Salon gier Asaigawa - Page 8
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

26/8/2022, 23:49
First topic message reminder :

Salon gier Asaigawa


Był rok 1987, gdy pełen nadziei i ambicji Asaigawa Taichiro podjął się własnej działalności. Nie sądził wtedy, że okres świetności automatów rychło się zakończy. Przed erą prywatnych komputerów salon pękał w szwach od spragnionych adrenaliny młodych studentów, jednak wraz z rozpowszechnieniem technologii lokal zaczął popadać w coraz większe finansowe tarapaty. Było to powodem jego przeniesienia na skraj centralnej dzielnicy Fukkatsu, będąc o krok od zakwalifikowania do Nanashi.

Miejsce uparcie jednak funkcjonuje, choć Asaigawa dawno przewraca się w grobie. Ceny mocno poszły w dół, w środku jest zaduch i dziwny, niewygodny półmrok, kojarzący się z czymś złowieszczym i mrocznym. Nierzadko można odnieść wrażenie, że tylko kilka godzin dzieli firmę od splajtowania, ale przeszłość najwidoczniej wciąż walczy o swoje. Ten salon gier to terytorium stałych bywalców, którzy nie zapomnieli o istnieniu Street Fighter II. Pac-Man czy Ultimate Mortal Kombat 3. Zewsząd słychać charakterystyczne pikanie i mruczenie będących na chodzie urządzeń - prawdziwa muzyka dla wszelakich freaków.

Poza tym, jeżeli ktoś docenia stary klimat to z pewnością odnajdzie się w tym ciasnym, wypełnionym maszynami lokalu. Wiele można mu zarzucić, ale ci bardziej wytrwali odczują atmosferę zwykle spotykaną wyłącznie w gronie bliskich znajomych czy rodziny. Obecny właściciel oferuje kilka wysłużonych kanap, ekspres do kawy i stale uzupełniane papierowe kubeczki; jest też łazienka i sterta poszarzałych magazynów o grach do przejrzenia dla tych, którzy czekają na swoją kolej. Zamknięcie formalnie następuje o godzinie 20, ale prawda jest taka, że pan Kirishima, mimo podeszłego wieku, rozumie znaczenie słowa "zabawa". Zdarza się więc, że lokal cichnie dopiero grubo po północy, gdy ostatni z klientów odbierze telefon od rozwścieczonej, żądającej powrotu do domu żony.

Tu czas ma własny rytm.

Haraedo

Yōzei-Genji Setsurō

10/3/2024, 18:35

   Kobieta zwraca jego uwagę na szklankę, którą przed nim stawia, dźwiękiem, jaki wydaje z siebie szkło przy zetknięciu się z powierzchnią automatu. Rozchodzi się po pokoju, w jakim – poza ich grą – panuje cisza; po odbiciu się od czterech ścian wraca do uszu z siłą, która go ogłusza. Alkohol przelewa się wewnątrz szkła jak Wielka fala Hokusaia. Unosi brwi w pytaniu, którego jej nie zadaje – to dla mnie? Nie trzeba było. Widział jej usta na brzegu szklanki, ale już nie to, czy z niej piła, więc jej nie przyjmuje. To dla niego naturalna reakcja jego organizmu, przejmować się swoim bezpieczeństwem; odruch, jaki wymaga na nim znajdowanie się w stanie permanentnego zagrożenia życia. Lubi flirtować ze śmiercią – nie chce się w niej zakochać.
   — Indirect kiss? — rzuca do niej – mimo wszystko – ze śmiechem w tle, czym zmienia swoją odmowę w żart; zaakceptowanie jej w takiej formie nie jest dla większości ludzi problemem. — Just make it direct next time.
   Dziwi go prośba, jaka schodzi z warg Hecate – a zwłaszcza bezpośredniość, z którą to robi. Przytula głowę do barku; boże, jutro będzie go przez nią boleć szyja. Tak, ma na ciele pełno blizn – Black musiała zobaczyć już część z nich, bo skąd inaczej ta zachcianka miałaby wziąć się w jej głowie – ale w tym właśnie rzecz, że jest ich za dużo. Przy takiej liczbie przestają być pociągające, a zaczynają odrzucać; stają się ostrzeżeniem. Czym musi się zajmować na co dzień, żeby móc kolekcjonować je jak trofea? Nie wie, co robić – jeśli się jej sprzeciwi, może przestać mu ufać; jeśli się na to zgodzi, cóż, w ogóle nie zacznie.
   — I co jeszcze? Mam ci zaszczekać?
   Odpowiedź, mimo że tnie powietrze ostrzem ironii, nie jest jednak formą przeciwstawienia się jej; Shirshu ma prawo uważać, że będzie mogła odebrać swoją nagrodę w wybranym przez siebie czasie. Jest w stanie obiecać jej cokolwiek, co tylko będzie chciała, dopóki nie musi spełniać żadnej z tych obietnic. Przecież nie dostanie jej od niego teraz; nie w takim miejscu. Zupełnie nie bierze pod uwagę możliwości, że weźmie ją sobie sama.
   Mruga oczami, kiedy Hecate – po wspięciu się na palce jak baletnica – kładzie wygranego przez siebie pluszaka na jego głowie. Przeszło mu przez myśl, że to właśnie może się stać, jeśli przegra, ale…
   „Pasuje do ciebie.”
   Bo jest psem?
   Przez chwilę stoi nieruchomo, zastanawiając się nad tym, czy w istocie nie wie, kim jest osoba, z którą teraz rozmawia, zanim pochyla głowę w ukłonie, jaki składa przed Black tylko po to, żeby shiba znalazła się w objęciach jego rąk. Patrząc na nią – a przede wszystkim widząc kolor jej oczu – nie może oprzeć się wrażeniu, że to, co ma w dłoniach… nie ma prawa istnieć w rzeczywistym świecie. Chociaż czuje w nich ciężar tego przedmiotu, zdaje mu się być stworzoną przez Hecate iluzją – i to taką, w którą wcale nie miał uwierzyć.
   Mimo że koncentruje się na widoku za szybą, widzi ruch Black kątem oka; ale dopiero palce, które wchodzą pod materiał ubrania, uświadamiają mu, do czego kobieta zmierza. Mięśnie – znowu – drżą, lecz tym razem już nie pod jej oddechem, a paznokciami, które przechodzą przez skórę śladem jego blizn. Powietrze ucieka z jego płuc przez usta – być może dlatego, że nie udało mu się doprowadzić swojego polowania do końca, a wypatrzona przez niego zdobycz ucieka z powrotem do wnętrza szklanego pudełka.
   — Moją wolność? Nie wiem, co masz na myśli, ale nie sprzedam ci się za grę na automatach. Wyglądam na aż takiego hazardzistę? — „Powiedz mi, co o niej sądzisz.” Co sądzę?Nie ma ludzi wolnych. Są tylko ci, którzy jeszcze nie wiedzą, czym – i jak bardzo – są związani.
   Bez słowa na temat tego, co zrobiła, idzie ku maszynie, na której – w blasku rzucanym przez neon w kształcie księżyca – leży już na grzbiecie kot. Głaszcze go po brzuchu, z zadowoleniem czując na dłoni spowodowane mruczeniem wibracje.
   Gra już tylko dla własnej przyjemności, nie łudząc się, że jego tura ma jeszcze znaczenie. Opiera się po niej plecami o Space Invaders, unosząc głowę ku górze, na sklepienie, jakie znika w ciemnościach. Przez moment wydaje mu się, że są na zewnątrz, bo wygląda tak samo jak niebo w mieście – na nim również nie widać gwiazd. Opuszcza głowę w dół, żeby odnaleźć spojrzeniem Hecate, która jest już gotowa na swoją kolej.
  To nie może być dla niej żadna niespodzianka, kiedy staje za nią, ale fakt, że nie robi niczego poza tym, musi nią być. Dzieli od siebie ich ciała milimetrem przestrzeni, która – w takiej dawce – jest jak trucizna sącząca się do jej umysłu pod postacią paranoicznych myśli. W końcu pochyla się nad jej szyją, bo chce zobaczyć jej twarz; dlatego też leniwie odgarnia czerwień jej włosów za ucho, pasmo za pasmem. Podoba mu się z oczami na swoim celu – pomimo, a może właśnie dlatego, że tak samo umie patrzeć na niego. Kładzie dłoń na szyi Shirshu, żeby przesunąć ją ku żuchwie, za którą łagodnie odciąga jej głowę na bok. Daje sobie w ten sposób dostęp do jej ucha, przy jakim szepcze po ugryzieniu go zaczepnie:
   — …ale przecież to wiesz, wiedźmo z Kinigami.


KILL ME WITH YOUR LOVE
I wanna die in the pain that we are.
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Black and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Hecate Black

10/3/2024, 21:55
  — Indirect kiss?
  Mimo iż twarz pozostała w bezruchu, ślepia obróciły się ku niemu dość prędko; błękit i czekolada przemknęły po lśniącej bieli białka obłapiając spojrzeniem całą jego postać. Co chciała osiągnąć swoim zaproszeniem? Tylko ona wiedziała. Niewątpliwie jednak wyciągnęła swoje wnioski, którymi nie zamierzała dzielić się na głos zamiast tego chowając je do skrupulatnie ułożonych folderów pamięci. Nie od razu odpowiedziała. Palce wylądowały wpierw na przyniesionej przed momentem szklance — prześlizgnęły się z jej krawędzi na podstawę którą objęły wygodnym chwytem. Lód znów zabrzęczał  wewnątrz, tym razem towarzyszyło mu również pluśnięcie przemieszczającego się alkoholu. Nie puszczała z niego wzroku nawet na moment, gdy miękkie usta przyjmowały widmowy ciężar brzegu szkła na którym odcisnęły niemal niewidoczny ślad aksamitnej faktury. Reszta trunku zniknęła w przełyku tylko po to, by szklanka po chwili znów stuknęła o blat. Wówczas przytknęła kciuk do dolnej wargi, przemykając po niej opuszkiem by zetrzeć resztkę posmaku whisky.
  — If there's something you want, you can simply try asking.
  Nie mógł wiedzieć, że fascynowały ją deformacje wszelkiego rodzaju. O ile więc dla niej chęć ujrzenia blizn, zbadania ich faktury własnymi rękoma była czymś jak najbardziej naturalnym, dla niego mogła być zachcianką całkowicie wyrwaną z kontekstu. Nie zmierzała się tłumaczyć, tajemnica i niewiadoma spowijające ich dotychczasową relację nadawała jej charakteru zakazanego owocu — w im dłuższy kontakt się z nim chodziło, tym większa rosła rządza by w końcu zacisnąć na nim ręce, oderwać od gałęzi, skosztować tego, jak rzeczywiście smakował. Czy był słodki jak utkane letnim ciepłem jabłka? Soczysty jak rumieniejące o poranku brzoskwinie? Może orzeźwiał całkiem jak świeżo wyciśnięte cytrusy?
  — If that's something you're into, then be my guest — bark all you want.
  Znalazła się blisko nagle i niespodziewanie. Stanęła tuż przed nim, ale tym razem nie robiła nic by samej znaleźć się wyżej i mu dorównać. Tym razem filigranowa dłoń sięgnęła biodra mężczyzny by bez cienia zawahania popłynąć w górę, swym ruchem marszcząc kolejne warstwy ciemnego golfu, ciągnąc go za sobą aż znów nie odsłonił skrawka pobrużdżonej bliznami skóry. Nie spieszyła się, cały ten czas patrząc prosto w przyciemnione od otoczenia oczy którymi też stale ją przecież obserwował. W końcu smukłe palce sięgnęły materiału otulającego szyję — wsunęły się za niego, nieuniknionym kontaktem ciepląc odsłonięte po chwili jabłko adama. Pociągnęła tkaninę do siebie; tył ubrania naparł na kark zmuszając do pochylenia się naprzód, do obrania poziomu niższej dziewczyny. Znów się uśmiechała, znów w ten parszywy, zbyt pewny siebie siebie sposób który mimo drapieżnego charakteru pasował do jej lica idealnie, całkiem jakby był stworzony właśnie dla Black. Czoło przytknęło się do czoła, rude kosmyki które pozostawiła poza luźnym splotem warkocza załaskotały twarz mężczyzny, bo była tak blisko niego, że wystarczyło jedno głupie drgnięcie naprzód by poczuł na ustach smak alkoholu który przed momentem wypił. Z tak śmiesznej odległości mogła dokładnie obejrzeć wszystkie plamki w tęczówkach zmieniających barwę zależnie od oświetlenia — intrygowało ją to, że te same ślepia które w poprzednim pomieszczeniu wydawały się płynnym lnem teraz pociemniały do tego stopnia, że pozostały kotlącym się ze sobą zbiorem cieni. On natomiast zyskał okazję do poznania zapachu dziewczyny; wonie które znaczyły bladą skórę nie pasowały do żadnych znany perfum, odznaczały się szczegółami takimi jak papieros, którego jeszcze nie tak dawno paliła, odrobiną wysuszonych ale niezbyt mocnych ziół. Ponad wszystkim górowała jednak subtelna nut lasu otulonego wiszącą w powietrzu ulewą.
  — Woof — zaśmiała się dźwięcznie, odsłaniając w nieupuszczonym uśmiechu śnieżną biel kłów. Wypuściła go moment później z uścisku, pozostawiając za sobą jedynie wspomnienie swojej obecności oraz pustkę po cieple bijącym od drobnego ciała. Odgłos jej rozbawienia obił się od ścian takim samym echem jak wcześniejszy szczęk lodu.
  — Kto wie? Wygląd bywa zwodniczy — odparła, wzruszając przy tym ramionami. — Byłam ciekawa jak wiele jesteś w stanie postawić na szali, panie "chciałbym zagrać o bardziej ciekawą stawkę" — Mimo iż dobór słów mógł nakierowywać myśli na to, że coś mu zarzucała, to wcale tak nie było. Identycznie jak od samego początku, wszelkie wnioski trzymała za ciężką kłódką milczenia pozostawiając go przy tym bez żadnych odpowiedzi. Nie sprawiała jednak wrażeni kogoś, kto spędzałby czas w jakimkolwiek towarzystwie, gdyby nie był choć odrobinę ciekawy drugiej strony.
  Siedziała już na obrotowym krześle przed maszyną, gdy Yozei postanowił — podobnie jak kot — oprzeć się o obudowę dla własnej wygody. Dłonie miała oparte na przyciskach, zajmując się w pełni przygotowaniem do kolejnej rozgrywki, sprawdzając, czy żaden z kontrolerów nie zacinał się przy ruchu. Tuż po naciśnięciu przycisku rozpoczynającego rozgrywkę poczuła bardzo dobrze wyczuwalną obecność za plecami. Czysto podświadomie wyprostowała bardziej postawę gdy tylko ciepło dotyku odznaczyło się tuż przy odsłoniętej szyi. Mimo iż skupiona w pełni na przemykających po ekranie przed sobą obrazach, nie omieszkała — zgodnie zresztą z jego wolą — odchylić głowy na bok; czuła przy tym, jak luźny warkocz przesuwa się w tym samym kierunku. Drobny dreszcz prześlizgnął się wzdłuż kręgosłupa dziewczyny na moment przed uzyskaniem kolejnej odpowiedzi. Jasny rozbłysk wyświetlanego wyniku zakończył jej rundę chwilę później.
  — A więc wiesz kim jestem — mruknęła po chwili, znów tym samym, kocim wręcz odgłosem. Towarzyszący im Bakeneko poruszył zaintrygowany ogonem — złote ślepia jarzyły się w ciemnościach niczym dwie drobne żaróweczki. Black natomiast odchyliła się do tyłu. Wiedząc, że stał na tyle blisko by nie upadła, pozwoliła by plecy natrafiły na jego ciało w formie oparcia. Nawet przy tak lichym kontakcie dało się wyczuć twardość torsu, nie wątpiła więc, że pracował nad muskulaturą, nieistotne w jaki sposób. Patrzyła przez chwilę w maszynę pełną kolorowych rekordów by w końcu zadrzeć podbródek, spojrzeć na niego od dołu. — A w każdym razie pobieżnie. Jestem ciekawa co powiedzieli ci w plotkach, entertain me, kitten.
  Zmrużone ślepia Black rzucały mu wyzwanie, widać to było. Jej ręce znów wyciągnęły się ku niemu — sięgnęły wpierw mocno zarysowanej krawędzi szczęki, sprawnie jednak prześlizgując się ku miękkości policzków które otuliły wnętrzem dłoni; znów poczuła ten kontrast — był niemal tak zimny jak pomieszczenie w którym się znajdowali. Opuszki pogłaskały długą szramę (na pewno na nią nie zasłużył, pomyślała z rozbawieniem) znaczącą cześć oblicza, zaraz kopiując swój własny ruch sprzed kilku minut. Kciuk przemknął po wargach mężczyzny, zatrzymując się dopiero w ich kąciku by ze śmiałością ugiąć jego fakturę pod drobnym naciskiem.
  — Jeśli nie chcesz zaszczekać, to może dla mnie uklękniesz? Wybór należy do ciebie.

@Saga-Genji Shizuru  @Yōzei-Genji Setsurō



Salon gier Asaigawa - Page 8 Dbxp57j-dedbb91a-6777-42a9-adb3-e1e58d0c1967.png?token=eyJ0eXAiOiJKV1QiLCJhbGciOiJIUzI1NiJ9.eyJzdWIiOiJ1cm46YXBwOjdlMGQxODg5ODIyNjQzNzNhNWYwZDQxNWVhMGQyNmUwIiwiaXNzIjoidXJuOmFwcDo3ZTBkMTg4OTgyMjY0MzczYTVmMGQ0MTVlYTBkMjZlMCIsIm9iaiI6W1t7InBhdGgiOiJcL2ZcLzNhN2E1NDllLTIwOGItNDRiOS04NTAwLTE2NzY3NGI0YTY2NlwvZGJ4cDU3ai1kZWRiYjkxYS02Nzc3LTQyYTktYWRiMy1lMWU1OGQwYzE5NjcucG5nIn1dXSwiYXVkIjpbInVybjpzZXJ2aWNlOmZpbGUuZG93bmxvYWQiXX0
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Hecate Black

Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Setsurō

12/3/2024, 03:39

   „If there’s something you want…”
   Something I want?
   Unosi kąciki ust w uśmiechu, w którym – jak u zwierzęcia, które ostrzega przed atakiem – dominują kły. Robi krok ku Hecate, a następnie kładzie dłoń na dnie szklanki, z której pije to, czego on pić nie chciał; za lekko, żeby zmienić ruch, jaki wykonuje, ale wystarczająco mocno, żeby uniemożliwić jej jego przerwanie, bo opiera się na szkle właściwie połową swojego ciała po przerzuceniu jego ciężaru na jedną z nóg. Palcami sięga jej dłoni, która przy dotknięciu – przez swoją miękkość  – wywołuje w jego głowie skojarzenie z poduszeczką w łapie kota. Jej paznokcie, chociaż w porównaniu krótsze od kocich pazurów, są dość długie, żeby móc zostawić nimi ślad na jego drugim policzku. Setsurō nie przejmuje się jednak możliwością, jaką daje Black na wyciągnięcie ręki, zamiast tego z zaciekawieniem patrząc, jak alkohol ścieka do jej ust – jak jej gardło rusza się wraz z każdym przełknięciem – aż do ostatniej kropli, która zwilża rozchylone wargi. Czy zrobiła z tego takie przedstawienie, bo wiedziała, dlaczego jej odmówił; bo wiedziała, jaką według niego gra rolę? Czy po tej scenie miał się już według niej zgodzić na następną złożoną przez nią ofertę?
   — Wybacz.
   Pozwala jej na powtórzenie swojego ruchu sprzed chwili, bo dlaczego nie? Dłonie na jego ciele pokazują jego słabość – brak odpowiednio silnej woli, żeby odrzucić daną mu przyjemność. Bez problemu przychodzi mu więc również zaakceptowanie następnego kroku dołożonego przez Shirshu, jak drewno do ognia, do ich wspólnego tańca – zgodnie z jej wolą zmienia pozycję, dopóki nie dotknie czołem jej czoła. Rude kosmyki włosów, którym udało się uciec z jej warkocza, otulają go zapachem jej domu – drzewami w lesie i petrichorem, wśród których ledwo czuje woń papierosów i alkoholu; być może dlatego, że sam dziś palił i pił. Po usłyszeniu szczeknięcia, które rozlega się w pomieszczeniu echem, śmieje się, przedrzeźniając ją:
   — Is that something you’re into?
   Kręci głową.
   — Lubię to robić. Jeśli od razu zagram o wszystko, co mam, to o co będę grać, jak to przegram? — szepcze, bo mówi bardziej do siebie, niż do niej – ale z takiej odległości przecież i tak musi go słyszeć. — Nie zawsze mogę wygrać.
   Poza tym – moja dusza już nie jest moją własnością. Spóźniłaś się.
   „Entertain me, kitten.”
   K i t t e n.
   Przez ciszę przechodzi westchnienie, po którym nie da się stwierdzić, czy odebrał ten zwrot wobec siebie pozytywnie, czy negatywnie – a zarówno jego twarz, jak i ton głosu, nie dają wyrazowi żadnej emocji.
   — Och, dużo o tobie mówią. Jak to, że wiedźma z Kinigami robi trucizny, na które nie ma antidotum. — Stuka paznokciem o szklankę, którą odstawiła obok nich; szkło odpowiada mu dźwięcznie. — Wiedźma z Kinigami zjada dzieci. — Przerwa, w trakcie której dusi w płucach śmiech. — Wiedźma z Kinigami wabi mężczyzn do lasu, z którego nie wracają już do domów. — Przesuwa językiem po zębach, zanim oprze go – w ledwo widocznej prowokacji – na kle. — Bardzo dużo.
   Zmarszczeniem brwi reaguje na dłonie, które swoją drogę zaczynają na linii szczęki, przechodząc przez policzek, żeby skończyć ją kciukiem na jego ustach… jakie otwiera, żeby ją w niego ugryźć w niewypowiedzianej przez siebie sugestii, że nie powinna tam wkładać palców.
   — Skoro nie umiem się bawić, to jestem ci winien przynajmniej spełnienie obu twoich zachcianek.
   Wydostaje się z uścisku jej rąk po to, aby obrócić się w miejscu. Po znalezieniu się przodem do niej klęknie na podłodze – na jedno kolano, a jakże – i oprze się szyją o jej podbrzusze, twarz kierując ku głowie Shirshu. Przez chwilę wygląda, jak gdyby miał się jej oświadczyć, lecz ze zdartego na dymie gardła wydobywa się tylko zachrypnięte:
   — Woof.
   …po którym wstaje, znowu bez problemu górując nad nią wzrostem.
   — Zadowolona?
   You better be.
   Do następnego automatu nie ma daleko – kilka metrów dzieli go od stanięcia przed, tym razem, Tetrisem. Jego tura trwa dłużej niż wszystkie pozostałe dzisiaj razem wzięte i o dziwo nie jest również krótsza od jej tury. Dała mu wygrać, czy wcale nie przegrała specjalnie? Bez względu na to, nie obchodzi go już jej imię – zresztą, skoro to ona, to wiedział, jak się nazywa; Hecate, jak bogini świata nadprzyrodzonego. Nie, chce się na niej zupełnie dziecinnie zemścić. Przemknęła mu przez głowę myśl o Shizuru – może dało się ich problem jednak rozwiązać inaczej niż siłą? Ale to za chwilę; teraz pora na moment bezczelnego rozpieszczenia samego siebie.
   — …then I'm asking.


KILL ME WITH YOUR LOVE
I wanna die in the pain that we are.
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Black and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.

Hecate Black

12/3/2024, 05:44
  Niemal się zaśmiała.
  A więc był złośliwy, tak samo zresztą jak i ona. Dokładnie słuchał tego co mówiła, by później, w najodpowiedniejszym dla siebie momencie, przytoczyć jej własne słowa i użyć ich jak ostrza. Był niczm wąż który niespodziewanie owijał się wokół ciała, zaciskał na nim swoje własnych mięśni, pełnymi jadu kłami już niemal sięgając odsłoniętej szyi. Byli warci siebie.
  — Wyglądasz mi na kogoś, kto doskonale wie, jak wiele człowiek jest w stanie z siebie wykrzesać w chwilach pełnych desperacji. Nagle, gdy wydawało się, że nie ma już nic, pojawiają się nowe opcje. Byleby tylko nie odciąć źródła adrenaliny płynącej z hazardu — Znów przyglądała się jego twarzy; sposobowi, w jaki niesforne kosmyki opadały na twarz, każde ugięcie mięśni gdy zmieniała się mimika, uwadze nie umknęło również to, jak na nią patrzył. Znów byli sobie równi — jej kolorowe ślepia mimo — a może właśnie dlatego — że w świetle wszechobecnych neonów maszyn wyglądały tak nienaturalnie, to niczym nie odstawały od oczu drapieznika patrzącego na zagonioną w róg ofiarę. Problem w tym, że tym razem ów zdobyxz okazała się równie wściekle drapieżna co sam łowca.
  Nie słuchała tak naprawdę tego co zawarł w odpowiedzi. Znała te plotki doskonale, lepiej niż on z pewnością. Doświadczała ich niejednokrotnie, czy to rzucanych prosto w twarz, czy szeotanych za plecami w cieniu otaczającym tłumy z miasta. Była pod wrażeniem kreatywności jaka kierowała mieszkańcami Fukkatsu. A przynajmniej na początku, te kilka lat wtecz gdy ledwie się tu przeprowadziła, gdy wzrok mimowolnie podążał za krytymi dłonią ustami, za osądzającymi spojrzeniami, za wykrzywionymi w odrazie ustami. Podobało jej się, jak łatwo dawali wyprowadzić się z równowagi, lubiła się z nimi droczyć słowem i gestem, na który byli równie podatni co marionetki na ciągnącego sznurkami marionetkarza.
  Brakowało chwili żeby skomentowała to drobne, szczenięce ugryzienie śmiechem. Zaintrygował ją wpierw ugięciem kolan, później wtuleniem szyi w materiał bluzy zwinięty niemal do połowy ud. Gdy tak na nią patrzył z pozycji honorowego rycerza ona nie była już w stanie powstrzymać dłoni ładującej na czubku jego głowy. Poklepała go, całkiem jak psa za którego chwilowo uchodził, bo szczekał przecież dobrowolnie i na zawołanie. Na komendę wręcz, bo mimo iż z własnej woli, to po sugestii wyginającej dziewczęce usta w uśmiech. Sklamalaby jednak mówiąc, że nie podobał jej się taki podatny. Było mu do twarzy z ugiętym karkiem i kolanem werżniętym twardo w podłogę. Mimo iż wyraz jej twarzy jakoś nieszczególnie się zmienił, to widać było błysk satysfakcji mknący przez świetliste tęczówki. Za posłuszeństwo była gotowa dać mu nagrodę.
  Powiodła za nim wzrokiem, gdy wstawał; musiała zadrzeć podbródek żeby dalej patrzeć mu w oczy gdy już wyprostował plecy.
  — Zadowolona?
  — Good boy.
  Nic więcej nie powiedziała. Nie musiała.
  Runda, przegrana czy wygrana — nie miała dla niej większego znaczenia. Los wyjątkowo stał dziś dzielnie po stronie Black, nie odstępował jej na krok, obejmując ciasno rękoma, trzymając tylko dla siebie. Zazwyczaj nie miała tyle szczęścia, choć musiała przyznać, że Yozei źle dobrał sobie przeciwnika. Czy wyszedł z założenia, że jako kobieta nie miała wiele do czynienia z grami, a już zwłaszcza tymi w typie retro? Cóż, nie wiedziała, nie miała też w planach pytać. Zamiast tego uświadomiła go w potknięciu już na początku ich znajomości, zgarniając sobie kilka pierwszych wygranych bez większego wysiłku. To jaki wynik wyswietlała runda Tetrisa nie miało już znaczenia — nigdy nie przepadała za tą grą. Stała tuż obok mężczyzny, może delikatnie za nim, z rękoma zaplecionymi na piersi. Jedną z rąk miała przymkniętą do podbródka, bok palca wskazującego wspierając na wargach. Dla kogoś kto jej nie znał mogła uchodzić za przejętą nadciągającym rozstrzygnięciem. Myśli rudowłosej nie krążyły jednak wokół wyników, a ślepia nie wierciły dziury w migoczącym ekranie, nie. Patrzyła na niego, na jego profil skupiony na wbijaniu kolejnych kształtów na prawowite miejscu. Obserwowała w ciszy jak wszystkie kolory tęczy bijące od maszyny odbijają się ruchomą wręcz taflą w ciemnych oczach, jak niebieska poświata o cybernetycznym charakterze rozjaśnia skryte w mroku oblicze — gra cieni i świateł w pomieszczeniu sprawiały, że nie wyglądał na żyjącego człowieka pełnego płynącej krwi i ciepła. Nawet temperatura skóry, której miała okazję doświadczyć już kilka razy zaprzeczała żywotności tego człowieka.
  — ...then I'm asking.
  Ślepia wiedźmy znów się poruszyły. Patrzyła na niego długo, dłużej niż powinna, bo każda normalna osoba na jego miejscu zaczęłaby się już zastanawiać, czy dziewczyny nie zmieniono w woskową rzeźbę. W końcu jednak postawiła krok naprzód, by stanąć naprzeciwko niego, w wyrwie między automatem a nim. Jedną z rąk wyciągnęła przed siebie, dotykając wpierw barku Yozeia ale znikając stamtąd szybko, bo prześlizgnęła się naprzód — rzuchwa wylądowała w pełnym lekkości uścisku smukłych palców. Nie trzymała go mocno, przeczucie jednak podpowiadało, że gdyby spróbował poruszyć wtedy głową, opuszki zagłębiłyby się w skórze zatrzymując go w miejscu. Pilnowała, by patrzył jej w oczy, gdy postępowała kolejny śmiały krok naprzód; uniosła kolano by w następnych kilku sekundach z gracją kotki usiąść mu na kolanach. Nie była ciężka, krzesełko nie posiadało jednak żadnej stabilizacji, bo brakowało w nim oparcia. Odpowiedzialność zachowania równowagi spadła więc na Setsuro.
  — Byłoby ci do twarzy z obrożą — powiedziała po chwili na granicy szeptu, ale nie do końca znikając tony głosu. Zamiast tego znów mruczała, cały czas w gardłowy, niemożliwy wręcz do powtórzenia sposób. Z tak drobnej odległości mógł wyczuć jak powietrze wibrowało między nimi poruszane konkretnymi sylabami wypowiadanych przez nią słów, bo była już tak blisko, że dzielące ich centymetry pozostały mało zabawnym żartem. Gdy mówiła, krawędź ust haczyła co rusz o płatek ucha — ciepło drażniące wrażliwość odwracało uwagę od palców niespodziewanie błądzących na biodrze, opartych na nim niby dla wygody; kciuk głaszczący tamto miejsce co rusz podwijał jednak materiał golfu w końcu sięgając i skóry zetkniętej z linią spodni — smagnięty czarnym lakierem paznokieć zadrapał ją nieinwazyjnie, bardziej zaczepnie, bo szlufka opadła niewidocznie pod jego naporem gdy nsciskał na mięśnie.
  Gdy sama cofnęła głowę, wolna dłoń otuliła chłodny kark mężczyzny — przyciągnęła go jeszcze bliżej. Już tylko wdech dzielił ich od siebie.
  Neony jej oczy zniknęły za powiekami gdy para obcych do tej pory ust spotkała się w końcu ze sobą. Yozei miał okazję przekonać się, że usta miała równie aksamitne na jakie wyglądały, ciepłe i tak miękkie że lawirowały na granicy miana zakazanego nakrotyku. Nie śpieszyła się nigdzie podczas pocałunku, miała przecież czas na powolne kosztowanie jego własnych warg, na wyczucie smaku wątpliwej jakości whisky które jeszcze nie tak dawno temu pił, kilkanaście, może kilkadziesiąt minut wstecz — ciężko było powiedzieć, bo czas płynął w tym cholernym miejscu swoimi własnymi prawami. Mogła nie minąć godzina, a równie dobrze mogły przelecieć już całe tygodnie. Warkocz rozlątał się całkowicie gdy przychylała głowę pogłebiając pocałunek. Czy się tego spodziewał czy nie, czy oczekiwał czy również nie, nie miało to wtedy znaczenia. Uczucie ocieplonych jej własnymi ust wystarczył, by nie zwróciła uwagi ani na gumkę do włosów upadającą na ziemię ani na nic innego. Mrowienie wywołane tarciem się o siebie skóry nadawało nieodosytem, potrzebą pozostania w znaczeniu dłużej niż pozwalały na to ograniczone brakiem dostępu do tlenu płuca. Przez cały ten czas zahaczone ma biodrze palce zdążyły zniknąć częściowo za ciemną krawędzią spodni; opierały się wygodnie na kości podczas gdy opuszka kciuka rysowała coś o nieodgadnionych kształtach niedaleko zapiętego guzika — o tak samo subtelnie obniżonym poziomie.
  Gdy kły pociągnęły zaczepnie o wargę mężczyzny, powieki uchyliły się leniwie, odsłaniając błyszczące od rozbawienia ślepia z wypisanym w neonowych barwach pytaniem — zadowolony?

@Yōzei-Genji Setsurō



Salon gier Asaigawa - Page 8 Dbxp57j-dedbb91a-6777-42a9-adb3-e1e58d0c1967.png?token=eyJ0eXAiOiJKV1QiLCJhbGciOiJIUzI1NiJ9.eyJzdWIiOiJ1cm46YXBwOjdlMGQxODg5ODIyNjQzNzNhNWYwZDQxNWVhMGQyNmUwIiwiaXNzIjoidXJuOmFwcDo3ZTBkMTg4OTgyMjY0MzczYTVmMGQ0MTVlYTBkMjZlMCIsIm9iaiI6W1t7InBhdGgiOiJcL2ZcLzNhN2E1NDllLTIwOGItNDRiOS04NTAwLTE2NzY3NGI0YTY2NlwvZGJ4cDU3ai1kZWRiYjkxYS02Nzc3LTQyYTktYWRiMy1lMWU1OGQwYzE5NjcucG5nIn1dXSwiYXVkIjpbInVybjpzZXJ2aWNlOmZpbGUuZG93bmxvYWQiXX0
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Hecate Black

Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Setsurō

17/3/2024, 02:35

   Słucha jej w milczeniu, patrząc na nią oczami, w których – przez panującą w pomieszczeniu ciemność – widoczna jest przede wszystkim czerń źrenic, w jakiej odbija się blask neonu w kształcie księżyca. Zgaszone, dopóki nie pojawia się w nich iskra, która zajmuje spojrzenie ogniem jak alkohol. Pochyla się do Hecate, a wraz z tym – jak poruszone w szklance whisky – przez grę światła, kolor w jego tęczówkach również przez chwilę zdaje się przelewać przez ich brzeg. Ale wbrew jego temperamentowi, wzrok Setsurō zawiera też lód, którego na ogół przecież w nim nie ma – to właśnie ta emocjonalna gorączka mrozi krew w żyłach.
   Bo zgadza się z Black – tak, wie to. Jego wiedza na ten temat wychodzi jednak poza rzecz, która od dawna nie stanowi dla niego źródła, z jakiego picie przynosi mu jeszcze ulgę w pragnieniu. Adrenalina – w dawkach, w jakich musi ją przyjmować, żeby wciąż czuć jej działanie – nie może już pochodzić z niczego, co dozwolone; a to, co zakazane, stawało się wraz z każdą kolejną coraz mniej… moralne. Jeśli Hecate jest od niej tak samo uzależniona jak on, to być może będą mogli sobie wzajemnie dać dokładnie to, czego potrzebowali. Właściwie to – w jego przypadku – określenie tego potrzebą nie jest odpowiednie, bo przecież nie może bez tego żyć. To dla niego nie zabawa – nie lek na znudzenie na myśl o następnym dniu – a bodziec do dalszego działania, dzięki któremu chociaż przez kilka sekund czuje, że tego letniego dnia, wśród łanów zboża, nie umarł na zawsze.
   — Więc tego chcesz – mojej desperacji? — Uśmiecha się – jak on – połowicznie, zanim wyciągnie rękę ku jej szyi. Robi to wolno, dając jej czas na ucieczkę, właśnie dlatego, że jest świadom faktu, że Shirshu go nie wykorzysta. Bo ona nie ucieka – ani przed zwierzętami, ani przed ludźmi. Widzi to w jej oczach koloru nieba – nad – i ziemi – pod nimi; spojrzeniu, które zdaje się w sobie zawierać tajemnicę całego świata. Zdradź mi ją.Znalezienia się po drugiej stronie zębów zaszczutego pod ścianę psa? — słowa prowadzą jego dłoń na szyję Hecate, którą obejmuje – kontrastowo do brutalności tego gestu samego w sobie – bardzo delikatnie, wręcz z czułością. Kciukiem opiera się na miejscu, które powinno poruszyć się wraz z przełkniętą przez nią śliną; bardzo chce sprawdzić, czy mruczenie, jakie jest w stanie usłyszeć wśród dźwięków Space Invaders, wydobywa się z jej gardła, czy kociego. Po tym schodzi dłonią w kierunku kości jej obojczyków, dopóki nie musi zatrzymać palców na materiale, jaki zasłania przed nim jej skórę. Pociągnął za niego – zdaje się, że wyrażając w ten sposób swoje zdanie na temat tego, że stanął mu na drodze – po czym zabrał rękę. — I co jeszcze lubisz robić wieczorami?
   Dłoń na jego głowie jest – wbrew temu, co o niej myśli – przyjemna. Mimo wszystko nie ma problemu z takim zachowaniem, dopóki wychodzi ono od ludzi, których widzi jako, pod względem ich ciała, słabszych od siebie; przez samą różnicę we wzroście i wadze to kwestia tego, na co on pozwala im. Nie ma wątpliwości – i może jest to w jego wydaniu za duża pewność siebie – że siła, jaką ma, wystarczyłaby do tego, żeby móc zrobić z Hecate wszystko, co mu się podoba.
   „Good boy.”
   Przewraca oczami, chociaż niczego nie mówi, bo ogranicza się do parsknięcia śmiechem. Niech ci będzie. Przecież zasłużyła na nagrodę po tym, jak wygrała tak wiele gier przeciwko niemu. Tak jak ona, nie lubi przegrywać – ale umie to robić.
   „Byłoby ci do twarzy z obrożą.”
   — A tobie z kagańcem.
   Nie zdaje się jednak – pomimo tego, że na nie odpowiedział – w ogóle przejmować słowami Shirshu. Obejmuje ją w talii, kiedy siada mu na kolanach, żeby utrzymać zarówno swoją, jak i jej równowagę. Nie widział, jak zbudowane ma ciało, ale teraz już nie musi, żeby wiedzieć, jak wygląda; czuje, z jaką łatwością może to zrobić. Uściskiem palców na jego żuchwie zmusza go do tego, żeby odwzajemniał jej spojrzenie, dopóki nie zamknie oczu na czas pocałunku, do którego – pod naciskiem jej dłoni – pochyla głowę. Nie spodziewał się dostać go od niej w takiej formie, jednak, skoro mu go daje… To przecież leżało w jego dobrym wychowaniu, żeby przyjąć prezent z wdzięcznością. Usta Black wciąż są wilgotne od alkoholu, jaki przed chwilą pili, ale z nich smakuje o wiele lepiej; z przyjemnością oddaje im więc swoją trzeźwość. Pod jego wargami są miękkie jak satyna, o którą ma ochotę otrzeć się policzkiem podobnie do kota. Przesuwa jedną z dłoni między jej łopatki, żeby docisnąć jej ciało do swojego; wejść w nią głębiej językiem. Łapie pasma jej włosów, przez chwilę, w odurzeniu, będąc gotów ją za nią zatrzymać. A jednak daje jej się od siebie odsunąć, kiedy – po pocałowaniu go – zaczepia kłem o jego wargę, mimo że palce Shirshu na jego biodrach drażnią swoją bliskością, będąc jednocześnie za daleko miejsca tak pragnącego ich uwagi.
   — Hecate — imię, które schodzi z jego warg po wzięciu przez niego oddechu, wciąż jeszcze brzmi drżąco. — Wiesz dlaczego tu jestem?
   Opiera się znowu czołem o jej czoło. Wie już, że nie zgodzi się na postawione przez niego – a właściwie Akirę – warunki, ale wie też, czego nie powinna odrzucić, jeśli jej to zaproponuje, więc:
   — Nie muszę tego robić… — Wchodzi dłońmi pod jej bluzę. W miejscu, w którym się znajdują, są w sumie bezpieczni przed oczami innych, lecz wciąż wystarczająco zagrożeni ich spojrzeniem, żeby nie było to zupełnie pozbawione tego ubocznego ładunku emocjonalnego. — …jeśli przyjmiesz moją ofertę. — Składa pocałunek na jej szyi, pod uchem, sunąc przy tym dłońmi w górę, pod top, dopóki nie trafi na zapięcie stanika. Zahacza o nie palcami. Bez złości; z aroganckim spokojem kogoś, kto uważa, że jeszcze będzie mieć ku temu okazję. — Znam osobę, która może rozwiązać nasz problem za nas. Tak, to też twój problem.A wręcz myślę, że możecie jeszcze nawiązać współpracę, która będzie dla ciebie… korzystna. — Wyciąga ręce spod jej ubrań, zostawiając przy tym na skórze ślad po swoich paznokciach. Kładzie dłonie na jej plecach. — Możemy się z nim spotkać nawet teraz. – O ile dobrze pamięta rozkład dnia Shizuru.
   Sięga do kieszeni, czując na sobie wzrok demona. Rzuca przez ramię Shirshu monetę, za którą bakeneko biegnie zupełnie tak, jak kot za laserem. Znika za jednym z automatów wraz z pojawieniem się w przestrzeni dźwięku upadającego na podłogę jena.


KILL ME WITH YOUR LOVE
I wanna die in the pain that we are.
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Black and Satō Kisara szaleją za tym postem.

Hecate Black

17/3/2024, 05:39
  — Więc tego chcesz — mojej desperacji?
  Nie musiała nic mówić — odpowiedź zawarła w kolejnym poruszeniu mięśni twarzy, w bardzo subtelnym acz dodatkowo podkreślonym przymrużeniem oczu uśmiechu. Czuła zresztą, że nawet i to było zbędne. Mimo iż znali się... Ile tak naprawdę? Piętnaście minut? Pół godziny? Może godzinę maksymalnie, to rozumieli się nierzadko bez słów. Czytali już ze swoich spojrzeń i to na tyle skutecznie żeby w pewnym momencie mowa stała się już tylko ozdobnym elementem. Skłamałaby mówiąc, że jej tym nie zaintrygował. Niewielu znała ludzi zdolnych do pojęcia swojej osobliwej natury, a co dopiero do świadomego wejścia z nią w kontakt.
  — Chcę wiedzieć z jakiej gliny zostałeś ulepiony — odparła, dodając po chwili: — Desperacja to forma najczystrzej prawdy. Sprowadź człowieka na jej skraj, a dowiesz się do czego tak naprawdę jest zdolny. Reszta to już tylko formalności.
  Nie mylił się, bo rzeczywiście nie drgnęła w reakcji na pełznącą ku szyi dłoń. Patrzyła mu wtedy nieprzerwanie w oczy ze stoickim spokojem zobrazowanym w swoich własnych; prócz niego błyszczało coś jeszcze, coś pełnego mroku i grozy odnajdywanych w przeciągłych skrzypnięciach odbijających sir echem od ścian opuszczonego domu — rozum podpowiadal, by odpuścić, mówił że to zły pomysł, z pewnością nieopłacalny. Ciekawość wychodziła mu jednak naprzeciwko, skutecznie pchając do dalszych kroków w głęboką ciemność.
  — Lubię wyzwania, a zaszczuty pies brzmi jak jedno z nich. W wolne dni oswajam wilki — Mógł uznać, że żartowała. Albo że używała jakiejś niepojętnej metafory, która dla każdego innego człowieka byłaby dziwna, jakaś taka nie na miejscu, bo niezbyt zabawna i średnio pasująca. Pomyślała wówczas, że chciałaby zobaczyć jego twarz na widok wściekłej bestii z którą żyła pod jednym dachem. Była pewna, że widząc tamtego potwora potwór tuż przed nią parsknąłby śmiechem albo wyszczerzył kły w rozbawieniu. Uznałby, że tak, mógł się tego po niej spodziewać — pozwoliła sobie na to podejrzenie bez zawahania, wyglądał jej na taką właśnie osobę. Nienormalną.
  Ciepło dłoni otulającej szyję było przyjemne. Do tego stopnia, że czysto podświadomie przechyliła się naprzód, wspierając na palcach mężczyzny niewielką część ciężaru ciała. Nie była zszokowana brakiem ingerencji mózgu, od zawsze ufała instynktom bardziej niż myślom. Jeśli więc te podpowiadały, by garnąć się do tego ciepła mimo iż mogło bardzo szybko przeobrazić się w parzące płomienie, to nie zamierzała oponować. Świadomość z jaką łatwością delikatny dotyk opuszków zyskałby moc imadła miażdżącego miękki owoc wydawała się dziwnie kojąca, gnałaa po ciele formą satysfakcjonującego mrowienia.
  Czy czuł się podobnie gdy to ona drażniła się z nim?
  — Wieczorami? Cóż... — zastanowiła się przez chwilę, chodź zwłoka była czysto teatralnym zagraniem — potwierdzał to wyraz jej twarzy. — Robię trucizny na które nie ma antidotum, zjadam dzieci które akurat postanowią opuścić bezpieczeństwo miasta, wabię mężczyzn, kobiety, starość i młodość do lasu, z którego już nigdy nie wracają, nikogo nie faworyzują, wszyscy dostają jednakowe szanse — Droczyła się z nim, oczywiście że tak. Miała to we krwi. — Ale nie lubię rutyny, więc czasem można mnie spotkać, tak jak dziś, w niego bardziej przyziemnych miejscach. Ghost Club to jedno z nich, ma swoją urokliwą nazwę — Postanowiła podzielić się z nim i tym skrawkiem informacji. Mimo iż nie była to żadna tajemnica — wszak w klubach bywała dość często — skrywana przed ludźmi, to mimo wszystko sława wiedźmy z Kinigami wygrywała nierówny wyścig z rzeczywistością. Zabieg był więc celowy, bo Black kierowała ciekawość — chciała wiedzieć jaką miał opinię, czy dotychczasowa magia mistycyzmu i tajemnic nie pryśnie pozostawiając go pełnego zawiedzenia. Tego samego które oboje poczuli, gdy jego ręka zahaczyła o kołnierzyk bluzy i spłynęła zaraz niezadowolona, nie odnajdując zamka za który mogłaby złapać.
  — A tobie z kagańcem.
  — Nie gryzę — Bezwstydna nuta sugestywnej naleciałości znalazła odzwierciedlenie nie tylko w odpowiedzi ale i zadowoleniu poruszającym strunami głosowymi drgającymi nieprzerwanie od satysfakcji. Słychać ją było gdy mówiła i gdy zblizała do niego ciało czując uścisk rąk oplecionych wokół talii. Mógł jej doświadczyć również w uśmiechu na moment rozciągającym stulone w pocałunku usta. Gdzieś w jego trakcie oddech przestał mieć znaczenie; charakterystyczny odgłos przytulonych do siebie warg warg na dłuższy moment przerwał rozmowy być może, a być może nie zwracając uwagi pracowników. Nie mieli wtedy znaczenia, tak samo jak nie miało go miauknięcie bakenego ani brzęczenie maszyn dookoła. Gorąco rozcapierzonych na plecach palców, które pchały bliżej Yozia oraz miękkość języka skutecznie skupiały uwagę na jednym — na nim. Doskonale wiedział co zrobić, by zgarnąć piedestał najważniejszej osoby w całym pomieszczeniu, a w tamtym momencie również i w całej Japonii. Świadomie czy nie, trafiał idealnie w odpowiednie upodobania; był jak doświadczonny latami nauki i obdarzony talentem pianista o dotyku zapierającym dech w piersiach całej widowni. Przysuwała się więc bliżej i bez zachęty, w ruchu pełnym gracji i subtelności unosząc nieco uda, by przytulić je do bioder mężczyzny. Musiała zrobić sobie do tego miejsce, więc dotychczas tkwiąca na boku dłoń przesunęła się naprzód, na brzuch który już wcześniej skrupulatnie przeskanowała palcami. Musiała jednak nie być dość zadowolona, bo opuszki znów odnalazły drogę pod jeden z czarnych materiałów kompletu jego ubrania. Smagnięte równie ciemnym lakierem paznokcie zadrapały zaczepnie, bo z odpowiednią lekkością skórę, zaraz nacisnęły na nią sprawdzając jakby jej fakturę, szukając kolejnych bruzd i nierówności. Nie musiała posuwać mu golfu, bo tym razem dotykiem sięgnęła okolic podbrzusza, celowo zatrzymując go tuż nad nim. Czuła na wierzchu dłoni ułożony pod niewygodnym kątem guzik spodni lecz nie sięgnęła ku niemu.
  Spojrzała na niego, gdy wypowiedział jej imię — przez umysł przebiegła myśl, że brzmiało zaskakująco dobrze wypowiadane jego głosem. Przez chwilę zastanawiała się, czy to nie kwestia tego jak niewielu ludzi używało jej prawdziwego imienia, a nie wygodnej dla rodzimych mieszkańców nazwy, lecz szybko doszła do wniosku, że nie w tym tkwił szkopuł. — Bo lubisz igrać ze śmiercią — odpowiedziała mu bez zawahania, znów znajdując się tak blisko, że ponowne sięgnięcie wciąż ciepłych od pocałunku warg było kwestią najdrobniejszego drgnięcia. Rozważała to w zasadzie dłuższą chwilę. Wolała słuchać ich przyśpieszonych oddechów niż zachcianek kogoś z góry, kto wciąż nie do końca wiedział z czym ani z kim miał do czynienia. Zdążyła więc cofnąć już obie ręce, opierając je wygodnie po bokach szyi Yozeia. Nie przeszkodziła mu jednak, gdy sam ulokował własne pod ciepłym materiałem bluzy — gdy jej część podjechała wraz z nadgarstkami mężczyzny, Black odczuła zimno Salonu na odsłoniętej skórze pleców. Nic dziwnego, że był taki zimny. Z drugiej zaś strony nie mogła narzekać na chłód, gdy kontrastem naprzeciw wychodziło mu cudze ciepło dotyku.
  — Nie musisz, czy może nie chcesz? — odpowiedziała mu pytaniem naznaczonym lekkością śmiechu. Odchylona na bok głowa odłoniła więcej szyi — widać było, że kolejne pieszczoty do niej przemawiały i wobec nich była gotowa słuchać o rzeczach, które niezbyt ją akurat wtedy interesowały. Wciąż uważała klimat sprzed chwili za zmarnowany potencjał.
W końcu westchnęła, powoli opuszczając nogi w dół, z powrotem go wygodniej pozycji, gdzie nie opierała już ud na biodrach mężczyzny. Dłonie trzymała jednak w tym samym miejscu, po chwili przemykając kciuki po linii zarysowanej szczęki z obu jej stron.
  — Korzystną współpracę — powtórzyła za nim, jedną z brwi unosząc nieco wyżej od drugiej. Nie musiała mu chyba mówić by się domyślił, że nie należała do grona pałającego szczególnym zaufaniem wobec... Kogokolwiek, tak naprawdę. Zaraz jednak ściągnęła dłoń z jego twarzy.
  — Daj mi telefon — zaczęła, drugą ręką — tą którą cały czas głaskała mu policzek — przemykając na tył głowy mężczyzny, by z lekkością podrapać go po karku. — Podam wam adres. Obyście wiedzieli na co się piszecie wchodząc do lasu nocą — No tak, za oknem było już ciemno. — If you look into the face of evil, evil's gonna look right back at you.

@Yōzei-Genji Setsurō



Salon gier Asaigawa - Page 8 Dbxp57j-dedbb91a-6777-42a9-adb3-e1e58d0c1967.png?token=eyJ0eXAiOiJKV1QiLCJhbGciOiJIUzI1NiJ9.eyJzdWIiOiJ1cm46YXBwOjdlMGQxODg5ODIyNjQzNzNhNWYwZDQxNWVhMGQyNmUwIiwiaXNzIjoidXJuOmFwcDo3ZTBkMTg4OTgyMjY0MzczYTVmMGQ0MTVlYTBkMjZlMCIsIm9iaiI6W1t7InBhdGgiOiJcL2ZcLzNhN2E1NDllLTIwOGItNDRiOS04NTAwLTE2NzY3NGI0YTY2NlwvZGJ4cDU3ai1kZWRiYjkxYS02Nzc3LTQyYTktYWRiMy1lMWU1OGQwYzE5NjcucG5nIn1dXSwiYXVkIjpbInVybjpzZXJ2aWNlOmZpbGUuZG93bmxvYWQiXX0
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Hecate Black

Satō Kisara ubóstwia ten post.

Haraedo

10/8/2024, 22:05
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Umemiya Eiji

10/8/2024, 22:52
12/04/2038

Ten dzień szykuje się na dzień co najmniej dobry - co prawda późno poszedłem spać, jako że miewam problemy z oddaniem się w ramiona Morfeusza, ale nie sprawia mi to większego kłopotu. Wstaję - bo wstać trzeba - zanim opuszczę mieszkanie, przygotowując się wpierw do wyjścia. Ciało może i jest ciężkie, może i jest bolesne, ale jednego faktu nie zdołam zaprzeczyć, że po prostu wymaga odpowiedniego podejścia, gdy wyciągam z szafy najczystsze ubrania, jakie mogę znaleźć. Po tych poszukiwaniach stwierdzam, iż zapasy ubioru są na tyle niskie, iż muszę zrobić wreszcie pranie, bo tak żyć zwyczajnie nie wypada.

Ani tym bardziej wychodzić w ten sposób do ludzi, bo to nie oznacza posiadania szacunku ani dla siebie, ani dla nich.

Przemywając twarz, na krótki moment zastygam, przyglądając się własnemu odbiciu w lustrze. Tafla iluzji wydaje się być na tyle znacząca, że aż wręcz przenikająca do umysłu; nie wiem, skąd się to bierze, ten element dziwnego, niezrozumiałego wręcz strachu. Być może liczę na to, że kolejnego poranka obudzę się jako ktoś inny nie tylko na ciele, ale też i na sercu. Boli mnie to. Z jednej strony wiem, że niska samoocena doprowadzi mnie do upadku, z drugiej strony nie mogę zagłuszyć szeptów, których istnienia nie potrafię zanegować. Istnieją i nie stanowią czegoś, co ma zachęcić do chwycenia za leżący na ziemi oręż, zamiast tego mnie od tej formy walki odsuwają.

Przymykam powieki, patrzę na chwilę okrytą bielą umywalkę, aby - po tej krótkiej chwili namysłu - westchnąć ciężej i chwycić za ręcznik, w który to wycieram twarz, mając nadzieję na wyplenienie wszelkich trosk.

Zakładam na siebie czarne, dresowe spodnie, które łączę z ciemną, szarawą bluzą. Nie chcę się wyróżniać, w związku z czym ograniczam potencjalną krzykliwość ubioru do niezbędnego minimum. Złe przeczucia czyhają na mnie niczym demony przeszłości, byleby wbić ostrze tam, gdzie nie powinno się znajdować. Przed wyjściem zabieram ze sobą niezbyt dużą, również koloru czarnego torbę, w której umieszczam butelkę wody i porwane w rozbiegu, suche herbatniki. Nie jest to dużo, ale jak na to, iż z rana nie mogę przepuścić niczego przez gardło, absolutnie wystarcza. Być może zdołam je zjeść w trakcie pobytu w salonie gier, a może z powrotem pojawią się na półce w szafce, smętnie czekając na kolejną, potencjalną okazję.

Przekręcam klucze w zamku, upewniając się poprzez próbę otworzenia drzwi, iż te są w pełni zamknięte, aby przejść do skorzystania z komunikacji miejskiej. Dostanie się do umówionego miejsca nie jest trudne, a prędzej - biorąc pod uwagę lokalizację - żmudne i monotonne. Korki, niezliczona ilość osób, wszechobecny zaduch oraz ścisk, których nie toleruję, przytłaczają mnie swoją siłą i potęgą, starając wydobyć z płuc ostatnią ilość tlenu. Z jednej strony jest wygodnie, wszak mam "blisko" do najróżniejszych sklepów i punktów, ale z drugiej strony wszystko biegnie do przodu bez większego zastanowienia. Tutaj nie ma czasu na myślenie, tutaj trzeba działać - ale jak mam działać, skoro nie wiem, jak wcześniej miało to w moim przypadku miejsce?

Patrzę nerwowo na godzinę w torturowanym przez zdarzenia losowe telefonie - to niemal pewne, iż się spóźnię.

Głębszy wdech wydostaje się z moich ust, kiedy to docieram w pośpiechu i przyspieszonym kroku do salonu gier Asaigawa, mając nadzieję, iż Cho nie musi na mnie zbyt długo czekać. Nie chcę być problemem, tudzież niepotrzebnym bagażem, w związku z czym staram się skrócić ten czas do minimum.

- P-Przepraszam! - mówię może nieco za głośno, ale od razu się poprawiam, dokonując lekkiego pokłonu w dół, gdy widzę znajomą, posyłając jej lekki, acz niepewny uśmiech. No tak, może gdybym wcześniej wyjechał, nie byłoby tego problemu. - Nie musiałaś na mnie za długo czekać? - pytam się z dozą mieszanych uczuć w ciemnych obrączkach źrenic. Oby nie, mam cichą, szepczącą do ucha nadzieję przy sobie. Żeby ta tylko nie zgasła. - Przyniosłem trochę więcej drobniaków, tak jak mówiłem. - nie ciągnę aż tak tematu słoika; najwidoczniej jest to pozostałość po latach dawnych, o której nie mam prawa pamiętać.

- Jak się czujesz? - co prawda dużej przerwy między naszym spotkaniem nie ma, ale mimo wszystko lubię się pytać, co ma miejsce w życiu osób, na których zaczyna mi zależeć. - Gotowa na odrobinę zabawy? - pytam się, zanim przejdziemy do kolejnych kroków, czyli zapoznania z maszynami i ogólnie przyjętymi zasadami.

@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.

Amaya Chō

18/8/2024, 16:29
To było zwykłe spotkanie, a nie randka, oboje nie czuli do siebie tego typu rodzaju przyciągania, jakie rodzi się między młodymi, którzy to dopiero zaczynają się spotykać. Coś ich przyciągało do siebie, nie ma co do tego wątpliwości. Jednak Amaya widziała w chłopaku kogoś na wzór brata, którym pragnie się zaopiekować. Nie wiadomo dlaczego to robi, skoro nic ich nie łączy, bo mogła przecież wybrać każdą inną osobę, a padło akurat na niego. Czy robi to z własnych egoistycznych pobudek w celu przywrócenia sobie poczucia bycia kimś żywym, który nadal może egzystować z innymi w jednym ekosystemie. Co by to nie było, powoli raczkuje to w kierunku bardzo zawiłej relacji; zawiłej, ale coraz mocniejszej.
Spięła swoje włosy, założyła przepaskę na głowę i ubrała się najnormalniej, jak tylko mogła. Padło więc na bluzę z odkrytymi ramionami w kolorze czerwieni oraz czarne leginsy, a na nogach tym razem zamiast butów na obcasie, postanowiła ubrać zwykłe adidasy. Zadbała również o delikatny makijaż i gdy była gotowa, zabrała jeszcze małą torebkę, w której znajdowały się najpotrzebniejsze szpargały i po zamknięciu mieszkania, powoli ruszyła w stronę miejsca spotkania.
Spokojnie dotarła, bo miała jeszcze trochę czasu, nigdy nie wychodziła na ostatni moment, bo nie lubiła się spóźniać. Nawyk wyrobiony głównie poprzez pracę, bo nie ma klienta, który lubił, gdy jego „zabawka” nie przychodzi na czas, a i przez coś takiego może oponować o zmniejszenie zapłaty za jej usługę, na co nie koniecznie chce się godzić. Dlatego po dotarciu do miejsca spotkania, rozglądnęła się i mogła w pełni świadomie stwierdzić, że chłopaka jeszcze tu nie ma. Miała więc jeszcze chwilę dla siebie, a więc sięgnęła dłonią do torebki i wyciągnęła z niej małe lusterko, by sprawdzić, czy czasami nie rozmazała się gdzieś lub jakiś paskudny kosmyk włosów, nie postanowi nagle żyć swoim własnym życiem, rujnując jej idealne ułożenie włosów. Zdawało się, że jednak wszystko jest ok, poprawiła jedynie opaskę, która się przesunęła. By następnie doszedł do jej słuchu, zdyszany głos Eijiego, który właśnie zatrzymała się przed nią. - boże Eiji, nie musiałeś tutaj biec. Przecież bym zaczekała, nigdzie mi się nie śpieszy. Wszystko ok? Chcesz się czegoś napić? – chwila spóźnienia nie jest niczym złym, a w pewnych kręgach jest to nawet oznaką okazania szacunku do danej osoby. Uśmiechnęła się jednak i objęła chłopaka na przywitanie, po czym chwyciła go pod ramię i ruszyła powoli w stronę maszyn i tych wszystkich gier. - nie musiałeś wszystkiego brać, mogliśmy wymienić moje w maszynie. To jednak miłe, że pamiętałeś. A jak się czuje.. – zastanowiła się przez chwilę. Niby normalne pytanie, a jednak i nie. Bo zazwyczaj ludzie się pytają co u ciebie, a nie jak się czujesz. Być może to jest to samo, a ona rozumie to inaczej. Oczywiście nie miała mu tego za złe, bo sama była ciekawa, co robił po powrocie do domu tamtego dnia. - myślę, że chyba ok. Mimo że miałam sporo rzeczy do zrobienia, to dotyczyło to akurat tej nudnej części mojej pracy. Teraz jednak planuje się dobrze wybawić i nie odpuszczę ci ani jednej gry. – trochę nakłamała, bo nadal nie była w pracy i cokolwiek by w niej nie robiła, nie można nazwać tego nudnym etapem. Chociaż to w sumie jest zależne od klienta i tego, jakiej obsługi oczekuje. Nie będzie jednak wyciągać bardziej tego tematu na światło dzienne. Nie przyniesie to im ani szczęścia, ani niczego pozytywnego. - a tobie jak minęła ostatnia noc? – po przekroczeniu progu tego dziwnego miejsca, miała mieszane odczucia. Nie to, że się jej tu nie podobało, a jedynie nie potrafiła się określić. Było tu tak jasno, kolorowo i głośno. Mimo swojego wieku nie nigdy nie była w tak barwnym miejscu, przez co na chwilę została przytłoczona przez te wszystkie bodźce, by nagle ruszyć w stronę pierwszych z maszyn. - słuchaj, bo ja jestem całkiem stara i nie bardzo rozumiem te wszystkie gry. Mam nadzieję, że nie będziesz tego wykorzystywać, by zlać mi tyłek, prawda? – to nie tak, że nie grała nigdy w gry, bo zdarzało się jej grywać z Teru, gdy ten był jeszcze młodszy i zabawa z mamą nie była wstydem przed kolegami. Były to jednak gry komputerowe lub konsolowe, nigdy nie bawili się na automatach, więc jej początki pewnie będą dość koślawe. Więc właśnie dlatego liczyła na zrozumienie ze strony chłopaka. - to, w co zagramy najpierw? Masz jakąś swoja ulubioną grę, w którą chcesz zagrać? -

@Umemiya Eiji
Amaya Chō
Umemiya Eiji

18/8/2024, 19:53
Pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć - wychodzą w działaniu ludzi wręcz naturalnie, dając możliwość do dalszej interakcji, tudzież rozwoju. Nie powinienem tak łatwo ufać innym, a jednak to robię. Wmawiam sobie, że nie, tym razem będę podchodzić ostrożnie ale nie potrafię aż tak, jak chciałbym, żeby to wyglądało. Na korzyść spotkania z Chō przemawia do mnie jeden, prosty fakt - nie czuję presji. Nie czuję konieczności wytłumaczenia, dlaczego czegoś nie pamiętam, dlaczego nie kojarzę głosu bądź twarzy, nieważne, jak bardzo chciałbym je sobie przypomnieć.

Mogę odetchnąć - w końcu mamy skupić się na grze, a nie na stresujących sytuacjach, jak chociażby spotkanie z potencjalnie niebezpiecznymi osobami. Nieważne, jak bardzo starałbym się powstrzymać pewne myśli przed pojawieniem się pod kopułą mojej czaszki, skoro te i tak ignorują chęci zapomnienia o nich. Pojawiają się i, niczym pasożyty, żerują na tym, co dla jest najważniejsze. Przynajmniej dla mnie.

Bieg - nawet jeżeli niewielki - sprawia mi problemy. Oddychanie jest ciężkie, poruszanie nogami do przodu, ażeby potencjalnie się nie wywalić - także. Siedzenie na mieszkaniu perfekcyjnie odcisnęło piętno na mojej kondycji, bezlitośnie pokazując, ile kroków udalo mi się zrobić do tyłu; tak żałosny.

Teoretycznie może mógłbym wrócić do pracy, ale wypisany przez lekarza papier ewidentnie wybił mi to z głowy. Trochę ciężej jest mi skupić się tylko i wyłącznie na siedzeniu w czterech ścianach, w związku z czym takie wyjście jest dla mnie wręcz zbawienne. Czasami ciężej jest wytrwać w tej samotności, choć czy w tym tłumie pędzących osób, połączonym z nieprzyjemnymi, nadawanymi przez umysł zmysłami, mogę nie zwariować? Jak mam się utrzymać, jeżeli coraz więcej znajduję za poddaniem się?

- Ha... może nie musiałem - mówię, spoglądając na Amayę, kiedy udaje mi się wreszcie zaczerpnąć bardziej skutecznego wdechu - ale było mi zwyczajnie głupio. - dokańczam, niemal w automatycznym odruchu otwierając torbę za pomocą pociągnięcia zamka. - Tak, tak, wszystko jest w porządku. - dodaję, wyciągając butelkę z wodą. - Akurat mam. Zawsze staram się, aby nie wychodzić bez prowiantu. - odkręcam, upijam parę łyków, czuję wreszcie orzeźwienie, które jest mi tak potrzebne. - A ty chcesz? - proponuję, choć niekoniecznie może to być jakkolwiek higieniczne. Nie żeby mi to przeszkadzało. Nie wątpię, że na wychowaniu fizycznym - choć nie mam ku temu pewności - zapewne dane było mi pić wodę z butelki, z której wcześniej korzystało kilkanaście innych chłopaków.

Objęcie nadal jest dla mnie trochę obce; rozumiem, że stanowi coś kompletnie normalnego. Moje ciało reaguje inaczej, trochę niepewnie, trochę z nieswojością - jakby takie coś nie było w moim przypadku czynem dozwolonym. Staram się mimo wszystko przemóc, pragnąc jednocześnie zrozumieć mechanizm, który za tym siedzi. Powoli, skrupulatnie, ażeby poznać samego siebie - skok na głęboką wodę może być wyjątkowo bolesny.

- Przezorny zawsze bezpieczny. - dodaję, znajdując się pod ramieniem Amayi, co jest dla mnie co najmniej... dziwne. Aż tak chętny i śmiały dotyku nie jestem jak ona, co wzbudza we mnie pewnego rodzaju uczucie narastającej zazdrości - tej pozytywnej, rzecz jasna. Nie mija zbyt dużo czasu, kiedy to wchodzimy do środka, a spektrum barw atakuje nas niemal od samego początku.

Zapytanie się "co tam u ciebie" nie jest tym, co pragnę osiągnąć. Odnoszę wrażenie, że - gdyby te słowa pojawiły się zamiast tamtych - brzmiałyby... płasko. Przynajmniej w moim wykonaniu; wolę jednak skupiać się na aspekcie nie tego, co się wydarzyło, a na aspekcie tego, jak ktoś w danej chwili się czuje. Skąd to się bierze, niestety nie mam bladego pojęcia. Może to jest ta cicha troska o drugiego człowieka, a może coś kompletnie innego; ciężko jest mi wsadzić te emocje do jednego worka.

- Najważniejsze, że pracę masz już za sobą. - nawet nie wiem, w którym momencie zacząłem czuć się na tyle spokojnie w jej obecności i towarzystwie, że przestaję się jąkać. Tylko na początku mi się to zdarzyło, gdy spóźnienia nie mogłem uniknąć. - Śmiało - dawno nie grałem, ale nie odpuszczę. - drobne kłamstwo. Jak dawno, to nie mam bladego pojęcia - pewnie na komputerze w coś musiałem pykać, ale w obecnym momencie wizja zerkania na to, co skrywa w sobie ta konkretna maszyna, zwyczajnie mnie przeraża. Boję się odkryć tego, czego potencjalnie odkrywać nie powinienem.

Każdy ma jakieś sekrety.

- Trochę się zasiedziałem, oglądając jakieś anime. Ot, puściło mi się, to uznałem, że nie będę go zatrzymywać. - była to poniekąd prawda; moją formą rozrywki obecnie było oglądanie animacji, nie mniej, nie więcej. - Nie żeby w tym sezonie było coś ciekawego... Czasami mi się wydaje, że boom na isekaie nigdy się nie skończy. - jakoś niespecjalnie mi się one podobają, więc nic dziwnego, że poddaję je nie tyle krytyce, co wyrażeniu własnej opinii na ich temat.

- Spokojnie, ja też niespecjalnie. Z tego, co mi wiadomo, to są tutaj głównie starsze tytuły, które mieszają się nieco z nowszymi. - mruczę pod nosem, spoglądając dookoła i zauważając te wszystkie stare machiny do grania w najprostsze gry typu pinball, a kończąc na bardziej zaawansowanych, które opierają się na koordynacji psychoruchowej. Automaty, kapsuły, gry rytmiczne - to wszystko ładnie się łączy w dźwięku działających, pracujących ciężko maszyn. Duchota, nadmiar ciepła wydzielany z myślących urządzeń, niemal od razu we mnie uderzają, przyczyniając się do rozpięcia bluzy. - Ja? Skądże. Jestem miły i potulny. - pozwalam sobie na nieco lisi uśmiech, który skrywa za sobą pewnego rodzaju podstęp. Tak naprawdę to nie jestem żadnym mistrzem, w związku z czym pozostaję pewien wobec tego, iż to ja, jako pierwszy, otrzymam dosłownie w giry,
- W ogóle, zapomniałem - mówię głośniej, rozglądając się dookoła, aby znaleźć pierwszą maszynę, która nas zaintryguje - powiedzieć, że masz ładny makijaż. - rzucam swobodniej, choć komentować wyglądu raczej nie powinienem. Nie mówię też tego w stylu, który wskazywałby na podrywanie, skądże - nie mam takiego zamiaru - a prędzej w taki sposób, ażeby docenić jej rękę do wyboru kosmetyków. - Szczerze? Nie mam żadnej, ale co powiesz na początek na jakąś bijatykę? Kompletnie nie wiem, jak się w nie gra, więc będzie zabawnie. - wskazuję na pierwsze maszyny, które posiadają podwójne gałki i przyciski. Oczywiście, zanim do tego dochodzi, meldujemy swoją obecność i uiszczamy odpowiednią opłatę.

Być może to ogromna ilość światła wpływa na moje lekkie podekscytowanie, a może to możliwość rozluźnienia, która jest mi tak potrzebna - nie mam bladego pojęcia. Przystaję na maszynie, gdzie na ekranie widnieje wybór postaci. To chyba ta zgodna, choć stara grafika, wydaje mi się być przekonującą.

- Co powiesz na to? - pytam się, chwytając - jak się okazuje - za pada przyłączonego do maszyny. Jakiś powód tego musi być; wybieram postać wedle tego, która wydaje się być łatwa poprzez system gwiazdkowy. Jest z początku ciężko, ale potem widzę totalnie ubraną na różowo metalówę i mnie to przekonuje do wyboru między tajną agentką Giovanną - potwierdzam Elphelt. Kto wie, może mi przypadnie do gustu. - Możemy spróbować, a jak ci się nie spodoba, to pójdziemy na coś innego. - powiadam pogodnie, czekając na jej decyzję.

@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

AKIYAMA RYO ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku