Budziliście się jeden po drugim w niewielkich odstępach czasu, jakby ktoś sterował waszą świadomością i naciskał odpowiednie przyciski. Miejsce było dla was obce i dość chłodne, aczkolwiek było to spowodowane faktem, że mieliście na sobie to, w czym kładliście się spać. Piżamy, dresowe spodnie, koszule nocne.... a jak ktoś spał nago, cóż, ten najbardziej marzł. Bo właśnie do tego momentu wasza pamięć sięgała. Momentu, w którym układaliście się do snu, zmęczeni ciężkim i pracowitym (albo i nie) dniem. Ale co było dalej? Tego nie wiedzieliście.
Kolejną rzeczą, którą wszyscy zdołaliście zauważyć, to metalowe obroże, które w dopasowany sposób oplatały wasze szyje niczym martwe węże. Jedni próbowali znaleźć jakiś przycisk, inni zdjąć te cholerne ustrojstwo - jednakże metalowa obroża nawet nie drgnęła.
Znajdowaliście się w sporej wielkości pomieszczeniu, które przypominało dziwne połączenie stołówki, magazynu oraz czegoś w rodzaju hali. Sufit zawieszony był wysoko, a jedyne okna znajdowały się przy samym szczycie, więc nie było jakiejkolwiek możliwości na zajrzenie przez nie z powodu ścian wysokich na dobre 5 metrów, nie wspominając nawet o próbie ucieczki. Z prawej strony, pod ścianą, dojrzeliście regały wypełnione konserwami, ciastkami oraz wodą. Tuż obok znajdowało się również kilka stołów i krzeseł. Po przeciwnej stronie ciągnął się długi korytarz wypełniony otwartymi celami, gdzie każda była ponumerowana od 1 do 12, jakby zostały specjalnie dla was przygotowane. W środku nie znajdowało się zupełnie nic, dlatego też na myśl przywodziły raczej izolatki, aniżeli pokój.
To, co mogło was najbardziej zainteresować to panoramiczny telewizor zawieszony na południowej ścianie. Na jego ekranie widniały wasze zdjęcia opatrzone imieniem i nazwiskiem. Nim pytania odnośnie sytuacji i położenia w jakim się znaleźliście zdążyły zalać wasze zdezorientowane umysły, z głośników telewizora rozbrzmiał kobiecy, automatycznie wygenerowany głos:
- Witajcie w naszej zabawie "Wilk w owczej skórze"! Cieszymy się, że na miejscu są wszyscy, wszakże nie chcielibyśmy, aby kogoś zabrakło! Na waszych szyjach zostały zawieszone obroże. Na każdej z nich, z tyłu, znajduje się mały ekranik, który aktualnie wyświetla jeden z czterech kolorów: czerwony, niebieskie, zielony i żółty. Waszym zadaniem jest odgadnięcie prawidłowego koloru, który aktualnie macie~ Żeby tego dokonać, musicie zamknąć się w jednej z izolatek i powiedzieć na głos kolor! Jeżeli dana osoba nie poda poprawnej odpowiedzi bądź nie udzieli jej wcale - zainstalowana bomba w obroży wybuchnie i zabiję tę osobę! Zabronione jest spoglądanie w szklane przedmioty w celu ujrzenia koloru. Tak samo zabronione jest zabicie innego gracza. Zgadywanie kolorów będzie odbywało się co każdą godzinę. Oczywiście po odgadnięciu kolory na waszej obroży będą ulegać zmianie. Jednakże to nie wszystko! Wśród was znajduje się Wilk w Owczej Skórze! Tak, tak, on również bierze udział w zabawie. Musicie odgadnąć kto jest wilkiem i go wyeliminować poprzez zmuszenie go, do wypowiedzenia błędnego koloru. Wygrywa Wilk, jeżeli wyeliminuje wszystkich pozostałych graczy. Jednakże jeżeli uda wam się wyeliminować wilka - wygrywają gracze! Czas jest nieograniczony, możecie korzystać z jedzenia ile chcecie! Czas na zabawę - start!
00:59:59
----
Zasady są bardzo proste. Za moment wylosuję wśród was Wilka i ta osoba zostanie powiadomiona na pw.
Ponadto wyślę wam również kolory innych uczestników, czyli:
mamy graczy x, y z. Graczowi x wyślę kolory y i z. Graczowi y kolory x i z. I tak dalej, i tak dalej.
Bardzo was proszę, abyście nie zdradzali kolorów drogą prywatną, a rozegrali zabawę w zaufanie i małe śledztwo kto jest Wilkiem.
Mam nadzieję, że wszystko jest zrozumiałe, ale w razie pytań - śmiało piszcie.
Nie obowiązuje kolejka w pisaniu postów. Piszcie ile chcecie, ALE wasz ostatni post przed upływem terminu musi opisywać, jak wasza postać wchodzi do izolatki i podaje kolor (podkreślcie go, proszę). W innym wypadku uznam, że postać nie wie jaki ma kolor i zostanie wyeliminowana. To samo będzie dotyczyło osób, które nie napiszą w ogóle posta. Jeżeli jednak ktoś nie będzie mógł napisać - niech koniecznie zgłosi to na moje prywatne konto, Enmy, żebym wiedziała c: I niech wtedy po prostu poda kolor na pw, wiadomo, każdy ma swoje życie, a to ma być zabawa!
Termin: 01.04 godz. 20.00
Powodzenia!
@Ejiri Carei @Hattori Heizō @Ye Lian @Nakashima Yosuke @Hasegawa Jirō @Miyashita Ruuka @Yakushimaru Seiga @Himura Akira @Seiwa-Genji Rainer @Shiba Ookami @Sugiyama Nobuo @Warui Shin'ya
Warui Shin'ya, Hasegawa Jirō, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
– Dopiero jak wykopię cię w zaświaty, padlino – syknął, wbijając nienawistne spojrzenie w szare – dla niego – tęczówki swojego nemezis. Po pierwszym ciosie, który udał mu się chyba wyłącznie przez element zaskoczenia, uniósł zaciśniętą pięść naznaczoną smugą krwi do kolejnego ataku, chcąc wybić rudzielcowi z głowy pomysł na użycie jakiejś sztuczki. Nie zdążył jednak dokończyć zamachu. Palce, których dotyk przypominał delikatnego motyla siadającego na odsłoniętej skórze, skutecznie zahamowały wybuch, bądź co bądź, agresji Nakashimy. Zamarł na moment, patrząc cały czas na Shina, który po słowach znajdującej się przy nich kobiety tak samo zdawał się zaprzestać zarówno walki, jak i obrony. Znowu miał mu się wywinąć. Nie był jednak w stanie zignorować prośby Ejiri, która teraz i tak pewnie będzie na niego patrzeć jak na pojeba rzucającego się na bezbronnych.
Rozluźnił pięść, uniósł też drugą rękę w poddańczym geście i ostrożnie zlazł z nieszczęsnego yūrei, nawet na moment nie spuszczając z niego wzroku. Wyraz twarzy Yosuke powrócił do tej niemalże martwej neutralności, choć w dwukolorowych oczach nadal tlił się żar towarzyszący wojennemu nastawieniu.
– Lepiej się do niej nie zbliżaj i nie próbuj żadnych sztuczek, zdechła flądro – odparował zupełnie innym tonem niż którakolwiek ze wcześniejszych wypowiedzi. Zmrużył lekko oczy, starając się stać tak, by choć częściowo swoim ciałem zasłaniać interweniującą Carei. Znów lekko zacisnął, po czym rozprostował palce. Świerzbiło go, żeby przydzwonić mu jeszcze raz, żeby wypluł kilka zębów i lepiej od razu się przyznał, że wszystko to dookoła jest jego winą. Musiało przecież być. Wszystko było sprawką demonów. Były niebezpieczne. Każdy jeden stanowił zagrożenie i chciał pozbyć się ludzi albo ich zniewolić dla własnych chorych celów. – Wątpię, że uciekłaby do chodzącej czerwonej flagi. – Drwiący uśmieszek na krótką chwilę zawitał na jego wargach.
W końcu odwrócił się, ale stanął tak, by mieć w polu widzenia sylwetkę Waruiego. Spojrzenie czarnowłosego wylądowało na powodzie jego zawieszenia broni. Zbyt uroczym powodzie, żeby tak po prostu go zignorować i kontynuować kotłowanie się na zimnej podłodze z jakimś typem, który nawet nie był przystojny.
– To jeden z nich. Nie ufaj temu, co powie. – Odezwał się cicho, ale w przeciwieństwie do niewyrażającej niczego twarzy, głos zawierał wyraźną troskę. Wreszcie wzrok ześliznął się najpierw na okularnika stojącego obok kobiety, a potem na dwójkę, która musiała zbliżyć się, kiedy był zajęty próbą dokończenia czegoś zaczętego wiele miesięcy temu. Najwyraźniej Ejiri miał się kto zająć i był tu zbędny – zresztą pewnie i tak stracił w jej oczach. Nie miał czasu na rozpaczanie nad tym, ani tym bardziej nie zamierzał się jej tłumaczyć przy świadkach. Wsunął dłonie do kieszeni spodni i oddelegował się znów w kierunku ekranu wyświetlającego całą dwunastkę. Nie miał pojęcia, czemu się tu znaleźli, ale próbował złapać jakąkolwiek nić informacji. Choćby czy porwani mieli ze sobą jakieś wspólne cechy. Musiał zająć się czymkolwiek.
@Warui Shin'ya @Ejiri Carei
@Miyashita Ruuka @Yakushimaru Seiga @Himura Akira - na was tylko zerkam na koniec
Hattori Heizō, Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Nie mówi nic, kiedy nagłe zaaferowanie maluje bliki światła na rozbudzonym spojrzeniu. Ciało targnięte chwilową paniką pobudza wszystkie synapsy. Nie za delikatnie, gdy tak mocnym uderzeniem rwą one do defensywnej postawy. Idiota. Dał się zaskoczyć jak najsłabszy z miotu szczeniak. Kręci głową dla przerwania ostatnich nitek rozespania, gdy palce w automatycznym, szybkim geście pędzą ku szyi. Opuszki badają zimną strukturę metalu. Jest gładka i przyjemna, choć w perwersyjny sposób naruszająca tchawicę. Podbródek ciągnie więc ku górze. Gest wpisany w działanie każdego człowieka, któremu odmawia się normalnej rytmiki oddechu. Wciąga powietrze. Więc nie śpi.
Przed nim jak w teatrze dantejskie sceny, gdy rudość włosów nieznajomego chłopaka skontrastowana zostaje z agresywnością czyjejś pięści.
— Zawsze muszę wejść w trakcie apogeum sytuacji — mówi do siebie. Cicho, szepcząc słowa nieskładne i pourywane pomiędzy sylabami. Mimo to uśmiecha się uśmiechem pobłażliwym a kierowanym bezpośrednio ku sobie. Ciało pozostaje statycznym. Nauczony wstrzemięźliwości w walce, przelewa ją i w stresujące momenty życia. A przed nim jak pojedyncze, małe fale pulsuje wielość twarzy. Carei, Seiga. I wydaje się chłopcu, że łapie jedno z tych spojrzeń jak zaległe przywitanie, ale prócz pląsającego na linii wzroku skupienia nie rysuje się nic więcej. Nic, coby w relacje te wprowadzało cień realności, bo przecież nie do końca w niej jest, prawda? Mimo to zimno oplatającego szyję metalu zdaje się być zbyt reale; zbyt prawdziwe, by przynależało do sennych majaków. Ale przecież logikę od zawsze ma skrajnie spaczoną. Przepaloną przekonaniami własnego klanu, w których wychowany jak posłuszny dzieciak w najbardziej banalnej wierze.
Do pionu podnosi się wolno ale ciało ma spięte. Po mięśniach pędzi wspomnienie sennego rozleniwienia, które z każdym szarpnięciem decyzji wtłacza w ciało zbitkę zadaniowości i celowości. Do czasu. Do czasu, gdy spojrzenie, rozrysowujące kolejną z majaczących w pomieszczeniu sylwetek, nie popełznie wyżej, ku ekranowi. Wtedy brwi zawężą się w geście prostego, prymitywnego wkurwienia, które raz jeszcze podbródkowi nakaże wbić się w obojczyki. Heizō. I jak ta strzała puszczona parę miesięcy temu w parku, jego uwaga odbije się od majaczącego w półmroku imienia, ku realnej postaci. Odnajdzie ją szybko, bo i tak kojarzy przecież każdy fragment jego ciała — włosa zawieruszonego za uchem czy symbolu na lewej dłoni, tuż koło nadgarstka, który rozrysowany został zupełnie inaczej niż cała reszta.
Na sylwetc o dziwo pełne odzienie, które złożone ze sportowego dresu i białych, znakowanych logiem skarpetek. I gdyby choć przez moment zastanowił się nad w całości zakrytym ciałem doszedłby do wniosku, że znowu usnął nieświadomie. Mimo to cała uwaga odwrócona od logiki; od głosu, który w monotonny sposób wykłada zasady gry. Linie zębów stapiają się w jedno i ścierają się o siebie w niemym zdenerwowaniu. Tym, które podjudzone jednym słowem zdolne będzie do uczynienia szkód dużo gorszych, niż groźne okrzyki i pojedyncze ciosy.
Wystarczy krok, dwa, by ukucnął przed Heizō i przy ciele spiętym sięgnął jego obroży. I tu palce odnajdują podobny chłód metalu, ale na opuszki siada poświata zielonego koloru.
— Wszystko dobrze? — pyta wbijając się zaraz na koniec monologu wygłaszanego przez organizatora zabawy a i dublując pytanie Hattoriego. Głos ma czujny, wyzbyty pasującego snom skostnienia. Zamiast tego drga w słowach wciąż wstrzymywana złość i prosta, ale autorytarna ambicja szybkiego zakończenia trwającego teatrzyku. Mimo to zapomina odpowiedzieć na jego pytanie a jedynie kiwa twierdząco głową, by raz jeszcze przesunąć spojrzeniem po chłopięcym ciele. Zaraz po tym zsuwa z ciała własną bluzę, by tę podać samemu Heizō. — Masz, załóż. I masz zielony.
Polecenie jest proste, ale ciepłe, choć kryje w sobie coś więcej niż czystą troskę o temperaturę pomieszczenia. Dopiero wtedy gotów jest przeskoczyć uwagą gdzieś dalej. Poza ramię kochanka. Wtedy już oczy jak wirujące pod światło sztylety błyszczą kocią wrażliwością. Spojrzenie pełznie po fizjonomii nieznajomego niczym matczyny pędzel a cisza przedłuża się o niepotrzebne sekundy. Szafirowe oczy, zapewne naruszone snem a niedbale rozwalone włosy, mnogość metalu w uszach.
— Niebieski — przytakuje szybko. Słowo nie pasuje do wcześniejszej pauzy. Jest szybkie, stanowcze, odhaczające kolejne z zadań. Spojrzenie wraca ku Heizō, by położyć na nim pierwszy, nieśmiały półuśmiech. — Nie przepadam za żółtym, szkoda.
I wstaje. Przy odepchnięciu się jedną dłonią prostuje nagi już tors z rozrysowanym nań smokiem. Zagryza wnętrze lewego policzka, by uwagę skumulować w jeszcze jednej osobie. Oddalony od niego o parę metrów a niezaangażowany a rozgrywający się nieopodal absurd, stoi Yakushimaru.
— Tobie natomiast do twarzy w żółci, Seiga — stwierdza ni to rozbawiony, ni zmęczony; co tu się dzieje?
Hattori Heizō and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Wykonał krok w przód, walcząc ze zmęczeniem. Nawet teraz, jak przez mgłę, dostrzegał ostrzegawcze pulsujące jasne światło, niepozwalające postąpić w inny sposób. A jeśli umysł płatał figle i pomylił dzieciaka z kimś innym? Co, jeśli zbierze się na odwagę, zaciśnie pace na przedramieniu i okaże się, że się popełnił błąd; że przyjdzie mu spojrzeć w kompletnie obcą twarz? Nim umysł zdołał znaleźć odpowiedzi, mężczyzna uniósł podbródek, pozwalając jasnym tęczówkom zrównać się z wysoko toksycznymi cytrynowymi ślepiami. Skurcz spotęgował. Podkurczył wyciągnięte w kierunku ramienia palce. Nie było łatwo. Wyglądał, jakby Warui stał się teraz jego jedyną przeszkodą — większą od otaczających czterech ścian. Zawahał się, choć osnute zmęczeniem tęczówki, nie różniły się wiele od tych, na które przyszło Shinowi spoglądać kilka miesięcy temu. Były tak samo nieruchome, zaklęte w szkle, bezbarwne, obce, wyznaczające granice. Bardzo powoli opuścił rękę.
— Sądziłem, że ty mi wyjaśnisz — odpowiedział po dłuższej ciszy. Otaksował wszystkich zgromadzonych, sprawiając przy tym wrażenie człowieka, który przeskakując z twarzy na twarz, ma nadzieję trafić na tę, którą szukał od lat. Ostatecznie zawiesił spojrzenie na Yosuke — w jego umyśle wciąż odbijały się oskarżenia, którym nie potrafił dać wiary, a jednak wzbudziły w nim pewien rodzaj rezerwy. Na powrót skonfrontował się z Shinem, notując w myślach, aby wrócić do tego tematu później. Ton zszedł na półszept: — Powiedz, że nie ma to nic wspólnego z tym o czym rozmawialiśmy — Srebrne tęczówki mówiły: „Czy z Ichiru wszystko w porządku?”.
Waru zarzekał się, że ma na niego oko, że nie pozwoli mu wpaść w tarapaty. Więc czemu się tu znaleźli? Wzrok Ye Liana spełzł na usta — dostrzegł ciągnący się na policzek szkarłatny ślad krwi. Czując, że chłopak, przyłapał go na tej obserwacji, spoglądnął w drugą stronę grupy, sprawdzając wrażenie, iż ze wcześniejszej kontemplacji wyrwał go nagły dźwięk. Sięgnął kciukiem do swojego kącika ust, muskając opuszkiem niewielki pieprzyk.
— Krew. Masz ją na ustach.
Warui Shin'ya and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Sądziłem, że ty mi wyjaśnisz.
Usta lekko się rozchyliły; ale słowa utknęły w gardle, bo krtań ścisnęło gwałtownie jak przydeptaną podeszwą pustą paczkę papierosów. Skąd miałby wiedzieć co tu robią? Nie znał nawet dokładnego powodu, dla którego spuszczono mu widowiskowy wpierdol. Do niedawna spał, zakopany pod warstwami dziesięciu koców, zapewne z jedną nogą na oparciu kanapy, z ręką na czole, z głową pod kątem, od którego fizjoterapeuci nawracają się w wierze. Do niedawna znajdował się w mieszkaniu, z klatką piersiową ciężką od kota wagi betonowej bryły; i z dźwiękiem szeleszczących kartek, targanych wiatrem wkradającym się przez nieszczelne okno.
Pokręcił więc tylko głową; może zbyt niemrawo, ale w jednej sekundzie nabierał wdechu, aby odpowiedzieć, że nie wie, co się dzieje, że jest tak samo zszokowany i wściekły jak on - ale w drugiej do świadomości dobijała się pięść, przebiła uderzeniem przez metalowe drzwi, za którymi zaryglował wszystkie wciąż naiwne pragnienia, aby świat przestał kręcić się wokół Kajitaniego.
Więc zamiast jedynie westchnąć w poddańczym "nie mam pojęcia", w kącikach ślepi pojawiły się zmarszczki, gdy mocniej przymrużył oczy; gdy dłonie luźno zwieszone wzdłuż ciała stuliły się mimowolnie w pięści.
- Nie ma - bardziej syknął; wbrew chęci, aby zabrzmieć naturalnie i obojętnie, bo nie zdążył jeszcze narzucić całunu leniwej apatii na zdarty od nocnego pochrapywania głos. Percepcją przedzierał się zresztą przez melasę, jakby mózg działał wciąż zbyt wolno, nawet jeżeli krwią przetaczała się przecież adrenalina. Ale może pracował zbyt intensywnie nad tym, by nie wybuchnąć; by nie zawrócić i nie złapać Nakashimy za gardło - jakby miał jakiekolwiek szanse w tym starciu. - Nie sądzę - doprecyzował zaraz, wracając do Ye Liana; nieprzerwanie odzywając się przez zęby, napierając jednocześnie na nerwy i rozkazując im, by przestały się tak napinać, bo zagrożenia już nie ma. Nie działało. Rezerwy zbytniej czujności pozostały; osiadły na nim jak opadający po tornadzie kurz. Palce z ledwością dały radę wyprostować się w stawach, by pozwolić chłopakowi na roztargnione przetarcie twarzy.
- A wyjaśnienia należą się bardziej mnie - ledwo dało się go zrozumieć, gdy przeciągał dłonią po szczęce; część słów wymawiając we wnętrze ręki, nim nie odsunął nadgarstka, ciężko wzdychając. - Bo właśnie dostałem pięścią w twarz, Ye. Ja. Nie mój brat.
Po co to podkreślał, jeżeli Lian i tak nie pojmie? Po licho stale linią czerwonej barwy wytaczał najistotniejsze fakty, że nie ma prawa porównywać go do Ichiru, bo nie jest i nigdy nim nie będzie? Że świat rządzi się własnym rytmem, niezależnym od Kajitaniego i będzie się tym rytmem rządzić długo po jego śmierci? Jestem tu, ty obsesyjne ścierwo - jad wytoczył truciznę, zalewając obraz szkarłatem wewnętrznej furii. Nie wszystko, do cholery, wiąże się z tym żałosnym, pseudoidealnym targetem wszystkich twoich zasyfionych wizji.
Od kwasu zazdrości cierpł język, znów kurczyło się coś w piersi - może brakowało tlenu, może serce gniotło się od rozpychanej w organizmie dawki niechęci i rezygnacji. Spoglądał tylko na niego; oddychając przez nos w powolny sposób kogoś, kto jeszcze przyswaja bodźce.
A potem nagle, gdy Ye Lian się poruszył i odwrócił spłoszony wzrok, wskazując szczupłym palcem na kraniec własnych warg, przez ułamek tyknięcia zegara nie zrozumiał. Wnętrzem czaszki przetoczyła się ulotna świadomość, że na tej charakterystycznej, niewielkiej kropeczce, będącej jak drobna plamka celownika, zbyt często się koncentrował - przyciągała jego optykę potęgą żelaznych igieł rzuconych niedaleko magnesu. Ale chwilę później pojął w czym rzecz, przeskakując swoją uwagą na ciepło odczuwalne tam, gdzie wciąż pulsował ból po ataku.
Dotknął od razu zranionego miejsca, zaraz oglądając ubrudzone czubki opuszek.
Krew.
Do diaska.
Masz ją na ustach.
- Właśnie widzę. Niewiarygodne. Po tym jak huknięto mi z rozbiegu, spodziewałem się raczej wycieku godności. Życie szokuje na każdym kroku. - Roztarł skazę między kciukiem a palcem wskazującym, zaraz przytykając knykcie do pęknięcia. Niedługo uciskał mocniej rankę. Nic groźnego się nie stało; trochę puszczonej farby. - Lepiej? - Już podchodził, gdy padło to pytanie - zdążył niedbałym przetarciem zebrać znaczną część rubinowej smugi; jednak stając przed Ye Lianem w kąciku znów sperliły się drobne kropelki. Nie miało to znaczenia - opadła kurtyna, za którą skryto przed nim dotychczas jakąś oczywistość.
Równie dobrze ktoś mógł w poprawinach sprezentować jego otępiałej psychice magię prawego sierpowego.
Pierwotnie chciał raz jeszcze obadać szczypiący punkt, może lepiej doprowadzenie się do porządku, ale palce, zamiast o rozbitą tkankę, oparł na metalu obroży, ciasno opinającej szyję Ye Liana. Chłodny, śliski materiał.
- Co to za kaleki żart?
Ciężar na własnym gardle nieoczekiwanie stał się zbyt dosadny.
Po śnie nie pozostał ślad.
Ye Lian and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Wszystko zaczęło się komplikować. Nienawidził tego uczucia. I choć doskonale wiedział, jak trudnym było zaplanować coś na przyszłość, gdy przyszłość okazywała się zupełnie inna od tego, co zaplanował, tak bezustannie zdawał się tłumaczyć obecność Shina, wszelkimi problemami związanymi z Ichiru. Wiedział, że to rozumienie nie mogło być do końca słuszne, jednak tylko ono dawało mu możliwość przyjęcia wersji, w której tak bezwarunkowo i uparcie wpadał w jego towarzystwo.
— Bo właśnie dostałem pięścią w twarz, Ye. Ja. Nie mój brat.
Zdawało się, że ściągnął brwi, a wzrok się wyostrzył — jakby ten drobny gest umożliwił mu prześwietlenie słów, dostanie się do wnętrza porośniętego rdzą umysłu i rozszyfrowania zachodzących w nim procesów myślowych. Nie dało się ukryć, że tym komentarzem zbił go z pantałyku. Czego oczekiwał?
— Shin'ya. — Westchnął, zbierając się na najbardziej wystosowany opanowany ton, na jaki było go aktualnie stać. — Jakich oczekujesz ode mnie wyjaśnień? Bo wprawdzie mogę spróbować wytłumaczyć ci sytuacje, ale przecież nie sprawię, że zrozumiesz. — Pauza — Jestem równie zdezorientowany, co ty. Brzmisz, jakbym kazał temu facetowi zaatakować cię we śnie, bo przecież nie zdzierżyłbym, gdybym podczas naszego drugiego spotkania nie mógł spojrzeć na twoją obitą twarz. Jakby sprawiało mi to przyjemność. — Chciał zadać mu pytanie, czy kiedyś będzie mu dane zobaczyć go w nienaruszonym wydaniu, ale przełknął ten komentarz, razem ze wstępującą w nim irytacją.
Ye Lian zamknął oczy, napełniając płuca powietrzem. Znów ten oskarżycielski ton. Nie był zaskoczony — brzmiał identycznie, jak zapamiętał go przed laty. Szczeniacki i obcesowy; ton przymykający gdzieś przez przedpokój, zamykający ostentacyjnie drzwi. Pomimo iż patrzał na Shina beznamiętnym wzrokiem, tak niepewność i niesprawiedliwość z jaką go traktował, trącały jego stalowe nerwy.
— Lepiej — odparł z poczucia obowiązku, choć Waru mógł dostrzec na moment chodny błysk zacięcia w tęczówce, który zbladł, gdy postąpił naprzód. W momencie, gdy palec rudzielca przemknął po zapieczętowanej obroży, wzrok Ye Liana opadł o parę centymetrów niżej. Grdyka poruszyła metalowym urządzeniem wraz z przełknięciem śliny.
— Co to za kaleki żart?
Zacisnął usta. Miał rację. To, co się wokół nich działo było jednym wielkim kalekim żartem. Jednakże w otaczającym go zgromadzeniu nie znajdował się nikt, komu mógłby zawierzyć bardziej od Shina. I choć obrastały go złe przeczucia, tak wszelka kontemplacja otoczenia nie ujawniała przed nim magicznych rozwiązań, żadnych ukrytych drzwi czy dźwigni, która otworzyłaby przejście i wpuściła do pokoju świeże powietrze. Nawet jeśli ich los był przesądzony, jedyne co mógł na tę chwilę zrobić, to poddać się rządzącym niepewnym regułom.
— Ta obroża, to przepustka. Każda wyróżnia się konkretnym kolorem, który zapieczętowany jest na obudowie z tyłu, na naszym karku. Co godzinę przyjdzie nam zgadywać kolor. Mamy wejść do izolatki i wypowiedzieć go na głos. Ale wśród nas znajduje się ktoś, kto jest nazywany wilkiem. Prawdopodobnie będzie podawał uczestnikom błędną barwę, aby ich wyeliminować. Chcą, abyśmy pozbyli się go pierwsi. Wtedy wygramy. — Zamilkł. — Shin. Jeśli odpowiesz błędnie, urządzenie najprawdopodobniej cię zabije. — Nie mógł już na to pozwolić. Zdawało się, że od kiedy Warui dał mu nadzieję na ich istnienie, taką obrał życiową misję. Nigdy więcej nie miał przyczynić się do tego, żeby umierali za jego idiotyczne błędy. Uniósł podbródek. — Ufasz mi?
Czy w obecnej sytuacji mógł go zapytać o cokolwiek innego?
Warui Shin'ya and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
Ogląda zaraz ten jego, spowity w delikatnym świetle, na sekundę jedną z dłoni sięgając tak, by unieść końce włosów, o skórę zaczepić paznokciami.
— Mam nadzieję, że lubisz chryzantemy — rzuca krótko, wracając do poprzedniej pozycji. Głowę na krótki moment zwraca ku reszcie, gdzie pośród sylwetek wyłania się tak jedyna jej znajoma. Ejiri, w towarzystwie dwóch innych postaci, tych, który jak na razie robiły największy syf. Mruży oczy, brwi zjeżdżają się nieznacznie, a nosem ucieka cięższe westchnięcie.
— Znam.
Skupiona jest na tym zbyt mocno, by wyłapać przytyk, nie przeszkadza jej nawet wyrwanie ręki z bezpiecznego objęcia własnego ciała, bo choć pod ręką idzie z chłopcem, tak sama nabiera tempa i finalnie ciągnie go za sobą. Dociera w końcu do ( @Ejiri Carei ), wysłupuje się z uścisku i dłoń swoją kładzie na jej ramieniu, zaciskając nieznacznie palce. Sugestia była prosta. Odsuń się.
— Carei, słońce — wypluwa słowa z gęstym jadem, ale ten nie jest skierowany ku niej. Spojrzenie jej wbite jest w postać obcego mężczyzny, tego, którego jeszcze chwilę próbowała odciągnąć od drugiej nieznanej jej postaci. I nie dopowiedziała by nic więcej, bo widziała, że ten chce odejść ale, jak to w przypadku narwańców bywa, nie mógł się powstrzymać. Obraca się jej głowa za mężczyzną i gdy już miał ich minąć, z ust jej ucieka pytanie. Nie ma czasu oglądać się za Seigą, za innym chłopcem, który do nich dołączył, gdy podawali sobie kolejne barwy.
— Jeden z nich? — ciemna linia brwi znów unosi się ku górze, sylwetka prostuje, a broda sama wędruje wyżej, gdy spojrzenie jej, dwa czarne kamyczki, wbite są w gołe plecy ( @Nakashima Yosuke ). Bo wydaje jej się, wie się o czym mówi, myśli jej od razu wędrują do jednej konkluzji — Wydaje mi się, że okoliczności przyrody są wystarczająco nieprzyjazne, żeby tu jeszcze jakieś uprzedzenia wprowadzać. Nie sądzisz?
@Yakushimaru Seiga @Ejiri Carei @Nakashima Yosuke
So with a heavy heart I'll guide this dagger into the heart of my enemy
Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
— Spytałem pierwszy — rzucił, w skupieniu wbijając wzrok w czarne tęczówki. Zdenerwowanie w chłopięcym głosie nie umknęło jego uwadze, bo przecież słyszał go już wystarczająco wiele razy, by znać każdą nutę. — Nie jest dobrze. Jest beznadziejnie — dodał zaraz, ale zanim brwi zdążyły ściągnąć się w wyrazie złości, na widok zsuwanej z ciała bluzy ten był już znacznie bliższy zaskoczeniu. Co ty wyprawiasz?
„Masz, załóż.”
— Daj spokój — zaoponował, kręcąc głową w niedowierzaniu. Ale bluza już trafiła w jego ręce, tyle że zamiast spełnić polecenie, przewiesił ją sobie przez ramię. Można się było domyślić, że nie podobał mu się ten układ, bo teraz to Seiwa był narażony na chłód pomieszczenia. Słysząc swój kolor, zerknął za to ku siedzącemu obok Nobuo. Potwierdzenie z ust Rainera wystarczyło, by przynajmniej na ten moment nieznajomy zaskarbił sobie zaufanie Hattoriego. Zaraz jednak powrócił spojrzeniem do czarnowłosego, choć w przeciwieństwie do niego, nie zdobył się nawet na najdrobniejszy uśmiech. Nie potrafił, gdy z tyłu czaszki wciąż miał obraz wybuchającej bomby. Naoglądał się już wielu horrorów i nie przypuszczał, że któregoś dnia rozegrają się na żywo. Śmieszne, bo przecież na co dzień miał do czynienia z duchami. — Nie podoba mi się, że tu jesteś — stwierdził, ignorując wzmiankę o żółtym kolorze. Nie można było go za to winić. To oczywiste, że Rainer był ostatnią osobą, którą chciał mieć przy sobie w takiej sytuacji, więc w tonie jego głosu pobrzmiewała słyszalna troska.
Chwilę później podniósł się w ślad za chłopakiem, mimowolnie otrzepując dresowe spodnie, niezależnie od tego, czy osiadł na nich jakiś brud z podłogi czy nie. Dopiero teraz uważniej przyjrzał się innym osobom w otoczeniu, na dłuższą chwilę zatrzymując się na Shin’yi, który trzymał się całkiem nieźle pomimo wcześniejszego zamieszania. Dopiero na koniec, obróciwszy się tak, że stał ramię w ramię z Rainerem, skupił się na wywołanym przez niego Seidze. Nie wyglądał znajomo, więc skierowane ku niemu skinienie głowy mogło oznaczać zarówno powitanie, jak i potwierdzenie, że kolor na niewielkim ekranie faktycznie był żółty.
— Idziemy to sprawdzić? — pytanie skierował ku Seiwie, wymownym kiwnięciem głowy wskazując wcześniej wspomniane izolatki. Nie czekał na odpowiedź, bo mijając po drodze obce twarze, już kierował się ku korytarzowi. Nie chciał grać w tę idiotyczną grę, ale skoro nie mieli wyboru, wolał jak najszybciej mieć to za sobą. Pierwsze kroki w głąb jednego z pomieszczeń stawiał powoli i niepewnie, jakby podłoga w nich miała zapaść się pod naporem bosych stóp. Miał wrażenie, że posadzka była tu znacznie zimniejsza, ale może winę za to ponosił wewnętrzny niepokój. To głupie, gdy od jednego słowa nagle zależy całe twoje życie, choć przecież miał tu kogoś, komu mógł w pełni zaufać. Prawda? — Zielony.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Seiwa-Genji Rainer and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
– Nie wpierdalaj mojego żarcia – rzucił w końcu zduszonym głosem, z trudem przełykając resztę ciastek, by móc się w ogóle odezwać, czując, że jeszcze jeden taki popis, a obroża na spółkę z ciastkami pozbawią go życia szybciej niż ewentualna pomyłka w zgadnięciu koloru.
Dopóki licznik nie zbliżał się nieuchronnie do końca swojego odliczania, yurei nie bardzo przejmował się zadaniem postawionym im przez głos z wielkiego telewizora. Zgarnął całe swoje żarcie, by ostentacyjnie odsunąć je od Shiby, jakby ten miał mu to wszystko pożreć samym spojrzeniem.
Nie odwrócił od niego wzroku, jakby bojąc się, że chwila nieuwagi wystarczy, by ten próbował pozbawić go tych wszystkich łupów. Już dawno przestało to wyglądać na ewentualny żart.
– Czerwony – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia.
Nie miał problemów z dostrzeżeniem barwy, ale przez jedną krótką chwilę kusiło go wyeliminowanie konkurencji przy paśniku. Z chęcią też przekonałby się czy straszenie ich wybuchem miało jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości.
– Durna gra. Przecież wystarczy, że więcej osób potwierdzi kolor i można grać w nieskończoność – rzucił naiwnie, ostrożnie wracając do pożerania kolejnego ciastka, nadal odgradzając swoje zapasy od konkurenta.
@Shiba Ookami
Hattori Heizō, Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Shiba Ookami and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
- Przecież nie sprawię, że zrozumiesz.
Chciał odwarknąć; raz jeszcze odpyskować, zamieniając słowa w gładkie ostrze noża. Ale przełknął obelgi z gęstą śliną, zacisnął nieco usta, tłumiąc w sobie wzburzenie - bo niczego tym nie osiągnął; nie przy Ye Lianie, którego spokój kiełkował w innej niż zwykle glebie. Może to wytwór nie do końca wybudzonej wyobraźni, może przesadzał przez adrenalinę buzującą w krwiobiegu, może zwyczajnie chciał, aby na nienaruszonej powierzchni perfekcyjnego opanowania pojawiła się pierwsza skaza - szczelina, spomiędzy której dostrzec będzie dane brud prawdy, pierwszy gryzący swąd zależałych grzechów. Cokolwiek podsuwało mu ten wariant, było silne. Zbyt natrętne, aby móc to zignorować, machnąć niedbale ręką, odpędzając nachalną myśl. Bo z głosu Ye Liana wyłuskał coś, czego wcześniej nie słyszał; ton wszedł na inne gamy, stał się chłodniejszy. Zirytowany.
Głupie, by tak trywialna zmiana zmieniła i jego - a jednak mieląc przekleństwa zwarł szczęki, potulniejąc niczym zbesztane szczenię. Palce badały niespiesznie zimną linię żelaza zadzierzgniętą na szczupłej szyi mężczyzny. Paznokcie lekko drasnęły skórę, gdy próbował wsunąć opuszek między urządzenie a biel jego cery, ale obroża przylegała ściśle, nie dawała się podważyć, poluzować, więc zrezygnował prędko, nie czyniąc żadnej krzywdy. Przesunął dłoń dalej, znajdując na dotychczas oszlifowanym łuku nierówności - zapewne obudowa, o której dopiero wspomniał Ye Lian.
To przepustka.
Gra z cholernymi regułami? Dziwnie łatwo się jej podjął - gniewniej i intensywniej zareagował na widok stojącego w piżamie Ye Liana niż na uprzytomnienie sobie, że został porwany, zawleczony wbrew woli do pomieszczenia potencjalnie bez wyjścia. Został zmuszony do dostosowania się zasadom, kłócących z jego kodeksem i potrzebą wolności.
Jest tu ktoś, kto jest nazywany wilkiem.
Żarzące się pierścienie złota przeskoczyły z wąskiej szyi na profil Ye Liana. Nagle zdał sobie sprawę, że zbliżył się za bardzo; że obserwując sprzęt ignorował wszystko wokół.
Wyprostował więc łopatki; znad ramienia Ye Liana zniknął ciepły oddech i napierający na gardło dotyk ręki.
Chcą, abyśmy pozbyli się go pierwsi.
Jaką miał gwarancję, że nie rozmawiał właśnie z wilkiem?
- Ufasz mi?
Uniesiony podbródek Ye Liana wywołał zmieszanie. Nie pasował do eleganckiego, wyważonego wizerunku, do wiecznego opuszczania brody, jakby ten marny pisarzyna chował krtań przed drapieżnikami czyhającymi z każdej strony. Przed nim samym nawet, choć Shin nigdy nie zrobił mu krzywdy; nie zwarł pięści, palcami oplatając smukłość karku, kciukiem wciskając grdykę w głąb, by odciąć dopływ tlenu. Teraz gdzieś ta płochość zniknęła; może nie całkowicie, może czaiła się w zakamarkach, ale ruchy mężczyzny wydawały się inne. Prawie obce.
Czy mu więc ufał?
- Może wilków jest więcej. To stadne bestie - zniżył mowę do szeptu, przybliżając się jeszcze do Ye Liana. Ślepia sondowały teren ponad barkiem jasnowłosego; dostrzegły ogromną tablicę i zegar odliczający sekundy. Z każdym tyknięciem wewnętrznych wskazówek liczby spadały, gnając do czterech zer.
Czterech.
Wsunął dłoń na ramię Ye Liana, pochylając się do niego bliżej; byle dotrzeć do celu, do ucha, żuchwą ocierając się o schłodzoną skroń w geście normalnie uważanym za niemal przymilny. Obydwoje wiedzieli jednak, że znaczył teren, opierając się pokusie, by sięgnąć głębiej, przysunąć się bardziej.
Struny ledwo drżały wytwarzając dźwięk - liche, skrajnie nieme słowa gorącem oddechu ocieplały płatek ucha mężczyzny. Gdy skończył, jeszcze chwilę trwał w tej pozycji, a potem nieoczekiwanie drgnął w krótkim parsknięciu, obracając głowę. Kącik ust - pęknięty, żałośnie rozwalony byle ciosem - przesunął się po policzku Ye Liana nim dotyk nie zniknął kompletnie, wraz z momentem wyprostowania. Warui spojrzał mu w oczy, a potem, wolną ręką, dotknął rozbicia, ukazując zęby w łobuzerskim uśmiechu.
Krew.
Masz ją na...
... na wyświetlaczu.
- Ufaj tylko mi - dodał, odsłaniając zaczerwienioną ranę. - Tak jak ja właśnie zaryzykowałem dla ciebie.
Ye Lian and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.
No. Detektywa Shiby na chwilę obecną wystarczy. Nie produkował się nawet tak w szkole gdy Kyou go o to prosił. Tak jak wtedy, teraz uznaje że powinien oszczędzić umysł na potem. Dokończył puszkę i zaczął szukać spojrzeniem gdzieś tam kolejnej. - No ale przynajmniej żarcie mają tu całkiem całkiem. - Jemu też niewiele do szczęścia potrzeba.
@Hasegawa Jirō @Ejiri Carei @Yakushimaru Seiga
#a2006d
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiga szaleją za tym postem.