Duży salon zajmujący większość parteru. Centrum całego domu, w którym Itou najczęściej przebywa w czasie wolnym oraz gdzie przyjmuje gości. To otwarta przestrzeń, która płynnie łączy się z kuchnią, a skąd można też szybko przejść bezpośrednio do pracowni lub łazienki dla gości. Korytarzem w lewo można dojść do galerii, a schodami po prawej stronie wejść na piętro. Przestronny, przytulny i przepełniony jasnym światłem. Urządzony w drewnie i w dominującym zielonym kolorze — czy to jako farba na ścianie, czy to jako zieleń liści wystających z licznych doniczek. Dookoła wisi wiele własnoręcznie namalowanych obrazów, a na środku salonu na tatami stoi niziutka kanapa, stolik i wygodne poduszki do siedzenia.
Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.
– Nie pyskuj tam, żołnierz! – Nie dosłyszał dokładnie co wymruczała pod nosem, ale już pierwsze słowo wskazywało na to, że nastąpił po nim przejaw jakiegoś buntu. A on buntu nie tolerował w swoim oddziale, wśród rekrutów i w jednostce ogółem! – Pompować też zaraz możesz. Po żołniersku, na jednej ręce, licząc od zera, a nie od jedynki. – Zaśmiał się cicho, krótko. Nie potrafił przy niej utrzymać pełni powagi. Absolutnie nie wyobrażał jej sobie podczas wykonywania jakichś cięższych ćwiczeń, choć może nie doceniał tej uroczej kruszynki. Mogła go zaskoczyć, jeszcze po takim czasie.
– O kamieniach też bym mógł. Ale na astrologii się nie znam, marna ze mnie zodiakara – zażartował. No tak, na pewno go miała teraz za świra zainteresowanego głupotami. Jak jeszcze za nastolatka ograniczało się to do religijnych mitów, legend, opowieści i historii o dziwnych stworach, które wtedy uważał za wymyślone, tak teraz była to jego codzienność. Wcześniej opowiadałby jak to kitsune ochraniają ludzi, świątynie i różne miejsca, czasem czyniąc psoty, teraz narracja opierałaby się o ich nierzadko złośliwą naturę, opętania, tworzenie zwodniczych iluzji i przybieranie strasznych postaci. Kiedyś kappa byłaby śmiesznym, jaszczurowato-żabowatym stworkiem lubiącym ogórki, teraz dodane by było, że wyjątkowo mocno smakują im także ludzkie wnętrzności, zwłaszcza kiedy ofiara jeszcze żyje. Widział cel takiego ataku i nie było to nic przyjemnego, a na pewno zapadało w pamięć.
– Poważnie mówię. Yurei to są straszne kur—khm. Niemilce. – W porę użarł się w język, bo jednak wypadało zachować jakiekolwiek maniery, nawet mówiąc o istotach tak podłych. Mimo całej niechęci do duchów, obok niego przebywała dama, przy której jeszcze nie zdarzyło mu się nie wyhamować z ewentualną wiązanką pod jakimkolwiek adresem. – Może jakiś maczał w tym łapska, skoro powtarza ci się to samo. – U niego było podobnie, chociaż przez to, że budził się gdzie indziej, podejrzewał raczej potężniejszą siłę, na którą energetyczne czyszczenie miejsca, w którym spał, mogło nie zadziałać. Poza tym, rzadko spędzał dwie noce z rzędu w takim samym miejscu, co utrudniało cały proces.
– Może masz rozregulowaną którąś czakrę. Pierwsza mi przychodzi na myśl ta podstawy, odpowiada za ogół fizycznej egzystencji i potrzeb. Jeśli będzie w harmonii, powinnaś czuć bezpieczeństwo, mieć więcej energii i nie odczuwać tyle lęku, więc może i koszmary by zniknęły. Z drugiej strony w jej regulacji dobrze jest być blisko z ziemią, a masz tu sporo roślin. Zawsze możesz sobie sprawić świeczki albo kadzidełka o zapachu cedru czy goździków i mieć kontakt z czerwienią, patrząc chociażby na zachody słońca. – Odchylił się nieco na kanapie, myśląc nad ewentualnymi dalszymi rozwiązaniami. – Za bezsenność, stres i bóle głowy odpowiada problem z czakrą Trzeciego Oka, ale… uprawiasz chyba jogę, nie? – Wcześniej wyhaczył wzrokiem matę w kącie, chociaż równie dobrze mogła jej służyć do czegoś innego. Zwykłych ćwiczeń chociażby. Albo jeśli grała na konsoli w jakieś gry wymagające poruszania się, jako antypoślizgowy dywanik. – W każdym razie, z kompozycji zapachowych powinny pomóc mięta i jaśmin, a z barw indygo i fiolet. Przez brak równowagi najbardziej obstawiałbym czakrę Korony. A jest możliwe, żebyś miała ją rozregulowaną od lat. – Ta chyba była najgorsza. Położona najwyżej, związana najbardziej z paranormalnością, jednością, osiągnięciem doskonałości, postrzeganiem życia. Pamiętał, jaką czasami zdawała się być niezdarą, słodką w swoich potknięciach. Momentami wynikały z tego zabawne sytuacje. – Uregulowana powinna pomóc ci osiągnąć stan odprężenia i relaksu, usunąć strach, zniwelować ewentualne bóle głowy no i poprawić ci równowagę. Przy niej postępuje się podobnie jak z Trzecim Okiem – pomaga joga, ale też medytacja w całkowitej ciszy. Dobrze jakbyś się uzbroiła w olejek z olibanum, kadzidłowiec, coś o zapachu lotosu i miała kontakt z fioletem oraz bielą.
Sprawy zawodowe traktował chyba zbyt poważnie. Nawet nie sprawdzał czy dalej go słucha i czy coś w ogóle do niej dociera – jeśli nie to i tak mógł robić na głos notatki we własnej głowie, a potem dojść do jednego konkretnego wniosku, czym jej pomóc z jej problemem. Na początek i tak trzeba było sprawdzić czy oczyszczenie domu jakkolwiek pomogło, bo może produkował się na darmo. Niemniej, to były te wyjątkowe sytuacje, w których ostatnimi laty w ogóle był w stanie się produkować zamiast odpowiadać półzdaniami zawierającymi minimalną liczbę słów do tego, żeby w ogóle zawrzeć w nich sens swojego przekazu. Kiedy już zaczynał szukać powiązanego z egzorcyzmami, obrzędami i całą magią rozwiązania czyjegoś problemu, mógł mówić tak długo, jak tylko przychodziły mu do głowy pomysły albo ktoś po prostu kazał mu się zamknąć. A to ostatnie kilkukrotnie już mu się zdarzyło.
– Obie wersje dobre. Chociaż… chyba wolę pikantniejsze. Im ostrzej tym zabawniej. – Tak, o smaku mówił, oczywiście. O czym niby innym? Przecież tu chodziło o ramen, a ramen na ostro był całkiem niezły. Kiedy Alaesha przyniosła miseczki, również złożył ręce i nieco pochylił głowę, starając się uśmiechnąć. Zapach był nieziemski, smak najpewniej też. Ciężko było zepsuć takie danie, a Itou zawsze sprawnie radziła sobie w kuchni. Nie mógł mieć więc wątpliwości, że będzie to coś, co przywróci wspomnienia o dawnych latach.
– Jak na moje to nawet nie prawie, a całkiem kolacja przy świecach. No, jednej świecy. Rytualnej. Ale nadal świecy. – Został praktycznie tak, jak usadziła go wcześniej. Istniało duże prawdopodobieństwo, że gdyby rozłożył się na poduszce albo tatami, już by po prostu nie wstał. Im dłużej siedział w tym spokoju, napawając się przyjemną ciszą przetykaną czasem głosem Itou, w znajomym, mile kojarzącym się otoczeniu, tym bardziej jego siły się rozpraszały, wybierając najwyraźniej pójście na spacer i skorzystanie z odpoczynku, którego właściwie dawno nie zaznawał. Mógłby tak już zostać i właściwie mógł – aż do rana, bo Alaesha i tak by go nigdzie nie puściła.
– Na wszystkich świętych, jakie to dobre – skomentował po wciągnięciu w siebie pierwszych kęsów makaronu i wywaru. – Pewnie jest mega kolorowe, co? – Dla niego to były odcienie szarości. Różne odcienie, ciemniejsze i jaśniejsze, ale wciąż ponura szarzyzna, która na pewno odbierała mu część kulinarnych doznań. Tyle słyszał, że dobre jedzenie je się również oczami. Cóż, on nie mógł. Co najwyżej miał możliwość pochwalić kompozycję pod względem ułożenia, bo na pewno nie przez pryzmat dopasowania kolorystycznego.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
Z pewnością oboje stracili z nastoletniej niewinności i pogody ducha. Itou nie była już taka jak kiedyś. Większe huśtawki nastrojów, ponurych myśli, znaczniejsza podatność na emocjonalne zranienia. Niemniej życie też ją zahartowało i sprawiło, że teraz widziała, jak chce żyć, aby być z niego zadowoloną. Dojrzała, nabrała wiary i pewności siebie — zarówno pod względem swoich możliwości, jak i fizyczności. Inna, jednak równie warta odkrywania.
— Jaki nabór, taka rekrutka! Odmawiam robienia pompek panie dowódco. Co nie znaczy, że nie potrafię. — Zrobić kilku z trudem, ale tego już nie musiał wiedzieć. Niemniej Alaeshy nie można było odmówić woli walki, zapału i wytrwałości, jeśli na coś się uparła. Rzeczywiście, nie przepadała za przesadnymi ćwiczeniami fizycznymi, jednak gdyby w grę wchodziła rywalizacja... to równie dobrze mogłaby przeczołgać się po błocie, byleby znaleźć się na mecie przed innymi. Taka to była z niej urocza kruszynka.
Zabawna była ta rozmowa. Nie spodziewałaby się, że mogłaby o takich tematach rozmawiać akurat z nim, ale było to jak ciekawe wyzwanie. Powoli też opadały z niej emocje dzisiejszego dnia, więc snucie opowieści o horoskopach, kamieniach i czakrach było przyjemnie niezobowiązujące i o wiele lepsze niż grząskie tematy o duchach — z których z gracją gentlemana Yosuke szybko zrezygnował. Aczkolwiek może miał nawet rację, że jakiś byt mógł mieszać w jej snach?
— Ja o horoskopach akurat coś bym umiała powiedzieć. Ty jesteś rakiem, więc pasowałyby do Ciebie takie cechy jak dobra intuicja, przywiązanie do tradycji, ale też wrażliwość, lojalność i... opiekuńczość. W zasadzie to by się zgadzało. Wiesz może, o której godzinie się urodziłeś? — Opowiadała o cechach zodiakalnego raka zdawkowo, połowicznie, ale kiedyś mogłaby chyba na wyrywki mówić na ten temat. Przeczytała chyba każdy sensowny horoskop opisowy z neta, a przede wszystkim porównania, czy koziorożce i raki ze sobą współgrają. A okazywało się, że jak najbardziej. Do tego naukowe zapędy Alaeshy sprawiały jej jakąś wyjątkową przyjemność, że jedyne dwa zwrotniki na tej planecie noszą nazwy od ich znaków zodiaków — jakby były najważniejsze ze wszystkich dwunastu.
Zerkała na niego, gdy rozprawiał o czakrach i sposobach na ich regulację. Było to kochane, że tak próbował jej pomóc i rozwiązać jej problem, choć przecież wcale nie musiał. Czakry zdecydowanie bardziej przemawiały do Alaeshy, choć wobec nich i tak była sceptyczna. Po prostu pozwalała sobie w życiu na jednoczesną wiarę i niewiarę w pewne zjawiska. Fizycznie nikt nie udowodnił istnienia czakr, jednak wykorzystywano je w jodze i medycynie chińskiej. Szczególnie ta ostatnia o dziwo bywała skuteczna, bo i skupiona na zapobieganiu chorobom i tradycji ziołolecznictwa. Podchodząc z rozwagą do takich tematów, można było znaleźć dla siebie korzyści.
— Brzmi to tak, jakbym była całkiem rozregulowana, myślisz że aż tak źle ze mną? — Nakashima wyraźnie ożywił się, więc i pozwoliła mu do woli mówić, choćby i miał w trakcie tego rozłożyć ją na części pierwsze. Myśli i skojarzenia do jego słów zaczęły rozlewać się po głowie artystki, nie wszystkie wypowiedziane na głos. Przecież już przebywała w otoczeniu patrzącej na nią zieleni i czerwieni. Czy to nie wystarczyło?
— Natomiast jeśli chodzi o kolory, to przy mojej pracy chyba nie może brakować mi żadnego. Do tego staram się otaczać rzeczami, które mi służą — tak jak wspomniałeś o roślinach, ziołach i jodze. Swoją drogą, spostrzegawczy jesteś. To jak, dowódco-doktorze Nakashima, jaka jest diagnoza? — Mógł żartować z jej niezdarności, gdzie w największej mierze, to on stanowił jej przyczynę. Normalnie też miewała z tym problemy, ale to zawsze delikatny stresik czający się z tyłu głowy przy spotkaniach z Nakashimą powodował, że robiła raz za razem coś głupiego. Jakby część umysłu odpowiedzialna za koordynację i rzeczową analizę podejmowanych działań szła na drzemkę, zostawiając Itou z tym zupełnie samą — radź sobie! I jako tako sobie radziła, najwyżej rozbijając sobie nos o czyjąś klatkę. Nigdy w swojej znajomości nie dotarli do momentu, aby serce mogło postukiwać do rytmu kojącej rutyny. Z tego względu Yosuke naoglądał się przeróżnych potknięć, rozlanych napojów i nabitych siniaków. Taki był jej urok albo po całości rozregulowana czakra. Gdyby miała prawdziwie przeżywać każdą swoją wtopę, to powinna przestać się z nim widywać po pierwszym spotkaniu. Jednak często z tych drobnych niezdarności płynęły nieoczekiwane pozytywy. Nawet dzisiejsze przenosiny na kanapę... Cóż, niczego nie żałowała!
— Olibanum... A mogą być perfumy? Mam jeden taki zapach, którego kompozycja ma przypominać — ach, nie wiem, czy będziesz kojarzył ten zapach. Byłeś kiedyś w starym, chrześcijańskim kościele? Te perfumy opierają się właśnie na olibanum i pachną jak połączenie kadzidła, drewnianych ławek i chłodnych, kamiennych murów. Na studiach przygotowywałam szkice nawiązujące do architektury neogotyckiej i neoromańskiej. Większość studentów szła na łatwiznę, rysując ze zdjęć z Internetu, gdy ja wolałam jeździć do Tokio. Na przykład do Świętego Ignatiusa lub katedry Nicolai-do. Natomiast wracając jakkolwiek do tematu, dlatego też nie przeszkadzało mi palenie ziół — lubię takie ceremonialne, sakralne zapachy. — Tym razem to ona się rozgadała. Przy nim jakoś łatwiej wracały różnorakie wspomnienia.
— Obie wersje dobre. Chociaż… chyba wolę pikantniejsze. Im ostrzej tym zabawniej. — Kąciki warg uniosły się, gdy do Itou dotarła dwuznaczność wypowiedzi Nakashimy. Ręka jej zadrżała nad miską, chcąc z przekory dorzucić sporą ilość chili. Skoro im ostrzej, tym zabawniej... Niemniej powstrzymała się — chciała, żeby mu smakowało. Zrobiła więc tak, jak chciał i otrzymał pikantną porcję; ani łagodną, ani przesadnie ostrą, co też dobrze opisywałoby artystkę, która owe danie przygotowywała. Jednocześnie nawet stwierdził, że dla niego to była kolacja przy świecach. Schyliła głowę, odrobinę chowając kolejny już tego wieczoru, trochę nieśmiały uśmiech. Kurczę, naprawdę dobrze im się rozmawiało.
— Szybko nam idzie. Skoro na pierwszym spotkaniu już mamy kolację przy świecy, to co będzie na drugim? — Odparła, przekładając składniki w swojej misce z miejsca na miejsce. W głowie od razu zawibrowało inne, mniej przyjemne pytanie — czy drugie spotkanie będzie miało w ogóle miejsce?
Tak bardzo cieszyła się, że mu smakuje posiłek. W przygotowywaniu jedzenia nie było nic milszego niż późniejsze zadowolenie drugiej osoby. Natomiast z łatwością poznawała, czy ktoś chwalił danie z grzeczności, czy rzeczywiście przypadło mu do gustu. Reakcja Yosuke była idealna, co połechtało kobiece ego.
— Tak, jest kolorowe, ale przy tym świetle sama niewiele widzę z tych kolorów — niczego nie tracisz. Jesteś w ogóle w stanie żałować tego, że ich nie dostrzegasz, skoro nigdy żadnego nie widziałeś? — Dopiero teraz zaczęła jeść. Czuła jak ciepło rozchodzi się po ciele i powoli zapada się w kanapę. Dookoła było tak cicho, a zapach kadzidełka powoli zaczął unosić się w powietrzu. Pomimo rewelacji nad rzeką, teraz było inaczej. Bezpieczniej.
@Nakashima Yosuke
Uniesione brwi i powątpiewający wzrok bezgłośnie pytały „czyżby?” w kwestii wykonywania ćwiczeń przez Alaeshę. Wolał już porzucić ten temat, w nadziei, że brak reakcji przyspieszy jej znudzenie się zaczepkami. Zwłaszcza, że i tak zaraz miał do odprawienia rytuał wymagający skupienia i dłuższego spaceru przez cały dom, a kolejne naigrywanie się rekrutki mogło być dość rozpraszające.
– Rakiem i psem w jednym. To dopiero hybryda. – Nigdy jakoś nie zwracał większej uwagi na znaki zodiaku, a do tej pory nawet nie wiedział, że według zachodniego systemu jest skorupiakiem ze szczypcami. Obracał się w tej kwestii raczej wokół ich kręgu kulturowego, który wydawał się być momentami nieco skomplikowany. – Godzina… Pamiętałem jeszcze niedawno. Matka mi kiedyś wypominała, że spać nie mogła, bo się pchałem na świat. – Złączył palce, przysuwając je do warg i zastanawiając się porządnie przez dłuższą chwilę. Zmarszczył nieco brwi. – Czwarta w nocy, połowa godziny tygrysa. Zodiakalny pies spod żywiołu ognia. – Tak chyba to szło. Niektórzy mogliby stwierdzić, że urodził się o wyjątkowo pechowej porze, ale jak dla niego to gorzej by było urodzić się w porze wołu. Zwłaszcza, kiedy teraz wiedział, jak cienka stawała się granica między światem żywych a umarłych. Jeszcze by go jakichś duch swoimi parchatymi łapskami obmacał za niemowlaka i byłoby nieszczęście.
– Nie no, aż tak źle to nie jest. Możesz mieć trochę za mało albo za dużo nagromadzonej w czakrach energii. Mogłabyś jeszcze spróbować iść na akupunkturę albo chociaż akupresurę. Jeśli przyblokował ci się jakiś meridian, to też by mogło tłumaczyć, dlaczego jesteś rozregulowana mimo kontaktu z elementami związanymi z tymi konkretnymi czakrami. – Na wbijaniu igieł w ciało nie znał już się kompletnie. Pomasować to może jeszcze by mógł, ale nie znał rozkładu punktów witalnych w ciele, a nawet będąc bardziej przyziemnym, to i samych mięśni w większości nie kojarzył i bałby się zrobić więcej szkody niż pożytku. No i nie wypadało zdecydowanie obmacywać Itou, nawet w domowym zaciszu. Chyba, że by poprosiła. Chociaż nawet wtedy Nakashima miałby w sobie jakieś opory i moralne dylematy. – Ale przede wszystkim najpierw musisz zobaczyć czy cokolwiek się poprawi po oczyszczeniu i powieszeniu ofudy.
Podczas obejścia domu z ziołowym dymem nie zauważył żadnego ducha, który mógłby zaburzać jej sen, ale to nie oznaczało, że się gdzieś nie schował. Mógł też próbować się wkradać nocą, a teraz czekała na niego ochronna bariera, którą ciężko byłoby sforsować. Ewentualne zakradające się stworzenie musiałoby mieć wyjątkowo dużo samozaparcia, żeby teraz wejść na teren Alaeshy. Niestety efekt nie był zbyt trwały, choć wywieszony przed wejściem amulet mógłby coś zdziałać.
– Kiedyś byłem w kościele Ōura… – Spróbował sobie przypomnieć wyjazd do Nagasaki, ale bardziej niż stara chrześcijańska świątynia przypominały mu się Suwa-jinja, Sannō-jinja, Fukusai-ji i Sanktuarium Konfucjusza. Kojarzył jednak sam zapach kadzidłowca oraz starego drewna, więc nie było ciężko wyobrazić sobie jak mogłaby pachnieć kompozycja, o której mówiła. – Ale tak, perfumy mogą być, jak najbardziej. Właściwie nawet lepiej, bo zapach zostaje dłużej na skórze czy ubraniach niż kadzidełko. – Trochę było szkoda, że nie mieli już kontaktu, kiedy była na studiach. Chętnie popatrzyłby na jej szkice, a może nawet wyrwał się raz czy dwa na jakąś wspólną wycieczkę. Architektura nie leżała w kręgu jego zainteresowań, ale z chęcią poznawał różne historie, oglądał zabytki i po prostu podróżował. Przynajmniej kiedyś. Teraz podróże ograniczały się do kursowania pomiędzy Yakkari, Sāwą a Fukkatsu. – Więc mogę się spodziewać, że będziesz pachnieć starą, neogotycką katedrą? Chociaż w sumie też lubię zapachy świątyń. Mają w sobie coś niecodziennego.
Uśmiechnął się łagodnie, naturalnie, mieszając posiekane kawałki chili i wpatrując w ramen. Co miałoby się wydarzyć przy okazji drugiego spotkania? Z pytania wynikało, że w ogóle takie nastąpi, ale zdziwiłby się, gdyby po tym jednym wieczorze mieli znowu zamilknąć na następną dekadę i nie spotkać się nawet przelotnie, gdzieś na dróżce w parku. Pewnie specjalnie brałby więcej przydziałów do Asakury, żeby zwiększyć szanse na ten przypadek.
– W takim tempie to pewnie ślub – zażartował, nawijając na pałeczki kolejne makaronowe nitki. Ledwie po kilkunastu minutach wylądował w jej domu i od razu miał nocować, w dodatku ta świeczka do kolacji. Czuł się przy niej tak swobodnie, jak dawniej, szczególnie po teście z użyciem fukumame. Robiło mu się lepiej od samej jej obecności. – Nie no. Pewnie masz jakiegoś narzeczonego czy męża, któremu by się ten pomysł nie spodobał. Nie podkradam przecież zajętych panien. – Jakby w ogóle jakiekolwiek panny ostatnio podkradał. Ktokolwiek jednak zdobył serce Itou, musiał być szczęściarzem. Była cudowną kompanką do rozmów, świetnie gotowała, miała wspaniałe poczucie estetyki, dobrze wychowana i nawet jak bywała czasem lekko złośliwa, to w taki zabawny, droczący się sposób.
– To chyba bardziej zazdrość niż żal. Ludzie się nimi zachwycają, jeśli coś opisują, to często w pierwszej kolejności wymieniają kolor, nawet w przepisach kulinarnych każą coś robić do osiągnięcia konkretnej barwy. Kupując kwiaty muszę polegać na uczciwości sprzedawcy czy na pewno daje mi coś białego czy może to jednak róż. Nie wiem czy szare ubrania są szare, czy może jednak jadowicie zielone w żarówiaście żółte kropki, których nawet nie widzę. Albo czy coś czarnego tak naprawdę nie jest ciemnym granatem. – Chciałby móc zobaczyć coś więcej niż tylko odcienie szarości rozpięte pomiędzy czernią i bielą. Choćby raz w życiu, bo pewnie szybko okazałoby się, że gubi się w nowej rzeczywistości, musi wielu rzeczy uczyć na nowo i tak naprawdę nie jest mu to potrzebne. Co, jeśli nigdy nie nauczyłby się rzeczywistych kolorów? Gdyby mylił czerwień z zielenią, błękit z żółcią? Większość ludzi miałaby go za idiotę. Teraz przynajmniej miał medyczną wymówkę. – Wielu rzeczy muszę uczyć się na pamięć, bo nie rozpoznam ich po jednym rzucie okiem na kolor. Robienie prawa jazdy było mordęgą i jeśli nagle zmienią coś w znakach drogowych czy odwrócą sygnalizację świetlną, to kompletnie się zgubię i czeka mnie nauka od początku. Nie mogę podziwiać sztuki, próbować interpretować nowoczesnych obrazów, których połowa społeczeństwa nie lubi, a druga połowa coś w nich widzi. Nie mam jak podziwiać całego piękna kwiatów czy ludzi, nie mogę ocenić czy coś komuś dolega. Z innej strony w moich oczach trup będzie wyglądał całkiem żywo. – Wzrok wbijał w miskę, w której leniwie mieszał pałeczkami. Był znieczulony na niektóre widoki, a wielu rzeczy nie mógł robić. Naprawdę chyba mu tego nie brakowało, ale po prostu zazdrościł innym, że oni nie mają problemów z rzeczami dla niego niedostępnymi. Jakby życie wycięło mu część zawartości i machało na sznureczku nieosiągalnym dla niego DLC, którego nie miał szans zdobyć, bo było limitowane, a on się spóźnił stojąc w kolejce za czymś innym.
– Najgorsze chyba jest to, że ludzie nie są w stanie opisać koloru. Wiem, że trawa jest zielona, a niebo niebieskie, ale nie mam pojęcia jak to wygląda. Każdy ma jakiś kolor, który lubi, a ja nawet nie wiem dlaczego ktokolwiek miałby wybrać i lubić tylko jeden. Dla mnie istnieje tylko czerń, biel i dwadzieścia odcieni szarości. Żadnego nie faworyzuję.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
— Tak, rakiem. Nie wiedziałeś? Lubię dla zabawy sprawdzać też zachodnie horoskopy. Myślę, że mają sporo sensu. Tam w ciągu roku przypisuje się 12 znaków, a w horoskopie chińskim to w zasadzie jeden znak na rok. Przecież to absurd, żeby wszyscy ludzie z jednego rocznika mieli te same cechy. W tamtym horoskopie jestem koziorożcem i nawet jest do znak kompatybilny z rakiem, wiesz? — Przytknął palce do ust, co sprawiło, że wzrok Eshy również za nimi podążył. Czy musiał tak zwracać na nie uwagę? Lepiej, żeby zostawił je w spokoju, żeby nie powracała myślami do domku... Za późno, już wróciła. Ech. Rzeczywiście, niech już idzie zrobić ten rytuał oczyszczenia, lepiej żeby zbyt długo nie znajdował się zbyt blisko. Nie była już nieśmiałą nastolatką, co mogło nieść za sobą różnego rodzaju implikacje.
— O, jaki dokładny! O psie pamiętałam, ale że ogień... pasuje do Ciebie. Zrobię kiedyś Twój wykres urodzeniowy i dam Ci znać, co z niego wyszło. Jak sama sobie taki zrobiłam lata temu, to byłam zdziwiona, jaki okazał się trafny.
— Już myślałam, że interesujesz się reiki. Dobrze, zobaczymy czy się dzisiaj wyśpię.
— A jeśli nie mam nikogo takiego? — Spojrzała na niego, po czym szybko odwróciła wzrok w bok. Odpowiedziała pytaniem jednak zmieszanie, które pojawiło się na twarzy Alaeshy, mówiło samo za siebie.
— Wiesz co? Mówisz piękniej o kolorach niż niejedna osoba, która je widzi. Może jesteś w stanie je dostrzegać, zauważać bardziej, niż Ci się wydaje. — Wyciągnęła ku niemu rękę i w chwilowym, pokrzepiającym geście dotknęła rękawa munduru. Niegdyś próbowała sobie wyobrażać to, jak Yosuke widzi świat i to, co chyba najbardziej mogło temu odpowiadać, to czas tuż przed świtem. Wtedy pierwsza wyłaniająca się zza horyzontu jasna poświata nadawała rzeczom kształt, ale światła nie było na tyle, aby oddawać ich kolory. Wszystko wtedy pokrywały odcienie szarości.
— Widzisz, Ty przynajmniej zrobiłeś prawo jazdy. Ja jakoś jeszcze do tego nie dotarłam. — Samochód naprawdę by się jej przydał. Życie jako singielka dawało w kość, gdy należało przewieść zakupy, lub trzeba było pojechać na drugi koniec miasta albo – co gorsza – do zupełnie innej miejscowości. Wszelkie meble i domowe sprzęty musiała kupować z dowozem, marnując na to pieniądze, gdzie auto rozwiązałoby większość problemów.
— Mogłabym spróbować opisać dla Ciebie kolory. Byłaby to tylko moja interpretacja, ale mogłabym Ci przybliżyć, jak ja je czuję. — W końcu doświadczała świata wszystkimi zmysłami. Wzrok mieszał się ze słuchem, smak z zapachami, a wszystko razem i na przemian z dotykiem. Było to wręcz niesprawiedliwe, że Yosuke nie widział niczego poza skalą szarości, a jej zmysły dosłownie zwariowały, oferując masę połączonych doznań. Od czasu zostania senkenshą świat stał się jeszcze piękniejszy, ale jednocześnie bardziej nieprzewidywalny i chaotyczny. Czasem po prostu miała dość setek bodźców uderzających w nią raz po raz. Nawet od dobrych rzeczy mogła rozboleć głowa, jeżeli było ich zbyt wiele.
@Nakashima Yosuke
– No ale wiesz. Znaki odpowiadają za ziemskie gałęzie, a są jeszcze niebiańskie pnie, pięć żywiołów, yin i yang, podział dnia na dwugodzinne cykle, do każdego miesiąca też przypisany jest znak, pewnie do tego znaczenie ma faza księżyca czy inne ułożenie gwiazd. Jeszcze się zaraz okaże, że grupa krwi też odpowiada za cechy charakteru. – Przewrócił lekko oczami. To było za skomplikowane, ale starożytni Chińczycy najwyraźniej lubili wszystko utrudniać. Szkoda tylko, że potem rozpleniło się to na wyspach japońskich i już tak zostało, równie bezsensowne co w krainie, z którego pochodziło. Za dużo gapili się w nieosiągalny dla nich kosmos to i kosmicznie im odbiło. Jeśli jednak Itou chciała, to mogła mu robić astrologiczne czary-mary, tak jak w sumie on wymienił jej tyle zaczarowanych właściwości ogrodowych ziół. Pewnie wzajemnie zrozumieją tyle samo czyli niewiele.
– Tego prawie nie czuć. I zawsze masz akupresurę, tam cię najwyżej pougniatają, ostukają. Prawie jak masaż. Nie powiedziałbym, że od razu się tym interesuję, ale jak robią to od tysiącleci to w jakiś sposób musi pomagać. Wiadomo, że nic nie zastąpi prawdziwego lekarza, ale póki to nie jest coś zagrażającego życiu, warto próbować. – Medycyna raczej średnio mogła pomóc na koszmary, a na bezsenność co najwyżej przepisać leki. W jego przypadku nie było to opłacalne, bo co prawda zasypiał bez wiercenia się po łóżku, ale za to złe sny dręczyły go przez cały czas, nie wybudzał się z nich, a rano i tak okazywało się, że jest gdzie indziej niż w swojej sypialni. Przestał więc brać wspomagacze snu w nadziei, że przebudzi się, jeśli poczuje bycie porwanym – to także się nie zdarzało. Tak czy tak się nie wysypiał i czuł tragicznie, więc nie było sensu faszerować się prochami.
Spojrzał na nią znad miseczki, opuszczając ją za chwilę. Niewiele brakowało, żeby po odpowiedzi Alaeshy się zakrztusił – przez zdziwienie tym, co powiedziała. Że niby ona nikogo nie miała? Samodzielna, urocza, piękna kobieta potrafiąca zadbać nie tylko o siebie, ale też o drugą osobę?
– To chyba bogowie sobie żarty jakieś stroją, bo facet, który by z tobą był, byłby największym szczęśliwcem na świecie. – Na pewno żartowała. Musiała się z nim znowu droczyć, bo ciężko było uwierzyć, żeby nadal była sama. Wydawała się być dość radosna i otwarta, na bank musiało istnieć stado samców, którzy próbowali dostać się do jej serca (i to nie w dosłowny, makabryczny sposób). Komuś musiało się udać. Prawda?
W dzieciństwie kwestia widzenia kolorów była przez niego odbierana trochę inaczej. Z jednej strony bywały dzieciaki, które się z tego naśmiewały, z drugiej był czasem łagodniej traktowany przez nauczycieli niektórych przedmiotów – chociażby przy tej nieszczęsnej sztuce. Inaczej oceniano go za interpretację obrazów, rysunki mógł robić tylko za pomocą ołówka lub węgielka, co zgadzało się z jego wizją świata. Być może nie było mu z tym tak źle, bo jeszcze miał kontakt z dziadkiem, który podobnie do niego miał problemy ze wzrokiem. Traktował to jako coś, co go wyróżniało i nie czuł jeszcze pełnej skali problemów wynikających z monochromatyzmu. Dopiero, kiedy dorósł, zdał sobie sprawę z własnych ograniczeń. Łudził się, że gdzieś w medycynie pojawi się jakiś przełom, że jeszcze dożyje czasów, kiedy coś się zmieni. Irytowało go, kiedy w raporcie musiał podawać szczegółowe opisy, kiedy miał kolorystyczne wybory, a w pobliżu nie było nikogo, kogo mógłby poprosić o pomoc. Sam fakt, że o tę pomoc prosić musiał.
– Zrobiłem, a i tak dopiero w zeszłym roku i tylko na motocykl. W dodatku wolę nim jeździć poza miastem albo w nocy, kiedy na ulicach prawie nikogo nie ma. Co jest trochę ironiczne, bo nienawidzę pracować w nocy przez to, że widzę jeszcze mniej szczegółów niż w dzień. – Ile to razy był na patrolu po zmroku i coś umknęło jego uwadze, ile razy ulegał optycznym złudzeniom, bo coś za bardzo zlewało się z tłem, ale potem okazywało się być kwitnącym krzewem, wywieszonym praniem, zgaszoną latarnią. Ale brał te nocne zmiany, bo i tak nie miał co robić, nie mógł spać, nie było chętnych albo był w pobliżu.
Odstawił swoją miskę na stolik. Ramen był pyszny i mimo rozgadania się, gdzieś pomiędzy tym wszystkim wmiótł całą porcję. Być może dlatego, że nie jadł nic jakoś od południa, a przez stres i ból nawet nie zwrócił uwagi na to, że był głodny. Tempo mogło także wynikać z przyzwyczajenia – przerw w pracy nigdy nie robił zbyt długich, więc i posiłki spożywał szybko, żeby móc wrócić do obowiązków. Wstał tylko po to, żeby usiąść obok niej, bokiem do oparcia, zginając nogi i siadając na łydkach jak nastoletnia psiapsi na ploteczkach. Łokieć oparł na poduszce kanapy, przechylił głowę, żeby ją z kolei oprzeć na dłoni.
– Opisałabyś kolory moich oczu? – Zapytał nagle, cicho. Oczy zdecydowanie nie były jego ulubionym tematem, kiedy był młodszy. Zbyt wiele osób zwracało na nie uwagę, w bardziej i mniej pozytywny sposób, nie dając wiary, że są naturalne, robiąc zdjęcia. Ciekawiło go, co ludzie tak naprawdę widzą. Reina oboje oczu miała zielone, jak u niego prawe, Shin zaś oboje czerwonych odpowiadających jego lewemu. Zastanawiał się, jak wyglądały naturalnie, a nie poprzez jego popsute spojrzenie. Jak wyglądały tęczówki Eshy w promieniach odbijającego się od nich słońca.
@Itou Alaesha
— Dobrze, już dobrze, wezmę sobie do serca Twoje rady, natomiast wróćmy do tych tematów później. Teraz leć zrobić ten rytuał, bo zrobienie ramenu wcale już tak długo nie zajmie.
— A widzisz tu kogoś? — Poza mną i tobą? Przecież gdyby była w związku, to w życiu akurat Alaeshy nie dałoby się tego nie zauważyć. W domu z pewnością byłoby widać tego świadectwa: koszulę wiszącą na krześle, zostawiony w pośpiechu zegarek, dwa pasujące do siebie kubki do kawy czy dodatkową parę kapci, która byłaby o wiele na nią za duża. Niemniej miło, aż zbyt miło, było akurat od niego usłyszeć taki komplement. Lepiej żeby nie mówił takich rzeczy tak lekkomyślnie... Pokiwała przecząco głową, potrząsając przy tym na boki pasmami włosów.
— Najwyraźniej żaden szczęśliwiec jeszcze się na mnie nie poznał. Albo bogowie. Może mają ze mną problem, bo w nich nie wierzę. — Blask jaki w tym momencie dawała świeczka, uległ zmianie. Płomień zdążył wydrążyć wosk, a ogień skrył się wewnątrz, rozpalając przezierające teraz ścianki. Poblask był łagodniejszy, spokojniejszy i cichszy od wcześniej rześko i wysoko palącego się knota. Czemu Yosuke tak się dziwił? Może tylko drwił z niej? Przecież mogłaby powiedzieć o nim to samo, a też nikogo nie miał.
Teraz pachniało nie tylko kadzidełkowym dymem, a dookoła rozniosła się też swobodniejsza energia płynąca od Yosuke — jakby młodsza, żywsza i bardziej znajoma. Nawet pomimo dojrzalszych, ostrzejszych rysów twarzy i wciąż ściśle oplatalającej czerni munduru Itou zauważyła wyraźną zmianę. Czym była spowodowana? Nie chciała dopowiadać sobie znaczeń, ażeby to informacja o wolności jej stanu miały mieć wpływ na tę naglącą beztroskę w zachowaniu Nakashimy. Ale może? Może też ją podpuszczał, nie wierząc że jakkolwiek Alaesha będzie w stanie opisać kolory inaczej od innych osób. Zadanie otrzymała niełatwe. Nie ze względu na interpretację barw, a skojarzenia za nimi płynące. W końcu dopiero co powiedziała, że może mówić tylko o swoich subiektywnych wrażeniach, przy czym oczy ponoć są zwierciadłem duszy. Nie są one tylko kolorem, a też poniekąd impresją na temat danej osoby.
Uciekając na chwilę przed jego spojrzeniem, odłożyła swoją miseczkę. Nie była już głodna, a teraz i tak już by więcej nie przełknęła.
— Dobrze. — Wyprostowała się, odsuwając nieco głowę, aby ciepła poświata kuchennego światła mogła trochę lepiej oświetlić jego twarz. Mówiąc chciała, wręcz musiała, patrzeć na to, co opisuje.
— Zacznę od prawego oka. Dla mnie ta zieleń jest głęboka, ale jednocześnie lekko dymna, zupełnie naturalna. — Uniosła do góry rękę, jakby chcąc dotknąć jego twarzy, ale odpuściła. Nie mogła rozpraszać się innymi wrażeniami, jeśli miała skupić się na oczach, tymczasem w jej wypadku o rozproszenie nie było trudno. Opuszczając rękę zahaczyła puszkami o jego kolano, finalnie odkładając dłoń na własne udo.— Kojarzy mi się z godziną między 10:00 a 11:00 na łące, późną wiosną, gdy jest już naprawdę ciepło, ale robiąc kroki po trawie, wciąż wyczuwa się na skórze rosę. Ta zieleń jest łagodna, lekko rozmyta od resztek porannej mgły i aksamitna jak przezierające przez nią promienie słońca o tej porze dnia. To kolor, który można odczuć jak silny, niemal gorący podmuch wiatru, który szczelnie otula ciało, rozwiewa gwałtownie włosy i zrywa z głowy kapelusz. Jak obietnica czegoś miłego, ale niespodziewanego. — Czy przesadzała z opisem? Czy o to mu chodziło i w ten sposób mógłby lepiej zrozumieć kolor? Czy ten niemal poetycki przekaz będzie dla niego zrozumiały, czy właśnie się przed nim wygłupiała? Niemniej jeśli komukolwiek wypadałoby w ten sposób mówić o kolorach, to właśnie malarce.
Na razie tylko patrzył, więc postanowiła kontynuować. Wróciła głową do centrum, teraz zasłaniając dostęp światła z kuchennego aneksu i pozwalając zatańczyć blaskowi świecy na drugiej połowie męskiej twarzy.
— Tymczasem lewe oko... Lubię je. Wcale nie jest tak dziwne, jakby mogło się wydawać. Jest w takim samym tonie, kolorystycznej melodii jak zieleń drugiego — pasują do siebie. Jednak ono z kolei przypomina mi porę, gdy słońce znajduje się nisko nad horyzontem, rzucając ostatnie promienie ciepła przed rozpoczęciem nocy. Ta czerwień jest jak dobrze rozpalony kominek, w którym drwa już całkowicie zajął ogień, a teraz żar płynął z rozgrzanych tak mocno kawałków drewna, że aż jasno się skrzących. Jest jak nagrzana cegła, z której jest ten kominek zbudowany, na stałe okryta warstewką popiołu. Jest też jak słodkie wino z nutą gorzkiej czekolady w chłodny dzień i jak gęsta cisza. — Która właśnie pomiędzy nimi zapadła, gdy skończyła mówić. Między palcami mięła materiał nogawki własnych spodni, co musiała robić też i w trakcie swojej przemowy. Czekając na jego reakcję, dopiero poczuła przyspieszony rytm własnego serca, który dotarł do niej ze względu na szum intensywnie pompowanej przez tętnice szyjne krwi. Miała wrażenie, że to pulsowanie jest tak głośne, że nie mógł go nie usłyszeć.
@Nakashima Yosuke
Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.
– Może jest w pracy, na delegacji, nie mieszkacie razem? Albo jest pedantyczny i wszystko odkłada na swoje miejsce? Może zaciera po sobie ślady, bo sekretnie prowadzi przestępcze życie? – Chciał być kiedyś detektywem, ale fizycznie nie miał takich możliwości. Nadal jednak pozostało mu swego rodzaju zainteresowanie do znajdowania poszlak i łączenia faktów, co całkiem przydawało się w obecnym zawodzie. Bardzo często musiał rozglądać się po miejscach ataków yokai, patrzeć na ślady, ocenić ofiarę i spróbować wydedukować, jaka istota kryła się za całym tym spustoszeniem. Czasem przepytywał świadków, kiedy indziej natykał się na rzeczy, które do siebie nie pasowały.
– Bogowie są za bardzo zajęci swoimi sprawami, żeby zwracać na nas uwagę. Pewnie nawet nie mają problemu z twoją niewiarą. – Prawie nigdy nie odpowiadali na modlitwy, do świata śmiertelników wysyłali jedynie swoich posłańców. Istniały niby jakieś artefakty zawierające w sobie cząstkę ich mocy, ale niespecjalnie przejmowali się, jeśli wpadały w czyjeś ręce. Mityczne przedmioty były pewnie dla nich tak zwyczajne, jak dla ludzi grzebień czy czajnik. – Jestem zaskoczony, szczerze.
Czy był niepewny? Niektórych rzeczy na pewno. Zwłaszcza prowadząc motocykl. Że nie zauważy ubranego na ciemno pieszego, który wszedł na słabo oświetloną ulicę, że zahaczy po ciemku o zaparkowany nieprawidłowo inny pojazd, że nawet za dnia trafi na skrzyżowanie z uszkodzoną sygnalizacją, na której jeszcze nie wystawili policjanta kierującego ruchem. Już wcześniej znał większość znaków drogowych, zasady pierwszeństwa, przepisy, nawet niepisane reguły panujące wśród kierowców. A mimo to przed testami, jazdami próbnymi i samym egzaminem studiował wszystkie materiały niczym starożytne manuskrypty, rozwiązywał zadania dotyczące tego, kto w danej sytuacji powinien pojechać pierwszy, a kto ostatni, łapały go wątpliwości.
– Może właśnie przez to, że wiedziałem jak to robić, było jeszcze gorzej. Na drodze nikt nie jeździ tak, jak wymaga się tego na egzaminie. Inaczej drogówka nie byłaby w ogóle potrzebna. Tak samo jak ubezpieczenia. – Zdarzali się istni wariaci. Zmieniający gwałtownie pas ruchu, hamujący tuż przed maską osoby za sobą, jadący niemal dosłownie na zderzaku. Ludzie przekraczający dozwoloną prędkość w środku miasta o kilkadziesiąt kilometrów na godzinę, przecinający tłoczne skrzyżowania na czerwonym świetle, tracący panowanie nad kierownicą, wpadający na latarnie, drzewa, barierki. Można śmiało powiedzieć, że tuż przed egzaminem bał się bardziej niż w obliczu któregoś z groźnych, morderczych yokai, choć wiedział, z czym może się wiązać spotkanie z nimi. Ale dał radę, jeździł póki co bezwypadkowo. Przez swoją przypadłość znacznie bardziej uważał na otoczenie, w każdej chwili gotowy do nagłych manewrów, zawsze w kasku, naprawdę wierząc w to, że jest on w stanie uratować życie kierowcy w większości przypadków.
Słabe światło mogło zaburzać obraz, dlatego chciał znaleźć się bliżej – dla ułatwienia już niełatwego zadania. Miała okazję przyglądać się jego oczom, w szczególności temu czerwonemu, badając dokładnie czy nie jest podpuszczana, ale było to dawno temu, przy pierwszym spotkaniu. Podobno niewiele zmieniały się z wiekiem, przynajmniej pod względem wielkości, ale jego zwierciadła duszy mogły widzieć wystarczająco dużo, żeby doznać jakiejś przemiany.
Wpatrywał się w nią przez cały czas, pozostając niemal nieruchomym. O tym, że nie zasnął z rozchylonymi powiekami świadczyło tylko regularne mruganie – spokojne, naturalne. Próbował sobie wyobrazić opisywaną przez nią sytuację i w przypadku zieleni nie było to tak trudne. Późnowiosenne przedpołudnia, ciepłe, spędzone wśród wilgotnej trawy były jego dzieciństwem. Świt przynoszący mgłę otulającą, głaszczącą czule krzewy i niskie zarośla, gęstą jakby po zboczach pobliskiej góry spłynął kawałek chmury. Kiedy ustępowała, pozostawiała drobne krople na uginających się, soczystych źdźbłach słodkiej trawy. W tle szczebiotały ptaki, najróżniejsze, zajęte swoimi sprawami. Ciepły wiatr zwiastujący popołudniowy upał i wieczorną burzę, prześlizgujący się między włosami. Kładł się pod młodym dębem, ugniatając swoim ciężarem mile pachnącą trawę i łodygi pospolitych, polnych kwiatków. Nadal nie wiedział, jak dokładnie wygląda ten kolor, ale mógł go poczuć. Zdawało mu się, że byłby w stanie polubić tę barwę, brzmiała naprawdę przyjemnie. Nawet, jeśli była wyłącznie subiektywną interpretacja.
Na jego wargi samoistnie wpełzł uśmiech, który tym razem radością zaraził nawet nieruchome, obojętne oczy. Późną wiosną oprowadzał ją po okolicach rodzinnej miejscowości. Wzdłuż wzrastających pól uprawnych, przez pastwiska, po których wędrowały różne zwierzęta hodowlane skubiące młodą trawę. Chodzili po rozległym Kinigami i odrobinę tylko mniej majestatycznym lesie u podnóża gór. Czasem krople nie były rosą, a śladem po przelotnym deszczu trwającym ledwie parę minut – zdarzało się, że chmury nawet nie przysłaniały słońca, które skrzyło się w opadającej, orzeźwiającej mżawce. Czy to jeszcze była wiosna czy już lato, kiedy doskonale znając kaprysy pogody, zabrał ją na wędrówkę po górach, pozwalając deszczowi na złapanie ich daleko od jakichkolwiek zabudowań? Kiedy niby przypadkowo znaleźli się stosunkowo niedaleko od wysłużonego, przechodzącego z rąk do rąk kolejnych pokoleń domku na drzewie, wystarczająco zadbanego, żeby umknąć całkowitemu przemoczeniu.
…czerwień jest jak dobrze rozpalony kominek…
Jak płomień w wiekowej lampie pamiętającej jeszcze połowę minionego stulecia służącej za jedyne źródło światła, kiedy postanowili oszczędzać baterie w telefonach i wyłączyć latarki. Tańczący za szybką ognik pochłaniający zasilającą go oliwę przyczyniał się do powstania rozedrganych cieni rzucanych przez dwie sylwetki. Jego nikłe ciepło nie było w stanie osuszyć zmoczonych ulewą ubrań, koc narzucony na plecy starał się nadrobić to, czego płomień tej wielkości nie potrafił.
…jak nagrzana cegła…
Jak przykryte rumieńcem policzki i słodkie truskawki, dojrzewające w pełnym, upalnym słońcu. To musiało być już lato, tylko wtedy owoce miały tak wspaniały aromat i smak, deszcze były tak intensywne, a noce parne.
…jak słodkie wino z nutą gorzkiej czekolady…
Ciemna butelka domowego wina jeżynowego podebrana ze spiżarni, w którym nie było czuć grama alkoholu, a potrafiło rozgrzać i w zbyt dużej ilości uderzyć do głowy. Pachnące jesiennym zbiorem, smakujące niczym przesłodzony sok, niepozorne aż do momentu, w którym za późno było na żałowanie wypicia połowy. Gorzka czekolada, która perfekcyjnie przełamywała słodycz maczanych w niej truskawek. Szum w głowie wywołany padającym za drewnianą ścianą deszczem i nielegalnym, wyniesionym z domu w tajemnicy trunkiem.
Zorientował się, że lekko przygryzł dolną wargę, że jego serce bije szybciej niż normalnie, jakby właśnie przebiegł się spory kawałek. A przecież wciąż siedział z opartą o rękę głową, na zgiętych kolanach, rozparty jednym ramieniem na poduszce. Wypadało coś powiedzieć, przerwać ciszę, która niebawem zacznie już boleśnie dźwięczeć w uszach, ale stracił orientację w tym, co było jej słowami, a co jego myślami galopującymi nie w tym kierunku, w którym powinny. Na początek przede wszystkim zaprzestał przygryzania. Nie był już nastolatkiem, a poważnym dojrzałym facetem, nawet jeśli w niepoważnej pozie i ze wzrokiem, który wymagał dłuższej chwili na powrót z krainy fantazji.
– Brzmi… – Suspens przed ogłoszeniem wyniku. Próbował pozbierać się mentalnie. Ile faktycznie wyniósł z tych opisów, czy dotarła do niego istota barw? Był przecież tylko facetem, oni fabrycznie mieli coś nie tak z postrzeganiem kolorów. – niesamowicie… – Nie brzmiało to na zakończenie. Czy następnym słowem będzie „głupio”? Przyjmujemy zakłady na „bez sensu”? Może ktoś jest za innym negatywnym określeniem? – miło. – Ostatnimi czasy był oszczędny w słowach z własnego kaprysu, dla wygody, braku chęci ekspresywnego wyrażania się. To był bodaj pierwszy raz, jak naprawdę brakowało mu słów. Musiał wziąć głębszy wdech i wypuścić powietrze. Wydawało mu się, że lekko zadrżało ulatując z piersi.
– I seksownie. – Wygiął wargi w zaczepnym uśmieszku. Tak jak kiedyś próbował wymigać się do tego słowa w odniesieniu do jej nerdostwa i ostatecznie padło, tak samo tutaj niczym jakiś przebłysk z przeszłości, zakończył wypowiedź słowem miłe. Tym razem jednak nie czekał aż przyczepi się do tego określenia, a potem wydmie policzki w udawanym obrażeniu, choć może powinien ugryźć się w ten niewyparzony, zdecydowanie za długi język. Na pewno powinien. Czasy, w których mógł tak mówić, żeby uszło mu to w miarę na sucho, minęły bezpowrotnie już dawno temu.
@Itou Alaesha
Itou Alaesha ubóstwia ten post.
Od czasu do czasu przydarzał jej się krótki romans czy przelotne zauroczenie, niemniej w związku nie była już chyba od... lat. Po opadnięciu pierwszych emocji i odlocie motyli z brzucha okazywało się, że mało co ją z takim człowiekiem łączyło. Brakowało więzi, troski, zainteresowania i czegoś, co stale podtrzymywałoby ogień. Rozpalić zapałkę jest łatwo, tymczasem zdecydowanie trudniej jest rozniecić i podtrzymać płomień ogniska. Nie była natomiast dziewczynką z zapałkami, aby interesowały ją marne, wypalone związki.
— Nie wziąłeś pod uwagę jeszcze jednej opcji. Może jestem w związku z kobietą i dlatego jej obecność nie rzuca się w oczy. — Prychnęła krótkim śmiechem. Nie była to opcja niemożliwa w przypadku Alaeshy, jednak wolała już nie lać więcej niepotrzebnej wody na młyn jego myśli — zakończenie tematu drobną drwiną powinno rozwiać wszelkie wątpliwości.
— Natomiast bycie z jakimś przestępcą rzeczywiście brzmi kusząco... — Przeciągle mruknęła w udawanym zamyśleniu, po czym uniosła ręce ku górze w niemym pytaniu „Za kogo Ty mnie masz?”. Może przestaliby już mówić o tym, jak to niezwykłe jest, że Itou wciąż nikogo nie ma? Jakoś jego życia kawalerskiego nie dzielili na części pierwsze. Czyż nie lepiej być samemu niż z niewłaściwą osobą?
Jeśli jednak chodziło to umiejętności Nakashimy dotyczące prowadzenia pojazdu jednośladowego... Miała tylko jedno zdanie w tym temacie do powiedzenia.
— Ufam w Twoje umiejętności. Pomimo Twoich obaw wsiadłabym z Tobą na motocykl. — Co powinno zakończyć dysputę i zamknąć mu usta.
Siedział i słuchał, tak po prostu. Nie ruszał głową, nie przytakiwał. Nie wiedziała, czy przemawiało do niego to, co mówiła. Spojrzenie miał spokojne, bez wypisanego w nim większego wyrazu. Jednak kontynuowała — zadane jej wyzwania zawsze realizowała do końca. Gdy dostrzegła już jakąś reakcję na jego twarzy — drgnięcie kącików ust — nie miała pewności, czy wciąż jej dokładnie słucha. Może właśnie starał się sobie wyobrazić to, o czym mówiła, ale nie chciał zamykać oczu? Uśmiechał się tak, jakby był trochę nieobecny, niemniej to wystarczyło, żeby Alaeshę rozproszyć. Wciąż mówiła, jednak musiała snuć swoją opowieść na bieżąco. Nie było to aż tak trudne ze względu na synestezję, która cały czas szeptała podpowiedzi, ale też mnogość dostępnych wspomnień z mężczyzną, a wtedy młodzieńcem w roli głównej. Czy jednak oby na pewno opisywała samą zieleń, czy może tak silnie kojarzył się jej z rzeczami, które uwielbiała? Z bliskością przyrody, w której zakochała się jeszcze bardziej dzięki ich wspólnym wędrówkom?
Bardzo możliwe, że dostrzeżenie przygryzionej wargi Nakashimy wpłynęło na podsuwane pomysły, które mimowolnie uciekały tam, gdzie nie powinny. Dobrze, że nie skupiał na niej do końca wzroku, bo zauważyłby że zamiast zerkać w czerwień jego spojrzenia, to patrzyła na brzoskwiniowy róż jego ust, wspominając moment, gdy kiedyś, dawno temu, smakowały intensywną słodyczą jeżyn. I jak to ona przygryzała jego dolną wargę, wyręczając go w tym, co teraz robił sam. Alaeshę przeszedł dreszcz po plecach, gdy blask świecy zadrgał tak niesamowicie podobnie na jego twarzy jak wtedy, gdy przy świetle lampy wplótł dłoń w jej włosy, a ona całkiem poddała się temu dotykowi. Wtedy szum deszczu skutecznie zagłuszał rytm serca, który teraz słyszała aż nazbyt dobrze w panującej dookoła ciszy. Wydarzyło się to tak wiele lat temu, ale dalej pielęgnowała w sobie wspomnienia tamtego wieczora i trzymała jak drogocenny skarb. Aż do dzisiaj wszystko to było jedynie miłym wspomnieniem, aczkolwiek teraz, w jego obecności, myśli niebezpiecznie ożywały. Tak, jakby umysł koniecznie chciał popchnąć ciało do ruchu, by odtworzyć przyjemne odczucia w rzeczywistości. Sprawdzić, czy będą tak samo interesujące lub może bardziej? O Bogowie — w których ona nie wierzyła, a którzy jej nie słuchali — nigdy nie powinna zerwać z nim kontaktu. Jak strasznie była głupia.
Ale właśnie skończyła. Nie miała w tym momencie nic więcej do powiedzenia ani o zieleni, ani o czerwieni spojrzenia, które jakby dopiero się rozbudziło po kilku mrugnięciach. Uśmiechał się. To chyba dobrze? W końcu zrobiła to, o co poprosił. Tego chciał, prawda? Nie mógł dostrzec barw kpiących z niego różnych długości fal światła. Jednak mógł poczuć je innymi zmysłami. Za pomocą jej oczu i odczuć.
Przerwy pomiędzy słowami były tak długie, że aż bolesne. Jednocześnie po każdym kolejnym wyrazie wciąż nie zapadał koniec. Gdy jednak przystanął na słowie miłe...
Nie...
Nie zrobi jej tego...
A jednak.
Szubrawiec.
Jak cholernie był seksowny, gdy się tak uśmiechał.
— Uch! Jesteś niemożliwy! — Obruszyła się, gdy zrozumiała, że z niej zadrwił. Warknęła niczym szczeniak, uderzając głosem w zbyt wysokie tony. Pomimo ściągniętych brwi i wyraźnej złości nie dałoby się jednak wziąć jej tak całkiem na serio. W końcu szczeniaki wcale nie gniewały się długo, raczej tylko do momentu, gdy coś nie odwróciło ich uwagi. Chciała żeby w końcu przestał się tak uśmiechać. Cisnęła więc w niego odruchowo leżącą obok poduszką, która z cichym „puff” odbiła się od jego torsu. Okazało się to... wyjątkowo przyjemne. Nagromadzone napięcie w końcu znalazło drogę ujścia. Chwyciła kolejną poduszkę, którą rzuciła tym razem wyżej, bo odbiła się Nakashimie od czubka głowy i spadła gdzieś na podłogę. Ponownie poczuła się lepiej — szum w uszach zelżał, a skupienie obrało zgoła inne kierunki niż jeszcze przed chwilą, gdy wpatrywała się w jego tęczówki.
Szybka analiza sytuacji wskazywała na to, że niemal wszystkie poduszki znajdowały się na pozostałej części kanapy, do której nie miała dostępu — w końcu ten przysunął się tak blisko, że siedzieli ściśnięci na może jednej trzeciej siedziska. O ile wcześniej mogłaby pomyśleć, że to dlatego, aby miała lepszy pogląd na kolor jego oczu, tak teraz Alaesha utwierdziła się w przekonaniu, że na pewno zaplanował to sobie wcześniej. Mógł to być odwet za wcześniejsze uszczypliwości wysyłane pod jego adresem. Przeturlała się z siadu na kolana, zapierając dłonią o oparcie kanapy. Być może jedynie zajęła lepszą, nieco wygodniejszą i wyższą pozycję do zamachnięcia się poduszką, o którą aż do teraz się opierała — a może chciała wstać z kanapy? Może to był czas najwyższy, aby wyciągnąć jego koszulkę z suszarki i przynieść mu pościel. Jeśli jednak zdecydowałaby się skorzystać z poduszki, to musiała ją zachować na dłużej, aby się nie rozbroić i nie pozostać tym samym bezbronną wobec drwiącego napastnika.
Serio, tak dobrze zapamiętał tę dawną wymianę zdań między nimi? To że ona ją pamiętała to nic dziwnego — spać tamtego dnia nie mogła. W końcu chyba nikt wcześniej nie określił jej zachowania jako seksowne. Najwyraźniej z wiekiem zrobił się tylko bardziej zuchwały, bo tym razem nie musiała nawet tego słówka z niego wyciągać. Wstając na kolana, zawachała się w braku decyzji co do następnego kroku.
W sumie to nigdzie jej się nie chciało iść.
@Nakashima Yosuke
– Nie jesteś. Na dwie kobiety panowałby tu albo kompletny nieład, albo wszystko byłoby o wiele bardziej pochowane. A w przedsionku masz za mało butów. – Zawsze musiał wszystko przeanalizować, no zawsze. Osobiście doświadczenie z dwiema przedstawicielkami płci pięknej w jednym mieszkaniu miał tylko w przypadku siostry i matki, ale widział też pokoje w koszarach zamieszkane wyłącznie przez dziewczyny i pasowały do jego podsumowania. Butów więcej niż nóg w całym oddziale (i to licząc parę na jedną stopę), kompletny chaos albo wyidealizowany porządek – nigdy nic pomiędzy – a w łazience najczęściej tyle kosmetyków, jakby wyniosły pół drogerii. Co z tym wszystkim robiły? Nie miał pojęcia. Przecież nie dało się tyle tego jednocześnie na siebie nałożyć. A może dało, tylko był zwykłym facetem, który o makijażu nie ma pojęcia?
Zmrużył groźnie oczy, wzrok zmieniając niemalże w ostre sztylety, kiedy oznajmiła jak kuszące byłoby związanie się z przestępcą. Każda tak mówiła, a potem chodziły z podbitymi oczami, bo łobuz kocha najmocniej, stawały się ofiarami przemocy domowej – fizycznej i psychicznej, padały ofiarami strzelanin, brano je na zakładniczki, bito, kiedy pan przestępca znikał wisząc kasę innym przestępcom. Miewał kiedyś interwencje w takich przypadkach. Widział kobiety pogrążone w jakimś syndromie sztokholmskim, próbujące ratować podłych mężulków choć chwilę wcześniej ci grozili im śmiercią. Coś je ciągnęło do bad boy’ów, a potem ich życia zamieniały się w piekło, z którego już nie tak łatwo było się wydostać. Miał więc naprawdę nadzieję, że to był tylko żart.
Itou byłaby kolejną osobą, która nie bała się z nim jechać. Miał już okazję jechać z siostrą i ze znajomą, w obu przypadkach wszyscy przeżyli, dotarli do celu i nikt nie powiedział, że to ostatni raz jak się na to zgadzają. Może więc rzeczywiście Yosuke potrzebował trochę więcej wiary w siebie na tym polu. Przecież w innych kwestiach miewał jej aż zbyt wiele – mógłby ten nadmiar przekierować, zamiast się zastanawiać czy się coś wydarzy i jak szybko do tego dojdzie. Nawet najlepszy kierowca mógł przeżyć losowy wypadek (lub nie przeżyć, ale to znacznie mniej optymistyczne). Niemniej jednak, musiał wierzyć jej na słowo. Albo zaprosić kiedyś na przejażdżkę i zweryfikować jej słowa, jeśli zaczęłaby szukać wymówek do odmowy.
Parsknął krótkim śmiechem, wciąż zduszonym, niepodobnym do tego dźwięcznego, pełnego szczerości z dawnych lat. Szubrawiec nie spodziewał się jednak jednego – wymierzonej w niego poduszki. Zdążył tylko obrócić głowę i lekko unieść dłonie, a miękki pocisk uderzył w cel, odbijając się i lądując na jego udach. Zaraz atak został ponowiony, znacznie wyżej, przed czym nie obroniła go próba przysłonięcia twarzy przedramieniem. Aż tak ją wnerwił? Kiedyś przecież lubiła tę jego bezpośredniość i otwartość. To właśnie przez to wciąż pamiętał dość dobrze niektóre z ich rozmów, a zwłaszcza pierwszą, gdzie wyjątkowo za swoją bezczelność nie oberwał w twarz, gdzie usłyszał całą masę naukowych ciekawostek, w końcu spotykając dziewczynę z lepszymi zainteresowaniami niż plotki, kolorowe gazetki i telewizyjne romanse. Jej wyjątkowość zapadła mu w pamięć, a pierwsze wrażenie na stałe zagnieździło we wspomnieniach kilka urywków. Nie pamiętał tylko, jak długo dał radę ukrywać przed nią monochromatyzm. Kojarzył tylko, że starał się nie dawać sygnałów, że jest „wybrakowany” nie tylko w pigment w jednej tęczówce, ale też w całą paletę widzianych barw. I że bał się jej reakcji, czy nie będzie jak z innymi – nagle straci jakiekolwiek zainteresowanie, co do zaoferowania miałby typ, który kiepsko widzi, bo jest genetycznie przetrącony.
Nie wiedział czy powinien jej po prostu podać rzucone wcześniej poduszki, a może jednak wykonać kontratak. Może wcale się jeszcze nie opanowała tylko szybko wypruła się z amunicji i teraz patrzyła czym jeszcze może w niego rzucić, żeby nie wyrządzić zbyt dużych szkód, a jednak żeby poczuł gniew zdenerwowanej drwiną kobiety? Najwyraźniej to tylko jej wolno się było wcześniej z niego naigrywać, a w drugą stronę to nie działało. Ech te podwójne standardy. A niby mieli równouprawnienie!
Najbezpieczniej było odsunąć się nieco, dając jej więcej przestrzeni. Teraz w jej posiadaniu była prawie połowa kanapy, ale to nie oznaczało kapitulacji ze strony Nakashimy. Złapał oburącz poduszkę spoczywającą na udach, tę, która wcześniej odbiła się od niego i delikatnie rzucił nią w Itou. Nie chciał, żeby jej znowu poleciała krew z nosa, ani też żeby zaraz coś pofrunęło na stolik, rozbijając miski i przewracając świeczkę. Przybrał też nieco wygodniejszą do manewrów pozycję, klęcząc teraz tylko na jednym kolanie, drugą nogę opierając stopą o siedzisko, zgiętą. Jednocześnie złapał za kolejną najbliższą mu poduszkę, gotów do odpierania ataków – nie zamierzał być jednak bierny. Jeśli chciała rozpętać wojnę na poduszki, to sama musiała przygotować się do obrony.
@Itou Alaesha
Uruchomił mu się tryb detektywa, jednak zdecydowanie lepiej szła mu dedukcja dotycząca kobiecych fatałaszków. Zachichotała pod nosem, próbując wyobrazić sobie, jak wyglądałby jej dom przy posiadaniu partnerki. Lubiła porządek, ale nie przesadny, więc rzeczywiście, albo odgrywałby się tutaj całkowity sajgon, albo wybranka serca chodziłaby za nią i odkładała na miejsce rozwieszone dookoła ciuchy i pozostawione kubki. Niemniej może byłaby skora jej to wybaczyć, gdyby Itou starała się ją za to regularnie i ładnie przepraszać za pomocą pocałunków lub nawet czegoś więcej? Rzeczywiście, gdyby Itou była w związku z kobietą, to dalej potrzebowałaby być tą bardziej uroczą, seksowną i też może nawet odrobinę rozwydrzoną. Niezaprzeczalnie do spełnienia tych potrzeb lepiej nadawał się mężczyzna.
Jednak to spojrzenie, które wysłał jej posiadacz dwubarwnych tęczówek na ewidentny żart dotyczący zainteresowania przestępcami... To naprawdę wołało o pomstę do nieba. Przecież wystarczyłoby, że porządnie obrzuciłby jej twarz i gestykulację wzrokiem i po prostu wiedziałby, że sobie z niego zadrwiła. Patrzył na nią tylko tymi przymrużonymi oczami i ewidentnie szukał dziury w całym. Czy jej nie znał? Czego się spodziewał? Miałaby chodzić z jakimś wydziaranym od góry do dołu damskim bokserem?
— Yosuke... Czy naprawdę zmuszasz mnie to tego, żebym powiedziała to aż tak dosłownie i na głos? — Zaczerpnęła powietrza w płuca i patrząc mu prosto w oczy, z dosyć poważną miną, żeby w końcu wziął ją serio, odparła. — Nie, nie jestem z nikim w związku. Nikt mi się nigdy nie oświadczył, ani nawet nie znalazłam dotychczas żadnego sensownego materiału na męża. Raczej nie jestem zainteresowana stałym związkiem z żadną kobietą, ani tym bardziej z przestępcą. Wolę być sama niż w jakimś słabym związku z osobą, która do mnie nie pasuje. Pod tym względem nie idę na żadne kompromisy. Czy ta odpowiedź Cię w końcu zadowala i rozwiewa wszelkie wątpliwości? — Miała ochotę wykonać pełen obrót oczami, ale się powstrzymała. Jeszcze znowu by pomyślał, że nie mówi serio. Czy on musiał być aż taki dosłowny?
Oberwał poduszką, najpierw jedną, potem drugą. Niby się przed nimi bronił, ale jakoś niespecjalnie. Zaśmiał się, ale nieznacznie, co nie wiedziała do końca jak odebrać. Do tego najpierw się odsunął, zamiast jej oddać. Ech. Tylko tutaj nie tchórz.
— Nakashima, czy Ty mnie w ogóle słuchałeś? — Z Ali uleciała większość sentymentów, które jeszcze przed chwilą snuły się nieproszenie po kobiecej głowie. Najwyraźniej pozwoliła zabrnąć myślom w zbyt dojrzałą tematykę, podczas gdy on wciąż postanawiał się zachowywać jak nastolatek. Tym razem nie wzięła sobie do serca tego, że jej wypowiedź niejako miałaby w rzeczywistości być seksowną. Odebrała to jako żart, nawiązanie do przeszłości i lekkie zlekceważenie jej starań do dokładnego opisania barw. A przede wszystkim, gdzieś w głęboko w serduszku poczuła się delikatnie urażona, bo niezaprzeczalnie kolorowe skojarzenia były romantyczne, a nawet rzeczywiście seksowne, bo takie wrażenia w niej wywoływał sam Yosuke. A on wolał z niej żartować. Szubrawiec jak się patrzy.
— Skoro miałeś odwagę być mocny w gębie, to teraz walcz. — Wzięła do ręki poduszkę, którą w nią pacnął i oddała mu, używając nawet więcej siły niż poprzednio. Potem sięgnęła do tyłu i chwyciła swoją, leżącą na oparciu. Nie potrzebowała dodatkowej amunicji, której na dodatek nie miała pewności czy nie oferował jej z łaski. Jak będzie chciała, to poradzi sobie z nim za pomocą tylko jednej poduchy. W końcu już nieraz rekompensowała swój brak siły za pomocą zapału i porywczości. Bycie żołnierzem absolutnie niczego nie zmieniało. Ani się go nie bała, ani zupełnie bezczelnie nie czuła żadnego respektu przed Panem Dowódcą. Był osłabiony, co miała zamiar wykorzystać. Na wojnie nie ma sentymentów, prawda? Mogła być słodka, dopóki z niej nie drwił (choć walka na poduszki w sumie również była dosyć urocza, ale weźmy to chociaż na chwilę na poważnie!). Jeszcze nie wiedziała, że prawdopodobnie powinna się choć trochę bać tego starcia, bo stoczył niejedną walkę w ciągu ostatnich ośmiu lat, o czym świadczyły liczne blizny na ciele, których po prostu nie miała jeszcze możliwości dostrzec. Twarz za to wciąż miał nieskalaną żadną trwałą szramą, co jednak mogło się zaraz zmienić — mógł zdobyć ranę wojenną od przypadkowego draśnięcia zamkiem od poduszki.
Klęcząc na kanapie podrzuciła groźnie poduchę jedną ręką, patrząc na niego z roześmianymi oczami i zaczepnym uśmiechem. Złapała ją za jeden rożek i zamachnęła się, żeby uderzyć w ramię.
Na rany Chrystusa — do którego świątyń chodziła napawać się zapachem olibanum — co za dzieciaki.
@Nakashima Yosuke