozmazaną już wilgoć na policzkach i odwróciła ciało ku chłopakowi. Nie była pewna, czy wyciągnięta dłoń zapraszała do ujęcia, czy sięgała po latarkę. W blade paliczki ujęła przedramię Waruia, zsuwając ostatecznie niżej, do nadgarstka, przysuwając się tym samym bliżej. Była gotowa iść, ale odchylił się lekko, by po raz pierwszy, bezpośrednio odezwać się do Ye Liana - a Pan... pójdzie z nami? - pozostawiła pytanie otwarte, dając się poprowadzić w mrok, w którym po raz kolejny rozbłysł fiolet latarki. I szumu drgającego w tunelu echa ich kroków.


Ostatnio zmieniony przez Ejiri Carei dnia Sob 27 Maj - 10:00, w całości zmieniany 1 raz


Podziemne tunele - Page 16 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Warui Shin'ya, Ye Lian, Hasegawa Jirō and Nagai Blotka Kōji szaleją za tym postem.

Hasegawa Jirō

Pią 26 Maj - 15:30
  – Pilnuj Carei – rzucił w odpowiedzi zarówno na słowa rudego i dłoń, która wylądowała na jego ramieniu.
  Zrzucenie na barki Shina tak odpowiedzialnego zadania miało w sobie tyle samo niewypowiedzianej groźby jak i obdarzenia go pełnym zaufaniem. No, przynajmniej w tym momencie, bo nadal tysiąca yenów by mu nie powierzył, ale życie siostry już tak.
  Początkowo sądził, że gdy tylko dziewczyna zabierze się za opatrywanie rany, od razu odwróci wzrok, jednak wpatrywał się w to jak zahipnotyzowany. Może dlatego, że nie czuł wwiercającego się w mózg zapachu środka do dezynfekcji, nie było żadnych profesjonalnych narzędzi, a rana po ugryzieniu wcale nie była taka okropna, jakiej się spodziewał. Tylko Blotka mógł mieć takiego pecha, by paść od czegoś tak pozornie niegroźnego.
  Wolałby zostać na dłużej zamknięty w krótkim, pocieszającym uścisku od Carei, więc jej odsunięcie się powitał jedynie spojrzeniem pełnym wyrzutów, choć trudno było powiedzieć czy jego zaczerwienione ślepia, niezależnie od okazywanych emocji, mogły przedstawiać jeszcze żałośniejszy widok.
  Podniósł się w końcu, mając nadzieję, że nogi nie odmówią mu posłuszeństwa i zgarnął z ziemi zarówno nóż, swoją latarkę, jak i w końcu nieprzytomną Kluseczkę. Tylko to ostatnie, mimo wszelkich chęci i samych wymiarów nie wylądowało w kieszeni.
  – O nie, ten pan to idzie ze mną – zdecydował natychmiast, gdy tylko siostra zadała pytanie, od razu włażąc między nich i odgradzając Ye Liana od reszty, jak wilk zwykłego jelonka, którego miał zamiar zagonić do wyjścia z tunelu, nie pozwalając mu wrócić do reszty stada.
  Zaledwie po kilku krokach prawie wywalił się o resztki teke-teke, na szczęście nie wiedząc co dokładnie wlazło mu pod nogi. Zmierzył za to swojego towarzysza jednym z najzimniejszych spojrzeń, zarezerwowanych wyłącznie dla pomagających w garażu purchląt.
  – Ty świecisz tym telefonem mi czy sobie?
  Podświadomość jak i fobia podpowiadały Hasegawie, że pomoc jaka miała na nich czekać po wyjściu z tuneli będzie typową karetką, przez co z każdym krokiem miał wrażenie, że nie da rady stąd w ogóle wyjść. Nie widział jednak migających charakterystycznych świateł ani tym bardziej nie słyszał upiornego sygnały syreny.
  – On jest tą pomocą? – spytał w końcu, wlepiając spojrzenie w nieco rozmytego przez załzawione ślepia towarzysza, a później w ociekający bogactwem synonim żywego hajsu na tle samochodu tak wypasionego, że Jiro nawet nie wiedział, co to za bestia.
  Na szczęście całą drogę wlókł się jego drugi, więc i teraz mógł wypchnąć kogoś innego, by wybadał teren. Sam nie byłby taki skory, by oddawać nieprzytomnego towarzysza komukolwiek, ale odkąd Ye Lian przejął dowodzenie nad ratowaniem Kluseczki, Jiro ochoczo zaczął być posłuszny. Przynajmniej będzie miał na kogo zrzucić winę jeżeli coś pójdzie nie tak.
  – Z drugiej strony przynajmniej mamy pewność, że go na organy nie sprzeda. W sensie, spójrz na niego, po co byłyby mu takie drobne.

@Ye Lian  @Vance Whitelaw




Hasegawa Jirō

Hattori Heizō, Warui Shin'ya, Ye Lian, Nagai Blotka Kōji and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku