Budziliście się jeden po drugim w niewielkich odstępach czasu, jakby ktoś sterował waszą świadomością i naciskał odpowiednie przyciski. Miejsce było dla was obce i dość chłodne, aczkolwiek było to spowodowane faktem, że mieliście na sobie to, w czym kładliście się spać. Piżamy, dresowe spodnie, koszule nocne.... a jak ktoś spał nago, cóż, ten najbardziej marzł. Bo właśnie do tego momentu wasza pamięć sięgała. Momentu, w którym układaliście się do snu, zmęczeni ciężkim i pracowitym (albo i nie) dniem. Ale co było dalej? Tego nie wiedzieliście.
Kolejną rzeczą, którą wszyscy zdołaliście zauważyć, to metalowe obroże, które w dopasowany sposób oplatały wasze szyje niczym martwe węże. Jedni próbowali znaleźć jakiś przycisk, inni zdjąć te cholerne ustrojstwo - jednakże metalowa obroża nawet nie drgnęła.
Znajdowaliście się w sporej wielkości pomieszczeniu, które przypominało dziwne połączenie stołówki, magazynu oraz czegoś w rodzaju hali. Sufit zawieszony był wysoko, a jedyne okna znajdowały się przy samym szczycie, więc nie było jakiejkolwiek możliwości na zajrzenie przez nie z powodu ścian wysokich na dobre 5 metrów, nie wspominając nawet o próbie ucieczki. Z prawej strony, pod ścianą, dojrzeliście regały wypełnione konserwami, ciastkami oraz wodą. Tuż obok znajdowało się również kilka stołów i krzeseł. Po przeciwnej stronie ciągnął się długi korytarz wypełniony otwartymi celami, gdzie każda była ponumerowana od 1 do 12, jakby zostały specjalnie dla was przygotowane. W środku nie znajdowało się zupełnie nic, dlatego też na myśl przywodziły raczej izolatki, aniżeli pokój.
To, co mogło was najbardziej zainteresować to panoramiczny telewizor zawieszony na południowej ścianie. Na jego ekranie widniały wasze zdjęcia opatrzone imieniem i nazwiskiem. Nim pytania odnośnie sytuacji i położenia w jakim się znaleźliście zdążyły zalać wasze zdezorientowane umysły, z głośników telewizora rozbrzmiał kobiecy, automatycznie wygenerowany głos:
- Witajcie w naszej zabawie "Wilk w owczej skórze"! Cieszymy się, że na miejscu są wszyscy, wszakże nie chcielibyśmy, aby kogoś zabrakło! Na waszych szyjach zostały zawieszone obroże. Na każdej z nich, z tyłu, znajduje się mały ekranik, który aktualnie wyświetla jeden z czterech kolorów: czerwony, niebieskie, zielony i żółty. Waszym zadaniem jest odgadnięcie prawidłowego koloru, który aktualnie macie~ Żeby tego dokonać, musicie zamknąć się w jednej z izolatek i powiedzieć na głos kolor! Jeżeli dana osoba nie poda poprawnej odpowiedzi bądź nie udzieli jej wcale - zainstalowana bomba w obroży wybuchnie i zabiję tę osobę! Zabronione jest spoglądanie w szklane przedmioty w celu ujrzenia koloru. Tak samo zabronione jest zabicie innego gracza. Zgadywanie kolorów będzie odbywało się co każdą godzinę. Oczywiście po odgadnięciu kolory na waszej obroży będą ulegać zmianie. Jednakże to nie wszystko! Wśród was znajduje się Wilk w Owczej Skórze! Tak, tak, on również bierze udział w zabawie. Musicie odgadnąć kto jest wilkiem i go wyeliminować poprzez zmuszenie go, do wypowiedzenia błędnego koloru. Wygrywa Wilk, jeżeli wyeliminuje wszystkich pozostałych graczy. Jednakże jeżeli uda wam się wyeliminować wilka - wygrywają gracze! Czas jest nieograniczony, możecie korzystać z jedzenia ile chcecie! Czas na zabawę - start!
00:59:59
----
Zasady są bardzo proste. Za moment wylosuję wśród was Wilka i ta osoba zostanie powiadomiona na pw.
Ponadto wyślę wam również kolory innych uczestników, czyli:
mamy graczy x, y z. Graczowi x wyślę kolory y i z. Graczowi y kolory x i z. I tak dalej, i tak dalej.
Bardzo was proszę, abyście nie zdradzali kolorów drogą prywatną, a rozegrali zabawę w zaufanie i małe śledztwo kto jest Wilkiem.
Mam nadzieję, że wszystko jest zrozumiałe, ale w razie pytań - śmiało piszcie.
Nie obowiązuje kolejka w pisaniu postów. Piszcie ile chcecie, ALE wasz ostatni post przed upływem terminu musi opisywać, jak wasza postać wchodzi do izolatki i podaje kolor (podkreślcie go, proszę). W innym wypadku uznam, że postać nie wie jaki ma kolor i zostanie wyeliminowana. To samo będzie dotyczyło osób, które nie napiszą w ogóle posta. Jeżeli jednak ktoś nie będzie mógł napisać - niech koniecznie zgłosi to na moje prywatne konto, Enmy, żebym wiedziała c: I niech wtedy po prostu poda kolor na pw, wiadomo, każdy ma swoje życie, a to ma być zabawa!
Termin: 01.04 godz. 20.00
Powodzenia!
@Ejiri Carei @Hattori Heizō @Ye Lian @Nakashima Yosuke @Hasegawa Jirō @Miyashita Ruuka @Yakushimaru Seiga @Himura Akira @Seiwa-Genji Rainer @Shiba Ookami @Sugiyama Nobuo @Warui Shin'ya
Warui Shin'ya, Hasegawa Jirō, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
— Co jest? — wymruczał pod nosem, jeszcze mętnym spojrzeniem wychwytując kilka obcych sylwetek. Podciągając się do siadu, tarł oczy palcami, jakby z początku nieznajomy widok wydawał mu się jedynie iluzją. Po chwili widział i słyszał wszystko wyraźnie. Zbyt wyraźnie. Srebrne tęczówki niemalże od razu dosięgnęły spojrzeniem ekranu, a Heizo w momencie poczuł rozchodzącą się wewnątrz niewygodę, która najpierw ścisnęła płuca, jakby ktoś przygniótł jego klatkę piersiową, a później powędrowała wyżej – ku oplecionej obrożą szyi; nie wiedział czy to metalowa obręcz zacisnęła się mocniej, czy to gula rosnąca w gardle rosła z każdą wydłużającą się sekundą, gdy wpatrywał się w wyświetlone twarze. Mięśnie twarzy stężały przy nerwowym zaciśnięciu zębów, choć głosowy komunikat o ponurej grze wydawał się raczej absurdem. Może to tylko zły sen? Tylko że wszystko dookoła wydawało się realne – przejmujące zimno, niewygoda podłogi i łupanie jego własnej czaszce.
Ktoś krzyknął. Shin. Niedobrze. Uwaga mimowolnie pomknęła za mężczyzną, który rzucił się na innego uczestnika gry. Drgnął, jakby znów był gotowy wyrwać się do przodu, jak wtedy na balu, ale zatrzymał się w miejscu, bo ktoś już interweniował. Może to i lepiej, bo jego myśli i tak błądziły gdzieś indziej, razem ze spojrzeniem, które wśród sylwetek szukało tej jednej.
„Heizo, prawda?”
— Rainer — rzucił mimowolnie, ale przecież to oczywiste, że nie był Rainerem. Ekran nie kłamał – wiedział to, bo przynajmniej trzy z dwunastu osób oznaczono prawidłowo. Dopiero na wzmiankę o kolorze nieco oprzytomniał i pokręcił głową. — Tak — poprawił się zaraz, rozmasowując palcami obolałą skroń, gdy na moment faktycznie skupił się na Nobuo. Może tylko szczęśliwy traf chciał, że to kawałek za mówiącym do niego jasnowłosym udało mu się dostrzec Seiwę, choć odetchnąłby z ulgą tylko wtedy, gdyby okazało się, że jednak nie ma go w tym dziwnie dobranym gronie. Przynajmniej martwiłby się tylko o siebie; w najlepszym wypadku byłoby mu wszystko jedno. Nie wiedział, czy już go zauważył. Na wszelki wypadek wychylił się i machnął ręką, by ściągnąć na siebie uwagę.
— Pewnie o to w tym wszystkim chodzi — odpowiedział, powoli starając się wrócić na ziemię, choć zdecydowanie wolałby znaleźć się w swoim łóżku. — Nie wiem, czy w ogóle powinniśmy stosować się do zasad. Co jeśli w danej rundzie nikt nie zginie? Będą trzymać nas tu w nieskończoność? Czekać aż skończy nam się jedzenie i zdechniemy z głodu? — spytał czysto retorycznie, bo mógł tylko domyślać się, że Sugiyama wiedział o tej grze tyle samo, co on sam. — Masz niebieski. Rainer może to potwierdzić — zakomunikował już głośniej, unosząc wzrok ku czarnowłosemu, który był już wystarczająco blisko, by usłyszeć rozmowę. Poprawił siad, podciągając jedno z kolan pod klatkę piersiową.
— Żółty — Jakby była to jakaś cholerna forma powitania. — Wszystko w porządku?
Głupie pytanie, gdy nic nie było w porządku.
Seiwa-Genji Enma, Sugiyama Nobuo, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
— Tylko w pierwszej rundzie? No proszę... wielkodusznie — o boże, ale miał ochotę jej... nieważne. Oddech. Głęboki oddech wślizgnął się w płuca, kiedy plecy wyprostowały się, a kręgi zachrzęściły w przeciągnięciu. —Pokaż... — wyrzucone na wydechu, uciekając spojrzeniem na pięść, która zmierzała w gniewie na twarz rudego. Jebnie czy nie jebnie? Jakie to ma w ogóle znaczenie. Wytatuowane paliczki odgarnęły pukle czarnych włosów, pozwalając źrenicom złapać pobłysk koloru. — Zielony, Jaśniepani. — W teatralnym ukłonie ciało chłopca wypada do przodu, wirując w powietrzu nadgarstkiem. Nie trwa to jednak długo, ponieważ zaraz to prostuje się ponownie sztywno, zwracając tyłem ku kobiecemu ciału. Może go nawet przeciąć spojrzeniem na pół, jest mu to bardziej niż obojętne. I tak tutaj zdechnie, bo czemu nie? Ale to też nie ma najmniejszego znaczenia.
— Kojarzysz kogokolwiek? Ja niestety tak. Chodź. Jak zajmiesz czymś myśli, to może nie zjedziesz na atak paniki, zanim nam wszystkim rozjebie łby — Głowa odchyla się nieznacznie w jej kierunku, ale oczy wbite są cały czas w nagie plecy Yosuke. Gdyby tylko mógł, gdyby tylko miał możliwość wszystko nagrać... Łagodnym ruchem Seiga ułożył palce na nadgarstku Akiry, przekładając jej zimne przedramię pod własnym, nadal trwając w swojej dżentelmeńskiej kpinie, pozwalając bosym stopom podprowadzić ich w samo epicentrum gniewu. Potrzebował tego. Oj jakże on tego teraz potrzebował.
Zatrzymał się, dopiero kiedy twarz Carei uwieszonej na drącym przed chwilą mordę agresorze przestała być jedynie smugą. Bez szkieł kontaktowych czy okularów czuł się jak kret wyszarpany gwałtownie ze swojej nory i rzucony na asfalt autostrady. — Carei, no proszę. — Wystudiowany uśmiech unosi blizny na twarzy w ruchu mięśni, kiedy spojrzenie opada na twarz przyszpilonego do ziemi chłopca. Za chuja go nie kojarzy, ale trochę mu współczuje. Z drugiej strony, przecież wie, że podszedł tutaj, targając ze sobą Akirę, tylko po to, aby wszystko zaognić, ale atmosfera unosząca się nad spiętymi ciałami, jest na tyle intensywna, że nie wiedział już, czy może być zabawniej. Tak czy siak, nie zaszkodzi dorzucić swoich pięciu groszy. — Nie miło Cię zobaczyć w takim układzie. Może jak dadzą sobie po pyskach, to im przejdzie i dowiemy się, który z nich tak na serio jest wilkiem, owieczko.
Hattori Heizō, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Kiedy wstał i się rozejrzał górując nad wszystkimi zebranymi, udało mu się poznać tylko parę mordeczek. Carei której pomachał prawie odrazu oraz Jiro, który wystrzelił w kierunku jedzenia.
W sumie to powinien wykorzystać fakt swojej materialności w tym miejscu i nawpierdalać się jak głupi, ciesząc się przy tym błogą radością czucia najróżniejszych smaków. Przynajmniej do momentu, w którym coś mu odpierdoli głowę jeśli pomyli się i poda niepoprawny kolor. Chociaż jakby miał obstawiać, to pewnie ma czerwony. 1/4 to szansa na to że zgadł, ale mimo wszystko nie dało się przecież zgadywać w nieskończoność. Za którymś razem by przegrał. Ruszył więc w kierunku Jiro też zabierając się za żarcie jak dziki. W międzyczasie zerknął na obrożę Jiro, by podejrzeć kolorek. Zwrócenie jego uwagi podczas jedzenia raczej nie było łatwe, dlatego podał mu ciastko z m&m's w niebieskim kolorze. - Tak w ogóle to masz niebieski kolor obroży. - Zaraz po tym złapał kolejne ciastko które przegryzł, a okruszki poleciały mu na klatę. Obserwował całą sytuację. Mordobicie, pomaganie sobie, Carei próbującą uspokoić ludzi... Na razie nikt nie umarł więc... Spojrzał na kompana w pustoszeniu stołu. - Jiro, powiesz mi jaki mam kolor? - Spytał się odwracając się do niego pleckami, by ten mógł łatwiej kolor dostrzec.
@Ejiri Carei @Hasegawa Jirō
#a2006d
Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Huk i odgłos metalu uderzającego o posadzkę - to pierwsze co zakodowały wciąż zamroczone snem zmysły. Zaraz potem plecy buchnęły o twardą powierzchnię, od której ledwo sekundę wstecz dopiero co się odkleił. Budził się w tornadzie zbyt wielu bodźców, których brutalność powinna zadziałać lepiej od kubła wody, a zamiast tego wciąż nie był w stanie przyswoić natłoku informacji; jeszcze nie, bo ledwo dotarło do niego, że został przyciśnięty do gleby, ale w akompaniamencie żelaznej nuty, której drżenie zwarło szczęki, ostrząc rysy nabiegłej wściekłością twarzy. Może byłby w stanie zapytać przynajmniej o to, co się dzieje, ale zamiast tego pierwszy cios wyrwał z jego gardła stłumiony dźwięk - mruknięcie zmieszane ze stłamszoną obelgą.
Poczuł, jak tkanka nie wytrzymuje i pęka motywem rozbitego kamieniem szkła; jak ciepła krew zalewa szorstkość kącika warg, znów brudzi zęby, wpływa na język metalicznym smakiem. Kurwa. Wzrok dopiero rozpoczynał swoją pracę. Rozmazane plamy migające mu przed nosem zbyt wolno nabierały konturów, barw i detali. Czas przestał dostosowywać się do biegu wydarzeń; jakby w mechanizm psychiki werżnięto pręt, nadpsuto płynność obracających się i napędzających wzajemnie zębatek. Wokół chaos zbierał swoje żniwo, a on ledwo potrafił złapać się byle myśli.
Kim ty, psiamać, jesteś?
* Palce przylegające do zimnej, śliskiej posadzki poderwały się, zaczepiły o kark wiszącej nad nim postaci. Paznokcie wcisnęły się w skórę, silne, agresywnie. Gdzieś przez barierę ogłupienia przebijało się łamliwe: nie, proszę...
Ale jego próśb nikt nie wysłuchiwał. Ręka chciała złapać za ubranie, ale nie było tam żadnych warstw - tylko ciepło drugiej sylwetki, nabuzowanej i napiętej od adrenaliny.
Przyciągnął więc nieznajomego za kark, samemu nieoczekiwanie wspierając się na łokciu, czołem niemal uderzając w czoło oponenta. Wilcze ślepia odnalazły dwubarwne odpowiedniki - przez pół sekundy jedynie przyglądał się ich niecodziennemu kolorowi; ale skojarzył. Błysk zrozumienia przetoczył się przez rozszerzone źrenice.
- Odwal się ode mnie wreszcie, ty chory pojebie - wyrazy wycedził.
Zaraz potem przez błonę dziwnego, odrętwiałego flegmatyzmu przebił się znany ton. Szpikulec rozbił bańkę, wpuścił do środka czaszki spotęgowany hałas otoczenia. Skrzywił się na to, bo - cholera, cholera, cholera - nie chciał przerywać bójki, ale automatycznie puścił Nakashimę - zrobił to tak nagle, jakby przylegał opuszkami do rozgrzanej powierzchni żelazka i choć skóra mężczyzny w rzeczywistości nie była parząca, to nieoczekiwane dostrzeżenie Ejiri wycofało Shina kompletnie.
Nic nie powiedział; częściowo dlatego, że nie miał pojęcia co, a częściowo przez nowy stresogenny fakt - nie znajdował się w swoim mieszkaniu. Nie napadnięto go na strychu oziębionego lokum, nie był sam na sam z przypadkowym wrogiem.
Zbierając się z podłogi w pierwszych momentach nie pozwolił sobie, by opuścić gardę - koncentrował się na ciemnowłosym, powoli prostując ramiona. Pod fałdami pogniecionej bluzy kryły się napięte mięśnie; puls wybijał szaleńczy rytm w nadgarstkach.
Ale Ejiri najwidoczniej działała na Nakashimę równie skutecznie co na niego.
Więc na niej skupił uwagę w drugiej kolejności, przypatrując się pobladłemu obliczu, rozczochranym pasmom wymkniętym z luźnej czerni warkocza. Jak powinien jej wyjaśnić to, co miało przed momentem miejsce?
W ogóle musiał się przed nią tłumaczyć?
Gdzieś w ociemnionej podświadomości zalęgła się oczywistość, że nie miał prawa pytać nawet o to, co ich łączyło; choć patrząc na postawę egzorcysty, nie była to jedynie przypadkowa znajomość. Usta Waruiego drgnęły, jakby nie był pewien, jaką emocję przybrać; wpierw ścisnęły się w linię, ale zaraz potem przybrały rozbawiony, kpiarski wyraz.
- Lepiej jej pilnuj, narwany psie - okraszone chrypą ostrzeżenie z pewnością skierował do Yosuke, choć wzrok dalej zaglądał w brąz tęczówek Ejiri. - Choć w tym tempie sama od ciebie ucieknie. Wtedy wiesz, gdzie jej szukać.
To był dla niego koniec tego zatargu - jeszcze przez chwilę czekał, jakby w rezerwie, najwidoczniej sprawdzając, czy Nakashima nie postanowi wykonać kolejnego ruchu; tym razem byłby już przygotowany. Ale Carei okazała się perfekcyjnym neutralizatorem - jej rychła reakcja pozwoliła na przynajmniej czasowe zakopanie topora wojennego.
Warui odwrócił się wreszcie, przytykając wierzch ręki do rozbitej wargi. Ślepia przetoczyły się po plenerze - wyłowił z tłumu twarz dwójki nieznajomych (@Yakushimaru Seiga, @Himura Akira), zbliżał się już do sylwetek, które z pewnością by rozpoznał - choć ani z @Hattori Heizō, ani z @Sugiyama Nobuo nie łączyły go silne więzy, czułby się przy nich w irracjonalny sposób pewniej.
Ale nim dotarł do tej grupy, zatrzymała go ta cholerna platyna.
Odcień, którego nie pomyliłby z żadnym innym.
Ye Lian stał tak blisko, że ledwie parę kroków, a stanąłby przy nim. Być może zrobiłby to, gdyby bose stopy nie przywarły do podłogi, scalając się z chłodną posadzką. I gdyby mięśnie nóg nie skamieniały na granit. I jeszcze, oczywiście, gdyby krew w niciach żył na dwa uderzenia serca nie zwolniła nurtu.
- Co ty tu robisz? - Nawet nie zabrzmiał jakby był zaskoczony; brzmiał prędzej jak ktoś, kto kogoś oskarża. Kto zamiast jednego pytania powinien zdecydować się na: co JA tutaj robię?
Przespał komunikat.
Gdyby nie obudzono go pięścią, przespałby pewnie nawet własny pogrzeb.
od * (gwiazdki) zaznaczam etap,
od którego Waru już się budzi;
aż do tego momentu spanko miał
@Ejiri Carei @Ye Lian
Hattori Heizō, Ye Lian, Nakashima Yosuke, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Hattori Heizō, Warui Shin'ya, Hasegawa Jirō and Nakashima Yosuke szaleją za tym postem.
– Dopiero jak wykopię cię w zaświaty, padlino – syknął, wbijając nienawistne spojrzenie w szare – dla niego – tęczówki swojego nemezis. Po pierwszym ciosie, który udał mu się chyba wyłącznie przez element zaskoczenia, uniósł zaciśniętą pięść naznaczoną smugą krwi do kolejnego ataku, chcąc wybić rudzielcowi z głowy pomysł na użycie jakiejś sztuczki. Nie zdążył jednak dokończyć zamachu. Palce, których dotyk przypominał delikatnego motyla siadającego na odsłoniętej skórze, skutecznie zahamowały wybuch, bądź co bądź, agresji Nakashimy. Zamarł na moment, patrząc cały czas na Shina, który po słowach znajdującej się przy nich kobiety tak samo zdawał się zaprzestać zarówno walki, jak i obrony. Znowu miał mu się wywinąć. Nie był jednak w stanie zignorować prośby Ejiri, która teraz i tak pewnie będzie na niego patrzeć jak na pojeba rzucającego się na bezbronnych.
Rozluźnił pięść, uniósł też drugą rękę w poddańczym geście i ostrożnie zlazł z nieszczęsnego yūrei, nawet na moment nie spuszczając z niego wzroku. Wyraz twarzy Yosuke powrócił do tej niemalże martwej neutralności, choć w dwukolorowych oczach nadal tlił się żar towarzyszący wojennemu nastawieniu.
– Lepiej się do niej nie zbliżaj i nie próbuj żadnych sztuczek, zdechła flądro – odparował zupełnie innym tonem niż którakolwiek ze wcześniejszych wypowiedzi. Zmrużył lekko oczy, starając się stać tak, by choć częściowo swoim ciałem zasłaniać interweniującą Carei. Znów lekko zacisnął, po czym rozprostował palce. Świerzbiło go, żeby przydzwonić mu jeszcze raz, żeby wypluł kilka zębów i lepiej od razu się przyznał, że wszystko to dookoła jest jego winą. Musiało przecież być. Wszystko było sprawką demonów. Były niebezpieczne. Każdy jeden stanowił zagrożenie i chciał pozbyć się ludzi albo ich zniewolić dla własnych chorych celów. – Wątpię, że uciekłaby do chodzącej czerwonej flagi. – Drwiący uśmieszek na krótką chwilę zawitał na jego wargach.
W końcu odwrócił się, ale stanął tak, by mieć w polu widzenia sylwetkę Waruiego. Spojrzenie czarnowłosego wylądowało na powodzie jego zawieszenia broni. Zbyt uroczym powodzie, żeby tak po prostu go zignorować i kontynuować kotłowanie się na zimnej podłodze z jakimś typem, który nawet nie był przystojny.
– To jeden z nich. Nie ufaj temu, co powie. – Odezwał się cicho, ale w przeciwieństwie do niewyrażającej niczego twarzy, głos zawierał wyraźną troskę. Wreszcie wzrok ześliznął się najpierw na okularnika stojącego obok kobiety, a potem na dwójkę, która musiała zbliżyć się, kiedy był zajęty próbą dokończenia czegoś zaczętego wiele miesięcy temu. Najwyraźniej Ejiri miał się kto zająć i był tu zbędny – zresztą pewnie i tak stracił w jej oczach. Nie miał czasu na rozpaczanie nad tym, ani tym bardziej nie zamierzał się jej tłumaczyć przy świadkach. Wsunął dłonie do kieszeni spodni i oddelegował się znów w kierunku ekranu wyświetlającego całą dwunastkę. Nie miał pojęcia, czemu się tu znaleźli, ale próbował złapać jakąkolwiek nić informacji. Choćby czy porwani mieli ze sobą jakieś wspólne cechy. Musiał zająć się czymkolwiek.
@Warui Shin'ya @Ejiri Carei
@Miyashita Ruuka @Yakushimaru Seiga @Himura Akira - na was tylko zerkam na koniec
Hattori Heizō, Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Nie mówi nic, kiedy nagłe zaaferowanie maluje bliki światła na rozbudzonym spojrzeniu. Ciało targnięte chwilową paniką pobudza wszystkie synapsy. Nie za delikatnie, gdy tak mocnym uderzeniem rwą one do defensywnej postawy. Idiota. Dał się zaskoczyć jak najsłabszy z miotu szczeniak. Kręci głową dla przerwania ostatnich nitek rozespania, gdy palce w automatycznym, szybkim geście pędzą ku szyi. Opuszki badają zimną strukturę metalu. Jest gładka i przyjemna, choć w perwersyjny sposób naruszająca tchawicę. Podbródek ciągnie więc ku górze. Gest wpisany w działanie każdego człowieka, któremu odmawia się normalnej rytmiki oddechu. Wciąga powietrze. Więc nie śpi.
Przed nim jak w teatrze dantejskie sceny, gdy rudość włosów nieznajomego chłopaka skontrastowana zostaje z agresywnością czyjejś pięści.
— Zawsze muszę wejść w trakcie apogeum sytuacji — mówi do siebie. Cicho, szepcząc słowa nieskładne i pourywane pomiędzy sylabami. Mimo to uśmiecha się uśmiechem pobłażliwym a kierowanym bezpośrednio ku sobie. Ciało pozostaje statycznym. Nauczony wstrzemięźliwości w walce, przelewa ją i w stresujące momenty życia. A przed nim jak pojedyncze, małe fale pulsuje wielość twarzy. Carei, Seiga. I wydaje się chłopcu, że łapie jedno z tych spojrzeń jak zaległe przywitanie, ale prócz pląsającego na linii wzroku skupienia nie rysuje się nic więcej. Nic, coby w relacje te wprowadzało cień realności, bo przecież nie do końca w niej jest, prawda? Mimo to zimno oplatającego szyję metalu zdaje się być zbyt reale; zbyt prawdziwe, by przynależało do sennych majaków. Ale przecież logikę od zawsze ma skrajnie spaczoną. Przepaloną przekonaniami własnego klanu, w których wychowany jak posłuszny dzieciak w najbardziej banalnej wierze.
Do pionu podnosi się wolno ale ciało ma spięte. Po mięśniach pędzi wspomnienie sennego rozleniwienia, które z każdym szarpnięciem decyzji wtłacza w ciało zbitkę zadaniowości i celowości. Do czasu. Do czasu, gdy spojrzenie, rozrysowujące kolejną z majaczących w pomieszczeniu sylwetek, nie popełznie wyżej, ku ekranowi. Wtedy brwi zawężą się w geście prostego, prymitywnego wkurwienia, które raz jeszcze podbródkowi nakaże wbić się w obojczyki. Heizō. I jak ta strzała puszczona parę miesięcy temu w parku, jego uwaga odbije się od majaczącego w półmroku imienia, ku realnej postaci. Odnajdzie ją szybko, bo i tak kojarzy przecież każdy fragment jego ciała — włosa zawieruszonego za uchem czy symbolu na lewej dłoni, tuż koło nadgarstka, który rozrysowany został zupełnie inaczej niż cała reszta.
Na sylwetc o dziwo pełne odzienie, które złożone ze sportowego dresu i białych, znakowanych logiem skarpetek. I gdyby choć przez moment zastanowił się nad w całości zakrytym ciałem doszedłby do wniosku, że znowu usnął nieświadomie. Mimo to cała uwaga odwrócona od logiki; od głosu, który w monotonny sposób wykłada zasady gry. Linie zębów stapiają się w jedno i ścierają się o siebie w niemym zdenerwowaniu. Tym, które podjudzone jednym słowem zdolne będzie do uczynienia szkód dużo gorszych, niż groźne okrzyki i pojedyncze ciosy.
Wystarczy krok, dwa, by ukucnął przed Heizō i przy ciele spiętym sięgnął jego obroży. I tu palce odnajdują podobny chłód metalu, ale na opuszki siada poświata zielonego koloru.
— Wszystko dobrze? — pyta wbijając się zaraz na koniec monologu wygłaszanego przez organizatora zabawy a i dublując pytanie Hattoriego. Głos ma czujny, wyzbyty pasującego snom skostnienia. Zamiast tego drga w słowach wciąż wstrzymywana złość i prosta, ale autorytarna ambicja szybkiego zakończenia trwającego teatrzyku. Mimo to zapomina odpowiedzieć na jego pytanie a jedynie kiwa twierdząco głową, by raz jeszcze przesunąć spojrzeniem po chłopięcym ciele. Zaraz po tym zsuwa z ciała własną bluzę, by tę podać samemu Heizō. — Masz, załóż. I masz zielony.
Polecenie jest proste, ale ciepłe, choć kryje w sobie coś więcej niż czystą troskę o temperaturę pomieszczenia. Dopiero wtedy gotów jest przeskoczyć uwagą gdzieś dalej. Poza ramię kochanka. Wtedy już oczy jak wirujące pod światło sztylety błyszczą kocią wrażliwością. Spojrzenie pełznie po fizjonomii nieznajomego niczym matczyny pędzel a cisza przedłuża się o niepotrzebne sekundy. Szafirowe oczy, zapewne naruszone snem a niedbale rozwalone włosy, mnogość metalu w uszach.
— Niebieski — przytakuje szybko. Słowo nie pasuje do wcześniejszej pauzy. Jest szybkie, stanowcze, odhaczające kolejne z zadań. Spojrzenie wraca ku Heizō, by położyć na nim pierwszy, nieśmiały półuśmiech. — Nie przepadam za żółtym, szkoda.
I wstaje. Przy odepchnięciu się jedną dłonią prostuje nagi już tors z rozrysowanym nań smokiem. Zagryza wnętrze lewego policzka, by uwagę skumulować w jeszcze jednej osobie. Oddalony od niego o parę metrów a niezaangażowany a rozgrywający się nieopodal absurd, stoi Yakushimaru.
— Tobie natomiast do twarzy w żółci, Seiga — stwierdza ni to rozbawiony, ni zmęczony; co tu się dzieje?
Hattori Heizō and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Wykonał krok w przód, walcząc ze zmęczeniem. Nawet teraz, jak przez mgłę, dostrzegał ostrzegawcze pulsujące jasne światło, niepozwalające postąpić w inny sposób. A jeśli umysł płatał figle i pomylił dzieciaka z kimś innym? Co, jeśli zbierze się na odwagę, zaciśnie pace na przedramieniu i okaże się, że się popełnił błąd; że przyjdzie mu spojrzeć w kompletnie obcą twarz? Nim umysł zdołał znaleźć odpowiedzi, mężczyzna uniósł podbródek, pozwalając jasnym tęczówkom zrównać się z wysoko toksycznymi cytrynowymi ślepiami. Skurcz spotęgował. Podkurczył wyciągnięte w kierunku ramienia palce. Nie było łatwo. Wyglądał, jakby Warui stał się teraz jego jedyną przeszkodą — większą od otaczających czterech ścian. Zawahał się, choć osnute zmęczeniem tęczówki, nie różniły się wiele od tych, na które przyszło Shinowi spoglądać kilka miesięcy temu. Były tak samo nieruchome, zaklęte w szkle, bezbarwne, obce, wyznaczające granice. Bardzo powoli opuścił rękę.
— Sądziłem, że ty mi wyjaśnisz — odpowiedział po dłuższej ciszy. Otaksował wszystkich zgromadzonych, sprawiając przy tym wrażenie człowieka, który przeskakując z twarzy na twarz, ma nadzieję trafić na tę, którą szukał od lat. Ostatecznie zawiesił spojrzenie na Yosuke — w jego umyśle wciąż odbijały się oskarżenia, którym nie potrafił dać wiary, a jednak wzbudziły w nim pewien rodzaj rezerwy. Na powrót skonfrontował się z Shinem, notując w myślach, aby wrócić do tego tematu później. Ton zszedł na półszept: — Powiedz, że nie ma to nic wspólnego z tym o czym rozmawialiśmy — Srebrne tęczówki mówiły: „Czy z Ichiru wszystko w porządku?”.
Waru zarzekał się, że ma na niego oko, że nie pozwoli mu wpaść w tarapaty. Więc czemu się tu znaleźli? Wzrok Ye Liana spełzł na usta — dostrzegł ciągnący się na policzek szkarłatny ślad krwi. Czując, że chłopak, przyłapał go na tej obserwacji, spoglądnął w drugą stronę grupy, sprawdzając wrażenie, iż ze wcześniejszej kontemplacji wyrwał go nagły dźwięk. Sięgnął kciukiem do swojego kącika ust, muskając opuszkiem niewielki pieprzyk.
— Krew. Masz ją na ustach.
Warui Shin'ya and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Sądziłem, że ty mi wyjaśnisz.
Usta lekko się rozchyliły; ale słowa utknęły w gardle, bo krtań ścisnęło gwałtownie jak przydeptaną podeszwą pustą paczkę papierosów. Skąd miałby wiedzieć co tu robią? Nie znał nawet dokładnego powodu, dla którego spuszczono mu widowiskowy wpierdol. Do niedawna spał, zakopany pod warstwami dziesięciu koców, zapewne z jedną nogą na oparciu kanapy, z ręką na czole, z głową pod kątem, od którego fizjoterapeuci nawracają się w wierze. Do niedawna znajdował się w mieszkaniu, z klatką piersiową ciężką od kota wagi betonowej bryły; i z dźwiękiem szeleszczących kartek, targanych wiatrem wkradającym się przez nieszczelne okno.
Pokręcił więc tylko głową; może zbyt niemrawo, ale w jednej sekundzie nabierał wdechu, aby odpowiedzieć, że nie wie, co się dzieje, że jest tak samo zszokowany i wściekły jak on - ale w drugiej do świadomości dobijała się pięść, przebiła uderzeniem przez metalowe drzwi, za którymi zaryglował wszystkie wciąż naiwne pragnienia, aby świat przestał kręcić się wokół Kajitaniego.
Więc zamiast jedynie westchnąć w poddańczym "nie mam pojęcia", w kącikach ślepi pojawiły się zmarszczki, gdy mocniej przymrużył oczy; gdy dłonie luźno zwieszone wzdłuż ciała stuliły się mimowolnie w pięści.
- Nie ma - bardziej syknął; wbrew chęci, aby zabrzmieć naturalnie i obojętnie, bo nie zdążył jeszcze narzucić całunu leniwej apatii na zdarty od nocnego pochrapywania głos. Percepcją przedzierał się zresztą przez melasę, jakby mózg działał wciąż zbyt wolno, nawet jeżeli krwią przetaczała się przecież adrenalina. Ale może pracował zbyt intensywnie nad tym, by nie wybuchnąć; by nie zawrócić i nie złapać Nakashimy za gardło - jakby miał jakiekolwiek szanse w tym starciu. - Nie sądzę - doprecyzował zaraz, wracając do Ye Liana; nieprzerwanie odzywając się przez zęby, napierając jednocześnie na nerwy i rozkazując im, by przestały się tak napinać, bo zagrożenia już nie ma. Nie działało. Rezerwy zbytniej czujności pozostały; osiadły na nim jak opadający po tornadzie kurz. Palce z ledwością dały radę wyprostować się w stawach, by pozwolić chłopakowi na roztargnione przetarcie twarzy.
- A wyjaśnienia należą się bardziej mnie - ledwo dało się go zrozumieć, gdy przeciągał dłonią po szczęce; część słów wymawiając we wnętrze ręki, nim nie odsunął nadgarstka, ciężko wzdychając. - Bo właśnie dostałem pięścią w twarz, Ye. Ja. Nie mój brat.
Po co to podkreślał, jeżeli Lian i tak nie pojmie? Po licho stale linią czerwonej barwy wytaczał najistotniejsze fakty, że nie ma prawa porównywać go do Ichiru, bo nie jest i nigdy nim nie będzie? Że świat rządzi się własnym rytmem, niezależnym od Kajitaniego i będzie się tym rytmem rządzić długo po jego śmierci? Jestem tu, ty obsesyjne ścierwo - jad wytoczył truciznę, zalewając obraz szkarłatem wewnętrznej furii. Nie wszystko, do cholery, wiąże się z tym żałosnym, pseudoidealnym targetem wszystkich twoich zasyfionych wizji.
Od kwasu zazdrości cierpł język, znów kurczyło się coś w piersi - może brakowało tlenu, może serce gniotło się od rozpychanej w organizmie dawki niechęci i rezygnacji. Spoglądał tylko na niego; oddychając przez nos w powolny sposób kogoś, kto jeszcze przyswaja bodźce.
A potem nagle, gdy Ye Lian się poruszył i odwrócił spłoszony wzrok, wskazując szczupłym palcem na kraniec własnych warg, przez ułamek tyknięcia zegara nie zrozumiał. Wnętrzem czaszki przetoczyła się ulotna świadomość, że na tej charakterystycznej, niewielkiej kropeczce, będącej jak drobna plamka celownika, zbyt często się koncentrował - przyciągała jego optykę potęgą żelaznych igieł rzuconych niedaleko magnesu. Ale chwilę później pojął w czym rzecz, przeskakując swoją uwagą na ciepło odczuwalne tam, gdzie wciąż pulsował ból po ataku.
Dotknął od razu zranionego miejsca, zaraz oglądając ubrudzone czubki opuszek.
Krew.
Do diaska.
Masz ją na ustach.
- Właśnie widzę. Niewiarygodne. Po tym jak huknięto mi z rozbiegu, spodziewałem się raczej wycieku godności. Życie szokuje na każdym kroku. - Roztarł skazę między kciukiem a palcem wskazującym, zaraz przytykając knykcie do pęknięcia. Niedługo uciskał mocniej rankę. Nic groźnego się nie stało; trochę puszczonej farby. - Lepiej? - Już podchodził, gdy padło to pytanie - zdążył niedbałym przetarciem zebrać znaczną część rubinowej smugi; jednak stając przed Ye Lianem w kąciku znów sperliły się drobne kropelki. Nie miało to znaczenia - opadła kurtyna, za którą skryto przed nim dotychczas jakąś oczywistość.
Równie dobrze ktoś mógł w poprawinach sprezentować jego otępiałej psychice magię prawego sierpowego.
Pierwotnie chciał raz jeszcze obadać szczypiący punkt, może lepiej doprowadzenie się do porządku, ale palce, zamiast o rozbitą tkankę, oparł na metalu obroży, ciasno opinającej szyję Ye Liana. Chłodny, śliski materiał.
- Co to za kaleki żart?
Ciężar na własnym gardle nieoczekiwanie stał się zbyt dosadny.
Po śnie nie pozostał ślad.
Ye Lian and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Wszystko zaczęło się komplikować. Nienawidził tego uczucia. I choć doskonale wiedział, jak trudnym było zaplanować coś na przyszłość, gdy przyszłość okazywała się zupełnie inna od tego, co zaplanował, tak bezustannie zdawał się tłumaczyć obecność Shina, wszelkimi problemami związanymi z Ichiru. Wiedział, że to rozumienie nie mogło być do końca słuszne, jednak tylko ono dawało mu możliwość przyjęcia wersji, w której tak bezwarunkowo i uparcie wpadał w jego towarzystwo.
— Bo właśnie dostałem pięścią w twarz, Ye. Ja. Nie mój brat.
Zdawało się, że ściągnął brwi, a wzrok się wyostrzył — jakby ten drobny gest umożliwił mu prześwietlenie słów, dostanie się do wnętrza porośniętego rdzą umysłu i rozszyfrowania zachodzących w nim procesów myślowych. Nie dało się ukryć, że tym komentarzem zbił go z pantałyku. Czego oczekiwał?
— Shin'ya. — Westchnął, zbierając się na najbardziej wystosowany opanowany ton, na jaki było go aktualnie stać. — Jakich oczekujesz ode mnie wyjaśnień? Bo wprawdzie mogę spróbować wytłumaczyć ci sytuacje, ale przecież nie sprawię, że zrozumiesz. — Pauza — Jestem równie zdezorientowany, co ty. Brzmisz, jakbym kazał temu facetowi zaatakować cię we śnie, bo przecież nie zdzierżyłbym, gdybym podczas naszego drugiego spotkania nie mógł spojrzeć na twoją obitą twarz. Jakby sprawiało mi to przyjemność. — Chciał zadać mu pytanie, czy kiedyś będzie mu dane zobaczyć go w nienaruszonym wydaniu, ale przełknął ten komentarz, razem ze wstępującą w nim irytacją.
Ye Lian zamknął oczy, napełniając płuca powietrzem. Znów ten oskarżycielski ton. Nie był zaskoczony — brzmiał identycznie, jak zapamiętał go przed laty. Szczeniacki i obcesowy; ton przymykający gdzieś przez przedpokój, zamykający ostentacyjnie drzwi. Pomimo iż patrzał na Shina beznamiętnym wzrokiem, tak niepewność i niesprawiedliwość z jaką go traktował, trącały jego stalowe nerwy.
— Lepiej — odparł z poczucia obowiązku, choć Waru mógł dostrzec na moment chodny błysk zacięcia w tęczówce, który zbladł, gdy postąpił naprzód. W momencie, gdy palec rudzielca przemknął po zapieczętowanej obroży, wzrok Ye Liana opadł o parę centymetrów niżej. Grdyka poruszyła metalowym urządzeniem wraz z przełknięciem śliny.
— Co to za kaleki żart?
Zacisnął usta. Miał rację. To, co się wokół nich działo było jednym wielkim kalekim żartem. Jednakże w otaczającym go zgromadzeniu nie znajdował się nikt, komu mógłby zawierzyć bardziej od Shina. I choć obrastały go złe przeczucia, tak wszelka kontemplacja otoczenia nie ujawniała przed nim magicznych rozwiązań, żadnych ukrytych drzwi czy dźwigni, która otworzyłaby przejście i wpuściła do pokoju świeże powietrze. Nawet jeśli ich los był przesądzony, jedyne co mógł na tę chwilę zrobić, to poddać się rządzącym niepewnym regułom.
— Ta obroża, to przepustka. Każda wyróżnia się konkretnym kolorem, który zapieczętowany jest na obudowie z tyłu, na naszym karku. Co godzinę przyjdzie nam zgadywać kolor. Mamy wejść do izolatki i wypowiedzieć go na głos. Ale wśród nas znajduje się ktoś, kto jest nazywany wilkiem. Prawdopodobnie będzie podawał uczestnikom błędną barwę, aby ich wyeliminować. Chcą, abyśmy pozbyli się go pierwsi. Wtedy wygramy. — Zamilkł. — Shin. Jeśli odpowiesz błędnie, urządzenie najprawdopodobniej cię zabije. — Nie mógł już na to pozwolić. Zdawało się, że od kiedy Warui dał mu nadzieję na ich istnienie, taką obrał życiową misję. Nigdy więcej nie miał przyczynić się do tego, żeby umierali za jego idiotyczne błędy. Uniósł podbródek. — Ufasz mi?
Czy w obecnej sytuacji mógł go zapytać o cokolwiek innego?
Warui Shin'ya and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.